środa, 30 czerwca 2010

Dieta ryżowa

Na bardzo chore bebechy podobno najlepsza dieta ryżowa - rozgotowany kleik ryżowy. Indiance kleik nie wyszedł tylko stały ryż, ale może nie zaszkodzi. Próbuje jeść.

Archipelag Gułag

To świadectwo czasów komunizmu w ZSRR powstawało w wielkiej tajemnicy i konspiracji, przy udziale wielu ofiarnych i życzliwych ludzi. To książka, którą każdy powinien przeczytać, by zrozumieć, czym był komunizm realny, jakim złem niszczącym miliony ludzi - fizycznie i psychicznie.

wtorek, 29 czerwca 2010

Indianka chora

W niedzielę wieczorem po tabletkach przestał boleć podbrzuszek i nerki, ale za to rozbolała na maxa czacha.
Indianka czuła się otumaniona, zaczęła mieć zawroty głowy i narastający ból głowy powalił ją do łóżka.



Rano następnego dnia czyli w poniedziałek było jeszcze gorzej. Ból był taki, jakby miała zaraz udaru mózgu dostać albo wylewu krwi do mózgu. Poczuła jak głowa nabrzmiewa krwią i strasznie łupie, jakby miało ją zaraz rozsadzić. Nagle w jednej chwili spociła się tak, jakby ją kto z wody wyjął. Koszmarnie głowa kołowała, Indianka z trudem wstała i zataczając się poszła poszukać dowodu osobistego i papieru potwierdzającego ubezpieczenie.


To był ostatni dzień na złożenie ważnego pisma procesowego tj. wniosku o sporządzenie uzasadnienia wyroku w sprawie gdzie facet o którym Indianka wie, że ją okradł z drzewek, nachodził jej gospodarstwo po nocach oraz groził jej śmiercią jeśli złoży zawiadomienie na policji o kradzieży - pozwał ją o ochronę dóbr osobistych, bo napisała o jego kradzieży na blogu.

 
W mniemaniu Indianki, sędzia z Olsztyna sprzyja temu typowi z jakichś nieczystych względów, dlatego odmówił Indiance prawa do adwokata i odrzucił jej wniosek o przesłuchanie świadków kradzieży, a także wniosek o odroczenie rozprawy do czasu zakończenia postępowania w sprawie kradzieży drzewek owocowych przez lokalną policję i prokuraturę.

Sędzia z Olsztyna wydał wyrok nakazujący Indiance przeprosiny typa na stronie www oraz zapłatę 600zł kosztów postępowania sądowego. Indianka jest oburzona i oczywiście się z tym nie zgadza i będzie apelować choćby do samego Trybunału w Unii Europejskiej. Nie dość, że widziała jak facet ją okradł, groził jej i jej gościom śmiercią, to jeszcze próbuje mściwie wydębnić od niej 5000zł jako zapłatę za jego rzekomy uszczerbek na honorze (- dokładnie tyle ile odszkodowania Indianka domagała się od typa za poniesione straty materialne i moralne) i naraził Indiankę na koszty sądowe, w sprawie, w której nie mogła osobiście uczestniczyć ze względów finansowych, odległości, zdrowotnych i konieczności opieki nad zwierzętami, które nie mogą zostać na dwa czy trzy dni bez opieki, a tyle by zajął dojazd do Olsztyna i powrót do domu, a adwokata jej sędzia odmówił, jak Indianka sądzi, by adwokat nie mógł ją skutecznie bronić przed bezczelnym facetem poprzez składanie właściwych pism w terminie i w formie wymaganej prawem, którego przecież Indianka nie zna.

Indianka słaniając się na nogach dodrukowała niezbędne pisma procesowe i załączniki, w czasie każdego drukującego się pisma kładąc się do łóżka by odpocząć i zmniejszyć rozsadzający ból głowy.

Rozdygotanymi z bólu głowy i osłabienia organizmu rękoma spakowała kopertę i zaadresowała szerokim, rozkojarzonym pismem.
Szczęściem tego dnia pan listonosz miał dla Indianki pocztę poleconą i przyjechał z listami, więc Indianka dała mu ciężką kopertę do wysłania. Położyła się natychmiast do łóżka bardzo osłabiona tym wysiłkiem.




Po pewnym czasie zadzwoniła po pogotowie. Przyjechało, zbadało, dało zastrzyk i pojechało, bo Indianka nie może iść do szpitala i zostawić na pastwę okolicznych łachudr swego gospodarstwa, domu, zwierząt, a poczciwych ludzi tu zaiste niewiele, a takich do których się można zwrócić o pomoc to wcale tu nie ma.


Po zastrzyku ból głowy nieco zelżał. Pani z karetki kazała wezwać następnego dnia lekarza rodzinnego.





Indianka dziś zadzwoniła do pani doktor rodzinnej, ale pani doktor powiedziała, że raczej jeździ tylko do starszych osób obłożnie chorych, które chorują na jeszcze inne ciężkie choroby i zapytała czy Indianka jest obłożnie chora? Indianka odrzekła, że ogólnie to nie, ale obecnie nie jest w stanie o własnych siłach jechać do lekarza.


Opisała pani doktorce objawy i pani doktor powiedziała, że wygląda jej to na powszechną podobno obecnie grypę żołądkowo-jelitową, więc Indianka się nie upierała, aby fatygować panią doktor.

Jednak, gdy poszła zaraz po tym telefonie do łazienki i zwymiotowała krwią to się przestraszyła.
Zadzwoniła do domu rodziców i zdała relację. Mama czytała w encyklopedii zdrowia, że takie objawy to mogą być wywołane chorobą jelit, wątroby lub woreczka żółciowego, że możliwe, że błona żołądka jest uszkodzona.


Mało ciekawie to zabrzmiało – tak czy inaczej trzeba zrobić dodatkowe badania, ale na razie Indianka nie jest w stanie o własnych siłach jechać do szpitala.

Nie je nic od dwóch dni i nie ma apetytu ani pragnienia. Głowa przestała tak bardzo boleć, ale nadal są zawroty i jest bardzo słaba. Czuje się ciut lepiej, ale nadal nie je. Nie ma ochoty znowu rzygać krwią ;))) 


Czy ktoś wie jakie prawo reguluje wolność słowa i wypowiedzi w Polsce? Jak pisać aby móc pisać prawdę nie narażając się na zemstę szuj w postaci procesów o ochronę dóbr osobistych?

niedziela, 27 czerwca 2010

Podbrzuszek boli

Indianka wstała z trudem, tak ją boli podbrzuszek i nerki. Wzięła tabletkę. Wyjrzała do krowy, koni i kur.
Wróciła do domu, ukroiła spory kawałek ciasta, zrobiła herbatę ze świeżej mięty i zabrała śniadanie ze sobą do łóżka. Zanim tabletka zadziała, pomęczy się. To straszne być kobietą. Co miesiąc ten sam ból. Przeważnie tak wielki, że aż nie do wytrzymania.

sobota, 26 czerwca 2010

Sandomierz ma rację!

Indianka jest po stronie poszkodowanych Sandomierzan. To genialny pomysł, by pozwać Państwo o odszkodowanie za zaniedbania w budowie ochrony antypowodziowej.
Wszak Państwo nie wywiązało się ze swoich obowiązków względem obywateli, a kasiorę w postaci podatków i ZUSu ssie z ludzi jak wampir!
 
Jeszcze powinna być ustawa obciążająca finansowo urzędników i posłów za ich błędne decyzje, to się wtedy wezmą za robotę jak trzeba. 
 
Luka w prawie powoduje wyciek milionów złotych dla kilku cwaniaków co pokupowało akcje przedwojenne po 15zł/sztuka i teraz w świetle prawa legalnie wyłudzają na ich podstawie miliony ze skarbu Państwa, a Państwo nie interweniuje, ale za to dokopie rolnikom przez podniesienie KRUSu, aby sobie dziurę budżetową podłatać kosztem biednych, spracowanych ludzi.

Senna

Indianka obudziła się około 6.00 rano, wstała, włączyła radio, zjadła śniadanie, wyjrzała przez okno – mokro i nie ma Słońca. Uczuła się zmęczona i senna – nie wyspała się. W nocy do późna oglądała jakiś film oparty na scenariuszu gry komputerowej... :) Ponieważ senna i zmęczona niewiele będzie w stanie napisać, a ma przed sobą trzy różne pisma do napisania wymagające pełnej koncentracji – postanowiła dospać.
 
Trzeba do krowy zajrzeć, bo coś chyba bydłuje i może łańcuch z miękkiej ziemi wyjąć, ale zajrzy troszkę później, bo Indianka ma mokre obuwie, a nie ma ochoty w nie wkładać nóg. Jak się trochę rozjaśni – będzie może ciut cieplej, to boso po rosie pójdzie do krówki.
 
Poza tym trochę plecy dokuczają – pewnie po ostatniej wyprawie rowerowej. Trzeba odpocząć i zregenerować siły.
Trzeba też zebrać myśli i opracować plan działania - co tu najpilniejsze do załatwienia w najbliższym czasie i zabrać się za to.

piątek, 25 czerwca 2010

Bitwa wygrana

Indianka wygrała bitwę w sądzie oleckim wczoraj w sprawie o kradzież drzewek owocowych z jej sadu. Sprawiedliwa sędzia przyznała rację Indiance i nakazała prokuratorce przeprowadzić rzetelne, szczegółowe śledztwo w sprawie kradzieży drzewek przez K.N. i osoby z nim współdziałające. Prokuratorka nie była ucieszona - wnioskowała o umorzenie dochodzenia w sprawie kradzieży, ale jej wniosek został odrzucony przez mądrą i sprawiedliwą sędzię, która uznała dwudziestodwustronicowe zażalenie Indianki i dziewięciostronicowy wniosek o przesłuchanie świadków, sprawców i podejrzanych. Ciekawe, jaka jakość tego śledztwa będzie skoro prokuratorka ma takie nastawienie do śledztwa jakie ma... No, ale przynajmniej w końcu ruszy śledztwo... Po pół roku od zgłoszenia kradzieży!
 
Indianka natrudziła się przy pisaniu pism procesowych i musi troszkę odpocząć, ale to nie koniec walki o sprawiedliwość. To dopiero początek.
W nagrodę za trud jaki włożyła w sprawę, Indianka upiekła sobie dwa ciacha: kokosowo-migdałowe i truskawkowe. Ugotowała też pożywny obiad. Zajrzała do zwierząt w międzyczasie.
Teraz pora na sjestę... Trzeba nabrać sił przed tą walką... :)
 

środa, 23 czerwca 2010

Papierowy poranek :)

Indianka zaczęła dzień papierowo wyskakując tylko na chwilkę na dwór by zajrzeć do zwierząt.
Podziałała papierowo i internetowo - obsłużyła pocztę elektroniczną i... zdjęła ją senność niemożebna, więc ucięła sobie drzemkę...

wtorek, 22 czerwca 2010

Głosuję na Kaczyńskiego...

...bo nie chcę chorych układów, bezkarnej przestępczości i korupcji w naszym kraju!

sobota, 19 czerwca 2010

Ciacho kokosowo-cynamonowe

Indianka upiekła experymentalne ciacho kokosowo-cynamonowe na bazie przepisu na Murzynek i wyszło zaiste wyborne... :) Jest trochę jaj, kózka dała pyszne mleczko i Indianka zaszalała wypiekowo... :)
Indianka odkryła w sobie prawdziwy talent ciastkarski... :)
 
W TV straszny film o wyzyku i mordzie na kobietach meksykańskich.
Dziennikarka Loren próbuje naświetlić zbrodniczy proceder w mediach.
Policja nic nie robi, bo jest skorumpowana przez bogaczy, którzy czerpią zyski z wyzysku Meksykanek harujących za półdarmo w fabrykach.
Ani rząd meksykański, ani amerykański nie chce artykułu w prasie, bo zaszkodziłby on ich handlowym interesom.
Współpracujący z Loren dziennikarz meksykański zostaje zastrzelony w biały dzień w swoim biurze przez
zabójcę w przejeżdżającym samochodzie.
Powołana do zwalczania przestępczości policja nic nie robi...
Kobiety w Huares wciąż giną... Zwłoki nastolatek są wciąż znajdowane na pustyni...
Gdzie szukać ratunku, gdy powołane do zwalczania przestępczości instytucje nic nie robią?

piątek, 18 czerwca 2010

Na kogo głosujecie?

Indianka zastanawiała się między Jarosławem Kaczyńskim, Bronisławem Komorowskim, a Korwinem Mikke. Ostatecznie wybrała Pana Jarosława Kaczyńskiego, bo chce kontynuacji polityki Prawa i Sprawiedliwości, kontynuacji polityki Lecha Kaczyńskiego. Dla Indianki Lech Kaczyński to taki nasz polski Kennedy – zginął walcząc o dobre sprawy, o sprawy społeczne, o sprawy Polski. On objał prezydenturę, po to, by zrobić coś dobrego dla społeczeństwa, a nie nachapać się kasiory. 


To był idealista, a nie karierowicz jakich wielu.
Indianka chce państwa praworządnego, sprawiedliwego, pozbawionego szkodliwych układów, układzików, korupcji niszczącej porządnych ludzi takich jak Pan Roman Kluska – znany polski programista, komputerowiec, właściciel dużej firmy komputerowej, którą zniszczył urząd skarbowy, zapewne inspirowany zewnętrznymi naciskami.

Rodzina Kaczyńskich, to dla Indianki jakby rodzina Kennedych. Wartości, jakie sobą prezentuje takie jak: praworządność, dążenie do sprawiedliwości społecznej, patriotyzm, tradycja, troska o rodzinę – to wartości jakie Indianka jak najbardziej popiera.

Prezydent Lech Kaczyński nie ulegał egoistycznym wpływom lobbystycznym, podobnie jak Kennedy – Indianka myśli, że dlatego, albo po części dlatego zginął – był za uczciwy, aby móc być zaakceptowany przez pewne wpływowe gremia w Polsce i w Europie. Dla władz Federacji Rosyjskiej był niewygodny, bo żądał prawdy, zadośćuczynienia za mord dokonany pod Katyniem przez sowieckich katów na bezbronnych Polakach.



Indianka, gdyby jej rodzina została wymordowana pod Katyniem, też by spodziewała się ze strony władz Polski, aby wstawiły się za pomordowanymi, żeby domagały się prawdy, szacunku dla pamięci pomordowanych i zadośćuczynienia za tę zbrodnię. 


Indianka myśli, że winę za katastrofę smoleńską ponosi strona rosyjska. Nie obwinia całego narodu rosyjskiego, sądzi, że zwykli Rosjanie, to dobrzy ludzie, ale sądzi, że to służby wewnętrzne Federacji Rosyjskiej doprowadziły do tej katastrofy – poprzez sabotowanie tego lotu. W tym śledztwie jest wiele spraw niewyjaśnionych, podejrzanych. Zdaniem Indianki, strona rosyjska mataczy, próbując ukryć prawdę i winą za katastrofę obarczyć Polaków.

Lech Kaczyński to wielka, charyzmatyczna, dobra postać – jego rodzony brat bliźniak też będzie dobrym prezydentem. W to wierzy Indianka, więc dlatego zagłosuje na Pana Jarosława Kaczyńskiego!

Czy przypadkiem Jarosław Kaczyński nie ma dzisiaj urodzin? :)
życzę, by mógł wysłuchać urodzinowej piosenki w wykonaniu Marylin Monroe "Happy birthday to you Mr President!" :)


Zaśpiewała tę piosenkę po raz pierwszy dla Kennedy'iego - który też był spod Bliźniąt jak Jarosław Kaczyński... :)
Bliźnięta to z natury szlachetne, dobre osoby - wiem to z autopsji :)))

żwirek i muchomorek

Indianka w czwartek z rana koźlęta zakolczykowała (darły się jakby im kto łeb użynał, a nie tylko głupie kolczyki zakładał). Oj, nie lubi Indianka tego procederu. Maluchy na Indiankę obrażone – nie dadzą się teraz pogłaskać przez długie tygodnie.
Potem zabrała się za malowanie obory i koziarni. Krowa Bernadetta stanęła w wymalowanym wejściu i podziwiała z zachwytem pracę Indianki.
Indianka wysmarowawszy zawartość wiadra na ściany, udała się na chwilowy spoczynek. W tym momencie przybyli świątobliwi apostołowie. Indianka wyniosła swe rekreacyjne sprzęty na dwór i ucięła z panami pogawędkę na tematy egzystencjonalne.
Apostoł Konrad przemawiał. Podeszła najpierw zaciekawiona kurka, potem kotka wskoczyła na kolana apostoła Oskara, a na koniec krówka Bernadetta z zafascynowaniem przysłuchiwała się przemowie apostoła Konrada.
Panowie skończyli swoją misję i poszli dalej głosić swe przekonania, a tymczasem Indianka udała się do domu popracować na komputerze. Gdy skończyła, wieczór już był. Udała się na spacer na koniec gospodarstwa.
Wyszła na drogę, a tu niespodzianka – droga nareszcie solidnie wyżwirowana, nawet poszerzona i wyrównana trochę.  No, ale rowu odwadniającego nie ma – w razie deszczu woda i tak będzie stała na drodze.

Trzeba się znowu upomnieć o ten rów. Na całej długości drogi od wioski do chałupy sołtysa rów odwadniający zrobili, a dalej od domu sołtysa do gospodarstwa Indianki już zaniedbano ten końcowy odcinek, a on najgorszy tu jest w czasie deszczów. No i jest strasznie rozjeżdżany przez sołtysa i jego klientów. Nie może ten odcinek być bez rowu odwadniającego, tym bardziej, że pobocza są wyżej niż sama droga. Rumcajs chciwie wkłuł się tyczkami w pobocze drogi gminnej zagracając miejsce na rów melioracyjny. Gmina pewnie będzie się bała zadrzeć z Rumcajsem i rowu nie zrobi. Prywata Rumcajsa weźmie górę nad dobrem publicznym, a straci na tym znowu regularnie odcinana od świata przez deszcze i roztopy Indianka.


żwirek już jest, teraz pora ugryźć paskudnego muchomora i doprowadzić do wykonania rowu melioracyjnego.

wtorek, 15 czerwca 2010

Konferencja promująca równe prawa i obowiązki kobiet i mężczyzn


Z rańca Indianka udała się swoim "odrzutowym Błękitnym Gromem" na powyższą konferencję.
Kilka dni temu dostała pisemne zaproszenie od samej Wójt (!), więc nie wypadało odmówić, a i sam program konferencji dość ciekawy i rokujący jakąś szansę na ruch w interesie tj. na zdobycie finansów na działalność agroturystyczną. Niestety – nadzieja okazała się złudna. Wprawdzie bezrobotny może uzyskać dofinansowanie w wysokości ok. 20.000zł na rozpoczęcie dowolnej działalności gospodarczej – ale rolnik nie!


Natomiast program dla rolników, który stwarza możliwość pozyskania środków unijnych na rozpoczęcie np. agroturystyki – jest niebotycznie trudny do ugryzienia dla osób biednych, niedofinansowanych takich jak Indianka.

Mianowicie, owszem, dofinansowanie jest, ale dla bogatych – ci co mają kasę na sfinansowanie inwestycji np. remontu domu na cele agroturystyczne – ci mogą śmiało się o ten program ubiegać i z dofinansowania skorzystać, ponieważ Unia dokłada 50% kosztu kwalifikowanego inwestycji (czyli nie finansuje VAT i kilkunastu innych kosztów które nie są uważane za koszty kwalifikowane) tyle że po zakończeniu inwestycji i odbiorze jej przez odpowiednią komisję Unijną. W praktyce oznacza to, że jest mus wyłożenia pełnego kosztu inwestycji z własnej kieszeni i czekania co najmniej rok albo i lepiej na zwrot 50% tego poniesionego kosztu.

Czyli np. jeśli beneficjent ubiega się o 100.000zł dotacji – to musi od ręki wyłożyć swoje 244.000zł (w tym VAT - strata na samym Vacie to aż 44.000zł - tyle zarabia państwo na inwestycji rolnika przy dofinansowaniu w wysokości 100.000zł - to cholernie dużo pieniędzy! Plus prowizja dla banków???! Czy te dotacje aby na pewno są opracowywane z myślą o rolnikach, a nie o innych pośrednich beneficjentach, którzy nie ponoszą żadnego ryzyka tylko zgarniają kasę od tej dotacji???). Dla kogoś, kto dopiero chce stanąć na nogi poprzez zainwestowanie w agroturystykę i ruszenie z nią – to rzecz niemożliwa do zrealizowania. Po prostu NIEMOŻLIWA.


Mówiąc krótko: DUPA ZIMNA. Tyle są warte te dotacje. Jesteś bezrobotny – owszem kasę dostaniesz bez własnego wkładu.
Jesteś bogaty – bank ci da kredyt i z dotacji skorzystasz też. Jesteś robotny ale biedny – ch...j dostaniesz!
Panowie od rządzenia – MOJE GRATULACJE! Dobre z was chłopaki, że dogadzacie głównie sobie.  

Nie dość, że pozwolili by Polska weszła do Unii na niekorzystnych warunkach finansowych, to jeszcze tę kasę co jest przyznana na kraj nie potrafią udostępnić potrzebującym rolnikom. Narastająca biurokracja do n-tej potęgi i brak zarządzeń ułatwiających dostęp do kasy. Zostają środki niewykorzystane na daną działalność i potem przesuwają ją na inne działalności. Może o to w tym wszystkim chodzi – aby środki przyznane przez Unię na daną działalność nie mogły być przez potrzebujących wykorzystane i była dzięki temu wymówka, by można było te środki zabrać.

To tyle na temat złudnych dotacji unijnych. 

Konferencję otwarła Wójt Gminy Kowale Oleckie – Pani Helena Żukowska. Zaproszono ok. 300 kobiet z Gminy, przybyło około połowa, ale i tak sala Gminnego Centrum Kultury była niemal pełna.

Najpierw były dwa wykłady pań z Warszawy – wykład Pani Profesor Magdaleny Środy z Uniwersytetu Warszawskiego pt. “Zaradność i przedsiębiorczość kobiet – główne składniki dobrobytu Polski” oraz wykład Pani Elżbiety Ćwiklińskiej-Kożuchowskiej – Prezeski Stowarzyszenia “Klasa Kobiet” w Warszawie.

Obie wykładowczynie zachęcały kobiety by brały sprawy w swojej ręce, m.in. by brały się za politykę, bo żaden nawet najlepszy mężczyzna nie rozumie potrzeb kobiet i nie jest w stanie opracować ustaw, które dla kobiet są priorytetowe. Mężczyźni inaczej myślą – dla nich nie są istotne żłobki i przedszkola, bo nie oni się parają odchowaniem i wychowaniem dzieci i nie rozumieją, jak ważne jest by kobieta miała czas by iść do pracy zawodowej poza domem – wolą państwową kasę wydawać na igrzyska.

Wykładowczynie przekonywały, że praca domowa kobiet to też praca i gdyby zadania, które ona wykonuje prowadząc dom i odchowując dzieci przejął sektor publiczny – to koszt tych mnogich domowych zadań dałby pensję ok. 1200zł/miesięcznie. 

Kobiety tę pracę wykonują za darmo, odciążając tym samym męża i budżet państwa, więc powinny być traktowane z szacunkiem – ich praca powinna mieć należny jej prestiż. 

Ich praca domowa powinna być zabezpieczona prawem do emerytury – np. jeśli małżonek poświęca się pracy zawodowej poza domem, a kobieta tyra w domu – to mimo, że robi to bezpłatnie i bez jakiejkolwiek umowy, to takiej kobiecie powinno przysługiwać pół emerytury małżonka. Indianka się z tym zgadza – gdyby nie praca domowa kobiety – mężczyzna musiałby wydawać znacznie więcej na życie stołując się w restauracjach, korzystając z usług pralni i sprzątaczek, opiekunek do dzieci, a często jego praca nie byłaby możliwa, bo musiałby zajmować się dziećmi, gdyby to żona poszła do pracy zawodowej. Kobietom należy się szacunek za ich pracę w domu. Tak myśli Indianka.






Należy się szacunek i odpowiednie wynagrodzenie – a jeśli go brak, to przynajmniej prawo do połowy emerytury małżonka, który dzięki tej kobiecie może przebywać poza domem i zarabiać na życie, na utrzymanie rodziny. 


Panie podały przykład kobiety, która urodziła i odchowała 5-cioro dzieci. Gdy dzieci dorosły i opuściły dom rodzinny, mąż przestał zupełnie dawać kobiecie pieniądze na utrzymanie jej samej. Podała go do sądu i wygrała sprawę o prawo do połowy emerytury męża. Mąż musiał się z żoną podzielić połową swojej emerytury, a żona nie musiała mu usługiwać, bo przez lata pracy w domu zapracowała na tę emeryturę. 

Wykładowczynie namawiały by kobiety nie prosiły o władzę, lecz się za nią po prostu brały, bo nikt im jej nie da z własnej woli. Podały przykład, który zrobił na Indiance wrażenie – kobiety mogły studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim dopiero po 500set latach od jego powstania! Co za oburzająca dyskryminacja płci! Nikt dobrowolnie nie dał kobietom prawa do nauki przez tyle wieków! 

Podobnie jest z władzą. Dopiero od ok. 100 lat kobiety mogą głosować i dzięki temu mieć jakikolwiek wpływ na politykę państwa. Ale to za mało, by były uchwalane niezbędne ustawy promujące i zabezpieczające rodzinę. Kobiety muszą się znaleźć fizycznie u władzy państwowej by móc wywierać wpływ na politykę państwa.
Gdy kobiety same nie sięgną po władze – mężczyźni im jej sami z siebie dobrowolnie nie oddadzą.
Tylko obecność dużej ilości kobiet u władzy może być gwarantem odpowiedniej polityki socjalnej w naszym kraju. Kobiety mają inne priorytety niż mężczyźni, inne myślenie i sposób działania. 



Kobiety mniej ryzykują kasą niż mężczyźni, także państwową – jeśli biorą kredyt, to myślą jak go spłacą, więc są bardziej odpowiedzialnymi gospodyniami – bardziej odpowiedzialnymi zarządczyniami finansami. Mężczyźni działają bardziej niefrasobliwie i bardziej są narażeni na wtopy. Pół biedy, gdy marnotrawią swoje pieniądze - znacznie gorzej, gdy dzieje się to z pieniędzmi publicznymi. Wszak nie po to płacimy podatki, by ktoś w naszym imieniu nasze ciężko zarobione pieniądze marnotrawił na chybionych pomysłach.



Także Polska będzie miała igrzyska, bo tak wymyślili faceci, ale za to nie będzie żłobków i przedszkoli - kobiety nie będą miały możliwości podjąć pracy zarobkowej. Pozostaną niewolnicami bezpłatnej pracy domowej. Jako kobieta, Indianka serdecznie dziękuje panom rządzącym za taką perspektywę...;>



Kobiety są empatyczne – nie myślą tylko o swoich potrzebach, ale o potrzebach swoich bliskich – dzieci, rodziny. Rodzina to podstawowa komórka społeczeństwa. Jeśli taka komórka jest zaniedbywana przez państwo - to całe społeczeństwo na tym traci. Co te kobiety mają zrobić z dziećmi gdy chcą iść do pracy, bo są samotnymi matkami lub pensja męża nie starcza na utrzymanie rodziny? Tylko kobiety pod kątem rodziny byłyby w stanie uchwalić odpowiednie ustawy – ustawy prorodzinne.


Jako ambasadorka spraw kobiet, swój głos zabrała także znana aktorka – Pani Katarzyna Żak, aktorka Teatru “Rampa” z Warszawy, powszechnie znana m.in.  z dwóch telewizyjnych seriali komediowych – “Miodowe lata” oraz “Ranczo”. W popularnym serialu “Ranczo” gra charakterystyczną rolę postaci Sulejukowej – zahukanej, wiejskiej kobieciny – matki kilkorga dzieci, żony wiejskiego pijaka i utracjusza.

Indianka wiedziała, że będzie na konferencji “Sulejukowa”, a mimo to miała problem z rozpoznaniem kobiety :)
To aktorski sukces dla aktorki – przejść taką niesamowitą transformację osobowości i wyglądu – by być nie do rozpoznania w realu, w swojej prawdziwej postaci. W rzeczywistości Pani Kasia to bardzo ładna, urocza blondynka o swobodnym stylu bycia, ogromnej łatwości wypowiedzi, pozbawiona kompleksów.



Wypowiadała się chętnie i z sensem dźwięcznym, silnym głosem. Namawiała kobiety do aktywności – zwłaszcza kobiety w średnim i starszym wieku. Podała za przykład działalność społecznikowską swojej mamy, która odnalazła się w tej działalności i dzięki czemu świetnie sobie organizuje życie mimo sędziwego wieku. Pani Kasia wspomniała o inicjatywie swojej mamy – o inicjatywie utworzenia i realizacji izby pamięci poświęconej Sybirakom przesiedlonym do Brzegu Dolnego.


Podczas swych wypowiedzi, ujawniła też genezę i tajniki powstania znanego i lubianego serialu “Ranczo”.
Otóż producenci filmu przeczytali kiedyś w Gazecie Wyborczej o Amerykance, która powróciła do kraju i kupiła podupadły dworek na Podlasiu, gdzie się wprowadziła i poczęła obserwować otaczających ją biednych okolicznych mieszkańców i zastanawiać się nad tym, dlaczego żyją tak jak żyją i nie próbują nic z tym robić.
Owa pani z Ameryki, podobno odziedziczyła duży majątek po swoim o 30 lat starszym mężu, który owdowił ją.



Scenarzysta, który pisze scenariusz do tego serialu mieszka na Mazurach, w miejscowości, gdzie znajduje się knajpa o nazwie "Ranczo" - stąd nazwa serialu... :) 

No, mimo pewnych analogizmów, historie Indianki i pani z Ameryki mocno się różnią. Indianka jest ambitna i honorowa -  swój majątek zdobyła sama, a nie poprzez bogate zamążpójście... ;) No i Indianka na wieś nie przyjechała z walizką pieniędzy, lecz z dobrymi chęciami. Cały swój spieniężniony majątek wydała na zakup gospodarstwa i części materiałów budowlanych i wykończeniowych i kasa się skończyła niestety. Nie było żadnej pomocy znikąd. Nadal nie ma.

Też myślała o pracy w szkole jako nauczycielka języka angielskiego, ale jakoś się to rozwiało. O ile dobrze pamięta – nie było wakatu wtedy, gdy pytała o tę pracę. A potem
odstręczyło ją to potraktowanie z buta przez szkołę, gdy poprosiła o używane graty do zagospodarowania się na nowym miejscu.  No i brak postaci takiego Kusego, który byłby się zaopiekował siedliskiem podczas nieobecności Indianki też był istotny. Gdy Indianka przyjechała na Mazury była często nachodzona przez różne podejrzane indywidua, które strzygły oczyma co by tutaj zapierdzielić z siedliska i domu Indianki, więc nie mogła zostawić domu na pastwę złodziei i iść na 8 godzin do pracy. Nadal nie może. Pół roku temu była w domu, byli też jej młodzi goście, a mimo to sąsiadujący wieśniacy dopuścili się kradzieży drzewek owocowych Indianki. Trzeba być na miejscu i pilnować majątku. 

Do podjęcia pracy w szkole nie zachęcała także minimalna pensja, jakiej mogłaby się spodziewać. To były groszowe sprawy, przy wielkości obciążenia psychicznego jakie istnieje we współczesnych szkołach pozbawionych dyscypliny i porządku - niewarte zachodu. Indianka miała za sobą doświadczenia w szczecińskich szkołach w warunkach obłudnego tzw. “bezstresowego wychowania młodzieży”, które w rzeczywistości jest wielce stresujące zarówno dla dzieci jak i nauczycieli, bo szkoła przestała być bezpiecznym miejscem z powodu szkodliwego nadmiernego pobłażania szkolnym chuliganom, a które to były nieprzyjemnymi doświadczeniami i nie zachęcały także do tego rodzaju pracy.


Jakakolwiek praca w jakimkolwiek biurze byłaby mniej stresująca i bardziej satysfakcjonująca, niż praca w szkole. Chociaż, może w wiejskiej szkole jest większa dyscyplina niż w szkołach miejskich? Tego nie wie i już się nie dowie. Jeśli miałaby uczyć w szkole, to wtedy od razu po przyjeździe na wioskę, gdyby dostała tę pracę, to wciągnęła by się w te tryby na nowo i jakoś by poszło – może fajnie? Któż to wie... Jednak się tak nie złożyło i zrezygnowała całkowicie z tego typu wyzwań, mimo, że lubi uczyć i uczyła latami prywatnie. Tzn. prywatnie może uczyć jak najbardziej, ale w szkole – bleee... ;) Indianka lubi uczyć i lubi szybkie i konkretne postępy u swoich uczniów, a w obecnych szkołach państwowych to jest praktycznie niemożliwe. Szkoły mają loty mocno obniżone i kurczowo się tego trzymają. To niech się trzymają dalej, bez talentu nauczycielskiego Indianki. Szkoda rzucać perły przed wieprze, jeśli obecny system nauczania jest tak uwsteczniony jak jest. Niekontrolowane rozwydrzenie młodzieży do tego niska pensja, niesatysfakcjonująca, nerwowa praca - NIE.

Praca Indianki na jej gospodarstwie daje jej przyjemność i satysfakcję, które równoważą brak zarobków.
Ponadto wcześniej czy później jej starania zostaną uwieńczone sukcesem finansowym. 



Ważne, by w życiu robić to, co się lubi robić, w przyjemnym otoczeniu. Gospodarstwo jest piękne, daje wytchnienie po dniach ciężkiej fizycznej pracy. Praca na ukochanym rancho to pasja Indianki. To gospodarstwo to pasja Indianki. To jest to, o czym od zawsze marzyła i co chciała robić. To styl życia, który sobie dawno wyśniła, choć nie myślała, że będzie aż tak ciężko i tak trudno wcielić w życie plany odnośnie gospodarstwa – zagospodarowania go i urentownienia.
Tzn. w sumie wiedziała, że będzie ciężko. Ale jak ciężko, to zobaczyła dopiero w trakcie życia tutaj, w trakcie borykania się z potężnymi problemami finansowymi i materialnymi oraz z niechęcią otoczenia – głównie z niechęcią wioskowych sąsiadów, którzy wyjątkowo niegościnni i nieprzyjaźni okazali się (z chwalebnymi wyjątkami co prawda – rodzina państwa Domaradzkich to wyjątkowo zacna rodzina – jasny promień na tle tej ponurej, ciemnej, niesympatycznej wsi).
Kolejnym elementem konferencji promującej równe prawa kobiet i mężczyzn były warsztaty pt. “Jak zakładać działalność gospodarczą i pozyskiwać środki na jej dofinansowanie”
Wbrew tytułowi, nie było informacji o tym jak zakładać działalność gospodarczą, ale były informacje jakie są możliwości pozyskiwania środków – takie jakie wspomniałam wyżej – cienkie jak barszcz.


Dodatkowo Indianka usłyszała kolejną złą wieść – że wniosków o dofinansowanie do Lidera w EGO na agroturystykę nie można składać, bo jest już po terminie. Po prostu cudnie. Chodziła co rusz do ARiMR i dopytywała się o ten program, kiedy rusza – a on ruszył w kwietniu za pośrednictwem Lidera i nikt o tym w miejscowym ARiMR nie wiedział.
Podobno ulotka wisiała w Urzędzie Gminy, ale Indianka nie pracuje i nie bywa w Urzędzie Gminy tylko na swoim gospodarstwie, a tu ta wiadomość o takich możliwościach nie dotarła, mimo, że Indianka kiedyś prosiła panią Wójt, by informować o ważnych szkoleniach i informacjach dla rolników chociażby emailem. Niestety – brak komunikacji pomiędzy Urzędem Gminy, a rolnikiem. Urząd Gminy dba tylko, jak ściągać podatki z rolników, ale jak im ułatwić zagospodarowanie się – to już nie ich problem i mają to gdzieś.

Czarę goryczy tego dnia przepełnił kolejny zły news z ARiMR Olsztyn – Indianka nie dostanie zwrotu za opłatę za kontrolę za rok 2009r, a to kwota 950zł... W tym roku znów tyle samo trzeba zapłacić za kontrolę. Kolejne 950zł, a miało być to finansowane przez ARiMR i praktycznie nie jest, dopóki się nie ma certyfikatu ekologicznego. Indianka rozgoryczona, bo liczyła na zwrot tych 950zł. Chciała przeznaczyć je na wynajęcie hydraulika i zrobienie wody bieżącej w łazienkach i kuchni.
Złe wieści zdominowały te pozytywne, że jeszcze będzie można składać wniosek o zróżnicowanie za pośrednictwem ARiMR Olsztyn, a za kontrole będą zwracać pieniądze, gdy się otrzyma certyfikat ekologiczny.

Indianka wolałaby składać wniosek za pośrednictwem Lidera, bo są na miejscu i udzielają bezpłatnej pomocy w wypełnianiu wniosku i coś mogliby doradzić, może sporządzić biznes plan itp. Jeżdżenie do ARiMR do Olsztyna odpada. Telefonowanie tam z komórki jest za drogie, bo temat obszerny i dużo konsultacji potrzeba by mieć pojęcie jak się zabrać do tego wniosku, do tego programu, a emaile z kont Onetu są odrzucane przez filtry antyspamowe ustawione na poczcie elektronicznej ARiMR.


Po co takie ważne programy są przenoszone do odległego Olsztyna, jeśli na miejscu jest cały budynek lokalnego ARiMR z pełną obsadą pracowników? Przecież znacznie łatwiej byłoby skonsultować się na miejscu w lokalnej agencji. Kolejne utrudnienie dla rolników!
Po warsztatach Pana Pawła Modrakowskiego nt. “Jak zakładać działalność gospodarczą i pozyskiwać środki na jej finansowanie” wystąpiła Pani Sława Tarasiewicz prowadząca gospodarstwo agroturystyczne w Galwieciach od 10 lat. Kobieta z pasją i wigorem opowiadała o swoim gospodarstwie agroturystycznym i sposobie jego prowadzenia. Indiankę uderzyło to, że ona także sprowadziła się z miasta na wieś, także kupiła zapuszczoną ruderę by prowadzić w niej agroturystykę. 

Na tym podobieństwa się kończą. Pani Sława po sprowadzeniu się na wieś dostała dofinansowanie z Urzędu Pracy jako bezrobotna i za te pieniądze uruchomiła tę swoją działalność, tj. wyremontowała zniszczoną chałupę i ruszyła z agroturystyką. Było jej łatwiej, bo nie była sama – miała u swego boku męża i dzieci, którzy jej pomagali, a miasto z którego się przeniosła na wieś, to miasto oddalone o rzut beretem od wioski do której się przeniosła wraz z rodziną, więc i przyjaciół oraz znajomych kupa z Gołdapii pod ręką w razie co i znajomość miejscowych warunków, możliwości. 

Indiance przykro było, że kobieta ta od 10 lat dzięki dofinansowaniu prowadzi swoją działalność, podczas gdy Indianka od 8 lat nie ma możliwości by ruszyć ze swoją. 

Mama Indianki wspominała coś, że Wójt Gminy ma jakiś fundusz na specjalne potrzeby mieszkańców i podpowiadała, by Indianka zwróciła się do Urzędu Gminy o dofinansowanie na rozpoczęcie działalności agroturystycznej. Indianka wątpi, by Wójt cokolwiek pomógł, skoro nie pomógł przez tyle lat wiedząc o ciężkiej sytuacji Indianki. Nie wierzy, by składanie jakichkolwiek wniosków coś przyniosło pozytywnego – chociażby patrząc z perspektywy niechęci Gminy do konserwacji gminnej drogi dojazdowej przed gospodarstwem Indianki. 


Jeśli takich podstawowych zadań Gmina nie chce zrealizować, to co dopiero mówić o dofinansowaniu na zagospodarowanie się? Wszystko tak tu idzie jak po grudzie – tak ciężko się z tymi ludźmi lokalnymi dogać w jakimkolwiek temacie. Tak mało empatii i zrozumienia z ich strony. To przykre. Z pewnością to nie jest przyjazne miejsce dla obcych, dla przyjezdnych z innych regionów Polski, z innych miast.

Jeśli ktoś tu przyjedzie z kasą – to sobie poradzi. Ale jeśli tej kasy mu kiedyś zabraknie – to nikt mu tutaj nie pomoże. Będzie zdany sam na siebie. 

Ostatni występ podczas konferencji należał do Pani Krystyny Krzyżewskiej z Wiżajn. Temat pokazu: “Moje sery”. Pani Krystyna wyrabia sery podpuszczkowe z krowiego mleka.

Uwieńczeniem konferencji była degustacja i możliwość zakupu wyrobów jadła wiejskiego. Na zewnątrz Centrum Kultury, na czystym, krótko przyciętym trawniku stało kilka granatowych namiotów ze stoiskami spożywczymi. Na Indiance największe wrażenie zrobił o dziwo niby zwykły smalec. Był niesamowicie pyszny, z przeróżnymi dodatkami – cebulką, ziołami, przyprawami. Po prostu pycha. Dopełnieniem pysznego smalczyku był jędrny ogóreczek ze słoja.
Tłumek gości rzucił się na stoiska smakować wystawionych smakołyków i kręcił się wokół nich jeszcze przez jakiś czas. 


Indianka korzystając z wyjątkowej okazji spotkania na żywo Pani Kasi Żak, poprosiła ją o autograf pamiątkowy. Podała swoje zaproszenie, a Pani Kasia użyła pleców Indianki by skreślić parę słów.
Tak oto przez sekundę zetknęły się dwa rancza: Ranczo Wilkowyje i Rancho na Mazurach Garbatych...


Pierwsze fikcyjne, drugie jak najbardziej prawdziwe... :)


Goście z Warszawy wraz z władzami Gminy udały się na obiadek, a Indianka dosiadła swojego błękitnego pojazdu i pognała błyskawicznie na swe ukochane rancho. Jechała szybko dzięki sprzyjającemu ukształtowaniu terenu przez które wiodła droga asfaltowa (a dziurawa chyba jeszcze po tegorocznych mrozach zimowych) i dzięki całkowitemu opanowaniu przerzutek roweru. Jechała na 3ce i 7mce rozpędzając się znacznie.

Szybko zajechała do wsi, gdzie pobrała sadzonki krzewów ozdobnych celem ich ukorzenienia.
Zajechała na rancho i zabrała się od razu do przygotowywania sztobrów, po czym niezwłocznie je posadziła w mokrym i cienistym miejscu. Może się przyjmą? Okaże się za kilka miesięcy...
Powiodła wzrokiem po swych zielonych włościach, pogłaskała pieska, pogłaskała kotka, pogłaskała konika i udała się do domu odpocząć po dniu aktywności...

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Dzień domowy

Indianka dzień w domu spędziła – jakaś taka zmęczona była i pogoda ją chyba też zmorzyła...
Napaliła w piecu, nagrzała wody do zmywania, mycia i prania...
Coś tam popisała na komputerku...
Ugotowała obiad...
I dzień się skończył jakoś tak niepostrzeżenie... :)
 
Za to wczoraj kaktusiki posadziła i udekorowała nimi okno w gabinecie.
Ogarnęła też podwórko tj. druty zainstalowała wokół niego i puściła prąd.

sobota, 12 czerwca 2010

Prezent urodzinowy

Indianka pojechała po swój upatrzony prezent urodzinowy... Nie było łatwo - PKS nie przyjechał - pewnie nie chodzi w sobotę... Nie było też pewne, czy byłby jakiś powrotny autobus, więc wróciła do domu i wsiadła na swój błękitny rower i udała się po wymarzoną zdobycz...


Wyprawa była nie lada, bo 40sto kilometrowa... ;) W sumie tego dnia Indianka przebyła pieszo i rowerowo 44km :)
Warto było! :) Przywiozła na bagażniku roweru fotel ogrodowy i dwa krzesła turystyczne... :) śliczne! Jasnozielone...
Piękne i wygodne, zwłaszcza ten fotel z podnóżkiem i regulowanym oparciem...


Teraz, gdy Indianka strudzona po całym dniu pracy będzie - wyciągnie się na łące lub przed domem na swoim luksusowym leżaku ogrodowym... Bosssko... Wszak w życiu piękne są właśnie takie chwile :)


Kupiłaby więcej tych leżaków do kompletu, ale kasy niet... Starczyło za to na te fajne krzesełka, to w razie gości będzie na czym ich posadzić... Wszak duchowe młodzieniaszki się do Indianki wybierają... ;>

Ciekawa propozycja

Wczoraj Indianka dostała ciekawą propozycję - musi się zastanowić, bo duża odpowiedzlalność...
Indianka to ryzykantka lubiąca wyzwania - pewnie w to wejdzie, tak pewnie, jak pewnie przyjechała w ciemno na Mazury 8 lat temu...

środa, 9 czerwca 2010

Aukcja kóz - sprzedam kozy!

Sprzedam stadko kóz!
Indianka zbiera na remont domu... Kto da więcej? :)


Do sprzedania mam 8 białych kóz rasy saaneńskiej i białej polskiej uszlachetnionej, w tym kozła reproduktora rasy saaneńskiej – wybitnie mlecznej rasy. Słodkie 4 koźlęta są właśnie po nim.

Kozy są odrobaczone i zdrowe. Zakolczykowane i zarejestrowane. Wśród kóz są trzy dorosłe kozy, w tym jedna mleczna w tej chwili. Obecnie doją ją koźlęta, ale koza jest przyzwyczajona do ręcznego dojenia i daje się łatwo doić, nawet sama podchodzi i upomina się o dojenie. Jest wspaniałą, ciepłą kózką i bardzo wierną – potrafi pójść za mną do sklepu ;)
Kozy są oswojone, przyjazne, sympatyczne. Połowa kóz to kozy rasy saaneńskiej – białe, bezrożne – rasa najbardziej mlecznych kóz na świecie.

Pozostałe niewiele mniej mleczne to kozy rasy białej polskiej uszlachetnionej, uszlachetniane kozłami saaneńskimi.
Sprzedaję te kozy, ponieważ męczy mnie długotrwały brak komfortu w domu i chcę pieniądze uzyskane ze sprzedaży kóz zainwestować w częściowy remont mojej starej, zniszczonej chaty.

Ciężko mi się z nimi rozstawać, bo to ostatnie kozy jakie mi zostały po moim wielkim stadzie, ponadto to najlepsze kozy z tego stada, które miałam. Brak będzie mi ich mleka, do którego się bardzo przyzwyczaiłam i polubiłam i nie wyobrażam sobie, abym miała jakie inne mleko pić i przerabiać na sery, ale niestety – coś za coś. Pora na zmiany w moim domu.
Zdjęcia kóz które oferuję postaram się zrobić i zamieścić niebawem.  Póki co, zapraszam na www.garnek.pl/indianka gdzie zamieściłam zdjęcia jeszcze mojego dużego stada, którego większość sprzedałam dwa lata temu.
Kozy to są wspaniałe, czułe, delikatne, przyjazne zwierzęta, a ich mleko jest po prostu wyśmienite i najzdrowsze. Mogą je pić nawet alergicy, zarówno małe dzieci jak i osoby sędziwe.
Osoby, które nie tolerują mleka krowiego – często dobrze tolerują mleko kozie, ponieważ składem jest ono najbardziej zbliżone do mleka kobiety i przez to bardzo łatwo przyswajalne. Polecam zarówno dla gospodarstw ekologicznych i agroturystycznych, dla gospodarstw agroturystycznych, gdyż małe koźlęta to rozkoszne rozrabiaki, które przyjemnie obserwować jak się bawią i dokazują, co z pewnością będzie wielką atrakcją dla niejednego miejskiego dziecka na wakacjach... :)
Zapraszam zainteresowanych do kontaktu:   
email: CreativeIndianka (małpa) vp.pl


Cena wywoławcza:

Koziol saanenski, dorosly, bezrozny, bialy, kilkuletni reproduktor: 1000zl.
Koziolek saanenski, mlodziutki, paromiesieczny, bezrozny, bialy, 200zl
Koziolek rogaty, bialy, paromiesieczny, rasa polska biala uszlachetniona,
150zl

Koza saanenska, bezrozna, biala, mloda, ok. 1,5 - 2 lata 400zl
Kózka rogata, biala, mloda, rasa polska biala uszlachetniona, ok. 1 roczna,
250zl



Ciekawa pogoda

W związku z ciekawą pogodą – słoneczną i bezdeszczową do południa i deszczową po południu – Indianka zaplanowała sobie dzienne prace podług niej. Do południa zajmuje się zwierzętami i ogrodem, po południu wraca do domu i zajmuje się domem.
 
Dziś posadziła 4 krzewy róży. „Krzewy” to za dużo powiedziane. Raczej marne, przereklamowane sadzonki, ale jest nadzieja, że one się odrodzą i coś z nich wyrośnie. Chociaż niewielka ta nadzieja, bo mimo że sadzonki długo się moczyły w wodzie – nie puściły ani po listku. Wyglądają na martwe. No, ale każda roślina ma wielką wolę życia i mimo marnych rokowań, może jednak zaskoczą ? Czas pokaże.
 
Kury okazały się bardzo pomocne przy wkopaniu jednej z róż. Rozgrzebały i przekopały starannie pusty dołek w obrębie ich zagrody. Miejsce doskonałe na różę – wspaniale naświetlone od wschodu i południa, osłonięte od porywistych wiatrów zachodnich, odchwaszczane regularnie przez kury. Tu będzie rósł Szekspir – piękna róża wielkokwiatowa, idealna na kwiat cięty (o ile się skurczybyk przyjmie).
 
Indianka posadziła różę, odganiając się od kur, które do ostatniej chwili starały się być pomocne przy spulchnianiu gleby pod różyczkę ;)
 
Dzięki temu, że wiedziała, iż ma spaść deszcz, zaoszczędziła sobie trudu podlewania nowoposadzonej rośliny.
Deszcz niebawem spadł rzęsiście nawadniając glebę wokół rośliny.
 
Posiała też trochę fasoli. No, zostało jeszcze kilka sadzonek do posadzenia, ale nie ma pośpiechu, bo moczą się pożytecznie w wodzie, więc spokojnie sobie je wkopie jutro i pojutrze – bez wielkiego ciśnienia, jakie miała rok temu przy takiej ogromnej ilości roślin do wkopania.
 
Wróciła do domu coś zjeść, ale miała zamiar sprawdzić co robi Rumcajs, bo słyszała, jak pracuje jego DET.
Prawdopodobnie zapycha dziurę po wyrwie w grobli, ale Indianka nie ufa swoim wiejskim sąsiadom za grosz i musi być czujna by znowu jakiegoś numeru jej nie wycięli, np. czy przypadkiem Rumcajs nie wpadł na genialny pomysł by wyżłobić gigantyczną dziurę w drodze dojazdowej do gospodarstwa Indianki.
Jest to nieufność jak najbardziej uzasadniona, bo raz po raz mają miejsce różne wkurzające prowokacje wioskowych sąsiadów – samowolnych, rozwydrzonych miejscowych gigantów.
 
Jedną z nich było kilka lat temu zaoranie drogi na Ciche, coby Indianka miała trudniej do sklepu, inną – podebranie gminnego żwiru, który przez to nie trafił na zasypanie wertepów na drodze przed gospodarstwem Indianki, co miało swój tragiczny finał w śmierci ciężko chorego zwierzęcia, do którego weterynarz nie dojechał na czas z braku tegoż dojazdu i swojej niechęci poruszania się po drodze pieszo zamiast samochodem.
 
Tak też, gdy Indianka teraz słyszy jakąś działalność sąsiedzką, woli sprawdzić na gorąco, czy się jaki nowy numer nie szykuje. Licho nie śpi... ;)
 
Jednak w tym rekonesansie przeszkodził deszcz, który spadł, ledwo Indianka skończyła jeść obiadek.
Tak czy inaczej, trzeba skontrolować sytuację po deszczu...

wtorek, 8 czerwca 2010

Pyskówka na miedzy

Indianka poodcinała kawałki swojego drutu wrośniętego w drzewa na miedzy i zabierała partiami na podwórko, aby się nie splątały razem. Została jej końcówka i udała się po nią. Traf chciał, że w międzyczasie na miedzy pojawili się Smrodliwi -Truciciel i jego żona - Zadufana Bromba. Gdy Zadufana Bromba dostrzegła Indiankę, warknęła na nią całą paszczą na całą łąkę. Indianka nie pozostała jej dłużna (wszak długi trzeba spłacać)... ;)
Rozwścieczona odpowiedzią Indianki Bromba ruszyła ze szpadlem w kierunku Indianki.
 
Indianka zastanawiała się przez moment, czy Bromba zaatakuje ją tym szpadlem. Wszystko wskazywało na to, że tak. Pysk Bromby wykrzywiał obłąkańczy wyraz. Indianka zastanawiała się czy nie ustąpić i wdać się w bójkę z rozjuszoną babą, czy ewakuować się z miedzy, a może wezwać policję? Tymczasem Bromba rzuciła się ze szpadlem na drzewo, na którym znajdowały się wrośnięte w korę elektryczne sznurki pastucha Indianki i poczęła je wściekle walić szpadlem, aż w końcu udało jej się je przeciąć... :)
 
Następnie zaatakowała kolejne drzewo i przecięła kolejny odcinek elektrycznego pastucha Indianki.
Gdy tak obłąkańczo waliła szpadlem w drzewo, wyglądała jakby sama była zdrowo trzaśnięta... ;)
Indianka nie przejmowała się jak sądzi psychicznie chorą kobietą i jej niszczycielską działalnością. Sznurki i tak były do odcięcia ;) Indianka po zabraniu reszty drutów i tak miała iść po nożyczki by odciąć linki i pozabierać je do sadu, gdzie bardziej potrzebne. Odkąd Indianka sprzedała swe wielkie stado kóz, gęsty pastuch na miedzy już nie jest potrzebny. Te kilka kóz co zostało, grzecznie pasie się na łące i nie próbuje forsować ogrodzenia.
 
Tymczasem Bromba zmęczyła się wymachiwaniem szpadlem i przerywaniem elektrycznego pastucha Indianki. Jaka szkoda – pomyślała Indianka. Jednak bez nożyczek się nie obejdzie, a już myślała, że babsko ją wyręczy w tym dziele... ;)
 
Zabrała resztę drutów i poszła po nożyczki. W tym czasie Smrodliwy Truciciel i jego Zadufana Bromba oddalili się w głąb pola. Indianka spokojnie poodcinała i gdzie się dało poodkręcała elektryczne linki pastucha i zabrała je na podwórko, gdzie starannie ułożyła razem. Będą w sam raz do sektorowego wypasania krowy w sadzie.
Krowa tymczasowo na łańcuchu, bo bydłuje, ale już jej się ruja kończy, więc niebawem wróci do sadu kosić trawę między drzewkami owocowymi.
 
Indianka choć senna, zmusiła się i wkopała kolejne kilka krzewów owocowych. W tym roku z nich pożytku nie będzie – za biedne są. Ale za rok lub dwa? Będzie owoc.
 
Zajrzała też do swego skromniutkiego warzywnika. Mało co tam rośnie. Ale jednak rośnie to i owo. Po ulewach ruszyły niektóre byliny i warzywa. O dziwo rzodkiewki nic nie ma ani koperku, a posiany był. Niektóre nasiona były przeterminowane, niektóre zbyt głęboko posiane – może dlatego? Może jeszcze wzejdą te warzywka? Na razie tylko widać wschodzącą boćwinkę i gdzieniegdzie fasolę. Zawsze coś!
 
Zeszłoroczna rabata kwiatowa zarosła trawą. Trzeba ją wykosić, bo krowa się nie pali do roboty w tym miejscu, gdyż rabata obłożona obornikiem, to widać jej śmierdzi ;)
 
Niektóre rośliny już dobrze ukorzenione i rozwinięte. Jakiś owoc na spróbowanie już będzie w tym roku.
Z każdym kolejnym rokiem posadzone krzewy i drzewa będą dawały coraz więcej korzyści.
Na razie to są skromniutkie początki – dużo roboty, a wcale lub mało owoca. Z czasem będzie coraz lepiej.
Grunt, że posadzone, ukorzenione, rosną i się rozwijają. Mokra wiosna sprzyja młodym roślinom...

niedziela, 6 czerwca 2010

Strudzone nóżki

Indianka po domu zrobiła chyba z 10 kilometrów dzisiaj – przynajmniej tak się czują jej nóżki... ;)
Nie miała w planach sprzątania kuchni, ale jakoś tak samo wyszło. Najpierw zajmowała się roślinami domowymi i siewem nasion w pojemniczkach w domu, potem napaliła w piecu, nagrzała wody i zaczęła zmywać i prać, więc się w kuchni zrobiło przejrzyściej.
 
Czasem wychodziła na zewnątrz na podwórko, by dać koniom i kozom owsa, kurom pszenicy i skorupek, psom karmy, nazbierać chrustu do pieca, ale większość dnia maszerowała po domku od piwnicy po poddasze i chyba w sumie zrobiła te 10 km... :)
 
A... była też na drodze posprzątać gałęzie...
 
Pogoda piękna, słoneczna. Szkoda ją spędzać w domu, ale domem niestety też czasem trzeba się zająć – posprzątać kuchnię i ugotować obiad.  Aby zachować równowagę w odpowiednich proporcjach czasu spędzanego w domu i na powietrzu, raz po raz Indianka z chęcią wyskakuje z domu na dwór by coś tam zrobić, poprawić, przynieść wody ze stawku do podlania i skąpania roślin domowych (taka miękka, mineralna woda najlepsza dla roślin – o niebo lepsza niż ta twarda chlorowana z kranu) itp.
 
Nie była jeszcze dzisiaj nad rowem melioracyjnym i chyba nie będzie, bo nogi za bardzo bolą.
Wyciągnęła się i wypoczywa z lubością w łóżku przed TV i kompem, a obiadokolacja bulgocze w garnkach... ;)
 
Kicia wróciła ze spaceru i zamiałczała pod oknem, by ją wpuścić przez okno, bo na ganku suka zażarta siedzi i szczerzy kły.
 
Kicia wciągnięta na chatę i nakarmiona resztkami mięsa i tłuszczu. Zadowolona, wyciągnęła się na łóżku.
 
Indianka kurom wlała wodę, przestawiła krowę i udała się pędem do domu na wieczór filmowy...
CSI, Desperate Women... same ulubione seriale Indianki... :)

sobota, 5 czerwca 2010

Roztargniona sobota

Indianka w piękną, słoneczną i ciepłą sobotę taka zamyślona była, że nie pamięta co robiła... :)
Aaa... posiała nasionka rozmaite w pojemniczkach w domu (w tym dziwaczka otrzymanego od koleżanki Blanki ;) ) a potem doglądała zwierzyny i poprawiała ogrodzenie na podwórku. Szczegółem godnym odnotowania, był fakt skąpania się po pas w rowie melioracyjnym podczas nieudanego skoku przez tenże... ;)
 
W zasadzie skok się udał, ale gleba po drugiej stronie rowu była miękka i śliska i Indianka poślizgnęła się i wpadła po pas do wody...  Nie tracąc zimnej krwi, błyskawicznie złapała się za kiść bagiennej trawy i wyciągnęła się z kanału...
 
Szczęściem, była skąpo ubrana, więc ciuch nie ucierpiał nadto. Miała na sobie tylko białą koszulkę, majteczki i śliczne, soczysto zielone kaloszki, w których przyjemnie woda chlupotała myjąc stopy, gdy łąkę przemierzała ku podwórku, ciągnąc za sobą swój zdjęty drut i izolatory, które były potrzebne przy przerabianiu pastucha na podwórku, a po który udała się na miedzę za ową wyjątkowo po deszczach głęboką wodę.
 
Krowa bydłuje jakby mniej, ale na łańcuchu trzymana pod kontrolą jest. Indianka przestawiła ją w pobliże stawku coby się wody napiła i trawę przy oczku wystrzygła.
 
Indianka przemierzając łąkę znalazła kolejną skorupkę po jajku. Nabrała podejrzeń, że jakiś zwierz, np. kuna podbiera jajka z kurnika, bo zupełnie nie ma jaj w kurniku, albo co najwyżej jedno czy dwa. Na wszelki wypadek jedną z suk uwiązała w pobliżu kurnika, by miała oko na złodzieja.
 
Kicia od dnia powrotu cała szczęśliwa. Z tego szczęścia z ziemi wskoczyła na wysoki parapet, co było iście olimpijskim wyczynem, bo parapet naprawdę wysoko umiejscowiony, a kotek malutki. Wskoczyła i zamiałczała, by ją wpuścić do środka. Została wpuszczona.
 
Indianka upiekła świeży chlebek i skleciła naprędce jakiś gorący posiłek – tym razem smażony ryż z jajkami sadzonymi przyprószonymi oregano.
 
Na jutro rozmraża się mięso na obiad. Jutro zrobi pożywny, solidny posiłek.
 
Wróciła do domku i odpoczywa. Jeśli jeszcze znajdzie siłę, to wyjdzie i posprząta na drodze, bo krowa jej wczoraj przerwała tę czynność swoją ucieczką. Warto zabrać też resztę drutów i elektrycznego sznurka.
Jednak pod wieczór komary tną nad rowem melioracyjnym, więc Indiance się tam nie chce iść, a jeszcze bardziej znowu wpaść do wody...

piątek, 4 czerwca 2010

Boska sprawiedliwość

Dziś po południu Indianka wyszła na drogę przed swój wjazd, by dokończyć sprzątanie gałęzi.
Zerknęła na staw rybny Rumcajsa. Coś było z nim nie tak... Wyglądał jakoś dziwnie...
Jakiś taki zamulony... Indianka przyjrzała się lepiej... Toż to ulewa wypłukała Rumcajsowi cały staw wraz z rybami! hahaha... :))) Wały pod naporem nadmiaru deszczówki musiały puścić i niemal cała woda ze sztucznego stawu spłynęła w kanał... Wraz z rybami! Ale numer!  :))) Bóg okazał się sprawiedliwy i nawet rychliwy... :)
 
Ledwo pół roku temu Rumcajsy okradły Indiankę z drzewek owocowych i Indianka nie może doczekać się sprawiedliwości ludzkiej... Za to sprawiedliwość boska okazała się skuteczna :))) O większej karze Indianka nie mogła marzyć :))). Boska strona mocy jest zdecydowanie po stronie Indianki... :))) Indianka ledwo pomyślała o tym, by udać się do świątobliwej osoby, a tu taka niespodzianka :))) Bóg mnie kocha :))).
 
Widzisz August – tam gdzie ludzka sprawiedliwość zawodzi, tam palec boży reguluje krzywdy...
No, ale strata Indianki nie jest powetowana. Trzeba i tak się sądzić o odszkodowanie za ukradzione drzewka...
 
Indianka stała na drodze i z satysfakcją napawała się widokiem kary boskiej jaka spotkała podłych Rumcajsów...
 
Gdy wróciła do domku, zadzwonił najporządniejszy listonosz w Rzeczypospolitej Polskiej – Pan Marek z Olecka. Oznajmił, że niesie ciężkawą paczkę do Indianki i by wyszła mu naprzeciw z taczką po tę paczkę, bo droga zalana to on nie dojedzie do Indianki, a kilkaset metrów trzeba tę paczkę nieść.
 
Indianka przywiozła taczką paczuszkę pełną użytecznego i estetycznego dobra. Rozpakowała i poczęła delektować się każdym detalem. Były tu pożyteczne i akurat na czasie koszulki na dokumenty i papierowe teczki, zgrabny, o głębokim odcieniu niebieskości termofor na gorącą wodę na zimne wieczory zimowe, puchate bambosze na mroźne dnie (kochana koleżanka Blanka pamięta jak Indianka wymarzła ostatniej zimy),
rozgrzewające rękawiczki na bolące stawy, soda kaustyczna – akurat rychło w czas, bo Indiance zlew w kuchni się zapchał..., kilka słodziutkich czekolad! ( – Indianka to łasuch na czekoladę i brak jej było słodyczy ostatnio),
rybki w puszkach, koncentrat pomidorowy... Indianka uwielbia rybki... Kiedyś sobie staw wykopie i zahoduje rybki... na razie jej nie stać na taką inwestycję niestety... ale może kiedyś się uda zdobyć odpowiednie fundusze... , w paczce przyjechało też bajeranckie jabłuszko zapachowe (już stoi w sypialni i cudnie wonieje), w kartonie znalazły się też ściereczki, gąbeczki, płyn i pasta do mycia i szorowania... Indianka z prezentów zadowolona i dziękuje serdecznie... :) xoxo
 
Kiedyś, gdy stanie na nogi, odwdzięczy się jadłem wiejskim... Za kilka miesięcy powinna mieć full jaj i całą zamrażarę wołowiny, to się podzieli z chęcią... A od przyszłego roku będzie uprawiać warzywa ekologiczne to i warzywami się podzieli... No, i oczywiście, gdy mleka koziego będzie wreszcie więcej, to i sery zrobi i wyśle też, a jakże :) Może i jaką fajną roślinkę wyhoduje to podeśle też... :)
 
Uradowana Indianka z przyjemnością obejrzała dokładnie każdy drobiazg i przeczytała każdy opis.
Następnie zapadła w sen. Chyba wczorajsza praca przy wycinaniu gałęzi ją mocno umordowała...
Gdy obudziła się, okazało się, że krowa Bernadetta zbiesiła się i poszła w cug.
Indianka z trudem ją dopadła i wzięła na łańcuch. Godzinę albo i półtorej szarpała się z krową nim ją przyprowadziła na kozią łąkę i uwiązała. Krowa bydłuje i sprawia problemy. Jest uwiązana, ale ziemia po deszczach miękkawa, więc może wyrwać kołek. Oby nie... Indianka nie ma już siły latać za zwierzyną...
 
Ledwo żywa wróciła do domu i dała karmę psom. Gdy wołała drugą sukę, nagle spod obory wyskoczyła ukochana zaginiona kotka Kreska. Wow! Indianka nie wierzyła własnemu szczęściu, mimo, że już wczoraj Nowojorczyk dał cynk (dziękuję koledze za cynk :)), że rzekomo widział kotkę aż na końcu Baran. Taki kawał od domu??? Jak ona się tam znalazła? Indianka od kilku dni martwiła się bardzo stratą ukochanej kotki. Nigdy na tak długo nie przepadła. Zawsze wracała. Codziennie. A tym razem nie było jej aż 4 dni. Indianka miała już najgorsze przeczucia, ba nawet pewność, że kotka nie żyje... Nawet wzięła na przesłuchanie tę groźniejszą z suk i ją przepytała surowym tonem, co zrobiła z jej ulubioną kotką?? Oczami wyobraźni już widziała, jak za parę miesięcy przypadkiem, gdzieś na łące znajdzie w zwiędniętej trawie szkielecik kici... A tu kicia żyje i w dodatku wróciła sama do domu! Indianka uradowana! :) Zabrała kicię do domu i dała jajeczko, bo całe mięsko już psy zjadły.
 
Kicia weszła na łóżko i tuli się zawzięcie do Indianki... widać też się stęskniła za Indianką...
Kochana kicia! :) xoxo Futerko ma mięciutkie i czyściutkie, widać ulewa ją też dopadła...
Indianka ukojona dniem obfitującym w pozytywne zdarzenia (z pominięciem numeru krowy) odpoczywa przed komputerkiem i telewizorem...

Pompa z nieba

W czwartkowy wieczór rozszalał się niesamowicie obfity deszcz. Z nieba lały się wiadra wody, chlustały po oknach i dachu indiańskiego domu, wdzierając się przez szczeliny na strych i zalewając go miejscowo oraz przelewając się do kuchni i jednej z sypialni. Gdy te wanny wody przestały chlustać z nieba, Indianka udała się na obchód swoich włości, ze szczególnym uwzględnieniem stanu rzeczki, która gwałtownie przybrała i rozlała się po przybrzeżnych łąkach. Wyglądało to niesamowicie – beżowe skłębione gwałtownym pędem wody Nilu pędziły przed siebie wirując wokół zalanych drzew przybrzeżnych... Wzgórze siedliska Indianki zamieniło się w półwysep otoczony z trzech stron spienionymi wodami spływającymi z pól... Piękny widok... niesamowity żywioł... Indianka zaszła też na gminną drogę przed swoim gospodarstwem zaciekawiona jak owa droga przyjęła taką ilość opadów. Droga zamieniła się w rzekę :) Woda całkowicie wypełniła drogę na odcinku około 150 metrów... Z drogi nie ma spływu do rowu przydrożnego, bo rowu przydrożnego tu nie ma, a pobocza są wyżej niż sama droga, więc ta woda to sobie tutaj postoi dość długo... :) Indianka jest znowu odcięta od świata :)
 
Well, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... Taka ilość wody, która spadła na łąki i sady Indianki znakomicie je nawodni, zwłaszcza drzewka. Drzewkom to wyjdzie na zdrowie, także posadzonym kwiatom i posianym warzywom. Trawa bujniej urośnie i będzie co kosić...
 
 
 

 

Gałęzie

Cały wczorajszy dzień, aż do deszczu – Indianka i Nowojorczyk spędzili na rżnięciu.
Wyrżnęli większość gałęzi z wiekowych wierzb przydrożnych, tym samym odmładzając stare i brzydkie rupiecie. Wierzba znakomicie znosi ofensywne cięcie – w miejsce wyciętych starych gałęzi, pojawiają się szybko zielone gałązki, które intensywnie rosną wieńcząc stary, gruby pień gęstą, zieloną chmurą młodych gałązek. Na jednej z wierzb eksperymentalnie zostawili główną środkową gałąź, tworząc tym samym ciekawą kompozycję... :) Całość wygląda tak, jakby z grubego krótkiego pnia wierzby wyrosło nowe drzewo :)))
Inne skojarzenie, to gigantyczna donica zwieńczona smukłą, wysoką palmą... :) Pięknie wygląda na tle błękitu nieba... Kompozycja jawi się inspirująco i stała się charakterystycznym punktem krajobrazu końcowego odcinka drogi gminnej... :) Druga wierzba wygląda jak ambona myśliwska. Rozpościera się z niej malowniczy widok na stawy. Indianka jest zadowolona ze swego kreatywnego dzieła... :)
 
W międzyczasie, gdy Indianka z Nowojorczykiem ostro działali piłą i siekierą, pojawili się chłopcy z Komendy.
Tym razem zadziałali jak należy – sporządzili protokół, zrobili foto skażonej chemikaliami ziemi – nawet technik kryminalistyki pojawił się w tym celu.

środa, 2 czerwca 2010

Chemiczny sabotaż

Kolejny sabotaż Smrodliwego Truciciela – tym razem spryskał chemikaliami ekologiczną ziemię Indianki.
Miesiąc bez prowokacji wioskowego – to miesiąc stracony :)))
Indianka udała się na obchód swojej posiadłości i o zgrozo zobaczyła wypaloną, pożółkłą od chemikalii ziemię wzdłuż ogrodzenia dzielącego ją od Smrodliwego Truciciela. Truciciel Smrodliwy, bez wiedzy i zgody Indianki spryskał jej ziemię środkiem chemicznym, który zniszczył trawę na polu Indianki wzdłuż ogrodzenia. Co ciekawe, T.S. nie spryskał ziemi po swojej stronie, tylko wyłącznie po stronie Indianki. Dość tego warcholstwa! Jakim prawem facet pryska chemikaliami jej ekologiczną ziemię??? I to w miejscu, gdzie ona tak pracowicie sadziła żywopłot? Wkurzona Indianka złożyła zawiadomienie na policji.

wtorek, 1 czerwca 2010

Murzynek

No, nareszcie Indianka wygospodarowała czas na ugotowanie porządnego, pożywnego obiadu i wypiek ciasta. Obiad już gotowy i nawet pożarty – reszta zostanie na jutro – jutro czas zaoszczędzony będzie dzięki temu. Murzynek w trakcie wykonywania.
Za godzinę powinien być! O jakże dawno Indianka pysznego murzynka nie smakowała...
Ostatnio to chyba jeszcze z Augustem i Agatą razem jedli. Gdy oni byli, to się często ciasto piekło. August nawet raz pizzę zrobił – tak od podstaw – ciasto wymięsił z mąki.


Ziemniaków Indianka nie ma, ale ma za to kaszę i ryż. Dziś wołowinka dla odmiany z ryżem.
Jeszcze by się jaka zielenina przydała. Warzywa jeszcze nie urosły i długo trzeba będzie na nie czekać. Chyba, że Indianka zakręci się wokół dzikich ziół... Rośnie ich sporo tu.
Trzeba narwać i zrobić surówkę lub zupę na nich ugotować.


Indianka zeszła do piwnicy i wstawiła ciacho do piekarnika. Przez przypadek zamiast piekarnik -  włączyła lodówkę, która od kilku miesięcy zepsuta. Lodówa zaszumiała! Czyżby się naprawiła? Indianka uradowana: „Bóg mnie jednak kocha”
Jednakże trzeba poczekać kilka godzin, by mieć pewność, że faktycznie chłodzi. 
Byłoby super, gdyby normalnie działała. Indianka mogłaby tam przechowywać żywność wyjętą z zamrażarki lub świeżo kupioną. Co prawda, Indianka spłukana jest i nie przewiduje żadnych zakupów w najbliższym czasie, ale niebawem mleczko będzie od jednej z kóz, to by się ta lodówka przydała do tego mleczka. No i jak kotlety na następny dzień sklepie i przyprawi to byłoby dobrze je do lodówki wstawić.


Dziś Młody Wąs skosił trawę obok pastwiska koni. Konie Indianki stały jak urzeczone, patrząc co te wielkie hałasujące ciągniki zrobiły z trawą. Taka wysoka trawa i położona całkiem. Stały i wpatrywały się w efekt działania traktorów. I niech mi powie ktoś, że koń nie myśli!


KALENDARIUM (odpowiedź na komentarz Olki spod Wrocławia)

Olu, nie bądź głupiutka – poczytaj mojego bloga, to będziesz wiedziała co robiłam wcześniej.
Co prawda, blog piszę online dopiero od niedawna, a mieszkam tu znacznie dłużej...
Żebyś oczęt nie zmęczyła czytaniem w skrócie ci streszczę:

2002 sierpień
Przeprowadzka z miasta na wieś, zakupy podstawowych materiałów budowlanych i artykułów wyposażenia wnętrz. Wstawienie i wymiana okien. Zaprojektowałam i kazałam zbudować stalowy piec. Koniec kasy. Banki odmówiły kredytu na zagospodarowanie się. Straciłam dostęp do internetu i możliwość zarobienia na wyżywienie poprzez tłumaczenia. Wielka bieda. Próby znalezienia wspólnika do otwarcia hodowli koni.

2003
Załatwienie niewielkich kredytów na materiały budowlane i wykończeniowe. Remont domu metodą gospodarczą. Wypadek. Szpital. Niepełnosprawna ręka. Mój pomocnik pobity – złamana szczena, ból, operacja. Remont utknął. Pomocnik wraca, ale okrada mnie. Wyjeżdża i już nie ma tu powrotu. Ja chora – jakieś dziwne bóle, omdlenia.  Wynajmuję sąsiada i koszę trawę.  Ogródek założyłam, bo miałam zaorany kawałeczek. Jesienią i zimą 2002r Stefan często dzwonił z mojego telefonu za granicę i za jedną rozmowę zapłacił zaoraniem ogródka. Napisałam synowi sąsiadki pracę dyplomową o alternatywnych źródłach energii, a on w zamian na wiosnę zabronował mi niewielki kawałek działki (ręcznie, bo koń osłabł). Tego roku miałam warzywa.

2004

Za dopłaty kupuję pierwsze kozy i konie. Cwana, fałszywa Paszko ze stadem koni wprowadza się do mnie i wykorzystuje mnie, moją pracę przy jej koniach, paszę i nie płaci za pobyt jej koni. Wynajmuję usługodawcę do uprawy ziemi. Sieję zboże, koszę trawę. Przy okazji mam zaorany ogródek pod warzywa, więc sieję dużo warzyw. Wtedy miałam warzywa.

2005
Hoduję konie i kozy, koszę trawę. Doję kozy. Kupuję jałówki. Po kilku miesiącach jałówki inseminuję. Nie ma kasy na remont ni czasu na remont, więc remont stoi. Praca przy zwierzętach zajmuje mi większość czasu. Nie mam zaoranego ogródka, więc nie ma warzyw.

2006 

Stado kóz rozrasta się mocno. Doję kozy, krowy wycieliły się – doję krowy. Nie mam zaoranego ogródka i czasu by ręcznie kopać, ale zbieram zioła i je wykorzystuję w kuchni.

2007 – 2008 Hodowla kóz zajmuje mi większość czasu. Ręcznie doję całymi dniami i wyrabiam sery. Krowy też muszę doić ręcznie. Nie mam zaoranego ogródka i czasu by ręcznie kopać. Nie mam warzyw, ale zbieram zioła i na nich bazuję.

2008-2009 

sadzę sad owocowy – ponad 1700 drzewek owocowych. Większość drzewek sadzę sama, bez pomocy, całymi dniami. Jestem wykończona. Pojawiają się przypadkowi pomocnicy, na krótko. Szybko wymiękają przy sadzeniu tych drzewek. Nie mam zaoranego ogródka i nie mam czasu ni siły kopać ręcznie. Nie mam warzyw, ale zbieram zioła.

2010 

Kupiłam dodatkowe sadzonki drzewek i krzewów owocowych, także byliny i sadzę je.
Nadal nie mam zaoranego ogródka i przygotowanej ziemi pod warzywa, ale trochę skopałam ręcznie i posiałam niewielką ilość warzyw, dość późno, bo wcześniej sadziłam sadzonki m.in. posadziłam 100 aronii (to akurat z pomocą kolegi), żywopłot, sporo kwiatów i oczywiście w międzyczasie doglądałam zwierząt i zajmowałam się papierami rolniczymi i innymi.
Mam też stosy papierów do przerobienia, co pochłania mi mnóstwo czasu i odciąga od ogródka.

A teraz powiedz mi przemądrzała Olu, czy ty byś dała radę na moim miejscu tym wszystkim się zajmować i jednocześnie mieć idealnie uprawiony idealny ogródek?

Dodam, że odkąd tu jestem, pracuję całymi dniami bez dnia wolnego. Długo byś tak wytrzymała przemądrzała Olu? Chcesz pomóc – dam ci łopatę i kop. Wyrywaj darń, kop i siej. Ja troszkę posiałam, gdybym miała zaorany ogródek - zaorany i zabronowany – to bym posiała znacznie więcej. Ale nie mam ciągnika, a łopatą tego nie zrobię, bo nie mam tyle czasu ani siły ni zdrowia. Mam jeszcze co najmniej 20 sadzonek do posadzenia, a to oznacza kopanie w gęstej i wysokiej darni. Masz pojęcie, jak to ciężko kopać w takiej wysokiej trawie w dodatku jak masz potłuczony kręgosłup w wypadku?

Chodź do mnie na miesiąc popracować w ogrodzie, to przestaniesz się mądrzyć.
Łopatą skopiesz pół hektara ziemi, to ci bokiem wyjdzie.