Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obrządek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obrządek. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 kwietnia 2016

Straszliwy wicher dmie

A wcześniej padał grad wielkości pestek czereśni.
Indianka nadal osłabiona (serce), ale zwierząt dogląda.
Indysia troskliwie wysiaduje jaja. Z takim poświęceniem, że aż sama się głodzi. Nie schodzi z gniazda by pić i jeść. Indianka zauważyła to, i nakłoniła indyczkę by zeszła z gniazda i najadła się oraz napiła.

Gdy ofiarny ptak pił i jadł, Indianka ostrożnie wyjęła jaja z gniazda, wyrzuciła brudną ściółkę (indyczka w ogóle nie wychodzi z gniazda, tylko robi pod siebie), pościeliła gniazdo czystą słomą. Delikatnie włożyła jaja do gniazda. Indyczka ponownie zajęła gniazdo i wysiaduje dalej.

W gnieździe jest 20 jaj. Ciekawe, ile się indycząt szczęśliwie wykluje.
Druga indyczka nadal znosi jaja. Indianka zbiera je i chowa, by indyczka więcej ich zniosła. Na razie zniosła 5 sztuk.

Będzie radość, gdy z tych wszystkich jaj zdrowe i mocne pisklęta się wyklują. Gdyby się to udało, Indianka by miała spore stadko indyków.
Sporo zboża trzeba będzie im kupić, aby taką gromadę wyżywić.
Indianka kilka jaj by chętnie wymieniła z jakim hodowcą, coby świeży dopływ nowych genów mieć.

sobota, 2 maja 2015

Wiosna, wiosna... wiosna ach to ty! :)

1 maja 2015 roku to był piękny, długi i ciepły dzień majowy zakończony odżywczym dla trawy i drzew deszczem.

Indianka ten dzień pracy na rancho zaczęła o 5.30 rano, a skończyła o 15.oo. By tak szybko pracy nie kończyła, ale zadzwoniła sąsiadka, że wyjeżdża, a Indianka chciała jej zdążyć podrzucić jaja zanim pojedzie i porozmawiać chwilę.

Indianka zadowolona z dzisiejszego dnia pracy.

Celebrowała to święto pracy w pełnym rynsztunku bojowym: z widłami i taczką do gnoju. Wywiozła 20 kopiastych taczek obornika. Na dłoniach pojawiły się odciski i bąbel - ślady rzetelnej, uszlachetniającej pracy.

W międzyczasie Indii także wyniosła na dwór indyczkę wysiadującą z poświęceniem 12 indyczych jaj coby zmusić ptaszynę do jedzenia i picia. Ogarnęła też owce i kozy.

W kurniku zawiesiła wyszorowany i umyty karmnik dla drobiu i wsypała do niego zboże. Do poidła wlała świeżą wodę.

Klacze grzecznie stały w stajni gdy Indianka wybierała i ładowała obornik. Odwiedzały je kury, kozy i owce.

Jedna klacz szwendała się luzem po podwórku i wokół siedliska raz po raz zaglądając do stajni i stojącej tam na uwiązach końskiej rodziny.

Gdy Indianka skończyła pracę wpierw zagnała do kurnika drób. Pozamykała zwierzynę w budynkach.

Zapakowała jaja w plecak i ruszyła na wieś. Po drodze spotkała inną sąsiadkę świętującą dzień pracy w bardziej typowy dla narodu sposób ;) Sąsiadka znajdowała się w stanie dużej nieważkości. Indianka pomogła jej trafić w bramę i oddaliła się pośpiesznie w kierunku farmy gospodyni, do której się wybierała z jajami. Z jajami zdążyła. Sąsiadka zrobiła się na eleganckie, czarne, połyskliwe bóstwo i pojechała na imprezę podwożąc Indiankę do wsi.
Indiance wcisnęła smakowite ciasto swego wypieku.

Indianka wróciwszy do domu wskoczyła do łóżka z ciachem i świeżo zaparzoną herbatą i tym miłym akcentem zakończyła ten pracowity dzień. Och jak bosko wyciągnąc się w łóżku po całym dniu pracy :)
Indianka

środa, 29 kwietnia 2015

11 taczek gnoju

Indianka ten dzień poświęciła na porządki w stajni i użyźnianie ogrodu. Wywiozła 11 kopiastych taczek gnoju. Wyrzuciła je na łące która jest zaplanowana do transformacji w niebiański ogród :-)

Te proste prace na świeżym powietrzu poprawiły jej samopoczucie.
Kury pasły się cały boży dzień na siedlisku i niosły ogromne, smakowite jaja w kurniku.

Indyczka zniosła dziesiąte jajo. Błękitny indor błyskał czerwonymi koralami i rozczapirzał pióra przed indyczką zalecając się do niej w ten sposób.
Owce i kozy leniwie wylegiwały się na podwórku. Sielanka.

Klacz Driada brykała wokół siedliska. Pozostałe klacze stały na uwiązach w stajni. Dwie spokojnie, a trzecia niecierpliwie grzebała kopytem. Indianka raz po raz podchodziła do nich i głaskała je krążąc z taczką. Robota wciągnęła ją tak, że wyrobiła ją ponad plan - wywiozła 11 taczek, a nie 10 jak sobie zaplanowała.

Indianka przygotowała ogród do zaorania. Jeszcze musi dołożyć obornika. Rozciągnęła sobie też sznurek wyznaczający rząd słupków ogrodzeniowych od strony północnej. Gdy spadnie deszcz i zwilży ziemię - wykopie kilka dodatkowych dołków pod słupki.

Wieczorem zaniosła zaprzyjaźnionej sąsiadce 10 dużych, świeżo zniesionych jaj i zaoszczędzone piwo. Indianka, jak skwitowała zdegustowana babcia sąsiadki: "marny pijak jest" - w sensie z trudem i grymasem wlewa w siebie jakikolwiek alkoholowy trunek - dzięki czemu udaje jej się zaoszczędzić piwo podarowane czasem przez kolegę. I tak stało się tym razem. Puszeczka z piwkiem została zaniesiona dla podniebienia które docenia smak piwa :-)

Indianka piła ulubioną owocową herbatkę, a sąsiadka piwko.
Gospodynie ponarzekały sobie na nieodpowiedzialnych, nieuczciwych i szkodliwych pomocników farmerskich i wymieniły swoimi spostrzeżeniami i doświadczeniami dotyczącymi tychże.

Indianka zauważyła, że sąsiadka ma w sobie morze spokoju i cierpliwości do lewusów i trutniów. Indianka nie ma :-)
Indianka jednego pasożyta wyprosiła z chaty już po kilku godzinach.
Sąsiadka ze swoim pasożytem męczyła się aż dwa tygodnie zanim go pożegnała :-)

Szkoda, że sąsiadka opuszcza wieś. Mają wiele wspólnych tematów i podobnych doświadczeń. Razem zawsze raźniej.





czwartek, 28 marca 2013

Poranna woda


Indiance już się kończą pomysł na tytuły postów
:))) Wczoraj w nocy wzięła gorącą kąpiel i wymoczyła obolałe stopy. Odciski po odmoczeniu zrobiły się wrażliwsze i bardziej bolesne. Trzeba to ścierpieć. Wyspała się. Rano wstała i wystawiła na ganek wiadro z ustaną wodą. Otworzyla stajnię i zawołała konie, by podeszły się napić. Po kolei piły, a Indianka dolewała im wody do tego dużego wiadra z mniejszych wiaderek. Wszystkie się napiły do syta. Wtedy zrobiła śniadanie i pozmywała naczynia. Pora iść zwierzętom dołożyć siana i sypnąć owsa.

środa, 29 kwietnia 2009

Gee... how hungry I am!

Ale mnie ssie... o kurka wodna...Trzeba jakieś pożywne śniadanko zmontować.
śmieciarze już z rańca byli i próbowali otworzyć ledwo zapiankowane drzwi!
chwila moment i by zepsuli misterną robotę. Jak to trzeba uważać na ciołków?
Chwila nieuwagi i taki spsuje czyjąś pracę.
Kury wypuszczone - dziobią z upodobaniem trawkę. Klomb zabezpieczony częściowo siatką z beli siana. Trochę to słabe i się rwie, ale jakaś to zapora. Lepsza taka, niż żadna. 5 żonkili zakwitło i niech zakwitną pozostałe. Dzisiaj zakończę osłanianie rabaty przed kurami i kozami tą zwiewną pajęczynką.
Siatkę nareszcie dostałam. Wykorzystam ją gdzie indziej. Mam co grodzić.
W razie porwania pajenczynki, założę plastikową siatkę. Zostało mi jeszcze kilka kawałków zielonej siatki. Trzeba pozostałe cenne drzewa pozabezpieczać przed kozami-wandalami.
Karma dla kurczaków zamówiona. Powinnam dostać lada dzień. Jest na tyle ciepło, że warto by było kurczaczki na dwór wypuścić. Tylko muszę je dobrze zabezpieczyć. Zmontować im jakieś bezpieczne ogrodzonko.
Koniom i krowom, królikom - trzeba dać owsa.
Kozy i krowy wydoić. Ser nastawić. Mam co robić.

środa, 21 stycznia 2009

Dzień Babci

Moja Babcia nie żyje... Od lat już... Zapalę świeczkę w jej intencji... Gdyby żyła, zabrałabym ją ze sobą tutaj na te Mazury.

Dostałam zamówienie na serek kozi. Spakowałam pieczołowicie serek w zgrabną paczuszkę. Spakowaną paczuszkę natychmiast wsunęłam do lodówki. Serek świeżutki, śmietankowy – pyszny wyszedł. Troszkę mi zostało na śniadanie. Paczuszkę trzeba dzisiaj wysłać. Jeszcze tylko zaadresować pakuneczek i trzeba zanieść na pocztę.

Wczoraj w końcu dostałam pralkę. Dzisiaj mam zamiar ją sprawdzić czy aby i ta nie uszkodzona, bo licho nie śpi.

Także wczoraj koza Prima dostała ruję. Puściłam do niej Aramisa – kozła saaneńskiego wielkiej urody.
Pan Jacuś – szef stada – chwilowo odseparowany od reszty stadka. On teraz ma nie kryć. Czas by Aramis się wykazał.

Dzisiaj rano wpuściłam konie do wodopoju krowiego, bo mam podejrzenie, że ich wodopój zamarzł.
Niech się napiją do syta, a potem wypuszczę krowy. Konie i krowy trzymam osobno, bo konie atakują dla zabawy krowy. Ostatnio zagnały jedną z krów do rzeczki i biedna krówka ugrzęzła w lodowatej wodzie – zaplątała się w sznurki elektrycznego pastucha.

Pośpieszyłam jej na pomoc. Przecięłam sznurki i krówcia o własnych siłach wyszła z rzeczki. Całe szczęście. Ja już przewidując najczarniejszy scenariusz wzięłam ze sobą linkę by ją wyciągać. Nie byłoby łatwo wyciągnąć ciężką krowę z rzeczki, gdyby się tam mocniej zaklinowała. Musiałabym stosować jakieś dźwignie i naciągi w oparciu o rosnące nad rzeczką drzewa. Na szczęście się bez tego obeszło. Po oswobodzeniu krówci natychmiast zagnałam bydło do obory, by się krówcia zagrzała (w oborze jest dużo cieplej).

Powędrowałam dziś na punkt pocztowy w sklepie w Sokółkach, ale okazało się, że listonosz już zabrał przesyłki do wysłania i już tego dnia nikt by mego serka nie nadał w Polskę. Szkoda mi było ryzykować świeżością mego białego smakołyku i poświęciłam się 30-sto kilometrowej wyprawie na pocztę w Kowalach, z czego kilkanaście kilometrów przebyłam na moich długodystansowych nóżkach :D Oczywiście, że łapałam okazje. Sęk w tym, że zanim złapałam, to swoje musiałam przejść. Także po samych Kowalach zrobiłam gdzieś z 2 kilometry.

Zanim opuściłam Sokółki, spotkało mnie na drodze dwóch znajomych chłopów.

Scenka na drodze w Sokółkach:
Sławek: „Co słychać Iza – słyszałem, że potrzebujesz słomy. Mam duuużo słomy. Mogę ci ją dać. Wszystką słomę.
Indianka: „Za darmo nie. Dam ci ser i jaja na wymianę.”
Sławek: „eee... za darmo ci dam... Ja nie potrzebuję jajek. Mam swoje jajka. Dwa. Dwa jajka mam.”
Indianka zachowując kamienną twarz (to nie był zaskakujący żarcik, raczej typowy dla tego rodzaju środowiska wiejskiego – sprośny i oklepany do znudzenia): „Ty nie masz jaj. Nie masz kur.”
Sławek: „Mam kury.”
Indianka: „Masz znowu kury? A nie miałeś? Lis ci zeżarł ostatnio.
Sławek: „Mam kury teraz.”
Indianka: „No to ci dam sam ser na wymianę.”
Sławek: „Nie potrzebuję. Mam krowę i mam ser. Robię swój własny twaróg.”
Indianka: „Robisz twaróg? No to nie mam nic na wymianę, a ty nie masz czym tej słomy przywieźć. Nie masz ciągnika”
Sławek zapalając się do pomysłu: „aaa... ciągnik się znajdzie...” i dalej śliniąc się obleśnie: „...pokochamy się i dam ci słomę. Pokochamy się? Jak się ze mną pokochasz, to dam ci całą słomę jaką mam. Z całej stodoły.”
Indianka się wkurwiła: „Co??? Co zrobimy?! Ocipiałeś?! A co, czy ja jestem jakaś tania prostytutka by się puszczać za byle słomę z byle kim?”
Wkurzona pomaszerowała dalej nie oglądając się za siebie i nie słuchając mruczących coś tam pod nosem przed chwilą spotkanych dwóch chłopów.

Najważniejsze, że do Kowal szybko dotarłam – śpieszyłam się by zdążyć z nadaniem drogocennej paczuszki.
Powrót już nie był aż tak istotny i w sumie nie przeszkadzało mi to, że musiałam przejść 10 kilometrów zanim złapałam okazję powrotną :D Gdy dotarłam do wsi, zrobiłam jeszcze drobniutkie zakupy wydając ostatnie groszaki na nasiona :D Ale za to jakie nasiona :D Kupiłam 60 drzew w pigułce – czyli 60 orzechów :D
- 30 laskowych i 30 włoskich :D Teraz je zapobiegawczo stratyfikuję w lodówce, choć nie do końca wiem czy tak trzeba. Laskowe pewnie tak, ale włoskie niekoniecznie. Wszak pochodzą z dość ciepławego klimatu.
Sprawdzę później w necie jak z onymi nasiony postępować :D

W sklepie było pustawo. Weszłam i wpierw zaczęłam lustrować witrynę z nabiałem próbując wyśledzić naturalny jogurt, śmietanę i kwaśne mleko – oczywiście, że nie kupuję krowiego nabiału by go spożywać – używam tylko marginalne ilości tych produktów do zaszczepiania mojego koziego mleka odpowiednimi kulturami mleczarskimi. Prosto i tanio. Niezawodnie. Ale musi być stricte naturalny jogurt, śmietana czy mleko.
BEZ ŻADNYCH DODATKÓW. Tylko naturalne szczepy bakterii muszą być zawarte w tych produktach.

Co jakiś czas kupuję świeże bakterie, a potem lecę już na tych wyhodowanych na kozim mleku, zostawiając sobie odrobinę skwaśniałego koziego mleka lub odrobinę koziego jogurtu do zaszczepiania kolejnych nastawów.

Mam też kupione i czekające na użycie suszone szczepy bakterii, ale na razie ich nie musiałam używać.
Trzymam je na szczególny czas, gdy zabiorę się za wyrób serów podpuszczkowych. Na razie mam za mało mleka i czasu na to. Świeże mleko od jednej kozy mam głównie na swoje potrzeby. Na bieżąco wykorzystuję je do wyrobu budyniów, naleśników, ciasta, zaprawiania zup i sosów, wyrobu twarogu do naleśników i na kanapki,
do wyrobu kopytek. Prawie nic nie zostaje. Mleczko znika w mgnieniu oka.

Gdy tak lustrowałam bacznym okiem nabiałową witrynę – nagle uczułam, że coś mnie złapało za kolano... ;)
Obejrzałam się i zobaczyłam szczerbatego chłopa – znanego mi z widzenia.

Scenka w sklepie:
Szczerbaty chłop: „Iza, co słychać? Ja tam muszę wpaść do ciebie na ciepłe nóżki”
Indianka krzywo patrząc na szczerbola: „że co?? Nie ma takiej opcji!”
Szczerbaty chłop: „Wpadnę do ciebie, Iza!”
Indianka: „NIE. Nie ma takiej opcji i tyle. Koniec tematu.”
Indianka minęła obojętnie szczerbola i poszła oglądać inne witryny i półki. Szczerbol po chwili ulotnił się ze sklepu.

No i wtedy wyśledziłam wśród tych półek wiejskiego sklepu owe orzechy... Oczy zaśmiały się mi do tych beżowych skarbów. Przećto z takiego malusiego orzeszka wyrasta potężne drzewo! Więc za ostatnie grosze kupiłam owe nasiony :D

Spodobało mi się ujrzane na blogu koleżanki bardzo mądre przysłowie: „zrób to co możesz, z tego co masz, tu i teraz gdzie jesteś”. Bo chociaż niekoniecznie stać mnie na zakup kolejnych gotowych drzewek do mego sadu, to na zakup nasion stać mnie na pewno i na pewno coś z nich wykiełkuje – nawet jeśli nie wszystkie, to choć część i wcześniej czy później (raczej później) doczekam się z nich swoich orzechów, a Indianka luuuubi orzechy :D

Wróciłam do mego wiejskiego domku przez pole po moich własnych śladach odciśniętych w śniegu zastanawiając się nad swoistą mentalnością miejscowych wieśniaków. Przemknęło mi przez myśl, że gdybym przestała ich traktować jak dorosłych, odpowiedzialnych ludzi, a zaczęła traktować jak głupiutkie kozy, to może przestaną mnie tak wkurzać. Kozy też są namolne. Namolne, wścibskie, wszędobylskie. Taka ich natura.

Lokalni wieśniacy też są obdarzeni podobnymi cechami. Tyle, że mają jeszcze dodatkowo kilka gorszych cech takich jak plotkarstwo, łgarstwo, lepkie rączki, rozpasana chciwość itp. Jednak zdecydowanie wolę obcowanie z moimi kozami, niż z miejscowymi wieśniakami ;)

Na podwórku zastałam mój zwierzyniec w komplecie: bydło, konie, kozy. Kozy zaraz się skryły w koziarni, bo zaczęło dżdżyć (zaczął siąpić bardzo drobny deszcz).

Weszłam do domku, przebrałam się i wyszłam do zwierzyny. Zawiozłam taczką krowom i koniom siano i słomę.
Pościeliłam słomę i zadałam siano na noc. Zamknęłam kozy. Kóz nie było gwałtu dokarmiać – radzą sobie same ściągając samodzielnie kostki ze strychu przez otwór w suficie. Nie jestem zachwycona ich samodzielnością, bo niszczą w ten sposób sporo siana, ale przynajmniej są najedzone.

Zaniosłam psom karmę. Wydoiłam Agatkę, która z krzykiem ku mnie podbiegła domagając się dojenia, a następnie zaprowadziłam ją do koziarni. Uwolniłam Pana Jacusia by się poszedł napić. Wody napić ;) Pan Jacuś to szef stadka kóz – obecnie w separacji coby nie zapylał kóz ;)

Weszłam do domu i nalałam sobie talerz gorącej zupy, którą zaczęłam podgrzewać, gdy tylko wróciłam z wyprawy. Jak dobrze, że tę zupę wczoraj sobie ugotowałam na dziś... Po wyprawie – jak znalazł ;)

Potem zrobiłam budyń, który czeka cierpliwie, aż w końcu przestanę klikać i się za niego łakomię zabiorę. Budyniu będzie tym smaczniejszy, bo z kupionym dzisiaj sokiem malinowym – pycha ;D.

Indianka uwielbia maliny. Indianka i jej kuzynka niegdyś jako małe psotne dziewczynki zajadały się malinami w babcinym ogrodzie... buuu... Naszej kochanej Babci już nie ma... :((((((((
Posadzę tych malin wiosną przez wzgląd na tamte dobre czasy, kiedy słońce świeciło, dziadkowie żyli, a my -małe dziewczynki bawiłyśmy się w księżniczki i dobre wróżki ;)

Ewuś prawdopodobnie ze swoim nowym partnerem wpadnie do mnie na urlop w tym roku.
To ja ją namówiłam, by założyła profil na Sympatii. Posłuchała i jest teraz bardzo szczęśliwa. Bardzo mnie to cieszy, że chociaż ona ;) Tak długo była sama - aż 8 lat. Teraz nareszcie spotkała cudownego mężczyznę i jest z nim baaardzo szczęśliwa.

wtorek, 6 stycznia 2009

ahhh...

Porządki w sypialni utknęły – pół dnia zajął mi obrządek zwierząt, drugie pół – gotowanie i zmywanie.

Teraz jestem padnięta i już nic mi się nie chce... Tylko spać!