Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bystre. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bystre. Pokaż wszystkie posty

piątek, 31 stycznia 2014

Indianka znowu uratowała bezdomnego pieska

Wieczorem przyjechało dwóch pracowników schroniska w Bystrym
 zabrać porzuconego przez właściciela pod lasem przemarzniętego pieska.
W mrozie z trudem wypełnili protokół odbioru psa. 


Mroźna zima. Na zewnątrz przenikliwe zimno. Dmie porywisty, mroźny wicher. Przeszywający na wylot. Przez ten wiatr odczuwalny ziąb sięga minus 34 stopni. Indianka uodporniona mroźnymi zimami tego ziąbu jednak znieść nie może i chowa się szybko pod dach po napojeniu i nakarmieniu zwierzyny w koziarni, owczarni i stajni. Koty na czas mrozów wprowadziły się do domu. Kozy, konie, owce wyposażone w zimową, długą i gęstą sierść tulą się do siebie nocami, ale generalnie znoszą mróz bardzo dobrze. Pod dachem jest dużo cieplej. Nie ma tego ohydnego, mroźnego wichru. Jest zacisznie, sucho i czysto. Dużo miejsca, pasza i nadzór oraz troska ich ukochanej opiekunki czyli Indianki. Zwierzaki są spokojne. Dzielnie znoszą zimę w oczekiwaniu na radosną wiosnę. Z wielkim apetytem pałaszują siano Indianki i łakomie piją wodę z wiader które im nosi z domu Indianka. Koniecznie trzeba założyć im automatyczne poidła w ich boxach. Jest nadzieja, że ta inwestycja i modernizacja dojdzie do skutku wiosną lub latem. Ktoś zaproponował, że Indiance pomoże w tym. Osoby prywatne. Na instytucje w tej gminie jak pokazały Indiance przykre doświadczenia nie można liczyć. Zresztą nigdy nie można było liczyć na jakiekolwiek wsparcie odkąd tutaj mieszka. Wszechobecna znieczulica jest typowa dla tej gminy. Brak wrażliwości na drugiego człowieka i zwierzęta to norma tutaj. Polityczne deklaracje wójtowej, że pracownik który wyłudził od Indianki jej psinę jest "wrażliwy na los zwierząt" to puste słowa bez pokrycia. Banialuki na pokaz i pod publiczkę wyłącznie. Indianka pamięta aż nadto dobrze te półtoratygodnia wydzwaniania do tego pracownika aby kazał odśnieżyć drogę, bo Indiance był pilnie potrzebny dojazd dla siana. Pracownik zwlekał, zwodził, strugał durnia, że on przecież posłał odśnieżarkę, a nie posłał... a tymczasem skończyło się siano i zwierzęta stały głodne. Wtedy nie wykazał nawet grama "wrażliwości na los zwierząt".
Jak ktoś całe lata, całe życie był czuły jak beton na potrzeby i cierpienia zwierząt, to nadal takim betonem jest.
Może co najwyżej się kamuflować celem wygrania wyborów na radnego lub wójta i dorwania się do dużego, urzędniczego koryta.
No, ale dobrze, że choć tym razem reakcja na bezpańskiego przybłędę była tak szybka. Pierwszy porzucony pies który przybłąkał się na gospodarstwo Indianki musiał czekać aż kilka dni nim Gmina się nim zajęła. Policja ani Gmina nie chciała psem się zająć ani interweniować coby go zabrać do schroniska czy chociażby dać dla psiaka na karmę. Indianka przez kilka dni karmiła psa na swój koszt choć uboga jest i jej się nie przelewa, podczas gdy te dwie instytucje przerzucały piłeczkę odpowiedzialności między sobą przez kilka mroźnych dni, aż w końcu Urząd Gminy przysłał niechętnie schronisko po psa.
Potem Indianka w Urzędzie Gminy nasłuchała się wrogich wyrzutów jakoby to "ona naraziła Gminę na straty finansowe, bo przez nią Gmina musi psa opłacać w schronisku". Ona??? Nie właściciel który psa porzucił??? Oni w tym urzędzie zawsze mają problemy z widzeniem spraw i ludzi jakimi są. Dorabianie teorii, snucie nieżyczliwych domysłów oraz insynuacji usprawiedliwiających ich indolencję to standard. Łatwiej przylepić komuś łatkę by pomóc w czymkolwiek. To wygodniejsze i tańsze. Pieniądz w tej gminie zawsze najważniejszy, dlatego Indianka śmieje się do rozpuku gdy czyta deklaracje wójtowej zapewniającej, iż pracownik który wyłudził od Indianki jej psa zrobił to z troski o dobro zwierzęcia :D Śmiechu warta hipokryzja podszyta szyderstwem.
Indianka miała nadzieję, że przy okazji odzyska swojego psa bezprawnie uwięzionego w Bystrym wbrew jej i psiny woli rok temu. Niestety. Psa Indianki nie odwieziono :(((. Taki prosty ruch, wyraz dobrej woli - to nie u tych władz.
Za długo są przy korycie by szanować uczucia mieszkańców i samych mieszkańców którzy ich utrzymują i z których żyją.
Jak miło być w takim straszliwym klimacie nocą w ciepłym łóżku, pod dachem... Indianka stara się palić, ale nie zawsze ma siłę po pracy i wymarznięciu na dworze.
Jest osłabiona, ale dzielnie wypełnia wszystkie swe hodowlane obowiązki. Ostatnie dnie wymęczyły i wyziębiły Indiankę. Kilka spraw załatwiła. Codziennie oporządza zwierzynę. Przekazała wyziębionego, zagłodzonego, osłabionego bezdomnego pieska do schroniska. Niestety, do tego w Bystrym, bo znowu wójt akurat to schronisko finansuje z pieniędzy podatników.
Indianka ma nadzieję, że porzucony przez właściciela piesek znajdzie tam chociaż w miarę ciepłą budę, pełną miskę karmy i dobrą opiekę weterynaryjną, bo wyglądał na chorego. Z tego względu Indianka obawiała się o zdrowie i życie swoich kóz i koni, do których piesek kolejno się wprowadził szukając schronienia przed mrozem i porywistym wiatrem.
Licho nie śpi i psiak może być nosicielem groźnych dla inwentarza Indianki chorób, więc trzeba go było odizolować od jej zwierząt. Jednak jedną noc pozwoliła mu przenocować w koziarni, by następnego dnia wezwać odpowiednie służby aby zajęły się psiną. Bez interwencji Indianki psiak zamarzłby lub padł z głodu pod tym lasem pod który przyszedł przeganiany z gospodarstwa na gospodarstwo. Uciekając przed ludźmi zawędrował aż tu, pod las. Niestety, piesek blokowy - nie przystosowany do życia w naturze, nie umiejący polować - nie dał sobie rady. Był bardzo wychudzony, osłabiony i wyglądał na zwierzę złamane i pogodzone ze swoim marnym losem.
Indianka dała mu dwa kawałki chleba - końcówkę która została jej na śniadanie. Nawet nie ruszył. Widać albo chory, albo zbyt wycieńczony by jeść.
W schronisku powinni dać mu kroplówkę. Ciekawe, czy tam mają weterynarza wśród personelu? Tak czy inaczej, miejmy nadzieję, że się nim chociaż jako tako zajmą - w końcu dostają tam na każdego psa konkretną kasę więc mają za co wezwać weterynarza i porządnie nakarmić psa.
Tymczasem Indianka sprowadziła mleko zastępcze na czarną godzinę w oczekiwaniu na wykoty koźląt i owiec. Matki powinny same wykarmić, ale może się zdarzyć, że któraś będzie miała za mało mleka, lub się za dużo maluchów na raz urodzi w ciąży mnogiej, albo matka odrzuci malca lub urodzi się on słabowity niezdolny ssać o własnych siłach. Na tę okoliczność Indianka doposażyła swoją hodowlę w wiadro ze smoczkami do pojenia jagniąt i koźląt, specjalną butelkę do pojenia jagniąt i koźląt oraz specjalne, drogie mleko w proszku. Musi jeszcze dokupić lizawki dla koni, owiec i kóz. Zwłaszcza karmiące matki muszą uzupełniać siano w minerały zawarte w soli. Na tę okoliczność Indianka zamówiła odpowiednie lizawki kurierem.
Przedwczoraj jeden kurier siedział w śniegu, wczoraj drugi, a dzisiaj będzie siedział trzeci. Listonosz Adam też narzeka na jakość odśnieżania drogi gminnej. Niepotrzebnie prosił o ten kolonijny rewir skoro wie doskonale jakie tutaj beznadziejne, zapuszczone drogi od wieku nie remontowane ani nie udoskonalane, a co najwyżej wytrzebione z pięknych, wiekowych drzew co poszły na palety zamiast dawać cień latem ludziom idącym drogą wiejską a zimą osłaniać od urywającej głowę wichury. Indianka przedwczoraj musiała rękami głowę na szyi przytrzymywać, aby nie odfrunęła. Gdy przy drodze rosły wiekowe drzewa - było zacisznie i pięknie. Teraz pustynia i wściekły wiatr.
Przewiało Indiankę strasznie. Narzekający mocno listonosz Adam jednak dostarczył przesyłkę, ale się odgraża, że nie będzie woził poczty Indiance. No jak to??? Indiankę zatkało. Indianka tęskni do Pana listonosza Marka. To złoty człowiek i cierpliwy. Cierpliwie znosi niedogodności dojazdowe na kolonie. Indianka chciałaby by wrócił na jej rewir, nie tylko dlatego, że skutecznie i regularnie dostarczał Indiance wszelką pocztę, ale także dlatego, że go lubi bardzo. Zresztą tak jak cała okolica uwielbia Pana Marka, który się dał poznać jako człowiek niezwykle życzliwy, uczciwy, pracowity, obowiązkowy i przede wszystkim ludzki. Panie Marku - wróć do nas!
Droga gminna jest tak słabo odśnieżona, że większe auta nie mają jak zawrócić by wyjechać z kolonii. Jeszcze osobowy jako tako da radę się wycofać, ale większe dostawczaki grzęzną.
Celem udrożnienia dojazdu i wyjazdu z kolonii, którego zupełnie nie ułatwiają głazy złośliwie nawiezione przed wjazd na gospodarstwo Indianki przez męża sołtyski - Indianka grzecznie poprosiła Urząd Gminy o interwencję w sprawie poprawy jakości odśnieżania drogi. Jak odśnieżać - to z głową. Tak trzeba odśnieżać, aby dostawczak mógł zawrócić i wyjechać z kolonii bez turbowania rolnika z traktorem ze wsi. Syn rolnika wyciągający kurierów ze śniegu już piany dostaje na pysku od tych codziennych interwencji. Jutro pewnie już nie przyjedzie ewakuować kolejnego wkurwionego kuriera. Kto go wyciągnie??? Urzędnik gminy który jest odpowiedzialny za takie niechlujne odśnieżanie?? Szkoda pieniędzy podatników na działania, które nie umożliwiają sprawnej komunikacji. Jak coś robić, to porządnie - a nie na odpierdol. Jak odnieżać, to tak - aby można było bez problemu dojechać, zawrócić i wyjechać.
Indianka ma zwierzęta. Zwierzęta mają potrzeby i trzeba to umieć nareszcie zrozumieć po 11 latach, że odśnieżone ma być w taki sposób, by dostawcy czy weterynarze nie bluzgali tonąc kołami w śniegu, bądź co gorsza odmawiali dostarczenia ratującego życie maleństw mleka zastępczego czy opieki weterynaryjnej w razie potrzeby, jak to miało miejsce 11 lat temu, gdy padł piesek Indianki z powodu odmowy udzielenia mu pomocy przez weterynarzy zniechęconych fatalną jakością drogi gminnej na kolonię. Urzędnicy gminni powinni wreszcie zrozumieć, że są tutaj by służyć lokalnej społeczności, a nie robić jej łaskę, że wypelniają wobec niej swoje obowiązki. Urzędnicy żyją z tych mieszkańców. Mają bardzo wysokie pensje dzięki ciężkiej harówie mieszkańców tej gminy. Przeto powinni swoich mieszkańców uszanować i wreszcie stać się wrażliwymi na los drugiego człowieka, a także jego zwierzęta. Niech nieadekwatna deklaracja wójtowej określająca jej prawą rękę czyli urzędnika od konserwacji dróg i porywania cudzych zwierząt jako "osobę niezwykle wrażliwą na los zwierząt" nie będzie żałosnym, śmiesznym pustosłowiem bez pokrycia w rzeczywistości. Amen.

Piesek przybłęda,
 który o mało nie zamarzł lub padł z głodu pod lasem.
Indianka przekazała go do schroniska.
Niestety w Bystrym, bo z nim UG znowu podpisał umowę.



środa, 6 listopada 2013

Skarga na działanie funkcjonariuszek Policji w Giżycku

Ta poniższa skarga została złożona drogą emailową, a następnie listem
poleconym w trzech Komendach:
1. Komenda powiatowa Policji w Giżycku
2. Komenda wojewódzka Policji w Olsztynie
3. Komenda główna Policji w Warszawie

O ile mi wiadomo, ta skarga do tej pory nie została rozpatrzona, natomiast
mój wniosek o dołączenie tej skargi jako dowodu w sprawie - został
odrzucony.

Poniżej skarga, jaką samoistnie złożył do komend policji świadek pobicia
mnie w Bystrym - pan Sven C. Sven nie znał w dniu składania skargi danych
policjantek, jako że nie przedstawiły się.

Ich imiona i nazwiska poznałam na Komendzie podczas przedstawionego mi
sfingowanego zarzutu o rzekomą "czynną napaść na funkcjonariuszki policji" i
im rzekome "ubliżanie słowami uznawanymi za wulgarne".

Z tej skargi jak i zawartego w niej opisu jasno wynika, że nie było żadnej
"czynnej napaści na funkcjonariuszki policji" ani "ubliżania słowami
powszechnie uważanymi za wulgarne", a sama przemoc zastosowana przez
funkcjonariuszki nie miała żadnych podstaw i była w dodatku bardzo brutalna.

Ponadto funkcjonariuszki narażając moje zdrowie i życie umieściły mnie w
dusznej klatce radiowozu, mimo, iż zostały przeze mnie poinformowane, że źle
znoszę zamknięte, ciasne i duszne pomieszczenia. Na skutek zastosowanej
wobec mnie brutalnej przemocy i duszenia w ciasnej klatce, gdzie mnie
wrzuciły na brudną podłogę tego ciasnego i ciemnego jak trumna pomieszczenia
wykręcając przy tym ręce i nogi w nienaturalnej pozycji i jednocześnie
boleśnie skuwając ręce kajdankami od tyłu, powodując dodatkowy ból i
trudności z oddychaniem, gdyż dopchnęły mnie w tej klatce do ściany w ten
sposób, że nie mogłam złapać tchu i dławiłam się - na skutek tych działań
doprowadziły mnie do stanu przed udarowego, jak potwierdził to lekarz
dyżurny ze szpitala w Giżycku, do którego mnie zawiozły jak powiedziały do
mnie: "Na przymusowe badanie ginekologiczne wbrew mojej woli", po którym wg
nich miałam zostać zamknięta w domu wariatów - na czas bardzo długi, bliżej
nieokreślony. .

Podczas wyprowadzania mnie z radiowozu i prowadzenia do lekarza - brutalnie
mnie szarpały za kontuzjowany w dwóch wypadkach bark, którego to kontuzja na
skutek ich szarpania odnowiła się i powodowała dodatkowy, nieznośny ból,
które one pogłębiały celowo szarpiąc to obolałe ramię i bark. Wykręciły mi
ręce i naciskały obolały bark tak, iż szłam prowadzona przez korytarz
szpitala zgięta w pół. W ten sposób mnie prowadziły - celowo zadając ból i
poniżając.

Uważam, że tego typu osoby czerpiące sadystyczną przyjemność z zadawania
ludziom bólu powinny się leczyć psychiatrycznie i przede wszystkim nie
powinny pracować w policji.

Nadto dodam, iż wcześniej będąc z nimi przez moment w radiowozie wyjęłam dokumenty by im podać, ale nie chciały ich oglądać, lecz straszyły mnie, że "idę siedzieć". Gdy zapytałam: "Na jakiej podstawie?" - NIE PODAŁY ZARZUTU. Kilkakrotnie głośno domagałam się na jakiej podstawie chcą mnie uwięzić, wtedy jedna z nich w którymś momencie powiedziała, że się na Komendzie dowiem. Zażądałam adwokata. Policjantki pozostały głuche.

Czyli porywając mnie nie miały żadnego pomysłu na to, jaki zarzut mi przedstawić. Dopiero na Komendzie wymyśliły sobie rzekomą "czynną napaść na funkcjonariuszki policji".

Za jakiś czas ten zarzut zmieniły na "naruszenie nietykalności osobistej
funkcjonariusza na służbie"

Policjantki te wykonując to ich bandyckie "aresztowanie" przeprowadziły je
przy udziale rażących uchybień proceduralnych oraz niezgodnie z prawem, gdyż
nie było ani żadnych podstaw do aresztowania, ani nie podały zarzutu na
podstawie którego chciały mnie uwięzić.

Zatem uwięzienia mnie dokonały dopuszczając się przestępstwa i przy zastosowaniu
przestępstwa.

Było to nielegalne "aresztowanie", więc nie ma mowy o żadnym "naruszeniu
nietykalności funkcjonariusza podczas wykonywania obowiązków" gdyż one nie
wykonywały w tym momencie owych obowiązków, a jedynie wykonywały czyny
określane przez kodeks karny jako przestępstwo kryminalne, jako iż nikt nie
ma prawa ograniczać wolności osoby wolnej, w tym funkcjonariusz policji, gdy
nie ma ku temu podstaw, zwłaszcza, gdy funkcjonariusz nie podał zarzutu
osobie, którą więzi wbrew jej woli. Te działania tych obu policjantek noszą
znamiona bandyckiego porwania, a nie interwencji policyjnej. Do tego
policjantki nie dopełniły niezbędnych formalności - nie przedstawiając się
nam i nie okazując odznak policyjnych ani legitymacji policyjnych na
podstawie których działały podczas tego zajścia.

Dodam tu jeszcze jedną rzecz - Ja nie spodziewałam się ani przez myśl mi nie
przemknęło, że one chcą mi jakiś mandat wlepić a tym bardziej zamknąć w więzieniu, gdy z nimi wcześniej wsiadałam na chwilę do radiowozu. Nie było ku temu żadnych absolutnie podstaw. Spodziewałam się, że wlepią mandat właścicielowi schroniska za stan do jakiego doprowadził mojego psa. Jakież moje było wielkie zdziwienie, gdy okazało się, że ich celem jestem Ja!

Gdy wsiadałam do radiowozu z policjantkami, sądziłam, że chcą spisać moje
dokumenty (dane podałam im ustnie wcześniej na terenie schroniska i
pokazałam im też pismo napisane do właściciela schroniska domagające się
wydania mojego psa, a tam były pełne moje dane adresowe i oczywiście imię i
nazwisko, nadto pracownik schroniska rozpoznał mnie, jako właścicielkę psa)
oraz spisać notatkę odnośnie zaniedbanego psa.

Obwieszczając mi nagle, iż "idziesz siedzieć" - zaskoczyły mnie totalnie.
Wpadłam w panikę, że jestem ofiarą bezprawia i przemocy. Do tego
pomieszczenie radiowozu było ciasne i duszne. Prosiłam o otwarcie okna, bo
się dusiłam już wtedy. Miałam suche usta i gardło. Ja się zawsze źle czuję w
ciasnych, dusznych pomieszczeniach bez dostępu świeżego powietrza. Jako mała
dziewczynka przeszłam ciężkie zapalenie płuc oraz doświadczyłam dwóch ataków
gorączki reumatycznej, która mi uszkodziła serce i płuca. Z tego powodu nie
chodzę do Kościoła od lat i unikam dusznych pomieszczeń w ogóle, bo po prostu
robię się biała jak ściana i słabnę oraz mdleję tam z braku tlenu, gdy jest
duży tłum ludzi, a okna zamknięte. Mówiłam im o tym, że brakuje mi tlenu i
że mam astmę, klaustrofobię i generalnie bardzo źle znoszę małe, ciasne,
duszne pomieszczenia. One odmówiły mi tlenu! Nikt nie ma prawa odmawiać mi
prawa do oddychania! :( Uchyliłam drzwi aby złapać oddech - to je
zatrzasnęły. Wtedy otworzyłam raz jeszcze szerzej i wyszłam na dwór by
odetchnąć świeżym powietrzem, bo w radiowozie nie było czym oddychać do tego
to pomieszczenie przerażało mnie. Poczułam się jak zwierzę w ciemnej studni.

Byłam też przerażona, co się stanie z moimi zwierzętami, skoro one chcą mnie
uwięzić na "bardzo długo" jak się wyraziły. Byłam zaszokowana tym co one
chcą mi zrobić. Byłam zaszokowana, jak to możliwe, aby w kraju niby wolnym takie rzeczy miały miejsce?

Próbowałam podejść do Svena i Everdiny oraz ich samochodu.
Chciałam jechać razem z nimi samochodem na Komendę złożyć zawiadomienie w
sprawie nielegalnego przetrzymywania w schronisku mego psa, znęcania się nad
nim i jego rażącego zaniedbania przez właściciela schroniska. Już wcześniej przed wejściem do radiowozu powiedziałam policjantkom o tym zamiarze, gdy zobaczyłam
zaniedbanego psa. Mało tego – domagałam się, aby sporządziły notatkę z tego faktu, iż pies jest cały czarny z brudu i osowiały. Jednak nie zrobiły tego. Wobec tego postanowiłam, że pojedziemy na Komendę złożyć zawiadomienie bezpośrednio na Komendzie. Poprosiłam je, aby pojechały pierwsze i pokazały nam gdzie
jest Komenda, bo nie jesteśmy z Giżycka i nie znamy rozkładu miasta i gdzie
znajduje się Komenda. Wtedy one poprosiły mnie, abym weszła z nimi do
radiowozu, ale nie powiedziały po co. Sądziłam, że chcą spisać dokumenty i
sporządzić notatkę policyjną z tego zajścia oraz przygotować sobie druczki
do wypisania mandatu właścicielowi schroniska.

Gdy nieoczekiwanie próbowały mnie nielegalnie "aresztować" i z powodu złego
samopoczucia i braku tlenu w radiowozie wyszłam z tego radiowozu zaczerpnąć
świeżego powietrza - wtedy te dwie rzuciły się na mnie brutalnie wykręcając
ręce, szarpiąc mnie, przewracając na ziemię i ciągnąć po ziemi jak worek
kartofli. Zadawały mi nieznośny ból. Tak brutalnie mi wykręcały obolałe
ręce, ramiona i barki, że aż kości trzeszczały. Sądziłam, że chcą mi ręce
połamać. Niewiele brakowało. :(

Wlekąc mnie przemocą po ziemi zaciągnęły mnie do radiowozu na jego tył i
tam wrzuciły do środka na podłogę pomiędzy dwa krzesła jak świnię rzeźną, gdzie mnie w tym położeniu nienaturalnym i bardzo uciążliwym zaklinowały skuwając dodatkowo ręce kajdankami od tyłu. Po tej przemocy byłam cała obolała i posiniaczona. Na rękach miałam głębokie czerwone szramy po kajdankach założonych celowo za ciasno, aby zadać mi dodatkowy ból. Całe ciało żółte i sine od siniaków.

Przed szpitalem w Giżycku gdzie nadal skutą trzymały mnie w radiowozie, gdy
tam czekaliśmy na przyjęcie mnie przez lekarza dyżurnego - znęcały się nade
mną psychicznie, twierdząc, że zostałam przywieziona do szpitala dla
umysłowo chorych i zostanę tutaj uwięziona na bardzo długo w pokoju bez
klamek i bez możliwości kontaktu z rodziną. Nadto, tuż przed wyprowadzeniem
mnie do lekarza, powiedziały, że prowadzą mnie na przymusowe badanie
ginekologiczne wbrew mojej woli. Znowu zadawały mi ból, szarpiąc i ciągnąc w
sposób taki, aby jak najbardziej mnie bolało. Wykręciły mnie w pół, tak że
szłam zgięta w pół, z głową spuszczoną poniżej linii mojego pasa, a z tyłu miałam ręce skrępowane boleśnie kajdankami. Po prostu te dwie wyżywały się na mnie na maxa.

Dopiero lekarz powiedział mi, że jestem w zwykłym szpitalu. Zrobił to pod
koniec badania, po tym jak zmierzył mi ciśnienie i chciał podać leki na jego
obniżenie, gdyż twierdził, iż jest bardzo podwyższone i grozi mi udar mózgu
jeśli nie przyjmę leków. W tym momencie, gdy to mówił, nadal byłam
przeświadczona o tym, iż jestem wywieziona do szpitala dla umysłowo chorych
i chcą mi podać jakiś narkotyk ogłupiający i zbadać krew, aby fałszywie
twierdzić, że jestem np. narkomanką, dlatego się nie zgodziłam na żaden lek.
Nadto, gdy lekarz poprosił o moje dane osobowe do sporządzenia swojego
lekarskiego raportu - policjantki kłamliwie powiedziały, że jestem NN. Na to
Ja się odezwałam, że nie jestem żadne NN i że podam moje dane jak i też
okażę dowód, jak tylko mi ręce rozkują.

W tym też czasie poprosiłam, aby wyprosił policjantki z gabinetu i aby
rozkuły mi kajdanki. Lekarz powiedział, że kajdanki nie są konieczne, bo nie
stanowię żadnego zagrożenia dla niego ani nikogo i one zdjęły te kajdanki na
czas dalszego badania i wyszły. Lekarz spisał sobie moje dane z dowodu.

Skarżyłam się lekarzowi, co mi zrobiły. Wpierw siedziałam jak otumaniona na
tej kozetce. Cała czerwona. Skronia pulsowały. Czułam się tak, jakby za chwilę miała mi głowa wybuchnąć. Chciało mi się potwornie pić. Język sztywny i suchy jak pieprz.
W gardle nieznośnie sucho. W kącie gabinetu dojrzałam umywalkę i bardzo
chciałam się napić wody z niej. Zapytałam lekarza, czy mogę się napić wody. Zgodził
się, ale w tym momencie policjantki wlazły do gabinetu i zanim zdążyłam się
napić - ponownie mnie skuły. W gardle miałam straszną suchość i dławiłam
się. Język sztywny. Przeżyłam potworną traumę przez te dwie funkcjonariuszki
policji.

Następnie znowu w klatce, która powodowała u mnie naturalną reakcję jeżenia się i przyśpieszony puls zawiozły mnie na Komendę w Giżycku, gdzie byłam przesłuchiwana do 2 w nocy.

Wpierw zmusiły mnie do badania alkomatem, który wykazał, że byłam w stu procentach trzeźwa. Podczas badania alkomatem nadal miałam ręce skute kajdankami, jak ostatni bandzior i terrorysta, podczas gdy pijanego człowieka chwiejącego się na nogach przyprowadzono do badania bez
kajdanek.

Następnie wysypały zawartość mojego plecaczka na stół a wraz z nim moją komórkę i dokumenty. Komórkę jedna z nich wyniosła z pokoju gdzie był alkomat gdzieś na piętro. Natomiast one mnie w tym alkoholicznym pokoju krótko wstępnie przesłuchały. Nalegałam, żeby zapisały w tym protokole, iż nie jestem zdrowa i nie czuję się dobrze, nadto, iż domagałam się adwokata, a one mi odmówiły kontaktu z takowym. Odmówiły, ale dopisałam to sama, gdy podpisywałam ten papier. Ta z moją komórką polazła gdzieś na piętro i w niej manipulowała tak długo, że po powrocie komórka tzn. bateria była całkowicie rozładowana, a sama komórka uszkodzona. Moich rzeczy osobistych od razu i tak nie oddały. Dostałam je dopiero w nocy po przesłuchaniu. Kilka funkcji przestało działać od tamtej pory m.in. rejestr rozmów przychodzących i wychodzących oraz odebranych i nieodebranych. Pomyślałam, że skopiowały dane z mojej komórki oraz założyły mi podsłuch.

Grzebały także w mojej karcie bankomatowej i pinach do konta bankowego. Spisywały sobie wszystkie poufne moje dane, w tym PINy. Powtórzyły, że będę siedzieć w więzieniu bardzo długo i to od razu „idę siedzieć”. Chciały mnie po przesłuchaniu uwięzić na tzw. "dołku". Bardzo długo wypełniały jakieś formularze. Ja cały czas skuta kajdankami. Dla uspokojenia nerwów gawędziłam z traktorzystą, którego ujął inny policjant i sprowadził na Komendę do badania alkomatem. Ten policjant też tam siedział i coś pisał. Nawet coś życzliwie wtrącił do rozmowy, gdy rozmawiałam z traktorzystą o jego zdarzeniu i użytkowaniu piły spalinowej. W międzyczasie przyprowadzono też do badania alkomatem narkomankę. Była ledwo przytomna - taka zaćpana. Coś niewyraźnie mruczała. Miałam tam doborowe towarzystwo :D Mimo, że te dwie funkcjonariuszki policji bardzo naciskały na natychmiastowe uwięzienie mnie - jej przełożeni zadecydowali inaczej. Zostałam zaprowadzona do pokoju przesłuchań na piętrze, do innych policjantów. Było ich tam dwóch. Jeden przesłuchiwał, a drugi się wtrącał raz po raz przerywając mi, gdy zeznawałam.

Podczas przesłuchania jedna z tych policjantek co mnie pobiły weszła do pokoju przesłuchań i wywierała naciski na policjanta przesłuchującego. Groźną miną i głosem strofowała go: "Ile lat pracujesz w Policji?? Ile lat pracujesz w Policji???! Ile lat pracujesz w Policji???!" Odniosłam wrażenie, że próbuje na nim wymóc, aby tak zmanipulował moje zeznania, aby były nic nie warte, albo w ogóle zniechęcić mnie od składania zeznań. Jednak nie dałam się zbić z tropu.

Mimo, że policjant marudził - zeznałam wszystko co miałam wtedy do powiedzenia w tej sprawie i złożyłam wniosek o ściganie tych dwóch za to co mi zrobiły. Mimo opanowania byłam strasznie roztrzęsiona i osłabiona, ale próbowałam złożyć maksymalnie wierne zeznania z tego zajścia w Bystrym i przed szpitalem oraz w szpitalu w Giżycku. Policjant na moją prośbę dał mi wodę do picia, bo nie mogłam mówić, taką suchość miałam w gardle.

Po złożeniu zeznania w sprawie gdzie zostałam fałszywie oskarżona przez nie o rzekomą "napaść czynną na funkcjonariuszki policji" mimo, że byłam już bardzo znużona i głodna, złożyłam jeszcze zawiadomienie dotyczące wyłudzenia i nielegalnego przetrzymywania mojego psa oraz jego rażącego zaniedbania przez schronisko i domagałam się ścigania tego typa ze schroniska, za to, że zagarnął mojego psa i źle go traktuje.

Ok. godziny 2.oo w nocy zostałam na lodzie w Komendzie w Giżycku. Nie chcieli
mnie odwieźć do domu. Upominałam się o to, ale dyżurny odmawiał zawzięcie
udzielenia mi pomocy, w położeniu w którym znalazłam się za sprawą policji.

Moi znajomi, z którymi przyjechałam do Giżycka - odjechali po tym, jak
policjantki powiedziały im, aby na mnie nie czekali, bo "idę siedzieć".
Nie miałam jak wrócić do domu. O drugiej w nocy, 60km od miejsca
zamieszkania, bez pieniędzy, bez możliwości zatelefonowania do kogokolwiek,
bo moja komórka została rozładowana totalnie.
Nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Zdołałam tylko wysłać dwa smsy do
Szczecina do mojej rodziny i powiadomić ich, gdzie jestem, bo obawiałam się
o moje życie. Bałam się, że to nie koniec tego koszmaru. Że mnie zamkną w
celi i nie wypuszczą, rodziny nie powiadomią, albo że mnie zatłuką. Po wysłaniu tych smsów komórka całkiem zgasła.

Noc spędziłam w poczekalni Komendy w Giżycku. Rano, gdy się przejaśniło -
pokuśtykałam cała obolała po pobiciu z dnia poprzedniego w stronę Olecka,
próbując łapać okazje. Szłam noga za nogą, bo mnie wszystko bolało. Całe
ciało. Do tego nadal byłam roztrzęsiona i zszokowana tym co mi zrobiono
dzień wcześniej. Byłam wstrząśnięta bezmiarem przemocy jakiej doznałam Ja oraz moje zwierzę. Nie mogłam się z tego otrząsnąć. Szłam jak we śnie tymi ulicami Giżycka.

Po wyjściu z miasta udało mi się złapać okazję i podjechać kawałek. Zaczęło
padać. Jak na złość nikt nie jechał lub się nie zatrzymywał, ale w końcu
złapałam kilka kolejnych okazji, w sumie zdaje się 7 czy 9 i nimi
ostatecznie dotarłam do domu. Gdy weszłam do domu - od razu się położyłam i
tak przespałam cały dzień leżąc obolała w łóżku. Przez kolejne dnie nie
mogłam dojść do siebie. Źle się czułam. Wszystko mnie nadal bolało,
najbardziej ten kontuzjowany, a perfidnie wykręcany przez policjantki bark.
Byłam niepełnosprawna przez dwa kolejne tygodnie - w czasie gdy wiosna, gdy
konieczność kopania działki pod warzywa i siewu. Nie byłam w stanie
pracować.

Poniżej ta skarga Svena. A swoją napisałam później. Długo się nie mogłam pozbierać psychicznie po tej przemocy i zmusić do napisania zrównoważonej skargi na te policjantki. Emocje nadal we mnie buzowały na każde wspomnienie tego poniżenia i przemocy, których padłam ofiarą za sprawą działania tych dwóch podłych policjantek.

----- Original Message -----
From: "Sven" To: skargi.kgp@policja.gov.pl , skargi@ol.policja.gov.pl ,
prasowy@gizycko.ol.policja.gov.pl
Sent: Sunday, April 28, 2013 7:43 PM
Subject: Skarga na działanie funkcjonariuszek Policji w Giżycku


Skarga na działanie policjantek z komendy powiatowej w Giżycku.

Data i czas zdarzenia: 26-04-2013 (piątek), godzina między 12.00 a 13.30
Miejsce: Schronisko dla bezdomnych psów w Bystrym k. Giżycka
Radiowóz: pojazd typu dostawczego

Powyższe dane powinne na podstawie notatek policyjnych pozwolić na
identyfikację 2 funkcjonariuszek, które przeprowadzały opisywaną
interwencję.

Opis sytuacji:

Po przyjeździe na miejsce funkcjonariuszki kulturalnie
przywitały się słowami "dzień dobry", i na tych słowach skończyło się
prawidłowe zachowanie funkcjonariuszek. Funkcjonariuszki przyłączyły się do
rozmowy, poprosiły o wyjaśnienie sytuacji panią Izabellę R. oraz pana
Jana K. Po tym, jak pani Izabella R. odmówiła odejścia ze
schroniska przed wydaniem jej psa (który stanowi jej własność) lub
oświadczenia o odmowie wydania psa, jedna z funkcjonariuszek zwróciła się do
mnie słowami: "Czy mogę pana prosić o jakiś dokument?" bez podania
jakiejkolwiek przyczyny. Moja odpowiedź była odmowna, ze względu na brak
uzasadnienia tego żądania. Należy tutaj nadmienić, iż moja osoba nie miała
nic wspólnego z przedmiotem sporu, moja obecność na miejscu wynikała
wyłącznie z faktu, iż przywiozłem panią Izabelę R. do schroniska
samochodem, tak aby mogła odebrać psa ze schroniska. Następnie
funkcjonariuszka stwierdziła, iż pragnie mnie wylegitymować, na co podałem
jej stosowny dokument. W toku późniejszej rozmowy trzykrotnie prosiłem o
zwrot dokumentu, w obawie przed jego utratą; funkcjonariuszka bowiem
niedbale wrzuciła go do półotwartego notatnika i w ten sposób przenosiła.

Z funkcjonariuszkami uzgodniono, iż po wydaniu przez właścicieli pisma
poświadczającego odmowę wydania psa pani Izabella R. wraz z
funkcjonariuszkami policji przejdzie do radiowozu w celu podania danych
osobowych. Właściciele schroniska zgodzili się wydać stosowne pismo po
prośbie jednej z funkcjonariuszek policji. Przy wyjściu ze schroniska pani
Izabella R. zakwestionowała fakt, czy jej pies pozostaje przy życiu,
i zażądała jego pokazania. Właściciele schroniska zgodzili się na okazanie
psa. Po krótkiej chwili jeden z pracowników przyprowadził psa na smyczy;
pies był w bardzo złym stanie - brudny i apatyczny, mimo iż przebywał w
schronisku od kilku miesięcy (pani Izabela R. później złożyła
doniesienie o znęcaniu się nad psem przez schronisko na komendzie powiatowej
w Giżycku, nie jest to jednakże przedmiotem niniejszej skargi, podobnie jak
zachowanie pracowników schroniska, które również pozostawiało wiele do
życzenia). Pracownicy schroniska odmówili pani Izabeli R. bliższego
kontaktu ze swoim psem. Dla pani Izabeli R. (dla mnie również, mimo
iż ten pies był dla mnie obcy) widok swojego psa utrzymywanego w tak złym
stanie był szokiem emocjonalnym, na który funkcjonariuszki zareagowały
nieadekwatnie. Zdecydowały się wystawić mandat, po czym poproszono panią
Izabelę R. do radiowozu, którego drzwi natychmiast zamknęły. Pani
R. otworzyła drzwi radiowozu i z niego wyszła, tłumacząc iż cierpi na
klaustrofobię. Policjantki próbowały zmusić panią Izabelę R. do
ponownego zajęcia miejsca w radiowozie, czemu pani Izabela R. się
opierała ze względu na swoją chorobę. Następnie usłyszałem, jak jedna z
funkcjonariuszek skierowała do drugiej słowa: "dość tego". Funkcjonariuszki
następnie chwyciły panią Izabelę R. wykręcając jej ręce w sposób
bardzo brutalny jednocześnie obalając ja na ziemię. Jedna z funkcjonariuszek
zadecydowała, iż przewiozą panią Izabelę R. w tzw. "klatce" (słowami:
"do klatki z nią"). Funkcjonariuszki zmusiły panią Izabele R. do
wstania ciągnąc za wykręcone ręce, przy czym pani Izabela R. głośno
krzyczała z bólu, po czym powiedziała funkcjonariuszkom iż była operowana na
rękę. Następnie jedna z funkcjonariuszek w czasie, gdy druga otwierała tylne
wejście do radiowozu zupełnie niepotrzebnie mocno pociągnęła za jej ramię.
Policjantki przemocą załadowały panią Izabelę R. do radiowozu niczym
zwierze rzeźne (chociaż obecnie to zwierzęta mają lepsze warunki
transportowe), skuwając ją i nie umożliwiając zajęcia ludzkiej pozycji.
Zanim zamknęły drzwi radiowozu, pani Izabela R. zdążyła jeszcze
krzyknąć, iż się dusi, a policjantki użyły wobec niej słów "Idziesz
siedzieć!" wypowiedziane nie tylko bez żadnego respektu, ale również z
wyczuwalną satysfakcją w głosie. Po ogólnym zachowaniu funkcjonariuszek
wyraźnie było widać radość z możliwości zastosowania środków przymusu, które
w mojej ocenie byłyby zbędne, gdyby funkcjonariuszkami wykazały się odrobiną
cierpliwości i opanowania, którego przecież można się spodziewać od
funkcjonariuszy policji.

Gdy zapytałem funkcjonariuszek, co się stanie z panią Izabelą R.,
odpowiedziały mi, iż spędzi ona noc na komendzie i zostanie wypuszczona
nazajutrz. Gdy kilka dni później skontaktowałem się z panią R,
okazało się, iż z komisariatu wypuszczono ją o godzinie 2 w nocy w sobotę,
bez środka transportu, 50 kilometrów od miejsca zamieszkania.

Niniejszym proszę o wyciągnięcie konsekwencji wobec funkcjonariuszek policji
które w mojej ocenie nie tylko zachowały się skandalicznie wobec nas, ale
również zastosowały nieadekwatne środki przymusu bezpośredniego w sposób
bardzo brutalny, wyraźnie czerpiąc satysfakcję z możliwości zadania bólu
innej osobie.

Jednocześnie informuję, iż w tej sprawie istnieje jeszcze jeden świadek,
który nie został odnotowany przez funkcjonariuszki. Świadek ten gotowy jest
złożyć zeznania w tej sprawie w razie zaistnienia takiej konieczności.

Z poważaniem, Sven C.

Otrzymują:
1. Komenda powiatowa Policji w Giżycku
2. Komenda wojewódzka Policji w Olsztynie
3. Komenda główna Policji
4. Izabella R.
5. a/a