Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tubylcy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tubylcy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 1 grudnia 2015

Kozioł-podpierdalacz

Indianka była dziś na dwóch sprawach. O wypas i "bezzasadne" wezwanie glin. Miała o tym nie wspominać, zwłaszcza o sromotnej roli Kozła, ale tak się domagał reklamy w internecie, taak domagał - że nie mogła mu odmówić. Jak napierdalał na Indiankę! Jak się wił i wyginał na tej ambonie! Hm! Aż Indiankę zatkało i zapytała typa wprost - jaki ma interes w donoszeniu na Indiankę? Czemu nie powiadomił jej, że uciekły jej zwierzęta, tylko donosił Wąsowi?

Kozieł jak na wieśniaka mieszkającego po drugiej stronie wsi, 2km od domu Indianki - miał zadziwiająco dużo do powiedzenia o gospodarstwie Indianki i jej zwierzętach. A jak ściemniał aby tylko jak najbardziej zaszkodzić Indiance. Co za dzia-dzi-sko! :(((

Wąs też się popisał. W sumie gorszy niż Kozioł, bo nie tylko na policję donosi, ale i do weterynarii. Śliska gadzina!

Kolejny ksenofob - Czerwony Muchomor - kłamał o rzekomych szkodach jakich doznał, gdy owieczki weszły mu na jesieni na zaorane pole. Traktorem na swoim polu wybebeszył glebę do góry nogami. Łgał, że raciczki owieczek mu tę oranicę wydeptały. Przeszły raz po oranicy i mu ją wydeptały? Co za nonsens!
Na wiosnę i tak tę glebę przewali kultywatorem. Nic na tym polu nie rośnie, a jeśli rosło - sam zniszczył roundapem i traktorem. Do owieczek zaś się bezzasadnie czepia. Ksenofob i tyle. Okropnych sąsiadów ma Indianka.
W zasadzie nie zasługują na miano "sąsiad". Wrogi, ksenofobiczny narodek.
Wredny i nieprzyjemny. Nieżyczliwe i nieużyte, zadufane w sobie rarogi. Wstyd.

Indianka wróciła po długim i męczącym dniu do domku już późno.
Boli ją kręgosłup. Padła jak długa do łóżka i odpoczywa.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Prowokator

Przedwczoraj w nocy (z piątku na sobotę) Kamyk znów niestety wybrał się do Sokółek.
Mimo, że w tym czasie pod dom Indianki zakradło się co najmniej dwóch typów kombinując co by tu zapierdolić. Widział ich, a mimo to zostawił Indiankę samą i polazł na wiochę.
Zamiast pognać typów, poszedł na Sokółki. No, niby się sami ulotnili, gdy on się pojawił na podwórku.

W Sokółkach zaszedł do budy, gdzie tubylcy chleją wódę i żłopią piwsko.
To taka altanka za sklepem babki, gdzie stoi śmietnik. Jest tam straszny syf i smród, ale lokalnym żulom to nie przeszkadza. Ważne, że jest gdzie dyskretnie zamoczyć ryja.
Nim tam doszedł tłuszcza tam zgromadzona rzuciła się na niego.
Tym razem w dziewięciu.

 Zaczął bójkę prowokator, który pokazał Kamykowi spreparowane zdjęcia, które rzekomo przedstawiały nagą Indiankę u Heleny na kanapie. Prowokator wpierał, że u Heleny była impreza na której rzekomo Indianka się upiła i puściła niby z tym typkiem, który pokazywał owo roznegliżowane zdjęcie.

Prowokator stworzył też historyjkę jak do rzekomego puszczenia miało dojść. Uprawdopodobnił ją maksymalnie. Dodał, że Indiance zapłacił za to 150 zł.

Prowokatorowi widać bardzo zależało na tym, by obrazić Indiankę i doprowadzić Kamyka do furii i skłócić go z Indianką. Indianka dorwie tego gnoja i pociągnie go do odpowiedzialności przed Sądem za szkalowanie jej dobrego imienia i narażanie na agresję Kamyka, a także na gwałt ze strony lokalnych prymitywów, którym ten koleś wmawiał, że Indianka puściła się z nim i że ogólnie się puszcza.

Indianka nie wie co to za typek (wie tylko z relacji Kamyka, że to blondyn w wieku ok. 35-40 lat) i nie widziała tych zdjęć by stwierdzić czy ktoś jej zrobił zdjęcia gdy była we śnie gdy nocowała u Heleny i przerobił zdjęcia na nagie, czy to zupełnie cudze zdjęcia z obcego miejsca z doklejoną twarzą Indianki. Ale się dowie. Może to miał być taki głupi żart? A może celowe podżeganie do gwałtu? Celowo stwarzanie zagrożenia życia Indianki? Ukartowany i z zimną krwią zamierzony zamach na Indiankę? Kamyk pokaże Indiance tego typka, a typek będzie musiał pokazać te spreparowane zdjęcia. Wtedy się okaże.

Ten incydent trzeba zgłosić na policji. Tego typu szkalowanie dobrego imienia Indianki i obrażanie jej godności osobistej jest groźne dla niej w tym miejscowym środowisku degeneratów, którzy tego typu informacje interpretują jako zachętę do gwałtu.

Tymczasem w kończącym się tygodniu pewnego dnia, bodajże we wtorek Indianka faktycznie nocowała u Heleny w Olecku, ale Helena żadnej imprezy nie robiła wtedy, a Indianka w nocy spała sama na sofie na korytarzu w koszulce oraz w majtkach po tym jak się wykąpała.

Żadnego faceta z nią nie było. Lokatorzy Heleny spali w swoich pokojach by rano ruszyć do pracy. Indianka nie była pijana. Po prostu spała.

Tymczasem prowokator oczernia Indiankę po wsi posługując się przy tym sfałszowanymi zdjęciami i kłamliwą historyjką. Indianka dorwie tego gnoja kimkolwiek on jest! Co za chore środowisko! :(((


piątek, 19 lipca 2013

Nowi osadnicy, a tubylcy


Znam jedną jedyną szczerą osobę, która wie oraz rozumie co się dzieje na wsi wokół nowoprzybylych osadników z miasta. Jak są postrzegani i traktowani bez względu na to, jakimi są ludźmi. Cieszę się, że Ją znam, bo Ona ROZUMIE moją sytuację i nie próbuje mnie pouczać jak inne nadęte babsztyle z miasta, które nie znając realiów wsi pieprzą trzy po trzy.

Nie próbuje też dawać mi durnych rad, jak babsztyle, które znają realia wsi, ale nie stać ich na gram szczerości. Zakłamane babska wolą roztaczać wokół siebie aurę sielanki - opowiadają o idealnych kontaktach z sąsiadami, o nienagannej współpracy. Wszystko jest u nich cacy i eleganckie. Nie mają żadnych problemów. One co prawda mają mężów, kasę i mnóstwo wsparcia od rodziny i inne profity oraz możliwości i ułatwienia życiowe, ale oczywiście nie dostrzegają różnicy w swojej sytuacji i mojej.

Natomiast ta moja dobra znajoma pochodząca z miasta, a mieszkająca na wsi - w przeciwieństwie do nich nie udaje niczego. Stać ją na pełną szczerość, dlatego mamy ze sobą wspólny język. Dobrą komunikację.

Rozmowa z Nią jest czystą przyjemnością, bo jest mądrą, dobrą osobą, doświadczoną Panią domu, matką, żoną, pracownicą osiadłą na wsi przed laty. To fakt – Oni mają siebie tzn. Ona ma kochającego, wspierającego ją męża, dzięki temu jest Im dużo łatwiej niż mnie. Niemniej jednak ona rozumie o czym ja piszę, gdy piszę o różnych nieprzyjemnych zajściach na wsi, bo oni przez to też przeszli. Ta "wiejska fala" też ich dotknęła w mniejszym, lub większym stopniu.

Jeśli chodzi o mnie – gdybym miała przy sobie kochającego, mądrego, rozumiejącego mężczyznę – otoczenie nie miałoby dla mnie żadnego znaczenia, bo mielibyśmy siebie. Ja się staram nie przejmować chamskim, nieżyczliwym otoczeniem. W zasadzie mam je w nosie. Staram się unikać jakichkolwiek kontaktów z tymi ludźmi, bo przekonałam się wielokrotnie, że nie warto. Na początku owszem, było mi niewiarygodnie przykro. Żadna szmata z miasta, która od czasu do czasu się mądrzy na moim blogu i próbuje mnie pouczać jak mam postępować z miejscowymi – nie ma pojęcia, jak bardzo przykro.

Jedynym wyjściem dla samotnej kobiety z miasta jest unikać kontaktów z miejscowymi wieśniakami. Jest 80 procent szans, że każda miejscowa relacja się dla niej źle skończy. Wieś jest okrutna. Środowisko wiejskie na Mazurach jest okrutne.
Nie spotkałam się z taką nieuzasadnioną nienawiścią nigdy wcześniej.

Moi Dziadkowie także mieszkali na wsi. Byli wspaniałymi, serdecznymi wieśniakami. Hojnymi, ciepłymi, życzliwymi, uczciwymi. Też tam jakieś były tarcia z sąsiadami, bo różni ci sąsiedzi byli. Był taki, co rozpijał Dziadka i Babcia się denerwowała, był taki, co wcinał się w ogród Dziadka i były niesnaski z tego powodu, byli tacy, co szabrowali w ogrodzie Dziadków. Na wsi nie da się uniknąć konfliktów, bo ludzie tam mieszkający są różni.

Ale Dziadkowie mieli też dobrych sąsiadów we wsi, mieszkających nieco dalej. Byli oni bardzo sympatyczni i życzliwie nastawieni.

Także gdy z Babcią szłam drogą do sklepu i spotykaliśmy co rusz jej sąsiadki – każda zagadała, zapytała o mnie, o moją Mamę. Zachwycała się wnusią :) Było miło. Tutaj tego nie ma. Tu jest inaczej.

Owszem, czasem ktoś tam coś się odezwie i coś zagada. Ale to nie to samo. Tam, w tej wsi podszczecińskiej czuło się, że ci ludzie faktycznie byli przyjacielscy. Tutaj jakoś te znajomości są takie płytkie, zdawkowe, mało lub nic nieznaczące.

Co z tego, że kobieta zagaduje mnie sympatycznie co u mnie słychać, jak jednocześnie jej facet okrada mnie, gdy tylko mu się nawinie sposobność?
I ta kobieta o tym wie. To jest taka lokalna obłuda i fałsz. Ja się tym brzydzę.

A może mi się tak wydaje że tutaj jest całkiem inaczej? Wtedy widziałam świat oczami naiwnego, dobrego, ufnego dziecka. Teraz widzę więcej. Może tam na tej podszczecińskie wsi też nie było tak idealnie? Nie było na pewno, skoro młodociany sąsiad zamordował dla pieniędzy sąsiadkę z bloku.

Jednak obraz jaki zapamiętałam z dzieciństwa różni się drastycznie od tego co doświadczam tutaj –  tam było ludzkie ciepło, sympatia, życzliwość i troska. Byli moi wspaniali Dziadkowie. Tutaj jest znieczulica i totalna obojętność na drugiego człowieka. Tam gdzie można coś pomóc lub iść na rękę – nikt ci nie pomoże, a gdzie jest sposobność aby zaszkodzić – zaszkodzi. Generalnie tutaj ludzie są wyjątkowo wredni. Ja mieszkając w mieście nie miałam takich nieprzyjemnych zajść jak tutaj na wsi nagminnie. Generalnie miałam spokój i życzliwość wokół siebie. Rzadko trafiał się jakiś nawiedzony oszołom, co na przykład tłukł mojego psa laską.

Tutaj rolas szczuł psami moje kozy. Kozy pogryzione, pokaleczone. Wyrwane oko, naderwane biodro. Policja i sąd zrobili tak, że rolas nie poniósł żadnych konsekwencji, a z zemsty za to, że złożyłam zawiadomienie - to ja zostałam w pewnym sensie ukarana, a nie ten, co krzywdził moje zwierzęta. Wtedy sprzedałam stado kóz z których miałam sporo mleka i niewielki dochód z racji utrudnienia zbytu (brak samochodu), wzięłam kredyt i założyłam sad, którym się też długo nie nacieszyłam, bo zaraz po posadzeniu wieśniaccy sąsiedzi ukradli mi ponad 220 drzewek owocowych.

Tutaj jest się zdanym wyłącznie na siebie. Samotna osoba uczciwa, porządna ma przechlapane.

Ja jestem monogamiczna. Bardzo się przywiązuję do garstki dobrych przyjaciół i wysoce sobie cenię ich przyjaźń. Sęk w tym, że nie każdy może być moim przyjacielem. Musi być dobra więź emocjonalna, dobre porozumienie, zaufanie, przyjaźń, życzliwość, żywa komunikacja, lojalność. Jestem wybredna pod tym względem. Dla mnie przyjaźń to coś głębokiego. To coś idealnego, pięknego. Nie nazywam przyjaźnią zdawkowej znajomości.

Przyjaciel to ktoś, na kim możesz polegać. Który ci rękę poda gdy trzeba. Który troszczy się o Ciebie. Dużo wymagam? Ale dużo z siebie daję. Więc dla równowagi bym chciała  w przyjaznej relacji mieć do czynienia z ludźmi, którzy też potrafią coś z siebie dawać. Dla mnie cenniejsza jest jedna dobra znajomość, niż 10 byle jakich.

Byle jakie mogą być przydatne, ale jeśli chodzi o przyjaźń, to wystarczy mi jeden bardzo dobry przyjaciel niż 10 zdawkowych lub fałszywych znajomych, lub zakochanych w profitach płynących ze znajomości ze mną. Taką koleżankę też kiedyś miałam. Kolegowała się ze mną głównie dlatego, że miałam fajnych, ciekawych znajomych mieszkając w mieście. Często coś się u mnie ciekawego działo. Odwiedziny osób z zagranicy, wspólne imprezy, wypady. Fakt, było fajnie i żywo.
Ale taka koleżanka to tylko koleżanka. Przyjaciel, to coś znacznie więcej. Nie przyjaźni się z tobą dla korzyści typu pożyczenie traktora czy kombajna, tylko dla ciebie samej, dla tego, jaką osobą jesteś i za co się lubicie i dobrze w swoim towarzystwie czujecie.

ODPOWIEDŹ na insynuacje Aśki, że ze mną coś jest nie tak, dlatego wieś jest wobec mnie wredna:


„A może to wynika z Twojego charakteru? Z tego, że chyba nie lubisz ludzi? Mieszkam na wsi od 5 lat. Byłam "miastowa". Wrosłam w naszą społeczność sama nie wiem kiedy. Na moich Sasiadów mogę liczyć w każdej sytuacji, a oni na mnie. Wspieramy się z dziewczynami ( starszymi ode mnie o ładnych parę lat", spotykamy się na kawę, plotki i winko, załozyłysmy stowarzyszenie wiejskie, wybrali mnie na prezeskę, bo uznali, że z racji zawodu mogę trochę więcej umieć załatwić. Budujemy piec chlebowy, wyremontowaliśmy kaplicę ( pracowałam ramię w ramię z ludźmi, którzy nie mieli dobrej opinii - ot, skierowani na prace interwencyjne z gminy, miejscowi, którym się w zyciu nie poukładało. I pracowalismy razem po kilkanascie godzin na dobę, żeby zdążyć przed mszą dożynkową. A musieli odpracowac po 3 godziny dziennie. Ale pracowali, bo poprosiłam. Ludzie są wszędzie tacy sami. Czy to na wsi, czy w mieście. Są wśród nich złodzieje, są wyzyskiwacze ( jak mój były, niedoszły szef ), są oszuści, ale są i ludzie uczciwi, porzadni i zwyczajnie dobrzy. I uwierz mi - tych jest więcej. Trzeba się tylko trochę otworzyć. I uszanować drugiego człowieka, a wtedy on uszanuje ciebie. Nawet tego, co popija piwko pod sklepem. Jak nasz pan Zdziś - lekko niepełnosprawny, z problemem alkoholowym, ale dobry człowiek. I z całego serca Ci życzę, żebyś na takich, dobrych ludzi trafiała. A może oni są obok Ciebie - tylko Ty nie dajesz im szansy.Asia „


Asiu – bredzisz. Odpierdol się od mojego charakteru i nie doszukuj się dziury w całym. Ja mam bardzo zgodny charakter z natury. Ja jestem bardzo dobrą, porządną osobą. Idealistką. Reaguję ostro, gdy ktoś robi mi krzywdę. Mam prawo tak reagować. Zabronisz mi? Jakby tobie ktoś robił krzywdę, to byś stała jak mumia i nie regowała? Ja reaguję. To, że ty trafiłaś lepiej – to nie jest żadna twoja zasługa. Masz faceta. Samo to, sprawia, że mężowie twoich koleżanek współpracują z tobą, pomagają ci – bo nie jesteś zagrożeniem dla tych bab mając męża.

Ja nie lubię ludzi? Porąbało cię? Czy ktoś, kto nie lubi ludzi wychodzi im naprzeciw, otwiera się tak jak ja się wobec nich otwierałam? Chodzi do nich na gospodarstwa by ich poznać? Zaprzyjaźnić się? Ja się przyjaźniłam tutaj z kilkoma rodzinami gdy przyjechałam. Przynajmniej z mojej strony to była przyjaźń. Z ich strony może tylko ciekawość. Nie znasz moich początków tutaj. W związku z tym, że miałam ich za przyjaciół, a jako przyjaciele mnie zawiedli – przestaliśmy się przyjaźnić. Potem doszły z ich strony (ze strony niektórych z nich) plotki które zaczęły żyć własnym życiem i wypaczyły mój obraz plus niektórzy z nich świadomie działali na moją szkodę np. w temacie drogi. Były też pomówienia ze strony parki, która mieszkając u mnie za friko okradała mnie więc w końcu ich wyprosiłam z mojego domu. Zrobili z siebie ofiary pokrzywdzone przez burżujkę z miasta i napuścili na mnie całą wieś. Więc o czym ty piszesz?

Pracowałaś z pracownikami interwencyjnymi? I co z tego? Ja też. Razem wycinaliśmy krzaki na zarośniętej drodze pod moim gospodarstwem. Wiesz jak się skończyła współpraca? Zazdrosna sołtyska posądziła nas o kradzież rzekomo jej drzewa i napuściła na nas policję. Do tego momentu moja współpraca z tymi pracownikami interwencyjnymi była idealna. Opierdzielali się jak to pracownicy interwencyjni, ale mimo wszystko odwaliliśmy kawał dobrej roboty i droga stała się przejezdna przynajmniej dla traktorów.

„Trzeba się tylko trochę otworzyć. I uszanować drugiego człowieka, a wtedy on uszanuje ciebie.”
Wybacz Asiu, ale gówno prawda. Tutaj istnieje coś takiego jak fama, mafia – solidarność przeciwko obcym. Jak złodziejska parka ze mną zadarła – to wszyscy przeciwko mnie się obrócili. Jak inny typ ukradł mi siano z pola – to też wiocha przeciwko mnie była.

Gdy jeden człowiek z okolicy przyszedł do mnie do pomocy w zamian za mieszkanie i wyżywienie – to tak długo mu gadali aby się na mnie wypiął, aż się wyprowadził. No fakt – u mnie nie było picia i krucho z paleniem, bo nie stać mnie było aby mu papierosy fundować ani na piwo dawać. Poza tym nie było mu źle, tyle że on lubi wypić, a tutaj picia nie ma.

Tutaj, gdy jedna rodzina się ze mną tak naprawdę przyjaźniła – bardzo się lubiliśmy – to aby uniknąć nacisków i prania mózgu ziomali ze wsi – polami do mnie chodzili, aby inni tego nie widzieli i nie mieli powodu do pierdolenia.

Tutaj otwieranie się na innych ludzi nie działa. Jest nieważne. Szacunek? Nie istnieje. Nikt nie szanuje tutaj samotnych kobiet z miasta. Choćby były święte jak Matka Teresa – samo to, że jest sama – to już powód do tworzenia złośliwych, ordynarnych plot.

Miejscowi ludzie uczciwi, porządni i zwyczajnie dobrzy – nie zaprzyjaźnią się z tobą, bo się będą bali nacisków wiochy. Wiocha narzuca takim ludziom swoją wolę. Ci ludzie są bezwolni. Mimo, że możesz mieć z takimi porządnymi ludźmi dobre układy – to wiocha zrobi wszystko, aby je popsuć.

Każda potencjalna znajomość jest skażona pomówieniami, oczernianiem.
Każdy neutralny człowiek wiedząc, że jesteś z miasta – będzie się wobec ciebie zachowywał jak ostatnia świnia. Bo jesteś sama, bo nie masz układów, bo nie dajesz łapówek, bo nie masz pieniędzy lub bardzo niewiele.

Gdy np. daję ogłoszenia że chcę kupić siano lub słomę – to jak ktoś lokalny zadzwoni z ofertą przystępnej ceny – to gdy się dowiaduje że to ja mam kupić – to podnosi podwójnie cenę i robi problem z transportem, wiedząc, że ja nie mam swojego.
Po prostu to są wszawe łajzy. Nie ludzie. Ludzi ja lubię. Łachudr nie lubię. Ty lubisz? Wątpię. Zostań sama na wsi, bez kasy, a zobaczysz co się wokół ciebie będzie działo. Jak się zmieni sytuacja na niekorzyść.

Jak sobie nie dasz rady – będą się śmiali. Jak dasz sobie radę – będą szydzili.
Cokolwiek  nie zrobisz – będzie to według nich źle.

Wierz mi, to nie jest przyjemne, więc wolę sobie odpuścić takie relacje.

A inni osadnicy z miasta? Tutaj ich jest niewielu. A ci co ich znam – to są to egoiści niezainteresowani ani przyjaźnią, ani współpracą. Ba, potrafią ci okazać nawet swoją nieuzasadnioną nieżyczliwość, a nawet wrogość.

Więc samotna kobieta z miasta przyjeżdżając na wieś musi być świadoma tego, co ją tutaj czeka. Będą różne próby zagarnięcia tego co jej. Będą oszustwa, naciąganie nagminne, podłe traktowanie. Ohydne pomówienia, ploty ordynarne, chamskie, wulgarne. Bez względu na to jaka jest. Ludzie na wsi są jak harpie. Rwą na tobie żywe mięso, byle dobrać się do wszystkiego co twoje. Osaczają cię jak wilki owcę.
Taki instynkt prymitywny prymitywnych ludzi. Masz przykład z moimi końmi i psem. Myślisz, że te kontrole to dla dobra zwierząt? Zejdź na ziemię. Chodzi o przejęcie za friko czyjegoś cennego inwentarza pod pretekstem niby jego dobra. Tutaj się nie pomaga. Tutaj się krzywdzi samotne kobiety.

„Ty nie dajesz im szansy” – bredzisz Aśka. To oni nie dali mi szansy. Więc odczep się ode mnie. Ja jestem dobrą, porządną osobą. Sęk w tym, że tutaj się takich nie ceni, nie szanuje i nie traktuje życzliwie ani dobrze.

Owszem, trafiają się osoby życzliwe, które zamienią z tobą parę życzliwych zdań. Ale to niewiele takich osób tutaj jest i nie sąsiadują one ze mną.



niedziela, 3 maja 2009

Szczwany lisiura

Poranek zaczęłam miło od karmienia moich licznych zwierzątek. Następnie udałam się do ogrodu siać warzywa. Najwyższy czas! Ledwie dziabnęłam kilka razy grządkę spulchniając ją pod siew, gdy psy zaczęły ujadać i
po chwili zza górki na drodze wewnętrznej mego gospodarstwa ukazał się obcy mi gościu.Nieco się zjeżyłam, sądząc w pierwszej chwili, że to jeden z wędkarzy stręczonych przez bezwstydnego sąsiadującego z moją ziemią właściciela stawów rybnych.
Ale gościu zagaił:"Słyszałem, że prowadzi Pani agroturystykę"
Indianka uspokoiwszy się nieco: "Raczej gospodarstwo ekologiczne. Agroturystyka będzie po skończeniu remontu. Teraz mogę co najwyżej wynająć miejsce pod namioty lub wynająć oborę na dom letniskowy w zamian za wysprzątanie."Gościu się zmieszał jakby.
Indianka: "Potrzebuje Pan dla siebie?"
Gościu: "Nie... dla znajomych ze Śląska. Mają przyjechać na wakacje w lipcu."
"Pokój mam do remontu. Gdy go zrobię, to będę mogła wynająć." - dodała Indianka
"Teraz tylko pole namiotowe lub oborę mogę zaproponować."
" To może Panu pokażę co jest do zrobienia skoro Pan tu jest i opisze Pan to znajomym. Może taka opcja będzie im pasowała?"

Indianka i gościu poszli obejrzeć oborę.

"Wie Pan, będę miała też jeden pokój do wynajęcia, ale w tej chwili jest w stanie surowym, trzeba tam wodę podłączyć do łazienki, posadzkę wylać."

Gościu: "Można zobaczyć? Trochę się na tym znam. Może będę umiał pomóc."

"No, dobrze. To niech Pan obejrzy to." - rzekła po namyśle Indianka.

Gościu i Indianka weszli do domu oglądać pokój. Od słowa do słowa - i gościu zaofiarował się podłączyć prowizorycznie wodę z piwnicy do kuchni plastykowymi rurami, które Indianka miała w piwnicy. Skręcił rury i trysnęła woda w kuchni. "Nareszcie!" - pomyślała Indianka.

Indianka chciała zapłacić gościowi za tę przysługę, ale gościu nie chciał pieniędzy. "To może chociaż na grilla zaproszę. Dam Panu te pieniądze i kupi Pan kiełbasę, cebulę, wino i urządzimy grilla. Mam nowokupionego grilla. Oto on." - To mówiąc, wyciągnęła pudełko z grillem. Z pudełka wyjęli części grilla i go skręcili od ręki. - "Fajny grill. Mój pierwszy. No to teraz będzie można grillować... :)" - powiedziała zadowolona Indianka,

Gościu był chętny na grilla, ale się śpieszył do domu. Wyznał też, że tak na prawdę z tymi agroturystami... to była lipa, że chciał Indiankę szczwanym fortelem poznać i umówić się na rozbieraną randkę!

"No wie Pan - mnie żadna randka z Panem nie interesuje. Możemy umówić się na zwykłego grilla, ale tylko na grilla i na nic więcej" - odpowiedziała zimno Indianka. "Ja jestem porządną kobietą z zasadami i mnie takie propozycje nie interesują. Nie ma takiej opcji. Szkoda zachodu, jeśli myśli Pan o TAKIM grillowaniu - to odpada." - powiedziała zdecydowanym tonem.

Gościu długo nie mógł uwierzyć i wpatrywał się w Indiankę jak niedźwiedź w baryłkę miodu. W końcu zrozumiał po kilku powtórzeniach i klarowaniach Indianki.

Indianka wyprowadziła gościa z jej posiadłości i pożegnali się formalnie uściskiem dłoni.

środa, 4 marca 2009

Wizyta we wsi

Rano wybrałam się z serkiem na pocztę do wsi. Po drodze spotkałam jadącego autem listonosza i oddałam mu paczuszkę, a on mi dał list. Powiedział, że właśnie co widział Miecia u Grabowskiego.

Byłam już blisko wsi, gdy spotkałam listonosza, więc poszłam dalej do sklepu a potem wstąpiłam do Grabowskiego. Starzec zaprosił do środka rad z odwiedzin. W środku siedział całkiem zadbany Miecio i pitrasił obiad. Zasiadłam z nimi przy stole w maleńkiej, obskurnej kuchence. Starzec rozgadał się głośno. Opowiadał o różnych okolicznych ludziach, których ledwie znałam ze słyszenia lub nie znałam wcale. Opowiadał też o swoich rozmaitych perypetiach i ambitnych planach.

Obejrzałam resztę pomieszczeń w tym domku. Pokoje mieszkalne widać, że były jakiś czas temu odnawiane i są całkiem znośne do mieszkania, tyle że brudne i zaniedbane. Barłogi rozgrzebane, tylko u Miecia w pokoju pościel sprzątnięta porządnie była i pokoik jako tako ogarnięty, ale szyby w oknie i firanki brudne. Biały piec usmolony sadzą. Natomiast u "chłopaków" czyli Wojtka i Sławka było otwarte okienko. Podobno całe sprzątanie tego pokoju polega na wietrzeniu ;)
Wewnątrz na dwóch kanapach leżały rozmemłane barłogi. Z tyłu za nimi stały krzywo ustawione szafy. Ze środka sufitu sterczał żarówą w dół ogołocony z klosza żyrandol.

Ciekawostką był piec umieszczony pomiędzy dwoma pokoikami. Większa część wraz z drzwiczkami wystawała w pokoju Miecia - i tam Miecio rozpalił ogień.
Jedna ze ścian pieca była wpasowana w ścianę, tak, że kafle tej ściany grzały drugi pokoik.

Usiedliśmy na chwilę w pokoiku Miecia i chwilę pogadaliśmy. Dołączył do nas starzec z kuchni.
Dał mi wypatrzone przeze mnie sadzonki aloesu. A ja tak bardzo potrzebowałam aloesu w październiku dla klaczy, a on był tuż tuż... ;) Skwapliwie wzięłam te sadzoneczki. Mam nadzieję, że się przyjmą.

Potem wyszliśmy wszyscy na zewnątrz obejrzeć słomę, którą chciał mi opylić stary Grabowski.
Przy okazji oprowadził mnie po swoim siedlisku. Zajrzeliśmy w każdy zakamarek. Budynek gospodarczy ma imponujący - ustawiony w kształcie podkowy, duży, przestronny, jasny, stosunkowo nowy i przeraźliwie pusty.

A ile ma Pan ziemi? - zapytałam.
Blisko 20 hektarów - odpowiedział starzec.

Aż szkoda, żeby się taki potencjał marnował - pomyślałam, ale niestety - jego "synowie pijaki nie chcą robić" - jak mawia starzec. Wszystko marnieje, rozkradane przez okolicznych złodziei. Z żalem pokazał wybebeszony z co cenniejszych części ciągnik, który już nie pojedzie.

Po podwórku kręciły się kury, w wielkiej oborze stała samotna krówka z wyjątkowo małym wymieniem. Zdumiałam się widząc tak maluśkie wymię. Widać jakaś mięsna rasa niewydajna mlekowo. Biało szara mięsna jałówka. Wcześniej w sieni pokazali mi ile ta krówka daje mleka. Byłam zaskoczona zajrzawszy do kamionkowej beczułki - "tylko tyle mleka??? To wasza krowa tylko t y l e mleka daje??? To moja jedna koza taką ilość mleka daje ;)))))" - rzekłam ubawiona.

W oborze zajrzałam na poddasze do spichlerza na zboże. Dość dużo miejsca tam było.
Jeszcze więcej na parterze, gdzie cały rząd kojców dla świń był. Wszystko puste. Kurczę. Aż szkoda. Taki potencjał niewykorzystany - a w domu czterech chłopa siedzi. Normalnie szok.
Starzec to jeszcze rozumiem - schorowany. Miecio to przynajmniej coś robi - pomaga mu - pali w piecach, gotuje, karmi kury i krowę, chodzi po zakupy dla starca, cośkolwiek robi. Ale dwóch synów Grabowskiego - na gospodarce palcem żaden nie ruszy. Wolą iść pracować do lasu, a po robocie napić się zdrowo i nabałaganić w domu. Po prostu brak mi słów. Jak tak można żyć? Tak nie dbać ani o siebie, ani o majątek. Niektórzy nie potrafią uszanować tego, co dostali w takiej obfitości od losu.

Ja by zdobyć moje gospodarstwo, musiałam sprzedać moje mieszkanie w mieście, na które z kolei zapracowałam ciężką pracą ponad siły na statkach norweskich co i odchorowałam i moje gospodarstewko jest oczkiem w mojej głowie. Kocham moje miejsce ponad wszystko i dbam o nie jak potrafię i jak mi sił starcza. Nie mieści mi się w głowie, że ktoś może tak nie szanować swojego gospodarstwa i żyć tak podle, tak byle jak... Straszne... Jestem w szoku...

Wróciłam do domu z dość ciężką torbą zakupów głównie warzywnych. Kupiłam też ładny szklany dzbanek z wieczkiem hermetycznym. Dzbanek będzie doskonały do mojego twarożka. Serek będzie w nim widać w całej jego mlecznobiałej krasie ;)

Dokończyłam obrządek zwierzyny i pozamykałam zwierzaki w ich boxach. Weszłam do domu i przekąsiłam coś niecoś na szybko, bo zgłodniałam w międzyczasie. Wyprawa do wsi zmęczyła mnie. Położyłam się na chwilę do łóżka by odpocząć zanim zabiorę się za gotowanie obiadu. Zmęczenie jednak zamiast zmaleć urosło i zamieniło się w wielką senność i już nic mi się dzisiaj nie chce robić. Miałam w planie palenie w piecu, natarganie wiader wody i kąpiel, ale nie mam siły. Najchętniej osunęłabym się pod me dwie kołdry i wełniany koc i zasnęła snem sprawiedliwego nie zważając na nic.

środa, 21 stycznia 2009

Dzień Babci

Moja Babcia nie żyje... Od lat już... Zapalę świeczkę w jej intencji... Gdyby żyła, zabrałabym ją ze sobą tutaj na te Mazury.

Dostałam zamówienie na serek kozi. Spakowałam pieczołowicie serek w zgrabną paczuszkę. Spakowaną paczuszkę natychmiast wsunęłam do lodówki. Serek świeżutki, śmietankowy – pyszny wyszedł. Troszkę mi zostało na śniadanie. Paczuszkę trzeba dzisiaj wysłać. Jeszcze tylko zaadresować pakuneczek i trzeba zanieść na pocztę.

Wczoraj w końcu dostałam pralkę. Dzisiaj mam zamiar ją sprawdzić czy aby i ta nie uszkodzona, bo licho nie śpi.

Także wczoraj koza Prima dostała ruję. Puściłam do niej Aramisa – kozła saaneńskiego wielkiej urody.
Pan Jacuś – szef stada – chwilowo odseparowany od reszty stadka. On teraz ma nie kryć. Czas by Aramis się wykazał.

Dzisiaj rano wpuściłam konie do wodopoju krowiego, bo mam podejrzenie, że ich wodopój zamarzł.
Niech się napiją do syta, a potem wypuszczę krowy. Konie i krowy trzymam osobno, bo konie atakują dla zabawy krowy. Ostatnio zagnały jedną z krów do rzeczki i biedna krówka ugrzęzła w lodowatej wodzie – zaplątała się w sznurki elektrycznego pastucha.

Pośpieszyłam jej na pomoc. Przecięłam sznurki i krówcia o własnych siłach wyszła z rzeczki. Całe szczęście. Ja już przewidując najczarniejszy scenariusz wzięłam ze sobą linkę by ją wyciągać. Nie byłoby łatwo wyciągnąć ciężką krowę z rzeczki, gdyby się tam mocniej zaklinowała. Musiałabym stosować jakieś dźwignie i naciągi w oparciu o rosnące nad rzeczką drzewa. Na szczęście się bez tego obeszło. Po oswobodzeniu krówci natychmiast zagnałam bydło do obory, by się krówcia zagrzała (w oborze jest dużo cieplej).

Powędrowałam dziś na punkt pocztowy w sklepie w Sokółkach, ale okazało się, że listonosz już zabrał przesyłki do wysłania i już tego dnia nikt by mego serka nie nadał w Polskę. Szkoda mi było ryzykować świeżością mego białego smakołyku i poświęciłam się 30-sto kilometrowej wyprawie na pocztę w Kowalach, z czego kilkanaście kilometrów przebyłam na moich długodystansowych nóżkach :D Oczywiście, że łapałam okazje. Sęk w tym, że zanim złapałam, to swoje musiałam przejść. Także po samych Kowalach zrobiłam gdzieś z 2 kilometry.

Zanim opuściłam Sokółki, spotkało mnie na drodze dwóch znajomych chłopów.

Scenka na drodze w Sokółkach:
Sławek: „Co słychać Iza – słyszałem, że potrzebujesz słomy. Mam duuużo słomy. Mogę ci ją dać. Wszystką słomę.
Indianka: „Za darmo nie. Dam ci ser i jaja na wymianę.”
Sławek: „eee... za darmo ci dam... Ja nie potrzebuję jajek. Mam swoje jajka. Dwa. Dwa jajka mam.”
Indianka zachowując kamienną twarz (to nie był zaskakujący żarcik, raczej typowy dla tego rodzaju środowiska wiejskiego – sprośny i oklepany do znudzenia): „Ty nie masz jaj. Nie masz kur.”
Sławek: „Mam kury.”
Indianka: „Masz znowu kury? A nie miałeś? Lis ci zeżarł ostatnio.
Sławek: „Mam kury teraz.”
Indianka: „No to ci dam sam ser na wymianę.”
Sławek: „Nie potrzebuję. Mam krowę i mam ser. Robię swój własny twaróg.”
Indianka: „Robisz twaróg? No to nie mam nic na wymianę, a ty nie masz czym tej słomy przywieźć. Nie masz ciągnika”
Sławek zapalając się do pomysłu: „aaa... ciągnik się znajdzie...” i dalej śliniąc się obleśnie: „...pokochamy się i dam ci słomę. Pokochamy się? Jak się ze mną pokochasz, to dam ci całą słomę jaką mam. Z całej stodoły.”
Indianka się wkurwiła: „Co??? Co zrobimy?! Ocipiałeś?! A co, czy ja jestem jakaś tania prostytutka by się puszczać za byle słomę z byle kim?”
Wkurzona pomaszerowała dalej nie oglądając się za siebie i nie słuchając mruczących coś tam pod nosem przed chwilą spotkanych dwóch chłopów.

Najważniejsze, że do Kowal szybko dotarłam – śpieszyłam się by zdążyć z nadaniem drogocennej paczuszki.
Powrót już nie był aż tak istotny i w sumie nie przeszkadzało mi to, że musiałam przejść 10 kilometrów zanim złapałam okazję powrotną :D Gdy dotarłam do wsi, zrobiłam jeszcze drobniutkie zakupy wydając ostatnie groszaki na nasiona :D Ale za to jakie nasiona :D Kupiłam 60 drzew w pigułce – czyli 60 orzechów :D
- 30 laskowych i 30 włoskich :D Teraz je zapobiegawczo stratyfikuję w lodówce, choć nie do końca wiem czy tak trzeba. Laskowe pewnie tak, ale włoskie niekoniecznie. Wszak pochodzą z dość ciepławego klimatu.
Sprawdzę później w necie jak z onymi nasiony postępować :D

W sklepie było pustawo. Weszłam i wpierw zaczęłam lustrować witrynę z nabiałem próbując wyśledzić naturalny jogurt, śmietanę i kwaśne mleko – oczywiście, że nie kupuję krowiego nabiału by go spożywać – używam tylko marginalne ilości tych produktów do zaszczepiania mojego koziego mleka odpowiednimi kulturami mleczarskimi. Prosto i tanio. Niezawodnie. Ale musi być stricte naturalny jogurt, śmietana czy mleko.
BEZ ŻADNYCH DODATKÓW. Tylko naturalne szczepy bakterii muszą być zawarte w tych produktach.

Co jakiś czas kupuję świeże bakterie, a potem lecę już na tych wyhodowanych na kozim mleku, zostawiając sobie odrobinę skwaśniałego koziego mleka lub odrobinę koziego jogurtu do zaszczepiania kolejnych nastawów.

Mam też kupione i czekające na użycie suszone szczepy bakterii, ale na razie ich nie musiałam używać.
Trzymam je na szczególny czas, gdy zabiorę się za wyrób serów podpuszczkowych. Na razie mam za mało mleka i czasu na to. Świeże mleko od jednej kozy mam głównie na swoje potrzeby. Na bieżąco wykorzystuję je do wyrobu budyniów, naleśników, ciasta, zaprawiania zup i sosów, wyrobu twarogu do naleśników i na kanapki,
do wyrobu kopytek. Prawie nic nie zostaje. Mleczko znika w mgnieniu oka.

Gdy tak lustrowałam bacznym okiem nabiałową witrynę – nagle uczułam, że coś mnie złapało za kolano... ;)
Obejrzałam się i zobaczyłam szczerbatego chłopa – znanego mi z widzenia.

Scenka w sklepie:
Szczerbaty chłop: „Iza, co słychać? Ja tam muszę wpaść do ciebie na ciepłe nóżki”
Indianka krzywo patrząc na szczerbola: „że co?? Nie ma takiej opcji!”
Szczerbaty chłop: „Wpadnę do ciebie, Iza!”
Indianka: „NIE. Nie ma takiej opcji i tyle. Koniec tematu.”
Indianka minęła obojętnie szczerbola i poszła oglądać inne witryny i półki. Szczerbol po chwili ulotnił się ze sklepu.

No i wtedy wyśledziłam wśród tych półek wiejskiego sklepu owe orzechy... Oczy zaśmiały się mi do tych beżowych skarbów. Przećto z takiego malusiego orzeszka wyrasta potężne drzewo! Więc za ostatnie grosze kupiłam owe nasiony :D

Spodobało mi się ujrzane na blogu koleżanki bardzo mądre przysłowie: „zrób to co możesz, z tego co masz, tu i teraz gdzie jesteś”. Bo chociaż niekoniecznie stać mnie na zakup kolejnych gotowych drzewek do mego sadu, to na zakup nasion stać mnie na pewno i na pewno coś z nich wykiełkuje – nawet jeśli nie wszystkie, to choć część i wcześniej czy później (raczej później) doczekam się z nich swoich orzechów, a Indianka luuuubi orzechy :D

Wróciłam do mego wiejskiego domku przez pole po moich własnych śladach odciśniętych w śniegu zastanawiając się nad swoistą mentalnością miejscowych wieśniaków. Przemknęło mi przez myśl, że gdybym przestała ich traktować jak dorosłych, odpowiedzialnych ludzi, a zaczęła traktować jak głupiutkie kozy, to może przestaną mnie tak wkurzać. Kozy też są namolne. Namolne, wścibskie, wszędobylskie. Taka ich natura.

Lokalni wieśniacy też są obdarzeni podobnymi cechami. Tyle, że mają jeszcze dodatkowo kilka gorszych cech takich jak plotkarstwo, łgarstwo, lepkie rączki, rozpasana chciwość itp. Jednak zdecydowanie wolę obcowanie z moimi kozami, niż z miejscowymi wieśniakami ;)

Na podwórku zastałam mój zwierzyniec w komplecie: bydło, konie, kozy. Kozy zaraz się skryły w koziarni, bo zaczęło dżdżyć (zaczął siąpić bardzo drobny deszcz).

Weszłam do domku, przebrałam się i wyszłam do zwierzyny. Zawiozłam taczką krowom i koniom siano i słomę.
Pościeliłam słomę i zadałam siano na noc. Zamknęłam kozy. Kóz nie było gwałtu dokarmiać – radzą sobie same ściągając samodzielnie kostki ze strychu przez otwór w suficie. Nie jestem zachwycona ich samodzielnością, bo niszczą w ten sposób sporo siana, ale przynajmniej są najedzone.

Zaniosłam psom karmę. Wydoiłam Agatkę, która z krzykiem ku mnie podbiegła domagając się dojenia, a następnie zaprowadziłam ją do koziarni. Uwolniłam Pana Jacusia by się poszedł napić. Wody napić ;) Pan Jacuś to szef stadka kóz – obecnie w separacji coby nie zapylał kóz ;)

Weszłam do domu i nalałam sobie talerz gorącej zupy, którą zaczęłam podgrzewać, gdy tylko wróciłam z wyprawy. Jak dobrze, że tę zupę wczoraj sobie ugotowałam na dziś... Po wyprawie – jak znalazł ;)

Potem zrobiłam budyń, który czeka cierpliwie, aż w końcu przestanę klikać i się za niego łakomię zabiorę. Budyniu będzie tym smaczniejszy, bo z kupionym dzisiaj sokiem malinowym – pycha ;D.

Indianka uwielbia maliny. Indianka i jej kuzynka niegdyś jako małe psotne dziewczynki zajadały się malinami w babcinym ogrodzie... buuu... Naszej kochanej Babci już nie ma... :((((((((
Posadzę tych malin wiosną przez wzgląd na tamte dobre czasy, kiedy słońce świeciło, dziadkowie żyli, a my -małe dziewczynki bawiłyśmy się w księżniczki i dobre wróżki ;)

Ewuś prawdopodobnie ze swoim nowym partnerem wpadnie do mnie na urlop w tym roku.
To ja ją namówiłam, by założyła profil na Sympatii. Posłuchała i jest teraz bardzo szczęśliwa. Bardzo mnie to cieszy, że chociaż ona ;) Tak długo była sama - aż 8 lat. Teraz nareszcie spotkała cudownego mężczyznę i jest z nim baaardzo szczęśliwa.