Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Żydzi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Żydzi. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 24 sierpnia 2017

Zdrada Polski i kolaboracja Żydów ze Szwedami




21 lipca 1655 roku armia szwedzka wkroczyła na terytorium Polski. Tak rozpoczęła się wojna, zwana dziś „potopem”. Po kilku miesiącach Szwedzi byli już w Krakowie, gdzie doszło do gorszących scen kolaboracji miejscowych Żydów z najeźdźcą.

Kraków w szwedzkich rękach
 Stolica Polski[1] szykowała się do obrony już od sierpnia 1655 roku. Na jej potrzeby obciążono liczną społeczność żydowską łączną kwotą 100 zł, która co tydzień miała być wpłacana do kasy miejskiej[2]. Było to niewiele zważywszy, że w tym czasie tylko kościoły krakowskie dobrowolnie przekazały mennicy złote i srebrne wota, które po przetopieniu zasiliły obrońców kwotą aż 70–80 tys. zł[3].
Krakowscy Żydzi w przeciwieństwie do chrześcijańskich mieszczan, czy młodzieży akademickiej, nie chwycili za broń, by wspólnie przeciwstawić się najeźdźcy. Nie usprawiedliwia ich generalnie niewielka przydatność bojowa, gdyż w sytuacji bezpośredniego zagrożenia, za broń chwytał każdy, kto tylko mógł ją nosić. Tak przecież postąpili Żydzi kilka miesięcy później w Przemyślu[4], który oparł się Szwedom[5]. Niestety w Krakowie cały ciężar obrony spadł na samych chrześcijan.
 Większość Żydów zamieszkiwała wówczas Kazimierz, który formalnie był osobnym miastem, choć już wówczas traktowano go jako część Krakowa[6]. Otoczony był średniowiecznym murem wzmocnionym basztami[7]. 26 września 1655 roku, gdy najeźdźcy podeszli pod miasto, Żydzi nie stawiali oporu, choć dowodzący obroną Krakowa Stefan Czarniecki, na prośbę burmistrza Kazimierza, wysłał im wsparcie[8].
 Po szybkim opanowaniu Kazimierza, Szwedzi oblegli sam Kraków. W trakcie oblężenia Żydzi wykorzystali okazję do przysłużenia się najeźdźcom i wzbogacenia się. Jak stwierdza polska relacja:
„Tutaj [w klasztorze Kanoników Laterańskich przy kościele Bożego Ciała na Kazimierzu] hordy nieprzyjacielskie […] wraz z przebranymi po niemiecku żydami ze wsi i miasteczek, bydło, konie, owce zabierali i do sadu klasztornego naganiali i zabijali na potrzebę dworu królewskiego [szwedzkiego króla Karola X Gustawa] […] z kościołów brali aparaty i z nich w refektarzu nasi krawcy polscy i szwedzcy robili kabaty, pludry, pendety i inne rzeczy. Wina z piwnic miejskich, szlacheckich pozabierali, zwozili do klasztoru, i tutaj […] robili piwa i miody.”[9]
Czy mogło się to spodobać zamkniętym w Krakowie mieszczanom i żołnierzom? Na pewno nie spodobało się Stefanowi Czarnieckiemu. Jak pisze polski historyk:
„Żydzi skupowali za bezcen od żołnierzy szwedzkich zrabowane mienie ludności Kazimierza, za co spotkał ich surowy odwet ze strony Czarnieckiego, który przed opuszczeniem Krakowa skonfiskował, jak wiemy, całą zawartość ich sklepów, piwnic i lombardów w tym mieście i wywiózł ją do Będzina.”[10]
 Ale Żydów oskarżono nie tylko o wspólną ze Szwedami grabież miasta i jego okolic, lecz również o znacznie cięższe przewinienie:
„to oni pokazali Szwedom słabe strony fortyfikacyj i razem z nimi złupili kościoły i sprzedali srebra na szmelc”[11]
 Kraków po dzielnej obronie skapitulował. Wpuścił Szwedów w swe mury 19 października 1655 roku. Czy rzeczywiście z winy Żydów? Z pewnością wierzono w ich zdradę, skoro polski król Jan Kazimierz Waza w styczniu 1656 roku podarował:
„Lubomirskiemu i kanclerzowi Stefanowi Korycińskiemu Miasto żydowskie na Kazimierzu ze wszystkiemi synagogami, domami murowanemi i drewnianemi, towarami, pieniędzmi i kosztownościami, pozostałem po Żydach krakowskich, którzy podczas rządów szwedzkich stali się zdrajcami ojczyzny”[12]
Darowizna była tylko formalna, gdyż w owym czasie w Krakowie wciąż rządzili Szwedzi. A to wiązało się z rozlicznymi grabieżami i uciskiem, w których dopomagali między innymi Żydzi:
„Już się bowiem i skromność szwedzka odmieniła, bo już nie skrycie, ale jawnie, nie tylko kościoły, ale i dwory szlacheckie rabowano, z kmieci zaś bez braku [bez wyjątku] i miłosierdzia egzakcyje [wybieranie podatków] nieznośne pieniężne i strawne wyciągano. Czego nie tylko Szwedzi, ale [i] kupczykowie krakowscy, nawet Żydzi po niemiecku ubrawszy się, Szwedom dopomagali, których Witemberk [feldmarszałek Arvid Witemberg, szwedzki namiestnik Małopolski] nie tylko nie karał, ale ich jescze do tej usługi jako wiadomych animował [zachęcał].”[13]
 Jedną z najcenniejszych zdobyczy szwedzkich w owym czasie był piękny ołtarz ofiarowany w 1518 roku przez króla Zygmunta. Ołtarz zakopano na cmentarzu katedralnym na polecenie księdza Szymona Starowolskiego. Jednak szwedzki dowódca krakowskiego garnizonu, gen. Paul Würtz, dowiedział się o tym od Żydów z Kazimierza. Odnalazł go i sprzedał Żydowi Pinkusowi. Sprawa miała jednak swój dalszy ciąg.
Po odzyskaniu miasta przez Polaków, w wyniku ciągnących się kilka lat (do 1662 roku) procesów, skazano żydowską gminę Krakowa na zapłacenie odszkodowania w wysokości 10 000zł:
„za doprowadzenie Szwedów do odnalezienie ołtarza, połamanie i potłuczenie go”[14]
 Zdobycie Krakowa było apogeum szwedzkich podbojów. Wkrótce jasnogórski klasztor stawił najeźdźcom skuteczny opór, co odwróciło losy tej wojny. Polacy przeszli do odzyskiwania strat. Gdy w lutym 1656 roku nad Krakowem zawisło niebezpieczeństwo odbicia go przez wojsko polskie, wzmogły się represje Szwedów. W ich wyniku:
„[…] obywatele nie mogąc wytrzymać tyraństwa szwedzkiego, do Śląska z duszą ledwie uciekać musieli. Sami tylko adherentowie szwedzcy wierne: ewangelicy i Żydzi zostali, którzy albo im rabunków tych i zbrodni dopomagali, albo też sami autorami byli.”[15]
Kraków na szczęście odzyskano w 1657 roku, co skończyło tyraństwo Szwedów i ich pomocników.
Hayduk Mikłusz odmienia ort u Żyda. Roku P.[ańskiego] 1622. Karta tytułowa anonimowej broszury (z reprodukcji Karola Badeckiego).
Nie tylko Żydzi
 Najczęstszą linią obrony tych, którzy starają się usprawiedliwić przewinienia krakowskich Żydów, jest stwierdzenie, że przecież nie tylko oni odstąpili króla Jana Kazimierza Wazę i nie tylko oni dopuszczali się karygodnych czynów. Po czym, wyliczając krzywdy, jakie uczyniono Żydom wraz z powrotem polskich wojsk i władzy, tworzą wrażenie, że choć nie tylko oni byli winni, to właśnie oni zostali kozłami ofiarnymi. Tego typu argumentacja jest więc nieco zawoalowanym oskarżeniem Polaków o hipokryzję i niesprawiedliwość. Tymczasem…
 Faktem jest, że nie tylko Żydzi w czasie szwedzkiego „potopu” dopuszczali się karygodnych czynów. Nieprawdą jest, że tylko ich za to karano. Już choćby cień podejrzenia o zdradę był powodem do działania. Weźmy choćby kwestię proszwedzkiego stronnictwa w obleganym Krakowie, w skład którego wchodzić mieli krakowscy patrycjusze. Anonimowe donosy[16] potraktował król bardzo poważnie. Gdy odzyskano Kraków, nakazał:
„aresztować szereg osób, podejrzanych o kolaborację z wrogiem, i skonfiskować ich majątki, jednakże powołana przezeń do zbadania słuszności tych zarzutów specjalna komisja śledcza wykaże niewinność obwinionych, wobec czego król przywilejem z 11 IX 1657 r.[17] uzna za kłamliwe i uwłaczające ich wierności oskarżenia i przywróci im utracone dobra.”[18]
Jednak w przypadku Żydów, nie doszło do wycofania znacznie wcześniejszych zarzutów o zdradę. Jak już wspomniałem, po długotrwałych procesach, sądy jeszcze w 1662 r. orzekały o ich winie. Widocznie były ku temu znacznie solidniejsze podstawy niż anonimowe donosy „życzliwych”.
 W czasie wojennej zawieruchy nie tylko sądy „wymierzały sprawiedliwość”. Gdy stojący przy polskim królu żołnierze, a zwłaszcza luźni czeladnicy ciągnący z armią, wkraczali na tereny zajęte uprzednio przez Szwedów, to bywało, iż grabiono każdego, kto się tylko napatoczył. Dotyczy to rzecz jasna nie tylko Żydów, ale ogół społeczeństw. Nawet szlacheckie dworki nie były bezpieczne. Grabieżcy próbowali to później usprawiedliwiać zdradą, której rzekomo dopuścili się ograbieni. Jak z ironią notował jeden z polskich żołnierzy uczestniczący w kampanii wiosennej 1656 roku:
„Nasze zaś wojska, nie więcej tylko Wielką Polskę zrabowały, tak pospolitego ruszenia jako i kwarciana hołota [luźna czeladź], za to że wpuścili Szwedów[19]. Szukali ich też i we skrzyniach.”[20]
 Działania wojenne wiązały się zwykle z rabunkami żołdactwa. Taka też była ówczesna norma. Zresztą nie tylko w Rzeczypospolitej, ale i poza nią. Nie powinno więc dziwić, że i w czasach szwedzkiego potopu miały one miejsce. Istotniejsze jest, czy do rabunków tych dochodziło z inspiracji wodzów, przy ich cichej zgodzie, czy też wbrew nim. To jest probierz intencji władzy. Z zachowanych źródeł wynika, że Stefan Czarniecki, którego dywizja była odpowiedzialna za te grabieże, starał się jak mógł, by im zapobiec. Na przykład Mikołaj Jemiołowski, kolejny żołnierz, który brał udział w kampanii wielkopolskiej 1656 r., pisał:
„A lubo Czarniecki wszystkimi siłami tego zabraniał, karał, bił, w ostatku zdybanych przy jakimkolwiek ekscesie ex nunc [natychmiast, zaraz] albo wieszać się kazał, albo i sam spod uwiązanych na drzewie, albo na wrociech konie zacinał, nawet w ogień świętokradców miotać kazał, u ogona końskiego tych […] uwiązawszy za nogi, po cierniach i krzakach włóczyć rozkazywał. Przecie to nie pomogło i nie ustawało swawoleństwo czeladne […]”[21]
A jakie intencje miała wówczas władza w stosunku do Żydów? Na to pytanie odpowiada „Mandat króla Jana Kazimierza do regimentarzy wojska, by Żydom nigdzie krzywdy nie wyrządzano” wydany we Lwowie, 22 kwietnia 1656 roku. W uniwersale adresowanym do wojska, monarcha oświadczał:
„Mając z wielu słusznych przyczyn politowanie nad Żydami w państwach naszych [Królestwie Polskim i Wielkim Księstwie Litewskim], tak dobrach królewskich jak i dziedzicznych mieszkającymi, żądamy po Wiernościach Waszych, abyście pomienionym Żydom oppressyi, ani żadnej krzywdy tak na osobach, jak i na substancyach [majątku] czynić nie kazali, gdyż pod takowy czas zapału wojennego wiele niewinnych przy winnych cierpieć muszą, których my [król] pod protekcyą i obroną naszą wzięli.”[22]
Jan Kazimierz nie poprzestał na rozkazie, ale poinformował o surowych konsekwencjach, jakie spotkają tych, którzy go złamią.
„Inaczej tedy Wierności Wasze nie uczynicie dla łaski naszej i pod ostrością prawa wojskowego, którą na sprzeciwiających się uniwersałowi naszemu niechybnie ekstendować i szkody poczynione z żołdu nagradzać rozkażemy.”[23]
 Jak widać, intencje władzy wobec Żydów były jednoznaczne. Choć król i dowódcy doskonale zdawali sobie sprawę z faktu zdrady części Żydów, to jednak zabroniono aktów zbiorowej odpowiedzialności. A nie tylko zabroniono, ale i starano im się zapobiegać. Od wymierzania sprawiedliwości były sądy, a nie chciwe zemsty i łupów żołdactwo.
Nieszczęście ówczesnych mieszkańców Rzeczypospolitej (nie tylko Żydów, bo tyczy to całego społeczeństwa) wynikało z tego, że mimo starań i ostrych metod, którymi próbowano utrzymać dyscyplinę w wojsku, do rozlicznych ekscesów jednak dochodziło. I przy winnych, cierpieli również niewinni.
dr Radosław Sikora

Kresy.pl

środa, 23 sierpnia 2017

Suwalscy Żydzi strzelali do Polaków



16 sierpnia 1920 r. w kluczowym momencie wojny polsko-bolszewickiej minister spraw wojskowych gen. Kazimierz Sosnkowski zdecydował o internowaniu tysięcy oficerów i żołnierzy pochodzenia żydowskiego w obozie w Jabłonnej. Środowiska żydowskie ubolewają, że żołnierze pochodzenia żydowskiego nie mogli obserwować rodzącej się niepodległości Polski. Ale, czy gen. Sosnkowski mógł postąpić inaczej?
Kiedy wojska bolszewickie podchodziły do Warszawy gen. Kazimierz Sosnkowski, obawiając się, iż żołnierze żydowskiego pochodzenia przejdą na stronę wroga wydał taki rozkaz:
„Ministerstwo Spraw Wojskowych — Oddział I Sztabu Licz. 13679 mob. Usunięcie żydów z D.O. Gen. Warszawy i formacji podległych wprost M. S. Wojsk. W związku z mnożącymi się ciągle wypadkami, świadczącymi o szkodliwej działalności elementu żydowskiego, zarządza M. S. Wojsk, co następuje: 1. Dla D. O. Gen. Warszawa. 2. Dla wszystkich Oddziałów szt. M. S. Wojsk, i Dep. M.S.W. z poszczególnymi, w drodze tych Oddz. szt. i Dow. wprost M. S. Wojsk., podlegającymi formacjami, zakładami, instytucjami itd. ad 1. D. O. Gen. Warszawa usunie ze wszystkich mu podległych formacji, stacjonowanych w Warszawie, Modlinie, Jabłonnie i Zegrzu, żydów szeregowych, pozostawiając w tych formacjach tylko 5% tego żywiołu. D. O. Gen. Warszawa wyznaczy punkt zborny, dla tych wyeliminowanych żydów, tworząc z takowych po wydzieleniu rzemieślników, oddziały robotnicze. Oddziały te powinny być formowane na sposób kompanii robotniczych o maksymalnej sile 250 szeregowych na kompanię. Na każdą taką kompanię robotniczą wyznaczy:; D.O. Gen. Warszawa 1 oficera, 5 podoficerów, 10 szeregowych wyznań chrześcijańskich. W razie zapotrzebowania oficerów niezdolnych do służby frontowej zwróci się D. O. Gen. Warszawa z zapotrzebowaniem takowych do Oddz. I Sztabu M. S. Wojsk. Po sformowaniu wymienionych kompanii robotniczych, wyda M. S. Wojsk, dalsze zarządzenia, co do numeracji i gdzie wymienione kompanie zużytkowane zostaną. Przeprowadzenie tego rozkazu należy niezwłocznie wykonać, licząc się z obecną sytuacją. O wycofaniu z formacji żydów zamelduje D. O. Gen. Warszawa do M. S. Wojsk. Oddz. I Sztabu do dnia 12. VIII. 1920 r. ad 2. Wszystkie oddziały szt. M. S. Wojsk., jak również i Departamenty usuną do 5% z podległych im (wprost M. S. Wojsk.) formacji, zakładów, instytucji itd. szeregowych żydów, oddając takowych do dyspozycji D. O. Gen. Warszawa, które ich wcieli do tworzących się robotniczych komp. Zaznacza się przy tym, że w samych biurach i kancelariach poszczególnych oddz. szt. i Departamentów, należy wszystkich żydów szeregowych usunąć. Zatrzymanie żydów w biurach lub innych instytucjach pod pretekstem, że takowi są niezbędni lub politycznie pewni, tym samym zakazuje się. Wyeliminowanie żydów i oddanie takowych do dyspozycji D. O. Gen. Warszawa winno być bezwarunkowo z dniem 12. VIII. 1920 r. skończone. Wykonanie tego rozkazu zamelduje D. O. K. Gen. Warszawa Oddziałowi I Dep. M. S. Wojsk., zawiadamiając o wykonaniu Oddz. X. Sztabu M. S. Wojsk. Otrzymują: Woj. Gub. Warszawy, D.O. Gen. Warszawa, Biuro Prezydialne, Kancelaria Wiceministra, Wszystkie Oddz. Sztabu M. S. Wojsk., Wszystkie Dep. M. S. Wojsk., Dep. dla spraw Morskich, Dow. m. Warszawy, N. Dow. W. P. Prich Płk. Szt. Gen. Szef Oddziału I.”
Lata doświadczeń współegzystowania ludności polskiej i żydowskiej nie mogły pozostać w niepamięci, w szczególności zaś sposób, w jaki Żydzi, współpracujący z zaborcami, traktowali Polaków w okresie zaborów. Pamięć o tym, jak w 1772 r. Żydzi przyjaźnie witali zaborców oraz jak walczyli o stworzenie Judeopolonii w okresie wyłaniania się niepodległej Polski po I wojnie światowej była w świadomości dowódców wojskowych wciąż żywa. Znane też były inklinacje ludności żydowskiej do bolszewizmu. Nic zatem dziwnego, że w kluczowym dla losów bitwy momencie dowództwo Wojska Polskiego chciało mieć pod komendą jedynie pewnych ludzi.
O tym, jak trafna okazała się ocena sytuacji dokonana przez gen. Kazimierza Sosnkowskiego, świadczą późniejsze komunikaty Naczelnego Dowództwa:
„Komunikat z dnia 18 kwietnia 1919 r. Front litewsko-białoruski: Wczorajsze walki o Lidę były uporczywe. Nieprzyjaciel zgromadził wielkie siły, starannie przygotował się do obrony i umocnił ważniejsze obiekty. Piechota nasza musiała kilkakrotnie łamać bagnetem opór wroga, zwłaszcza suwalski pułk piechoty, który wśród ciężkich walk ulicznych, biorąc dom za domem, oczyszczał miasto od nieprzyjaciela. Miejscowa ludność żydowska wspomagała bolszewików, strzelając do naszych żołnierzy”.
Dodać tu należy, że kiedy wymieniony 41 pp. opuścił ze względów taktycznych czasowo Lidę, to Żydzi z okien i z dachów strzelali do polskich żołnierzy, oblewali ich wrzątkiem i rzucali kamieniami. Dokonywali też na polskich żołnierzach masakr.
Już 19 sierpnia 1920 r „w Siedlcach wzięto do niewoli ochotniczy oddział żydowski, rekrutujący się z miejscowych żydów komunistów”. Z kolei komunikat z dnia 21 sierpnia 1920 r. brzmiał:
„Front środkowy… W walkach pod Dubienką, gdzie odrzuciliśmy nieprzyjaciela za Bug, odznaczył się porucznik Danielak z 11 pp., który samorzutnie, nie czekając na nadejście swej kompanii, z 8 żołnierzami zaatakował linię nieprzyjacielską, biorąc 20 jeńców do niewoli. Stwierdzono w tym okręgu, że walczy po stronie bolszewickiej oddział ochotniczy z Włodawy”.
Na podstawie tych komunikatów widać wyraźnie, że Polacy nie tylko, że musieli uporać się z bolszewicką nawałą, ale również z wrogiem wewnętrznym, komunizującymi środowiskami żydowskimi. Z Żydami przyszło Polakom walczyć również w Białymstoku.
Komunikat z 24 sierpnia 1920 r. stwierdza: „Front północny… Przy zdobyciu Łomży wzięto 2.000 jeńców, 9 dział, 22 karabiny maszynowe i bardzo duży materiał wojenny.
Po zajęciu przez 1-szą dywizję Legionów w dniu 22 bm. rano Białegostoku trwały w samym mieście jeszcze przez 20 godzin zaciekłe walki uliczne z przybyłą na pomoc z Grodna 55-ą dywizją sowiecką i miejscową ludnością żydowską, która wydatnie zasilała szeregi bolszewickie”.
Żydzi spiskowali z bolszewikami na długo przed Bitwą Warszawską
Raport Dowódcy 5p. Ułanów do Szefa Sztabu Generalnego nie pozostawia złudzeń:
„Dnia 21 czerwca 1920 na odcinku IV Batalionu 106 pp. na Słuczy 3 żołnierze, żydzi przyłapani zostali na rozmowie z bolszewikami, którzy proponowali zdradzić nas i wspólnie przełamać front. Batalion ten miał w swym składzie 130 żołnierzy żydów. Dwóch żydów z wyroku Sądu Doraźnego, zostało rozstrzelanych, trzeci ułaskawiony”. „Dnia 26 czerwca również silnie zażydzony I Batalion 106 pp. bronił przyczółka mostowego w Hulsku. Trzykrotnie odważni semici uciekali z okopów i trzykrotnie ułani 5 pułku zapędzali ich płazem szabli na miejsce. W trakcie tego żyd, sierżant 106 pp. zabił dwoma kulami wachmistrza 3 szwadronu Pilcha, który zapędzał go na miejsce. Wynikiem tego boju było nowe przełamanie naszego frontu (na Słuczy i Horyni). Dnia 3 sierpnia 1920 r. Budionnyj skoncentrował się naprzeciwko Ostroga, bronionego przez oddziały 106 pp., do którego powróciła tymczasem większość żydów — dezerterów. Dnia czwartego o świcie garnizon Ostroga bez strzału, nie napierany przez bolszewików, panicznie wycofał się z miasta. Bolszewicy mimo trudnej przeprawy, przeszli Horyń i wyruszyli na Zdołbunowo”. „Z faktów przytoczonych wypływa, że przepełniony żydami 106 pp. służył ulubionym punktem ataku dla Budionnego i dwukrotnie odegrał fatalną rolę bezpośredniej przyczyny przełamania naszego frontu (na Słuczy i Horyni). Dane powyższe są w Armii naszej powszechnie znane i szeroko omawiane wśród żołnierzy. Oburzenie ich jest tak wielkie, że dalsze pozostawienie żydów w składzie Armii jest wykluczone. Nasuwa się konieczność niezwłocznego wydzielenia ich z pułków na froncie, inaczej mogą zajść krwawe ekscesy. Wartość bojowa na takim odżydzeniu może tylko zyskać”.
Ministerstwo Spraw Wojskowych nie miało zatem wyjścia. Od tego zależał los bitwy, a za nią całej Rzeczpospolitej i Europy. Żydzi pogodzić się z nią nie mogli. Rozdmuchano ją do rangi ogólnoświatowego skandalu, natomiast sam obóz w Jabłonnie przedstawiano jako rodzaj „obozu koncentracyjnego, w którym miano rzekomo znęcać się nad Żydami.
Nie jest wykluczone, że decyzja gen. Kazimierza Sosnkowskiego walnie przyczyniła się do zwycięstwa Polaków w wojnie z bolszewikami. Nietrudno bowiem byłoby sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby w newralgicznym momencie bitwy Żydzi przeszli na bolszewicką stronę.

http://prawy.pl/55795-bitwa-warszawska-bez-udzialu-zolnierzy-pochodzenia-zydowskiego-zapobiegliwosc-gen-sosnkowskiego-ocalila-polakow-przed-kleska/

czwartek, 15 czerwca 2017

Polska krajem niewolniczym

Analizując pozycję zwykłego obywatela w Polsce wobec rozmaitych instytucji oraz ilość i dotkliwość jego zobowiązań wobec tzw. państwa, a właściwie rządu, samorządów i jego instytucji, rodzaj przysługujących instytucjom praw, ich nadrzędność nad prawami obywatela, rodzaj i skalę ograniczeń praw obywatela - dochodzę do wniosku, że Polska jest krajem niewolniczym, w którym jednostka nie jest chroniona, jest atakowana i ciemiężona i bezwstydnie, bezwzględnie wykorzystywana do granic absurdu i zamęczenia.

Odebrano lub ograniczono Polakom wszystkie prawa. Ubezwłasnowolniono.
Zmuszono do harówy ponad siły, by utrzymać kastę żydowskich panów zagnieżdżonych od lat we wszystkich instytucjach państwowych.

Skazuje się ludzi za rzeczy, które nie są przestępstwami. Pozwala się, by byli okradani przez instytucje obsadzone przez obcy, wrogi Polakom element.

Rosjanie sprowadzili do Polski w 1944 roku Żydów i komunistów.
Oni obsadzili wszystkie ważne stołki w kraju, wszystkie instytucje.
To oni tworzyli szkodliwe, krzywdzące prawo dla Polaków.
To oni mordowali i kazali mordować Polaków. Współczesny "seryjny samobójca" likwidujący ludzi niewygodnych, to też ich inicjatywa.
To oni okradali i ciemiężyli Polaków latami i robią to nadal.
To oni ustawili się w Polsce na pokolenia, a Polakami pogardzają i pomiatają.
To oni wymyślili i wprowadzili sobie wysokie pensje i emerytury oraz rozmaite przywileje kosztem Polaków.
To oni zapewnili sobie łatwy dostęp do intratnych państwowych zawodów w Polsce.
To oni są źródłem zła, które niszczy mój piękny, słowiański Naród 

- Łaskawie wam blogująca, zawsze prawdę mówiąca,
   Święta Lady Isabelle vel Indianka vel Lechitka 
                    PiS & Love

sobota, 3 września 2016

Urodziny Inki

88 lat temu urodziła się Inka. Patriotka polska, dziewczyna, która wiedziała, jak trzeba się zachować. Nie dożyła swoich 18 urodzin, okrutnie zamordowana przez Żyda, strzałem z pistoletu, w tył głowy.
Niech pamięć o jej męczeństwie nigdy nie zostanie zatarta.

Indianka

Historia Inki
Prócz udziału w "bandzie Łupaszki", czyli niepodległościowym oddziale mjr Zygmunta Szendzielarza (regularna jednostka Wojska Polskiego, podlegająca konstytucyjnym władzom RP rezydującym w Londynie) i nielegalnego posiadania broni prokurator Wacław Krzyżanowski oskarżył ją o wydanie rozkazu zastrzelenia dwóch wziętych do niewoli funkcjonariuszy UB. Tego "przestępstwa" nie udowodnił jej nawet podległy bezpiece "sąd" i nie potwierdziło dwóch z pięciu zeznających "dobrowolnie" w sprawie milicjantów, którym żołnierze "Łupaszki" darowali życie. Jeden z nich przyznał, że opatrzyła go, gdy został ranny w walce z żołnierzami V Wileńskiej Brygady AK. 

Dla Krzyżanowskiego nie miało to znaczenia. W 1993 r. - kiedy stanął przed sądem jako pierwszy stalinowski prokurator oskarżony o morderstwo sądowe - tłumaczył się typowo: "Byłem młody. Zostałem skierowany na proces przypadkowo, bez przeszkolenia i przygotowania". Krzyżanowski kłamał. Ukończył szkołę oficerów bezpieczeństwa w Łodzi, a zaledwie dwie godziny wcześniej żądał kary śmierci dla 19-letniego Hansa Baumana, gdańskiego Niemca, który znalazł w lesie karabin i upolował nim sarnę. Jako groźny szpieg został rozstrzelany. 

Pułkownik Krzyżanowski w wojskowych sądach pracował - na Pomorzu i Śląsku - do 1976 r. Za zasługi został odznaczony wieloma medalami. W III RP Okręgowy Sąd Wojskowy w Poznaniu stwierdził, że... nie można jednoznacznie ustalić jego roli w procesie "Inki". Do dziś (bo nie ma informacji o jego śmierci) pobiera wysoką, resortową emeryturę. 

Uśmiechnięta, ładna dziewczyna

W wydanej w 1969 r. książce-paszkwilu Jana Bobczenki (były szef bezpieki w Kościerzynie) i gdańskiego dziennikarza Rajmunda Bolduana "Front bez okopów" bandyta "Inka" uczestniczy w egzekucji funkcjonariuszy UB w Starej Kiszewie. Jest "krępa", ma "sadystyczny uśmiech", a w jej ręce błyszczy "czarna, oksydowana stal rewolweru". 

Tymczasem jeden z "łupaszkowców", ppor. Olgierd Christa "Leszek", zupełnie inaczej ją zapamiętał: "stała przede mną smukła, uśmiechnięta, ładna dziewczyna, w pożyczonej gdzieś na wsi letniej sukience". 

W grypsie do sióstr Mikołajewskich z Gdańska, krótko przed śmiercią, "Inka" napisała: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba". 

 W tym, słynnym dziś zdaniu, tkwi jasny podział na dobro i zło. Dobro, rozumiane jako walka o ideały, które stanowią podstawę nie tylko polskiej duszy, ale po prostu człowieczeństwa, i zło - komunizm i jego funkcjonariusze. 

To właśnie adresatka tych słów - babcia "Inki" wychowywała ją po śmierci jej ojca i matki. Ojciec Danuty, Wacław, był leśniczym, żołnierzem armii Andersa, zmarł w 1942 r. wycieńczony trudami sowieckiego łagru. Trafił tam po pierwszej wielkiej deportacji Polaków 10 lutego 1940 r. Został pochowany na cmentarzu polskim w Teheranie. Matka Eugenia (z Tymińskich) za współpracę z podziemiem została po ciężkim śledztwie zamordowana przez gestapo w lesie pod Białymstokiem i pochowana w nieznanym miejscu. W prośbie o łaskę do Bieruta adwokat "Inki" wspomniał, że jego klientka została sierotą "po różnych wojennych historiach jej rodziców". Sama "Inka" podpisania podania do agenta NKWD odmówiła, gdyż jej koledzy z oddziału zostali nazwani w piśmie "bandytami". 

"Nie jesteśmy żadną bandą"



Danuta Siedzikówna
Danuta Siedzikówna "Inka" fot. Wikimedia Commons
Historia "Inki" jest wyjątkowa - choć dla tamtego pokolenia, wychowanego w niepodległej Polsce - właściwie typowa. Danusia Siedzikówna urodziła się 3 września 1928 r. we wsi Głuszczewina pod Narewką, pow. Bielsk Podlaski (na skraju Puszczy Białowieskiej). Po wywiezieniu ojca na Syberię, leśniczówkę Siedzików zajęło NKWD i rodzina (babcia, matka i trzy córki) wynajęły pokój w Narewce. Danusia pracowała jako kancelistka w tamtejszym nadleśnictwie. Trzy miesiące po śmierci matki wstąpiła - mimo swoich 15 lat - tak jak jej starsza o rok siostra Wiesia - do Armii Krajowej. W ubeckim więzieniu - torturowana i poniżana - cały czas pamiętała słowa przysięgi, którą złożyła w grudniu 1943 r. Zgłaszając się na ochotnika do polskiego podziemnego wojska, przyjęła pseudonim "Inka" - tak na imię miała jej szkolna przyjaciółka - i została żołnierzem ośrodka Hajnówka-Białowieża. 

Walczyła zatem z dwoma okupantami - najpierw niemieckim, później sowieckim (to też było charakterystyczne dla pokolenia II RP). Nie tylko dla "Inki"" sowiecki terror w polskim wydaniu okazał się nieporównanie gorszy. Wstępem do późniejszej tragedii były wydarzenia z czerwca 1945 r., kiedy - wraz z innymi pracownikami nadleśnictwa Narewka - za współpracę z antykomunistycznym podziemiem została aresztowana przez grupę NKWD-UB, z polecenia zastępcy szefa WUBP w Białymstoku Eljasza Kotona (później krwawy szef szczecińskiej bezpieki). W czasie transportu do siedziby białostockiego UB zostali odbici przez patrol żołnierzy V Wileńskiej Brygady majora "Łupaszki". 

Mimo rozkazu o demobilizacji Zygmunt Szendzielarz pozostał w konspiracji. Swój wybór tłumaczył w ulotce z marca 1946 r.: "...Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich (...) My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości"

Bardzo skromna i obowiązkowa


Po uwolnieniu "Inka" wstąpiła do oddziałów "Łupaszki". Przez krótki czas jej przełożonym był zastępca majora Szendzielarza, porucznik Lech Beynar "Nowina" (późniejszy publicysta i historyk Paweł Jasienica; w marcu 1968 r. Gomułka oskarżył go o liczne morderstwa na zlecenie "Łupaszki"). 

We wrześniu 1945 r. major "Łupaszko" rozformował szwadrony na okres zimowy. "Inka" - ścigana cały czas przez UB - otrzymała fałszywe papiery na nazwisko Danuta Obuchowicz, wyjechała do Olsztyna i podjęła pracę w nadleśnictwie Miłomłyn koło Ostródy. Kiedy na początku 1946 r. brygada wznowiła działalność na Pomorzu (podporządkowana Eksterytorialnemu Okręgowi Wileńskiemu AK), Siedzikówna nie miała wątpliwości, gdzie jest jej miejsce. Znów była sanitariuszką i łączniczką, służąc pod komendą "Żelaznego" - ppor. Zdzisława Badochy, dowódcy jednego ze szwadronów "Łupaszki". 

Do lipca 1946 r. uczestniczyła w akcjach przeciwko NKWD, UB i ich konfidentom, zadziwiając ofiarnością i poświęceniem (powtórzmy - opatrywała nie tylko żołnierzy niepodległościowego podziemia, ale także rannych ubeków i milicjantów). Cytowany już zastępca "Żelaznego", ppor. Olgierd Christa "Leszek" wspominał: "Była bardzo skromna i bardzo obowiązkowa. Nie pamiętam, żeby się kiedykolwiek skarżyła, choć nie brakowało długich, forsownych marszów". 

Dramat "Inki" rozpoczął się 13 lipca 1946 r., kiedy "Leszek" wysłał ją do Gdańska po medykamenty dla szwadronu i aby nawiązała kontakt z "Żelaznym" - nie wiedziano jeszcze, że miesiąc wcześniej został zabity podczas ubeckiej obławy. Nie wiedziano również, że jedna z łączniczek - Regina Żylińska-Mordas, ps. "Regina" - po aresztowaniu przez UB wydała szereg punktów kontaktowych V Brygady Wileńskiej. Jednym z nich był lokal przy ul. Wróblewskiego 7 we Wrzeszczu, do którego "Inka" przybyła 19 lipca. Było to mieszkanie sióstr Mikołajewskich z Wilna. Helena i Jagoda, niewiele starsze od Siedzikówny, działały w konspiracji, więc dziewczęta urządziły sobie koncert pieśni patriotycznych, który trwał do późnej nocy. Nie przypuszczały, że mieszkanie jest "spalone" i pod oknami czają się ubecy. "Inkę" aresztowali nad ranem 20 lipca i przewieźli do więzienia przy ul. Kurkowej w Gdańsku. 

Walka z "bandytyzmem"



Brutalne śledztwo przeciwko Danucie Siedzikównie prowadzili funkcjonariusze gdańskiego WUBP. Najważniejszy był Jan Wołkow, który nie tylko osobiście znęcał się nad aresztowanymi, ale decydował o tym, kogo zamordować. Przed wojną skończył podstawówkę, pracował w Warszawie jako parkieciarz. Kilkuletni wyrok więzienia odsiadywał za antypolską działalność komunistyczną. Po wrześniu 1939 r. w kom-partii na Wołyniu. W 1944 r. został zrzucony do Polski jako sowiecki wywiadowca. Do pracy w Gdańsku ściągnął Wołkowa kierujący WUBP Grzegorz Korczyński, do którego oddziału Armii Ludowej wcześniej należał.


Wołkow zajmował się walką z "bandytyzmem", czyli polskim podziemiem niepodległościowym. Prócz tropienia 5 Brygady Wileńskiej zasłynął dowodzeniem, w październiku 1951 r., 800-osobową obławą UB i KBW, w której zabito innego słynnego Żołnierza Niezłomnego - Edwarda Taraszkiewicza. W końcu Wołkowa zwolniono z bezpieki, bo nie opanował czytania i pisania. Zmarł nie niepokojony przez Temidę III RP w styczniu 1999 r. w Warszawie. Został pochowany na Cmentarzu Komunalnym 
Północnym. 
Jego ofiara - "Inka" była w śledztwie bita i poniżana. Strażniczka z Gdańska o imieniu Sabina, znana z ludzkiego traktowania więźniarek, opowiadała, że rozbierano ją do naga, że do jej celi wpuszczano żony ubeków, którzy zginęli w akcjach przeciwko oddziałom "Łupaszki". Aresztowana wkrótce po Siedzikównie, jedna z sióstr Mikołajewskich - Helena, zobaczyła ją tydzień po aresztowaniu. "Inka" wyglądając przez zakratowane okno, położyła palec na ustach - dała znak, że nic nie powiedziała. Pytana o cel przyjazdu do Gdańska, powtarzała, że była umówiona na wizytę u dentysty. Ubecy nie zmusili jej nawet, aby wskazała miejsce swojego spotkania ze szwadronem - wiedzieli tylko (od "Reginy"), że ma to nastąpić na jednej ze stacji kolejowych w Borach Tucholskich. Dlatego obstawili kilka z nich, a na właściwej - Lipowa - zostali rozbici przez żołnierzy "Łupaszki". 


Uciec do Szwecji



Drugiego sierpnia 1946 r. Józef Bik, naczelnik Wydziału Śledczego gdańskiego WUBP, wystosował pismo do prokuratury wojskowej: "Przesyłam akta sprawy przeciwko Siedzikównie Danucie, ps. Inka, w celu przekazania do Wojskowego Sądu Rejonowego w trybie postępowania doraźnego. Proszę o uzgodnienie terminu rozprawy na dzień 3.08.1946". Sześć dni po egzekucji "Inki" (zapewne w nagrodę) Bik awansował do centrali MBP w Warszawie. 

Józefa Bika, drugiego po Wołkowie mordercę z gdańskiego WUBP, nawet jego resortowi koledzy uważali za wyjątkową kanalię. W 1968 r. - po zmianie nazwiska na Bukar, a potem Gawerski - uciekł do Szwecji, gdzie przedstawiał się jako ofiara polskiego antysemityzmu. W 2003 r. przysłał do IPN list, w którym prosił o wydanie zaświadczenia, że w latach 1945-1953 pracował w bezpiece. Było mu potrzebne, aby starać się o wyższą emeryturę. Kiedy sąd odmówił mu, odwołał się do drugiej instancji i wygrał. Po tym cudownym odnalezieniu, IPN wytoczył Bikowi proces, który jednak, z powodów proceduralnych, nigdy się nie rozpoczął. Akt oskarżenia brzmiał: "Bił ich, znęcał się i zmuszał w ten sposób do składania zeznań". 

Nie mniej okrutny wobec "Inki" był Andrzej Stawicki (w gdańskim UB prowadził też inne śledztwa, zakończone wyrokami śmierci; więźniowie oceniali go na 25-26 lat). To jego podpis widnieje na akcie oskarżenia. Mimo intensywnych poszukiwań prowadzonych m.in. przez gdański IPN, nie udało się ustalić, kim był ten człowiek. W polskich archiwach nie ma po nim śladu. Prawdopodobnie zmienił nazwisko, po czym zniszczył dokumentację i wyjechał za granicę. Może, jako obywatel sowiecki, wrócił do kraju powszechnej szczęśliwości. Może wybrał inny kierunek - Izrael lub Szwecję, jak Józef Bik? 


Sędziowie"



Proces "Inki", mimo iż trwał trzy godziny, był jedynie formalnością. Oskarżał wspomniany Wacław Krzyżanowski. Sądowi przewodniczył major Adam Gajewski, przedwojenny prawnik (absolwent KUL). Po ochotniczym wstąpieniu do LWP w 1944 r. został sędzią wojskowym, skazującym w procesach politycznych. Później został radcą prawnym Dyrekcji Budowy Osiedli Robotniczych w Gdańsku. Zmarł w 1972 r., został pochowany na Cmentarzu Oliwskim. 

W składzie sędziowskim towarzyszyli mu kpr. Wacław Machola i kpt. Kazimierz Nizio-Narski. Ten drugi w czasie wojny był oficerem niemieckiej Kriminalpolizei (Kripo), członkiem Polskojęzycznej Grupy Gestapo powołanej przez Alberta Forstera do germanizacji Pomorza. Później został skazany za zatajenie tego faktu na osiem lat więzienia. 

Wszyscy ci "sędziowie" mieli pełną świadomość bezprawności swoich działań: niepełnoletnią dziewczynę skazali bez dowodów. Na wykonanie wyroku "Inka" czekała zamknięta w izolatce. Wysłaną przez obrońcę prośbę o łaskę do Bieruta "sąd" zaopiniował negatywnie. Nie miała ona i tak żadnego znaczenia - wyrok na Siedzikównie wykonano, nim do Gdańska dotarła odmowna odpowiedź Bieruta. 

Danuta Siedzikówna - sanitariuszka "Inka" została rozstrzelana rankiem 28 sierpnia 1946 r., wraz ze skazanym na śmierć dowódcą pododdziału V Brygady Wileńskiej - por. Feliksem Selmanowiczem "Zagończykiem" w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej. Przed egzekucją "Inkę" wyspowiadał ks. Marian Prusak, uczestnik powstania warszawskiego, ściągnięty przez UB-eków z kościoła garnizonowego w Rumi, gdzie był wikarym: "Była bardzo spokojna. Wyspowiadała się i prosiła, by pójść do mieszkania we Wrzeszczu i powiedzieć, że ją rozstrzelano. Do siostry, która była w domu dziecka w Sopocie, wysłała już pocztówkę z informacją, że dostała wyrok śmierci. [...] W końcu zaprowadzono mnie do sali egzekucyjnej. [...] Tam była cała gromada UB, jacyś żołnierze, lekarz, prokurator. Chyba z trzydzieści osób. Było ciemno. Oszołomiła mnie ta sytuacja. W końcu wprowadzili skazańców. Prawdopodobnie mieli skute albo związane ręce. Ubecy zachowywali się grubiańsko. Nie chciałbym przytaczać tu wyzwisk, które sypały się na dziewczynę i tego pana [o tym, że był to "Zagończyk", ks. Prusak dowiedział się dopiero po latach]. Ustawiono ich pod słupkami przy ścianie. Przed rozstrzelaniem dałem im krzyż do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Prokurator siedział za małym stolikiem okrytym czerwonym suknem. Odczytał wyrok i powiedział, że nie było ułaskawienia. Potem padła komenda "po zdrajcach narodu polskiego ognia". W tym momencie oni krzyknęli: "Niech żyje Polska", tak jakby się umówili. Padła salwa i oboje osunęli się na ziemię. Żołnierze strzelali z trzech, może czterech metrów". 

Ponieważ 10 ściągniętych na egzekucję i uzbrojonych w pepesze żołnierzy KBW nie trafiło "Inki" i "Zagończyka" z odległości trzech kroków (strzelali w powietrze), dobił ich strzałem z pistoletu w głowę dowódca plutonu egzekucyjnego ppor. Franciszek Sawicki z gdańskiego KBW. Relacje mówią, że był to człowiek z tzw. awansu społecznego, wcześniej służył w NKWD. W chwili oddania strzału miał krzyknąć: "Nie chciała gadzina zdechnąć trzeba ją dobić". Ksiądz Prusak spełnił ostatnie życzenie "Inki" - przekazał wiadomość pod wskazany adres. W 1949 r. został skazany na sześć lat więzienia, odsiedział trzy i pół roku. 

Pamięć o bohaterach



Śmierć "Inki" i "Zagończyka" była zemstą ubeków za działalność Zygmunta Szendzielarza, który przeprowadził szereg udanych akcji odwetowych na przedstawicieli komunistycznej władzy (jego żołnierze zlikwidowali m.in. sowieckiego doradcę PUBP w Kościerzynie) i cieszył się autorytetem ludności, a nie można było go ująć. W śledztwie ubecy pytali Siedzikównę głównie o niego: gdzie jest major, gdzie jest "Łupaszko"? 

Do 2014 roku nie było wiadomo, gdzie Danuta Siedzikówna została pogrzebana. Istniały przesłanki, że na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku - tu IPN miał prowadzić ekshumacje. Kilka lat temu imieniem "Inki" nazwano jeden z parków w centrum Sopotu. Pamiątkowy obelisk stanął także w jej rodzinnej Narewce. 

Słowa Danuty Siedzikówny (wypowiedziane do Krystyny Gaul, innej sanitariuszki od "Łupaszki", która też siedziała więzieniu w Gdańsku): "Popatrz, ilu ludzi mogło zginąć. Lepiej, że ja jedna zginę", niestety nie sprawdziły się. W czerwcu 1948 roku, UB (Urząd Bezpieczeństwa) rozpracował i ostatecznie rozbił Wileński Okręg AK. Majora Zygmunta Szendzielarza komuniści skazali na osiemnastokrotną karę śmierci (jaka nienawiść w tych lewackich ścierwach!) W śledztwie zachował godną postawę. O łaskę nie poprosił. Wieczorem 8 lutego 1951 r. został stracony w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Jego szczątki zostały odnalezione na warszawskiej "Łączce" w 2013 roku.

W 1991 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku uznał, iż działalność "Inki" i innych żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK zmierzała do odzyskania niepodległego bytu Państwa Polskiego. 11 listopada 2006 r. Danuta Siedzikówna została pośmiertnie odznaczona przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski Polonia Restituta. 

http://historia.wp.pl/strona,2,title,Mordercy-Danuty-Siedzikowny-Inki,wid,16841933,wiadomosc.html?ticaid=117aa5&_ticrsn=5

Relacja spowiednika i naocznego świadka śmierci Inki
Posługiwał w kościele garnizonowym św. Piotra i Pawła w Gdańsku-Wrzeszczu. W sierpniu 1946 roku UB zabrało ks. Mariana jako wojskowego kapelana do gdańskiego więzienia, by wyspowiadał „bandytów” skazanych na śmierć. Wtedy jeszcze spełniano takie życzenia skazanych. Jak się okazało, skazanymi byli Feliks Selmanowicz „Zagończyk” i Danuta Siedzikówna „Inka” z 5 Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Brygada ta walczyła od wiosny do jesieni 1946 roku przeciwko komunistom na Pomorzu. Dowódca i jego żołnierze wierzyli, że podporządkowanie Polski Sowietom to tylko przejściowa sytuacja, że nieuchronny jest konflikt pomiędzy Sowietami a zachodnimi demokracjami, które przecież nie mogą tak zostawić Polski, swego najwierniejszego sojusznika…Ksiądz tak wspominał: ”Kiedy wszedłem do celi, widziałem przeraźliwy smutek na twarzy Zagończyka. Miał małe dzieci, przeżywał katusze. Potem przeprowadzono mnie do celi, w której na śmierć czekała młoda, szczupła dziewczyna w letniej sukience. To była Danka „Inka”. Przyjęła mnie spokojnie, wyspowiadała się, a potem wyraziła życzenie, żeby o śmierci powiadomić jej siostrę”. Ksiądz nie wiedział nawet, że „Inka” to zaledwie siedemnastoletnia dziewczyna, która za sześć dni miała obchodzić swoje osiemnaste urodziny. Następnie dodaje ksiądz: „Przeprowadzono mnie schodami w dół. Oni już tam byli. Miałem krzyż, dałem go do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Obok stała jakaś zgraja ludzi – wojskowy prokurator i pełno jakichś ubowców. Prokurator odczytał wyrok. Jego ostatnie słowa brzmiały: Po zdrajcach narodu polskiego, ognia! W tym momencie skazani krzyknęli, jakby się wcześnie umówili: Niech żyje Polska! Potem salwa. Osunęli sięlecz obydwoje żyli. Młodzi żołnierze z KBW, mimo ze starannie dobrani, byli jednak Polakami. Nie uwierzyli w „bandytów”. Strzelali z trzech kroków, tak by nie trafić. „Inka” podniosła się jeszcze raz i krzyknęła głośno: Niech żyje major Łupaszko. Wtedy podszedł oficer UB i strzałem z pistoletu w głowę zakończył jej życie”
Ksiądz musiał jeszcze razem z tym oficerem i lekarzem podpisać protokół wykonania wyroku śmierci, do dziś zachowany. „To było dla mnie nie do zniesienia. Sam nie wiem, jak się znalazłem ponownie w samochodzie” – dodaje ksiądz. Ksiądz Marian pracownikom IPN wyznał, że jego udział w egzekucji, a raczej w mordzie popełnionym na polskich patriotach, w obecności „polskiego” prokuratora, „polskich” oficerów, w „polskim” więzieniu, wstrząsnął nim bardziej niż to wszystko, czego był świadkiem podczas powstania.

Ksiądz Marian trafił do tego samego więzienia jeszcze raz, już nie jako spowiednik, lecz jako więzień. Jako zaufany spowiednik wiedział o planowanej, nieudanej ucieczce samolotem z Gdańska do Szwecji kilkunastu osób z grupy Norberta Imbery’ego ( skazanego później na karę śmierci). 2 listopada 1949 roku aresztowało go wojewódzkie UB w Gdańsku. W Areszcie Wewnętrznym WUBP przetrzymywany był do sierpnia następnego roku. Oskarżony przez Wojewódzkiego Prokuratora Rejonowego w Gdańsku: o posiadanie broni palnej bez zezwolenia, o niedoniesienie władzy o pobycie na Wybrzeżu poszukiwanego przez UB byłego żołnierza AK, uczestnika konspiracji antykomunistycznej, o kontakty z pracownikiem Konsulatu Wielkiej Brytanii w Gdańsku i o niedoniesienie o planowanej ucieczce. Został skazany na 6 lat więzienia. Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie odrzucił skargę obrońcy. Po zastosowaniu amnestii z 22 listopada 1952 roku złagodzono wyrok do 3 i pół roku więzienia. „Wychodził powoli z bramy więzienia, rozkoszując się każdym krokiem na wolności. Zdawało się, że nie idzie, lecz dotyka delikatnie obutymi stopami bruku starej gdańskiej uliczki, jakby w obawie, że znowu zostanie przyłapany. Na czym? Właściwie to ciągle nie wiedział, dlaczego go uwięziono”.

Władze nie pozwoliły księdzu Marianowi na pracę duszpasterską na terenie diecezji gdańskiej. Wrócił do parafii Nowa Wieś Zachodnia koło Ostrołęki. Od 1971 roku osiadł w Rumi koło Gdyni na zasłużonym urlopie zdrowotnym.

W 1995 roku Sąd Wojewódzki w Gdańsku postanowieniem z 15 marca unieważnił wyrok z 1950 roku.

Ksiądz Marian o udrękach i upokorzeniach związanych z przesłuchaniami i pobytem w UB i w więzieniu nie lubił opowiadać. Po latach powiedział: „Nic w moim życiu nie było przypadkowe. Z perspektywy ponad 90 lat widzę je jako realizację Bożego planu. Trafiłem tam, gdzie byłem potrzebny. Sens mojego życia zrozumiałem już w jego połowie. To było w przeddzień mojego uwolnienia z więzienia w Gdańsku, 2 maja 1953 roku. We śnie pokazała mi się Matka Boża, przechodząca mimo. Uśmiechnęła się do mnie. Poczułem wielką radość i jakiś niewysłowiony ład serca, pewność drogi, którą kroczę. Wszystkie drobne sprawy i problemy stały się nieważne. Z tym uczuciem idę przez życie – tak długo, jak Pan Bóg pozwoli”.

Ksiądz kanonik Marian Prusak zmarł 3 stycznia 2008 roku w szpitalu w Wejherowie, pochowany został na cmentarzu w Lisewie Kościelnym 8 stycznia 2008 roku.

http://www.portalkujawski.pl/index.php/component/k2/item/6153-ksiadz-marian-prusak-byl-swiadkiem-morderstwa-inki