czwartek, 29 kwietnia 2010

Zaproszenie na Mazury

Indianka zaprasza w odwiedziny sympatyczne osoby lubiące Indiankę i obcowanie z naturą :)


Spanie na sianie albo w namiocie - Słychać tętniącą życiem bogatą florę i faunę... słychać wszystkie ptaki, żaby, odgłosy zwierząt gospodarskich, szum drzew i strumyka...


Łazienka w domu wiejskim (wodę do mycia grzeje się na piecu i nosi wiadrami do łazienki).


Posiłki we własnym zakresie. Można ugotować na gazie, piec nad ogniskiem, grillować na grillu lub gotować w kociołku nad ogniskiem. Indianka może udostępnić miejsce w zamrażarce (lodówka zepsuta).


Indianka obecnie nie ma żywności własnego wyrobu, do sklepu daleko, a ona nie ma auta by wozić zakupy, więc gość musi kupić sobie sam papu w miasteczku lub zjeść przed przyjazdem...

Kuchnia jest zdewastowana, ale można umyć naczynia w niej i ugotować coś na piecu lub gazie. 


Indianka nie oczekuje pomocy na gospodarstwie od gości (NOWOŚĆ!!! :)))) ) 
Chyba, że gość sam z siebie chce być pożyteczny...;)


Indianka bezpłatnie podzieli się wiedzą ogrodniczą, sadowniczą, hodowlaną i chętnie poudziela się towarzysko (dla odmiany!)


Indianka w razie potrzeby udostępni do spania poddasze nad stajnią, w domu kuchenkę gazową, garnki, naczynia, na dworze kociołek węgierski, grilla, miejsce w zamrażarce i lodówce turystycznej, materace.

To jest propozycja odwiedzin na skromnym, małorolnym gospodarstwie rolnym... :) Skromnym, aczkolwiek przepięknym... :)

Oferta wynajęcia pokoju i zapewnienia wyżywienia w zamian za pomoc na gospodarstwie jest nieaktualna.(Indianka ma pracę w ogrodzie i przy zwierzętach i w związku z tym nie ma czasu zajmować się domem, a zwłaszcza gotowaniem, ponadto obecnie nie wyrabia jadła wiejskiego, a do sklepu spożywczego bardzo daleko i nie ma czym przywieźć zakupów. Pokój gościnny obecnie zaadaptowany na biuro gospodarstwa, w związku z tym nie do wynajęcia.)

Zapraszam osoby, które lubią mnie i spędzać czas na świeżym powietrzu :)

ps. Bez psów!

środa, 28 kwietnia 2010

Nowojorczyk

Wpadł na trzy dni przesympatyczny i uczynny Nowojorczyk. Ciekawy człowiek! Ostatnie 5 lat studiował psychologię i filozofię w 10cio milionowym Nowym Jorku. Niedawno wrócił do Polski, bo tu mu się najbardziej podoba. Pomógł Indiance sadzić żywopłot i byliny. Indianka bardzo zadowolona :)) Co dwie pary rąk to nie jedna! :)

Podczas chodzenia po rancho znaleźli interesujący kawałek wapienia ze zwapniałymi szczątkami prehistorycznych żyjątek. Indianka chciała zachować ten prehistoryczny dowód życia na ziemi sprzed milionów lat, ale uczynnemu Nowojorczykowi tak bardzo na tym kawałku wapienia zależało, że w końcu Indianka podarowała mu tę pamiątkę... :)


Napracował się przy tych dołkach, to niech ma :))). 

niedziela, 25 kwietnia 2010

Migrena

Migrena. Fatalne samopoczucie. Słowo „migrena” wiąże się głównie z bólem głowy, ale Indiankę znacznie więcej boli niż sama głowa, więc często poleguje. Nawet złamała swoją zasadę niebrania tabletek przeciwbólowych i wzięła kilka, bo zupełnie nie mogła funkcjonować, a tu zaległe zadania czekają na wykonanie. Nikt tego za nią nie zrobi. Zresztą mało kto by potrafił zrobić to co ona ma do zrobienia, np. jeśli chodzi o różne papiery. Po prostu trzeba mieć jej wiedzę i znać potrzeby by działać skutecznie. Osoba niewtajemniczona nic by nie zdziałała i tak. Tylko Indianka potrafi dbać o swoje sprawy, ale teraz nie da rady. Umysł bólem przyćmiony nie jest w stanie pracować prawidłowo.
 
Wysiłek fizyczny obecnie też odpada. Nie zrobiła tego co sobie zaplanowała, bo nie jest w stanie, ale zrobiła małą część tego. Zwierzęta musi codziennie doglądać i karmić, ale nic ponad to nie zdziałała, z wyjątkiem przyciągnięcia z pola drutów do konstrukcji siatki napowietrznej nad wybieg dla kur i zamocowania kilku. Trzeba też kurczaki oddzielić od kur. Wydłubała z drzewa stare izolatory, które ma zamiar wykorzystać do zawieszenia siatki i przygotowała siatkę. Teraz tylko powiesić. Guzdrze się z tymi czynnościami strasznie, ale jednak coś robi w kierunku realizacji tych prostych, ale niezbędnych zadań. Złe samopoczucie ją strasznie blokuje i opóźnia. Zrobiła też porządek na dysku, bo przeładowany okropnie był, tak, że komputer ledwo chodził. Jednak to nie koniec. Trzeba jeszcze usunąć sporo megabajtów zanim będzie możliwe wypalanie płyt. Trzeba też zainstalować nowego antywira i dopilnować reklamacji przesyłek. To teraz najpilniejsze. Indianka ma za mało czynnych mocy umysłowych by chciało jej się pisać posty, więc chwilowo blog będzie zaniedbany... :) Literackość musi poczekać na lepszy czas... :)
 
Za oknem wiosna, choć chłodna. Indianka ma jeszcze trochę roślin do posadzenia. Nikt z policji nie zgłosił się by zabezpieczyć ślady po jesiennej i późno jesiennej oraz zimowej kradzieży drzewek mimo zawiadomienia o kradzieży na piśmie, a Indianka w puste dołki po wyrwanych drzewkach musi posadzić nowe rośliny póki wiosna. Trzeba będzie się dowiedzieć na jakim etapie jest dochodzenie w sprawy kradzieży drzewek i kiedy przyjadą technicy zbadać ślady.

środa, 21 kwietnia 2010

Zimno

Dziś zimno. Poranek pochmurny, w końcu spadł deszcz potęgując poranne zimno.
Indianka myślała, że jeszcze zdąży wyjść na dwór i posadzić kilka bylin zanim się rozpada, ale no niestety. Pogoda nie sprzyja, a wkładanie rąk do zimnej ziemi wywołuje ból stawów. Zatem dzisiaj Indianka podziała w papierach rolniczych i innych zaległych. Trzeba też zrobić porządek z Windowsem.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Kleszcze

Plaga kleszczy. Indianka zastanawia się, jak odstraszyć kleszcze od zwierząt gospodarskich.
Przy okazji znalazła bardzo ciekawą stronę opisującą m.in.  naturalne sposoby leczenia.



http://www.lamblie.eu/




Uszkodzony bojler


W końcu, po niemal 20 dniach oczekiwania, dotarł bojler. Niestety – uszkodzony. Kolejne zmartwienie. Trzeba pisać reklamacje, wysyłać i czekać na rozpatrzenie.
Pogoda ładna, więc pora na prace ogrodowe. Indianka przesadza narcyzy. W ich dotychczasowym miejscu to jest pod domem – nie było im dobrze. Rabata gliniasta, nawiedzana przez kozy – nie miały szansy zakwitnąć, ani się rozrosnąć. Teraz Indianka sadzi je w miejscu, gdzie powinno być im dobrze – ziemia żyzna, przepuszczalna, daleko od kóz. Powinny tam ładnie się przyjąć, rozrosnąć i zakwitnąć za rok. Część w tym roku zakwitnie. Indianka pomaleńku zagospodarowuje swoją ziemię najpiękniej jak potrafi. Ciężko bez wielkich maszyn, wsparcia finansowego i fizycznej pomocy, ale samej też da radę wiele zrobić. W zeszłym roku posadziła drzewka, teraz trochę bylin, niebawem trochę krzewów - powoli powstanie ogród Indianki.
Na remont nie ma kasy. Remont odłożony na czas bliżej nieokreślony. Może w maju zacznie coś robić, jeśli się dofinansowanie uda załatwić. Teraz czas sadzenia - trzeba go wykorzystać, póki ziemia pulchna i wilgotna.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Pogrzeb pary prezydenckiej na Wawelu

Piękna uroczystość. Piękna i doniosła. Deszcz wiosennych kwiatów, głównie ulubionych Marii Kaczyńskiej tulipanów – Indianka od dziecka uwielbia tulipany, zwłaszcza czerwone i rozsadziła dzisiaj sporo ich bo 96 – tyle ile ofiar katastrofy katyńskiej – niech to będzie swoiste, symboliczne celebrowanie ceremonii pogrzebowej znamienitej pary prezydenckiej oraz ceremonii pogrzebowych pozostałych ofiar katastrofy samolotowej w Katyniu. Indianka była duchem w Warszawie dzień wcześniej na Powązkach i w tę niedzielę jest duchem w Krakowie na Wawelu.

Indianka postanowiła, że co roku będzie czciła pamięć ofiar katastrofy katyńskiej rozsadzając cebule tulipanów w dniu 10 kwietnia... Co roku 96 nowych cebul tulipanów...

Indianka była we wsi, w sklepie i usłyszała opinię miejscowego, niedouczonego historycznie kmiotka,
a mocno zmanipulowanego przez szczekające nieżyczliwe na Prezydenta do całkiem niedawna media (które choć teraz w obliczu narodowej tragedii umiały zachować się na poziomie i wreszcie pokazały jaki NAPRAWDĘ był nasz Prezydent), który twierdzi, że Prezydentowi, a tym bardziej Prezydentowej się Wawel nie należy. Indianka uważa, że się jak najbardziej obojgu należy.

Indianka, w przeciwieństwie do niedouczonego kmiotka, historią, a zwłaszcza historią Polski interesuje się od dzieciństwa i zawsze była bardzo dobra z niej. Podręczniki historyczne na dany rok szkolny czytała przed jego rozpoczęciem - czytała w wakacje z ciekawości, bo była istotą chłonną wiedzy, a potem w szkole na lekcjach błyszczała wiedzą, wzbogaconą o treści ponadprogramowe, gdyż pasjami zaczytywała się w powieściach historycznych, które bardzo przybliżały dawne dzieje Polski.

Gdy Indianka słyszy gotujących się ze złych emocji, z jakiejś chorej, bezzasadnej zawiści takich chłopków-roztropków, dla których każdy wielki Polak rządzi tylko po to by się „nachapać” – to ją zatyka. Po prostu brak słów. Dla takich ludzi nie ma żadnej świętości. Ale to wina złej propagandy w mediach, która wielkie spustoszenie w mózgach szaraczków poczyniła. Po prostu zły pijar.

Prezydent Lech Kaczyński całym swoim życiem i działaniami na rzecz Polski sobie zasłużył na tak czcigodne miejsce jak Wawel. Aby go oceniać, trzeba by znać jego biografię, a nie kierować się wyłącznie pomówieniami i nieżyczliwymi szyderstwami  produkowanymi przez dawniej wrogie Prezydentowi media. Wiele te media złego wyrządziły!

Prezydentowstwo to zgodna, wieloletnia para była. Zgodne małżeństwo. Nie można rozdzielać po śmierci, tym bardziej, że i sama śmierć była ich wspólnym udziałem. Zginęli razem. Będąc razem. Byli sobie bardzo bliscy. Jeszcze za życia, Pani Prezydentowa deklarowała, że chciałaby, by kiedyś razem odeszli i razem byli pochowani. Była dobrą kobietą, dobrą żoną i matką, dobrą patriotką. Jej obecność wspierała męża prezydenta i podnosiła go na duchu.

Maria Kaczyńska była ważną częścią życia Prezydenta. Była jego drugą połową, tym bardziej, że jako Bliźniak potrzebował tej drugiej połowy bardzo. Na Wawelu leżą władcy i ich niekiedy niezasłużone sprawom publicznym żony. Skoro one leżą tam, to tym bardziej Maria Kaczyńska powinna tam leżeć, choćby dlatego, że zginęła wraz z mężem w jednej katastrofie jadąc na ważne, patriotyczne obchody zbrodni katyńskiej. Prezydentowa Maria Kaczyńska była dobrą, skromną, naturalną kobietą. Nie udawała nikogo. Nie kazała się wozić za państwowe pieniądze do Paryża po kiecki. Skromnie zaopatrywała się w warszawskim butiku. Należy jej się piękny pogrzeb i pochowanie w jednej krypcie z ukochanym mężem.

piątek, 16 kwietnia 2010

Skuteczna interwencja

Indianka musiała się sporo nafatygować, poruszyć niebo i ziemię, czyli policję i gminę, oraz zjeść wiadro nerwów dyskutując z DHLem – ale w końcu ma się ku dobremu. Problem rozwiązany. Interwencja policji i w gminie odniosła skutek – dziś wyrównano zdewastowaną przez Rumcajsa drogę przed gospodarstwem Indianki. Zadzwonił też DHL – w poniedziałek ma być w końcu dostarczona przesyłka pod drzwi chatki Indianki. Indianka czeka na tę przesyłkę od 1 kwietnia 2010. Już zwątpiła, że ją kiedykolwiek zobaczy... A jak jeszcze Rumcajs ciągnąc ciężką obładowaną po brzegi przyczepę z drzewem rozpruł kołami traktora i przyczepy drogę gruntową na pół metra w głąb – to dał kurierom doskonały powód, by nawet nie próbowali jechać z tą przesyłką do Indianki.
Całe szczęście, że ta droga dziś wyrównana, bo będzie więcej przesyłek. Mają przyjechać nowe drzewka celem uzupełnienia strat poniesionych w wyniku kradzieży drzewek dokonanej przez Rumcajsów i ich wspólników.
Podróżując tu i tam w pilnych sprawach - Indianka z przyjemnością zauważyła, że w Sokółkach pięknie odnowiono tutejszy dom kultury i że nawet jest brukowany kostką betonową nowiutki parking przed tym budynkiem. Oblicze Sokółek wiele zyska na wyglądzie dzięki temu.
Natomiast w Kowalach powstało eleganckie boisko do koszykówki i piłki nożnej. Indianka jak żyje nie wiedziała takich ładnych obiektów sportowych. Pięknieje ta gmina! Trzeba jeszcze zadbać o czystość otoczenia i środowiska.
Przystanek w Sokółkach fajny stoi - kamienny, w stylu mazurskim, ale w środku koszmarnie wyświniony jest. Aż dziw Indiankę ogarnia, że taka niewielka ilość mieszkańców jest w stanie taki wielki syf wokół siebie robić. Przecież jeżdżą z tego przystanku mieszkańcy Sokółek i pobliskich wiosek głównie do szkoły, także niektórzy do pracy, do lekarza - pasuje im taki zasyfiały przystanek z rozsypanymi wokół śmieciami? Lubią taki syf? Może czują się bardziej swojsko w takim gnoju? ;))))
Jeżdżąc PKSami i okazjami zauważyła, że na szczęście w Gminie Kowale Oleckie niewiele jest śmieci w rowach przydrożnych. Za to mnóstwo jest tego śmiecia na trasie Cichy - Olecko. Ewidentnie ludziska wyrzucają worki ze śmieciami do rowów. Przydałyby się kamery i wysokie mandaty. Za zaśmiecanie środowiska naturalnego grozi wg przepisów mandat do 500zł, a w przypadku dużych ilości odpadów - postępowanie przed sądem grodzkim i kara grzywny do 5.000zł.
Przydałoby się wlepić tu i ówdzie kilka takich kar, to ludziska zaczęliby bardziej dbać o środowisko wokół siebie.

My, Słowianie

 

środa, 14 kwietnia 2010

Katyń

Pierwszy raz usłyszałam o Katyniu z ust Dziadka. Wyrwało mu się zdanie lub dwa i zaraz umilkł...
Nie chciał nic więcej powiedzieć. Teraz po latach wiem czemu – nie chciał mnie narażać. Nie było wolno mówić w Polsce o Katyniu. Zakazane. Niebezpieczna wiedza. Temat tabu.
 
Teraz można mówić. Jesteśmy wolnym krajem. Mamy demokrację. Mamy prawo do swobodnych wypowiedzi. Teraz musimy powiedzieć o Katyniu całą prawdę. Odkłamać to co zakłamane, wyjaśnić to co niewyjaśnione, oddać cześć pomordowanym. Powiedzieć o tej bestialskiej zbrodni całemu światu. Wyrzucić z siebie to zło. Uwolnić długo zakazaną, zabronioną prawdę. Odetchnąć nareszcie pełną piersią, pełną wolnością.
 
Lech Kaczyński nigdy nie był antyrosyjski. To wielki humanista. Wielki patriota. Człowiek ludzki, pełen empatii. Dusza człowiek. W pełni zasłużył na nasz szacunek.

Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu należy się Wawel

Prezydent Kaczyński w pełni zasłużył na uhonorowanie poprzez pochowanie na Wawelu.
To wielki patriota polski, walczący o tożsamość Polski, o silną, prawą Polskę. Zginął zabiegając o ujawnienie całej prawdy o Zbrodni Katyńskiej – zbrodni, która nie tylko pochłonęła elitę przedwojennej Polski, ale która położyła się ciężkim cieniem na niemal pół wieku powojennej Polski.

Ta przedwojenna elita nigdy by się nie zgodziła na komunę w Polsce, na półwieczne zniewolenie – dlatego została zgładzona. Ofiary Katynia, to prawdziwe osoby, których rodziny nadal żyją. Należy im się szacunek i pamięć, należy im się przywrócenie im godności, poprzez celebrowanie ich męczeńskiej śmierci.
Lech Kaczyński walczył o pamięć i szacunek dla tych bezbronnych, a zimno wymordowanych oficerów i intelektualistów polskich - o naszych rodaków. Lech Kaczyński był niedoceniany za życia, opluwany przez media ukazujące go w krzywym zwierciadle. Tym bardziej należy mu się godny pochówek.

Pojednanie Rosyjsko-Polskie

Zaangażowanie Rosjan

 

Pełna mobilizacja

 

Chirurgiczne cięcie?

 

Postawa Rosjan

 

Narodowy i międzynarodowy szok

 

wtorek, 13 kwietnia 2010

Po sprawiedliwość

Rano na przystanek w Sokółkach. Spotkała elektryka z uprawnieniami, z którym już wcześniej rozmawiała. Elektryk jeszcze do końca tygodnia zajęty, a Indianka i tak czeka na spóźniony bojler, więc odłożyła ten temat na następny tydzień. Nadjechał autobus.
 
Indianka wyruszyła do Olecka po sprawiedliwość. W Olecku rozmawiała kolejno z grubaskiem, potem z nowym dzielnicowym Kowal, a na końcu miała bardzo interesującą rozmowę z panem wice komendantem. Naświetliła panu komendantowi swoją sprawę, Pan komendant naświetlił Indiance swój punkt widzenia, następnie Indianka naświetliła swój punkt widzenia, ponownie pan komendant naświetlił swój punkt widzenia i na sam koniec Indianka ponownie naświetliła swój punkt widzenia ;)
 
Następnie Indianka udała się po nowy cartridge, bo czeka ją wiele pism do napisania... ;)
Wcześniej, w drodze na komendę, wstąpiła do obuwniczego i nabyła prześliczne rumiankowe kaloszki. Na ryneczku zaopatrzyła się w nowe, ładne, bawełniane skarpetki oraz wkładki do kaloszków. W Lewiatanie kupiła rękawiczki ogrodnicze, w ogrodniczym konewkę i nasionka – czyli jest przygotowana do prac ogrodowych.
 
Niestety, tradycyjnie jak co roku o tej porze – najpierw musi się uporać ze sprawami papierowymi.
Gumiś, co prawda na Mazury przyjechał, ale postawił Indiance chamskie ultimatum typu:
„Jak nie zapłacisz stówy taryfiarzowi za kurs z Ełku do ciebie to jadę dalej do Gołdapii do świniarza”
Indianka się zagotowała: „To jedź dalej!!!” – odrzekła gniewnie i wyłączyła komórkę. „Co za bezczelny typ!” – pomyślała. „Co gościu sobie myśli?!! Co on sobie wyobraża?!! Dzięki za takich pomocników! Niech spada na drzewo!”
 
W ogrodniczym spotkała pannę Ewę, co jej kilka lat temu zrobiła paskudne, ośmieszające zdjęcie, które następnie upubliczniła bez zgody Indianki, a ku jej wielkiej przykrości. Od tamtej pory obie panny się nie widziały. I teraz nagle spotkanie po kilku latach... Przez moment Indianka wahała się, czy nie udusić przewrotnej panny Ewy, ale jakoś rozmowa potoczyła się miło, więc nie było klimatu na udusiny... ;)
 
Gdy wracała PKSem na chatę, kierowca autobusu nabrał chęć na kiełbaskę Indianki, ale Indianka szybko kiełbaskę zjadła, zanim kierowca upomniał się o swego kęsa. Na otarcie łez dostał czekoladkę. Smakowała mu... ;)  Tym razem Indianka została wypuszczona na zakręcie (ale to był inny kierowca – nie ten wredny co dziewuchę wiózł kosztem Indianki).
 
Niestety, dzień Indianki zepsuł nonszalancki kurier DHLu, który akurat tuż przed wysiadką zdenerwował ją informacją, że nie dostarczy jej przesyłki, na którą Indianka czeka już dwa tygodnie.
Indianka wściekła się. To ostatnia paczka jaką DHL Indiance ma zaszczyt dostarczyć. Więcej paczek Indianka nie ma zamiaru dostawać przez niekompetentny, nonszalancki, amatorski DHL z Ełku.
 
Indianka pomaszerowała z drobnymi, na szczęście niezbyt ciężkimi zakupami do domu. Po drodze stwierdziła, że droga obeschła i względnie normalnie można dojechać na jej gospodarstwo.
 
Dotarła do domku i rzuciła się na łóżko by wypoooocząć!

sobota, 10 kwietnia 2010

Rumcajs rozpruł drogę

Indianka w bojowym nastroju. Rozdrażniło ją samowolne i konfliktowe sąsiedztwo. Wczoraj urządziła obławę na bambra-truciciela, co to truł ją od tygodni spalinami z  wypalanych worków foliowych, a dziś na Rumcajsa, który znów rozpruł jedyną czynną drogę dojazdową do gospodarstwa Indianki...  :)


Facet ciął drzewo w pobliskim lesie, gdy Indianka wracała z miasta drogą gminną. Droga miękka, błotnista. Przejechał parę razy po tej lichej strukturze drogi gminnej ciężkim ciągnikiem obładowanym drzewem, żłobiąc w nawierzchni głębokie koleiny na głębokość pół metra.

Obok nieutwardzonej, słabej drogi gruntowej leży pole Rumcajsa. Rumcajs mógł z takim ciężarem przejechać swoim polem, zamiast psuć jedyną czynną drogę dojazdową do gospodarstwa Indianki. Zrobił to świadomie, wiedząc, że w ten sposób odetnie dla swojej sąsiadki jedyny czynny dojazd do jej gospodarstwa.


"No to teraz nikt do mnie nie dojedzie! Co za bezczelny facet!" - pomyślała wkurzona Indianka, czekająca na przesyłkę kurierską.


Wezwała policję by zajęła się sprawą, bo to nie pierwszy raz, że typ dewastuje drogę do gospodarstwa Indianki. 


Gdy czekała na policjantów, na drogę gminną z siedliska Rumcajsów wypadły kundle i rzuciły się do nóg Indianki. Indianka wyciągnęła komórkę i nakręciła film z udziałem kundli w akcji, bo jak zgłaszała kilkakrotnie na policji, że Rumcajsowej kundle nachodzą jej gospodarstwo i niepokoją zwierzęta Indianki, oraz że atakują Indiankę, gdy przechodzi drogą obok siedliska Rumcajsów, to żadnych konsekwencji Rumcajsowa nie ponosiła, bo kłamała, że jej psy uwiązane i nigdzie nie chodzą, a poprzedni dzielnicowy chętnie dawał wiarę jej słowom i nie wszczynał żadnego postępowania. 

Tymczasem były okresy, że kundle Rumcajsowej dzień w dzień buszowały po podwórku Inidianki sikając na baloty i szczekając na kozy. Uporanie się z problemem potęgował fakt, że poprzedni dzielnicowy wyraźnie sprzyjał Rumcajsowej i miał w nosie sygnały Indianki w tej sprawie. Nie robił nic, aby problem rozwiązać.

Doprowadziło to do nieszczęścia, bo rozzuchwaleni bezkarnością chłopi, celowo zaczęli szczuć psami Indiankę, jej gości i jej zwierzęta i głupkowato się z tego naśmiewać, bo to dla nich takie strasznie śmieszne jak sąsiadka albo jej zwierzęta pogryzione. To cudowne, móc dopiec samotnej, schorowanej kobiecie. Pochodzi z miasta, to niech ma za to, że kupiła w ich wiosce ziemię.

Na szczęście jest nowy dzielnicowy i może on w końcu zakończy tę wielką wesołość miejscowych wieśniaków.


Policjanci przyjechali, drogę obejrzeli, sprawdzili, czy Rumcajsy miały pozwolenie na wycinkę drzewa z lasu. Rumcajsy nie miały pozwolenia ani z Gminy ani z Nadleśnictwa. Indianka słyszała, jak Rumcajsowa tłumaczyła się policjantom i wciskała kity, że oni to tylko wiatrołomy cięli.


Za nielegalną wycinkę drzew jest kara grzywny. Indianka ma nadzieję, że szabrownicy poniosą adekwatną karę.

KATASTROFA SMOLEŃSKA

Polska patriotyczna elita zabita. Pierwsza myśl: ZAMACH STANU. Bo Katyń, bo Gibrartar, bo zamach na Papieża, bo niewygodny Prezydent zarówno dla Federacji Rosyjskiej jak i silnej opozycji krajowej. Indianka czuła, że to się stanie. Wcale nie jest zdziwiona, że to się stało. Dziwi się tylko, że cała elita tak nierozważnie wpakowała się do jednego samolotu. Że byli tak nieostrożni. Że aż tak bardzo ryzykowali. Że kusili los. Powinni byli lecieć kilkoma mniejszymi osobnym samolotami, choćby rejsowymi, albo część z tych ludzi powinna pojechać do Katynia np. chronionym pociągiem lub specjalnymi rządowymi autokarami aby uniknąć sytuacji, gdy kwiat intelektualny i wierzący Polski, polska patriotyczna elita - zostaje w całości zlikwidowana w jednej katastrofie.

Nie sądzę, aby to była wina doświadczonego pilota. Podejrzane, że był zmuszony aż czterokrotnie podchodzić do lądowania. Najłatwiej zwalić winę na martwego. Wszak się nie wypowie, by obalić pomówienie. To bardzo wygodny kozioł ofiarny, częsty w takich okazjach. 
Coś działo się nie tak podczas lądowania. Poza tym wydaje mi się, że wieża nim źle pokierowała. Pytanie, czy przez nonszalancję, czy umyślnie. Czemu nie było tam kogoś, kto mówi po polsku lub angielsku by mógł bez przeszkód pewnie pokierować pilotami podczas lądowania samolotu? Czy nie można było zrobić tego minimum dla tak zacnej i znamienitej delegacji z Polski, aby zminimalizować ryzyko katastrofy? Czy były tam skuteczne urządzenia naprowadzające samolot do lądowania? Jeśli nie, to czy nie można było ich tam zainstalować choć na czas przylotu polskiego Prezydenta? Czy nie można było zrobić cokolwiek, by zminimalizować ryzyko katastrofy?

piątek, 9 kwietnia 2010

Obława na smrodliwego truciciela

Indianka udała się do wioski na spacer zanieść worek z plastikami do publicznego kubła ponieważ jako dobra obywatelka dba o ochronę środowiska i zadaje sobie trud nosząc osobiście posegregowane śmieci aż dwa kilometry do wioski, mimo że jest po wypadku i boli ją często kręgosłupek. Kubły na segregowane śmieci stoją w wiosce tuż pod nosem Tomasza S. – naprzeciwko jego domu.

Gdy wracała, zobaczyła na polu Tomasza S. wielki słup czarnego, smrodliwego smogu, który walił prosto na jej ukochane ekologiczne gospodarstwo. 



Podeszła bliżej by sprawdzić co uciążliwy sąsiad pali, że takie śmierdzące spaliny wytwarza.
O zgrozo, w ogniu ognisk wypalane były grube zwały stopionej folii po sianokiszonce.
Plastik tlił się powoli topiąc i wypalając. Obłożony był gałęziami, by łatwiej się mógł wypalić.


Na polu paliło się kilka takich ognik i było wiele śladów po już wypalonych ogniskach z plastikami. Widać było, że na tym polu spłonęło kilkaset plastikowych worów po sianokiszonce. I to gdzie palił? Tuż pod ekologicznym gospodarstwem Indianki!


Cały smród spalin szedł wraz z wiatrem na gospodarstwo Indianki. Indianka i jej zwierzęta od kiku tygodni wdychali skażone smogiem powietrze, a facet palił sobie w najlepsze stosy plastiku, zamiast wywieźć je na wysypisko!


Facet jest tego typu, że nie słucha co się do niego mówi, zawsze robi co mu się żywnie podoba nie zważając na innych, na to że obok komuś szkodzi swoimi działaniami - więc Indianka wezwała policję by się zajęła szkodnikiem. Przyjechała najpierw straż pożarna, a potem patrol policji. Indianka porobiła zdjęcia miejsca skażania środowiska i nakręciła film ze zdarzenia, bo facet zamierzał pozacierać ślady wypalania plastiku przy pomocy spychacza, a policjanci nie zabezpieczyli śladów.

Pan Puck nie dojechał

Pan Puck nie dojechał. Zadzwonił wczoraj o 10.oo rano że właśnie wsiada do pociągu i po 14.oo będzie w Olecku i że gdy już będzie na miejscu to zadzwoni. Indianka czekała na niego na dworcu PKS w Olecku, ale gościu się nie pokazał. Nie przyjechał, ani nie raczył zadzwonić, że go nie będzie. Indianka nie rozumie sytuacji. Po co dzwonił, że właśnie wyjeżdża do Indianki? Albo kłamał (tylko po co?), albo rozmyślił się w ostatniej chwili, bo dostał lepszą propozycję. Dostał lepszą propozycję i nie uznał za stosowne uprzedzić Indianki o tym, że nie przyjedzie.
 
Tymczasem Indianka zrobiła większe zakupy w nadziei, że gostek pomoże je nieść lub wezmą taryfę na wioskę na spółkę. W efekcie musiała sama się czołgać do domu 5km z tymi tobołami. Na czele powłóczyła nogami Indianka, za nią ciągnęły się jej wyciągnięte z wysiłku do dwóch metrów długości ręce do których były przytroczone niewygodne w niesieniu toboły :))). Gdy jechała autobusem, nawet skubany kierowca PKSu nie chciał zatrzymać się kilkadziesiąt metrów wcześniej, by skrócić nieco marsz Indiance, bo zdrowa, wymalowana dziewucha na przystanku miała wysiąść, a młodej kozie nie pasowało wcześniej te kilkadziesiąt metrów wysiadać, mimo że bez tobołów była. Lampucera by się strasznie nadwyrężyła!
 
Indianka dwie godziny ciągnęła się z tobołami do domu, często przystając i zwalając z siebie torby by odpocząć nieco. Pociechą były piękne widoki. Na drodze odkryła ślady podkutych kopyt odciśniętych w żwirze. Wielkość kopyt wskazywała na konia wierzchowego, w typie anglika, araba lub kuca. Indianka zaciekawiona śledziła te ślady kopyt. W końcu doszła do zabudowań sołtysa. Jak zwykle na drogę wyskoczyły upiornie ujadające kundle. Przeszła parę metrów dalej i zobaczyła sołtysowe bydło na łące. Krowę i trzy odchowane cielaki skrępowane pętami. Poszła dalej pocieszając się, że to już niedaleko. Ślady końskich kopyt doszły do gospodarstwa Indianki, ale potem skręciły w Naruszewiczowe pole. Wreszcie po ponad dwóch godzinach marszu dotarła do gospodarstwa, wyczerpana niewypowiedzianie.
 
Gdy dochodziła do gospodarstwa usłyszała jak ktoś rżnie piłą spalinową drzewo w pobliskim lesie państwowym, sąsiadującym z ziemią Indianki. Pewnie nielegalnie, jak zwykle. Zostawiła jedną ciężką torbę na początku gospodarstwa by sobie nieco ulżyć w niesieniu ciężarów i najpierw zaniosła te trzy pozostałe do domu. Po zaniesieniu tych pierwszych tobołów, wróciła po tę zostawioną torbę. Gdy z nią wracała, z lasu ciągniczkiem z przyczepką wyjechał Rumcajs. Przyczepka była załadowana świeżo ściętymi w lesie grubymi kłodami drzewa. Aha – pomyślała Indianka. Wiadomo kto kradnie drzewo z lasu. Oj ma Indianka zajebiste sąsiedztwo!
 
Pomaszerowała z ostatnim tobołem do domu. Ogier przy podjeździe wydreptał nową ścieżkę, próbując się dostać do klaczy.  Klacz ze źrebięciem wydostała się ze stajni podczas nieobecności Indianki i pokłusowała na pastwisko. Na pastwisku nie ma jeszcze trawy, ale chociaż w słońcu się skąpała i ruchu zażyła. Źrebięciu bardzo służy słońce. Promienie słońca ułatwiają przyswajanie mleka i zapobiegają krzywicy.
 
Indianka weszła do domu, zrobiła sobie kolację i poszła odpoczywać, bo nogi, ręce i kręgosłup bolały... Nawet TV się nie chciało oglądać. Szybko zapadł zmierzch i Indianka razem z nim zapadła w regenerujący sen, by się obudzić po 3.oo nad ranem.
 
Ten wczorajszy wysiłek, to chyba przedostatni tobołowy wysiłek Indianki. Kupiła lampy i ogromną skrzynkę na bezpieczniki, plus spożywkę i trochę ciuchów z ciuchbudy na zmianę, bo na gospodarstwie ciuchy się szybko niszczą w pracy. W końcu dostała w aptece przepisany przed świętami antybiotyk na bolące stawy. Jeszcze czeka ją wyprawa po kable i rurki pcv do wody. Też będzie to ważyło, bo dużo metrów tego trzeba. Pewnie po 100mb.
 
W sklepie elektrycznym bardzo miła i uczynna obsługa. Indianka tam nie tylko kupuje z dużą zniżką, ale i się dowiaduje pożytecznych, praktycznych rzeczy na tematy elektryczne. Także jest tam elektryk z uprawnieniami do wynajęcia, ale dla Indianki za drogi. Ma dużo zleceń wysokopłatnych, więc może narzucać wysokie ceny. Więc Indianka musi szukać kogoś tańszego... Kogoś kto sprawdzi instalację, uporządkuje ją i rozbuduje. Niby znalazła kogoś takiego, ale nie wiadomo czy też nie będzie dla Indianki za drogi... Musi jeszcze z nim pogadać...
 
No i instalacja zewnętrzna jest do przerobienia – częściowo przez ZE, a częściowo przez elektryka Indianki. Trzeba licznik przenieść na zewnątrz i stare linki zastąpić warkoczem, a warkocz przenieść do nowego stojaka.
 
Indianka musi tego dopilnować, poza tym musi opracować dokumentację rolniczą, więc nie będzie czasu na ogródek i budowę ogrodzenia. Znów nie będzie warzyw... Mówi się trudno. Remont, uprawa ziemi, opieka nad zwierzętami, papiery rolnicze i inne – za dużo tego na jedną osobę. Trzeba z czegoś zrezygnować w tym roku. Pewnie padnie na warzywa i budowę ogrodzenia.

środa, 7 kwietnia 2010

Indianka impulsywna

Indianka to jednak impulsywna istota. Od tygodnia korespondowała z gościem, który chciał przyjechać na ranczo do pracy. Gościu chciał przyjechać z psem. Indianka się nie zgodziła. Gościu jednak dalej cisnął.
Indianka straciła cierpliwość i zrezygnowała z gościa całkiem! Indianka nie lubi nacisków. Ot co.
Tego samego dnia zadzwonił kolejny kandydat. Tym razem 55-letni. Nie brzmiał za dobrze, poza tym Indianka straciła cierpliwość i chęć wynajmowania pokoju obcemu po tej korespondencji z poprzednim gościem. Odmówiła bez zastanowienia.
Chwilę potem zadzwonił 37letni gostek z Pucka. Też nic nie umie, ale jest najmłodszy spośród tych trzech kandydatów więc będzie sprawniejszy i zdrowszy, nie pali, nie chla i jest spod szybko uczących się Bliźniąt oraz jest mobilny, bo będzie jutro, a nie każe na siebie czekać tygodniami, podczas, gdy robota pilna jest do zrobienia, więc Indianka zaryzykowała jego przyjazd.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Śpiąca Indianka

Indianka śpiąca i zmęczona dziś wielce. Raptownie zmieniła się pogoda – może to dlatego. Kropi deszcz, temperatura spadła znacznie. Dość zimno jest. Jednak deszcz potrzebny ziemi, bo bardzo sucho było. Trawa nie rosła. Teraz zacznie.
 
Ogier w nocy na podwórku buszował, chcąc się dostać do klaczy i źrebięcia. Zrył kopytami ziemię przy pastuchu odgradzającym go od stajni. Bardzo zły był, że od klaczy odsadzony. Chętnie by kogo skopał, kto by mu w drogę wszedł, więc Indianka omija go szerokim łukiem, dopóki koń nie oswoi się z nową sytuacją.
 
Dziś zimno, pada, więc tylko klacz z małą wypuściła do wodopoju i zaraz z powrotem zamknęła w stajni. Mała Dakota chętnie by pośmigała po łące mimo deszczu, ale jest ledwo urodzonym noworodkiem, więc Indianka woli by w czas niepogody jednak pozostała w suchej i ciepłej stajni. Ogier, ponieważ wystał się pod stajnią całą noc i porządnie zmókł, też został zamknięty w swojej stajni z kopą siana i miarką owsa.
 
Indianka zmęczona, śpiąca – zdrzemnęła się. Wcześniej trochę w papierkach podziałała. Napisała dwa pisma i zabrała się za papiery rolnicze, ale znów ją zmogło zmęczenie więc zasnęła jak kamień. Ale zawsze dwa pisma do napisania mniej. Trzeba się w końcu wyspać porządnie. Wtedy zabierze się za papiery rolnicze.
 
Trzeba też pomyśleć o przyuczeniu ogiera do pracy w polu. Niech by w końcu zaczął pomagać Indiance w pracach polowych, bo jej za ciężko wszystko robić ręcznie. Za słaba jest, a po wypadku jeszcze słabsza.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Lany poniedziałek

Ten Lany Poniedziałek na Mazurach suchutki jest. Słonecznie, cieplutko – jak w maju. Ptaszki śpiewają, wszystkie zwierzęta się radują. Rajsko wokół, choć trawa jeszcze nie urosła na tyle by konkretnie zazielenić łąki. Za sucho.
Nadal dominuje beż.
 
Mama-klacz strzeże swego źrebięcia jak najcenniejszy skarb. Z oka jej nie spuszcza. Niechętnie wychodzi z boxu na dwór. By ją zmobilizować do odwagi i małego spacerku, Indianka tym razem nie podała jej wiadra z wodą pod pysk. Spragniona klacz odważyła się przejść kilkanaście metrów do oczka z wodą. Za nią maleństwo lekko sunąć na długich, białych nogach. Maleńka Dakota wygląda trochę jak kolorowy lizak na patyku :))))
Nogi chude i długaśne, delikatny korpusik na nim i nieporadnie kiwająca się główka źrebięcia łapiącego równowagę. Stąpa jeszcze bardzo nieporadnie, ale biega całkiem prędko. Mama-klacz ledwo za małą nadąża, zaniepokojona jej szybkim oddalaniem się.
 
Mama-klacz piła wodę ze stawka za stajnią. Indianka podeszła do wody i poświęciła wodę wykonując znak krzyża: „Chrzczę cię w imię Ojca, Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego”
Następnie nabrała garść świeżo poświęconej wody i podeszła do źrebięcia.
„Chrzczę cię w imię Ojca, Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego i nadaję imię Dakota. Od dziś jesteś Dakota.”
Rzekła Indianka namaszczając ciałko źrebięcia święconą wodą. Maleństwo po chwili wysmyknęło się i pokłusowało na łąkę.
 
Skoro już mama-klacz odważyła się swoje małe wyprowadzić na dwór i nic się złego maleństwu nie przydarzyło, a wręcz przeciwnie, mała pokłusowała radośnie na łąkę – wobec tego mama-klacz zaryzykowała mały spacer po łące z małą.
 
Mała zatrzymała się przy matce, nassała się mleka i znużona wysiłkiem, położyła się na suchej beżowej trawie, by zasnąć szybko i śnić niespokojnie a czujnie. Indiana tymczasem stanęła przy małej Dakocie czuwając nad nią i raz po raz pieszczotliwie dotykając ją nosem.
 
Indianka siadła tuż przy źrebięciu i przytuliła maleństwo do siebie. Źrebiątko ufnie wtuliło swą głowę w ramiona i kolana Indianki i drzemało.
 
Potem Indianka wstała by uzupełnić siano dla koni, krowy i kóz. Kozy wypuszczone z potomstwem na spacer, delektowały się cieplutką aurą tego dnia. Maleńkie koźlęta dokazywały, a znużone układały się ufnie pod koziarnią i oborą, wybierając kępki leżącego tu i ówdzie siana i wyciągając pyszczki z przymkniętymi oczętami do słońca.
 
Indianka weszła do domu, do kuchni, podgrzała rosół i nałożyła sobie miseczkę. Wzięła ją na pole i siadła opodal klaczuni jednocześnie zajadając rosołek i przyglądając się każdemu ślicznemu szczegółowi maleńkiego ciałka świeżo narodzonego stworzenia.
 
„Jakaż ona piękna” wzdychała do siebie zauroczona Indianka, podczas gdy maleństwo przeciągało się rozkosznie i od czasu do czasu unosiło chwiejącą się na młodziutkiej, nieporadnej szyjce główkę.
 
 
 
 

Dakota

Dokonałam wyboru imienia dla mojej nowourodzonej klaczki.
Już wcześniej myślałam o imieniu „Dakota”. Pasuje ono idealnie do mojej nowej klaczki z poniższych powodów:
1. Jej matka to Indiana (nazwa stanu w USA, podobnie jak „Dakota”)
2. Nazwa zarówno stanu jak i imienia „Indiana” wywodzi się od Indian, a Dakota to nazwa nie tylko stanu w USA, ale i plemienia Indian!
3. Obie klacze są umaszczone indiańsko – gniado-srokate
4. Narodowa rasa amerykańska tzw. American Quater Horse to konie umaszczone wielobarwnie tak jak moje konie
5. Imię „Dakota” to mocno brzmiące imię, a nowourodzona klacz silną osobowość będzie miała, gdyż urodziła się w znaku Barana Tygrysa – to będzie odważna, brawurowa klacz.
6. Dakota to stan kraju, który zawsze mnie pociągał i imponował mi, kraju, który jest dla mnie synonimem wolności, zaradności, sukcesu, spełnienia i dobrobytu.
7. Dakota to nazwa stanu kraju w którym rodzimym językiem jest język angielski, a język angielski to moja pasja.
8. Mój internetowy przydomek to „Indianka” – do Indianki pasuje klacz o indiańskim imieniu Dakota :)
Wobec tego powyższego niniejszym nadaję klaczce mocne, oryginalne imię Dakota :)

sobota, 3 kwietnia 2010

Wierszyk Wielkanocny

Barwny kogut pieje zwiastując dobrą nadzieję
Marudne kury znoszą jaja smaczne, choć niewiele
Fiku fiku – skacze po podwórku gromadka radosnych koźląt bez liku
Białe, puszyste, ciekawe – wybierają się na łąkę, na wielkanocną wyprawę
Piękna, srokata, dostojna klacz – powiła przed chatką źrebię cudne!
Wiosennym rankiem, zanim dojrzało słoneczne południe! 


_______________________________________________

Wspaniałych, obfitych, smakowitych, ciepłych pogodowo i emocjonalnie Świąt Wielkanocnych życzę moim Drogim Czytelnikom :) 


- Indianka

Wspaniały dzień!

Ukochana klacz Indianki urodziła cudowne źrebię! Klacz wyszła ze stajni, podeszła pod dom Indianki i tuż na wprost okna pokoiku jeździeckiego urodziła Indiance źrebię :))))) Barwnie, przepięknie umaszczoną, srokatą, gniadobiałą klaczkę :))) Słodkie stworzonko! Piękne! Delikatne, jedwabiste w dotyku. Indianka obficie pościeliła duży box stajenny i zaprowadziła tam mamusię z córunią. Klacz z małą chętnie weszła do środka by odpocząć na czystej, suchej ściółce. Indianka pomogła małej dostać się do cycuszków matki. Mała dzidzia napiła się bogatej siary matki i wydaliła smółkę jak należy. Maleństwo położyło się w sianku odpocząć po gimnastyce wykonanej pod matką podczas ssania wymienia. Indianka pół dnia spędziła w stajni trzymając maleństwo w ramionach. Źrebię ufnie wtuliło się w Indiankę i zasnęło. Źrebiątko spało tak słodko, tak spokojnie... Bosko jest trzymać takie kochane maleństwo w ramionach....
 
Obok położyła się utrudzona porodem piękna, dostojna mama-klacz. Córeczka Indiany wdała się w mamę. Odziedziczyła po matce barwne umaszczenie, mało tego – umaszczenie maleństwa jest jeszcze bardziej malownicze niż jej mamy. Jest harmonijna równowaga plam gniadych i białych. Cudowne źrebię. Indianka szczęśliwa – nareszcie dochowała się pięknego potomstwa po Indianie. I to klaczka! To już drugie źrebię jakie wyhodowała sobie Indianka na swym ranczu. No, nie licząc tych pierwszych dwóch odchowanych przez Indiankę klaczek, które ukradła jej perfidna, zła kobieta kilka lat temu.
Niech maleństwo rośnie zdrowo i rozwija się prawidłowo! Ku chwale Indianki i jej rancza! :)
 
Do stajni ciekawie zaglądały rozkoszne, maleńkie koźlęta. Pogoda piękna. Kozy matki wybrały się na mały spacerek wiodąc za sobą stadko fikających radośnie koźląt... Och jak rajsko! :))))
 
Źrebiątko Indiany jest śliczne, rasowe, szlachetne. Pora pomyśleć o nadaniu klaczuszce ładnego, dźwięcznego imienia :)
 
I tu zwracam się do moich czytelników o propozycje :)
Klaczki imię musi się zaczynać na literę „D”.
Drodzy internauci - słucham propozycji! :)

piątek, 2 kwietnia 2010

Segregowanie śmieci - płatne

Jak się dziś ku swemu nieprzyjemnemu zdziwieniu dowiedziała Indianka po rozmowie z Krzysztofem Locmanem – pracownikiem Urzędu Gminy odpowiedzialnym m.in. za wywóz śmieci – niebawem wywóz segregowanych śmieci będzie płatny w Gminie Kowale Oleckie.
 
Indianka: „Jak to?! Przecież segregowanie śmieci zawsze było bezpłatne, a nawet dotowane?!
Przecież firmy skupujące surowce wtórne – płacą za nie Gminie? To za co mieszkaniec oddający za darmo surowiec wtórny ma dopłacać? Powinien jeszcze dostać zapłatę za dostarczenie surowca wtórnego!
 
Indianka wspomina czasy, gdzie za przynoszoną do szkoły pod przymusem makulaturę dostawało się kilka złotych. Kazano dzieciom oddawać jak najwięcej makulatury i w zamian za nią dawano pieniądze lub talony na jakieś towary. Były nawet limity – przymus oddania co najmniej 10kg papieru od jednego ucznia, a jak nie oddał – to obniżano ocenę ze sprawowania.
 
A teraz nagle w gminie Indianki mają być pobierane opłaty za segregowanie surowców wtórnych?!!
 
Locman: „Ludzie wrzucają do kubłów niesegregowane śmieci i potem ci od surowców wtórnych nie chcą od nas brać tego – mamy z tym tylko problem, musimy do tego dopłacać”.
Indianka: „No, ale w mojej wiosce do publicznych kubłów na surowce wtórne wrzucane są posegregowane śmieci! Zaglądałam do tych kubłów, bo sama segreguję śmieci i noszę do kubła z plastikami same plastiki i widziałam, że w każdym kuble jest to co powinno być:
w kuble z plastikami – plastiki, w kuble ze szkłem – szkło, w kuble z żelazem – żelazo!
W mojej wiosce segreguje się śmieci jak należy! Nie można tych kubłów zlikwidować!”
Locman: „Nam się nie opłaca po jeden worek z segregowanymi śmieciami jeździć do każdej wioski. To będzie decyzja odnośnie całej Gminy. Odbiór segregowanych śmieci będzie płatny.”
 
Wydrukował Indiance nowe rozporządzenie o podwyżce opłat za wywóz worków śmieci.
Od stycznia 2010r. opłata  za wywóz jednego worka śmieci niesegregowanych wzrosła około 100 %  Teraz za wywóz jednego worka pobierają ponad 10zł.
Do kosztów za wywóz śmieci dochodzi stały miesięczny abonament w wysokości 3zł + 7% VAT i plus opłata za dzierżawę wąskiego jak kiszka kubła na śmieci w wysokości 1zł miesięcznie. Rocznie dzierżawa kubła kosztuje 12zł plus VAT.
 
Indiance się nie przelewa, oszczędza gdzie może i na czym może, kubła nie używa, lecz śmieci pakuje do foliowych worków, więc postanowiła kosztownego grata się pozbyć. Napisała wniosek o zabranie kubła i nie obciążanie jej dzierżawą za niego.
Chociaż tyle chce zaoszczędzić. I tak jej się nie podoba, że musi płacić za jakiś bzdurny abonament, skoro śmieci u niej od kilku miesięcy nie ma, a surowiec wtórny w postaci plastiku osobiście segreguje i nosi do wioski i pisała do Locmana by się śmieciarą nie fatygowano do niej, bo nie ma po co, więc nie muszą zużywać paliwa ani roboczogodzin na dojazd na gospodarstwo.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Spokojna Wielkanoc

Indianka rano podyskutowała z zakładem energetycznym o zwiększeniu poboru mocy i wymianie uszkodzonej instalacji, zrobiła obrządek zwierzyny,  napaliła w piecu,  nagrzała wody do prania i mycia, obeszła swe włości sprawdzając co jest do zrobienia, zwerbowała nowego pomocnika, umyła koszyczki na jajeczka wielkanocne, rozstawiła narcyzy w kuchni i sypialniach oraz kupiła kurczaczki.