Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ekoterror. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ekoterror. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 marca 2022

Dzisiaj będzie pisana odpowiedź na apelację fundacji Molosy Adopcje

Nadszedł czas, by się pochylić nad sprawami sądowymi. Niezadowolona z przegranej sprawy sądowej w sprawie koni Elżbieta Kozłowska reprezentująca fundację Molosy Adopcje, wniosła za pośrednictwem swojego pełnomocnika adwokata Pawła Malec-Lewandowskiego apelację.

W swojej apelacji domaga się przede wszystkim forsy. Między innymi domaga się aż 50.000 złotych nawiązki. Czyli tak jak mówiłam i wielokrotnie podkreślałam - dla forsy kradnie zwierzęta właścicielskie - bo na tym zarabia. Jej rzeczywista działalność nie ma nic wspólnego z ratowaniem zwierząt.

Drugie niezwykle kontrowersyjne żądanie tej terrorystycznej organizacji to żądanie zamknięcia hodowczyni w zakładzie psychiatrycznym. Czy jeszcze ktoś ma wątpliwości, co to za ziółko, ta Elżbieta Kozłowska?

Z poważaniem,
Hodowczyni Izabella Redlarska

piątek, 19 lipca 2019

Wniosek o przywrócenie stanu rejestracji bydła

W związku z tym, iż otrzymałam pisemne pełnomocnitwo od Pana Pawła Skorupy, wznawiam moją pomoc dla niego w jego sprawie. Chodzi o odzyskanie krów rolnika, dla rolnika, czyli jedynego prawowitego właściciela stada 186 krów. Krowy zostały zagarnięte przez urzędników i fundacja ekoterrorystyczna ostrzy sobie na stado zęby.

Izabella INDIANKA Redlarska

W dniu 2019-07-19 15:33:42 użytkownik Izabella Redlarska napisała:
Szanowny Pan
Maciej Niedźwiedzki
Biuro Kontroli Wewnętrznej
ARIMR Zielona Góra
Lubuski - OR04  Kancelaria - tel. 68 329 27 00  fax 68 451 94 49  65-120 Zielona Góra, Al. Zjednoczenia 104 

Wniosek o przywrócenie stanu rejestracji bydła
Wnoszę o przywrócenie stanu rejestracji bydła sprzed kontroli, po której usunięto te dane z bazy danych, albowiem krowy w dacie kontroli i usunięcia danych nadal istniały i były pod opieką Pawła Skorupy, były wypasane na łąkach, tak jak od lat.
To, że kontrolerzy rzekomo kontrolowali i nie zastali rolnika, ani jego bydła, nie oznacza automatycznie, że prawie 200 krów wyparowało. Krowa to nie para wodna, aby się miała ulotnić. Rolnicy od 40 lat pasą bydło w tych samych miejscach i nie jest tajemnicą gdzie. Nie da się ukryć prawie 200 krów. Wszyscy wiedzą, gdzie krowy są i zawsze było to oczywiste.
O dziwo, dla kontrolerów nie było. Trudno w to uwierzyć. Ja rozumiem, że cudza własność nęci, kusi i spędza sen z powiek, ale takich numerów nie wolno robić. To nieuczciwe i szkodliwe oraz krzywdzące dla rolnika Pawła Skorupy.
Przywrócenie tych danych jest niezbędne do zarejestrowania potomstwa po tych wcześniej zarejestrowanych krowach.
Przywrócenie danych bydła jest niezbędne do uregulowania sytuacji prawnej krów Pana Pawła Skorupy. Samo usunięcie danych jest nieprawidłowością. Nie powinno nigdy mieć miejsca. Ta nieprawidłowość powinna być niezwłocznie sprostowana. Moim zdaniem usunięcie danych z bazy danych ARIMR było fałszerstwem, albowiem stado fizycznie cały czas istnieje i istniało w dacie kontroli i usunięcia danych. Niniejszym zawiadamiam o możliwości popełnienia przestępstwa fałszerstwa i poświadczenia nieprawdy. Będę w niniejszej sprawie występować w charakterze oskarżyciela posiłkowego.
Sztuki bydła dawniej zakolczykowane i zarejestrowane, nadal żyją. Ta machinacja z danymi uniemożliwia rolnikom wywiązanie się z obowiązku rejestracji bydła w system ARIMR. Nowych krów i cieląt nie mogą dorejestrować, dopóki dane nie zostaną przywrócone. Zatem wina niezarejestrowania bydła przez Pawła Skorupę leży po stronie urzędników, którzy sobie pozwolili na takie moim zdaniem fałszerstwo.
W razie wątpliwości, proszę wezwać Pana Pawła Skorupę by podpisał to pismo.
Z poważaniem,
Naturalistyczna hodowczyni koni: Izabella Redlarska, Rancho de Rebelle, Czukty 1, 19-420 Kowale Oleckie, Woj.Warmińsko-Mazurskie, tel. 511945226, https://korespondencjaprawna.blogspot.com 
Do wiadomości:
PROKURATURA OKRĘGOWA W GORZOWIE WIELKOPOLSKIM
ul. Moniuszki 2, 66-400 Gorzów Wielkopolski
tel. 95 7392 010 Fax 95 7392 005
sekretariat@prokuratura-gorzow.pl
www.prokuratura-gorzow.pl

czwartek, 4 lipca 2019

Zarzuty prokuratorskie to nie wyrok sądowy



Zarzuty prokuratorskie to nie wyrok sądowy. 
Do wyroku sądowego jeszcze daleka droga. 
Sprawa o konie nawet nie jest w sądzie.

Ja w sądzie spokojnie udowodnię, że to parszywa działalność Kozłowskiej doprowadziła dwa moje konie do śmierci. Gdyby mi paszy nie ukradła, konie by żyły i mało tego, byłby nowy śliczny srokaty źrebaczek.


Ta ekoterrorystyka zmarnowała mi w sumie 3 konie i 20 owiec i kóz.

Odkąd bandytka napadła na mnie, ja i zwierzęta przeżywamy gehennę. Ona odpowie za to. 

czwartek, 2 maja 2019

Rocznica brutalnej napaści na moje zwierzęta


Przypominam tak było


Post z dnia NIEDZIELA, 3 CZERWCA 2018


Terror 2 i 3 Maja 2018 roku

Sygn. Akt 1 Ds 451/18
napad i kradzież zwierząt przez funkcjonariuszy publicznych

Terror 2 i 3 Maja 2018 roku

Dnia 2 maja 2018 roku, po południu poszłam przed farmę na południową miedzę poprawić pastuch elektryczny. Ledwo wyszłam i poprawiłam sznurki, nagle nadjechało gestapo NWO (tak bezwzględni i okrutni ci ludzie byli jak za II Wojny Światowej niemieckie gestapo).
Trzy auta: radiowóz osobowy, biała kosztowna bryka szemranej fundacji i wypasiony wóz terenowy inspektora weterynarii.

Oczywiście nikt wcześniej do mnie nie raczył zadzwonić i uprzedzić o tejże jakże nieprzyjemnej wizycie. No bo nie chodziło, żeby mnie uprzedzać, aby wizytować czy aby cokolwiek wyjaśniać. Chodziło o bezczelną grabież mojego inwentarza w świetle niby prawa.

Na miejsce przybyły następujące osoby:
Białym kosztownym autem za 400.000 złotych:
Dwie panie z fundacji Molosy Adopcje: Elżbieta Kozłowska i jej koleżanka (brunetka)
Towarzyszący im jak go określiły „wolontariusz” - wytatuowany rosły właściciel schroniska dla koni, Kamil Jacak.

Radiowozem policyjnym, osobowym:
dzielnicowy Paweł Warsiewicz oraz policjant Krystian Ułanowski.

Eleganckim, drogim wozem terenowym:
pan inspektor PIW Olecko, Kornel Laskowski.

Wypasione auta bogaczy zrobiły na mnie tym większe wrażenie, iż biedna ja od 15 lat jeżdżę do Olecka i z powrotem na rowerze, jako, że mnie nie stać na auto. Wszystkie środki jakie miałam, zawsze pakowałam w gospodarstwo, które wymaga ogromnych nakładów. Na auto nigdy nie starczyło.

Ad rem! Przybyli państwo z miejsca mnie zaatakowali oskarżeniem, że rzekomo znęcam się ze szczególnym okrucieństwem nad moimi ukochanymi zwierzętami i w związku z tym, fundacja je zabiera.

Zamurowało mnie. Jak to? Na jakiej podstawie prawnej? Pani z fundacji Molosy Adopcje (w tym czasie nie wiedziałam z jakiej, gdyż się nie przedstawiła) wspomniała coś o donosie i ustawie o ochronie zwierząt.

Jaki przepis tej ustawy naruszyłam i w jaki sposób? Pani Kozłowska (wówczas nie wiedziałam, jak się nazywa, bo się nie przedstawiła) nic nie odpowiedziała, tylko nachalnie wdarła się na moje gospodarstwo bez okazania mi nakazu sądowego, prokuratorskiego czy jakiejkolwiek decyzji w sprawie zaboru moich zwierząt. Wdarła się w asyście wyżej wymienionych osób w tym policji i inspektora Laskowskiego, którzy stanowili wyraźnie straż przyboczną owej fundacji.
3 osoby z fundacji, 2 policjantów, 1 inspektor czyli razem 6 osób wtargnęło wbrew mojej woli na moją prywatną posesję.

Moje pytania skierowane do nachodźców dotyczące tego, jak się nazywa fundacja i kto wydał decyzję o zaborze moich zwierząt, pozostały bez odpowiedzi. Pani Kozłowska tylko odpowiedziała na moje protesty co do wtargnięcia na moją posesję, że ja tutaj nic nie mam do gadania, bo ona wchodzi i tyle, a policja jest tu po to by jej to ułatwić.

Policjanci powiedzieli, iż są przydzieleni tej fundacji do asysty podczas zaboru moich zwierząt.
Inspektor Laskowski zaś był także przydzielony do asysty dla fundacji, skierowany do pracy przez swojego szefa, inspektora PIW Olecko, Dariusza Salamona.

Przybyłe osoby wdarły się na moje gospodarstwo wbrew moim protestom. Panoszyli się na mojej ziemi, zakłócali mir gospodarstwa.

Gdy weszliśmy na podwórko, na podwórku przed domem, w cieniu domu leżały pokotem moje owce i wypoczywały. Odpoczywały po godzinach pasienia się. Leniwie żuły treść swoich żołądków. Kozłowska zagnała je do wyłączonej z eksploatacji, uszkodzonej stajni i zrobiła im zdjęcia w środku. Sfotografowała też uszkodzoną stajnię z zewnątrz.

Druga stajnia, ta w dobrym stanie, nie bardzo ją interesowała. Weszła co prawda do niej, ale fakty oczywiste negowała. Nie zauważyłam, aby ją fotografowała z zewnątrz, tak jak napawała się fotografowaniem tej gorszej stajni (której zdjęcia skwapliwie zamieściła na stronie profilowej Facebooka przestępców zajmujących się znęcaniem nade mną od 5 lat).

W dniu przybycia Kozłowskiej, w stajni znajdowała się gruba warstwa suchej, czystej słomy. Kobieta ta skwitowała, że to dwa metry gnoju i choć stajnia była pusta w tym momencie, dodała, że zwierzęta stoją w gnoju po kolana. Te wszystkie fałszywe oskarżenia i pomówienia, miały służyć grabieży moich zwierząt, pod płaszczykiem ustawy o ochronie zwierząt.

W stajni poza suchą, czystą ściółką, znajdowało się kilka bel siana dobrej jakości.
Kobieta z fundacji zarzuciła, że siano jest zgniłe.

W stajni znajdowały się także lizawki solne dla zwierząt. Tego nie raczyła dostrzec.

Wyszliśmy na podwórko. Pani władczym gestem wyciągnęła do mnie rękę naciskając:
„Paszporty! Nie masz?? To znaczy, że konie są kradzione! Wobec tego zabieram konie!”

Oczywiście zaoponowałam, wyjaśniając, że to są wszystkie moje konie, które się tutaj w większości urodziły.

„Nie masz dowodu, że to są twoje konie, więc je ukradłaś i ja je zabieram”.
Obecny inspektor Laskowski, który od lat kontroluje moje gospodarstwo i setki razy widział tu moje konie, nie zareagował. Nie wyjaśnił kobiecie z fundacji, że moje konie są tutaj od zawsze.

Oczywiście, kobieta nie ma prawa fałszywie mnie oskarżać o kradzież, bez jakichkolwiek dowodów.
Brak paszportów, to nie jest dowód kradzieży i przesłanka do wywozu zwierząt i ta pani doskonale o tym wie. Zastraszając i terroryzując mnie w ten sposób, złamała prawo.

Następnie pani Kozłowska oświadczyła, że zwierzęta są głodzone, nie mają paszy objętościowej ani treściwej i że to jest znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem.

Zaprotestowałam, że przecież jest w stajni pasza, na łące rośnie trawa, a w domu mam jeszcze paszę treściwą. Pani zażądała wejścia do mojego domu. Nie miałam ochoty tego agresywnego, roszczeniowego indywiduum wpuszczać do mojego prywatnego domu, tym bardziej, iż sobie uzurpowała prawo łażenia po całym moim domu włączając w tym piwnicę, gdzie jak twierdziła, według niej leżą odgryzione przeze mnie łby królików!

Poprosiłam by do środka domu wszedł zamiast Kozłowskiej inspektor Laskowski.
Kornel Laskowski zażądał zaś eskorty policjanta Krystiana Ułanowskiego.
Weszli obaj. Pokazałam im 7 worków paszy treściwej, pozostałość z ostatniego zakupu tony owsa i jęczmienia. Razem naszym oczom ukazało się 350 kg paszy treściwej. Laskowski zapisał, że jest 140 kg.

Wyszliśmy na pole, gdyż kobieta z fundacji zarzucała mi, że zwierzęta nie mają dostępu do wody.
Podprowadziłam ich pod pojemny zbiornik wodny zabezpieczający wodę na długie tygodnie suszy.
Płynie w nim bieżąca, czysta woda wypływająca z ziemi. Zwierzęta gospodarskie i dzikie piją z tego źródła wodę od setek lat.

Pomimo, że woda jest w zbiorniku czysta i orzeźwiająca, Kozłowska nazwała tę wodę „płynącą gnojowicą”. Wszyscy moi sąsiedzi poją swoje bydło ze stawów i rzek i tam nikt ich nie szykanuje, o czym doskonale wie inspektor PIW Olecko Kornel Laskowski. Tymczasem inspektor Laskowski usłużnie w stosunku do fundacji, złapał za telefon i zaczął obdzwaniać moich sąsiadów wypytując ich, czy nawożą swoje pola gnojowicą.

Według niego nawożenie sąsiednich pól gnojowicą, miało przesądzać o tym, iż woda w moim wodopoju jest brudna. Nie zrobił badania wody, absolutnie nie. Tylko pomówił moją wodę o zanieczyszczenie. Przy czym wodopój jest zasilany głównie wodami opadowymi spływającymi z pól, gdzie gnojowicy nie stosowano, nadto zanim woda opadowa dotrze do dreny, a z dreny do wodopoju, jest filtrowana przez grube warstwy piachu i zanim dotrze do wodopoju, jest czyściutka.

W wodopoju żyją kijanki i drobne rybki, a to wskazuje na to, że jest to woda czysta.
Ja piję tę wodę i moje zwierzęta od 15 lat. Nigdy się nią nie zatruliśmy. Gdy kupiłam gospodarstwo, zanim myśliwi wytłukli stado 14 saren, które się pasły w okolicy i na moim gospodarstwie, te sarny właśnie piły wodę z tego ujęcia wodnego. Myślę, że mając do dyspozycji wiele stawów w okolicy, przychodziły specjalnie do mojego wodopoju, bo tutaj woda jest najlepsza, najsmaczniejsza. Wydeptały nawet ścieżkę do tego mojego wodopoju.

Insynuowanie, że woda pitna moich zwierząt jest zatruta i na tej podstawie fałszywe oskarżanie mnie o niepodawanie wody zwierzętom oraz oskarżanie mnie na tej naciąganej podstawie o znęcanie się nad moimi zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem, jest parszywą zagrywką inspektora PIW Olecko (Państwowy Inspektorat Weterynarii w Olecku) Kornela Laskowskiego jak i pracownicy Fundacji Molosy Adopcje, Elżbiety Kozłowskiej.

Oboje ci państwo przekroczyli tu swoje uprawnienia. Wnoszę o ich ukaranie i zasądzenie zakazu wykonywania funkcji publicznych dożywotnio, gdyż działali w złej wierze, w celu zniszczenia mnie i mojej hodowli zwierząt.

Wnoszę o delegalizację Fundacji Molosy Adopcje, albowiem jest to twór przestępczy, łamiący prawo, zajmujący się agresywnymi, aroganckimi, chamskimi najściami i kradzieżą cudzego inwentarza oraz obrażaniem i poniżaniem właścicieli zwierząt.

Obecni nie przyjęli do wiadomości, iż na terenie gospodarstwa jest w sumie 7 oczek wodnych, trzy cieki wodne. Nie obeszli całego gospodarstwa. Większość oczek wodnych nie ma połączenia z polami sąsiadów, a ja nie stosuję nawożenia na moich łąkach. Łąki mam ekologiczne, naturalne.

Łąki są nawożone jedynie naturalnie poprzez pasące się moje zwierzęta.

Przy takiej ogromnej ilości wody, gdzie zwierzęta same wybierają skąd wodę pić, piją swobodnie kiedy chcą i ile chcą, oskarżono mnie o niepodawanie zwierzętom wody!

Woda w moich zbiornikach jest czysta. Potwierdzają to żyjące w nich kijanki wodne i drobne rybki.
Jest to woda naturalna, taką jaką zwierzęta dzikie i gospodarskie piją tu od setek lat, a zapewne i tysiącleci.

Niestety okazało się, iż woda naturalna jest wodą wstrętną zarówno fundacji, jak i inspektorowi.
Jednak inspektorowi Laskowskiemu nie przeszkadza, iż zwierzęta np. sąsiadującego Naruszewicza piją wodę z jego brudnych stawów rybnych, do których spływają ścieki z pól oraz do których szczają wędkarze łowiący odpłatnie ryby w tych stawach. Tam kontroli i zaboru zwierząt nie będzie, bo chodzi o to, by zniszczyć moją hodowlę i gospodarstwo.

Bardzo wredna była też reakcja pani Kozłowskiej z fundacji niby pro zwierzęcej, gdy demonstrowałam mój wspaniały wodopój wykopany w zeszłym roku przeze mnie moim ukochanym zwierzątkom. Wskazałam, że dbam o moje zwierzęta i ich dobrostan, gdyż wszelkie dotacje rolnicze jakie do mnie niekiedy docierają rocznie (a są one niewielkie, wielkości mniej więcej jednej pensji prokuratora czy sędziego, do tego mocno okrawane lub całkowicie zajmowane przez komorników) inwestuję w jego poprawienie, i tak, sama nie mając w domu komfortu bieżącej wody (mam zepsutą hydraulikę, potrzaskane rury wodne) zainwestowałam w zeszłym roku 3 tysiące złotych w pogłębienie płytkiej kałuży i zrobiłam zapas wody moim zwierzętom na cały rok, w tym na wypadek suszy, co procentuje w tym jakże suchym roku. Moim zwierzętom zabezpieczyłam wodę nawet na całe suche lato. Choćby woda wyschła wszędzie, to w tym wodopoju zawsze będzie, gdyż napływa zawsze świeża.

Reakcja Elżbiety Kozłowskiej z fundacji pseudo pro zwierzęcej:
„To ja to zgłoszę ten zbiornik do nadzoru budowlanego, że go nielegalnie wykopałaś.”

Doprawdy, zamiast się cieszyć, że zwierzęta są zabezpieczone w wodę na cały rok, baba chce donosić??? Co to za osoba w tej fundacji siedzi i udaje miłośniczkę zwierząt??? Czy takie reakcje są zgodne ze statutem Fundacji Molosy Adopcje? Działanie na szkodę dobrostanu zwierząt?

Gdy staliśmy nad tym wodopojem i ja protestowałam, oburzona ich oszczerstwami typu:
„znęca się ze szczególnym okrucieństwem, bo nie podaje zwierzętom wody” co jest absolutnym, absurdalnym oszczerstwem, pan pseudo wolontariusz pozwolił sobie na uwagi ad personam typu:
„Tobie bolca potrzeba”.

Stojący obok policjanci nie zareagowali właściwie na takie obrażanie mnie. Zaśmiali się. Stali tuż tuż, wszystko słyszeli. Gdy zwróciłam im uwagę, że ludzie z fundacji mnie obrażają, dzielnicowy Paweł Warsiewicz powiedział, że on nic nie słyszał. Ten drugi policjant też „nic nie słyszał”.

Napastnicy oświadczyli, że moje zwierzęta będą zabrane.
Protestowałam oczywiście. Na łące nieopodal, w blasku Słońca, pasły się moje śliczne konie.
Wyglądały cudownie.

„Podejdźmy do nich i obejrzyjmy je z bliska, jak ślicznie i zdrowo wyglądają.
Nie są w żaden sposób zaniedbane, ani nie mają ran, śladów bicia, katowania itp.” - zachęcałam.

Rabusie nie byli zainteresowani podchodzeniem do moich koni. Z daleka było widać, że wyglądają świetnie, nie ma żadnych oznak zagłodzenia, odwodnienia, bicia, katowania, krępowania.
Zwyczajnie, że nie ma żadnych podstaw do zaboru na podstawie ustawy o ochronie zwierząt.
Oglądanie zdrowych, zadbanych koni nie było im na rękę, gdyż kolidowało z planem ich grabieży pod pretekstem rzekomego zaniedbania czy znęcania się.

Prosiłam też osobno policjantów, by podeszli ze mną do koni. Odmówili. Powiedzieli, że oni są tutaj tylko jako eskorta, nie znają się na koniach i podchodzić nie będą.

Odrzekłam, że nie trzeba się znać, aby zobaczyć, czy koniom sterczą kości i zwierzęta chwieją się z głodu na nogach, nie trzeba się znać na koniach, aby zauważyć ewentualne rany czy ślady bicia.

Panowie policjanci nie chcieli pomóc, nie chcieli być obiektywni. Oni przybyli na moje Rancho tylko jako bezrozumna eskorta, siła zbrojna do okradzenia mnie z mojego majątku. Tym samym nie dopełnili swoich obowiązków służbowych w kwestii ustalenia, czy rzeczona „interwencja” fundacji miała swoje uzasadnienie prawne, podstawę prawną zgodną z ustawą o ochronie zwierząt.
Tym samym przyczynili się do tego, że Fundacja Molosy Adopcje nielegalnie wywiozła moje owce i kozy oraz psy.

Psów w ogóle nie oglądano, bo były w domu. Koni z bliska nie oglądano. Owiec nie badano. Żadnego zwierzęcia konającego lub ciężko chorego nie zastano. Żadnych szczątków zwierząt nie odnotowano.

W stajni, na polach i w domu pasza. Zwierzęta wszystkie w dobrej i bardzo dobrej kondycji, zadbane, kochane, przez zimę przezimowane na ponad 60 belach dobrej jakościowo paszy i tonach paszy treściwej, ze swobodnym dostępem do wody i stajni przez całą dobę – ot tak postanowiono ukraść pod przykrywką ustawy o ochronie zwierząt.

Od nocy 3 maja 2018 roku moje zwierzęta są przetrzymywane przez fundację Molosy Adopcje w niewiadomym dla mnie miejscu na cudzej farmie, w szopie, bez dostępu do wody i paszy, jak wynika z komunikatów zamieszczanych przez Elżbietę Kozłowską na Internecie, na stronie Rancho Romantica de Syf (strona-paszkwil, autorstwa stalkerów, którzy znęcają się nade mną psychicznie od 5 lat).

Agresywne i bezwzględne towarzystwo składające się z członkiń i wolontariusza Fundacji Molosy Adopcje oraz inspektora PIW Olecko, Kornela Laskowskiego, dwóch policjantów: Pawła Warsiewicza i Krystiana Ułanowskiego (nie wylegitymował się należycie i nie zdążyłam odczytać prawidłowo jego nazwiska), udało się na drogę gminną przed moim gospodarstwem, gdzie stało przy samochodach, a następnie się w nich pozamykało, odmawiając mi odpowiedzi na pytanie, co planują, na co czekają i czyja to decyzja była, by mnie nachodzić i pozbawiać zwierząt.

Kolejno podchodziłam do tych aut i pytałam przez szybę, na co czekają i czy zamierzają zagarnąć moje zwierzęta i jeśli tak, to na jakiej podstawie. Elżbieta Kozłowska warknęła przez szybę, do mnie: „Spierdalaj gówno”. Policjanci nie chcieli rozmawiać. Ułanowski siedział w radiowozie, śledził mojego bloga na smartfonie i analizował ostatnie moje wpisy z najścia, które zdążyłam zrobić na bieżąco, gdy na mnie napadli.

Inspektor Kornel Laskowski także zamknięty w swoim aucie, prowadził głośną rozmowę na głośnomówiącym z wójtem Kowal Oleckich Krzysztofem Locmanem. Słyszałam głos Locmana, gdy podawał nazwiska gospodarzy w mojej okolicy, gdzie wywieźć moje zwierzęta.
Byłam oburzona! Chciałam rozmawiać z Locmanem, ale Laskowski mi to uniemożliwił.
Poczułam, że mam do czynienia z okropną, bezwzględną mafią :(((
Poszłam do domu doładować komórkę i zadzwonić do adwokata, by przyjechał na miejsce i bronił mnie i moich zwierząt, by przynajmniej porozmawiał z nimi, bo mnie oni całkowicie ignorowali i za moimi plecami organizowali transport do nielegalnego wywiezienia moich zwierząt.

Po podładowaniu komórki, porozmawiałam z adwokatem i wróciłam na drogę przed moim gospodarstwem, gdzie koczowali najeźdźcy. W międzyczasie dojechało schroniko w Bystrym, pan Kuncewicz z małżonką oraz dwóch jego pracowników. Pan Kuncewicz z żoną w aucie osobowym, a jego pracownicy w aucie schroniska, służącym do zabierania psów. Był to granatowy samochód z paką, a w niej z klatką.

Podeszłam do pana Kuncewicza i dowiedziałam się, że to pan wójt Locman zlecił mu przyjazd i zabór moich psów. Nie umiał powiedzieć na jakiej podstawie zabiera mi się psy. Stwierdził tylko, że ma podpisaną umowę z Urzędem Gminy Kowale Oleckie i gdy z Gminy jest zgłoszenie do odbioru psa, przyjeżdża i zabiera. Nie on podejmuje decyzje o zabraniu, tylko wójt.

Wcześniej dochodząc do drogi na której stali napastnicy, próbowałam dowiedzieć się od kobiety z fundacji, jak się nazywa ona i jej fundacja, oraz czy ma nakaz zaboru zwierząt lub inną decyzję administracyjną, ale odrzekła, „spierdalaj, to nie twoja sprawa”.

Żaden z obecnych mi informacji nie udzielił. Pozamykali się w samochodach i nie chcieli ze mną rozmawiać. Miałam włączoną komórkę, a na linii adwokata. Odzywki kobiety z fundacji (Elżbiety Kozłowskiej, jak później ustaliłam) słyszał pan adwokat. Także podałam telefon z adwokatem na linii panu Kuncewiczowi, a potem dzielnicowemu Pawłowi Warsiewiczowi. Adwokat usiłował się dowiedzieć, czy zgromadzeni dysponują decyzją na piśmie o zaborze zwierząt. Dowiedział się, że nie. Nikt takim pismem nie dysponował i nie był w jego posiadaniu, czyli był to nielegalny zabór, zwykła kradzież.

Zgromadzeni koczowali na drodze przed moim gospodarstwem do nocy. Gdy już było całkiem ciemno, przyjechały dwie przyczepki konne i cała te menażeria, wszyscy ci ludzie z drogi jak i przybyłe przyczepki konne ciągnięte przez wozy osobowe – wszystko to wtargnęło na moje gospodarstwo, na moją ziemię, na moje podwórko.

W nocy nie było widać inspektora weterynarii Kornela Laskowskiego. On zdaje się odjechał wcześniej sprzed gospodarstwa.

Po przyjeździe zgromadzone osoby bez okazania mi jakichkolwiek dokumentów, bez sporządzenia jakiekolwiek protokołu, bez informowania mnie o tym co robią, zaczęły polowanie na moje zwierzęta.

Wszystkich obecnych głośno poinformowałam, że to co robią jest nielegalne, że są złodziejami i bandytami, że kradną moje zwierzęta. Kazałam im opuścić moje podwórko i gospodarstwo. Nie reagowali.

Zgromadzeni grabieżcy zagnali moje owce i kozy do rozpadającej się stajni, powyrywali drzwi, ustawili barykady. Podjechali kolejno jedną, a potem drugą przyczepką konną typu bukmanka i załadowali 44 owce i kozy na te przyczepki.

W tym czasie na podwórku była inna para policjantów. Nie było już dzielnicowego Warsiewicza i policjanta Krystiana Ułanowskiego. Był policjant Adamski i policjantka Rymarczyk. Oboje chodzili za mną krok w krok, uniemożliwiając mi podejście do moich owiec. Policjant Adamski zachodził mi drogę i odpychał mnie brzuchem. Odepchnął mnie tym swoim brzuchem tak z 20-30 razy.

Para ta przyjechała tym razem dużym radiowozem z paką na więźnia, przypuszczalnie na mnie. Wyglądało to tak, jakby się przygotowali na okoliczność aresztowania mnie.
O ich niecnych zamiarach upewniłam się, gdy Adamski w ciepłą majową noc założył na ręce czarne , skórzane rękawiczki. Szykował się do obezwładniania mnie i bicia.

Widząc te rękawiczki, zapytałam go wprost otwartym tekstem, czy chce mnie bić?
Oczywiście zaprzeczył, ale nie umiał wyjaśnić, po co mu te rękawiczki. Było to tuż przed odjazdem przyczep z moimi owcami.

W którymś momencie poszłam za dom zrobić siku. Policjanci poszli za mną.
Wtedy Adamski poświecił reflektorem po polu i z daleka zobaczył na polu moje konie.
Powiadomił obecnych kłusowników, że na polu są moje konie, wskazał im je.

Konie były na moim polu, ale Adamski powiedział, że biegają po polu sąsiada i że za pastwiskiem nie ma ogrodzenia, choć jest ono od co najmniej dwóch lat. Elżbieta Kozłowska z fundacji Molosy Adopcje, też krzyczała, że moje konie biegają po polu sąsiada. Oboje nie mają pojęcia jak przebiega granica na moim gospodarstwie, a do tego celowo zakłamywali rzeczywistość.

Koniowozy z owcami odjechały. Owce ściśnięte jedna na drugiej beczały. Prosiłam policjantów o interwencję w związku z zagrożeniem życia i zdrowia owiec i kóz, ale oni odmówili interwencji.
Powiedzieli, że oni są tu tylko jako asysta dla fundacji. Nic nie chcieli pomóc. Ułatwiali tylko wywóz moich zwierząt. Wcześniej też ich poinformowałam, że nie ma podstaw do wywozu zwierząt i to jest zwykła kradzież. Odpowiedzieli, że oni są tylko jako asysta dla fundacji.

Zarówno przed odjazdem przyczep jak i po odjeździe, wszystkich obecnych ponownie głośno poinformowałam, że to co robią jest nielegalne, że są złodziejami, kradną moje zwierzęta. Kazałam im opuścić moje podwórko i gospodarstwo. Nie reagowali. Weszłam do domu. Policjant Adamski zamknął mnie od zewnątrz w domu. Nie mogłam wyjść, a oni urządzili obławę na moje konie. Ludzie z fundacji nęcili moje konie marchewkami.

Znęcili ogierka, który zaciekawiony dał im się złapać. Prowadzili go już na podwórko, a za nim szły klacze. Wtedy w akcie desperacji pragnąc uniemożliwić złodziejom kradzież moich ukochanych koni, złapałam za trąbkę i latarkę i zaczęłam przez okno trąbić i błyskać światłem.

Konie spłoszyły się i uciekły i nie dały już do siebie rabusiom podejść. Podejmowali oni jeszcze wielokrotne próby złapania koni, a obecny na podwórku Kami Jacak powiedział, że on stąd bez koni nie odjedzie, bo on tu po konie przyjechał.

Obserwowałam łapankę przez okna domu, ze strychu. Dostałam amoku. Krzyczałam, że są złodziejami, hienami cmentarnymi i żeby opuścili mój teren i zostawili mnie i moje zwierzęta w spokoju. Trąbiłam trąbką i błyskałam latarką. Konie galopowały po pastwisku w kółko i uciekały przed koniokradami.

Policjant Adamski stojąc na dole przed moim domem, straszył mnie ukaraniem mandatu za zakłócanie ciszy nocnej. Wyśmiałam go, bo komu miałabym zakłócać ciszę nocną, skoro na kolonii mieszkam tylko ja?

Kozłowska z fundacji domagała się od Adamskiego, aby mnie aresztował, ale byłam w domu, a on nie miał nakazu włamania się do mego domu, więc tylko drgnął, ale nie próbował wtargnąć do środka. Zżymał się, że nic nie mógł tym razem zrobić. Tak jak wcześniej skutecznie uniemożliwił mi podejście do moich owiec i kóz, ułatwił złodziejom rabunek, tak teraz mógł sobie tylko pogadać o zakłócaniu ciszy nocnej. Byłam wysoko, poza jego zasięgiem i szalałam.

Moje rozpaczliwe, rozdzierające noc i serce krzyki sprawiły, że Kuncewicze poczuli się nieswojo, nie w swojej bajce. Zapragnęli się wymiksować z tego najazdu i obławy. Pan Kuncewicz po cichu podszedł do ściany budynku gdzie stałam w otwartym oknie i krzyczałam i zaproponował mi deal.
Powiedział, że on i jego ludzie odjadą, jak dam im psy z domu, a bez wsparcia Kuncewiczów fundacja koni nie złapie.

Wcześniej faktycznie Kuncewicze brali aktywny udział w łapaniu i ładowaniu moich owiec i kóz i chyba bez ich pomocy fundacja nie dałaby rady złapać owiec. Myślę, że gdyby nie wsparcie policji i Kuncewiczów, fundacja nie dałaby rady złapać moich owiec i kóz i je wywieźć.

Tak więc gdy Kuncewicz zaproponował deal, psa za konie, wrzuciłam na szalę z jednej strony pieska, a z drugiej stado 6 koni i doszłam do jasnego wniosku, że trzeba psa oddać. Lepiej było nie ryzykować, że tłum ludzi urządzi obławę na moje konie i w końcu je wyłapie.

Wystawiłam suczkę za okno. Złapali ją. Jeszcze chcieli trzeciego psa, ale go nie było. Niemka wyprowadziła w pole i ukryła. Kuncewicz nie wierzył, że nie ma trzeciego psa w domu. Wpuściłam go do środka by sprawdził. Sprawdził. Na łóżku leżały koty, ale koty go nie interesowały.

Kuncewicze zabrali dwa pieski (pierwszą suczkę złapali wcześniej, gdy wjechali na podwórko) i odjechali. Osłabiona siłowo fundacja straciła morale, ale Jacak naciskał na łapanie koni. On bez moich koni nie myślał wyjeżdżać z mojej posesji.

Podejmowali jeszcze próby złapania koni. Zeszłam na dół na chwilę. Gdy wróciłam na strych zobaczyłam odjeżdżające koniowozy. Była druga w nocy. Nie widziałam, czy były pełne czy nie. Sądziłam, że udało im się konie złapać i załadować. Wyczerpana i zdruzgotana poszłam spać.

Rano, czy raczej po południu, gdy się obudziłam 3 maja 2018 roku, niespodziewanie przez okno usłyszałam tętent koni i gdy wyjrzałam, zobaczyłam moje skarby na łące! Moja radość była wielka! Niepokój też, bo wiedziałam, że bandyci wrócą po moje najpiękniejsze na Mazurach konie.

Od tamtego czasu boję się gdziekolwiek wyjechać, aby nie zostać okradziona z koni.

Moje owce i kozy są głodzone przez fundację i wójta Locmana. Doprowadzili do śmierci 5 owiec i na tym nie koniec, jak zdradziła urzędniczka gminna, Małgorzata Bartczak. Wójt wyniszcza moje stado :(((


Popełnione przez urzędników, funkcjonariuszy i fundację przestępstwa:

  1. napad
  2. kradzież
  3. zakłócenie miru gospodarstwa
  4. groźby karalne
  5. znieważenie
  6. zastraszanie
  7. nękanie
  8. znęcanie psychiczne nade mną
  9. znęcanie fizyczne nad moimi zwierzętami
  10. doprowadzenie do uśmiercenia moich 5 owiec
  11. niedopuszczanie mnie do akt sprawy
  12. niedopuszczanie mnie do uczestnictwa w postępowaniu o odebranie tymczasowe owiec
  13. niedopuszczanie moich dowodów w sprawie
  14. oszczerstwa i pomówienia
  15. składanie fałszywych zeznań
  16. Udział w zorganizowanej grupie przestępczej
  17. nielegalny transport
  18. transport niehumanitarny


Niehumanitarny transport fundacji
W nocy (pewnie po to, by nie było widać co się dzieje i jak to się drastycznie odbywa, oraz by zwierzęta senne były łatwiejsze do złapania) załadowali ponad przepisową ilość zwierząt na strasznie małej powierzchni, w ogromnym ścisku. Na pewno kilka sztuk owiec udusili w tych maleńkich przyczepkach (jest potwierdzenie o padłych 3 sztukach owiec w pierwszych dniach po uprowadzeniu owiec i kóz).
Słyszałam, jak beczały duszone i tratowane owce...



Baba z fundacji nie przedstawiła się, ani nie podała nazwy fundacji.
Znalazłam ją po gębie na Facebooku, wśród znajomych Jacaka.
Nie wiedziałam, jaka fundacja mnie okradła.



Policja też ze mną pogrywała, nie chcieli rozmawiać, nie odpowiadali na pytania. Zamknęli się w radiowozie i przeglądali mojego bloga na smartfonie. Ten policjant Krystian Ulanowski (czy jak mu tam - nie doczytałam nazwiska, bo tak mi zatrzasnął błyskawicznie legitymację policyjną przed oczyma) przeglądał.



Numery aut biorących udział w kradzieży moich zwierząt:
(Niemka spisała na moją prośbę)
Te auta wtargnęły na mój prywatny teren w nocy:



radiowóz policyjny: HPT  2033
Samochód osobowy: WPR 95903
Audi silver ehepaar NNM 07RA
Opel bl Liefer wagen NGI 7V57
Anhanger wagen NE 6177E
Anhanjar NO 4932 P



Auta uczestników biorących udział w ataku na moją farmę w dzień 2.05.2018
HPT ZO28 radiowóz osobowy z obsadą:
dzielnicowy Paweł Warsiewicz i Krystian Ulanowski
NOE 10 MW granatowy samochód inspektora Kornela Laskowskiego
WPR 95903 białe auto złodziejskiej fundacji z obsadą:
dwie kobiety i mężczyzna:
Elżbieta Kozłowska (ta najbardziej agresywna i chamska)
Kamil Jacak "wolontariusz" (wytatuowany, rosły bysior)
trzeciej osoby danych nie znam: brunetka
Podczas ich napaści i grabieży, padały wulgarne teksty pod moim adresem, między innymi: Kozłowska sobie pozwoliła nazwać mnie "niewyjściowym ryjem na którego się jej nawet nie chce wysrać" i "gównem".

Naturalistyczna hodowczyni koni, owiec, kóz:

Izabella Redlarska
Czukty 1
19-420 Kowale Oleckie
tel. 511945226

niedziela, 28 kwietnia 2019

Elżbieta Kozłowska z fundacji Molosy Adopcje to hiena




Elżbieta HIENA Kozłowska
z fundacji Molosy Adopcje

 to terrorystka i bandytka, oszustka, naciągaczka,
manipulantka, oszczerczyni, 
stalkerka i hejterka, 
która żyje z krzywdy wyrządzanej
niewinnym hodowcom i ich bezbronnym zwierzętom.

Do tej pory zarobiła na moich zwierzętach 30.000 zł
wyłudzając te pieniądze od darczyńców
na rzekome "ratowanie zwierząt z Auschwitz".


Ani złotówki nie przeznaczyła na zwierzęta, które ukradła mi i męczy poza moim gospodarstwem poutykane w różnych szemranych dziuplach.



Sprawdziłam stan jej jawnych zbiórek, poza nimi ma jeszcze niewidoczne w internecie wpłaty - wprost na konto od rozmaitych darczyńców z portali internetowych, gdzie wstawia swoje tyle patetyczne, co kłamliwe, oszczercze teksty.

Pierwsza zbiórka niby na moje zwierzęta, a tak na prawdę do jej kieszeni:

WSPARŁO 105 OSÓB

8 200 zł (100%)

To są wpłaty na ten moment na drugiej zbiórce rzekomo na moje zwierzęta, a tak na prawdę do jej prywatnej kieszeni do przeżarcia, bo ona żyje z darowizn naiwnych ludzi.  

WSPARŁO 400 OSÓB
17 132 zł (85,66%)

BRAKUJE JESZCZE 2 868 ZŁ


Elżbieta HIENA Kozłowska łącznie oszukała ponad pół tysiąca ludzi, wyłudzając od nich datki rzekomo na pomoc dla moich zwierząt, podczas, gdy żadna pomoc nigdy nie była udzielona żadnemu mojemu zwierzęciu, bo trudno nazwać rabunek pomocą. 

Nigdy nie kupiła paszy, suplementów, ani leków moim zwierzętom, nigdy nie sprowadziła do nich weterynarza, by je leczył. Nigdy nie opłaciła kowala. To oszustka i naciągaczka. Zrabowane przez nią zwierzęta trzyma w gorszych warunkach, niż miały u właścicieli, na co wskazuje wygląd konia, który po roku czasu u niej wygląda jak kościotrup.

Izabella INDIANKA Redlarska

piątek, 26 kwietnia 2019

Darowizna kur i kotów

26.04.2019 Czukty, Rancho de Rebelle



OŚWIADCZENIE

Niniejszym oświadczam, iż z dniem 26 kwietnia 2019 roku,
darowuję wszystkie moje kury i koty dla Niemki Anji Weidner i przekazuję pod jej opiekę.

Izabella Redlarska

wtorek, 23 kwietnia 2019

Matactwa złodziei zwierząt

Biorąc pod uwagę matactwa złodziei zwierząt, które miały miejsce przy obróbce moich owiec i kóz po ich wywiezieniu i ukryciu przede mną w maju 2018, abym broń Boże nie miała sposobności skonfrontować banialuków wypisywanych w pseudo opinii weterynaryjnej, z rzeczywistością, nie spodziewam się ani grama rzetelności i uczciwości w pseudo diagnozie postawionej moim koniom.

Na pewno wszystkie 5 koni będą opisane jako wraki na 4 kopytach, niezdatne do samodzielnego życia bez zbawczej fundacji pseudo prozwierzęcej i jej kliki. Na tym polega ten biznes - na ściemie i wyłudzaniu od kogo się da - pieniędzy. Główną ofiarą jest hodowca. To na niego można zwalić wyssane z palca choroby i schorzenia, niedobory.

Tylko, gdyby moje konie byłyby faktycznie niezdolnymi do samodzielnego życia wrakami, to raczej bym postarała się im o eutanazję, a nie wypuszczała na łąki by brykały i planowała latem jazdy na nich (oczywiście po urodzeniu i odchowaniu z grubsza źrebiąt).

Konie, które ukradła z mojej łąki Kozłowska, nie konały. One chodziły, kłusowały, galopowały.
Korzystały z blasku Słońca i wielkich przestrzeni. W stajni czekało na nich siano, na polu wodopoje.
Całodobowa opieka na miejscu.

Muszę przyznać, że w tym roku się Kozłowskiej poszczęściło wyjątkowo, bo nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności padły dwa koniki w jednym czasie. Na tym się da bazować i tworzyć wstrząsające, mrożące krew w żyłach insynuacje, napuszczać rozhisteryzowany, żądny krwi tłum.

Ale w zeszłym roku konie były w tym czasie w super kondycji i tego Kozłowska nie wyprze, owce i kozy były również w dobrej kondycji - a ona zrabowała zdrowe stado 50 owiec i kóz i zmarnowała mi je.

Jeżeli do kogoś nie trafia to, że żadna owca u mnie sama z siebie nie zdechła, a po pseudo "uratowaniu" zdechła połowa stada i to na przestrzeni tygodni i miesięcy, to znaczy, że jego mózg nie pracuje.

Ale od czego są "autorytety" te bezduszne cyborgi z papierem ukończenia studiów weterynaryjnych.
Każdy bzdet i kłamstwo, każde oszustwo jest bezkrytycznie honorowane przez lokalnych i internetowych imbecyli, jako profesjonalna "opinia".

Bardzo się musieli nagłowić, by wyczarować rzekome wady genetyczne mające rzekomo powodować padnięcia. Tyle, że u mnie krycia wsobnego nie było, a barany były z różnych stad dobierane, by pokrewieństwa nie było podczas krycia.

I ta tajemnicza sepsa. Stado wyjechało zdrowe, a na obczyźnie po podaniu pseudo "leku" zaczęło kaszleć, rzygać krwią, srać na potęgę sraczką i zdychać pokotem.

 Ja moich owiec i kóz od roku nie widzę, ale ich masowe zgony idą rzutem na taśmę na moje konto. Na tym polega działalność oszukańczej branży pseudo zwierzęcej, oszustów żerujących na ludzkiej naiwności, którzy wiedzą, jak się ustawić finansowo na krzywdzie ludzkiej i zwierzęcej.

Indianka

sobota, 6 kwietnia 2019

Niesobia, ty tępy tłuku!

Gdyby moje konie zostały rok temu ukradzione przez złodziejkę Kozłowską, to tak jak owce, byłyby dziś wszystkie martwe, a Delaware nawet by się nie urodził. Tak wygląda "dbałość" fundacji i innych ekoterrorystów o zwierzęta kradzione hodowcom.

To, że najpiękniejsza kobyła teraz nagle mi padła, a bydlak zza miedzy zamiast mi pomóc ją ratować, doniósł na mnie, to wasza wina, bo wy zawistni mi tego życzyliście i hejtowaliscie mnie tak, że nawet weterynarze, którzy moje konie wczesniej odrobaczali i szczepili i wzięli za to ciężką forsę, odmówili choremu zwierzęciu pomocy w nagłej potrzebie, co skończyło się tragicznie.

Te twoje rzekome "dowody zaniedbań" zostaną podważone na najbliższej sprawie sądowej, bo wszystkie owce i kozy, które mi ukradła zorganizowana grupa przestępcza, były w dniu wyjazdu zdrowe i dobrze odżywione.

Dopiero na wyjeździe zostały doprowadzone do kacheksji, odwodnienia i zagłodzenia, co widać na zdjęciach z farmy wójta.

Na mojej farmie zwierzęta wyglądały zdrowo i były zdrowe. Nic nie umierało z głodu lub choroby, dopóki nie zostało zrabowane.

Umiesz wyciągać wnioski ze statystyki, tępy baranie?
U mnie w 2018 roku żadne zwierzę nie padło ani z głodu, ani z choroby,
a u wójta 100% owiec i kóz czyli wszystkie, które mi ukradli. Dociera do twojego zakutego czerepa? Nie widzę hejtu przeciwko wójtowi. Nie przeszkadza ci chuju, że wójt zagłodził mi 50 owiec i kóz? - Nie, nie przeszkadza, bo ci kurwiarzu nie chodzi o zwierzęta, tylko o mnie, nienawistna hieno! 😬

Indianka

Filmy z Rancho:
https://fundacjaobronyhodowcy.blogspot.com

Zdjęcia z Rancho:
https://ranchoderebelle.blogspot.com

https://ranchoderebelle.blogspot.com/2018/06/hodowla-koni-nawiaze-wspoprace-z.html



czwartek, 14 marca 2019

Komuniści podstępem wykorzystują fora miłośników zwierząt do zebrania podpisów na start w wyborach?



Alarm! Przyjrzyjcie się tej petycji Vivy. Coś tu śmierdzi.

Podejrzewam, że komunistyczna Koalicja Europejska zbiera podstępem podpisy od ludzi na Facebooku jako Viva,  by zarejestrować swój komitet wyborczy i listy kandydatów do wyborów do europarlamentu. Jest potrzebna pewna pula podpisów by zarejestrować się i startować do europarlamentu . Wykorzystują fora miłośników zwierząt do zebrania podpisów i ich nr PESEL? Ta petycja Vivy śmierdzi oszustwem. Po co numery PESEL pod zwykłą petycją i wydruki podpisanych list nazwisk z numerami PESEL? Sprawdźcie to!

https://viva-pl.endthecageage.eu/?fbclid=IwAR0guWL90r1o_d0DtPVW0lvZkBW0Owclwzftffwbslgcpi9BCrsXuonNi_Q


Zgłaszanie kandydatów i kampania wyborcza

Prawo zgłaszania kandydatów przysługuje wyborcom oraz partiom politycznym, którym dodatkowo przyznano prawo tworzenia koalicji wyborczych. Czynności wyborcze oraz kampania prowadzone są przez komitety wyborcze. Utworzenie komitetu obarczone jest wymogiem zebrania 1000 podpisów poparcia dla tej inicjatywy. Liczba kandydatów zgłaszanych na listach okręgowych przez komitety musi zawierać się w przedziale pomiędzy pięcioma a dziesięcioma osobami.

Kandydować wolno wyłącznie w jednym okręgu i tylko z jednej listy. Rejestracja listy wymaga zebrania 10 000 podpisów poparcia. Kampania rozpoczyna się wraz z ogłoszeniem postanowienia o zarządzeniu wyborów i kończy 24 godziny przed dniem ich rozpoczęcia (tzw. cisza wyborcza). Prowadzi się ją na zasadach określonych w Ordynacji wyborczej do Sejmu i do Senatu. Jej finansowanie jest jawne.


czwartek, 28 lutego 2019

Nie mamy pani zwierząt i co pani nam zrobi? "Uciekły!"


Prawdziwe znęcanie nad zwierzętami jest popełniane przez przestępcze organizacje prozwierzęce.

Pastwienie się nad zwierzętami przez organizacje prozwierzęce jest ukrywane i tuszowane. Nikt tego nie kontroluje. Żadna władza nie ma wejścia do organizacji prozwierzęcych i skontrolowania warunków i sposobu utrzymania  ukradzionych ludziom zwierząt.

Kradzione są zdrowe zadbane zwierzęta wywożone w sposób niehumanitarny gdzie podczas transportu ulegają okaleczeniu i zadeptaniu na śmierć. Te co przeżyją następnie przetrzymywane są w gorszych warunkach niż miały u właścicieli. Dochodzi do nielegalnych działań, skrajnego zaniedbywania ukradzionych zwierząt, a także nielegalnego handlu rasowymi zwierzętami.

Państwo PiS pisząc ustawę pod dyktando eko terrorystów wspiera przestępczość zorganizowaną.

Indianka

Wygrała z organizacją prozwierzęcą, ale nie może odzyskać psów bo... uciekły

Milczenie ma swoją cenę? Historia Urszuli Gańko, która wygrała z fundacją SOS Bokserom w walce o buldożki francuskie jest precedensem, bo nie było jeszcze dotychczas wyroku nakazującego organizacji prozwierzęcej zwrócić 28 rasowych psów.

6 czerwca 2018 roku Prokuratura umorzyła postępowanie oskarżające panią Urszulę Gańko o znęcanie się nad zwierzętami. Postanowienie o umorzeniu postępowania uprawomocniło się 30 października 2018 roku i zgodnie z nim 28 psów, które zostały pani Gańko odebrane podczas interwencji przeprowadzonej przez SOS Bokserom i Pogotowie dla Zwierząt, powinno zostać zwróconych ich właścicielce. I tu zaczyna się kolejny etap „zabawy” z Animalsami...

„Zaraz po uprawomocnieniu się [umorzenia postępowania – red.] psy powinny wrócić do domu, ewentualnie powinnam przynajmniej wiedzieć, co się z nimi dzieje"

– mówi pani Urszula.

Ciekawostką w jej sprawie jest to, że chwilę po zakonczeniu postępowania w sądzie pełnomocnik fundacji SOS Bokserom zadzwonił do pani Urszuli z ciekawą propozycją...

[Pytali – red.] "Czy nie przewiduję opcji sprzedaży zwierząt, które mają do mnie wrócić, tym osobom, które ofiarowały domy tymczasowe przez ten czas, gdy opiekowały się tymi zwierzętami. Świeżo po wizycie w sądzie nawet o tym nie pomyślałam, ale poprosilam o czas na rozmowę z prawnikiem"

– wyjawia naszemu portalowi pani Gańko.

Okazuje się, po rozmowach z obserwatorami organizacji prozwierzęcych w Polsce, że praktyka odkupienia odebranych interwencyjnie zwierząt, jest powszechna. Animalsom jest nie na rękę oddawać psy, które w wielu przypadkach, nie wiadomo gdzie są, czy faktycznie przebywają w domach tymczasowych, w jakim stanie przede wszystkim psiaki zostałyby oddane. Co, jeżeli okazałoby się, że odebranych rasowych psów, mimo nieroztrzygnięcia postepowania już dawno nie ma? Albo są one w takim złym stanie, że wyszłoby na jaw rzeczywiste „humanitarne” traktowanie zwierząt pod okiem Animalsów? No nie daj Boże! Lepiej spróbować się dogadać i zapłacić.


"Pieski były okaleczane, bo dwóm  pinczerkom wyrwano zęby. To były sunie dwu-trzyletnie, którym wyrwano ząbki tylko dlatego, że gryzły. Taki powód podała pani Ludmiła S. ze skały, bo to ta pani prowadzi hotelik albo fundacyjkę i w taki brutalny sposób obeszła się z tymi suczkami"

– komentuje pani Gańko.

Pani Urszula postanowiła negocjować warunki sprzedaży szczeniaków z fundacją SOS Bokserom. Z 28 buldożków i pinczerków hodowczyni z Halinowa postanowiła sprzedać 23 psy.  5 miało wrócić do prawiwitej właścicielki.


"Żadnego z tych pięciu ogonków nie zobaczę, bo jedna [suczka – red.] została uśpiona, na co mam dokument. Dwie suczki buldożki, jedna niebieska, młoda suczka została wysterylizowana, druga miała ciężką chorobę skóry, gdzie ode mnie była zabrana zdrowa, przebywając u jednej pani coś się dziwnego wydarzyło. Ja tą suczkę widziałam na widzeniu w maju zeszłego roku, suczka była w koszmarnym stanie. Proszę sobie wyobrazić, że te dwie suczki, jak tylko się dowiedziały, że mają wrócić do domu, uciekły"


– tłumaczy.


"Liczyłam na to, że może chociaż te pinczerki wrócą, bo od końca października już minęło sporo czasu. Jak byłam na przesłuchaniu w komisariacie  ponieważ złożyłam doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa wobec ludzi, którzy przywłaszczyli moje psiaki. Dowiedziałam się, że te dwie pinczerki zerwaly się z szelek i również uciekły. W takim wypadku pozostaje mi tylko droga sądowa"

– dodaje pani Gańko.

Zastanawiające jest, że mimo prawomocnego postanowienia o umorzeniu postępowania, czyli tak naprawdę oczyszczenia pani Gańko z zarzutów, te psy, które prawomocnie powinny do niej wrócić, nagle uciekają od osób współpracujących z Grzegorzem Bielawskim. Po raz kolejny rzuca to bardzo negatywne światło na działalność organizacji prozwierzęcych w Polsce, które mają ogromny problem z przestrzeganiem prawa, jak widać na załączonym obrazku.

Gdy uprawomocnia się wyrok oczyszczający z zarzutów jest problem, by odebrać zwierzęta, które należą do właściciela. Jednak gdy nie ma jeszcze decyzji o konieczności odebrania zwierząt, bo ktoś jest podejrzany o znęcanie się nad zwierzętami, nie ma problemu, by Animalsi wtargnęli na posesję i zabrali czworonogi lub zwierzęta gospodarskie. Absurdalne.

"Prokurator okręgowy w Siedlcach ręczył, że ma pieczę nad zwierzętami i gdy zapadnie prawomocna decyzja, psy do mnie wrócą. Gdy zapytałam w końcu co z moimi psami, prokurator odparł, że złożyłam doniesienie o domniemanu przestępstwa przywłaszczenia zwierząt w stosunku do SOS Bokserom więc czekamy co w tej sprawie powie prokurator w Mińsku Mazowieckim"

– wyjaśnia nam pani Gańko.

"Gdy pojechalam do prokuratora w Mińsku Mazowieckim usłyszałam, że nie można tak po prostu wejść do tych ludzi i odebrać im zwierzęta"

– dodaje.

Przerzucania się odpowiedzialnością za to, kto i jak powinien odebrać współpracownikom fundacji SOS Bokserom psy należące do pani Gańko nie było końca, a psów jak nie było, tak nie ma. No bo jak mają być, skoro wszystkie pouciekały...

"SOS Bokserom chciało podpisać ugodę, która gwarantowałaby im nietykalność.  Natomiast ja, po sprzedaży psów, nie mialam żadnego interesu, by jakąkolwiek ugodę podpisywać. W tej ugodzie miała być gwarancja nietykalności, to znaczy, że ja nie wystąpię na drogę sądową przeciwko nim i nie będę nikomu nic mówiła, co mnie po porstu rozśmieszyło"

– wyjawia nam pani Gańko.

Reputacja pani Urszuli, jako hodowcy psów rasowych została zniszczona. Jej rodzina była zastraszana i szkalowana, w związku z czym pani Gańko zapowiada wkroczenie na drogę sądową w celu uzyskania zadośćuczynienia za to, co przeżyła w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy.

Tymczasem pani Urszula angażuje się w działalność Komitetu Obrony Polskiego Rolnictwa i Hodowców Zwierząt. Organizacja protestowała wczoraj pod Sejmem przeciwko dwóm nowelizacjom ustawy o ochronie zwierząt. Obydwie są takie same, różnią się kilkoma zapisami i barwami partyjnymi posła wnioskodawcy. Monopol dla jednej organizacji kynologicznej, szerokie uprawnienia dla organizacji prozwierzęcych, jak np. możliwość wejścia na prywatną posejsę bez zgody lub mimo sprzeciwu właściciela, likwidacja branży futrzarskiej i zakaz uboju rytualnego zebrały pod Sejmem kilkaset osób.

https://swiatrolnika.info/hodowla-i-uprawy/21-hodowla/5262-wygrala-z-organizacja-prozwierzeca-ale-nie-moze-odzyskac-psow-bo-uciekly?fbclid=IwAR0JVs3EiC1fkijvPNdxvx8gls_GptONdjmPXHpJdTnyokMAt6fw4QARu7o

wtorek, 15 stycznia 2019

Uwaga na oszustów z fundacji pro zwierzęcych



Metoda na "ratowanie zwierzątek z rąk strasznych hodowców, auuuu gehenna!"

Tylko ekoterroryści z fundacji pro zwierzęcych wiedzą czego trzeba twoim zwierzętom.

Rada: macie piękne, zdrowe, zadbane zwierzęta, a do waszych drzwi puka zatroskana fundacja?

Nie wpuszczać! To cyniczni bandyci! Wywiozą wam wszystko, otrują, zagłodzą, a was obciążą kosztami interwencji: transportu, hotelowania i rzekomego leczenia.

W internecie zrobią z was sadystów i znęcaczy,  a w najlepszym razie pseudo hodowców.  Założą wam sprawę karną o rzekome znęcanie się.

Gdy przyjadą,  wezwać rodzinę na pomoc, swojego weterynarza, prawnika i nagrywać każdy ruch ekoterrorystów, robić foty.  Nie oddawać zwierząt,  bo trafią prędzej do ziemi niż wrócą do was.

niedziela, 3 czerwca 2018

Terror 2 i 3 Maja 2018 roku

Sygn. Akt 1 Ds 451/18
napad i kradzież zwierząt przez funkcjonariuszy publicznych
Terror 2 i 3 Maja 2018 roku
Dnia 2 maja 2018 roku, po południu poszłam przed farmę na południową miedzę poprawić pastuch elektryczny. Ledwo wyszłam i poprawiłam sznurki, nagle nadjechało gestapo NWO (tak bezwzględni i okrutni ci ludzie byli jak za II Wojny Światowej niemieckie gestapo).
Trzy auta: radiowóz osobowy, biała kosztowna bryka szemranej fundacji i wypasiony wóz terenowy inspektora weterynarii.
Oczywiście nikt wcześniej do mnie nie raczył zadzwonić i uprzedzić o tejże jakże nieprzyjemnej wizycie, bo nie chodziło, żeby mnie uprzedzać, aby wizytować, kontrolować czy aby cokolwiek wyjaśniać. Chodziło o bezczelną grabież mojego inwentarza w świetle niby prawa.
Rabunek moich zwierząt było to działanie z góry ukartowane pomiędzy inspektorem Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Olecku, Kornelem Laskowskim, a prezeską fundacji Molosy Adopcje, Elżbietą Kozłowską, oraz wójtem Kowali Oleckich, Krzysztofem Locmanem, a także przy czynnym udziale policjantów z Komendy Powiatowej Policji w Olecku.
Na miejsce przybyły następujące osoby:
Białym kosztownym autem za 400.000 złotych:
Dwie panie z fundacji Molosy Adopcje: prezeska fundacji Molosy Adopcje, Elżbieta Kozłowska i jej koleżanka i klientko-wolontariuszka Magda Chłopecka oraz jej partner,
 - wytatuowany rosły właściciel schroniska dla koni, Kamil Jacak.
Moje cudne konie miały trafić do nich. Było to z góry zaplanowane, zanim pojawili się na mojej farmie, niby by sprawdzić stan zdrowia i odżywienia moich zwierząt. Moje zwierzęta były im znane z internetu, z moich blogów internetowych oraz z albumów zdjęciowych online.
Konie me, odznaczają się wielką urodą i stanowią ośrodek dużego zainteresowania miłośników koni, od wielu lat. Wielokrotnie składano mi oferty zakupu moich klaczy, ale miałam inne plany co do moich koni - chciałam wdrożyć je do rajdów konnych po Mazurach.  Po to je zaczęłam hodować przed laty i w tym kierunku rozwijałam hodowlę.
Radiowozem policyjnym, osobowym przybyli:
dzielnicowy Paweł Warsiewicz oraz policjant Krystian Ułanowski z oleckiej Komendy Powiatowej Policji w Olecku.
Eleganckim, drogim wozem terenowym:
pan inspektor Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Olecku, Kornel Laskowski.
Wypasione auta bogaczy zrobiły na mnie tym większe wrażenie, iż biedna ja od 2002 roku jeżdżę do Olecka i z powrotem na rowerze, jako, że mnie nie stać na auto. Wszystkie środki jakie kiedykolwiek miałam, zawsze pakowałam w gospodarstwo, które wymaga ogromnych nakładów. Na auto nigdy nie starczyło. Priorytetem była pasza na zimę dla koni i innych zwierząt. Ja często niedojadałam, odmawiałam sobie wielu przyjemności, a nawet zaspokajania podstawowych potrzeb typu zakup ubrań, butów itp.
Przybyli znienacka na moje gospodarstwo ludzie z miejsca mnie zaatakowali oskarżeniem, że rzekomo "znęcam się ze szczególnym okrucieństwem" nad moimi ukochanymi zwierzętami i w związku z tym, fundacja je zabiera.
Zamurowało mnie. Jak to? Na jakiej podstawie prawnej? Pani z fundacji Molosy Adopcje (w tym czasie nie wiedziałam z jakiej, gdyż się nie przedstawiła) wspomniała coś o donosie i ustawie o ochronie zwierząt. Nie chciała ujawnić, od kogo ten donos wpłynął. Stojący obok Kornel Laskowski się nieco zmieszał, ale milczał jak grób (Później, dużo później się okazało, że to on był donosicielem, co skrzętnie ukrywał).
Jaki przepis tej ustawy naruszyłam i w jaki sposób? - pytałam zaskoczona. Pani Kozłowska (wówczas nie wiedziałam, jak się nazywa, bo się nie przedstawiła) nic nie odpowiedziała, tylko nachalnie wdarła się na moje gospodarstwo bez okazania mi nakazu sądowego, prokuratorskiego czy jakiejkolwiek decyzji w sprawie zaboru moich zwierząt.
Wdarła się w asyście wyżej wymienionych osób w tym policji i inspektora Laskowskiego, którzy stanowili wyraźnie straż przyboczną owej fundacji i wprowadzali wbrew mojej woli tę panią na moją posesję.
Na moje włości wtargnęły:
3 osoby z fundacji (w tym dwoje klientów na moje konie), 2 policjantów, 1 inspektor czyli razem 6 osób wtargnęło wbrew mojej woli na moją prywatną, ogrodzoną i oznakowaną zakazem wstępu posesję.
Moje pytania skierowane do nachodźców dotyczące tego, jak się nazywa fundacja i kto wydał decyzję o zaborze moich zwierząt, pozostały bez odpowiedzi. Elżbieta Kozłowska tylko odpowiedziała na moje protesty co do wtargnięcia na moją posesję, że ja "tutaj nic nie ma do gadania, bo ona wchodzi i tyle, a policja jest tu po to by jej to ułatwić". Czyli policja wprowadziła na moje gospodarstwo koniokrada i bandytkę w jednej osobie.
Policjanci powiedzieli, iż są przydzieleni tej fundacji do asysty podczas zaboru moich zwierząt. Warsiewicz zataił przed fundacją, że kilka tygodni wcześniej był świadkiem, jak  pies Naruszewicza zagryzł mi 6 owiec na moim podwórku, a następnie kilka/kilkanaście dni później pracownik Wąsewicza szczuł moje owce psem, w wyniku czego kolejna owca została mocno zraniona w nogi. Mimo zgłoszenia powyższych incydentów na policji, żaden z winowajców nie został ukarany. Zamiast ukarać winnych śmierci moich 6 owiec i okaleczenia siódmej, klika zaatakowała mnie.
Inspektor PIW Olecko, Kornel Laskowski zaś był także przydzielony do asysty dla fundacji, skierowany do pracy przez swojego szefa, inspektora PIW Olecko, Dariusza Salamona.
PIW Olecko miał wiedzę o tych incydentach z psami sąsiadów, gdyż około dwóch tygodni przed grabieżą mojego majątku, inspektorzy podczas ich kontroli byli przeze mnie poinformowami o zagryzieniach na moim gospodarstwie.
Już wtedy były pierwsze oznaki mataczenia z ich strony. Salamon, nie widząc i nie badając owiec, insynuował, że owce rzekomo padły z głodu. Jednak wysłałam wcześniej zdjęcia do UG Kowale Oleckie, gdzie widać było zagryzione owce, ich rany szarpane zębami, więc zapewne i Salamon te zdjęcia widział, przekazane mu przez UG Kowale Oleckie, bo to na żądanie UG Kowale Oleckie, inspektorzy pojawili się na mojej farmie. Zadaniem inspektorów było tak zmataczyć, by nikt z winnych ani UG Kowale Oleckie nie poniósł kosztów zagryzionych owiec.
Podczas obecności inspektorów Salamona i Laskowskiego, przyjechali pracownicy schroniska z Bystrego koło Giżyka, odłowić kolejnego wałęsającego się psa, który także atakował moje owce. Był to czarny, nieduży, wygłodniały pies o ostrych zębach, który wcześniej w mojej obecności zaatakował jagnię. Udało mi się go odgonić i ponownie zawiadomiłam UG Kowale Oleckie, żądając odłowienia tego psa. Po psa nie od razu przysłano samochód, bo pies był zdziczały, ale w związku z kolejnym jego atakiem, nalegałam na pilny jego odbiór. Także w końcu przyjechało auto z Bystrego i tego psa odłowiło w obecności inspektorów PIW Olecko, którzy przybyli tego samego dnia na kontrolę zleconą przez UG Kowale Oleckie.
Salamon cynicznie dyskutował z zagrożeniem przez i agresją tego psa, którego w akcji nie widział. Głupio twierdził, że na pewno ten pies żadnego zwierzęcia nie zaatakował. Jednak zaatakował i ja to widziałam.
Tego psa widziała też wcześniej Niemka, gdy zagryzł wcześniej jedną owcę na podwórku. Niemka widziała, jak ten czarny pies zagryzł owcę na podwórku i ją próbował żreć, a ja później widziałam, jak ten sam pies zaatakował jagnię.
 Od razu po tym, jak została przez tego psa zagryziona owca na podwórku, zgłosiłam to do UG Kowale Oleckie, domagając się zaboru tego psa z mojego gospodarstwa. Po kilku dniach dopiero zabrano tego czarnego psa, w międzyczasie zdążył zaatakować jagnię, które na szczęście przeżyło.
O tym wszystkim poinformowałam inspektorów PIW Olecko, ale Salamon podważał moje świadectwo, snując insynuacje o zagłodzeniu owiec. Wcześniej te insynuacje padały z internetu, ze strony Rancho de syf na Facebooku, strony hejterskiej, która hejtuje mnie i nęka od 2012 roku, mimo kilku zawiadomień w tym temacie na policję i do prokuratury oleckiej. Do tej pory te organy się nie zajęły tą stroną i jej autorami, dopuszczając do uporczywego stalkingu mojej osoby, oraz będącego jednym z objawów tego stalkingu, napadu na moje gospodarstwo i na mnie oraz grabieży mojego majątku.
Podczas kwietniowej kontroli na moim gospodarstwie żaden z tych inspektorów nie badał żadnego zwierzęcia. Stado owiec obserwowali z dużej odległości, około 50 metrów. Owce w kwietniu miały jeszcze futro, bo w kwietniu jeszcze było zimno i zdarzały się przymrozki, więc owiec nie strzygłam, aby się nie przeziębiły.
Stado podczas kontroli kwietniowej znajdowało się wtedy na łące w pobliżu wodopoju przeze mnie urządzonego dla zwierząt w 2017 roku. W roku 2017 wynajęłam koparki i  pogłębiłam kilka stawów do pojenia moich zwierząt oraz do podlewania ogrodu.
W roku 2018 przed grabieżą -  moje stado owiec i kóz było w dobrej kondycji - zdrowe. Podczas kwietniowej kontroli PIWu, zagryzionych  owiec nie było na gospodarstwie. Były już usunięte. Zostały tylko zdjęcia zagryzionych sztuk. W stadzie była też jedna pogryziona owca, ta, co była pogryziona przez psa Wąsewicza. Podczas tej kwietniowej kontroli w 2018 roku, inspektor Laskowski wszedł na moje siedlisko i widział paszę objętościową oraz lizawki, a także pokazywałam mu paszę treściwą. Nie było podstaw do konfiskaty moich zwierząt. Inspektorzy o tym doskonale wiedzieli. Nie dali mi żadnych zaleceń co do zwierząt. W ogóle nie sporządzili protokołu kontroli w mojej obecności na mojej farmie i tym samym nie dali mi go do przeczytania i ustosunkowania się do niego, co jest ich obowiązkiem w przypadku kontroli. To nie był pierwszy raz, gdy kontrolowali mnie bez sporządzenia protokołu kontroli.
Ich wizyty często miały charakter nękający, a nie kontrolujący. Już wcześniej wielokrotnie przyjeżdżali po każdym fałszywym donosie z internetu i mnie nękali razem z policją. Zazwyczaj przyjeżdżali z policją, by mnie zastraszać.
W czasie kwietniowej kontroli na gospodarstwie znajdował  się jeden sprawny technicznie budynek gospodarczy dla zwierząt - stajnio-wiata. Dla porównania, w tym samym czasie na gospodarstwie obok, u Józefa i Karola Wąsewicza - nie było żadnej wiaty ani stajni dla stada krów trzymanych tam przez rodzinę Naruszewiczów. Żona Józefa Naruszewicza, Henryka Naruszewicz - jest sołtyską. Ona nie mogąc się pogodzić z sąsiedztwem nowej mieszkanki, na przestrzeni lat kilkakrotnie szczuła mnie swoimi psami i nigdy nie była za to ukarana. Lokalna policja pobłaża jej i całej jej rodzinie. Także przez lata jej psy przychodziły na moje gospodarstwo i robiły szkody. Wczesną wiosną 2018, ich pies zagryzł na moim podwórku 6 owiec, co zgłosiłam telefonicznie na komendzie w Olecku.
Naruszewicz nie został ukarany za to, że jego pies zagryzł moje owce, ani nie sprowadzono do niego fundacji by go okradła z krów z uwagi na brak obory i brak nadzoru nad psem. Lokalna urzędnicza klika skupiła swoją nienawiść i podłość wyłącznie na mnie.
Przybyłe 2 maja 2018 osoby wdarły się na moje gospodarstwo wbrew moim protestom. Panoszyli się na mojej ziemi, zakłócali mir gospodarstwa. Wzburzyło mnie to. Widziałam, że nie ma mowy o żadnym sprawdzaniu dobrostanu, tylko chodzi ewidentnie o grabież zwierząt pod przykrywką niby ratowania, albowiem oni już wchodząc na moją posesję, zanim zobaczyli jakiekolwiek zwierzęta z bliska, już byli nastawieni na zabór mienia i wyrazili to. Szli dziarsko i pewnym krokiem jak po swoje.
Gdy wchodziliśmy podjazdem na podwórko, na podwórku przed domem, w cieniu domu leżały pokotem moje owce i wypoczywały. Odpoczywały po godzinach pasienia się. Leniwie żuły treść swoich żołądków. Gdy zobaczyły obcych, poderwały się i stały patrząc spłoszone i gotowe do ucieczki.
Kozłowska poszła na nie w ten sposób, że skierowała strumień owiec spłoszonych widokiem obcych, do uszkodzonej drewutni i zrobiła im zdjęcia w środku. Sfotografowała też uszkodzony budynek gospodarczy z zewnątrz. Nie znalazła żadnej padniętej ani chorej owcy czy kozy. Wszystkie zwierzęta były zdrowe. Konie w tym czasie spacerowały po łące. Wyglądały znakomicie, jak milion dolarów. Były absolutnie zadbane. Owce nosiły jeszcze w większości runo, gdyż dopiero zaczęły się cieplejsze dnie. Zanim intruzi wtargnęli na moje gospodarstwo, zdążyłam ostrzyc ręcznie dwie owce. Reszta czekała na swoją kolej.
Drugi budynek, stajnia w dobrym stanie, nie bardzo interesowała prezeskę fundacji, bo była czysta i zadbana oraz w dobrym stanie technicznym. Drewutnia też była czysta, bo składowałam w jednej jej części drewno, a w drugiej i trzeciej paszę i słomę. W dniu najścia, środkowa część budynku była już bez bel siana i słomy, ale na podłodze było jeszcze sporo siana.
W trzeciej, ostatniej części budynku gospodarczego służącego za magazyn, stały jeszcze bele siana i słomy, oraz za budynkiem, w zagrodzie dla owiec też jeszcze stały bele siana.
Budynek magazynowy był uszkodzony, ale nadawał się do remontu. Niestety, nie miałam na ten remont pieniędzy, ani nie uzyskałam żadnego wsparcia na jego remont z Urzędu Gminy, zatem służył wyłącznie jako magazyn drewna i paszy oraz słupków ogrodzeniowych.
W drugim budynku, w stajnio-wiacie zaś, do której miały swobodny dostęp wszystkie moje zwierzęta, także stały bele siana.
Kozłowska, prezeska fundacji Molosy Adopcje, weszła co prawda do czystej, przewiewnej stajni, ale fakty oczywiste ostentancyjnie negowała. Nie zauważyłam, aby ją fotografowała z zewnątrz, tak jak napawała się fotografowaniem drewutni (której zdjęcia skwapliwie zamieściła na stronie profilowej Rancho de syf, na Facebooku, strony przestępców zajmujących się znęcaniem nade mną od 2012 roku).
Kozłowska kolaboruje ze stalkerami, którzy w dużej mierze napuścili ją na mnie podając jej fałszywe informacje na temat mojego gospodarstwa i zwierząt, oraz mnie. To ci ludzie kopiowali i kopiują  zdjęcia z mojego bloga i manipulują nimi, oraz dopisują do tych zdjęć fałszywe scenariusze, by napuszczać na mnie służby i fundacje.
Prezeska fundacji Molosy Adopcje chętnie z tych pomówień i kłamstw oraz manipulacji skorzystała, aby mnie okraść.
Po jej minie na moim Rancho widać było, że nie tego się spodziewała co zobaczyła. Nie spodziewała się spokojnej sielanki na gospodarstwie pomawianym o różne nieprawdziwe rzeczy, niemniej jednak, skoro przejechała około 300 km, postanowiła z pustymi rękami nie wracać i wyrwać co się da. W tym celu bezczelnie konfabulowała na żywo. Być może takie cyrki, jakie ona odstawiła, robią wrażenie na innych jej ofiarach, na mnie nie zrobiły takiego, jakiego się spodziewała. Nie dałam się zastraszyć i próbowałam z nią polemizować, ale to była walka z wiatrakami, bo ona przyjechała z nastawieniem, by mnie okraść i nic nie mogło jej powstrzymać.
Klient Elżbiety Kozłowskiej i pseudo wolontariusz,  Kamil Jacak wydał 300 złotych na paliwo, by przyjechać po moje konie i kilkanaście godzin później, w środku nocy - zapierał się na moim podwórku krzycząc, że on bez moich koni nie wraca. Motywacja była mocna - kilka młodych, rasowych, urodziwych koni z ponad stuletnim rodowem. No przecież nie zostawią tego dobra jakiejś wieśniaczce, która jeździ rowerem, bo jej nie stać na auto.
W dniu przybycia Elżbiety Kozłowskiej, w stajni znajdowała się gruba, puszysta warstwa suchej, czystej, żółciutkiej słomy bardzo dobrej jakości. Kozłowska skwitowała, że to "dwa metry gnoju" i choć stajnia była pusta w tym momencie, dodała krzycząc, że "zwierzęta stoją w gnoju po kolana". Moje konie w tym czasie pasły się na łące i lśniły z czystości.
Te wszystkie oczywiste pomówienia i fałszywe oskarżenia miały służyć uzasadnieniu grabieży moich zwierząt, pod płaszczykiem ustawy o ochronie zwierząt. Inspektor Kornel Laskowski nie oponował. Milcząco towarzyszył swojej wspólniczce w podłym dziele. On wcześniej już się wyraził podczas dwóch kontroli, że przywłaszczy sobie moje konie, więc widać był dogadany z Kozłowską i był jej wspólnikiem w grabieży mojego majątku.
W stajni poza suchą, czystą ściółką, znajdowało się kilka bel siana dobrej jakości.
Kobieta z fundacji pseudo pro zwierzęcej zarzuciła, że siano jest "zgniłe". Tymczasem było bardzo dobrej jakości i chętnie zjadane przez mojej zwierzęta.
Bredziła coraz bardziej, a inspektorek Laskowski nie reagował, nie prostował. Pasowało mu. Biorąc pod uwagę jego wcześniejsze wyznanie, że on będzie lepszym właścicielem moich koni, niż ja, wcale mnie to nie dziwiło, choć obłuda i hipokryzja szokowała. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką bezczelnością i kradzieżą urzędniczą.
W stajni znajdowały się także lizawki solne dla zwierząt, czyli takie duże, ciężkie, 10 kilogramowe kostki soli. Tych kostek soli Kozłowska nie raczyła dostrzec. Nie pasowało do założonego wzorca "oprawcy".
Wyszliśmy na podwórko. Pani Elżbieta Kozłowska, władczym gestem wyciągnęła do mnie rękę naciskając:
„Paszporty! Nie masz?? To znaczy, że konie są kradzione! Wobec tego zabieram konie!”
Oczywiście zaoponowałam, wyjaśniając, że to są wszystkie moje konie, które się tutaj w większości urodziły, które sama wyhodowałam.
„Nie masz dowodu, że to są twoje konie, więc je ukradłaś i ja je zabieram”.
Obecny inspektor Laskowski, który od lat kontroluje moje gospodarstwo i setki razy widział tu moje konie, oraz miał wiedzę o paszportach części moich koni, która to wiedza  jest odnotowana w protokołach PIW kontroli gospodarstwa, nie zareagował. Nie wyjaśnił kobiecie z fundacji, że moje konie są moje i są tutaj od wielu lat przeze mnie hodowane.
Oczywiście, kobieta nie ma prawa fałszywie mnie oskarżać o kradzież, bez jakichkolwiek dowodów.
Brak paszportów, to nie jest dowód kradzieży i przesłanka do wywozu zwierząt i ta pani doskonale o tym wie. Zastraszając i terroryzując mnie w ten sposób, złamała prawo.
Następnie Elżbieta Kozłowska fałszywie oświadczyła, że zwierzęta są głodzone, nie mają paszy objętościowej ani treściwej i że to jest znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem.
Zaprotestowałam, że przecież jest w stajni pasza, na łące rośnie trawa, a w domu mam jeszcze paszę treściwą. Prezeska fundacji, Elżbieta Kozłowska zażądała wejścia do mojego domu. Nie miałam ochoty tego agresywnego, roszczeniowego indywiduum wpuszczać do mojego prywatnego domu, tym bardziej, iż sobie uzurpowała prawo łażenia po całym moim domu włączając w tym piwnicę, gdzie jak twierdziła, według niej "leżą odgryzione przez właścicielkę łby królików"! Ten absurd nie zdziwił i nie wzbudził oporu skorumpowanego urzędnika PIW Olecko. Wszystkie jej bzdury łykał z łatwością pelikana, mimo dostatecznej inteligencji, by wiedzieć, że paniusia bredzi od rzeczy.  Łykał, bo liczył na drapane - że się moje konie jemu dostaną.
Poprosiłam by do środka domu wszedł zamiast Kozłowskiej inspektor Laskowski, mimo, że jego zachowanie nie budziło zaufania i wiary w jakąkolwiek bezstronność. Wolałam jego, niż tę bezczelną, zakłamaną kobietę z fundacji.
Kornel Laskowski zażądał zaś eskorty policjanta asp. szt.  Krystiana Ułanowicza.
Weszli obaj. Pokazałam im 7 worków paszy treściwej, pozostałość z ostatniego zakupu tony owsa i jęczmienia. Razem naszym oczom ukazało się 350 kg paszy treściwej. Laskowski zapisał, że jest 140 kg. Panowie robili zdjęcia paszy i mnie takoż. Te zdjęcia trafiły do internetu, na stronę stalkerów Rancho de syf, czym przekroczyli swoje uprawnienia i złamali przepisy RODO.
Wyszliśmy na pastwisko, gdyż kobieta z fundacji zarzucała mi, że zwierzęta nie mają dostępu do wody.
Podprowadziłam ich pod duży, pojemny zbiornik wodny zabezpieczający wodę na długie tygodnie i miesiące suszy.
Płynie w nim bieżąca, czysta woda wypływająca z ziemi. Zwierzęta gospodarskie i dzikie piją z tego źródła wodę od setek lat. Ta woda zawsze płynie, nigdy nie zasycha, ani nie zamarza, o czym doskonale wiedzieli inspektorzy z PIW Olecko, którzy ten wodopój już wcześniej lustrowali.
Pomimo, że woda jest w zbiorniku czysta i orzeźwiająca, Kozłowska nazwała tę wodę „płynącą gnojowicą”.
Wszyscy moi sąsiedzi poją swoje bydło ze stawów i rzek i tam nikt ich nie szykanuje, o czym doskonale wie inspektor PIW Olecko Kornel Laskowski. Tymczasem inspektor Laskowski usłużnie w stosunku do fundacji, złapał za telefon i zaczął obdzwaniać moich sąsiadów wypytując ich, czy nawożą swoje pola gnojowicą. Szukał jakiegokolwiek haka na mnie, który by usprawiedliwiał zabór moich zwierząt. Bardzo chciał przejąć moje rasowe konie.
Według niego nawożenie sąsiednich pól gnojowicą, miało przesądzać o tym, iż woda w moim wodopoju jest brudna. Nie zrobił badania wody, absolutnie nie. Tylko pomówił moją wodę o zanieczyszczenie. Przy czym wodopój jest zasilany głównie wodami opadowymi spływającymi z pól, gdzie gnojowicy nie stosowano, nadto zanim woda opadowa dotrze do dreny, a z dreny do wodopoju, jest filtrowana przez grube warstwy piachu i zanim dotrze do wodopoju, jest czyściutka.
W wodopoju żyją kijanki i drobne rybki, a to wskazuje na to, że jest to woda czysta. W brudnej wodzie nie przeżyłyby ani rybki, ani kijanki.
Ja piję tę wodę i moje zwierzęta od 2002 roku. Nigdy się nią nie zatruliśmy. Gdy kupiłam gospodarstwo, zanim Naruszewicz wytłukł stado 14 saren, które się pasły w okolicy i na moim gospodarstwie, te sarny właśnie piły wodę z tego ujęcia wodnego. Myślę, że mając do dyspozycji wiele stawów w okolicy, przychodziły specjalnie do mojego wodopoju, bo tutaj woda jest najlepsza, najsmaczniejsza. Wydeptały nawet ścieżkę do tego mojego wodopoju.
Insynuowanie, że woda pitna moich zwierząt jest zatruta i na tej podstawie fałszywe oskarżanie mnie o niepodawanie wody zwierzętom oraz oskarżanie mnie na tej naciąganej podstawie o znęcanie się nad moimi zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem, jest parszywą zagrywką inspektora PIW Olecko (Państwowy Inspektorat Weterynarii w Olecku) Kornela Laskowskiego jak i pracownicy Fundacji Molosy Adopcje, Elżbiety Kozłowskiej.
Oboje ci państwo przekroczyli tu swoje uprawnienia. Wnoszę o ich ukaranie i zasądzenie zakazu wykonywania funkcji publicznych dożywotnio, gdyż działali w złej wierze, w celu zniszczenia mnie i mojej hodowli zwierząt.
Wnoszę o delegalizację Fundacji Molosy Adopcje, albowiem jest to twór przestępczy, łamiący prawo, zajmujący się agresywnymi, aroganckimi, chamskimi najściami i kradzieżą cudzego inwentarza oraz obrażaniem i poniżaniem właścicieli zwierząt.
Obecni nie przyjęli do wiadomości, iż na terenie gospodarstwa jest w sumie 7 oczek wodnych, trzy cieki wodne. Nie obeszli całego gospodarstwa. Większość oczek wodnych nie ma połączenia z polami sąsiadów, a ja nie stosuję nawożenia na moich łąkach. Łąki mam ekologiczne, naturalne, czyste i zdrowe.
Łąki są nawożone jedynie naturalnie poprzez pasące się moje zwierzęta.
Przy takiej ogromnej ilości wody, gdzie zwierzęta same wybierają skąd wodę pić, piją swobodnie kiedy chcą i ile chcą - oskarżono mnie o niepodawanie zwierzętom wody!
Woda w moich zbiornikach jest czysta. Potwierdzają to żyjące w nich kijanki wodne i drobne rybki.
Jest to woda naturalna, taką jaką zwierzęta dzikie i gospodarskie piją tu od setek lat, a zapewne i tysiącleci.
Niestety okazało się, iż woda naturalna jest wodą wstrętną zarówno fundacji, jak i inspektorowi.
Jednak inspektorowi Laskowskiemu nie przeszkadza, iż zwierzęta np. sąsiadującego Naruszewicza piją wodę z jego brudnych stawów rybnych, do których spływają ścieki z pól oraz do których szczają wędkarze łowiący odpłatnie ryby w tych stawach. Tam kontroli i zaboru zwierząt nie będzie, bo chodzi o to, by zniszczyć moją hodowlę i gospodarstwo.
Bardzo wredna była też reakcja Elżbiety Kozłowskiej z fundacji niby pro zwierzęcej, gdy demonstrowałam mój wspaniały wodopój wykopany w 2017 roku przeze mnie moim ukochanym zwierzątkom. Wskazałam, że dbam o moje zwierzęta i ich dobrostan, gdyż wszelkie dotacje rolnicze jakie do mnie niekiedy docierają rocznie (a są one niewielkie, wielkości mniej więcej jednej pensji prokuratora czy sędziego, do tego mocno okrawane lub całkowicie zajmowane przez komorników) inwestuję w jego poprawienie, i tak, sama nie mając w domu komfortu bieżącej wody (mam zepsutą hydraulikę, potrzaskane rury wodne) zainwestowałam w 2017 roku 3 tysiące złotych w pogłębienie płytkiej kałuży i zrobiłam zapas wody moim zwierzętom na cały rok, w tym na wypadek suszy, co procentuje w kolejnych latach, w tym podczas suszy 2018 i 2019 roku. Moim zwierzętom zabezpieczyłam wodę nawet na całe suche lato. Choćby woda wyschła wszędzie, to w tym wodopoju zawsze jest i będzie, gdyż napływa zawsze świeża.
Reakcja na wodopój Elżbiety Kozłowskiej z fundacji pseudo pro zwierzęcej:
„To ja to zgłoszę ten zbiornik do nadzoru budowlanego, że go nielegalnie wykopałaś.”
Doprawdy, zamiast się cieszyć, że zwierzęta są zabezpieczone w wodę na cały rok, baba chce donosić??? Co to za osoba w tej fundacji siedzi i udaje miłośniczkę zwierząt??? Czy takie reakcje są zgodne ze statutem Fundacji Molosy Adopcje? Działanie na szkodę dobrostanu zwierząt?
Gdy staliśmy nad tym wodopojem i ja protestowałam, oburzona ich oszczerstwami typu:
„znęca się ze szczególnym okrucieństwem, bo nie podaje zwierzętom wody” co jest absolutnym, absurdalnym oszczerstwem, pan pseudo wolontariusz pozwolił sobie na wulgarne uwagi ad personam typu:
„Tobie bolca potrzeba”. - Tak zachowuje się na interwencji hołota z fundacji pseudo pro zwierzęcej.
Stojący obok policjanci nie zareagowali właściwie na takie obrażanie mnie. Zaśmiali się. Stali tuż tuż, wszystko słyszeli. Gdy zwróciłam im uwagę, że ludzie z fundacji mnie obrażają, dzielnicowy Paweł Warsiewicz powiedział, że on nic nie słyszał. Ten drugi policjant też „nic nie słyszał”.  Zostałam znieważona w  obecności policjantów, a oni nie zareagowali, nie ukarali fundacji za nieobyczajne zachowanie.
Napastnicy oświadczyli, że moje zwierzęta będą zabrane.
Protestowałam oczywiście. Na łące nieopodal, w blasku Słońca, pasły się moje śliczne konie.
Wyglądały cudownie.
„Podejdźmy do nich i obejrzyjmy je z bliska, jak ślicznie i zdrowo wyglądają.
Nie są w żaden sposób zaniedbane, ani nie mają ran, śladów bicia, katowania itp.” - zachęcałam.
Rabusie nie byli zainteresowani podchodzeniem do moich koni. Z daleka było widać, że wyglądają świetnie, nie ma żadnych oznak zagłodzenia, odwodnienia, bicia, katowania, krępowania.
Zwyczajnie, że nie ma żadnych podstaw do zaboru na podstawie ustawy o ochronie zwierząt.
Oglądanie zdrowych, zadbanych koni nie było im na rękę, gdyż kolidowało z planem ich grabieży pod pretekstem rzekomego zaniedbania czy znęcania się.
Prosiłam też osobno policjantów, by podeszli ze mną do koni. Odmówili. Powiedzieli, że oni są tutaj tylko jako eskorta, nie znają się na koniach i podchodzić nie będą.
Odrzekłam, że nie trzeba się znać, aby zobaczyć, czy koniom sterczą kości i zwierzęta chwieją się z głodu na nogach, nie trzeba się znać na koniach, aby zauważyć ewentualne rany czy ślady bicia. Mimo to, nie chcieli podejść do koni, by się przekonać, że nie ma podstaw do wywiezienia.
Panowie policjanci nie chcieli być świadkami zdrowia i znakomitej kondycji  koni, nie chcieli być obiektywni. Oni przybyli na moje Rancho tylko jako bezrozumna eskorta, siła zbrojna do okradzenia mnie z mojego majątku. Tym samym nie dopełnili swoich obowiązków służbowych w kwestii ustalenia, czy rzeczona „interwencja” fundacji miała swoje uzasadnienie prawne, podstawę prawną zgodną z ustawą o ochronie zwierząt. Pozwolili, abym mnie okradziono. Wiedząc dokładnie, że nie było żadnych podstaw do odbioru zwierząt, pozwolili, aby cwaniara z fundacji Molosy Adopcje mnie okradła i zmarnowała mi zwierzęta.
Tym samym przyczynili się do tego, że Fundacja Molosy Adopcje nielegalnie wywiozła moje owce i kozy oraz psy.
Psów w ogóle nie oglądano, bo były w domu. Były zdrowe i zadbane. Koni z bliska nie oglądano. Owiec nie badano. Żadnego zwierzęcia konającego lub ciężko chorego nie zastano. Żadnych szczątków zwierząt nie odnotowano.
W stajni, na polach i w domu pasza. Zwierzęta wszystkie w dobrej i bardzo dobrej kondycji, zadbane, kochane, przez zimę przezimowane na ponad 60 belach dobrej jakościowo paszy i tonach paszy treściwej, ze swobodnym dostępem do wody i stajni przez całą dobę – ot tak postanowiono ukraść pod przykrywką Ustawy o Ochronie Zwierząt.
Od nocy 3 maja 2018 roku moje zwierzęta są przetrzymywane przez fundację Molosy Adopcje w niewiadomym dla mnie miejscu na cudzej farmie, w szopie, bez dostępu do wody i paszy, jak wynika z komunikatów zamieszczanych przez Elżbietę Kozłowską na Internecie, na stronie Rancho Romantica de Syf (strona-paszkwil, autorstwa stalkerów, którzy znęcają się nade mną psychicznie od 2012 roku).
Agresywne i bezwzględne towarzystwo składające się z prezeski i klientów Fundacji Molosy Adopcje oraz inspektora PIW Olecko, Kornela Laskowskiego, dwóch policjantów: Pawła Warsiewicza i Krystiana Ułanowskiego (nie wylegitymował się należycie i nie zdążyłam odczytać prawidłowo jego nazwiska), udało się na drogę gminną przed moim gospodarstwem, gdzie stało przy samochodach, a następnie się w nich pozamykało, odmawiając mi odpowiedzi na pytanie, co planują, na co czekają i czyja to decyzja była, by mnie nachodzić i pozbawiać zwierząt.
Kolejno podchodziłam do tych aut i pytałam przez szybę, na co czekają i czy zamierzają zagarnąć moje zwierzęta i jeśli tak, to na jakiej podstawie. Elżbieta Kozłowska warknęła przez szybę, do mnie: „Spierdalaj gówno”. Policjanci nie chcieli rozmawiać. Ułanowski siedział w radiowozie, śledził mojego bloga na smartfonie i analizował ostatnie moje wpisy z najścia, które zdążyłam zrobić na bieżąco, gdy na mnie napadli, aby dać świadectwo napadu.
Inspektor Kornel Laskowski także zamknięty w swoim aucie, prowadził głośną rozmowę na głośnomówiącym z wójtem Kowal Oleckich Krzysztofem Locmanem. Słyszałam głos Locmana, gdy podawał nazwiska gospodarzy w mojej okolicy, gdzie wywieźć moje zwierzęta.
Byłam oburzona! Chciałam rozmawiać z Locmanem, ale Laskowski mi to uniemożliwił.
Poczułam, że mam do czynienia z okropną, bezwzględną mafią :(((
Poszłam do domu doładować komórkę i zadzwonić do adwokata, by przyjechał na miejsce i bronił mnie i moich zwierząt, by przynajmniej porozmawiał z nimi, bo mnie oni całkowicie ignorowali i za moimi plecami organizowali transport do nielegalnego wywiezienia moich zwierząt.
Po podładowaniu komórki, porozmawiałam z adwokatem i wróciłam na drogę przed moim gospodarstwem, gdzie koczowali najeźdźcy. W międzyczasie dojechało schroniko w Bystrym, pan Kuncewicz z małżonką oraz dwóch jego pracowników. Pan Kuncewicz z żoną w aucie osobowym, a jego pracownicy w aucie schroniska, służącym do zabierania psów. Był to granatowy samochód z paką, a w niej klatka. Uparli się, aby zabrać moje zadbane pieski, bo wójt Krzysztof Locman im kazał.
Podeszłam do pana Kuncewicza i dowiedziałam się, że to pan wójt Krzysztof Locman zlecił mu przyjazd i zabór moich psów. Nie umiał powiedzieć na jakiej podstawie zabiera mi się psy. Stwierdził tylko, że ma podpisaną umowę z Urzędem Gminy Kowale Oleckie i gdy z Gminy jest zgłoszenie do odbioru psa, przyjeżdża i zabiera. Nie on podejmuje decyzje o zabraniu, tylko wójt.
Wcześniej dochodząc do drogi na której stali napastnicy, próbowałam dowiedzieć się od kobiety z fundacji, jak się nazywa ona i jej fundacja, oraz czy ma nakaz zaboru zwierząt lub inną decyzję administracyjną, ale wulgarnie odrzekła, „spierdalaj, to nie twoja sprawa”.
Żaden z obecnych mi informacji nie udzielił. Pozamykali się w samochodach i nie chcieli ze mną rozmawiać. Miałam włączoną komórkę, a na linii adwokata. Odzywki kobiety z fundacji (Elżbiety Kozłowskiej, jak później ustaliłam) słyszał pan adwokat. Także podałam telefon z adwokatem na linii panu Kuncewiczowi, a potem dzielnicowemu Pawłowi Warsiewiczowi. Adwokat usiłował się dowiedzieć, czy zgromadzeni dysponują decyzją na piśmie o zaborze zwierząt. Dowiedział się, że nie. Nikt takim pismem nie dysponował i nie był w jego posiadaniu, czyli był to nielegalny zabór, zwykła kradzież.
Zgromadzeni koczowali na drodze przed moim gospodarstwem do nocy. Gdy już było całkiem ciemno, przyjechały dwie przyczepki konne i cała te menażeria, wszyscy ci ludzie z drogi jak i przybyłe przyczepki konne ciągnięte przez wozy osobowe – wszystko to wtargnęło na moje gospodarstwo, na moją ziemię, na moje podwórko.
W nocy nie było widać inspektora weterynarii Kornela Laskowskiego. On zdaje się odjechał wcześniej sprzed gospodarstwa.
Po przyjeździe zgromadzone osoby bez okazania mi jakichkolwiek dokumentów, bez sporządzenia jakiekolwiek protokołu, bez informowania mnie o tym co robią, zaczęły polowanie na moje zwierzęta.
Wszystkich obecnych głośno poinformowałam, że to co robią jest nielegalne, że są złodziejami i bandytami, że kradną moje zwierzęta. Kazałam im opuścić moje podwórko i gospodarstwo. Nie reagowali.
Zgromadzeni grabieżcy zagnali moje owce i kozy do rozpadającej się stajni, powyrywali drzwi, ustawili barykady. Podjechali kolejno jedną, a potem drugą przyczepką konną typu bukmanka i załadowali 50 owiec i kóz na te przyczepki.
W nocy na podwórku była inna para policjantów. Nie było już dzielnicowego Warsiewicza i policjanta Krystiana Ułanowskiego. Był policjant Adamski i policjantka Rymarczyk. Oboje chodzili za mną krok w krok, uniemożliwiając mi podejście do moich owiec. Policjant Adamski zachodził mi drogę i odpychał mnie brzuchem. Odepchnął mnie tym swoim brzuchem tak z 20-30 razy. Było to głupie i chamskie.
Para policjantów tych przyjechała na moje gospodarstwo dużym radiowozem z paką na więźnia, przypuszczalnie na mnie. Wyglądało to tak, jakby się przygotowali na okoliczność aresztowania mnie.
O ich niecnych zamiarach upewniłam się, gdy Adamski w ciepłą majową noc założył na ręce czarne , skórzane rękawiczki. Szykował się do obezwładniania mnie i bicia.
Widząc te rękawiczki, zapytałam go wprost otwartym tekstem, czy chce mnie bić?
Oczywiście zaprzeczył, ale nie umiał wyjaśnić, po co mu te rękawiczki. Było to tuż przed odjazdem przyczep z moimi owcami.
W którymś momencie poszłam za dom zrobić siku. Policjanci poszli za mną.
Wtedy Adamski poświecił reflektorem po polu i z daleka zobaczył na moim pastwisku moje konie.
Powiadomił obecnych kłusowników, że na polu są moje konie, wskazał im je. Pomagał im kradzieży.
Konie były na moim polu, ale Adamski skłamał, że biegają po polu sąsiada i że za pastwiskiem nie ma ogrodzenia, choć jest ono od co najmniej kilku lat. Elżbieta Kozłowska z fundacji Molosy Adopcje, też krzyczała, że moje konie biegają po polu sąsiada. Celowo manipulowali i mataczyli. Oboje nie mają pojęcia jak przebiega granica na moim gospodarstwie, a do tego celowo zakłamywali rzeczywistość i pomawiali mnie o ucieczkę koni poza moje gospodarstwo.
Koniowozy z owcami odjechały. Owce ściśnięte jedna na drugiej beczały. Prosiłam policjantów o interwencję w związku z zagrożeniem życia i zdrowia owiec i kóz, ale oni odmówili interwencji.
Powiedzieli, że oni są tu tylko jako asysta dla fundacji. Nic nie chcieli pomóc. Ułatwiali tylko wywóz moich zwierząt. Wcześniej też ich poinformowałam, że nie ma podstaw do wywozu zwierząt i to jest zwykła kradzież. Odpowiedzieli, że oni są tylko jako asysta dla fundacji. Dopuścili do kradzieży moich zwierząt. Brali w kradzieży czynny udział.
Zarówno przed odjazdem przyczep jak i po odjeździe, wszystkich obecnych ponownie głośno poinformowałam, że to co robią jest nielegalne, że są złodziejami, kradną moje zwierzęta. Kazałam im opuścić moje podwórko i gospodarstwo. Nie reagowali. Weszłam do domu. Policjant Adamski zamknął mnie od zewnątrz w domu. Nie mogłam wyjść, a oni urządzili obławę na moje konie. Ludzie z fundacji nęcili moje konie marchewkami.
Znęcili ogierka, który zaciekawiony dał im się złapać. Prowadzili go już na podwórko, a za nim szły klacze. Wtedy w akcie desperacji pragnąc uniemożliwić złodziejom kradzież moich ukochanych koni, złapałam za trąbkę i latarkę i zaczęłam przez okno trąbić i błyskać światłem, aby konie uratować przed koniokradami.
Konie spłoszyły się i uciekły i nie dały już do siebie rabusiom podejść. Podejmowali oni jeszcze wielokrotne próby złapania koni, a obecny na moim podwórku Kamil Jacak powiedział, że on stąd bez koni nie odjedzie, bo on tu po konie przyjechał. Ani Jacak, ani Chłopecka nie byli żadnymi wolontariuszami, tylko klientami Kozłowskiej i wjeżdżając na mój prywatny teren, zakłócili mir mojego gospodarstwa.
Obserwowałam łapankę przez okna domu, ze strychu. Dostałam amoku. Krzyczałam, że są złodziejami, hienami cmentarnymi i żeby opuścili mój teren i zostawili mnie i moje zwierzęta w spokoju. Trąbiłam trąbką i błyskałam latarką. Konie galopowały po pastwisku w kółko i uciekały przed koniokradami.
Policjant Adamski stojąc na dole przed moim domem, straszył mnie ukaraniem mandatu za zakłócanie ciszy nocnej. Wyśmiałam go, bo komu miałabym zakłócać ciszę nocną, skoro na kolonii mieszkam tylko ja?
Kozłowska z fundacji domagała się od Adamskiego, aby mnie aresztował, ale byłam w domu, a on nie miał nakazu włamania się do mego domu, więc tylko drgnął, ale nie próbował wtargnąć do środka. Zżymał się, że nic nie mógł tym razem zrobić. Tak jak wcześniej skutecznie uniemożliwił mi podejście do moich owiec i kóz oraz ułatwił złodziejom rabunek moich zwierząt, tak teraz mógł sobie tylko pogadać o zakłócaniu ciszy nocnej. Byłam wysoko, poza jego zasięgiem i szalałam.
Moje rozpaczliwe, rozdzierające noc i serce krzyki sprawiły, że Kuncewicze poczuli się nieswojo, nie w swojej bajce. Zapragnęli się wymiksować z tego najazdu i obławy. Pan Kuncewicz po cichu podszedł do ściany budynku, gdzie stałam w otwartym oknie i krzyczałam i zaproponował mi deal.
Powiedział, że "on i jego ludzie odjadą, jak dam im psy z domu, a bez wsparcia Kuncewiczów fundacja koni nie złapie".
Wcześniej faktycznie Kuncewicze brali aktywny udział w łapaniu i ładowaniu moich owiec i kóz i chyba bez ich pomocy fundacja nie dałaby rady złapać owiec. Myślę, że gdyby nie wsparcie policji i Kuncewiczów, fundacja nie dałaby rady złapać moich owiec i kóz i je wywieźć.
Tak więc gdy Kuncewicz zaproponował deal, psa za konie, wrzuciłam na szalę z jednej strony pieska, a z drugiej stado 6 koni i doszłam do jasnego wniosku, że trzeba psa oddać. Lepiej było nie ryzykować, że tłum ludzi urządzi obławę na moje konie i w końcu je wyłapie.
Wystawiłam suczkę za okno. Złapali ją. Jeszcze chcieli trzeciego psa, ale go nie było. Niemka wyprowadziła trzecią suczkę w pole i ukryła. Kuncewicz nie wierzył, że nie ma trzeciego psa w domu. Wpuściłam go do środka by sprawdził. Sprawdził. Na łóżku leżały koty, ale koty go nie interesowały.
Kuncewicze zabrali dwa pieski (pierwszą suczkę złapali wcześniej, gdy wjechali na podwórko) i odjechali. Osłabiona siłowo fundacja straciła morale, ale Jacak naciskał na łapanie koni. On bez moich koni nie myślał wyjeżdżać z mojej posesji!
Podejmowali jeszcze próby złapania koni. Zeszłam na dół na chwilę. Gdy wróciłam na strych, zobaczyłam odjeżdżające koniowozy. Była druga w nocy. Nie widziałam, czy były pełne czy nie. Sądziłam, że udało im się konie złapać i załadować. Wyczerpana i zdruzgotana poszłam spać.
Rano, czy raczej po południu, gdy się obudziłam 3 maja 2018 roku, niespodziewanie przez okno usłyszałam tętent koni i gdy wyjrzałam, zobaczyłam moje skarby na łące! Moja radość była wielka! Niepokój też, bo wiedziałam, że bandyci wrócą po moje najpiękniejsze na Mazurach konie.
Od tamtego czasu bałam się gdziekolwiek wyjechać, aby nie zostać okradziona z koni.
Moje wywiezione owce i kozy były przez tygodnie i miesiące głodzone przez fundację i wójta Locmana. Doprowadzili do śmierci około 20 owiec i  kóz i na tym nie koniec, jak zdradziła urzędniczka gminna, Małgorzata Bartczak. Wójt wyniszcza moje stado :(((
Popełnione przez urzędników, funkcjonariuszy i fundację przestępstwa:
zakłócenie miru gospodarstwa
napad
kradzież
groźby karalne
znieważenie
zastraszanie
nękanie
znęcanie psychiczne nade mną
znęcanie fizyczne nad moimi zwierzętami
doprowadzenie do uśmiercenia moich 20 owiec i kóz
niedopuszczanie mnie do akt sprawy
niedopuszczanie mnie do uczestnictwa w postępowaniu o odebranie tymczasowe owiec
niedopuszczanie moich dowodów w sprawie
niedopuszczanie moich świadków w sprawie
oszczerstwa i pomówienia fundacji
składanie fałszywych zeznań przez fundację
udział w zorganizowanej grupie przestępczej
nielegalny transport
transport niehumanitarny
mataczenie
niehumanitarny transport fundacji
W nocy (pewnie po to, by nie było widać co się dzieje i jak to się drastycznie odbywa, oraz by zwierzęta senne były łatwiejsze do złapania) załadowali ponad przepisową ilość zwierząt na strasznie małej powierzchni, w ogromnym ścisku. Na pewno kilka sztuk owiec udusili w tych maleńkich przyczepkach (jest potwierdzenie o padłych 3 sztukach owiec w pierwszych dniach po uprowadzeniu owiec i kóz).
Słyszałam, jak beczały duszone i tratowane owce...
Baba z fundacji nie przedstawiła się, ani nie podała nazwy fundacji.
Znalazłam ją po gębie na Facebooku, wśród znajomych Jacaka.
Nie wiedziałam, jaka fundacja mnie okradła.
Policja też ze mną pogrywała, nie chcieli rozmawiać, nie odpowiadali na pytania. Zamknęli się w radiowozie i przeglądali mojego bloga na smartfonie. Ten policjant Krystian Ulanowski (czy jak mu tam - nie doczytałam nazwiska, bo tak mi zatrzasnął błyskawicznie legitymację policyjną przed oczyma) przeglądał.
Numery aut biorących udział w kradzieży moich zwierząt:
(Niemka spisała na moją prośbę)
Te auta wtargnęły na mój prywatny teren w nocy:
radiowóz policyjny: HPT  2033
Samochód osobowy: WPR 95903
Audi silver ehepaar NNM 07RA
Opel bl Liefer wagen NGI 7V57
Anhanger wagen NE 6177E
Anhanjar NO 4932 P
Auta uczestników biorących udział w ataku na moją farmę w dzień 2.05.2018
HPT ZO28 radiowóz osobowy z obsadą:
dzielnicowy Paweł Warsiewicz i Krystian Ulanowski
NOE 10 MW granatowy samochód inspektora Kornela Laskowskiego
WPR 95903 białe auto złodziejskiej fundacji z obsadą:
dwie kobiety i mężczyzna:
Elżbieta Kozłowska (ta najbardziej agresywna i chamska)
Kamil Jacak "wolontariusz" (wytatuowany, rosły bysior)
Magdalena Chłopecka, klientka Elżbiety Kozłowskiej z fundacji Molosy Adopcje
Podczas ich napaści i grabieży, padały wulgarne i chamskie teksty pod moim adresem, między innymi: Kozłowska sobie pozwoliła nazwać mnie "niewyjściowym ryjem na którego się jej nawet nie chce wysrać" i "gównem".
Łachudry urządziły sobie darmowe żerowisko na mojej farmie. Okradli mnie ze stada owiec, kóz, dwóch psów, a rok później ze stada koni i psa.
Okradli mnie na podstawie zbrodniczej Ustawy o Ochronie Zwierząt, która nie chroni zwierząt, lecz doprowadza do ich zagłady, a właścicieli do bankructwa i rozstroju zdrowia.
Wystarczyło, że cwaniara z fundacji uznała sobie idealnie zadbane zwierzęta za zagrożone i na tej fałszywej podstawie wywiozła przemocą. Takie prawo nam funduje PIS.

Naturalistyczna hodowczyni koni, owiec, kóz:
Izabella Redlarska
Czukty 1
19-420 Kowale Oleckie
tel. 511945226