środa, 8 lipca 2009

Ostatnie śliwy

Deszczowy dzień. Początek dnia pochmurny aczkolwiek ciepły. Z rana poszłam podziałać w sadzie. Posadziłam kilka drzewek. Mam też paprykę, lubczyk i poziomki do przesadzenia. Pogoda odpowiednia – wilgotno i raczej pochmurno, ale dość ciepło.
 
Wczoraj jedna z kóz urodziła dwa śliczne, bielutkie koźlęta. Pomogłam im się dostać do wymion. Dzisiaj rano też. Chciałam im zrobić zdjęcia. Próbowałam znaleźć ładowarkę do akumulatorów, ale nadal jej nie ma. Już ładne kilka miesięcy nie wiem gdzie ona jest. Rodzina dopomina się nowych zdjęć. No, nie mam czym zrobić.
 
Za oknem wisi wielka siwa chmura. Znów będzie padało. Deszcz mnie nie przeraża. Kopałam dziś w deszczu.
Ziemia zmiękła. Łatwiej się kopie i słońce nie dokucza. Niestety, teraz czekają mnie gliniane dołki. Trzeba będzie wybrać glinę i przywieźć czarnoziemu taczką. Sad śliwowy prawie gotowy. Wcześniej posadzone drzewka przyjęły się. Wypuściły liście, gałązki, zagęszczają się. Jeszcze gdzieś z 30 drzewek zostało do posadzenia. Te najładniejsze już posadziłam. Zostały już takie raczej przebrane. Posadziłabym to co zostało szybko, ale gliniane dołki są koszmarnie pracochłonne. Muszę tę glinę wybierać i nawozić czarnoziemu z odległych miejsc, więc najpierw skupiam się na kopaniu tam gdzie dobra gleba i tam sadzę w pierwszej kolejności.
 
Obejrzałam dziś krzaki ziemniaków. Urosły. Trzeba będzie kopczyki uformować. Zawsze mi coś tam urośnie, choćby niewiele, ale będzie ten ziemniak do jedzenia.
 
Sałata wreszcie zaczęła rosnąć. Na razie jest niewielka. Strasznie długo kiełkowała. Może za głęboko posiałam?
 

wtorek, 7 lipca 2009

Budyń czekoladowy

Wydoiłam wczoraj kozy i mam garnek mleka. Mam ochotę na budyń czekoladowy. Tylko garczek do mleka trzeba wyszorować, bo pan Rysio zaniedbał.. ;)

poniedziałek, 6 lipca 2009

Zeszłoroczne pastwisko - obecny sadek

Dzień duszny, parny. Zanosi się na deszcz. Poranna krzątaninka. Przestawiłam wybieg dla koni. Mają wygryźć pasy zieleni pomiędzy bruzdami z drzewkami. To zamiast koszenia i w ramach pielęgnacji sadu. Nie mam czym kosić, a konie i krowy dokładnie wygryzają trawę tuż przy samej ziemi. Podwójna korzyść - zwierzęta najedzone i sad wypielęgnowany.

Na zdjęciu zeszłorocznym widać łąkę, gdzie w tym roku sadzę jabłonie, a na drugim planie posadzone mam już śliwy. W tym roku na tych łąkach są porobione bruzdy pługiem leśnym. W te bruzdy mam wkopane drzewka i dosadzam kolejne. Te co były wcześniej wkopane przyjęły się w większości. Te obecnie wkopywane jak deszcz dobrze nie podleje to będę musiała ręcznie podlewać, bo inaczej uschną. Sadzonki przed wkopywaniem namaczam porządnie i przycinam.

niedziela, 5 lipca 2009

Bojowa niedziela

Dziś z rańca przywdziałam strój bojowy czyli różowe klapki, błękitną bluzeczkę z dekoltem, cieliste szorty by sąsiad myślał, że latam po polu z gołą dupą ;P (podglądają mnie sąsiadujący wieśniacy), słomkowy kapelusz i ruszyłam w bój dzierżąc w dłoni damski szpadel (mój ulubiony - jest ostry, czubaty i nie ciężki – dobrze mi się nim kopie). Zanim zaatakowałam wczoraj nadkopane dołki, zaniosłam jednemu z psów karmę. Drugiemu psu postanowiłam, że zaniosę podczas przerwy w kopaniu, bo znajduje się w drugim końcu sadu.

Przy okazji spaceru do psa, przycięłam nieco gałązki wcześniej posadzonych drzewek i skontrolowałam stan gleby i przyjmowania się drzewek. Wiśnie tak sobie wyglądają. Niektóre się przyjęły, niektóre jeszcze nie. Zapowiadali deszcz. Oby spadł i dobrze je podlał.

Wróciłam na pole i w słońcu kopałam. Temperatura znośna, jakby tego słońca nie było, kopało by się lepiej, ale dałam sobie z tym radę. Wykopałam z 10 dużych dołów i poszłam założyć dodatkową taśmę przy drodze, by krowy puścić z łąki do wodopoju i cienia.

Już południe. Najgorętsza pora dnia. Sensownym było usunąć się w cień i zrobić sobie przerwę na inne czynności. Wycisnęłam i rozwiesiłam pranie i wstawiłam nowe do prania. Zrobiłam sobie wodę z sokiem do picia. Kury nakarmiłam wcześniej, ale wodę muszę im zmienić. Potem zanieść drugiemu psu karmę i wrócić na pole wkopywać drzewka. Czuję się tak średnio dziś, więc sobie chwilę odpocznę w domu.

Na zdjęciu widok na rancho od strony południowej - to na tej widocznej na pierwszym planie łące posadziłam śliwy. Zdjęcie jest jeszcze z zeszłego roku, jeszcze przed sadzeniem. Nie mogę zrobić nowych ujęć, bo ładowarkę do akumulatorów do cyfrówki gdzieś mi wcięło, a nie mam czasu szukać.

sobota, 4 lipca 2009

Idealna aura

Napracowałam się. Pracę skończyłam o 22.02. Two two point o two ;) Dzień bardzo udany. Wkopałam 13 drzewek i nadkopałam wiele dołków na jutro. Świetnie się kopało. Miejscami ziemia krucha, miękka jak chałwa, z łatwością poddawała się szpadlowi. Temperatura do pracy idealna. Dzień pochmurny, więc słońce nie dokuczało. Pokropił deszcz, więc ciśnienie się wyrównało, znikła duchota. Przestała mnie boleć głowa. Delikatne nawilżenie deszczem gleby dobrze na nią wpłynęło. Jak dobrze pójdzie, to jutro wkopię prawie wszystkie śliwy. Byłoby super.
 
Oglądam francuski film sensacyjny świetnie nakręcony, tak w konwencji dobrego amerykańskiego filmu sensacyjnego. Kapitalne ujęcia, kapitalny podkład muzyczny. Film kryminalny dotyczący makabrycznej zbrodni.

Domowe porządki

Wczoraj przez pierwszą połowę dnia fatalnie się czułam, więc na siłę zmuszałam się do jakiejkolwiek pracy.
Głównie zajmowałam się domem - prałam, sprzątałam, zmywałam, umyłam okno w pokoiku jeździeckim, odmroziłam kopytka i podsmażyłam na mięsnym sosie. Pootwierałam okna i przewietrzyłam cały dom. W toku prac przestałam dostrzegać ból, a wieczorem czułam się wręcz rewelacyjnie.

Dzisiaj zastanawiam się nad sobą i moim gospodarstwem. Jak zdobyć pieniądze na remont? Pożyczka? A jeśli tak, to z czego spłacać? Podjąć pracę? Jeśli tak, to jaką, by móc jednocześnie zarabiać i zajmować się gospodarstwem?
Na czym zarabiać? Co sprzedawać? Czym się zająć tak konkretnie? Nad tymi dylematami rozmyślam dziś.

piątek, 3 lipca 2009

Dorodny pająk



Brzuszek boli boli... A dokładniej jajniki. Zaczęła się kobieca comiesięczna przypadłość. Dzisiaj wiele nie podziałam. Sprzątnęłam ze stołu pod oknem w pokoiku jeździeckim i zaczęłam myć to okno. Właśnie tam się przenoszę teraz, do tego pokoiku. Moi Przyjaciele spod Stargardu Szczecińskiego zajmą z dziećmi ten większy pokój. Cieszę się, że przyjeżdżają, bo są o niebo bardziej wyrozumiali od mojej przyjaciółki ze Szczecina, co więcej obiecali zająć się moim domem, bo ja mam teraz dużo pracy w ogrodach. Oni też mają gospodarstwo i rozumieją specyfikę życia na wsi. Chowają kury i żyją ze sprzedaży jaj. Może mi coś doradzą. Widok kury ich nie przerazi.

Gdy była przyjaciółka ze Szczecina, to gdy kura zakwokała, to ona myślała, że to ja wydałam z siebie taki dźwięk doznając zawału...:)))))) Była przerażona, że to ja wyzionęłam ducha i ona nagle znajduje się w domu z trupem... ;)))))) I co tu z trupem teraz robić? Przyjechała na wczasy, a tutaj nagle z trupem coś trzeba zrobić, podjąć jakąś decyzję! To dopiero stres i niewygoda. Zupełnie niewakacyjny. Przyjechała do przyjaciółki po 7 latach niewidzenia się, a ta wycięła jej numer i zeszła z tego świata gdacząc przeraźliwie.... ;)))))) Kobietka miała tutaj zdecydowanie za dużo wrażeń :)))))))), że nie wspomnę o dorodnym pająku na suficie, który łakomie łypał na nią okiem... :)

czwartek, 2 lipca 2009

Duży Ryś

Miałam przygodę... a właściwie mogłam ją mieć, ale nie chciałam jej i ryzyka jakie z sobą niosła.
Jakoś tak po południu wpadli goście – znajomy ze szkolenia i jego dobry kolega.
Zastanawiałam się, czemu zawdzięczam tę wizytę. Wpierw sądziłam, że ten jego kolega chce kupić moje włości.

Potem nieoczekiwanie zaproponował, że mi pomoże wkopać drzewka. Znajomy odjechał załatwiać swoją sprawę. Później okazało się, że była to bardzo przyjemna sprawa :D

Tymczasem oddał mi w moje ręce swego rosłego jak dąb i silnego niczym tur kolegę Rysia.
Oceniając po posturze, sądziłam, że będzie z niego pożytek. Ale pan Rysio wykopał tylko 9 dołków i spuchł.

Z nieba lał się żar, więc zaszliśmy do domu. Pan Ryś zaoferował się, że pozmywa wszystkie naczynia. Zmył gdzieś z 10 sztuk i zmęczył się.

Siadł na krzesełku i rozgadał się. Wyznał, że szuka kobiety do życia. Spojrzał w me oczy, ale nie znalazł tam zachęty. Nie zrażając się, zareklamował siebie, swoje włości i roztoczył przede mną szerokie możliwości.

Gestykulował przy tym i w ferworze tych gestykulacji kilkakrotnie złapał mnie za kolano. W mych oczach błysnęły stalowe sztylety :) Pan Ryś się lekko zreflektował i rozmowa potoczyła się ku mojej przyjaciółce i potencjalnej ciężarnej wolontariuszce, która zgłosiła się do pracy na mym gospodarstwie. Pan Ryś był żywo zainteresowany obiema kobietami. Nawet nie wiem kiedy, wyciągnął ode mnie numer telefonu do przyjaciółki.

Wyszedł na dwór gdzie zasięg i pogadał z nią. Stąd wiem, że panna Danuta zrobiła w kamaszach 10km w dniu swojego sromotnego powrotu do miasta :D hahaha... Gdyby była grzeczna, to bym jej pokazała skrót i zaoszczędziłaby 3,5km, ba, zdążyłaby na PKS i zaoszczędziłaby sobie w sumie 8km :))))))))))

Niewdzięczna przyjaciółka, niewdzięczna! 7 lat na nią czekałam, kąpiel jej z poświęceniem przygotowałam, kolację ugotowałam, cieszyłam się, że wreszcie przyjeżdża po 7 latach – a ona następnego dnia po przyjeździe wyrwała do Szczecina! Niedobra Danuś, niedobra!

Ale pan Ryś się panną Danusią zainteresował i raz po raz do niej wydzwaniał lub smsował. Potem dostał telefon z domu, że jego matka zasłabła i chciał wracać, ale nie mógł dodzwonić się do swojego kierowcy i kumpla w jednej osobie, pana Sławka. Pan Sławek parę godzin wcześniej udał się na bardzo przyjemne spotkanie i balował na całego, dlatego wyłączył komórkę. Pan Ryś się denerwował. Miotał się po podwórku i drodze próbując dodzwonić się do pana Sławka. No ja musiałam skończyć wkopywać drzewka. Pan Ryś spoczął na moim konnym wozie wyczerpany telefonowaniem, a ja tyrałam w polu.

Zmierzchało. Myśl o nocowaniu pana Rysia pod moim dachem wydała mi się wstrętną. Jego zasługi na polu były niewielkie. Pan Ryś zaoszczędził mnóstwo energii w ciągu tego dnia i biorąc pod uwagę jego wielkość, obcość i ryzyko – postanowiłam, że nie udostępnię mu łóżka w którym noc wcześniej spała niewdzięczna Danuś. Miałby całkiem niedaleczko do mojego pokoju, a nie miałam ochoty na nocne podchody obcego faceta. Niby wyglądał na porządnego chłopa, ale to obcy facet – widziałam go pierwszy raz w życiu i myśl o jego nocowaniu pod moim dachem wywołała we mnie ostatecznie duży dyskomfort.

Skoro Danuś nie umiała pokonać swojego dyskomfortu dla świetnie od lat znanej serdecznej przyjaciółki, to ja tym bardziej nie miałam ochoty ryzykować dla obcego faceta i doznawać z tego powodu dyskomfortu.

Suma summarrum powiedziałam panu Rysiowi, by poszedł w niebieską dal błękitnego nieba. Pan Ryś się nieco buntował, ale oddalił się drogą wtapiając się w wiszące nad nim przestrzenie niebieskie.

środa, 1 lipca 2009

Rozbiegane myśli

Wkopałam 20 śliw. Ugotowałam obiad, wydoiłam kozy, wstawiłam chleb do pieczenia, nakarmiłam pisklęta, wykąpałam rośliny domowe, pozmywałam i wysuszyłam naczynia. Wieczorem obeszłam włości. Nakarmiłam psy. Pogłaskałam kurki, kicię i koniki. Idąc przez pole rozmyślałam nad wieloma sprawami jednocześnie, próbując zebrać myśli w jedną spójną wiązkę. Jutro dzień móżdżenia. Trzeba się wgryźć w papiery i poświęcić im czas.
 
Jestem przepracowana i ciągle mnóstwo zadań pilnych do wykonania przede mną. Odpoczywać też muszę i relaksować się. Nie mogę tego zaniedbywać... Trzeba pomyśleć o sobie. Kupiłam sobie na urodziny klimatyczną trylogię „Dom nad rozlewiskiem.”

Poranna rosa

Wyszłam przed dom o 6.00. Rosa. Przeszłam się po trawie w klapkach pozwalając wodzie obmyć moje nagie stopy. Poprawiłam ogrodzenie, coś tam uprzątnęłam. Dałam kurom zboża. Zajrzałam do krów. Poranek przyjemny – temperatura w sam raz do prac ogrodowych. Zajrzałam w zwilgotniałe dołki. Nabrałam ze strumyka wodę konewką do podlewania roślin pokojowych. Wyrwałam parę rzodkiewek na śniadanie.
 
Fajnie, że deszcz wczoraj popadał. Dzisiaj wkopię kolejną partię śliw.
Zjadłam śniadanie – grzanki z jajkami sadzonymi. Wypiłam herbatę z cytryną.
 
Czas do sadu, a potem kozy doić!

wtorek, 30 czerwca 2009

Spadł deszcz

Nie ma co się smucić. Spadł deszcz. Podlał moje drzewka – to super, bo martwiłam się o wiśnie. Dzisiaj już nie mam siły nic robić po nieprzespanej nocy, ale jutro wkopię drzewka w te naszykowane dołki.

Odwiedziny bezkompromisowej mieszczki

Upał. Od dwóch dni upały trudne do wytrzymania. Jeszcze wczoraj trochę ulgi przyniósł mały deszcz. Wczoraj zasuwałam cały dzień głównie w domu, piorąc, zmywając, gotując, sprzątając.
W którymś momencie wpadł kolega i pomógł w kopaniu dołków pod drzewka. Ambitnie wykopał sporo przyzwoitych dołków.
Ja w tym czasie nalałam mnóstwo wody do kotłów i garów na piecu, przytargałam opał i napaliłam w piecu, aby nagrzać wodę do mycia, zmywania i prania.
Pod wieczór podjechaliśmy do wsi na przystanek po moją przyjaciółkę. Przywieźliśmy ją i jej torby do mnie.
Przygotowałam jej gorącą kąpiel, bo była spocona i nieświeża po podróży. Wiadrami nalałam pół wanny gorącej wody. Przyjaciółka poszła się kąpać, ja gotować obiadokolację, a kolega dokończyć rządek z dołkami.
Kolega skończył kopać dołki i pojechał do domu, a my zjadłyśmy obiadokolację, odgruzowałyśmy pokój gościnny dla przyjaciółki, zmieniłyśmy pościel na nową i pachnącą, a potem do późna w nocy rozmawiałyśmy. Koleżanka poszła spać, a ja kąpać się.
Urządziłam sobie podobną kąpiel co koleżance. Skonana pracowitym dniem i długimi nocnymi rozmowami poszłam spać nad ranem.
Długo nie pospałam. Wstałyśmy rano i zrobiłam śniadanie dla nas. Poprosiłam koleżankę, by wlączyła do prądu toster. Włączyła wyjmując wpierw wtyczkę od zamrażarki. Niestety, dopiero po tygodniu się zorientowałam, że zamrażarka nie działa. Psy będą miały co jeść... :)

Po śniadaniu oprowadziłam przyjaciółkę po moim rancho. Wróciłyśmy pod dom by odsapnąć nieco pod cienistymi gruszami. Wypiłyśmy wodę z sokiem. Koleżanka po spacerze chciała umyć twarz. Zaniosłam jej miseczkę z ciepłą wodą do jej łazienki i wstawiłam do umywalki. Zamiast skorzystać z tej miseczki z wodą wolała przegotować wodę w czajniku elektrycznym i nalać przegotowanej wody do kubka od herbaty i z niego się myć. Trochę się zdziwiłam.
Zobaczyłam, że zdjęła pościel ze swojego łóżka. Znowu się zdziwiłam: „To ty już chcesz wyjeżdżać?” Koleżance rancho podobało się, ale nie podobało się, że wodę do łazienki trzeba brać z kuchni. Stwierdziła, że jest przyzwyczajona do prysznica i tylko tak umie się umyć i tylko taka forma kąpieli jej odpowiada i inaczej nie może. Spakowała się i wyjechała tam gdzie z kranów łazienkowych tryska woda.
Oto jak brak bieżącej wody w łazience potrafi przekreślić wieloletnią przyjaźń. Nasza przyjaźń nie przetrzymała próby wody... ;P


niedziela, 28 czerwca 2009

Upał

Nnnooo, zaczynają się upały... Gorąc niesamowity. Trochę chmur. Może deszcz się zmiłuje i spadnie???
 
Wczoraj w nocy jednym okiem przeglądałam sobie i kopiowałam instrukcje wysiewu boczniaka, a drugim okiem oglądałam francuski film o średniowiecznej rodzinie zielarzy. Co za okropne czasy to były - krwawe, bestialskie, bezpardonowe, surowe. Mimo to film z przyjemnością obejrzałam, jako że nie szablonowy. Mam po dziurki w nosie thrillerów i filmów kryminalnych. Są przewidywalne do znudzenia, robione na jedno kopyto i wzbudzają stres, a ja chcę obejrzeć coś, co sprawi mi przyjemość. Lubię filmy w konwencji "4 wesela i pogrzeb". To był piękny, romantyczny, sympatyczny, i nieco zabawny film.

sobota, 27 czerwca 2009

Dłuuugo wyczekiwany gość

Niebawem przyjeżdża do mnie moja serdeczna Przyjaciółka ze Szczecina.  Znamy się i przyjaźnimy od wielu, wielu lat. Jeszcze od czasów psotnej podstawówki. Pamiętam, jak wyglądała, gdy miała 7 lat, a teraz jest dojrzałą, samodzielną kobietą, wykształconą ekonomistką i doświadczoną urzędniczką banku :) Rozmawiamy na bieżąco via email, widujemy swoje foto w necie, więc dobrze wiemy co u każdej z nas słychać, co się dzieje i zmienia, ale na żywo to się nie widziałyśmy od ponad 6 lat!

Boczniaki

Uffff... Wkopałam kilka wiśni i przygotowałam sobie kolejną partię na jutro.
Rzeka wezbrała. Woda wali całym korytem i ponad nim wymywając wszystkie napotkane badyle.
 
Zanim rzeka wezbrała dwa wiatrołomy przycięłam i zaszczepiłam grzybnią boczniaka. Czeremchę grzybnią boczniaka ostrygowatego, a olchę grzybnią boczniaka cytrynowego.
 
Wcześniej zaszczepiłam boczniakiem słomę w oborze. Ciekawe, czy mi to wszystko zaowocuje jak trzeba, bo grzybnię za długo przechowywałam w domu. Czas pokaże, czy to praca nie na darmo.
 
Nie spodziewałam się nagłego wezbrania wody, bo padało jakieś dwa dni temu, a tu nagle, w ciągu paru godzin rzeczka gwałtownie wezbrała jakby kto otworzył tamę. Nurt jest tak silny, że żłobi głęboko koryto i porywa wszystko co napotyka na swej drodze.

Wielki gwiazdor muzyki pop nie żyje

Parno, duszno, pochmurnie, ciepło. Zanosi się na deszcz. Wyszłam na dwór, bo zaniepokoił mnie widok dużych, grafitowych ptaków wyglądających na drapieżne. Coś dziobały. Przeraziłam się, że dopadły kurkę. Wyszłam do nich sprawdzić co dziobią. Dziobały resztę zboża wysypaną na trawę dla koni. Na mój widok odleciały 30 metrów i usiadły na gałęziach bzu skrzecząc. Pogoniłam jej na wszelki wypadek, bo mi coś za groźnie wyglądały. Bałam się o życie moich kurek, które już od rana buszują w trawie na podwórku i wokół siedliska.
 
W czwartek w nocy usłyszałam po raz pierwszy o śmierci Michael’a Jackson’a. Szkoda go. Miał ledwie 50 lat. To był wspaniały, utalentowany piosenkarz i tancerz. Jego piosenki zawsze były pełne tanecznej energii, a taniec pełen wyzywającego, niepokojącego sexapealu. Jego twórczość jest wyjątkowa – charakterystyczna. Nie ma takiego drugiego Michael’a Jackson’a.
 
Miał żyć wiecznie. Czytałam kiedyś o tym, jak szykował sobie kapsułę, aby poddać się zamrożeniu na sto lat, by po tym czasie dać się odmrozić i stać się długowiecznym w czasach, gdy ludzkość już opanuje techniki przedłużania życia. Być może ta myśl o zamrożeniu do czasu rozwinięcia medycyny była podyktowana wiedzą o tym, że jest nieuleczalnie chory. Prawdopodobnie już wtedy chorował.
 
Szkoda mi go. Wiem, że cierpiał. Prawdopodobnie te cholerne operacje plastyczne i wybielania skóry go wykończyły. Chyba miał raka skóry.Ten silny makijaż musiał ukrywać zmiany chorobowe skóry. To ingerowanie w prawa natury poprzez wybielanie go wykończyło. Tak myślę. Szkoda. Już go nie ma. Już nie zaśpiewa. Nie zatańczy. Miał mieć koncert w Londynie niebawem. Nie będzie koncertu. Pozostały nam jego płyty z jego wieloletnią twórczością. Zmarł wielki gwiazdor. Przedwcześnie. Wielkie bogactwo nie uchroniło go przed śmiercią. Nie przedłużyło mu życia, a raczej wręcz przeciwnie – skróciło. Jako zwykły śmiertelnik, nie kombinowałby ze skórą i operacjami plastycznymi i pewnie by dalej żył. Szkoda mi go. I te nagonki w prasie na niego w ostatnich latach. Okropne zagrania poniżej pasa. Wielki show bizness i prasa go wykończyła. 

piątek, 26 czerwca 2009

Wcześniak

Nie posadziłam dziś ani jednego nowego drzewka, ale przycięłam i przygotowałam sobie na jutro do posadzenia kolejną partię. Zajęło mi to sporo czasu. Wcześniej nakarmiłam drób, króliki, kicię, przestawiłam kozy na pastwisku. Jedna z kóz urodziła martwe koźle. Zobaczyłam, że zaczyna rodzić kolejne i zabrałam ją z pastwiska w zaciszne miejsce. Nie wiem, czemu to pierwsze martwe. Musiało się dopiero co urodzić. To była śliczna, biała kózka. Po kozie nie było widać, że jest ciężarna. Gdyby było, nie spuszczałabym ją z oka. Koźlę było maleńkie – być może wcześniak i dlatego padło.
 
Wcześniej podlałam obornik zaprawiony pieczarkami i przykryłam.
Napakowałam też do dwóch koryt słomę i zlałam wrzątkiem. Chcę tam posiać boczniaka. Ciekawe czy wyrośnie.
 
Oj, strasznie śpiąca jestem...Muszę się zdrzemnąć.

czwartek, 25 czerwca 2009

Internet - podstępny pożeracz czasu drzewkowego

Kurna chata, zmitrężyłam dzisiaj cały dzień przed komputerem, a nie planowałam tego robić w dzień, lecz w nocy, ale jak zaczęłam poprawiać moje strony to to się przeciągnęło strasznie, bo internet tu koszmarnie wolno chodzi, często urywa się zasięg, w dodatku kilka klawiszy odpadło i muszę dziabać w klawiaturę by wystukać pożądany znak.
 
Trudno się mówi, ale za to doszlifowałam pięknie strony me z ofertami. Jeszcze je będę dopieszczać, ale większość tego co powinno się na nich znaleźć już jest.
 
Miałam wenę twórczą, ot co. Trzeba takie przypływy myśli twórczej wykorzystywać.

środa, 24 czerwca 2009

Po ulewie

Wkopałam szesnaście wiśni i co najmniej jedną gruszę – więcej grzechów nie pamiętam, tak zaabsorbowana rozmyślaniem nad nikczemną naturą ludzką byłam. Jakiż ten naród niechętny do pomocy dla bliźniego swego! Ale nic to. Dam radę samodzielnie uporać się z tym monumentalnym zadaniem. Do odważnych i pracowitych świat należy.
Wróciłam na chwileczkę do domu by zjeść obiad. Tymczasem na dworze ponownie rozpadało się. W nocy była wichura – wyrwała parę dużych drzew. Mam utrudnione przejście z sadu jabłoniowego do gruszanego. Trzeba będzie wyciąć wiatrołoma. Na razie szkoda mi na to czasu. Staram się jak najwięcej drzewek wkopać. Kopie się tak sobie. Nienajgorzej i nienajlepiej. Błocko. Ziemia nasączona wodą aż kląszczy.
Z jeden strony to dobrze, bo skruszała i łatwiej poddaje się szpadlowi, ale z drugiej strony to niewygodnie, bo zrobiła się ciężka od wody i lepi się do szpadla. Także zielsko po tych deszczach rośnie jak oszalałe. Pokrzywy sięgają do pasa.
 
Strumyk znów wezbrał i niesie wielkie ilości mętnej od piachu i mułu wody. Postanowiłam wcześniej że jeszcze wkopię dziś 10 –15 drzewek, ale teraz jak już zjadłam i usiadłam i zaczęło na dworze padać – to chcę odpocząć trochę.
 
Kopiąc dołki pod drzewka wybieram żyzne kawałki aby szybciej wkopać jak największą ilość drzewek. Tam gdzie ziemia gliniasta – trzeba będzie wymieniać ziemię, a to cholernie praco i czasochłonne zajęcie.

Po burzy

Wczoraj upiekłam chleb i ciasto drożdżowe, odmroziłam kawał mięcha na dzisiejszy gulasz i zupę. W nocy przeszła nawałnica, ulewa zlała obficie ziemię.
Rzeczka znowu wystąpi z brzegów. Wczoraj spenetrowałam jej niedostępną część. Są tam co najmniej trzy duże zatory powstałe ze zwalonych do rzeczki drzew. Czeka mnie siekierezada i piłorżnięcie. Ale to nie teraz, bo mam za dużo pracy sadowniczej. Muszę skończyć przed upałami.
 
Strumyk ujawnił mierzeję piaszczystą czyściutkiego piasku. Jego brzegi gdzieniegdzie też piaszczyste. Mam swoją mini plażę ;) Woda miejscami sięga poza kolana, a miejscami ledwo liże pięty. Po ulewie w tych głębszych miejscach przy wezbranej wodzie to będzie głęboko.
 
Młode dzikie drzewka w sadzie gruszanym okazały się gruszami! To idealnie.
Będą mogły robić za zapylacze pozostałych grusz tych kupnych.
Jedno z nich już owocuje. Wczoraj je nieco przycięłam, bo za bardzo krzaczaste było i gałęzie się krzyżowały co niedopuszczalne przy prawidłowo prowadzonym drzewku. Teraz to drzewko wygląda bardziej jak drzewko, a nie nieporządny krzak.
 
Krowom nieco zwiększyłam pastwisko w sadzie śliwowym coby wyjadły trawę z międzyrzędzi. Miejscami zieleń starannie wygryzły do samej ziemi, a miejscami zostawiły jeszcze spore kępy. Dzisiaj przesunę im ten wybieg na kolejny kawałek sadu śliwowego.
 
Dzisiaj po tym deszczu idę działać do sadu gruszanego. Sadzonki przycięte, namoczone – gotowe do sadzenia. Te co wcześniej posadziłam pięknie się przyjęły. Wypuściły liście. Niektóre z nich mają ładne koronki starannie przeze mnie przycięte.

wtorek, 23 czerwca 2009

Burza

O idzie burza... Cały dzień było gorąco, parno, duszno, słonecznie. Na termometrze 28 stopni C.
Teraz noc - grzmi i błyska. Będzie lało. Niech leje. Niech mi podlewa te drzewka.

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Kropi

Kropi, kropi. Deszczyk kropi. Pocieszające to. Zjadłam smaczne śniadanko – puszyste waniliowe naleśniki z rabarbarem. W suchy weekend niewiele podziałam na ogrodach, za to przestawiłam ogrodzenie dla krów i posiałam pieczarkę.

Jajeczka mam od jednej kurki leghornówny. Kogut i kura leghorn zajęli swój box dobrowolnie – trzymają się na dystans od zielononóżek, które z cicha kokoczą. Siedzą razem wysoko spoglądając dumnie na zielononóżki niczym król i królowa na swą świtę.

Znalazłam odrost gruszy. Wyrósł z końcówki korzenia dorosłego drzewa. Wycięłam ten odrost wraz z jego indywidualnym korzonkiem, który już wykształcił i zamierzam posadzić w sadzie gruszowym. Jestem ciekawa jakie owoce da. Te trzy wiekowe grusze co rosną pod domem kiedyś rodziły wspaniałe gruszki. Odkąd tu mieszkam jednak, drzewa dają maleńkie, ale wciąż słodziutkie gruszeczki.

Grusze są bardzo stare. Mają po kilkadziesiąt lat. To duże, wysokie, majestatyczne drzewa. Jestem ciekawa czy z tego odrostu wyrośnie drzewo, które da mi duże gruszki o takich samych walorach smakowych jak drzewo macierzyste.

Klucząc wśród zarośli mej ziemi odkryłam kolejne dzikie drzewa owocowe – młode drzewka. Zajmę się nimi. Wypielęgnuję w miejscach, w których urosły lub przesadzę w odpowiedniejsze.

Znalazłam także krzew głogu. Mam i czarny bez oczywiście. Moja ziemia zachwyca mnie swoim naturalnym bogactwem. Wczoraj miałam sposobność spróbować swoich poziomek. Kozy i konie nie wyjadły wszystkich krzewinek. Owocują i kwitną jednocześnie. Przeniosłam kozy w dalsze miejsce by nie zauważyły poziomek. Na mojej ziemi rośnie też dziki chmiel. Zupełnie nie wiem jak z niego zrobić piwo, ale kiedyś o tym pomyślę.

Siewki papryki urosły całkiem ładne, silne. Czas je przesadzić. Zastanawiam się czy od razu do gleby czy jeszcze pod dachem je potrzymać.

Pisklęta liliputki rosną w oczach. Już nie są tak maluśkie jak były, gdy je przyniosłam do domu. Mają się dobrze.
Zapewniłam im ciepło, czyste pudło, mnóstwo paszy, świeżą, letnią wodę. Dokazują lub śpią wyciągnięte dziobami na brzuszkach. Pociesznie to wygląda :)

niedziela, 21 czerwca 2009

Jest robota - nie ma pomocy

Widzicie drodzy czytelnicy – jest robota, całe mnóstwo, ponad moje siły – nikt nie chce mi teraz pomóc. Gdy już wszystko co jest do zrobienia zrobię sama – sypną się chętni by za darmo korzystać z owoców mojej ciężkiej pracy. Wtedy ja powiem: „Ni chuja!” - jak dosadnie wysławiają się miejscowi wieśniacy... ;)
 
Kiedyś, gdy już stanę na nogi i będę w stanie sama siebie utrzymać i stworzyć dobre warunki dla dziecka – wezmę do adopcji ładną, zdrową, egzotyczną, utalentowaną, opuszczoną i niekochaną dziewczynkę. Obdarzę ją wielką miłością. Przychylę nieba. Zaszczepię miłość do ziemi, natury, zwierząt. Wychowam ją na dobrego i pracowitego człowieka. I to jej zapiszę cały mój majątek, by mogła czerpać radość i korzyści z tego co ja wypracowałam i stworzyłam i by mogła kontynuować moje dzieło ku swojej satysfakcji i szczęściu...

sobota, 20 czerwca 2009

Urodziny Indianki

Chęć zadbania o siebie walczy z chęcią zadbania o sad. Trzeba kopać póki mokro. Potem będzie ciężko i nie dam rady.
Gdy dziś ktoś wpadnie w gości to zrobię grilla. Jeśli nie - będę kopać dalej i tyle. Może ciasto upiekę. Ale raczej ręcznie je ukręce. Ciasto rabarbarowe. Będzie smaczne.

piątek, 19 czerwca 2009

Pracowity czerwcowy piątek

No, posadziłam 24 sztuki drzew i nadkopałam wiele dołów korzystając z sytuacji, że deszcz nawilżył ziemię i się lżej kopało. Chociaż miejscami tam gdzie glina to gorzej, bo glina się do szpadla lepiła. Jutro moje urodziny i ma być słoneczny dzień. Chyba z tej okazji wkopię tyle drzew ile latek jutro skończę, czyli... 33 :D
 
Jutro od wczesnego rana kopanie. Caały dzień – do skutku, aż wkopię zamierzoną ilość drzewek. W ten sposób upamiętnię ten niezwykły dzień :).

Chyba też sobie jakiś budyń zrobię, ba, a może i ciasto upiekę? Tyle, że nie będę miała czasu na to ciasto. A może zrobię ciasto drożdżowe w automacie do chleba? Może z rabarbarem? O... to jest myśl warta uwagi...

Parno

Przed deszczem było parno i komary dokuczały wieszcząc deszcz. Gdyby nie to, kopało by się wyśmienicie. Zlokalizowałam bruzdy z miękką, żyzną, kruchą ziemią i tam kopałam dość duże doły. Doły duże, bo korzenie duże. Moje grusze mają pokaźne korzenie. Niewiele drzewek posadziłam, a się dość narobiłam. Przygotowałam sobie kolejne doły pod drzewka, przycięłam same drzewka i zaszłam do domu coś zjeść, bo w żołądku ssało z głodu. Już 18.00. Deszcz popaduje. Pitraszę coś na zabicie głodu. Mam zamiar tę przygotowaną partię drzewek jeszcze dziś posadzić. Na razie posadziłam tylko 9 sztuk. To za mało.
 
Przy okazji kopania znalazłam dzikie jabłonie. Jedna całkiem duża i właśnie owocuje. Obsypana maleńkimi jabłuszkami. Swego czasu przy okazji przemieszczania się po moich włościach z upodobaniem rozrzucałam ogryzki smakowitych jabłek po całym gospodarstwie i oto plon. Z ogryzionych jabłek wyrosły piękne sadzonki drzewek. O dziwo zdrowe.
 
To nie koniec skarbów. Odkryłam duże ilości dzikich malin. Już owocują. Oczywiście owoce jeszcze zielone, maleńkie, niedojrzałe. Nie wiem, jak duże będą, ale raczej małe, bo zarośla za gęste i za bardzo zarośnięte między innymi pokrzywami. Ale to nic. Mam za to mnóstwo sadzonek do posadzenia w bruzdy między drzewkami. Myślę, że gdy rozsadzę te sadzoki rzadziej, to będą lepiej owocować. Uwielbiam maliny.
 
Na ziemi mam też dzikie poziomki. Nie wiem czy kozy zostawiły mi cokolwiek, bo poziomki rosną na ich pastwisku.
W przyszłym roku oddzielę poziomki od kóz.

czwartek, 18 czerwca 2009

Drobne przyjemności

Przestawiłam kozy. Nabiłam deskę na drzwi kurnika. Nakarmiłam kury i króliki, kota, psy. Poszerzyłam wybieg dla krów. Posadziłam 30 drzew – 30 carol, 8 ałyczy na żywopłot, jednego pigwowca. Mam satysfakcję z dobrze przepracowanego dnia. Teraz czas na ulubiony serial, ulubioną herbatę, smakowitą wieczerzę. Drobne przyjemności są bezcenne...

Regeneracja

Regeneruję siły po wczorajszej kontroli. Muszę się dziś bardziej zająć zwierzyną – kozami, kurami, krowami. Kurczakom zrobić bezpieczny wybieg, kozom pozakładać nowe linki. Krowom już rozstawiłam nowy wybieg wokół domu, coby trawę mogły tu powygryzać, bo bardzo narosła. Króliki i kury dostały jeść. Leghornówna zniosła dwa jajeczka. Zaniosłam te jajeczka liliputce. Pokazałam jej. Podeszła, przyjrzała się. Dostała ode mnie michę pełnowartościowej karmy. Zobaczymy, czy zechce siedzieć na tych jajkach. Kogut leghorn wylazł ze swego boksu i lata po podwórku jak głupi.
Wczoraj próbowałam go złapać. Tylko garść piór mi w ręku została. Muszę go zanieść leghornównie, by mieć pewność, że jajka zalężone. Psy nakarmić. Kozy wydoić. Sadzonki powkopywać. Muszę jeszcze inne papiery przejrzeć i napisać pilne pisma. Niby nic wielkiego, ale czas schodzi na tych czynnościach.

środa, 17 czerwca 2009

Umęczona

Umęczona po kontroli ekologicznej. Bardzo szczegółowa była tym razem. Dostałam zalecenia do wykonania i trzeba się za nie brać, bo czas tak szybko umyka z każdym dniem, a wiele do zrobienia jest, a nie mam żadnej pomocy. Na jedną osobę to masa pracy. Całe wakacje będę zasuwać urobiona po pachy. Jak mus to mus. Ale za to jakiego gigantycznego dzieła będę wykonawczynią... Niejeden silny facet by wymiękł, a ja słaba kobietka sprostam. Takie mam mocne postanowienie. Uda się, bo jestem zdecydowana i pracowita. Nic mnie nie powstrzyma przed wykonaniem zadania. Nic.

wtorek, 16 czerwca 2009

Pogoda

 
Super... do końca czerwca ma padać :))))))). Baaardzo mnie to cieszy :))) Deszcz drzewka dobrze podleje, przyjmą się... superrr... Tylko w moje urodziny ma być słonecznie i ciepło. Prawidłowo, Bóg wie co robi :))))).

Cudowna pogoda

Mokro, pada, chłodno – po prostu cudownie. Ziemia namaka aż miło.
Trawa bujna rośnie. Idealna pora na prace ogrodowe i sadownicze.
Jutro kontrola ekologiczna, potem powrót do obowiązków ogrodowych.
Dzisiaj jeszcze muszę poświęcić część dnia na papiery, gotowanie i w końcu się wykąpać.
 
Dzisiaj drugi dzień zlewania obornika deszczówką. Musi być bardzo mokry by prawidłowo fermentował.

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Wyjazd do Olecka

Mam zapowiedzianą kontrolę w gospodarstwie i musiałam jechać do Olecka korygować i uzupełniać dokumentację. Dzień zmarnowany. Wróciłam znużona i zmęczona.
 
Wracając podziwiałam zieleń w Sokółkach i na trasie na moje gospodarstwo. Dwa siedliska w Sokółkach mają zadbane ładnie ogródki. Przy drodze z Sokółek do Czukt rośnie wiele ciekawych gatunków drzew i krzewów. Moją uwagę zwrócił klon o różowych owocach. Bardzo ładne te owoce. Przyjemnie chodzi się tą żwirówką.

niedziela, 14 czerwca 2009

Mój drób

17.00
Niebo rozpogodziło się po ulewnym dniu. Nabrzmiałe krople deszczu przyklejone do ram okna drżą pod wpływem podmuchów powietrza i lśnią niczym drogocenne kryształy. Przez błękit nieba z wolna suną puchate, białe chmury. Piękna pogoda na prace ogrodowe – ziemia mokra, spulchniona wodą. Będzie się łatwo kopać. Ja już zmęczona dniem. Spędziłam go zajmując się głównie drobiem. Urządziłam nowy kurnik i przeniosłam do niego kury i kurczęta, a pisklęta wyłapałam spod bojowej kwoczki liliputki i zabrałam do domu do kartonu. Dostały pełnoporcjową karmę dla piskląt, letnią wodę, sztuczną kwokę, zieloną gałązkę do skubania. Potem im doniosę drobnego piasku i żwirku na trawienie i jakąś ściółkę - słomę, siano lub piasek.

Przy okazji przenosin zrobiłam spis zielononóżek – mam 30 sztuk pięknych, młodych kureczek. Jest wśród nich co najmniej jeden dorodny kogutek. Kury tej rasy niosą jaja o nieporównywalnych walorach smakowych z innymi rasami, poza tym jaja zawierają o 30% mniej cholesterolu, a w okresie letnim mając do dyspozycji duży wybieg, potrafią sobie zapewnić do 70% pożywienia. To najbardziej ekologiczna rasa kur dająca najzdrowsze jaja.

Kurka leghorn zniosła 3 jaja. Zamknęłam ją sam na sam z kogutem leghornem, by mieć pewność, że jaja zalężone będą. Mam zamiar zbierać te jaja i dać do wysiedzenia kurce, która będzie chciała wysiadywać. Być może liliputka wysiedzi. Odebrałam jej dziś pisklęta. Bardzo przeżywała. Pisklęta też.Takie maluśkie, ale tyle hałasu potrafią z siebie wydobyć.Zastanawiam się, czy kurka liliputka zechce siedzieć na jajkach leghornówny. Od jutra zbieram świeże jaja kurki leghorn i podkładam pod liliputkę. Zobaczymy czy będzie chciała je wysiadywać.

Kurkę liliputkę zostawiłam na razie na dworze, by mieć pewność, że wszystkie pisklęta zebrałam. Jeśli jakieś zostało, to się nawzajem znajdą w tych chaszczach.

Jeśli uda mi się wszystkie kurczęta i pisklęta zdrowo odchować - będę miała razem ok. 40 kur. Na razie mam jajka tylko od jednej kurki, ale dla mnie samej to wystarczy. W sierpniu będę zasypana jajami, o ile znów jakiś drapieżnik nie dobierze mi się do drobiu.

Zaczęłam proces przygotowania podłoża pod pieczarki. Zlałam deszczówką obornik koński, bo bardzo wysechł.

Ugotowałam pożywny obiad. Jestem zmęczona i śpiąca. Odpocznę i spróbuję chociaż kilka dołków wykopać w tej miękkiej glebie.

sobota, 13 czerwca 2009

Pochmurna sobota

Idealny dzień na prace ogrodowe. Szalałam z łopatą po całym polu. Nakopałam się, aż nadgarstki i kostki przeciążyłam. Ale efekt mojej pracy widać, a jutro będzie jeszcze lepiej widać. Dzisiaj sobie głównie przygotowałam teren pod jutrzejsze nasadzenia. W nocy ma padać prawdopodobnie, to jutro będzie mi się lżej rozkopywało dzisiaj nadkopane dołki.
 
Zwierzęta grzeczne – nie przysparzały mi dzisiaj żadnych problemów. Krowy pasą się na wydzielonym kawałku, konie na swoim pastwisku, kozy na swoim. W sadzie miejscami trawy narosło tyle, że będę kosić na zimę. Ile ukoszę, tyle będę mieć.
 
Posadziłam dwa świerczki miniaturowe – pozostałość po świętach Bożego Narodzenia. Przygotowałam sobie sadzonki ałyczy i pigwowca do posadzenia.
 
Kwoczka wodzi swoje pisklęta. Zastanawiam się, czy ich jej nie zabrać i nie odchowywać samodzielnie. Tak pięknie naturalnie je wodzi po podwórku, ale boję się, że je coś dopadnie.. są takie maluśkie... a tutaj tyle drapieżników...
Nie wiem co robić. Zostawić odchów kurce czy samej się maleństwami zająć?

czwartek, 11 czerwca 2009

Duszno

Łoj jak duszno jak duszno.... ufff... ledwo zipię...
Dokończyłam rozstawiać ogrodzenie wybiegu dla krów.
Wybieg obejmuje podjazd do domu. Krówki mają bojowe zadanie wygryźć trawę z poboczy, bo zarosły okrutnie. Tymczasem wygryzają trawę wokół domu, bo i tu zarośnięte po kolana.
 
Kuruś i pisklęta zabezpieczone siatką od nalotu jastrzębia. Czeka mnie jeszcze rozstawianie siatki wokół domu, ale to jak krówcie skończą swoje zadanie, a ja wydoję kozy i nakarmię psy.

środa, 10 czerwca 2009

Working, working and still working

Ludzie wokół bawią się, korzystają z życia, z lata – a ja tylko pracuję, pracuję.
Ale to się zmieni. Od przyszłego roku ja zacznę się bawić, a inni będą pracować i pracować.

Radosna nowina - kuruś porodziła syna!...

... i córeczki – maluśkie kureczki! 7 sztuk naliczyłam.
Ale wielkie ptaszysko znowu krąży... nie wiem, czy kuruś potomstwo odchować zdąży...
Rozważam ingerencję w prawa natury i ochronę nowo wyklutego drobiu.
Przydałaby się jakaś klatka, siatka. Coś, czym mogłabym chronić maleństwa przed drapieżnikami. Są takie malusienkie... taki drobiazg... ledwo je widać, takie krasnale. W gęstych, wysokich zaroślach są na razie bezpieczne, ale nie ma co ryzykować. Trzeba szybko siatkę zmontować i puścić prąd dodatkowo, coby konie mi tej siatki nie rozerwały z nudów. Zielononóżki też trzeba na trawę wypuścić w osobnym ogrodzeniu. A i krowy wypuścić na podjazd aby wygryzły narosłą tu trawę. Także jutro dzień grodzenia czym się da i jak się da. Mam kilka siatek, tyczek, izolatorów, sznurków i pomysłów na to jak to szybko zmontować. Tam gdzie się da, to przykręcę do ściany, do drzew, do tyczek – byle stało i chroniło od dzikiej leśnej zwierzyny, a nad wybiegiem dodatkowe siatki trzeba będzie porozwieszać jakoś. Oczywiście kicia została odizolowana na wszelki wypadek...

Wypad do Olecka

Czuję się połamana strasznie. Wczoraj wybrałam się okazją do Olecka. Wróciłam PKSem późno i zmęczona.
 
W Olecku złożyłam zmianę do wniosków obszarowego i rolnośrodowiskowego. Niestety – będą sankcje finansowe. Błędnie zapamiętałam, że można zmiany składać do 9 czerwca bez sankcji. Okazało się, że tylko do 1 czerwca bez sankcji, a do 9 go już z sankcjami.
 
Mam za dużo pracy i jestem przemęczona i nie jestem w stanie wszystkiego dopilnować jak należy. Trudno. Ale przynajmniej usunęłam błędy, które by skutkowały większymi stratami finansowymi.
 
Olecko bardzo wypiękniało. Mnóstwo różnorodnej zieleni posadzono wszędzie. Piękne krzewy, krzewinki i drzewa. Wielobarwne, różnoformne. Podobało mi się. Nie mogłam się napatrzeć. Olecko bardzo zyskało dzięki tej zieleni. Zieleń starannie pielęgnowana, lepiej niż w moim rodzinnym mieście, które słynie z zieleni. Choć dawno nie byłam w moim rodzinnym Szczecinie, więc i tam mogło się wiele zmienić przez te ostatnie 6 lat.
 
W Olecku nawet za park pod dworcem się zabrano. Częściowo już uporządkowany. To ważne, bo ten park to jakby wizytówka miasta, a do tej pory był raczej zaniedbany. Teraz tam sadzą piękne krzewy, przycięli gałęzie drzew.
 
Tylko te obskurne budy przy przystanku szpecą i ten budynek dworca taki zapyziały.
 
Na dworcu wyczaiłam fajną 6cioosobową taksówkę – bardzo pojemną i dobrą na zakupy. Na pewno się przyda ona mi. Pogadałam z kierowcą. Jest z Olecka, także nie będzie problemu z wynajmem o prawie każdej porze dnia i nocy. Zna też moją wioskę bardzo dobrze, bo z pobliskiej wsi pochodzi.
 
Po powrocie wypuściłam na podwórko krowy. Zamknęłam je przed wyjazdem, bo obawiałam się, że ta bydłująca ucieknie.
 
Gdy je wypuściłam – rzuciły się ochoczo objadać trawę na podwórku. Podwórko mi po tych deszczach mocno zarosło. Moje żywe samobieżne kosiarki ładnie je przycięły. Udostępniłam im też skwer pod domem – takoż zarośnięty. Na razie nie cały, bo leżą dachówki i by je połamały.
 
Krówki starannie wygryzały trawę ze skwerka, zwłaszcza wokół dachówek, które szybko im zabierałam spod pyska. Dachówki były bezpieczne przed racicami, bo pastuch nad głowami krów mocno trzaskał i nic z wyjątkiem łbów by nie wsunęły pod pastuchem.
 
Dziś rano gdy wyjrzałam przez okno – obie krówki słodko powykręcane we śnie leżały na wygryzionym przez siebie trawniku tuż pod domem, grzbiet w grzbiet, łeb w łeb – jak dwie siostry. Chyba daruję Bernadetcie jej swawolenie. Hiacyncie byłoby smutno samej na rancho. Niech ma towarzystwo.
Sama Berna też się ostatnio jakby milsza zrobiła. Podchodzi do mnie ciekawie razem z Hiacyntom. Dam krówkom owsa, za to, że tak ładnie mi podwóreczko wykosiły i pomagały pod domkiem zrobić porządek.
 
Dzisiaj wpuszczę je na okólnik wokół domu, by wygryzły tutaj narosłą trawę, bo za bardzo pozarastało.
 
Kozy wczoraj poprzestawiałam na pastwisku na nowe stanowiska. Mają co jeść.
Płochy Aramis i biała kózka bezrożna nabierają odwagi i podchodzą pod dom po owies. Niebawem je wyłapię, tylko muszę znaleźć dla nich linki  z kołkami. Psom trzeba nagotować karmy. Kozy wydoić. Jestem jakaś taka zmęczona i śpiąca, ale trzeba zadbać o zwierzęta. Kurczę, każdy taki wyjazd mnie wykańcza. No fakt, że sporo godzin spędziłam w Agencji poprawiając wnioski. To nużące zajęcie. Ale myślę, że od tej pory nie będę musiała żadnych zmian robić. Wszystko jest opisane tak jak ma być. No chyba, że znów jakieś komplikujące życie rozporządzenia wejdą w życie, a wejść mogą.

wtorek, 9 czerwca 2009

Ałycze i pigwowce

Posadziłam dziś w strugach deszczu 30 ałyczy na żywopłot. Gdy zaczynałam sadzić, jeszcze nie padało, a gdy zaczęło, nie chciało mi się przerywać, więc przemokłam do ostatniej suchej nitki, ale podobało mi się.
Było ciepło, deszcz mi nie przeszkadzał. Lało się na mnie i ze mnie mnóstwo wody, ale to nic. I tak sadziłam.
Wyglądało to tak, jakby cała woda z nieba lała się dokładnie na tę bruzdę w której sadziłam ałycze.
Bruzda szybko zamieniła się w błotnisty kanał. ślizgałam się w błocie, ale nie dałam się deszczowi wypędzić z pola. Potem przestało, pojawiło się słońce, pojawiła się tęcza. Było tak ładnie. Piękne widoki wokół. Aż serce rosło. Drzewka się przyjęły. Puszczają zielone pąki. Jest okay. Gdy zakwitną pigwowce, które dzisiaj też posadziłam, będzie jeszcze piękniej. Posadziłam też dziś jedną morwę, by odciągała uwagę szpaków od wiśni.
 
Krowy trzymam na podwórku z uwagi na ruję Bernadetty. Przycięły ładnie trawkę na podwórku. Jeszcze je tu potrzymam z dzień lub dwa - niech wyrównają trawę na całej powierzchni podwórka.
 
Kozy w większości uwiązane. Te co chodzą luzem - powoli oswajami i przymierzam się do ich chycenia. Niech tylko linki dla nich znajdę, to je połapię. Najtrudniej będzie z kozłem Aramisem. Jest duży i silny. Będzie się żywiolowo wyrywał i go nie utrzymam. Muszę go chytrze podejść aby nie miał okazji się wyrwać, gdy mu będę zakładała linkę.
 
Wóz biesiadny odgrodziłam od koni, bo mi go obżerały. Teraz tylko wystawić ławkę, ustawić pawilonik nad wozem i można posiłki spożywać przy wozie biesiadnym.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Wczesny poniedziałek

4.30 – Naród śpi :)
Wczorajsza niedziela szybko zleciała. Dosadziłam wreszcie resztę ziemniaków – w sumie mam trzy rzędy posadzone. Dzień mokry był – dobrze, że mokry. Posiałam groszek pachnący. Też trochę późnawo, ale jest mokro i zimnawo, powinien urosnąć ładnie. Papierów nie tknęłam, ale za to zrobiłam pranie, sprzątanie, upiekłam chleb, zrobiłam ser, nakarmiłam psy, spacyfikowałam kozy i krowy.
 
Kozioł wyrwał kołek z ziemi i znowu polazł do sadu prowadząc ze sobą te nieuwiązane kozy. Co za wrrredny kozioł. Tyle trawy wokół, a on prowadzi kozy prosto do mojego młodego sadu. Znowu poniszczyły sadzonki.
Muszę wszystkie kozy wyłapać i uwiązać na łące.
 
Krowa Hiacynta też dostała się do sadu jakoś. Muszę sprawdzić ogrodzenie rzeczne po tych ulewach i potoczystym przelewaniu się wody. Bernadetta bydłuje, więc trzymam ją na podwórku. Tam ma co jeść. Podwórko mocno porośnięte trawą i ziołami. Łańcuchy porwane. Nie ma na czym uwiązać krowy na łące. Hiacynta wyszła z pastwiska idąc za Berną. Teraz są razem na podwórku, więc spokój.
 
Poprawiłam zachodnie ogrodzenie koni – zwalone było. Poprawiłam też ogrodzenie między krowami a końmi.
 
Plan na dzisiaj: sprzątanie, pranie, papiery, posadzenie ałyczy i pigwowców.
Okno w pokoiku jeździeckim wreszcie umyć. Spakować reklamowane kubki do zwrotu. Zmiana pościeli, gorąca kąpiel w wannie. Przydałoby się też posiać warzywa, ale nie wiem czy zdążę ze wszystkim. Pewnie nie. Rzodkiewki wreszcie mi urosły. Ale mam mało warzyw posiane i chcę więcej dosiać.

sobota, 6 czerwca 2009

Papiery strawiły sobotę

Dzień strawiły papiery. Wielka szkoda, bo ziemia szybko schnie, a niebawem upały i nic nie urośnie bez podlewania. Będzie się też ciężko kopało. Wieczorkiem posadziłam wiadro ziemniaków. Jutro dokończę resztę i dalej muszę rzeźbić w papierach. Szkoda mi tego czasu na te papiery, oj szkoda. Chyba jednak zostawię sobie je na poniedziałek, a jutro posadzę te ziemniaki i posieję warzywa i wkopię kilka drzewek.
 
Bernadetta dzisiaj bydłowała. Zapyliłam ją Istarem. Oby skutecznie tym razem. Psy nakarmione. Trawa po deszczach bujna rośnie. Nie mam łańcucha dla Berny. Ten co kupiłam – rozerwała – za słaby. Będę musiała kupić gruby, porządny łańcuch dla niej. Chociaż, jeśli teraz zapylona skutecznie, to po tej rui już nie będę miała z nią problemów.
 
Plan na jutro – dokończyć sadzenia ziemniaków, posiać warzyw ile dam radę.
Ziemia mokra – koniecznie to trzeba wykorzystać. Posiać rzodkiewkę, koperek, sałatę – cokolwiek byle rosło.

Papierowa sobota

Już 9 umów napisałam, jeszcze jedna i dość. Znajomy ma kontrolę. Jeszcze parę miesięcy temu mówił, że on dokumentacji nie prowadzi na bieżąco, bo po co :))) A teraz lata jak z pieprzem i wszystko na gwałt uzupełnia :))))))

piątek, 5 czerwca 2009

Ach te papiery!

Nie chce mi się, oj jak mi się nie chce, ale dzisiaj zajrzę do papierów. Wczoraj nie miałam czasu. Za to ziemniaki siedzą w ziemi.
Zostanę w domu, zajmę się papierami i trochę sprzątaniem i praniem. Wieczorem duża gorąca kąpiel. Dzień chłodny i pochmurny.
Trzeba będzie wyjść nakarmić psy i wydoić kozy. Nie obiecuję, że posadzę kolejny rząd ziemniaków. Może posadzę, a może nie.
Nie mam dzisiaj czasu na to. Ale wiaderka ze skiełkowanymi pyrami sobie przygotuję na bliską okoliczność spaceru na pole.

czwartek, 4 czerwca 2009

Pyry

18.00
Posadziłam w sumie prawie dwa rzędy ziemniaków. O ile dobrze liczę, to powinno mi urosnąć ok. pół tony ziemniaków. Słońce przebłyska po ulewnych momentach. Ziemia mokra. Ziemniaki mocno skiełkowane. Powinny zdążyć urosnąć. Już mi się nie chce sadzić tych ziemniaków, ale trzeba wykorzystać tą spulchnioną bruzdę. Chcę obsadzić jeszcze jedną bruzdę. Nawet trzeba. Inaczej się te skiełkowane ziemniaki zmarnują i pójdzie na marne zaorana bruzda. No i ziemniaków na zimę nie będę miała. Nie chce mi się, ale chwilę odpocznę i pójdę dosadzić ile dam radę.

Moment przejaśnienia

No pięknie. Był taki ładny, suchy, słoneczny moment na posadzenie ziemniaków i Indianka go przegapiła, a teraz znów leje! Zrobiło się jeszcze zimniej i pochmurniej! Brrr... Ooo... grad! :D Pięknie...

Papierowy czwartek

Wstał pochmurny, chłodny, czerwcowy dzień, a wraz z nim wstała niewyspana i obolała Isabelle. Źle spałam. Na noc nażarłam się mięcha i miałam ciężkie sny.
Obudziłam się niewyspana i połamana.
 
Wczoraj posadziłam kolejne wiaderko skiełkowanych ziemniaków. Dzisiaj chcę posadzić resztę i zająć się czymś innym, np. siewem warzyw lub sadzeniem drzewek. W domu przesadziłam nowokupione rośliny pokojowe. Jeszcze do palmy kokosowej trzeba dosypać ziemi.
 
Wczoraj był dzień małych kroczków. Małe kroczki także oznaczają postęp.
Obrałam truskawki z nasion i posiałam. Jestem ciekawa, czy wzejdą i jak wzejdą. Generalnie truskawki sadzi się z rozsady, ale nie mam rozsady, a mam dużo nasion, więc zobaczę co urośnie.
 
Siewki papryki są całkiem ładne. Za parę dni przesadzę je do kuwety z flancami.
Wzeszła ozdobna niebieska trawa. Tulipanowce padły. Chyba te kupne podłoże jest do bani, bo na mojej ogrodowej ziemi siewki lepiej kiełkują i rosną. 
 
Staram się gospodarnie rozporządzać moim czasem pracy, na każdym, nawet maleńkim etapie. W związku z tym unikam tzw. pustych przelotów. Np. wczoraj zaniosłam wiadro ziemniaków na pole do posadzenia.
Wróciłam z tego samego pola z tym samym wiadrem do domu z wiadrem wypełnionym ziemią ogrodową, która mi posłuży do uzupełnienia ziemi w doniczkach i kuwetach. Czyli zamiast chodzić dwa razy w te i we wte - za jednym kursem zaniosłam ziemniaki i przyniosłam ziemię. Takie drobiazgi są ważne. Nie są spektakularne, ale uławiają pracę i przyspieszają osiągnięcie zamierzonych efektów. Ziemniaki od wczoraj siedzą w glebie, a ziemia ogrodowa już czeka w domku na dosypanie tu i ówdzie. Taka mała gospodarność jest pożyteczna. Niepostrzeżenie pomaga się zagospodarować szybciej.
 
Podobnie z wodą. Piorę w pralce, a zużytą wodę pożytkuję do spłukiwania wc. Oszczędzam na wodzie i na czynności dodatkowego noszenia wody z kuchni do łazienki do spłukiwania wc.
Mam bieżącą wodę tylko w kuchni, ale wirnikowa pralka jest pełna wody codziennie, więc na bieżąco jest czym spłukiwać wc i jest to dużo wygodniejsze niż noszenie wody do spłukania z kuchni.
Poza tym, gdy woda w pralce jest lekko lub średnio brudna, biorę ją do zmywania mebli, podłóg itp. zanim trafi ona do wc. Taka mała oszczędność i gospodarność.
 
Plan na dzisiaj: posadzić resztę ziemniaków. Jak starczy czasu, to wysiać nasiona warzyw, dokończyć sadzenia ałyczy.
 
Ufff... znów pada... ale to nie jest wymówka, by nie wychodzić z domu.
Popada, przestanie i będę mogła iść sadzić pyry. Mam kurtki przeciwdeszczowe gdzieś. Trzeba odszukać i wytargać.
 
Wieczorem chyba się zajmę papierami. Przydałoby się też świder przygotować do pracy, skończyć pranie, a raczej wyprać kolejną partię ciuchów i pościeli.
 
Wszystko zajmuje czas, który niepostrzeżenie umyka każdego dnia.
 
Kurczę, chociaż mam papierowe zaległości. Może jednak ten dzień poświęcę na papiery. Ale nie cały – muszę wyjść i się dotlenić dzisiaj. Codziennie potrzebuję dużej dawki tlenu. Nie mogę siedzieć cały dzień w murach. Jednak zajmę się papierami wpierw, bo jak zostawię to na później, to znowu będzie tak, że będę zmęczona i nie będę miała siły do nich zajrzeć.
więc dziś papiery i domowa krzątaninka, w wolnej chwili skok na pole by posadzić kolejne wiaderko ziemniaków.
 

środa, 3 czerwca 2009

Jarmark

Wczoraj znajomi z Podlasia porwali mnie na jarmark w Olecku. Jechaliśmy szybko, bardzo szybko. Samochód podskakiwał na wertepach tak, że aż momentami waliliśmy deklami w sufit auta. Żołądek mało mi nie wyskoczył od tego przyspieszenia i szarpnięć, zwłaszcza, żem była na czczo, ale za to szybko znaleźliśmy się na jarmarku.
 
Z jarmarku niewiele zobaczyłam, bo utknęłam w sklepie ogrodniczym przy targowisku, który był pełen ludzi i była długa kolejka do kasy.
 
Kupiłam funaben - pilnie potrzebny mi tutaj do cięć drzewek. Także kilka lamp solarnych do poświetlania nocnego grillowania, kuwety do pikowania rozsady.
 
Z jarmarku porwałam od lokalnego szkółkarza namiary. Obejrzałam kurki w klatkach – ale moje ładniejsze i cenniejsze, bo dadzą zdrowe jajka prawdopodobnie w sierpniu.
Kupiłam miód i truskawki.
 
Znajomi wiedzieli, że jastrząb utłukł mi wszystkie dorosłe kury nieśne i przywieźli mi 10 jaj. To miłe :). Przywieźli także worek ziemniaków do sadzenia i jedzenia, bo moje się prawie skończyły. Właściwie moje ziemniaki nie nadają się do jedzenia – wszystkie w wilgotnej piwnicy skiełkowały ogromniaście. Bulwy zmiękły i wypuściły długie pędy. Dzisiaj mam zamiar je posadzić. Jest późno – już początek czerwca, ale jeszcze powinny urosnąć, tym bardziej, że przy niektórych bulwach urosły już maleńkie bulwki ziemniaczane. Wsadzę do ziemi i niech rosną dalej. Ziemia wilgotna, to będą rosły.
 
Moje kurczaki zielononóżki tak nażarte, że aż nie chcą na drogą karmę patrzeć, ale nazrywam im zieleniny. Nie mogę ich wypuścić na dwór, bo nie mam czasu postawić siatki, a bez siatki zginą w szponach jastrzębia.
 
Kurka liliputka – jedyna sprytna kurcia, która ocalała pogrom kur – wysiaduje jajeczka. To super. Będę miała maleńkie kurczaczki rasy liliput. Nie mogę się doczekać. Natomiast moja kurka leghorn i kogut leghorn – coś jeszcze ociągają się z potomstwem, ale kurka jeszcze młoda – niech rośnie.
 
Krowy i konie grzeczne. Kozy na ogół też – część uwiązana, reszta pasie się wokół nich.
 
Ale na kozy trzeba uważać. Mogą całymi dniami paść się w pobliżu domu i nagle ni z gruszki, ni z pietruszki – pomaszerować na sad.
 
Dzisiaj plan jest taki – pożywne śniadanie, pranie, zmywanie, posadzenie roślin pokojowych i marsz sadzić ziemniaki. Kupiłam bardzo ładne rośliny pokojowe.
A może zmienię kolejność zadań? Chmurzy się. Może potem przesadzę roślinki.
Teraz wyruszę posadzić ziemniaczki, a gdy zacznie padać, wrócę do dom i roślinki porozsadzam. Kupiłam wczoraj bardzo ładne rośliny pokojowe. 4 różne gatunki: palmę kokosową, paproć, jasnozielone asplenium, fioletową tradescantię – moją ulubioną roślinę pokojową. Zawsze intrygował mnie fioletowy kolor spodniej strony liści... Uwielbiam rośliny. Zawsze je uwielbiałam. Uwielbiam rośliny, zwierzęta, wiatr, deszcz, słońce. Kocham cała naturę w pełnej jej krasie... Tylko do dżungli amazońskiej chyba bym nie chciała trafić :DDDDDDDDD. Zbyt wiele drapieżnych zasadzek tam czeka na człowieka :).
 
Przyroda Polski jest łagodna w porównaniu z zielonym piekłem Amazonii... Zdecydowanie wolę polską przyrodę :)

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Dzień Dziecka

To mój dzień :) Bliźnięta, to wieczne dzieci - czyste, szlachetne, wraźliwe dusze, nieskażone wyrachowaną dorosłością.
Archetypem Bliźniąt jest Piotruś Pan - wiecznie młody chłopiec. Bystry, wesoły, psotny i o dobrym sercu. Latający wysoko, jak na tak górnolotną istotę przystało. Bliźnięta, to znak trygonu powietrznego. Są szybkie i zmienne jak wiatr. Ruch to ich żywioł. A ja siedzę w jednym miejscu już 6 lat - to wymagało ode mnie ogromnego hartu ducha i samozaparcia :))) 
 
Za to po internecie śmigam sobie bez ograniczeń :) (no, z wyjątkiem tych ograniczeń wynikających z przestarzałej infrastruktury teleinformatycznej w mojej gminie skutkujących w ślimaczym transferze danych).

Pozytywnie zmęczona

Napracowałam się. Dzień jakżesz owocny był. Posadziłam kilka malinówek, jubileum, sylvii oraz bulwy ziemniaka – na razie mało – ok. 15 kopczyków zrobiłam. Jutro dosadzę więcej. Nie będzie mi się chciało do sklepu chodzić po ziemniaki – wolę posadzić swoje na polu i mieć świeże ziemniaczki pod ręką.
 
Bruzdy między drzewkami bardzo przydatne. Z wyjątkiem tych gliniastych. Na tych gliniastych nic nie posieję, bo nie urośnie. Natomiast na tych żyznych bruzdach mam zamiar posiać warzywa. Bruzdy pozbawione darni i spulchnione – tylko siać. Cokolwiek, byle rosło. Koperek, sałatę, rzodkiewkę.
 
Warzywa, które siałam wcześniej wzeszły. Jeszcze małe, ale rosną i urosną. Za tydzień będę mieć rzodkiewkę.
 
Jutro dosadzę ziemniaków ile mam – mają długie blade pędy, pogoda deszczowa – powinny urosnąć. W pozostałe bruzdy wsieję różne warzywa. Sadzenie drzewek zabiera mi mnóstwo czasu, ale muszę siać też warzywa.

niedziela, 31 maja 2009

Nieudany deal

Przyjechał facet po kozy. Taki nieduży, starszawy kurdupel. Truł mi od co najmniej miesiąca, albo i dłużej, że chce ode mnie kupić dojne kozy, mimo, że mówiłam mu, że nie są na sprzedaż. Miał zapłacić po 600zł/dojną kozę. Na miejscu stwierdził, że on nie ma pieniędzy na dwie kozy tylko na jedną i żebym sprzedała mu dwie za cenę jednej i że dorzuci jeszcze 3 królice. W końcu, niechętnie się zgodziłam, bo miał dość ładne królice. Wychodziło po 450zł/kozę. No to on dalej parł. Tym razem, że on nie weźmie jednej z tych dwóch co mu przyprowadziłam, tylko tę co lata po polu – a to moja ulubiona koza co sama podchodzi do mnie by się dać wydoić i ma delikatne, aksamitne, miękkie w dojeniu wymiona. Ta, co jej nie chciał, ma innego typu wymiona, ale bardzo mleczne i lekko się ją doi – bardzo lekko. Mleko samo tryska, ale trzeba ją łapać do dojenia, bo sama nie podejdzie.

Facetowi nie spodobały się jej wymiona – wydawało mu się, że nie da rady sobie z nimi. Tłumaczyłam mu, że kozę się lekko doi, ale nie słuchał. Chciał drugą z moich ulubionych kóz co same podchodzą do dojenia. Nie zgodziłam się. Już i tak serce ściskał mi żal na myśl o pożegnaniu z Agatką – przesympatyczną, mleczną kózką. Facet zrezygnował całkiem z kóz i pojechał. Jednej kupić nie chciał - tylko dwie i to koniecznie te dwie co same do mnie podchodzą do dojenia i są bardzo grzeczne i miłe. Trudno. Nie zarobiłam nic, za to będę miała nadal ser dla siebie, gości i dla rodziny w mieście.

sobota, 30 maja 2009

Osłabiona sobota

Cudowne deszczydło się rozpadało rzęsiście. Gleba zmięknie – lekko się będzie kopało i nie będzie trzeba drzewek podlewać. Fajnie. Cieszę się. Jak patrzę na ten rzęsisty deszcz za oknem, to od razu mi lepiej.
 
Dzisiaj bardzo późno wyszłam na pole sadzić drzewka z powodu nocnego koszmaru i dzisiejszego osłabienia po nim. Na polu było sucho, ciepło, dusznawo. Było mi słabo. Ledwie posadziłam kilka sadzonek i zeszłam z pola w cień przyciąć kolejne sadzonki. Gdy kończyłam przycinać ostatnią wiązkę, rozpadało się. Deszcz przemoczył na wylot moje trykoty i zrobiło mi się mokro i zimno. Uciekałam w strugach deszczu do domu z radosnym okrzykiem a la Jim Carrey jak w filmie Truman Show.
 
Niech trochę popada, to wyjdę kopać dalej, tylko założę kurtkę przeciwdeszczową. Lubię deszcz, ale nie lubię gdym przemoczona i zimno mi.

Nocny koszmar

W nocy miałam koszmar. Obudziłam się zapłakana. Oczy opuchnięte. Fatalnie się czuję.

piątek, 29 maja 2009

śłiwy

15.30
Zmęczona, znużona i śpiąca. Nie śpię od 5.00 rano. Od 9.00 zaczęłam sadzić drzewka. Nie mam pojęcia ile posadziłam – nie liczyłam. Może kilkanaście? Może więcej? Liczenie nie jest najważniejsze. Najważniejsze, by jak najwięcej drzewek dostało dobre stanowiska, najlepiej przed deszczem.
 
Gleba wilgotna – dobrze się kopie. Wczoraj rozkopałam i rozwiększyłam dołki. Dzisiaj poprawiłam i posadziłam od razu drzewka. Sadzę tam gdzie dobra gleba, bo mi czasu szkoda na grzebanie się w glinie. Tam gdzie glina posadzę później, bo to pracochłonne miejsca – trzeba doły mocno powiększać, wybierać glinę i przywozić taczkami żyzną glebę. To mozolne zadanie, a mnie zależy by jak najwięcej drzewek posadzić dziennie, więc na razie te doły gliniane raczej omijam.
 
Drzewka przed posadzeniem przycinam. Przycinam korzenie i pędy, a niekiedy wierzchołki, coby łatwiej się ukorzeniły.
 
Nakarmiłam psy. Konie, kozy i krowy – pasą się grzecznie na swoich pastwiskach. Kurczakom jeszcze nie dałam jeść, ale wrzuciłam im trawy.
 
Jestem śpiąca. Muszę zrobić sobie przerwę na drzemkę i potem z powrotem myk na pole sadzić drzewka. Sadzę odmianami na przemian w szpalerach, aby się nawzajem dobrze zapylały. Kilka Jubileum będę musiała wykopać, bo siedzą w czystej glinie to zmarnieją. Ale to potem, jak posadzę wszystkie śliwy co mam do posadzenia.
 
Gdy skończą się dołki kopaczy, trzeba będzie świder użyć. Już go raz używałam. Powinno pójść szybko, bo ziemia pozbawiona darni i wilgotna. Szybko nawiercę dołki. Potem je sobie spokojnie rozkopię szpadlem.
 
Jabłonie mają mniejsze korzenie, to wystarczą mniejsze dołki dla nich, ale i tak zrobię duże, bo wtedy lepiej korzeń się rozwija jak ma ziemię dobrze spulchnioną.
 
Śpiąca...

Mokry piątek

Wstał mokry dzień, a wraz z nim wstała nieco połamana Isabelle, ale za to o świcie, a dokładniej tuż przed 5.00 rano. Wyjrzałam kolejno przez okna zachodnie, wschodnie, południowe i północne. Wszędy piękny, rozćwierkany widok, aż serce rośnie. Poranna poświata delikatnie ogarnęła me włości podkreślając urodę mych ukochanych ziem.
 
Wczoraj wieczorem korzystając ze zbawiennego wpływu deszczu na glebę, skopałam kilkadziesiąt dołków szpadlem, rozkopując wąskie dołki uprzednio wykopane przez kopaczy. Kropił deszcz, ale kopało się dobrze. Szpadel wchodził w glebę jak w masło. Burty dołków kruszyły się aż miło. W ten sposób poszerzyłam dołki i nasypałam żyzną glebę w wielu dołkach. Kopałam, aż się ściemniło i mocno rozpadało.
 
Wcześniej pracę przerwali mi klienci, którzy przyjechali obejrzeć kozy. Zajęli mi sporo czasu. Wcześniej zanim oni się pokazali i zanim poszłam kopać – dojrzałam spustoszenia jakie poczynił urwany z łańcucha kozioł wraz z przyprowadzonym przez siebie stadkiem. Dostałam szału, gdy zobaczyłam jak bardzo poniszczył skur....l moje sadzonki. Sprzedam go albo ubiję na mięso. Tak się na niego wściekłam. Dopóki on był uwiązany – kozy same z siebie do sadu nie wchodziły. To on je tam prowadzi. Szczęściem w tym nieszczęściu, że w większości przypadków kozy odgryzły liście, ale kory nie ruszyły. Najgorzej, gdy drzewko ma ogryzioną korę. Kozy w ten sposób masakrują drzewka. Drzewko traci korę i usycha.
 
Chociaż krowa, gdy się dorwała do sadu też nie mniejsze spustoszenia poczyniła. Kory nie ogryzła, ale pogryzła całe pędy i liście.
 
Żadne zwierzę nie może dostać się do sadu. Koń gdy się dostał, na szczęście sadzonek nie ruszył. Ale i koń potrafi zniszczyć drzewko.
 
Dlatego wszystkie zwierzęta muszą być trzymane z dala od sadu, zwłaszcza kozy. Kozy to najbardziej dotkliwe szkodniki drzew.
 
Sprzedam kilka. Zostawię sobie absolutne minimum wiązane na linkach na pastwisku z dala od sadu. Muszą być pod bezwzględną kontrolą.
 
Krowa, która poniszczyła mi sadzonki też jest do sprzedania. To wredna krowa, która przysparza mi dużo kłopotów. Nie lubię jej. Ograniczę zwierzynę do absolutnego minimum. Nie chcę by mi niszczyła moje rośliny, na które się wykosztowałam i w których posadzenie włożyłam tyle ciężkiej pracy.
 
Tak sobie fajnie rosły i kwitły, a tu wystarczy jedna wizyta bydlaka i moja praca idzie na marne, a rośliny marnieją. Tak nie może być.
 
Akurat dobrze się składa, że mam kupców na kozy, to sprzedam parę sztuk.
 
Moje zwierzęta to jedno, ale zające też będą niszczyć drzewka. Na razie nie robią tego. Ale z takimi stratami też trzeba się liczyć. Czeka mnie zakup siatki leśnej. To duży koszt przy takim areale. W tym roku nie dam rady. Psy muszą pilnować sadu.
 
Dzisiaj dzień nasadzeń. Zjem pożywne śniadanie i zabieram się do sadzenia. Myślę, że to dobry pomysł, aby o świcie póki chłodno zabierać się za to. W dzień, gdy słońce praży – wkopywanie drzewek jest bardziej uciążliwe.
 
Gdy skończą mi się dołki, trzeba będzie powyznaczać tyczkami kolejne i ponawiercać otwory świdrem. Także na suchej górce dołki są jeszcze do rozkopania, bo ciut maławe i płytkawe. Duuużo pracy przede mną. Dobrze, że pada deszcz. On mi bardzo pracę ułatwia.

środa, 27 maja 2009

Mokra środa

Dziś nie posadziłam ani jednego drzewka i chyba już nie posadzę.
Uno – zostałam w domu i krzątam się po nim piorąc, zmywając, gotując i sprzątając,
Due – nie chce mi się sadzić drzewek dzisiaj – mam dość po wczorajszym sadzeniu. Bolą mnie mięśnie i ogólnie niezbyt się czuję.
 
Do południa ładna pogoda. Można było wyjść i parę drzewek posadzić.
Trochę mnie gryzie sumienie, ale jeść też muszę i ogarnąć nieco chałupę, a nikt tego za mnie nie zrobi. Teraz pada deszcz. Cudowny, ożywczy deszcz. Dzięki Panie Boże za ten cud natury! Pozwoli on przetrwać moim drzewkom, a mnie ułatwi kopanie.
 
Dostałam paczkę od Mamy. Sama przy okazji bytności pana listonosza wysłałam inną paczkę, by uzupełnić dawne zamówienie. Kolejne paczki z serkiem to już pójdą do rodziny i przyjaciół. Dużo sera nie mam, ale coś tam się uzbiera co tydzień. Sama ten ser takoż pożeram. Teraz gdy nie ma jaj – trzeba uzupełniać menu twarogiem i mlekiem. Przyrządzam sobie koktajle mleczne. Trzeba też ruszyć ponownie z jogurtami probiotycznymi i spróbować reanimować grzybka tybetańskiego.
 
Dwóch klientów zgłosiło się po kozy. Jednemu sprzedam te młode, ale drugi chce moje najlepsze mleczne dojne kozy, najbardziej mleczne i w dodatku ulubione z charakteru, więc walczę ze sobą strasznie. Nie wiem jaką decyzję ostatecznie podejmę.
 
Rano byli śmieciarze. Jeden z nich, ten przyjemniejszy i zawsze uprzejmy, miał żal, że ponoć wyzywam ich od „śmieciarzy”. Ale „śmieciarz” to nie wyzwisko tylko stanowisko, a dokładniej zajęcie lub zawód. Podobnie jak nafciarz, grabarz, węglarz, rzeźnik. Nie ma o co się obrażać. Zawód jak zawód. Ważne, że pensja co miesiąc jest i zarabia się na nią uczciwą pracą, a nie okradaniem bliźnich.
 
A jak przez najbliższy rok nie wypuszczą mi na wieś zwierząt co bym miała zajęcie na kilka godzin szukania i sprowadzania zwierzyny z powrotem na moje włości, jeśli nie połamią tyczek od pastucha, nie rozerwą taśm z prądem lub nie połamią klamek od pastucha – to po roku nienagannego sprawowania zacznę ich nazywać „panami od wywozu odpadów” tak jak sobie pan śmieciarz dziś zażyczył ;)
 
A propos znikającej zwierzyny. Dziś blady strach na mnie padł, gdy krowy znikły mi z zasięgu wzroku. Ogrodziłam je na ich osobnym pastwisku, gdzie mają pod dostatkiem trawy i dostęp do wody i jest tam im dobrze.
 
Dziś mi jednak znikły z oczu.  Zatrwożyłam się, że przerwały taśmę i poszły w cug, ale po chwili znalazłam je na ich pastwisku za górką. Leżały w padołku, dlatego nie było ich widać z okna. Odetchnęłam z ulgą.

Konie grzecznie pasą się na swoim pastwisku, kozy na swoim pastwisku. Kilka kóz uwiązałam, aby ich nie poniosło w niepożądanym kierunku, tzn. w kierunku sadu.
 
Na dworze mokro i chłodno. Chyba już dzisiaj nie będę wychodzić, co najwyżej, by psom zanieść karmę i kozy wydoić. Zostanę w domu i umyję okna na strychu, bo strasznie zapyziałe. No i skrzynki z wysianymi nasionami trzeba nasączyć wodą, poprzenosić i porozstawiać. Część nasion już wykiełkowała i rosną siewki. Potrzebują więcej słońca.
 
Z dobrych nowin, to ta, że jedna najmniejsza z mych nieśnych kur – kurka liliputka przetrwała pogrom kur i prawdopodobnie wysiaduje jaja. Jak coś ją nie zeżre, to będę miała maluśkie pisklęta liliputki. Byłoby fajnie. Byłoby super zobaczyć jak wyprowadzi maleńkie pisklęta na podwórko i będzie je wodzić za sobą. To taki naturalny i wdzięczny sposób wychowu kurcząt. Kury, choć niby głupie ptaki - też mają dusze i można je oswoić i głaskać jak cię lubią i ci ufają. Kurka śnieżnopiórka ufała mi i lubiła mnie. Dawała się głaskać. Szkoda mi jej.
 
Podwójna szkoda, że kura rasy Sussex zamordowana. Bym chciała od niej kurczaki. Teraz już za późno – kurka zadziobana przez jastrzębia. Mam siatkę. Trzeba ją zamontować, to wypuszczę kurczęta zielononóżki z kurnika. Ładnie podrosły. Szkoda je trzymać w kurniku, ale boję się o nie.
 
Poza tym nie mam czasu na nic innego niż sadzenie drzewek. Sadzenie drzewek to priorytet. Muszę jak najszybciej je posadzić, aby miały szansę się ukorzenić. Kurczę, gdyby tak nie mieszali z tymi rozporządzeniami unijnymi, dawno bym już je posadziła, a tak trzymali człowieka w niepewności tygodnie całe, a teraz muszę się ścigać z czasem i harować całymi dniami. Ale trudno. Jak mus to mus. Muszę wszystko posadzić do końca maja. To jest niemożliwe, ale... if you’ve got deadline – you’ve got it done! Jeśli sobie wytyczę deadline – więcej zdziałam. Czegoś się trzeba trzymać. Ważne, by jak najwięcej roślin dostało swoje stanowiska w możliwie krótkim czasie. Ma lać za tydzień, to się ukorzenią. Jabłonie już się przyjęły, grusze mają się nieźle, śliwy posadziłam wczoraj. Jeszcze wiśnie i uzupełnić te nasadzenia co już mam. A potem żywopłot, ziemniaki i warzywa – jak się wyrobię z czasem, co wątpliwe, bo najpierw drzewka owocowe muszą dostać stanowiska.
 
Te dołki co kopacze pokopali, to nędzne dołki, które muszę rozkopywać i powiększać znacznie. Wsypuję najżyźniejszą ziemię do nich, układam starannie drzewko, przysypuję wilgotną, żyzną ziemią korzeń drzewka, ugniatam ziemię wokół drzewka, posypuję dodatkowo luźną ziemią i formuję wokół drzewka ziemną misę, w której się ma zbierać woda opadowa.
Potem przycinam mocno drzewko by pobudzić ukorzenianie się no i smaruję rany maścią, coby grzyb się jaki nie wdał.
Fajne, ale w sumie pracochłonne zajęcie przy takiej ilości drzewek jakie tu sadzę.

wtorek, 26 maja 2009

Sadzenie drzewek

Wkopuję sobie drzewko za drzewkiem i tak sobie dumam i dumam i wydumałam, że pan Pług Leśny skaptował chłopaków do pracy w lesie, dlatego się na mnie wypięli i nagle zaczęli mieć żądania. Ich zachowanie zmieniło się w dniu, w którym po raz pierwszy pług leśny pokazał się na mojej glebie. Mieli czas by sobie z szefem zakładu usług leśnych pogadać. A szef zakładu usług leśnych ma wielu podwykonawców, którym podzleca różne leśne zadania. Od dnia przybycia prezesa Zakładu Usług Leśnych, zauważyłam, że kopacze nagle zaczęli zachowywać się wobec mnie z pewnym lekceważeniem i przestali mówić „szefowo”. Widać zyskali nowego tajnego szefa i stąd ta zmiana. Nielojalne typki.

Południe. Z nieba leje się żar. Zeszłam z pola uzupełnić płyny ;)
Chwila oddechu i wracam wkopywać drzewka. Do tej pory wkopałam ok. 30 sztuk. Drzewka przed posadzeniem wymagają przycięcia korzeni i gałązek coby się łatwiej ukorzeniły. Także dołki chłopaków muszę poprawiać, bo nie są przygotowane do wkopania drzewek. To zajmuje sporo czasu i energii. Z daleka noszę drzewka– to też zabiera czas. Powoli posadzę ile dam radę. W środę ma padać deszcz, to wtedy po deszczu nawiercę dodatkowe dziury pod kolejne drzewka i je rozkopię szerzej by weszły korzenie. W najbliższym czasie ma być suchy tydzień, a potem mokry tydzień. W suchy tydzień posadzę co się da, a w mokry sadzonki zostaną podlane w sposób naturalny co mi zaoszczędzi podlewania.

Są duże plusy tego, że drzewka sadzę osobiście. Ustawiam je pieczołowicie, tak by ewentualne krzywizny pni wyrównały się potem podczas rośnięcia ku południu i ku wschodowi oraz starannie wybieram glebę jaką wsypuję do dołków. Nawet jak dołek gliniany – to obok leży dobra warstwa gleby wydobyta przez pług leśny i głównie z tej warstwy korzystam do zapełniania dołków. To żyzna ziemia, która zapewni drzewkom niezbędne składniki odżywcze.

Indianka has got so called green hands. I think, she really has.

23.00
Caaaały dzień sadziłam drzewka. W nocy wydoiłam kozy. Obiadu ni kolacji nie jadłam. Ledwo żyję. Ale ze mnie pracuś... ;)

Wichrzyciele od pługa leśnego

Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała pracowita Isabelle. Przede mną długi, pracowity dzień – sama muszę posadzić dziesiątki drzewek dziś. Kopacze się wczoraj wypięli. Tak sobie przeanalizowałam sytuację z kopaczami i doszłam do wniosku, że ci od pługa leśnego ich nabuntowali. Dopóki na mojej glebie nie pojawił się pług leśny – chłopaki kopali bez szemrania. Robili w miarę porządne dołki, w większości wystarczająco duże do wkopania drzewek. Ogólnie byli mili i chętni do pracy.
 
Od momentu, gdy pojawił się pług leśny i pogaduszki z ludźmi od tego pługa – kopacze zaczęli mieć muchy w nosie i odwalać kichę z dołkami. Mimo, że dostali do skopania bruzdy świeżo wyżłobione i spulchnione przez pług leśny – nagle zaczęli kopać dołki wąskie jak kiszki w które to dołki nawet korzenie drzewek się nie mieściły. Co gorsza, zorientowałam się że gdy im przynosiłam drzewka do wkopania i szłam po następne, te co wkopywali za moimi plecami gdy nie widziałam – to wciskali na siłę do za małych dołków. Pewnie korzenie pozawijane do góry i drzewka pousychają. Szczam na taką robotę. Niech spadają na drzewo i szukają innych naiwnych chętnych płacić za robotę na odpierdol.
 
Jestem wkurzona na ludzi od pługa leśnego. W wykupionym przeze mnie czasie pracy pługa leśnego, za który Ja płaciłam po 1,166zł za minutę pracy pługa  – traktor stawał na polu i traktorzysta nawijał z moimi kopaczami po 5 minut. Na pewno w tym czasie traktorzysta buntował kopaczy by zażądali więcej kasy od wykopanego dołka, bo pług leśny robi usługi głównie dla lasu, a tam inne stawki ponoć za posadzenie drzewka i w ogóle inne zasady wkopywania drzewek.
Więc moim kopacze nagle zaczęli kopać maleńkie dołki jak pod choineczki. Chyba ich porąbało. Zwracałam im uwagę, że za małe dołki, a oni i tak kopali małe dołki. Jakby mnie nie słyszeli.
 
Przez ludzi od pługa leśnego straciłam kopaczy. To ja sobie potrącę za te przestoje gdy bezczelnie traktorzysta mieszał w głowie kopaczom w efekcie czego ja straciłam siłę roboczą i cały ciężar wkopania drzewek spada na mnie.
Za karę poczekają sobie na drugą wypłatę za tę drugą orkę. Ja mam przez nich pod górkę – to oni dostaną po łapach za mieszanie się do moich spraw. Co za bezczelność! Widzą, że sama kobieta boryka się z prowadzeniem całego gospodarstwa to jeszcze jej ludzi buntują by nie pracowali na wcześniej ustalonych zasadach. Co mnie obchodzi jak płacą w lesie i jak wkopują drzewka w lesie. Ja się z kopaczami umówiłam na 1zł od posadzonego drzewka owocowego. Pasowało, dopóki wichrzyciele od pługa leśnego ich nie nabuntowali. Ale jestem rozgniewana!

poniedziałek, 25 maja 2009

Kopacze się zbuntowali

Nie chcą drzewek sadzić. Powiedzieli, że tylko wykopią małe dołki i się wysilać z wkopywaniem drzewek nie będą. No to im podziękowałam za pracę. Wąskie dołki to ja sobie też mogę wykopać szybciutko świdrem i bez dodatkowych kosztów i łaski. Wynajęłam dzisiaj ponownie leśny pług aby kopaczom ułatwić kopanie, bo stękali, że im ciężko kopać. Leśny pług zdarł darń i odwrócił ją do góry nogami. Spulchnił ziemię do głębokości 40 cm i na szerokość 15cm. Zostawił 50cm szerokości bruzdy wolne od darni. Ponadto spadł ulewny deszcz i ziemia zmiękła. Jest łatwiejsza w kopaniu. Teraz, gdy dołki lekko się kopie w tych bruzdach spulchnionych przez leśny pług - kopacze wydziwiają, że nie będą wkopywać drzewek, które im pod nos przynoszę i pomagam sadzić. Nie dość, że wykosztowałam się kilkaset złotych na pług leśny, to jeszcze łaskę mi robią, że dołki wykopią takie, aby się korzenie mieściły. Co za ćwoki jedne!

Kopacze wykopali za wąskie dołki, które ja muszę dodatkowo rozkopywać, żeby się korzeń drzewka zmieścił. To bez sensu. Strata moich pieniędzy, a roboty niewiele ubywa. Wybuliłam na pług leśny, bulę na kopaczy i jeszcze mam masę poprawiania po kopaczach i sama muszę drzewka wkopywać. Po grzyba mi taka pomoc. Już wolę świder zabrać na pole i sama w tych bruzdach szybciutko nawiercić wąskie dołki i sobie je potem dokopać - przynajmniej nie wydam już nic na kopaczy marudzących i dołki będę miała w try miga nawiercone bez stękania, że słońce, komary i kleszcze obłażą kopaczy. A świder i tak już mam. Zaoszczędzę na maruderach. Ot co. Tak zrobię. świderek to jest to :)

Przyjaźni mazurscy wieśniacy

Ze zdumieniem odkrywam od niedawna, że tacy istnieją w mojej bliższej i dalszej okolicy. No, najwyższy czas - wszak mieszkam tu już 7 rok. Nie mogą być przecież wszyscy tacy wrodzy i wredni wiecznie. Zaczynam doświadczać pozytywne gesty od niektórych miejscowych Mazurów. Nie wiem skąd im się to bierze, ale to miłe.

niedziela, 24 maja 2009

Pogoda

 
 
 

Jastrząb

Nad ranem nad siedliskiem, nisko, kilka metrów nad ziemią, wisiał w powietrzu szaro-czarny ptak - zabójca kur.
Szukał pozostawionych ofiar.
 
Nie wychodziłam dziś prawie z domu. Taka sobie pogoda. Moje samopoczucie też takie sobie. Bolała mnie głowa. To chyba w związku z ciśnieniem na zewnątrz. Dzień spędziłam w domu, ale załatwiłam kilka pilnych spraw przez internet.
 
Przez pierwszą część dnia było szarawo, trochę popadało. Potem się przejaśniło, ale poczułam się śnięta i zasnęłam jak kamień. Gdy się obudziłam, zmierzchało. Jutro mam nadzieję się czuć lepiej - wszak się wyspałam.

sobota, 23 maja 2009

Mokra i senna sobota

Wczoraj był fajny dzień na prace ogrodowe, ale w sumie czas zszedł mi na innych zajęciach, nie mniej pilnych.
Dziś zimno, wietrznie i mokro ponownie, więc przebywam w domu i zmywam naczynia, gotuję.
Jestem jakoś tak strasznie śpiąca i zmęczona. To chyba jeszcze po czwartkowej akcji orania pługiem leśnym pola.
Szło ciężko, bo sucho, ale zaoraliśmy co się da, zwłaszcza na łąkach podmokłych, które obeschły dzięki suszy i dało się wjechać na nie i coś porobić.
 
Skorzystałam z tej okazji, że dało się wjechać na te normalnie nieprzejezdne łąki i zrobiłam odwodnienia tj. poprosiłam traktorzystę aby pogłębił rowy melioracyjne. Od wczoraj po tym obfitym deszczu stoi w tych rowach woda. Stoi, bo rowy nie do końca drożne. Trzeba jeszcze je poprawić gdzieniegdzie łopatą i wyciąć potężne 3 drzewa rosnące w samym korycie rowu. Te drzewa zahamowują spływ wody i łąka jest zazwyczaj nasiąknięta wodą.

piątek, 22 maja 2009

Pogrom drobiu

Dziś byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam wychodząc z domu, że mój bajerancki pawilonik zwaliła wichura. Przeszłam się zrobić rekonesans stanu moich włości :)
Ziemia porządnie nawodniona. Strumyk zamienił się w rwącą rzeczkę. Szpikulce od tyczek ogrodzeniowych lekko wchodzą w ziemię jak w masło. Poprawiłam ogrodzenie między krowami i końmi, potem między końmi, a kozami. Przed wyjściem z domu, z kuchni zobaczyłam coś białego daleko na trawie. Zaniepokoiłam sie, że to być może nowonarodzone koźlę, że być może któraś koza zrzuciła.
 
Wyszłam obadać co to. No i odkryłam, że to moja ulubiona kurka śnieżnopiórka - martwa. Zadziobana. Jeszcze dwa dni temu podchodziła do mnie przyjaźnie i z zaciekawaniem, gdy doiłam kozę i zaglądała zaintrygowana do wiaderka. Dała się pogłaskać. To była miła kurka. Podniosłam martwego ptaka i nagle uświadomiłam sobie, że nie widzę ani jednej kury. Obeszłam teren i znalazłam pozostałe trupy. Pozbierałam martwe kury. Ani jedna kura nie przetrwała. 

Indianka bez jaj

Kurojady pożarły kurozniosy. Indianka bez jaj!

Indianka miała piękne stado 40 kur niosek. Odchowane. Duże, zdrowe kury. Niosły piękne, zdrowe, duże jaja. Ach... Tak szczęśliwie sobie żerowały po całym siedlisku... Chodziły nad rzeczkę... do ogrodu... na łąkę... Biały kogut Ewan tak sympatycznie towarzyszył Indiance w jej spacerach do ogrodu... Z taką fantazją odbijał się na jednej nodze by przeskoczyć rzeczkę i być blisko Indianki... Drób tutaj był przeszczęśliwy. Tyle swobody... Tyle przestrzeni... Niestety - w jeden dzień Indianka straciła WSZYSTKIE KURY.

Gdy była w polu i sadziła drzewka - w tym czasie nadleciały 3 jastrzębie i wymordowały całe stado kur. Nie zostało nic! Gromada trupów na łące. Część ciał zupełnie znikła. Część leżała częściowo nadszarpana przez jastrzębie. Straszna masakra. Straszna strata... :(((

Cudowna burza

...Nareszcie...
 
Od kilku dni całe dnie spędzam w ogrodach prowadząc na szeroką skalę nasadzenia. Jest trudno- ziemia twarda i sucha jak pieprz. Ale... dziś spadł obfity deszcz! Prawdziwa ulewa! Yahoo! Bardzo ona pomoże mnie oraz mojej ziemi i przedewszystkim drzewkom owocowym. Dziś dosadziliśmy kilkadziesiąt sztuk grusz.
 
Nie czułam kiedy, a spiekłam się na raka. Pieką mnie ramiona. Twarz goreje. Nogi poparzone pokrzywami, pokąsane przez komary, pokaleczone przez badyle.

Cudowna burza

...Nareszcie...

środa, 20 maja 2009

Kocham drzewka :)

Kocham drzewka. Kocham kozy. Jak pogodzić kozy z drzewkami? That's very vital question!

poniedziałek, 18 maja 2009

Pług leśny

... uzupełnię później...

niedziela, 17 maja 2009

Nocne podchody lisiury

Lisiura się nie poddaje. Znów zorganizował grilla znienacka. Tym razem przyniósł wódkę by mnie zmiękczyć. Ale ja nie lubię wódki :D Nie pijam wódki w ogóle, a jeśli już, to tylko żołądkówkę i to sporadycznie, od wielkiego dzwonu.
Skoro już przyszedł, a zanosiło się na deszcz, dałam mu pawilon do zmontowania. Zanim skończyliśmy montować, faktycznie rozpadało się. Wyniosłam na dwór grilla, przygotowałam kiełbaski na ruszt, przyniosłam rozpałkę.
Lisiura dostał polecenie przytargania ławek pod dach pawilonu.
Wrzuciłam kiełbaski na ruszt i grillowaliśmy rozmawiając o tym, to o tamtym. Potem zrobiłam się śpiąca i odesłałam lisiurę do jego chaty, a sama poszłam spać do mojej.
Dopiero rano, gdy wyszłam z domu, mogłam ocenić mój pawilon w świetle dnia. Piękny jest - taka śnieżnobiała biel na tle zieleni wygląda cudnie. Siedząc pod pawilonem ma się przed sobą fantastyczne widoki na 4 strony świata. Najlepiej widać południe i zachód.

sobota, 16 maja 2009

Źle się dzieje w państwie duńskim...

Byłam na ogrodzie. Rośliny powiędły i pousychały. Ziemia tak sucha, że nie mogę szpikulca od palika wyjąć z niej. Siedzi jak gwóźdź w drewnie. Stan wody w strumyku przerażająco niski. Nie ma jak nabierać wody wiadrem. Trzeba ratować co się da.

Zrobiłam prowizoryczną tamę z kamieni. Trochę wstrzymuje spływ wody i podniosła poziom o jakieś 2-3cm.
Muszę ją powiększyć i uszczelnić, by woda nie przepływała między kamieniami.

Kilka drzewek kozy gdy się wdarły do sadu powyszarpywały częściowo z ziemi i te drzewka zwiędły i usychają.
Pastuch przy strumyku zamulony zbitą trawą i gałązkami. Oczyściłam go z tej trawy, ale wymaga jeszcze poprawek zanim tam puszczę prąd.

Agrest będzie miał owoce, mimo że przycięty przez kozy. Już widać małe owocki.Część drzewek kwitnie i ma się dobrze, część fatalnie i trzeba reanimować, a część jako tako - też trzeba się zająć nimi.

Te ostatnie deszcze widać za skąpe były skoro drzewkom nie pomogły. Trzeba interweniować i podlewać intensywnie.

Fatalne samopoczucie

Mam strasznie dużo pracy, a się fatalnie czuję. Nie wiem, jak sobie poradzę, ale spróbuję coś porobić na ogrodzie.
Cokolwiek.

piątek, 15 maja 2009

Absolutnie znużona

Cały dzień spędziłam w ARiMR wypełniając, poprawiając i uzupełniając wnioski. Ledwo żyję. Całe szczęście, że spotkałam znajomego rolnika i podwiózł mnie do domu, bo już nawet PKSu powrotnego nie było gdy skończyłam, a ja wcześniej zrobiłam niewygodne gabarytowo zakupy i powrót do domu rysował się koszmarnie.
 
No, ale wnioski wypełniłam dobrze i złożyłam na czas. Nabytki też fajne - pożyteczne blachy do pieczenia i śnieżnobiały pawilon (namiot) ogrodowy. Mam już grilla, kociołek, miejsca na ognisko, chrust, stół ogrodowy, ławki i do tego pawilon - deszcz już nie przeszkodzi w grillowaniu czy kociołkowaniu. Jestem przygotowana :)