niedziela, 30 sierpnia 2009

Mydło glicerynowe

Jakiś czas temu moja kuzyneczka Ewunia przysłała paczuszkę, a w niej m.in. mydło glicerynowe – taką skromnie wyglądającą kostkę. Zupełnie nie wiedziałam po co mi ona – wszak mam piękne zapachowe mydła wszelakiej maści.
 
Parę dni temu masztalerz uświadomił mi, jaki skarb posiadam w mym domku. Otóż mydło glicerynowe to najlepszy środek do czyszczenia skórzanych elementów sprzętu jeździeckiego – wyśmienity zwłaszcza dla uprzęży, ogłowi itd. Poza tym, że znakomicie myje to także silnie nawilża i zmiękcza skórę, co bardzo wskazane.
Zatem dziś piorę moją uprząż tym szczególnym mydełkiem... :)
 
Zastanawiam się skąd wytrzasnąć dwukółkę do nauki chodzenia w zaprzęgu moich koni. Kupić gotową czy zlecić wykonanie? Gdy masztalerz przyprowadzi swe auto poszukamy w okolicy. Może ktoś ma zbędną używaną dwukółkę.

sobota, 29 sierpnia 2009

I stała się jasność...

Kuchnia rozświetliła się 5cioma nowymi finezyjnymi kinkietami. Kuchnia to mój przyszły warsztat pracy i zadbałam o to, by światło dobrze oświecało kluczowe miejsca kuchni. Kuchnię już wcześniej wyposażyłam w 12 gniazdek, ale dołożę jeszcze kolejne dwanaście. W sumie będzie 24 gniazdka. Mój masztalerz przerażony, ale wytłumaczyłam mu, że mam syndrom jednego gniazdka, który mam od czasów kiedy to gdy mieszkałam w mieście w kawalerce i w pokoju było tylko jedno pojedyncze gniazdko na telewizor, tak więc wtyczki od magnetofonu nie było w co wetknąć, wtyczki od telefonu stacjonarnego takoż. Podobna sytuacja w kuchni – jedno gniazdko na lodówkę, a gniazdka od prodiża nie było w co wetknąć, ani wtyczki od miksera czy młynka do kawy – trzeba było lodówkę wyłączać. W łazience żadnego gniazdka nie było, wobec czego nie było w co wetknąć wtyczki od suszarki do włosów czy od pralki.
 
W trakcie kapitalnego remontu tej kawalerki zadbałam o dodatkowe gniazdka, ale po krótkim czasie okazało się także za mało, gdy kupiłam sobie komputer i sprzęt peryferyjny. Znowu za mało gniazdek, znowu cholerne plątające się przedłużacze i gęstwa kurzących się kabli!
 
Zatem teraz jestem bardziej przewidująca i policzyłam wszystkie możliwe urządzenia które mam zamiar w mej nowoczesnej kuchni używać i stwierdziłam, że taka ilość powinna wystarczyć i dać mi komfort włączania różnych urządzeń w dowolnym miejscu kuchni, z wygodnym i bezpiecznym dostępem do gniazdek. Wolę mieć za dużo gniazdek niż za mało, a kuchnia duża, więc i powierzchnia robocza duża i wiele urządzeń dam radę tutaj podłączyć. Ma być tutaj wszystko – od czajnika elektrycznego poprzez sokownik i maselnicę kończąc na automacie do obierania ziemniaków. Nie przewiduję zatrudniania pomocy kuchennej, więc cały ciężar przygotowania posiłków dla mych gości spadnie na mnie – muszę sobie starannie przygotować mój warsztat pracy, przewidując co gdzie będzie mi pasowało i usprawniało pracę.
 
Nalałam wody do garów i napaliłam w piecu i nagrzałam morze wody do mycia, prania i zmywania. Masztalerz wykąpał się w wannie, wysuszył przy piecu i poszedł do siebie, a potem ja z lubością zanurzyłam się w mojej świeżej kąpieli. Umyłam włosy, bo były sztywne od kurzu i tynku, którym pokryły się podczas gdy skuwałam tynk w kuchni. W kuchni większość tynku skuta. Mam zamiar wyszorować cegły i zostawić taką surowiznę na rok, a za rok przemaluję na biało lub od razu kafle położę. Kafle najbardziej praktyczne tu będą, bo łatwo umyć.
Ach – bardzom rada z tej mej kuchni będę kiedyś – umiem ze smakiem urządzać wnętrza. Tymczasem cieszy mnie piękna jasność w kuchni. Od razu radośniej i widzi się co się robi.

piątek, 28 sierpnia 2009

Dobra i zła wiadomość

There’s a chance for faster Internet access here ;>
To dobra wiadomość. Załatwiłam sobie tańszy abonament na internet i wielotrybowy modem obsługujący także ten szybszy tryb dostępny w moim rejonie czyli EDGE. Do tej pory używam GPRS, gdzie transfer spada do 2kb/s – totalna porażka taki transfer. Ledwo chodzi o ile chodzi. Raczej się czołga niż chodzi :P
 
Dostałam podwójny rachunek za prąd – to zła wiadomość. Chyba mi policzyli ten nowy licznik co założyli.
 
Piwnica zyskała dwa dodatkowe gniazdka oraz dwie dodatkowe lampy – to dobra wiadomość – można tam wynieść zamrażarki z kuchni i tym samym zyskać więcej miejsca na np. duży stół dla gości i eleganckie meble kuchenne.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Wypinacze i dutka

Hannibal pięknie chodzi na lonży, ale siodło odrzucił. Trener zrobił dutkę i nałożył mu na wargę, a ja stałam i trzymałam ogiera za tę warę, gdy trener nakładał siodło. Niestety ogier nie ustał w miejscu mimo dutki, a gdy poczuł siodło bryknął i zwalił je. Wystraszył mnie. Jest wielki, nieprzewidywalny i ma niebezpieczne dla mych stópek kopyta. Jeszcze nie jest gotowy na siodło. Jutro nałożymy mu pas do lonżowania by się oswajał z przedmiotem na plecach.

Natomiast Indiana ładnie kłusuje z siodłem na grzbiecie. Założyliśmy jej dziś też wypinacze - łeb do góry nosiła długo, w końcu spuściła nieco. Powoli się przyzwyczai do nich. Jutro dziurka mniej.

Rano przerobiliśmy ogrodzenie. Konie zabrałam z pastwiska obok krów na wschód. Teraz spodziewam się spokoju z ich strony.

środa, 26 sierpnia 2009

Żniwa

Wczoraj podczas żniw u właściciela ziemi sąsiadującego z moją ziemią spanikowane widokiem wielkich kurzących kombajnów konie porozrywały ogrodzenie i wypuściły  krowy na pole. Pół dnia zmarnowałam zanim je znalazłam i sprowadziłam z powrotem na moją ziemię. Całe ogrodzenie do poprawki.
 
 

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Moje skarby

Masztalerz chwali moje konie – Indianę za niespotykaną urodę, a Hannibala za inteligencję i pojętność. Zwłaszcza Hannibal przypadł mu do gustu. Jeśli zostanie tu na dłużej, to będzie jeździł właśnie na nim. Indiana będzie ujeżdżona dla mnie. Ja będę na niej jeździć. To moja ukochana klacz i nie wyobrażam sobie, abym mogła jeździć na innym koniu. Oczywiście na Hannibala też wsiądę, ale na co dzień mam zamiar śmigać na mojej ślicznej Indiance. Jest kochana – taka mądra, charakterna, bystra, zwrotna i giętka niczym gazela. Ma cudny ruch – lekki. Hannibal takoż ma piękny ruch. Super się będzie na nich jeździło. Nareszcie ziści się moje marzenie i długoletnia, ciężka praca da mi upragnione owoce.
 
Hannibal robi ogromne postępy. Kilka dni temu gryzł i kopał, szarpał linkę na której był po raz pierwszy uwiązany, a dziś dał sobie spokojnie założyć kantar i ogłowie, wędzidło i śmigał zgrabnie na długiej lonży przeskakując przez belki.
 
Trener bardzo zadowolony z efektów treningu Hannibala. Ogólnie chwali moje konie za to, że są chętne do pracy i szybko się uczą. Ponoć to rzadkie. No, ale moje konie nie są dzikie – oswojone i zaprzyjaźnione ze mną, głaskane, przytulane. Czują się znakomicie na moim rancho. Mają zaufanie do mnie, a ja towarzyszę treningom i pomagam w razie potrzeby.
 
Konie me czują się u siebie, bo są u siebie. To bliscy członkowie mojej zwierzęcej rodziny mazurskiej... Znają tu każdy skrawek ziemi. Mają pełną swobodę. Robią co chcą od lat, a teraz nastał czas treningu, czas nauki posłuszeństwa i reagowania na polecenia człowieka. Uczą się chętnie. Same przychodzą na podwórko na trening. To miło z ich strony ;)
 
 

niedziela, 23 sierpnia 2009

Trening koni

Trzeci dzień treningu koni. Szkolenia prowadzi masztalerz ze Stada Ogierów Gniezno, a ja pomagam. Indiana i Hannibal chodzą na lonży w stępie i kłusie. Indiana trochę się opierała, ale teraz chodzi ładnie. Ogier kłusuje wspaniale. Piękne me konie, aż dech zapiera w piersiach. Ogierowi muszę dokupić wypinacze, by kształtował kłodę. Chodzi w obie strony na lonży – i w prawo i w lewo. Oba konie uczone podnosić kopyta. Ogier mnie wczoraj trzepnął w rękę kopytem, dobrze że tylko musnął, bo by mi rękę złamał. Złamana ręka to ostatnia rzecz mnie teraz potrzebna. Przy koniach trzeba być zawsze czujnym i ostrożnym. Założyłam mocne buty z blachami na nosach i piętach i trenerowi to samo poleciłam, bo wpierw chodził przy koniach w szmaciakach, aż mnie ścinało, gdy patrzyłam na to. Doświadczeni koniarze niekiedy bywają niefrasobliwi, a wtedy łatwo o kontuzję. Ogólnie z treningu jesteśmy zadowoleni. Konie me pojętne – robią postępy i wykazują przy tym pełen gracji ruch. Mimo, że je trener dzisiaj nieźle wymęczył, nabrały szacunku i polubiły jego i same z siebie podeszły by się z nim przywitać kilka godzin po treningu.
 
 

niedziela, 16 sierpnia 2009

Grill

W południe zostałam porwana na grilla na Podlasie. Było fajnie :)
 
 

sobota, 15 sierpnia 2009

Filmy

Obejrzałam francuski film z wątkiem kryminalnym na południowej wyspie w pięknej scenerii, następnie amerykański film z akcją dziejącą się na amerykańskiej farmie podczas kataklizmu i chaosie panującym w wielkich aglomeracjach amerykańskich, oraz na koniec włoski film z akcją dziejącą się na morzu na jachcie.
 
Każdy z tych filmów wgłębiał się w relacje międzyludzkie i pokazywał do jakich zachowań są zdolni ludzie. Każdy z tych filmów pokazywał style życia z których pewne elementy mi odpowiadają. Podoba mi się francuska finezja w urządzaniu wnętrz i terenów zielonych, prostota życia na amerykańskiej farmie, wakacje na morzu Śródziemnym na jachcie to też fajny sposób spędzania czasu. Może kiedyś tak sobie popłynę? Najpierw postawię na nogi me gospodarstwo i rozkręcę tu jakąś fajną działalność.

czwartek, 13 sierpnia 2009

Wsiowy oszołom

Cały dzień oczekiwałam na zapowiedzianego z Urzędu Gminy hydraulika, ale nie pokazał się. Pod wieczór wybrałam się doić kozy i właśnie, gdy przymierzałam się by wydoić cycatą Agatę, nadjechał biała duża paka z ciemnolazurowymi środkowymi drzwiami. Paka na białych tablicach N2 7047. W budzie siedziało trzech mężczyzn: łysy, postawny, wysoki kierowca w okularach, siwy, długowłosy i brodaty mężczyzna o wyglądzie Niemca czy Belga lub polskiego dyplomaty oraz wieśniak a la PGR.

Wieśniak a la PGR wysiadł i chciał ze mną rozmawiać, mówiąc, że on z daleka do mnie przyjechał (ale wyglądał i gadał jak lokalny wieśniak i potem wyznał, że z Gołdapii czyli całkiem blisko) i że się od pół roku do mnie wybierał i że on ma do mnie sprawę, ale najpierw bym mu kawy wyniosła na dwór i siadła z nim na ławce ją wypić. Zawahałam się. „A o co chodzi? Niech pan powie co pana do mnie sprowadza? Co pan ode mnie chce? Jaką ma pan do mnie sprawę?”

Wieśniak zaczął się plątać w zeznaniach, coś zaczynał mówić, ale nie kończył. Wreszcie obcy mi typ pierwszy raz na oczy widziany ponownie rozkazującym tonem z a ż ą d a ł kawy. „Nawet pani zapłacę. Ile?” zapytał. Na to ja: „10zł za 3 kawy.” „Ja pani i 100zł zapłacę jak będę chciał! Co to jest 10zł!”
„No to niech pan zapłaci. 10 zł za 3 kawy” - powtórzyłam.
Na to typ przestał nagle być chętny do płacenia i powiedział coś brzydkiego do mnie. „No to jak nie chce pan kawy to proszę mówić szybko co pan chce ode mnie, bo ja nie mam czasu dla pana. Kozy czekają na udój” powiedziałam zimno.

Na to on, że on wszystko o mnie wie, o moich problemach i że mój mały problem zaraz może być dużym problemem i że jak on zechce to za dwa dni tutaj nic nie będzie i jak mu zaraz kawy nie postawię, to on mi zamknie jutro agroturystykę.

„Nie jestem pana służącą i żadnej kawy pan ode mnie nie dostanie.” – odparłam spokojnie. „O co panu chodzi? Pan mi grozi? Zaraz wezwę policję”
„Ja mam w kieszeni policję! Policja mi z ręki je!” – na to facet.
„Tak? To zaraz zobaczymy.” rzekłam wyciągając komórkę i wybierając numer policji.
Przerwałam wybieranie numeru 997 by wpierw spróbować wyprosić osobiście intruzów. Wszak nasza droga policja ma limity na paliwo ;)

„Proszę stąd jechać. Nie zapraszałam pana. Nie mam czasu z panem rozmawiać.
Jak nie umie pan powiedzieć o co panu chodzi i co pan ode mnie chce to proszę jechać stąd.”

Na to on poprosił, żeby jeszcze raz usiąść przy stole pod domem i że on mi zaraz powie. No, ale nie powiedział. Powtarzał się, plątał. Nie mógł wydusić o co mu chodzi. To trwało gdzieś z pół godziny. W końcu kierowca z wozu wysiadł i za niego dopowiedział, że typ w zaloty przyjechał :))))))))

Na to ja parsknęłam śmiechem. „Poronione zaloty” pomyślałam. „Typ mi na przemian grozi i mnie straszy i na przemian plącze się i nie umie powiedzieć wprost o co mu chodzi. Facet niezrównoważony gwałtownik i do tego maszkara.”

„No to źle pan trafił. To nie ten adres. Nie jestem zainteresowana pana zalotami ani niczyimi. Ta wizyta nie ma sensu. Proszę stąd jechać.”

Wsiowy oszołom ponowił groźby wobec mnie i mojego gospodarstwa.
„Jak zechcę to za dwa dni tego nie będzie.” Rzekł wskazując ręką na mój dom i siedlisko.

„To jest moje gospodarstwo, moja ziemia, moja własność i panu nic do tego.”
Typ na to: „Gospodarstwo jest zadłużone i ja to zlicytuję i będzie zaraz moje.”
Odparłam: „Gospodarstwo nie jest zadłużone i nic pan tu nie będzie licytował i nic panu do mojego gospodarstwa. Gospodarstwo kupiłam za gotówkę, za moją krwawicę, a nie dostałam za frajer od rodziców jak inni rolnicy. Ciężko pracowałam na to by to gospodarstwo kupić i to jest moja własność i wypad stąd.”
„Ja to wykupię!” – straszył oszołom.
„Nic pan nie wykupi i może mi pan naskoczyć.”
„Naskoczyć? Na co?!” – rozjątrzył się oszołom.
„Na wiosło.”
„Gdzie to wiosło?! – gotował się wsiowy oszołom
„Całe mnóstwo wioseł tutaj.” - rzekłam wskazując ruchem głowy pokrzywy robiąc sobie jaja z faceta na całego.

Kierowca się odezwał. „Pani go nie słucha, jemu brak jednej klepki, oni wszyscy tacy w rodzinie powaleni. I ojciec i matka i rodzeństwo.”

Oszołom rzucił kierowcy złe spojrzenie: „Od jutra u mnie nie pracujesz”
„Współczuję panu takiego pracodawcy. Na pewno znajdzie pan lepszą pracę, gdzie indziej” – rzekłam do kierowcy.

Oszołom tymczasem wszedł do paki na chwilę i wyniósł ćwiartkę wódki i dalej do mnie, że on chce pogadać.

Po co pan tę wódkę wyniósł? Ja nic z panem nie będę pić. Niech się pan stąd zabiera. Nic z panem nie będę piła. Do widzenia.

Obeszłam pakę i zaszłam od strony kierowcy i domknęłam otwarte drzwi.
Proszę już jechać. Powiedziałam do nich.
Oszołom jeszcze wściekał się w kabinie, rzucił kluczykami w kierowcę.
Nadal szczekał do mnie.

„Paszoł won z mojej ziemi, bo zaraz grabiami popierdolę!” – wkurzyłam się wreszcie i poszłam po grabie. Znalazłam coś lepszego – stalowe maszty na prąd i właśnie przymierzałam się do jednego z nich, gdy w końcu paka ruszyła z mojego podwórka i popapraniec ze swoją świtą wyjechał z mego siedliska. Na górce na mojej drodze jeszcze na chwilę się zatrzymał i po chwili odjechał.

Patrzyłam przez chwilę jak jadą i spokojnie poszłam doić kozy. Pierwsza była cycata Agata. Duuużo mleka mi dała tego wieczora. Chyba budyń ugotuję.

Kochanie...

Kochanie moje... przytul mnie mocno i kochaj całym sercem... kochanie moje, które nie istniejesz...

środa, 12 sierpnia 2009

Alem zmęczona

Ale za to mam drabinkę do malowania w domu. Kupiłam też 5 linek dla kóz i 2 dla krów lub koni. Będę ujeżdżać me konie i przyuczać do zaprzęgu. Trener koni mi pomoże.

Mglisty dzień

Wstał nowy deszczowy i mglisty dzień. Trochę popadało, teraz rozjaśniło się nieco i zza chmur na chwilę pokazało się słońce. Zanosi się na spokojny dzień. Mam zamiar podziałać papierowo. Najpierw wydoję kozy i przestawię krowę na pastwisku. Uwiązałam ją na parę dni póki bydłuje. Chyba będę musiała ją jednak zacielić, bo ceny za niecielną krowę są minimalne.

Zrobiłam listę niezbędnych zakupów. Namoczyłam pędzle w wodzie. Będę malować oborę i piwnicę. Potem pokoje i korytarz. Chociaż najpierw powinnam skuć tynki w kuchni i wyszlifować drewnianą zabudowę schodów na korytarzu, bo się będzie koszmarnie kurzyć i świeżo malowane ściany mi pobrudzi kurz.
 
Muszę się przymierzyć do świdra. Trochę popadało, to ziemia lekko zmiękła. Warto nawiercić trochę dziur.
 
Trawa też czeka na wykoszenie, ale mokro to nie skoszę. Tyle rzeczy do zrobienia, że nie wiem od czego zacząć.
 
W tym tygodniu wymienią cieknący wodomierz, to wreszcie będę miała bieżącą wodę w kuchni. Chociaż tyle. Drewna na zimę trzeba naciąć. Kurka wodna, tyle rzeczy mam do zrobienia. Trzeba się brać za to systematycznie. Okna do obory trzeba wstawić przed zimą. Wszystko na mojej głowie. Nie ma co się dołować tylko brać się za wszystko po kolei i robić co się da codziennie, regularnie.
 
Oborę zanim zacznę malować, to pajęczyny i kurz trzeba wymieść.
 
Drabinkę rozkładaną stojącą potrzebuję – następna pozycja do zakupów. Na rowerze raczej jej tu nie przywiozę.
 
Zakład Energetyczny tj. jego olecka placówka jakoś się nie garnie do usunięcia awarii. Zwalają na mnie koszt jej usunięcia, a to niełatwa sprawa, bo trzeba wymienić gruby kabel energetyczny na linii maszt a licznik. Byle elektryk tego nie zrobi.
Parę lat temu ci z Kowal Oleckich obiecali wymienić cały kabel od słupa na warkocz. Teraz ich nie ma – placówka zlikwidowana, a kierownik z placówki Olecko nie chce dotrzymać danego przez placówkę z Kowal Oleckich słowa. Muszę podanie do Zakładów Energetycznych pisać by się tym zajęli.
 
Byli tu elektrycy z placówki Olecko i wymienili zepsuty licznik. Mogli go zamontować od razu na zewnątrz zamiast czepiać go do przestarzałej tablicy w domu. No, ale nie chcieli. Chcą abym ja buliła po 200zł za wystawienie licznika na dwór. Niech się w dupę pocałują. Mogli go wystawić – ja skrzynkę i kabel kupiłam. To w ich interesie jest by licznik był na zewnątrz. Mnie pasuje wewnątrz i nie mam zamiaru ponosić dodatkowych kosztów by licznik wystawiać dla ich wygody na zewnątrz i by brzydka skrzynka szpeciła mi ścianę. To nie jest mój obowiązek. Chcą go mieć na dworze – to niech go sobie wystawią. Oszukali mnie – mieli dać nowy warkocz z 3-ma fazami idący bez cięcia wprost do licznika. Teraz wykręcają się od tego i ja mam ponosić koszty zakupu nowego kosztownego kabla idącego od masztu do licznika. Jak ja mam za to płacić, to licznika im nie wystawię na dwór i mogą mi naskoczyć.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Ekowioska

Ktoś mi pokazał ciekawą stronkę z tematyką bliską moim zainteresowaniom: http://www.ekowioska.pl/
Ten trend ekowioskowy mi odpowiada. Jest zgodny z moją filozofią życia na łonie natury. Myślę, że ta stronka dostarczy mi wiele ciekawych informacji i punktów widzenia.
 
Znajomy twierdzi, że mój styl życia jest zbyt ciężki, zbyt trudny, odpychający dla większości ludzi. Znajomy uważa, że większość mężczyzn boi się związać z kimś, kto żyje tak jak ja.
 
W tym kontekście pokrzepiająca jest świadomość, że gdzieś tam w Polsce i na świecie są grupy ludzi, którzy wielbią życie w zgodzie z naturą tak jak ja je wielbię, oraz że próbują wcielać w życie różne ekologiczne idee i pomysły.
 
Dziś smsowałam z konwencjonalnym nazwijmy go trenerem koni. Był zaszokowany, że u mnie na rancho robi się wszystko prosto, ręcznie, bez użycia lub z minimalnym użyciem maszyn rolniczych. Pochopnie wyskoczył z oceną, że to zacofane średniowiecze. Mylił się - to jest moje świadome działanie. Wcale mi nie zależy na posiadaniu traktora tutaj.
Gospodarstwo mam małe, pagórkowate - koń do pracy w polu by wystarczył. Mam zamiar używać moich koni do zwożenia ciężarów z pola - siana, drewna, kamieni, wywożenia obornika. To tradycyjny i naturalny sposób przyjazny dla środowiska. Do stricte ekologicznego gospodarstwa nie pasują traktory.
 
Na sam koniec dnia dostałam kolejny telefon tym razem od operatywnego trenera koni. Zainspirował mnie wielowątkowo. Muszę przemyśleć to co mi powiedział.
 

Deszczyk

Spadł lekki deszcz. Powierzchownie zwilżył glebę, ale nadal jest twarda.
 
Tak sobie rozmyślam, że moje rancho to miejsce do życia tylko dla twardzieli, dla ludzi odpornych, zdeterminowanych, prawdziwych pasjonatów.
 
Dzisiaj musiałam odespać wczorajsze późne pójście spać. Niewiele podziałałam. Zastanawiam się od czego zacząć. Mam kilka różnych spraw na głowie. Trzeba to jakoś ogarnąć.

Pechowy poniedziałek

W poniedziałek rano wściekłam się, bo facet co miał mi kosić poleciał w kulki ze mną. Przyjechał z tępymi żyletkami i kosił za wysoko zostawiając połowę trawy nieskoszone. Gdy poprosiłam aby wymienił żyletki i niżej kosił udał głupa i zjechał z pola, mówiąc, że szef mu tak kazał kosić, a jakbym coś mówiła, żeby wracał.
 
To mnie rozsierdziło. Zadzwoniłam do jego szefa, ale nie odbierał. No to posłałam mu parę soczystych smsów.
 
Dostałam pocztą też nowy wodomierz, ale o za małej przepustowości i to też mnie wnerwiło.
 
Agroturystka nie wpłaciła zadatku. Chyba zrezygnowała z przyjazdu. Kolejny powód mojego złego humoru.
 
No i ktoś kogo lubię zakomunikował, że nie przyjedzie, bo zużył cały swój urlop na Woodstock.
 
Byłam tak zła, że postanowiłam wywieźć te złe emocje poza moje gospodarstwo i pojechałam kilka kilometrów by obejrzeć wóz konny, maszyny konne, baloty siana, używany traktor. Pojechałam na rowerze. Jechało się fajnie, wracało strasznie ciemno, bo się dobrze gadało z gościnną rolniczką i zeszło nam do późna i wracałam już po nocy. Dynamo nie chciało zadziałać. W końcu światełko zabłysło i porządnie oświetliło mi drogę, ale to już na końcowym odcinku, najniebezpieczniejszym, bo krętym i wyboistym.
 
W miarę szybko znalazłam się w domku i moim łóżku. Home sweet home...
Nie ma jak w domku... :) Zły humor rozlazł się po kościach i już nie jestem tak rozdrażniona

niedziela, 9 sierpnia 2009

Rowerowa wyprawa

W piątek pojechałam na rowerze w 40-sto kilometrową trasę. Całą sobotę przedrzemałam wyczerpana wyczynowym wysiłkiem. Jechałam 4 godziny bez żadnego przygotowania. Wypada godzina na 10 kilometrów po pagórkowatym terenie.
 
Byłam w Olecku. Załatwiłam pilną sprawę i przy okazji kupiłam sekatorek do cięcia ziół. Pan ogrodniczy pomógł mi dopompować przednie koło u roweru, bo robił się flak, a ciężkie zakupy wiozłam na kierownicy. Aby rozłożyć równomiernie ciężar, kupiłam dwie identyczne torby na zakupy na krótkich rączkach. Idealnie układają się na rowerze i dobrze zdają egzamin jako torby rowerowe do przewożenia zakupów, zatem kupowanie bagażnika na rower mam z głowy. Te torby lepiej się nadają do wożenia zakupów. Napakowałam tam farby, szpachli, unigruntu, pędzli i tak obładowana pedałowałam do domu modląc się, by ta farba mi się nie wybełtała na drogę ;)
 
Wracając szosą przez zielone pola użyłam nowego sekatorka z upodobaniem nacinając żółtokwitnącego dekoracyjnego i ładnie pachnącego ziela. Nie jestem pewna co to jest. Kiedyś wydawało mi się, że to dziurawiec, ale nie mogę znaleźć zdjęcia tego zioła w moim zielniku by się upewnić.
 
Za to po drodze odkryłam leszczynę owocującą. Wybiorę się tam, gdy orzechy dojrzeją. Poza tym spotkałam interesujący krzew o kremowoczerwonych owocach oraz krzew o słodziutkich, porzeczkopodobnych owocach. Nie mam pojęcia co to jest, ale owoce ma pyszne i chcę tą roślinę mieć u siebie.
 
Jadąc rowerem natknęłam się także na okazałe 4 metrowe rośliny o potężnych baldachach. To może być groźny barszcz, ale nie mam pewności. Na wszelki wypadek nie ruszałam tego ziela.
 
Będąc w Olecku akurat przed nowootwartym sklepem z materiałami budowlanymi dostałam telefon od agroturystki. Ma przyjechać z córką na me rancho za niecałe dwa tygodnie. Postanowiłam, że odmaluję na nowo pokoje i kupiłam farbę, grunt, pędzle. Udało mi się też dostać gruboziarnisty papier ścierny do flexa oraz tarcze do cięcia betonu i metalu. Przydadzą się na pewno. Takich tarczy mi tutaj brakowało.
 
Zastanawiałam się też nad elektryczną mini wykaszarką. Mogłabym wykaszać zielsko wokół domu. Tania była – ledwo 60zł, ale nie kupiłam jej na razie, bo muszę oszczędzać. Wykaszareczka przydałaby się, bo moje zwierzęta nie wszystko zielsko wokół domu wyjadają i zostają gdzieniegdzie brzydkie chaszcze. Są brzydkie, ale są też pożyteczne. Mój drób w nich znajduje schronienie. Mam młode kurki i kurczęta co chodzą luzem po podwórku, a w okolicy grasują jastrzębie. Kury siedząc w wysokich zaroślach są bezpieczne, a i maleńkie liliputki raźniej się czują, gdy pod ścianami obory rośnie trochę pokrzyw i innego zielska. Tam się chowają przed kurami, końmi i kozami. Młode liliputki są wysokości kopyta końskiego. Gdy koń przechodzi obok tych maleńkich kurcząt, to wygląda jak prawdziwy gigant. Fajny kontrast :D
 
Wymyśliłam pomysłowy sposób na dokarmianie kurcząt. Stary blaszany piecowy piekarnik bez drzwiczek jest takiej wysokości, że maleńkie kurczęta tam się mieszczą swobodnie, a kurki nie, więc stawiam tam dla kurcząt ich karmę, a one tam wchodzą i dziobią zapamiętale robiąc duży łoskot czym pobudzają ciekawość dużych kur, które na daremno próbują się dostać do piekarnika do smakowitego jedzenia.
 
Dziś krowa Berna zmarnowała mi 4 godziny niedzieli. Miałam zupełnie co innego zaplanowane, a bydle wyszło z jej pastwiska i pomaszerowało na pole do sąsiada wiodąc za sobą Hiacyntę.
 
Trudno było ją sprowadzić z powrotem, bo krowa bydłuje i jest wyjątkowo krnąbrna i wredna. Wskoczyła na pastwisko do krów sąsiada i nie dała się za żadne skarby wyprowadzić ze stada innych krów. Musiałam prosić sąsiada o interwencję. Młody ranczer przybył na quadzie ;) Ja powinnam mieć quada. Nie mam ani ciągnika, ani samochodu to choć quad mi się należy. Ale nic to. Będę jeździć konno. Koń lepszy. Wszędzie nim wjadę i każdą przeszkodę przeskoczę. No i paliwo rośnie mi na polu ;)
Ranczer zagnał quadem krowę, ale cwaniara wróciła do stada i musiał na nóżkach ją gonić aby nadążyć za jej zwinnymi manewrami. Oboje krowę wygnaliśmy z pastwiska wreszcie po dłuższym ściganiu się z nią. Potem też nie było łatwo. Przez pastwisko sąsiada przegnałam krowy. Hiacynta grzecznie przeszła na moje pastwisko, a Bernadetta zaszyła się w krzakach i za żadne skarby świata nie chciała wyjść i iść do mnie na pastwisko. Do południa się z nią męczyłam. W końcu ją sposobem wyprowadziłam z krzaków. Potem doiłam kozy, karmiłam kurczaki, króliki, psy i tak zleciał dzień. Wieczorem upiekłam świeży chleb i posmakowałam świeżo zrobionego twarogu koziego. Pycha. Wyjątkowo smaczny wyszedł. Taki gęsty, śmietankowy, tłusty. Zjadłam sobie na spóźnione śniadanie czy właściwie na lunch miseczkę tego twarożku rozrobionego ze śmietanką kozią i cukrem. Niebiański smak! Co te kozy jadły, że taki dobry serek wyszedł? ;)
 
Ma trener koni przyjechać w końcu ujeździć me konie. Ale najpierw będzie je uczył do zaprzęgu, bo trzeba będzie pilnie zwieźć siano z pola, a nie mam czym. Moje konie wypasione pękate jak baryły, lśniące niczym atlas – tryskają energią i rozwalają mi ogrodzenie z niewyżycia. To w końcu znajdzie się dla nich zadanie, by się przydały wreszcie do czegoś trochę i mi nieco ulżyły w ciężkich pracach fizycznych. Zatem przyjdzie kryska na Matyska całkiem niedługo i koniki zostaną użyte do pracy. WRESZCIE. 

piątek, 7 sierpnia 2009

Gratuluję!

Tymczasem dotarły do mnie wici od niedoszłej dwórki Pauliny ;))))
Paulina zdobyła pracę zgodną z jej wykształceniem, czyli z wykorzystaniem języka francuskiego. Gratuluję!
 
Żałuję, że nie może tutaj być ze mną, ale cieszę, że fajna dziewczyna dostała porządną pracę :)
 
Trzymam kciuki za dobry start :)

Samotny sierpień

Wstał dzień, a wraz z nim wstała piękna, pracowita, uczuciowa i utalentowana Isabelle ;))))
Zanosi się na to, że sierpień spędzę sama. Nic to nowego dla mnie ani dotkliwego.
Przywykłam do pustelniczego trybu życia. Lepsze to, niż dzielenie czasu i przestrzeni z toksycznymi ludźmi. Co innego, gdyby się zdarzył jaki światły, dobry człowiek. No, ale takich to nie uwidzisz na co dzień i w dużych skupiskach miejskich, co dopiero na moim pustkowiu.
 
Tak więc sierpień przetrwam samotnie. Co prawda veganie odezwali się, ale nie palą się do pracy. Szukają darmowego siedliska z kawałkiem ziemi coby uprawiać tam i robić to co im odpowiada. Nie są zainteresowani pomocą dla mnie. Dwa dni pomagali (a właściwie on pomagał) i na tym koniec.
 
Taka sporadyczna pomoc obcych od czasu do czasu nie rozwiąże moich problemów ani nie postawi gospodarstwa na nogi, ale lepszy rydz niż nic.
 
Jacek gdzieś z tydzień pomagał, veganie dwa dni, Piotr 3 dni, kolega z okolicy kilka godzin, pan Rysio parę godzin. Zawsze coś.
 
No, teraz to już chyba nie będę szukać nikogo. No, chyba, że sam się zgłosi. Zgłaszają się różni chętni, ale ich przyjazdy nie dochodzą do skutku. Po uporaniu się z papierami zabiorę się za prace fizyczne. Nakoszę trawy na siano, połatam sufity w oborach, natnę drzewa na zimę, osuszę piwnicę przed zimą i może zrobię hydraulikę w trzecim pokoju, powstawiam luksfery w otwory okienne, wybielę piwnicę itp.
 
 

czwartek, 6 sierpnia 2009

Znużona, zmęczona, znudzona

Wyssana z energii do cna. Dzisiaj z rana w papiery zajrzałam. Jeszcze się z nimi nie uporałam, ale przynajmniej wiem co mam uzupełnić.
 
Był elektrysiura z Olecka. Ale marudził. Nie wiem czy on mi ten prąd zrobi. Zwala robotę na Zakłady Energetyczne, a Zakłady zwalają na elektryka z uprawnieniami.
W końcu nie wiem co będzie i kto mi tą awarię usunie. Brak jednej fazy. Kabel do wymiany. Okablowanie z głównego masztu do mojego domu co leci jest przestarzałe, aluminiowe. Trzeba wymienić na warkocz i przy okazji licznik wystawić na dwór.

środa, 5 sierpnia 2009

Ziółka

Zrobiłam sobie napar z krwawnika, wypiłam jedną szklankę i mi lepiej. Hmmm... ziółka działają ;)
 
A teraz taka głodna, żebym konia z kopytami połknęła. Idę robić gulasz. Może zajrzę pod krzaczek czy ziemniaczki już dobre?

Dla odmiany

No, nadal się fatalnie czuję, ale ździebko lepiej niż wczoraj. Umyłam stół w pokoiku jeździeckim, rozłożyłam teczki i folijki na dokumenty – czyli przymierzam się do papierkowej roboty. Nie wiem, czy cokolwiek dziś zdziałam, bo nie czuję się na siłach, ale przynajmniej papiery poukładam.
 
Kury wypuściłam na dwór. Kurczęta liliputków wyszły same przez szparę jak krasnale. Dałam im ich karmę. Rzuciły się dziobać. Krówki przyszły na podwórko. Konie poszły na pastwisko, takoż kozy. Psom gotuję karmę. Sama zjadłam już śniadanie.
 
Dzisiaj w nocy dla odmiany spałam na stajni, na poddaszu. Z ciekawości. Spało się super. Tak wysoko, tak blisko natury – rozcykanych świerszczy, chrząkających krów śpiących pod oborą, oraz mruczących kóz baraszkujących na podwórku.
 
Wszystko tak wyraźnie było słychać. Powietrze czyste, pachnące, świeże. Noc ciepła. Materac wygodny, rozłożysty. Dużo fajniej się tam śpi niż w domu. Nie ma much, nie ma komarów.
 
Umyłam stół w pokoiku jeździeckim, poukładałam teczki i koszulki na dokumenty.
Słowem, przygotowałam sobie stanowisko pracy. Nie wiem, czy dzisiaj cokolwiek zrobię, bo się nie czuję na siłach, ale chociaż warsztat pracy umysłowej przygotowałam sobie. Gdy tylko się lepiej poczuję, zabiorę się za papiery.

wtorek, 4 sierpnia 2009

Fatalne samopoczucie

Dzisiaj się fatalnie czuję. Głównie fizycznie. Bolą mnie jajniki, nerki. Jest mi słabo.
Tak jak veganie nie jedzą mięsa, nie piją mleka i unikają wszystkiego co odzwierzęce, tak ja unikam leków syntetycznych, więc nie wezmę żadnego środka przeciwbólowego. Muszę się przemęczyć z tym bólem dzisiaj. Jutro może będzie lepiej. Boli mnie też trochę głowa. Chciałam na dziś umówić się z elektrykiem, ale nie dam rady dopilnować jego usługi, więc dam sobie spokój. Dzisiaj łóżko.
 
 

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Dzień gospodarczy

Rano nalałam pełne kotły wody z myślą o wielkim praniu, zmywaniu i kąpieli. Ledwo co skończyłam nalewać wodę, wpadli hydraulicy z Urzędu Gminy. Wymienili cieknący zawór.

Przybył listonosz i przywiózł niemile widziane rachunki oraz mile widzianą paczuszkę ;) Uwielbiam dostawać paczuszki, paczki i paki :D
W paczuszce przede wszystkim machorka dla Jacka, ale kupa podstawowych oraz pomocnych gadżetów i coś do przekąszenia :) Koleżanka Blanka mnie rozczuliła herbatnikami korzennymi i afrykańską herbatą. Bardzo w czas przysłała też koszulki i teczki na dokumenty. W tym tygodniu planuję uporać się z dokumentacją rolniczą. Na pewno te koszulki i teczki pomocne będą w ogarnięciu papierzysk.

Napaliłam w piecu i nagrzałam wodę. Wykąpałam się z lubością i zabrałam do zmywania i prania. Wtedy wpadli elektrycy i wymienili zepsuty licznik.

Wczoraj opuścił me włości Piotr z Bielska-Białej. Pomagał w sumie 3 dni po ledwie 5 godzin dziennie. Dostał za to darmowy pobyt na moim rancho wraz z wyżywieniem. Już od pierwszego dnia obnosił się przede mną ze swym gołym torsem budząc we mnie odrazę. Pomagał niechętnie, wybiórczo i wybrzydzał ciągle. W sumie nie wiem po co on tu przyjechał. Dobrze, że już pojechał. Strasznie nudny i marudny był. Dużo się też wymądrzał. Np. gdy zerwałam trzy maleńkie główki dojrzałego nasienia maku rosnącego dziko i sporadycznie na miedzy tuż przy zasiewach zboża sąsiada, ciesząc się, że będzie fajna przyprawa do chleba – agroturysta Piotr wygłosił poronione pouczenie, że mak jest nielegalny. Wkurzył mnie. Wytłumaczyłam zarozumialcowi, że nielegalne to są regularne uprawy maku z przeznaczeniem na kompot dla narkomanów, a nie drobne zbieranie ziół na cele kulinarne.

Innym razem gdy upiekłam ciasto drożdżowe na śniadanie i zapytałam czy smakuje, odrzekł „może być”. Zapytałam wtedy, jak często on piecze ciasta śniadaniowe. Stwierdził, że rzadko, albo wcale. Potem rozmowa potoczyła się na temat prac damskich i męskich. Gościu mnie rozdrażnił, gdy skwitował, że prace domowe kobiet typu gotowanie, pranie, sprzątanie, zmywanie to „NIC”. Wg niego kobieta prowadząca dom n i c nie robi tylko siedzi w domu. Więc zaproponowałam mu, żeby zrobił takie „nic” jak robią kobiety pracujące w domu – żeby ugotował obiad.

Dałam mu składniki, garnki – i gotuj sobie. Pracę na gospodarstwie skończył o 13.00. Najpierw poszedł poleżeć. Potem zabrał się za gotowanie. Obiad ugotował na 19.00 i to jeszcze z moją pomocą, bo już mnie z głodu skręcało i nie chciało mi się czekać aż ryż ugotuje do tego gulaszu. Nabijałam się z niego i tego jego „nic”. Mówiłam, „nic nie robisz, a tu już 19.00 i ciągle nie ma co jeść” ;) A on się miotał po kuchni kilka godzin :D

Następnego dnia stwierdził, że on tu nie przyjechał aby gotować sobie obiady, tylko że on spodziewał się, że dostanie pod nos gotowy obiad.

Na to ja jemu, skoro gotowanie to „nic”, to sam sobie gotuj, tym bardziej, że pomagasz na gospodarstwie ledwie 5 godzin, a ja pracuję cały dzień i nie mam czasu koło ciebie skakać. Są składniki, przyprawy, garnki – proszę bardzo – bierz i rób.

W ogóle facio wniósł jakąś taką odpychającą nerwowość na me spokojne rancho. Miał też pretensje, że brakuje mu tu dużego towarzystwa. Nie obiecywałam mu tłumów. Jak chciał tłumy, to powinien jechać na Woodstock, gdzie bawi się 300.000 ludzi, a nie przyjeżdżać na ciche rancho. Ponieważ mało robił, a ciągle miał dużo do powiedzenia i wybrzydzał – nie chciał kopać dołków, bo mu za ciężko, nie chciał pielić ziemniaków, bo to damska robota - w pewnym momencie zaproponowałam mu, że skoro nie chce pomagać, to niech nic nie robi tylko wypoczywa i normalnie płaci za pobyt i wyżywienie wg cennika agroturystycznego.

Miał się nad tym zastanowić. W końcu zadecydował, że wraca do siebie. No i bardzo dobrze. Lepiej tak, niż gdyby pomagał wbrew sobie i ględził ciągle, a płacić za pobyt nie miał ochoty, a ja nie mam ochoty nikogo za darmo utrzymywać. Żywność jest droga w sklepach, a na gospodarstwie nic się nie bierze z powietrza. W gospodarstwo trzeba inwestować by móc cokolwiek wyprodukować, a i nachodzić się przy tym trzeba zanim człowiek coś wyhoduje. Facio sobie jakoś błędnie wyobrażał pomoc na gospodarstwie. Trochę pomógł tu, więc dostał za to pożywne, drogie, pełnowartościowe wyżywienie i darmowy nocleg na moim pięknym rancho.

niedziela, 2 sierpnia 2009

Rozważania ranczerskie

Rozważam skoszenie trawy na siano.

sobota, 1 sierpnia 2009

Letnia komnata

Jutro a właściwie dzisiaj rano gdy wstanie słońce zacznę budować moją wyśnioną, wymarzoną królewską komnatę...
W planach mam utworzenie letniej rezydencji dla mej królewskiej mości...
Kto mnie powstrzyma??? :))))))))))
 
Paź Piotr będzie tutaj przydatny w tym zadaniu...
 
Niebawem mój dwór ma wzbogacić o swą elokwentną i wykształconą osobę dwórka Paulina.
Będzie królewsko... ;))))