Pokazywanie postów oznaczonych etykietą goście. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą goście. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 21 czerwca 2016

Niespodziewani goście

Wpadła Pani Marianna Sznel z bratem i jeszcze jedną panią, zobaczyć, czy Rancho jeszcze istnieje. Istnieje i nawet hodowane są tu liczne zwierzęta. :)

Pani Marianna mieszkała tutaj w latach 50tych ubiegłego wieku.
Czyli kawał czasu temu. Obecnie mieszka na Śląsku, w Lubaniu.
Zmieniła też nazwisko.

Goście rzucili okiem na siedlisko i porozmawiali chwilkę z chorą Gospodynią, która zrobiła im pamiątkowe fotki i filmik.

Niestety, nie ma zgody na publikacje w sieci, więc nie zobaczycie dawnych mieszkańców Ranch'a Indianki :)

Ale Indianka zrobi gablotkę z galerią starych zdjęć z gospodarstwa i dołoży do nich nowe.

Wieczorową porą polami nadeszli trzej nawaleni muszkieterowie.
Co prawda, mieli z góry uprzedzająco powiedziane, aby wstawieni się nie pokazywali, ale się zupełnie tą przestrogą nie przejeli :)

Nie dość, że nawaleni, to przytargali ze sobą wór trunków.
Dwie flaszki wódki, wino i 10 browarów.

Mieli niby Indiance coś pomóc na gospodarstwie, więc ich od razu nie wywaliła, ale nie była zachwycona.

Pozwoliła im sobie zrobić grilla przed jej domem, ale mieli być cicho i się nie awanturować, a po imprezie iść spać do stajni na siano. Nawet im wyniosła kilka rzeczy do użytku, jak krzesla, kubki, talerz, czajnik itp.

Sama położyła się do łóżka i zasnęła. Muszkietery imprezowały i uchlały się mocniej i zaczęły szturmować dom Indianki. Jeden z nich napierdalał pięścią w okno tak mocno, że wezwała gliny. Zanim gliny przyjechały, muszkietery poszły w długą unosząc ze sobą cenne trunki.




czwartek, 26 września 2013

Przybył Wiktor

Wczoraj Wicia przybył z odległego Wrocławia – ex wolontariusz Indianki, który tutaj stacjonował przez 3 miesiące 3 lata temu. Tym razem zjawił się jako gość / CouchSurfer :) Ma parę dni wolnego i wyrwał się na Mazury. Ze wsi podwiozły go najlepsze sąsiadki Indianki. Indianka dziękuję za pozdrowienia i także pozdrawia Anię i Helenę :)

Powitanie Wici :) Nawet koniki go przywitały przyjaźnie :)
Wczoraj Indianka ugotowała Wici spaghetti z grzybami shitake własnej hodowli, liśćmi selera z własnej uprawy doniczkowej oraz z sosem pomidorowym. Potrawa smakowała gościowi, zwłaszcza grzyby shitake.

Grzyby shitake i liście selera. Składniki wczorajszej potrawy powitalnej :)
Dziś CouchSurfer odbył warsztaty permakulturalne ;))). Podziałał w stajni, gdzie szykuje miejsce na opał. Wywiózł trochę obornika i rozścielił go za domem, gdzie na wiosnę Indianka założy przydomowy warzywnik, aby koty mogły mordować gryzonie do woli. Gryzonie zżerające warzywa :)

Na śniadanie były wypasione naleśniki z dżemem, a na obiad gęsta i pożywna zupa jarzynowa z marchwią, selerem, ziemniaczkami i przyprawami oraz dodatkiem mleka koziego na zasmażce.

Kozie mleko. Samo zdrowie! Każdy chłop ci to powie :)))
W międzyczasie pomiędzy szykowaniem posiłków Indianka jeszcze dała radę wydoić kozy oraz rozbudować pastuch nowego wybiegu dla koni, niestety zabrakło czasu na jego dokończenie i włączenie. Ale jutro już będzie włączony.

Na kolację Indianka upiekła wielkie ciasto urodzinowe dla Wici oraz zrobiła budyń. Wicia jednak dzisiaj wcześniej padł zażywszy ruchu oraz świeżego powietrza i śpi jak kamień nie reagując na wezwania do pożarcia budyniu :)
Wielkie ciasto drożdżowe jeszcze stygnie i dochodzi do pełnej dojrzałości. Dzisiaj wieczorem lub jutro rano będzie dmuchał świeczki na swym torcie :)

Natomiast jutro Wicia się wybiera odwiedzić ludzi bez butów ;)))

czwartek, 22 sierpnia 2013

Otrzęsiny

To zdjęcie jest tylko namiastką piękna tęczy i poświaty, jaką Indianka dzisiaj oglądała.

Indianka wreszcie zobaczyła ostro jak wielka jest jej wrodzona naiwność wynikająca z jej szlachetności i ogromnej dobroduszności oraz dobrodusznej wiary w dobre intencje drugiego człowieka. Prawda jest taka, że niewiele jest osób wartościowych i nie ma co liczyć na to, że takie przypadkowe takimi właśnie są.

Pora otrząsnąć się ze swojej wybujałej naiwności, pogonić upierdliwe muchy, rozejrzeć się za podobnymi sobie wartościowymi pszczółkami i dalej tworzyć swój raj. Zapraszać osoby wyłącznie sprawdzone, polecone, uczciwe i prawe oraz przede wszystkim ŻYCZLIWE.

Generalnie darować sobie współpracę, tam, gdzie ona niewiele daje Indiance, a wymaga od niej ogromnych nakładów siły i środków oraz osobistego poświęcenia np. oddania obcym do użytku swojej sypialni lub dzielenia się niewielkimi zapasami żywności podczas gdy osoby odwiedzające nie dzielą się z Indianką niczym.

Indiankę koszmarnie męczy roszczeniowa postawa ludzi, którzy tutaj ostatnio przyjeżdżali. Nie wszyscy byli jednakowo męczący. Niektórzy więcej z siebie dawali niż było ustalone przed ich przyjazdem i to Indianka w pełni docenia. Np. dwóch Polaków, Irlandczyk, Anglik i Włoch przywieźli ze sobą jedzenie do wspólnej konsumpcji, co było dla Indianki dużym odciążeniem, bo jej zapasy i zasoby na razie są jeszcze skromne, choć ma nadzieję na wielką obfitość jadła wszelakiego w kolejnych latach. Po to kupiła stadka hodowlane zwierząt: owiec, gęsi, kur oraz utrzymuje stadko kóz.

Dzisiaj wieczorową porą piękna aura. Na dworze po deszczu tęcza i niesamowitej urody świetlista poświata. Jak z bajki. W rzeczy samej Indianka mieszka w bajkowym miejscu. Jest tu przeuroczo.

Zwierzęta już pozamykane na noc. Pora przygotować chleb do pieczenia. Może zrobić sobie budyń na kozim mleku? Albo naleśniki! Jest mleko, są jaja, cukier i mąka, a nawet domowej roboty dżem jabłkowo-bzowy – pora na naleśniki! :) Dzisiaj naleśniki! :)

piątek, 16 sierpnia 2013

Ogrodnik wieczorową porą


Indianka wczoraj nie wkleiła zdjęć tak jak planowała, bo miała wizytę gościa.

Prezent od gościa-ogrodnika :)


Doświadczony ogrodnik-pasjonat opowiadał Indiance o swojej pasji ogrodnictwa i swoich początkach w tej dziedzinie i jak został Mistrzem Ogrodnictwa co było opowiastką dość zabawną, a jednocześnie pokazującą jego niezłomną determinację i umiejętność dopinania swego, co jest cechą cenną u wszystkich pasjonatów. Miszczuniu udzielił Indiance kilku cennych porad – już wcześniej zresztą przez telefon naświetlił Indiance ważne aspekty ogrodnictwa i marketingu swoich plonów. Kiedyś wystarczyło umieć wyhodować warzywa by się utrzymać - teraz trzeba dodatkowo umieć sprzedać swój towar.

Pomidorki koktajlowe

Konkurencja na rynku jest duża, a potęguje ją wlewająca się przez otwarte granice Polski fala zachodnioeuropejskich i południowoeuropejskich warzyw i owoców. Polski ogrodnik nie zarabia - zarabia zachodni i południowoeuropejski ogrodnik - który generalnie finansowo i tak ma się lepiej od polskiego ogrodnika - także dopłaty ma 5 razy większe niż polski ogrodnik. 

To wszystko jest bardzo nie fair. Mówiąc bez ogródek - ma miejsce przykra dyskryminacja polskich rolników i ogrodników. Nie mają oni równych szans w zaciętej walce o konsumenta. 
Faworyzowani są zachodnioeuropejscy i południowoeuropejscy rolnicy. Nasi mogą zrobić tylko jedno - sprzedać swoją ziemię za bezcen zachodnioeuropejskim nabywcom. Ktoś ma wątpliwości czy członkostwo w Unii dobrze Polakom i Polsce służy? Nasi rolnicy polscy będą robić za parobków u obcokrajowców - na swojej ziemi, którą będą musieli im sprzedać z braku środków do życia. Czy coś można zrobić? Zmienić rząd na taki, który zadba o ten witalny sektor polskiej gospodarki. Co można zrobić oddolnie? Nie brać kredytów które wymuszają wysoką produkcję dla ich spłaty i sprzedaż płodów poniżej kosztów produkcji - aby tylko było na raty.  To jest następne nabijanie kabzy polskim pieniądzem obcych banków które mieszczą się w Polsce i dominują. Co robić? Wytwarzać żywność tylko dla siebie i swojej rodziny. Olać mieszczuchów jak mają nas w dupie pod naporem propagandy mediów. Niech kupują żarcie z Zachodu Europy. Polskie rolnictwo się zwinie, wtedy Zachodni bauerzy podniosą 10 krotnie ceny - a mieszczuchy polskie będą bulić, bo nie będzie innej alternatywy. Nie będzie marchewki ni słoniny z polskiej wsi. Będą żarcie sprowadzać z Chin. Tylko jak długo? Polska bankrutuje. Pieniądz traci wartość. Deficyt rośnie. Ani Chiny, ani Zachód za darmo mieszczuchom polskim nie da żreć. Będą musieli jechać wszyscy na Zachód i robić wszystkie najgorzej opłacane, brudne roboty. RODy? Rodzinne ogrody działkowe? Zostaną zlikwidowane. Już są pierwsze próby. Chodzi o to, by zmusić Polaka by żarł zachodnie gówno sprowadzane za każde pieniądze.

Gość był na tyle miły, że przywiózł Indiance kilka swoich warzyw i owoców by pokazać co u siebie uprawia. Były to maliny, pomidorki koktajlowe, zwykłe pomidory i ogórki gruntowe. 



Poza tym na prośbę Indianki przywiózł jej 5 litrów benzyny do wykaszarki i piły. Indianka oczywiście pieniądze za paliwo zwróciła. Co prawda chciała kupić 10 litrów paliwa, bo na tyle akurat miała pieniądze, ale lepszy rydz, niż nic. Zanim zużyje tę piątkę może się trafi inna okazja i ktoś podrzuci Indiance paliwko na chatę.
Indianka dziś się czuje tak sobie. Zaplanowała sobie na dziś lekkie prace, czyli instalowanie pastucha elektrycznego. Być może spróbuje też siatkę wolierową rozciągnąć? Trzeba też wykosić pozostałe chaszcze wokół domu i przygotować kolejne słupy do kolejnego odcinku ogrodzenia jak też zbudować przydomową wolierę dla drobiu.

Warto też do donic nasypać ziemi i posiać zioła do uprawy domowej.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Coconing rancherski 2013


Jest pełnia lata zmiennego: raz gorącego, raz deszczowego, raz upalnego, raz chłodnego. Indianka z lubością przeciąga się przed komputerem patrząc przez okno na swoje śliczne, zielone podwórko i piękne rude słupy gęstej woliery.

Indianka od pewnego czasu odczuwa coś na kształt ludziowstrętu i zniecierpliwienia. Ma dosyć obcych na swoim rancho. Jedynie Czegewarę była w stanie stolerować na dłuższą metę z uwagi na trening koni i jego pracowitość. Ewentualnie mogłaby jeszcze ugościć kogoś, kto się zna na budowlance i pomógłby wstawić luksfery i załatać podłogę w paszarni.

Podczas gdy sąsiadujące agroturystyki zarobiają kasę na swoich gościach – Indianka zarobiła tylko masę niepotrzebnych problemów, które ciągną się po dziś dzień. Straciła psa, który urodził się na jej farmie i przeżył tu szczęśliwie 9 lat. Nie było warto stwarzać możliwości darmowego pobytu dla mieszczuchów. Nie potrafią tego docenić. Niektórzy z nich zachowują się jak ostatnie łajzy. Tak przynajmniej było w przypadku lesb. One nic co potrzebne na gospodarstwie nie potrafią zrobić, a jedyne co potrafią robić – to donosić, pomawiać, oczerniać i szkalować dobre imię oraz szykanować Gospodynię, która użyczyła im za darmo swój pokój oraz walory jej pięknego gospodarstwa. Ich największymi umiejętnościami są zawzięte i podłe nagonki internetowe. Podłe kreatury stać tylko na podłe zachowania. Wpuszczając na swoje prywatne włości i do prywatnego domu obce osoby bardzo się ryzykuje. Lepiej sobie to ryzyko odpuścić. Nie wiadomo, co za kanalia się może jeszcze przytrafić. Jak na razie – te dwie w zupełności wystarczą Indiance.

Czegewara ujeździł Indianę, wkopał większość słupów przed domem. Wykosił pokrzywy na podwórku i pod oborą. Mieszkał w namiocie, więc nie stresował Indianki w domu i nie naruszał jej prywatności. Mógłby sobie tu jeszcze pobyć. Teraz bardzo by się przydał do zwożenia siana z pola i do złożenia kosy. No, ale nie ma go. Indiance będzie trudniej poradzić sobie z Indianą bez niego, ale spróbuje. 

Przeciętny człowiek bez umiejętności treningu koni lub umiejętności budowlanych i wykończeniowych nie ma szans, by się tutaj wlisić za darmola na rancho Indianki na jej koszt.
Tylko dawni, zaufani goście, którzy tutaj już byli kiedyś mają szansę być ugoszczeni na Rancho. 

Jest też plus tego, że jest sama – nie musi gotować gościom obiadów i szykować śniadań oraz kolacji. Gdy jest sama – je kiedy chce lub nie je. Obecność wolontariusza, czy gościa w zamian za pomoc na gospodarstwie jednak zobowiązuje do wysiłku w tym kierunku i nie tylko. A tak, co prawda nie ma żadnej pomocy znikąd, ale też nie ma uciążliwych obowiązków wobec gości, bo jednak ten gaz i wkład do garnka dla gościa trzeba kupić póki co. Póki zwierzyna Indianki nie dojrzeje i nie rozmnoży się tak, by było całkowicie własne jadło na miejscu. Nad ogrodem też trzeba popracować od podstaw. Zbudować najpierw ogrodzenie i to nie małe. Musi być gęste i solidne, bo zwierzaków ci u Indianki dostatek i chętnie wchodzą w każdy zakamarek gospodarstwa. 

Tak więc Indianka pławi się w swym rancherskim coconingu :) Jest sama, dzięki temu spokojna, bez stresów i uciążliwości związanych z goszczeniem obcych na swojej posesji. Wieje niesamowicie. Siano na polu przewieje, ale musi je najpierw postawić na sztorc, bo je deszcze ubiły mocno.

No i miała kopać. Jest masa roboty. Ile zrobi – tyle będzie :) Trzeba przestać od siebie zbyt wiele wymagać. Pora wrzucić na luz i cieszyć się każdą naturalną chwilą na rancho. Oddać się Nirwanie :) Pora też posprzątać to co nasrały w życiorysie Indianki dwie wynaturzone lesby z miasta. Gdyby nie one – pies nie znalazłby się w niewoli za kratami, a  ona nie trafiłaby w tym roku do Giżycka po swego psa i nie zostałaby pobita przez policjantki i fałszywie oskarżona o rzekome naruszenie ich nietykalności. Gdy tłukły i szarpały Indiankę, to ją dotykały same. Więc kto komu co naruszył???

Rancho wychodzi ze strefy upublicznienia i dzielenia się swymi pięknymi zasobami naturalnymi  w strefę anielskiej, błogiej i spokojnej prywatności :) Czyli 3 letni okres goszczenia rozmaitych letników w zamian za pomoc na gospodarstwie odchodzi w przeszłość. Jego miejsce zajmuje upragniony spokój ducha Indianki i spokój Ranch'a :) 

piątek, 11 stycznia 2013

Sante


Parę dni temu, w środę przyjechał Sante. Sante jest Włochem. Przyjechał, by pomóc Indiance naciąć drewno do pieca, bo Indiance coś zimno... ;)

Indianka do ostatniej chwili nie wierzyła w jego przyjazd, mimo że bilet lotniczy miał już kupiony w garści, a paka z dobrociami włoskimi wysłana do Indianki z samej Italii już szła kurierem.
Indianka w dzień przyjazdu Włocha pracowała jak co dzień. Napaliła dobrze w piecu resztkami drewna i wieczorem poszła się wykąpać korzystając z okazji, że gościa jeszcze nie ma i nikt się jej obcy po domu nie plącze.

Wykąpawszy się w gorącej kąpieli, porządnie wymoczywszy i wygrzawszy – spojrzawszy na zegarek stwierdziła, że warto opuścić wannę, jeśli nie chce by gość ją w niej zastał. Owinięta w dwa ręczniki – mokra wskoczyła pod pierzynę i prawie zasnęła. Była totalnie zmęczona dniem pracy i senna po gorącej kąpieli. Za nic w świecie nie chciało jej się wstawać, ubierać i chałupę ogarniać, by gość zbyt dużego szoku nie doznał. Doszła do wniosku, że nawet jeśli ogarnie kuchnię i sypialnię, to gość i tak tego nie zauważy, bo chałupa w środku tak niemiłosiernie obdrapana, że żadne sprzątanie tego nie zagłuszy. Zatem na wpół drzemała w swym przepastnym łożu zastanawiając się, jak długo nowy gość wytrzyma w warunkach jej dzikiego tipii i czy warto w ogóle coś w związku z tym robić. ;)

Nadeszła godzina 20.00, a gość miał dotrzeć do Olecka przed tą godziną. Pewnie już jest w Olecku i ładuje się do taryfy. Indianka nie mogła się przemóc, by wstać i się ubrać. Na brzegu jej łóżka usiadło coś jakby sumienie i wymownie spojrzało na nią: “Człowiek jedzie do Ciebie z końca świata, z drugiego końca Europy by Ci drewno do pieca naciąć, a Ty nawet nie wstaniesz by się ubrać??? Chcesz go przywitać owinięta w ręcznikach i z mokrą głową???"

Indianka spojrzała na sumienie krzywo z wyraźną niechęcią. Była zbyt zmęczona, by dać się sprowokować. Ale przypomniała sobie, że ma butlę gazu odebrać od zaufanego pana taksówkarza, który jednocześnie ma gościa dostarczyć na jej rancho. Może się okazać, że trzeba będzie iść po tę butlę kilometr jeśli taryfa nie dojedzie przez śnieżną drogę.
"Kurna!" - warknęła sennie. Nie ma wyjścia – trzeba wstać.

Z trudem wstała, ubrała się i zanim zapaliła światła na podwórku – gość już zajechał. Indianka zneutralizowała wściekłą sukę w swoim gabinecie, bo by inaczej gość do domu nie wszedł.

Wyszła się przywitać. Rozładowali taryfę z zakupów i bagaży. Pożegnali się z panem taksówkarzem i postali chwilę na dworze rozmawiając. Potem wnieśli wszystkie klamoty na chatę próbując się nie potknąć o któryś z licznych skarbów Indianki rozsianych po całym domu.

Następnie sprzątnęli ze stołu i zrobili kolację podczas której usta im się nie zamykały. Przegadali cały wieczór i pół nocy. Poszli spać (każde osobno of course) by następnego dnia zabrać się za wycinkę drzewa.

Rankiem następnego dnia zaczęli od starego, suchego kasztanowca, którego obalili i pocięli na szczapy. Gość ciął, Indianka woziła pocięte szczapy drzewa "kastanio" na chatę "kariolą", czyli taczką ;).

Dziś w domu napalone i ciepło jest. Indianka na obiad upichciła pieczonego kurczaczka, gniecione ziemniaki, sosik cebulowy. Do popicia było piwko i szampan. Na jutro rano zrobiła sałatkę warzywną z kaparami (kapary wyglądają jak pełne odwłoki kleszczy, więc miała mieszane uczucia zgryzając je), zakrapianą prawdziwą oliwą z oliwek (z pierwszego tłoczenia), która przyjechała tutaj prosto z odległej Italii. Kapary i oliwa przyjechały razem z Sante prosto z serca Italii. Także ciekawe torrone (Torrone di Tonara czyli Torrone ze wsi Tonara) – włoska słodycz składająca się z masy białkowo-cukrzano-miodowej w której były zatopione orzechy, migdały i bakalie. Indianka zajadała się tą słodyczą tak namiętnie, że pożarła spory baton w ledwie dwa dni. W niedzielę jej kolej na coś słodkiego. Zamiaruje upiec ciacho. Przeto skrzętnie zbiera jaja kurze i skórki od pomarańczy i mandarynek. 

niedziela, 4 września 2011

Goście, goście i po gościach


Ostatni goście wyjechali. Wczoraj wieczorem Indianka pożegnała Francuzów. Dała im na drogę swój świeżo upieczony chleb, jabłka i wodę. Zamówiła im taksówkę na dworzec, zadzwoniła do autokaru Polonusa by się upewnić, że jest z Olecka do Warszawy kurs o 00.20 w nocy, bo w Internecie tego połączenia program nie pokazywał w sobotę, choć pokazywał je w piątek i Francuzi mieli obawy, czy ten kurs nie został anulowany.

Dzisiaj pierwszy dzień bez obowiązków wobec gości. Indianka nie musi się śpieszyć ze śniadaniem i gotowaniem posiłków dla gości i jednoczesnym wyrabianiem się z pracami gospodarskimi. Nie ma też potrzeby wyszukiwania im zajęć i nadzorowania tego co robią i jak robią. Nareszcie spokój. Nadszedł czas na wyciszenie, zwolnienie tempa i lepsze zajęcie się zwierzętami i spokojne i bez pośpiechu zajęcie się pracami gospodarskimi. Pora na grodzenie sadu. Najcięższa praca spadnie na nią samą. No ale goście za wolno się ruszali i za dużo przerw w pracy sobie robili by zdążyć przed wyjazdem pomóc jej w grodzeniu. Także Indianka musi w sadzie przestawić pastuch by udostępnić koniom kolejny zielony korytarz pomiędzy rzędami drzewek owocowych, urządzić nowy wybieg dla drobiu i wyłapać kozy by je odrobaczyć i uwiązać na łące by nie wchodziły do warzywnika, mimo, że nauczyły się go omijać, jednak zawsze jest ryzyko, że mogą się do niego dostać poprzez druty.

Prąd w pastuchu wali jak trzeba. Konie pokornie pasą się w jego ramach. Jednak jest potrzebne stałe ogrodzenie. Plastikowe tyczki są wygodne w wypasaniu, ale są słabe i łamią się często lub wyginają. Potrzeba co najmniej część z nich zastąpić solidnymi słupkami, tam, gdzie brakuje drzew do naciągnięcia pastucha.

Kotka Czarna Perła przyniosła z dworu na wpółżywą mysz i rzuca nią po pokoju, wciąga na fotel, na łóżko i atakuje ją w podskokach. Gdy mysz wylądowała na łóżku Indianki, Indianka straciła cierpliwość, złapała podekscytowanego kociego sierściucha za sierść i wyniosła z domu na dwór razem z tą zamęczoną myszą.

Indianka zastanawia się, jak zdobyć dodatkowe drzewka owocowe. Miała duże straty w sadzie. Nie ma kasy na zakup nowego materiału nasadzeniowego. ARiMR przyznaje dotacje na wznowienie działalności produkcji rolniczej, ale tylko wybranym rolnikom. Wójtowa przyznaje dotacje na remonty także wybranym, bogatym rolnikom. Indianka chciała zainwestować w kolektory słoneczne i przydomową biooczyszczalnię, ale Wójt pieniędzy jej nie da. Tak Radni w Kowalach Oleckich sformułowali uchwałę, aby nikt biedny się do tych pieniędzy nie dobrał. Dotacje są tylko dla bogatych, których stać na sfinansowanie inwestycji z własnych pieniędzy i poczekanie na wypłatę dofinansowania z Gminy. A firmy budowlane ani myślą czekać na pieniądze. Nie zaczynają roboty bez zaliczek i to grubych zaliczek. Tak więc znowu bogaty dostanie dofinansowanie aby był jeszcze bogatszy, a biedny jak był biedny – nadal będzie biedny. Taka polityka Gminy. Niech rośnie przepaść pomiędzy biednymi i bogatymi. Niech ci biedni zawsze będą biedni i bez szans.

Wiosną Indianka prosiła Wójt o dofinansowanie remontu domu wewnątrz, aby mogła wreszcie wykończyć dom i ruszyć z płatną agroturystyką i zacząć na siebie zarabiać i przestać być ciężarem dla rodziny w Szczecinie. Wójt nic nie dała. Ani złotówki. Przez 9 lat jak Indianka tutaj mieszka i ma stałe, wieloletnie problemy – Wójt nigdy nic nie dała i nie pomogła w żaden sposób. Żadnego wsparcia – ani finansowego, ani materialnego. Nigdy się nie zainteresowała, jak sobie Indianka – samotna kobieta z miasta – radzi na peryferiach wsi sama, bez samochodu, bez środków do życia – czy nie głoduje, czy nie choruje. O remont głupiej drogi gminnej Indianka musiała się handryczyć latami z Gminą. Gdy wiosną 2011r. Indianka po raz pierwszy zwróciła się o pomoc finansową do Wójt - Wójt odmówiła, pisząc, że nie ma pieniędzy w budżecie. Ale okazuje się, że pieniądze są w budżecie gminy, tyle że przeznaczone tylko dla bogatych. Wójtowa Indiance w biedzie nie pomogła, nie pomogła jej stanąć na nogi, nie pomogła dofinansować remontu domu, ani jednego pomieszczenia, za to Opieka Społeczna w Kowalach Oleckich napuściła wywiad środowiskowy na rodzinę Indianki w Szczecinie i brat się pogniewał i nie chce pomóc Indiance w dokończeniu remontu domu. Tak więc Indianka została na lodzie. Nie dość, że Gmina ani Opieka Społeczna z Gminy nie dały wsparcia na remont chociażby kuchni – to jeszcze zrazili brata Indianki.

Indianka remontu nie dokończyła, nie może wynajmować pokoi i nadal nie ma z czego żyć i ma problemy finansowe i materialne. Żyje tylko z tego, co jej Mama przysyła, a tego jest za mało, choć Mama robi co może. Gdyby nie ta garść warzyw, które Indianka wyhodowała – byłoby cienko i nie miałaby też czym ugościć wwooferów, którzy jej tu latem trochę pomagali w pracach gospodarskich.

Wójt rocznie zarabia prawie sto tysięcy złotych, więc nie jest w stanie pojąć, jak ciężko jest samotnej kobiecie przetrwać bez dochodu, na obrzeżach wsi, gdzie ledwo można dojechać, bez własnego samochodu i przez większość roku bez jakiejkolwiek pomocy fizycznej.

Indianka dopiero od niedawna korzysta z fizycznej pomocy wwooferów. Jest to pomoc sporadyczna i niedostateczna, w dodatku jest to ciężar dla Indianki, która musi tych wwooferów za swoje pieniądze wykarmić i zapewnić im jako takie zakwaterowanie oraz poświęcać im dużo czasu, bo są to osoby niewykwalifikowane i wszystko trzeba im tłumaczyć jak dzieciom od podstaw, a i tak robią błędy i psują narzędzia.

W dodatku fakt, iż do Indianki przyjeżdżają goście którzy za pobyt nie płacą, został wykorzystany przez m.in. Opiekę Społeczną w Kowalach Oleckich do odmowy pomocy społecznej na remont domu. Na podanie Indianki o dofinansowanie remontu kuchni lub garsoniery która ma służyć do wynajmu dla płacących gości, Opieka Społeczna w Kowalach Oleckich odpowiedziała odmownie, zarzucając Indiance, że rzekomo prowadzi lukratywną agroturystykę i świetnie na niej zarabia. Gdyby tak było, to chyba miałaby pieniądze na swoje utrzymanie i na remont domu i siedliska?

Oczywiście, Indianka nie zarabia nic na agroturystyce. Mało tego – dokłada do niej, bo goście którzy przyjeżdżają do niej by jej coś pomóc fizycznie na gospodarstwie nie płacą za swoje pobyty. No, ale dla Opieki Społecznej fakt, że do Indianki przyjeżdżają jacyś goście, był doskonałym wykrętem, by nic nie pomóc kobiecie w biedzie.

Lato się skończyło. Remont nie dokończony. Chałupa rozgrzebana. Pieniędzy nie ma. Dochodu nie ma.

Gdyby ta Gmina była mądrze i sprawiedliwie rządzona, to Wójt przyznałaby Indiance wiosną 2011r. dotacje na dokończenie remontu domu i latem Indianka już by zaczęła przyjmować pierwszych płacących za pobyt gości i zaczęłaby zarabiać na siebie – zaczęłaby mieć jakikolwiek dochód.

A tak idzie zima – Indianka bez kasy. Dom niewykończony. Masa planowanych rzeczy nie zrobiona.

Ale bogatym hojną ręką Gmina daje kasę na biooczyszczalnie, kolektory słoneczne i wymianę dachów eternitowych.

U Indianki dachy się po wiosennych i lipcowych burzach i ulewach walą – ale Wójt nic nie dał, nawet komisji do oszacowania szkód nie przysłał.

A kobiety z Opieki Społecznej były na podwórku Indianki tuż bo burzy i widziały spustoszenia w budynkach i nic w protokole nie odnotowały na ten temat.
Wszak spotkały Indiankę jak stała na podwórku w łzach oglądając uszkodzenia ścian i dachów. Widziały rozsypane przez burzę dachówki i cegły ze zniszczonej ściany. Nie napisały tego w protokole. Ale wypytywały Indiankę na wszystkie możliwe tematy. Wszystkie poufne informacje z niej wyciągały, a w protokole tyle napisane co kot napłakał. Indianka podejrzewa, że te informacje z niej wyciągały w innym celu niż udzielenie pomocy społecznej. Indianka podejrzewa, że te poufne informacje były wyciągne w celu zaszkodzenia Indiance, a nie udzielenia jakiejkolwiek pomocy.

Po oględzinach kuchni, kobiety z Opieki Społecznej w Kowalach Oleckich uznały, że 2500zł o które m.in. wnioskowała Indianka nie wystarczą na wyremontowanie kuchni, więc nie dały nic. Ani złotówki. Tak pomogły kobiecie w biedzie. Doradziły, aby sprzedała gospodarstwo i wyprowadziła się. Oto pomoc Opieki Społecznej. Masz problemy finansowe i materialne w Gminie Kowale Oleckie - to sprzedaj gospodarstwo i wyprowadź się, aby paniom z Gminy nie przeszkadzać w zajmowaniu stołka za publiczne pieniądze.

Budynek Urzędu Gminy już drugi remont kapitalny miał zafundowany za publiczne pieniądze. Jest piękny, nowoczesny. Podjazd zrobiony. Droga w Kowalach odwalona wielka jak autostrada. No i dobrze, ale pora pomyśleć o tych mieszkańcach gminy, którzy tej pomocy finansowej bardzo potrzebują, a w dodatku są pracowici i chcą coś pozytywnego robić i mają wielki potencjał zarówno osobisty jak i materialny by coś wspaniałego stworzyć w tej gminie i dla tej gminy.

Indianka od lat promuje za darmo Mazury Garbate. Gmina ma środki na promocje. Gmina wydaje grube środki na promocje Kowal Oleckich, a ta jej promocja nawet w 1/10 części nie jest tak skuteczna i o takim ogólnopolskim, ba, nawet ogólnoświatowym zasięgu jak promocja regionu i gminy poprzez strony i blog Indianki.

Indianka za darmo promuje region i gminę od lat, a Gmina nawet remontu zakichanej kuchni nie chce jej dofinansować. Wstyd i hańba.
Gdzie są te tysiące wydawane na promocje Gminy Kowale Oleckie? Nie widać ich. Żadnego efektu. Pieniądze wtopione w błoto. Zmarnowane.
A tu kobieta za darmo robi spektakularną promocję Gminy na skalę krajową, a nawet światową, a nie dostała ani grosza dofinansowania na ten cel. Wstyd!
Wstydź się Pani Wójtowo! Zarabia Pani prawie 100.000 złotych rocznie. Niech się Pani podzieli z biedną kobietą. Niech Pani da trochę kasy na remont kuchni i garsoniery, aby Indianka mogła wreszcie usamodzielnić się finansowo. Gmina też na tym skorzysta, gdy Indianka zacznie tu ściągać tłumy płacących za pobyt i nie tylko turystów.

Taki turysta nie tylko da Indiance zarobić, ale dzięki temu, że Indianka będzie zarabiała - będą miały pracę firmy budowlane z okolicy i pracownicy do obsługi ruchu agroturystycznego oraz pracownicy do uprawy ziemi i obsługi zwierząt gospodarskich na gospodarstwie Indianki.

Gdy Indianka rozkręci agroturystykę i będzie zarabiała porządnie - może i otworzy jaką firmę? Np. zakład krawiecki, albo przetwórnię warzyw i owoców? serowarnię? Zatrudni ludzi do pracy z okolicy i zmniejszy bezrobocie w Gminie? Nie pomyślała Pani o tym? Indianka jest osobą wysoce kreatywną i przedsiębiorczą. Potrzebuje wsparcia by móc rozwinąć w pełni swoje umiejętności i rozkręcić biznesy. Takie ciągłe odmawianie, odmawianie i odmawianie jakiekolwiek pomocy oraz napuszczanie szkodliwych kontroli do niczego dobrego nie prowadzi. Na prawdę nie potrafi Pani wykorzystać potencjału Indianki? Indianka nie jest Pani wrogiem. Indianka walczy o swoje, bo ma takie prawo. Tak jak Pani ma prawo zarabiać 100.000 zł rocznie - tak i Indianka ma prawo cokolwiek zarobić na swoje utrzymanie i ma prawo realizować swoje pomysły i rozwijać przedsiębiorczość.

piątek, 18 czerwca 2010

żwirek i muchomorek

Indianka w czwartek z rana koźlęta zakolczykowała (darły się jakby im kto łeb użynał, a nie tylko głupie kolczyki zakładał). Oj, nie lubi Indianka tego procederu. Maluchy na Indiankę obrażone – nie dadzą się teraz pogłaskać przez długie tygodnie.
Potem zabrała się za malowanie obory i koziarni. Krowa Bernadetta stanęła w wymalowanym wejściu i podziwiała z zachwytem pracę Indianki.
Indianka wysmarowawszy zawartość wiadra na ściany, udała się na chwilowy spoczynek. W tym momencie przybyli świątobliwi apostołowie. Indianka wyniosła swe rekreacyjne sprzęty na dwór i ucięła z panami pogawędkę na tematy egzystencjonalne.
Apostoł Konrad przemawiał. Podeszła najpierw zaciekawiona kurka, potem kotka wskoczyła na kolana apostoła Oskara, a na koniec krówka Bernadetta z zafascynowaniem przysłuchiwała się przemowie apostoła Konrada.
Panowie skończyli swoją misję i poszli dalej głosić swe przekonania, a tymczasem Indianka udała się do domu popracować na komputerze. Gdy skończyła, wieczór już był. Udała się na spacer na koniec gospodarstwa.
Wyszła na drogę, a tu niespodzianka – droga nareszcie solidnie wyżwirowana, nawet poszerzona i wyrównana trochę.  No, ale rowu odwadniającego nie ma – w razie deszczu woda i tak będzie stała na drodze.

Trzeba się znowu upomnieć o ten rów. Na całej długości drogi od wioski do chałupy sołtysa rów odwadniający zrobili, a dalej od domu sołtysa do gospodarstwa Indianki już zaniedbano ten końcowy odcinek, a on najgorszy tu jest w czasie deszczów. No i jest strasznie rozjeżdżany przez sołtysa i jego klientów. Nie może ten odcinek być bez rowu odwadniającego, tym bardziej, że pobocza są wyżej niż sama droga. Rumcajs chciwie wkłuł się tyczkami w pobocze drogi gminnej zagracając miejsce na rów melioracyjny. Gmina pewnie będzie się bała zadrzeć z Rumcajsem i rowu nie zrobi. Prywata Rumcajsa weźmie górę nad dobrem publicznym, a straci na tym znowu regularnie odcinana od świata przez deszcze i roztopy Indianka.


żwirek już jest, teraz pora ugryźć paskudnego muchomora i doprowadzić do wykonania rowu melioracyjnego.

środa, 28 kwietnia 2010

Nowojorczyk

Wpadł na trzy dni przesympatyczny i uczynny Nowojorczyk. Ciekawy człowiek! Ostatnie 5 lat studiował psychologię i filozofię w 10cio milionowym Nowym Jorku. Niedawno wrócił do Polski, bo tu mu się najbardziej podoba. Pomógł Indiance sadzić żywopłot i byliny. Indianka bardzo zadowolona :)) Co dwie pary rąk to nie jedna! :)

Podczas chodzenia po rancho znaleźli interesujący kawałek wapienia ze zwapniałymi szczątkami prehistorycznych żyjątek. Indianka chciała zachować ten prehistoryczny dowód życia na ziemi sprzed milionów lat, ale uczynnemu Nowojorczykowi tak bardzo na tym kawałku wapienia zależało, że w końcu Indianka podarowała mu tę pamiątkę... :)


Napracował się przy tych dołkach, to niech ma :))). 

sobota, 28 listopada 2009

Jadą kmiecie

Indianka ledwo żywa z niewyspania z powodu opracowywania dokumentacji rolniczej do drugiej w nocy oraz jednoczesnego nadzorowania sprawnego i płynnego dojazdu kmieciów i artykułów spożywczych na Rancho, a tu trzeba wstać i psy uwiązać, zrobić miejsce kmieciom w pokoiku... O jakże Indianka śpiąca i zmęczona...


Taryfiarz wprawdzie dowiózł kmieciów na miejsce, ale naciągnął ich na kursie i rąbnął 4kg mąki... Chciwość ludzka nie zna granic... żeby bogacz okradał biednych ludzi... ohyda!

piątek, 20 listopada 2009

Romeo i Julia

Do Indianki o pomoc zwróciła się młoda, zakochana para z bieszczadzkiej wioski. Indianka łaskawie użyczy gościny młodej parze, a para w zamian za gościnę pomoże Indiance na Rancho.

piątek, 4 września 2009

Odwiedziny

Dziś masztalerz bardzo zadowolony z owoców swej pracy – pilnikiem naostrzył łańcuch od piły spalinowej, zbudował całkiem zgrabny koral treningowy, przetrenował solidnie konie, znalazł rychło w czas mój klucz do rur i wymienił wodomierz (nareszcie mamy bieżącą wodę w kuchni non stop!), wkręcił nowy włącznik do kinkietu.

Paski od nagrzbietnika popękały w trakcie treningu, a nawet przed - rwą się jak stare szmaty. Nie polecam nikomu uprzęży z firmy GRENE. Dałam za uprząż 1000zł, a ona nie nadaje się do jazdy – jest niebezpieczna. To szajs. Czeka mnie wyprawa do rymarza i łatanie tego co się da. Szczęście w nieszczęściu, że te paski porwały się w trakcie treningu, a nie podczas jazdy po drogach publicznych. Mogło się to skończyć fatalnym wypadkiem.


Herbaty ziołowe (miętowa i krwawnikowa) i przysmaki
Ja dzisiaj obolała żołądkowo po sałatce z kapusty którą zrobił dla mnie masztalerz dwa dni temu. Sałatka smaczna, ale zaszkodziła mi i długo mnie boleść trzyma. Przez pół dnia chodziłam na czczo struta parząc i pijąc tylko herbatę miętową. Później dotarła do mnie paczka od Mamy, a w niej wśród słodkości, kosmetyków, środków czystości i konserw – musli, które jako lekko strawne odważyłam się zalać mlekiem kozim i zjeść miseczkę bez skutków ubocznych.


Dla spodziewanych gości naszykowałam budyń na kozim mleku, cukierki i słodkie gruszeczki, kawę i herbaty ziołowe ze świeżo zerwanych ziół. Na ser niestety było za mało czasu by go zdążyć zrobić. Następnym razem może się uda.


Po lewej Kasia, po środku Indianka, po prawej Jola
Pod wieczór wpadły w odwiedziny dwie urocze, wesołe kobietki: znana mi wcześniej z baru i ciucholandu Jola z Kowal Oleckich oraz nowo poznana jej starsza siostra Kasia z Kamiennej Góry. Zasiadłyśmy do stołu na dworze, nieopodal grusz korzystając z ostatnich powiewów lata. Dostałam fajne, starannie dobrane upominki: śliczną, miękką indiańską skórę (na pewno ją będę nosić z upodobaniem), kubki owocowe (to chyba tak a propos nowoposadzonego sadu), dwie płyty z muzyką relaksacyjną (Kasia sama nagrała i trafiła w dziesiątkę – faktycznie, jestem zwolenniczką takiej właśnie muzyki, kiedyś słuchałam jej pasjami, obecnie także nie stronię) oraz własnoręcznie (tym cenniejsze) upieczone rogaliczki nadziewane dżemem, słone chrusty (przydadzą się na niedzielę do żołądkówki bom zachorzała na żołądek, a trener chronicznie choruje, a przede wszystkim jest do oblania sukces remontowy – skuteczna wymiana wodomierza i znamienna bieżąca woda w kuchni od tego momentu ku naszej obopólnej wygodzie) oraz fafle. Prezenty starannie przemyślane i trafione. To ujmujące :)

Czas szybko i miło nam minął na rozmowie i smakowaniu smakołyków i popijaniu herbat i kawy. Kobietkom smakował mój budyń i zachwycały się herbatami ziołowymi zaparzonymi ze świeżo zerwanych ziół. Zioła zalane wrzątkiem pięknie prezentowały się w przezroczystych szklanych dzbankach uwieńczonych kolorowymi wieczkami. Zwłaszcza dzbanek do mięty pięknie dobrany – zielone wieczko i rękojeść w idealnie tym samym kolorze co zaparzona gałązka mięty. Paniom się podobało, a mnie się podobało, że im się podobało ;). Przed odjazdem obie panie podziwiały stary dąb, który u nasady ogryzion przez konie, jawił się jako gigantyczna noga słonia. Wiekowemu dębowi zamiaruję nadać imię po założycielowi Czukt. Dąb Mikołaj - oto nazwa mego 300 letniego dębu.

Pod wieczór z rowerowego rekonesansu wrócił imć masztalerz. Miast do nas podejść – dyskretnie udał się na spoczynek do swego namiotu :) Tam pomieszkuje od czasu przyjazdu, choć na wstępie bronił się rękami i nogami przed spaniem w namiocie :). Jednak po pierwszej przespanej tam nocy, tak mu się tam spodobało, że nie chce za nic spać w domu. Póki ciepło, tam mu dobrze. Dałam mu tam gruby dmuchany materac welurowy, gruby koc i zimową kołdrę i śpi mu się w namiocie dobrze. Kąpie się w domu w wannie lub bierze wiadro z nagrzaną wodą pod swój namiot i tam się chlapie. Jemy w domu lub przed domem na wyniesionym stole kuchennym. Bliski kontakt z naturą przypadł mu do gustu. Namiot stoi nad rzeczką, ma ładny, zielony widok na sad i moją wewnętrzną drogę dojazdową.