piątek, 27 lutego 2009

Nowonarodzona Bogini

piątek, 27 lutego 2009, wieczór
Po wczorajszej wyprawie czuję się jak nowonarodzona bogini... Najpierw musiałam wypocząć do południa i się wygrzać, aby odegnać nadciągające przeziębienie i tak dziwnie się czułam, jakby lekko otumaniona. Potem gdy wstałam i zabrałam się za obrządek zwierzyny - samopoczucie znacznie mi się poprawiło, a teraz czuję się jak bogini ;) Mogłabym przejść kolejne 20 km bez zmrużenia oka... ;) Energia mnie rozpiera ;))))) To sie nazywa zlapac drugi oddech...

Siano przyjechało

Wczoraj przyjechało siano. Kupiłam moim zwierzaczkom paszę. Rozładowaliśmy siano na strychy oborowe. Potem podjechałam ciągnikiem ze znajomym do Sokółek, a dalej dziarsko z buta do Olecka okazjami. Dopiero po 8 km złapałam okazję wprost do Olecka. Późno dotarłam. Załatwiłam co miałam załatwić, zrobiłam nieduże, ale ciężkie zakupy i wróciłam znów okazjami robiąc kolejne 10km z buta zanim złapałam poszczególne okazje. W sumie wracałam aż trzema okazjami. Do domu dotarłam ok. 24.00. Głowa mi przemokła i przewiało mnie. Chyba będę chora.

W środę w końcu śmieciarze przyjechali i śmieci z mojego podwórka zabrali. Z ulga poozbyłam się nareszcie tego śmiecia, bo zwierzaki mi raz po raz rozciągały ten syf po podwórku. Teraz już nie mają co ciągać. W kanciapce chyba tam jeszcze coś niecoś jest, ale to wydłubie już do nowego wora na następny miesiąc do wywózki.

Trzy kozy wczoraj wydoiłam, więc jest nieco więcej tego mleka.

W Olecku kupiłam środki czystości, bo zupełnie mi się wszelkie płyny i mleczka do czyszczenia pokończyły. Kupiłam też eleganckie ociekacze do naczyń, bo bardzo potrzebne mi tutaj takie coś.
Do tej pory odciekałam naczynia na garach, ale to mi blokowało dostęp do wory zawartej w tych garach. Przy okazji kupiłam też tanie dwie torby typu jamnik. Są wygodne. Naładowałam do nich zakupów, zawiesiłam na sobie na krzyż by mi się nie zsuwały i tak obładowana niczym koń sakwami - maszerowałam dzielnie na moje rancho z Olecka po drodze łapiąc okazje.

ciężar był dużawy, ale równomiernie rozłożony, więc mi te torby nie zawadzały w marszu.
jednak zanim dotarła na rancho, to mi ten ciężar dał się we znaki. Kręgosłup mnie bolał, aż zesztywniał. Buty przemokły dopiero na ostatnim 500 metrowym odcinku, więc nie przemarzłam w stopy, a przemarznięcie w stopy to najgorsze co moze być.

Tylko głowę miałam nie okrytą, a akurat padał deszcz, więc przemokły mi włosy, a potem jeszcze przewiało mnie na końcowym odcinku, więc grzeję się dziś próbując zażegnać ewentualne przeziębienie i chorobę zatok. Mam nadzieję, że nie dostanę zapalenia opon mózgowych.

wtorek, 24 lutego 2009

Audiobooks

Dziś już całkiem wróciłam do normalnego rytmu gospodarskich prac i obowiązków.
Zwierzyna napojona i nakarmiona. Koza wydojona. Spisałam też numery kolczyków moich kóz, by zrobić porządek w papierach. Kozy do mnie się garną – nawet koźlęta przede mną nie uciekają. Chyba nie mają mi za złe tego upiornego kolczykowania, albo zapomniały... Oby :)

Listonosz – młodszy zastępca mojego stałego listonosza - nie mniej miły i uczynny – przywiózł pocztę, a wraz z nią dwie zgrabne paczuszki. Jedna zawierała przyjemne do poczytania książeczki, druga audiobooki z rozwlekłą klasyką do posłuchania.

Audiobooki to fajna sprawa dla zapracowanych takich jak ja. Niezliczone obowiązki i mnogość zajęć, sprawiają, że na sięgnięcie po książkę zazwyczaj nie starcza mi czasu. Od dziś, mogę słuchać opasłych powieści bez większego wysiłku – wystarczy, że włączę CD player i wciągające słuchowisko toczy się swoim rytmem, a ja spokojnie mogę się zająć gotowaniem, serowarzeniem, pieczeniem, zmywaniem i tym podobnymi działaniami.

Dzisiaj włączyłam na próbę „Potop” Sienkiewicza i chociaż czytałam tę powieść dawno temu i oglądałam film – to jednak słuchanie tej barwnej i pełnej życia literatury sprawia mi dużą przyjemność i wciąga. Inaczej też ją odbieram niż kiedyś w dzieciństwie. Inaczej patrzę na sprawy tam opisywane niż patrzyłam na nie w dzieciństwie. Wiem znacznie więcej o życiu i ludziach i przez ten pryzmat odbieram teraz tę powieść.

Powieść zafrapowała mnie aż tak, że nie bardzo miałam ochotę rozmawiać z moim ojcem, gdy dziś zadzwonił w trakcie powieści. Powieść „Potop” to ponad 55 godzin słuchowiska. Bardzo mnie to cieszy. Mam słuchania na cały tydzień, a nawet dwa. Raczej na dwa – bo jednak kilka godzin dziennie spędzam poza domem robiąc obrządek.

poniedziałek, 23 lutego 2009

Powrót do ranczerskiego rytmu

Powoli wracam do mojego ranczerskiego rytmu życia.

niedziela, 22 lutego 2009

Kurs producentów sera - sery dojrzewające

Dzisiaj był 3 dzień kursu producentów sera i gwóźdź programu - warsztaty domowego wyrobu sera dojrzewającego. Nareszcie przećwiczyłam sobie porządnie wyrób tego sera. Teraz sobie jeszcze usystematyzuję wiadomości teoretyczne, przygotuję sprzęt i w przyszłym tygodniu spróbuję zrobić mój własny ser dojrzewający. Może on dojrzewać nawet rok! To niesamowite...

sobota, 21 lutego 2009

Fajne koncepcje

Mam fajne koncepcje na lato. Spróbuję kilka z nich zrealizować. Do odważnych świat należy. Nie ma co czekać na mannę z nieba (czytaj dopłaty unijne). Wszak moje pracowite rączki wiele potrafią. Do kreatywnego dzieła Izabella!

Jestem drugi dzień na kursie producentów sera w Potopach w Rutce-Tartak. Warsztaty serowarskie bardzo inspirujące, a samo szkolenie dopingujące. Wczoraj przerobiliśmy wyrób jogurtów, dzisiaj wyrób serów twarogowych, jutro mają być warsztaty dotyczące wyrobu sera podpuszczkowego – takiego, którego jeszcze nie wyrabiałam. Trzeba w końcu się przełamać i spróbować swoich sił w tym temacie.

Wieczorem pogaduszki przy drinkach. Sprośne kawały. Zmogło mnie zmęczenie, bo noc wcześniej z M.M. przegadałam pół nocy – sympozjum na szczycie pań serowarek :)

Jestem pełna podziwu dla tej kobiety – dzielna, drobna kobiecinka, a tak wiele zdziałała sama.
Prowadzi pierwsze powstałe w jej rejonie gospodarstwo agroturystyczne, wyrabia sery, świetnie gotuje.

Wszystko jest na jej głowie. Sama wychowała synów po śmierci męża. Dała radę sama na gospodarstwie.

Jej istnienie jest dla mnie utwierdzeniem, że to co Ja robię ma sens i że mnie się może udać utrzymać na mym kawałku ziemi, choć, startuję z gorszej pozycji – chociażby z tego względu, że wszystkiego mam dwu lub trzykrotnie mniej – mniej ziemi, mniej bydła, mniej dopłat, żadnego dochodu, żadnych maszyn rolniczych, gorszy dojazd do gospodarstwa, dom do remontu, żadnej pomocy, a jej syn z doskoku, ale jednak pomaga.

Jeszcze długa droga przede mną zanim stanę samodzielnie na nogi.

Ja gdy wyprowadzałam się na Mazury, też zakładałam, że będę się utrzymywała z agroturystyki.
Do agroturystyki przymierzam się od 6 lat – nie mogę zacząć, bo nie mogę skończyć remontu z braku odpowiednich funduszy i pomocy.

Ona doi ręcznie krowy – ja także doję ręcznie – krowy i kozy.

Ona mieszka na kolonii i ma słabą drogę oraz durnego sąsiada co nie zgadza się na poszerzenie i poprawienie drogi – ja tak samo.

Ona ma drugiego sąsiada co jej wjechał w gęsi samochodem i uciekł bezkarnie – ja mam sąsiada, który poszczuł mi psami kozy i uszło mu to na sucho.

Ona zajmuje się serowarstwem – i ja też. Ona świetnie gotuje – i ja też.

Ona jest zaradna i samodzielna – i ja też.

Ona jest sama i woli być sama niż być z pierwszym lepszym który się nawinie – i ja też tak wolę.

Ona jest starsza ode mnie i ma synów, ale mieszka na co dzień sama tak jak i ja.

Ona ma psy, koty i kury – i ja też.

Ona ma krowy i owce – ja mam krowy i kozy.

Ona ma linię brzegową dużego stawu rybnego – ja mam mały staw bezrybny.

Ona ma internet dopiero od dwóch lat – ja dopiero od roku po przerwie 5 letniej. Wiele podobieństw.

piątek, 20 lutego 2009

śródnocne obudziny

Nie wiem czemu obudziłam się sama z siebie o drugiej w nocy. Coś mi widać nie dawało spokoju.
Zajrzałam do komputera i znalazłam coś ważnego, co rozwiało moje wątpliwości.

Brakuje mi czasu za dnia. Do mniej więcej 15-16.00 robię obrządek, zajmuję się zwierzyną.
Potem gotuję obiad, zmywam naczynia i dzień się kończy. Nie mam siły zająć się sprawami papierkowymi, które piętrzą się stosami. Trzeba się jakoś inaczej zorganizować. Zredukować czas na obrządek - przynajmniej do czasu, dopóki nie uporam się z papierkami.

Chyba wiem co mnie obudziło. Gdy o świcie wyjrzałam przez okno - zobaczyłam moje bydełko na podwórku przed oborą. Wyłamały drzwi i wyszły na mroźny, nocny spacer. A to szelmy! Trochę to dziwne.

Rano uwinęłam się z obrządkiem i pomaszerowałam na Olecko. Złapałam okazję i zajechałam pod Olecko. Kawałek doszłam, zaszłam do Agencji Rolnej, zamówiłam duplikat kolczyka i ustaliłam czy facet w końcu przerejestrował kozy.

Potem na kursie dowiedziałam się, że ten facet który kupił ode stado kóz i przy okazji rąbnął mi linkę to - ni mniej ni więcej tylko to sam wójt Wiżajn we własnej swej wójtowskiej osobie. Ale numerrr! :))) Mam z nim sprawę w sądzie o tę linkę. Nie ma to czy tamto - wójt nie wójt - linkę musi oddać. A jak nie to zapłacić za moją stratę. To trzeba mieć sumienie, aby biedniej kobiecie bezczelnie zarąbać linkę do wiązania krowy. To mu pensji wójtowskiej nie starcza, że się musi posuwać do takich niskich zagrań?

czwartek, 19 lutego 2009

Kolczykowanie koźląt

Kochchchany Danuś! xoxoxoxoxox
Wczoraj dotarła do mnie WIELKA PAKA! Paka pełna plastikowych pojemniczków na serki.
No to teraz spokojnie mogę się skupić na serkach – mam w co je pakować.
Choć, jeszcze kartoniki bywają problematyczne, z racji tego, że nie mieszkam w mieście i nie mogę skorzystać z tego co duże supermarkety wystawiają na zapleczu. Jednak podstawową i najważniejszą rzecz do pakowania nabiału Danuś przysłała. Grunt, że mam teraz pojemniczków bez liku – spokojnie mogę się skupić na wytwarzaniu samych serków.

Dzisiaj byki i konie z tych wczoraj i przedwczoraj wytarganych i popakowanych w wory śmieci zrobiły nielichy rozpizdziaj na całe podwórko. Miałam co sprzątać. Ponownie upchnęłam wszystko co się dało w wory i ustawiłam w rzędzie. Butelki i słoiki spakowałam do osobnych worków i zabrałam na ganek. Na razie ich nie wywalę. Mogą się przydać jako baza pod moje malowidła na szkle. Tylko trzeba będzie je porządnie odmoczyć i wyszorować, bo strasznie zarośnięte brudem. Natomiast reszta worów ze śmieciem wszelakim czeka na śmieciarzy. Tylko nie wiem czy się doczeka, bo powinni być w środę lub czwartek, a tu te dnie już minęły. Może śnieg ich wystraszył? Jednak listonosz dojechał, to i śmieciara by dojechała.

Mój plan wyduszenia więcej mleka z kóz spalił na panewce. Owszem, odseparowałam dwie kozy od ich koźląt, ale rano gdy je wypuściłam na podwórko ich meczenie zwabiło koźlęta, które zmyślnie wyskoczyły przez okienko koziarni na podwórko i dorwały się do wymion swoich matek. Co więcej, koza Agatka, która straciła koźlęta i którą regularnie doję – też została wyssana, gdyż jako jedyna dojna koza została w koziarni z koźlętami innych matek. Widać maluchy były tak zdesperowane, że dorwały się do cudzych wymion.

W związku z tym, że nie było kogo doić - z marszu wzięłam kolczykownicę i nowo zakupione kolczyki i zabrałam się za kolczykowanie koźląt. Poszło całkiem sprawnie, chociaż to niewdzięczne zadanie. Sama się dziwiłam, że wszystkie kolczyki udało mi się założyć dobrze za pierwszym razem i że żadnego kolczyka nie zepsułam, ani żadnemu koźlęciu ucha nie rozerwałam. Tylko jedna kózka się za mocno szarpnęła i jej się nieco krwi polało z ucha.

Wcześniej kolczykowaniem zajmował się weterynarz – ja nie byłam w stanie się przemóc, zresztą kiedyś kolczykowało się dorosłe zwierzęta, a to trudniej. Dwie osoby powinny być – jedna co trzyma zwierzę i druga co kolczykuje. Z reguły to ja łapałam i przytrzymywałam zwierzaka, a weterynarz z Kowal zakładał kolczyk. Kiedyś kozom zakładało się po jednym – teraz wymagają dwa. Krowom od razu zakładało się po dwa. Wcześniej nawet nie próbowałam zakładać kolczyków – wydawało mi się to tak trudne jak zrobienie zastrzyku. Miałam wiele obaw i nie wierzyłam w swoje siły. Bałam się, że pokaleczę za bardzo zwierzęta moimi niewprawnymi w kolczykowaniu rękoma.

Dzisiaj lekko wkurzona wyssanym mlekiem oraz mając w pamięci przykazania z ostatnio odbytego szkolenia rolniczego, według którego bezwzględnie jest wymagane kolczykowanie zwierząt pod groźbą grzywien – bez wielkiego namysłu chwyciłam narzędzie boleściwe, nałożyłam kolczyki i ruszyłam dziurawić uszka koźlaczkom... Maleństwa krzyczały, dygotały, wyrywały się. Mi też nie było do śmiechu. Sama niemniej dygotałam robiąc im krzywdę. To przykre, że zmusza się rolników do kaleczenia zwierząt. Te kolczyki to i tak nietrwała rzecz – zwierzęta gubią je często, a same kolczyki są bardzo drogie, biorąc pod uwagę, że to tylko maleńki kawałek plastiku. Obawiam się, że maluchy znienawidziły mnie za to co im musiałam dzisiaj zrobić. Być może nigdy już same do mnie nie podejdą. To okropne zadanie – kolczykowanie. Nie cierpię tego. Jak można zmuszać ludzi do kaleczenia zwierząt??? To było nieprzyjemne doświadczenie, ale od dzisiaj wiem, że nie muszę z kolczykowaniem czekać na weterynarza. Przynajmniej jeśli chodzi o koźlęta i być może kozy. Ale... byki? Co rusz zrzucają kolczyki... oj nie wiem czy dam radę sama założyć rozbuchanemu zwierzakowi kolczyk. Byk to silne bydle. Nawet taki 3 miesięczny już potrafi kopnąć i złamać nogę lub co najmniej porządnie stłuc.

środa, 18 lutego 2009

Przedświtowe obudziny

Nastała środa. Obudziłam się tak jakoś strasznie wcześnie - przed świtem, mimo, że nie jestem do końca wyspana. Teraz zastanawiam się, co zrobić z tak wcześnie rozpoczętym dniem.
Nie, żeby mi pracy brakowało. Tyle, że zyskałam kilka extra godzin i zastanawiam się jak to wykorzystać. Nie chce mi się jeszcze wstawać z ciepłego łóżeczka. Poranki są zimne.
Porobię coś niecoś na komputerku i wstanę, bo prawdopodobnie śmieciarze dzisiaj przyjadą.
Przydałoby się te wytargane wczoraj śmieci upchnąć w wory i wybrać resztę śmiecia z kanciapki coby już całkiem czysto było, bo następna wizyta śmieciarzy dopiero za miesiąc.

wtorek, 17 lutego 2009

Wybebeszyłam kanciapę...

Wybebeszyłam kanciapę przy krowach ze śmiecia. Sporo jeszcze zostało – nie sposób pozbyć się tego syfu w jeden dzień. Ktoś tam urządził sobie kiedyś wysypisko śmieci i ja teraz mam co zbierać.
Wydarłam podarte folie, butelki, zgniecione puszki i mnóstwo innego syfu zmieszanego ze słomą. Wytargałam to na podwórko – jutro chyba śmieciarze przyjadą po śmieci, to będą mieli co zbierać.

A kanciapę mam zamiar przysposobić na box dla byczków lub koźląt, a może kóz dojnych. Zastanowię się jeszcze. Na pewno się ten boksik bardzo przyda dla koźląt – będę mogła je trwale odsadzić od matek.

Pół dnia obrządek zwierzyny i porządki w boksiku, drugie pół dyżur w kuchni.
Ponieważ z TV, radio i internetu leje się chała językowa - postanowiłam wrócić do źródeł i zamówiłam sobie kilka klimatycznych, starodawnych książek do czytania i kilka audiobooków polskich klasyków i angielskich współczesnych pisarzy do słuchania.

Czytanie sobie zostawię na później - na lato raczej - teraz nie mam czasu czytać.
Natomiast audiobooki posłucham sobie z przyjemnością teraz - przy okazji pracy w kuchni.
Lubię słuchać pasjonujących powieści zarówno polskich jak i angielskich jednocześnie coś robiąc fizycznego.

niedziela, 15 lutego 2009

Historia internetu

Nie miałam pojęcia, że historia internetu liczy sobie blisko 50 lat! To zadziwiające...
Jestem na prawdę pod wrażeniem - jak mogłam tego nie wiedzieć?

Tyle, że w czasach gdy Ja zaczynałam swoją przygodę z internetem, to chyba nie było takiego opracowania nigdzie. Kolega Szwed coś mi klarował na ten temat po angielsku, ale wtedy jeszcze słabo rozumiałam ze słuchu i tylko piąte przez dziesiąte pojęłam i szybko zapomniałam to co mi powiedział. Historii chyba mi nie opowiadał, tylko tłumaczył jak to działa i demonstrował na swoim sprzęcie. Wiedziałam tylko, że porozumiewa się z innymi informatykami w odległych zakątkach Szwecji i Norwegii przez modem używając łącz telefonicznych. Chyba też wspominał coś o możliwości kontaktu z Niemcami i Anglikami. W każdym bądź razie chwalił się, że jest znany w całej informatycznej Europie tamtego okresu czyli początku lat 90tych i że ludzie piszą do niego zwracając się z różnymi informatycznymi problemami.

Natomiast parę lat później na moim studium hotelarskim na informatyce nikt o internecie nie wspominał - zresztą wtedy w szkole nie było internetu - nawet wzmianki o nim nie było!

Link do strony z opisem historii internetu:

http://computersun.pl/internet/artykuly/historia-internetu-i_15.html

Walentyny

sobota, 14 lutego 2009
Zamówiłam sobie kilka klimatycznych pozycji przenoszących w dawny świat...
Co prawda nie mam czasu czytać – ale znajdę chwilę lub dwie dziennie by sobie poczytać coś przyjemnego i pełnego dawnej magii...

Mam chęć kupić kilka fajnych, masywnych kubków do mleka. Nadawałyby się też do budyniu i innych deserów.

piątek, 13 lutego 2009

Beznadziejny dzień

Dzisiaj beznadziejny dzień – absolutnie destrukcyjny. Negatywny.
Trzeba ograniczyć internet, który pożera mi zbyt dużo czasu i zabrać się za coś konstruktywnego.

czwartek, 12 lutego 2009

Zmęczona...

Od wczorajszego powrotu ze szkolenia - tak mnie zmogło niesamowicie... jestem normalnie wyczerpana. Wczoraj był drugi dzień szkolenia rolniczego. Nieco mi się przejaśniło w pewnych istotnych dla mnie kwestiach. Gdy odpocznę i zrobię obrządek - doczytam sobie jeszcze to i owo.

ufff... dopiero późnym popołudniem zmusiłam się do wstania i obrządku.
Zajęłam się zwierzyną - napoiłam, nakarmiłam, posłałam. Wydoiłam kozę żywicielkę ;)
Na sam koniec odseparowałam 3 kozy by jutro wydusić z nich mleko zanim koźlęta się do nich dobiorą.

Mam też chęć odseparować krowy od cieląt by je zacząć doić. Próbowałam dziś nałożyć obrożę Hiacyncie, ale nawiała mi. Jutro się jej ten numer nie uda... ;)

Na wczorajszym szkoleniu siedziała przy moim stoliku pani, która gospodaruje na 600 hektarach ziemi i hoduje 120.000 gęsi! To dopiero gospodara! Moje nędzne 11 ha to małe miki przy tym :D
Dostałam od hodowczyni drobiu namiar na wylęgarnie drobiu. Mam zamiar zamówić sobie świeżą krew, m.in. gąski - bo bardzo lubię jaja gęsie i samo mięsko. Tylko się muszę zastanowić gdzie ja je będę trzymać aby były bezpieczne.

wtorek, 10 lutego 2009

Szkolenie

Rano ledwo się wyrobiłam z przyśpieszonym obrządkiem, ale i tak się spóźniłam na PKS.
Okazje nie spisały się – z 10 samochodów mnie minęło, zanim złapałam okazję do miasteczka.
Spóźniłam się gdzieś z godzinę na szkolenie. Na szkoleniu było paru znajomych i tłum nieznajomych rolników. Czas szybko zleciał. Po szkoleniu ze znajomym podjechaliśmy do Agencji pozałatwiać swoje sprawy. Potem odwieźliśmy jego koleżankę do domu. Następnie zajechaliśmy do mnie na kawę i chwilę pogadać. Umówiliśmy się na interes – ma mi sprzedać siano.

Fascynujący internet

Weszłam na pewien społecznościowy portal. Zauważam, że w necie jest kilka ciekawych miejsc gdzie się wiele dzieje :) Internet to swoista przestrzeń. Ciekawa przestrzeń... Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie...
Ohh... gdybym tak miała szybsze łącze... pośmigałabym tu i tam... :)

Internet stanowi swoistą przestrzeń virtualną silnie oddziałującą na rzeczywistość... coraz silniej...
Internet to fascynujące miejsce – idealne miejsce dla mnie... i pomyśleć, że 5 lat nie było mnie w sieci...
Wiele nowych, interesujących portali powstało... Wytworzyły się swoiste, oryginalne, często zabawne społeczności – znające się li tylko virtualnie pod postaciami tajemniczych przydomków...
Kilka pożytecznych portali zaistniało... Z niektórymi warto wejść w interakcje. Mam wiele do nadrobienia :)

poniedziałek, 9 lutego 2009

Zmienny poniedziałek

Smutno mi dzisiaj... poszłam rano zrobić obrządek. Gdy zgarniałam słomę ze strychu – całą nogą wpadłam w niewidoczną pod słomą dziurę w podłodze strychu. Zabolało. Upadłam. Przewróciłam się na plecy i rozpłakałam się. Poleżałam chwilę słuchając jak zwierzęta na dole chrupią przed chwilą zrzucone siano. Szczęście, że nie złamałam nogi – nawet komórki nie miałam przy sobie by wezwać pomoc w razie co.

Potem wróciłam do domu i zajęłam się szykowaniem sera na wysyłkę. Zważyłam osobno serek i pojemnik plastikowy. Wyszło, że 500ml to ok. 570 gram serka. Nałożyłam serek do pojemniczków i wstawiłam do lodówki. Przyniosłam ze strychu zgrabne pudełka. Dziś wieczorem spakuję te serki do jednego z nich i wstawię do lodówki, by jutro rano wysłać.

Zjadłam późne śniadanie, a właściwie lunch, a następnie zabrałam się za porządki w mojej sypialni.
Część sypialnia już wysprzątana – nareszcie. Teraz walczę z częścią biurową. Ścieram kurz z gadżetów i papierów, segreguję, przeglądam. Jest co robić. Już z grubsza część biurowa ogarnięta, ale jeszcze sporo segregowania mnie czeka. Dużo tych różnych duperelków się nazbierało. Brakuje mi szafek na te szpargały – więc się potwornie kurzą. Do tego od czasu do czasu kotka coś rozrzuci.

Z kuchni płynie muzyka i rozpływa się po całym domku... spokojna i nostalgiczna... “it’s amazing...”

Ostatnio mam mało koziego mleka. Za to mam bardzo dużo obornika :))))))))
Nie byłabym sobą, gdybym nie umiała tego wykorzystać z pożytkiem :))))))))))))).
Więc od dziś sprzedaję gnój w internecie :)))))))))))))))

Hmmmmmm... chyba przypadkiem wpadłam na genialny pomysł jak zapewnić sobie regularny odbiór moich paczuszek w każdą środę... hahaha ;)))))))))))) I am genious! :D Nie podzielę się tą myślą z narodem ;) Zachowam tę złotą myśl dla siebie... ;)

Jest klient na me byczki. Zastanawiam się czy je sprzedać teraz. Zależy ile zaoferuje. Wolałabym sprzedać krowę. Jedna mi wystarczy. A byczki mam mięsne to będzie z nich duużo dobrego mięsa na jesieni.

Teraz szkoda sprzedawać – są jeszcze małe. Za pół roku będzie z nich masa mięsa pierwszej klasy - dwie pełne zamrażary.

Jeśli teraz sprzedam byczki – będę musiała doić krowy codziennie. Nigdzie nie będę mogła się ruszyć. Kurczę - ale i tak kozy będę musiała doić... Muszę to przemyśleć. Długo na cielaki czekałam. Inseminacja kosztowała. Cielaki odchowane – piękne, zdrowe. A handlarz pewnie groszaki będzie oferował. Bardziej się kalkuluje samemu wypaść na wielkie byki mięsne i zabić na mięso dla siebie, ewentualnie sprzedać na jesieni gdy osiągną większą wagę. Muszę to przemyśleć dokładnie – rozważyć wszystkie za i przeciw.

sobota, 7 lutego 2009

Katalogi meblowe

Od wczoraj wieczór oglądam pasjami zdjęcia w katalogach meblowych. Przyglądam się, porównuję, wyszukuję to co by mi tutaj najbardziej pasowało i się podobało. Nie wiem, czy uda mi się w tym roku uciułać na meble, ale miło jest sobie pooglądać katalogi pełne ciekawych zdjęć... No, niektóre zestawy są brzydkie, ale są też i śliczne wśród nich. Rozchoruję się jak nie kupię sobie w tym roku chociaż jednej komódki, regału lub witryny...
Potrzebuję dużo miejsca na papierzyska, ciuchy, zastawę stołową.

Wstępnie ustaliłam, że do każdego pomieszczenia chcę nieco inne meble.
Do zachodniej sypialni – pistacjowe, do pokoiku jeździeckiego – jasno kremowe wpadające w ecru, do kuchni – w ciepłej, rudawej tonacji, do biura: popielato pistacjowe lub w kolorze jasnej sosny... Stylistyka możliwie tradycyjna – harmonijne, miłe dla oka mebelki pozwalające stworzyć przytulną atmosferę... ahh... cudownie jest sobie pomarzyć... Biuro może być nowoczesne. Poczuję się troszkę jak w moim dawnym mieszkanku miejskim.

Nie wiem czy mi się je uda kupić w tym roku, ale... w następnym na pewno kupię...
Natomiast na wiosnę gdy zrobi się cieplej – odświeżę pokoje i łazienki – odmaluję na świeżo ściany.
Dobiorę się też do tej nieszczęsnej kuchni co mnie dobija od lat. Także piwnicę wybielę, skuwszy wcześniej tynki do gołego kamienia i cegły. Duuużo roboty mnie czeka... Być może dopiero latem się za to zabiorę, bo na wiosnę muszę posadzić setki drzewek... ohhhh.. ile roboty mnie czeka... Muszę sprostać. Przynajmniej spróbuję.

Czyli na wiosnę – sadzę drzewka, latem – odnawiam mieszkanko... Kupię wiadro białej emulsji i będę pacykować co się da :D Malowanie to pikuś... jeszcze trzeba będzie gdzieniegdzie poskuwać tynki i zaszpachlować to i owo. Dam radę. To tylko kosmetyka. No ale i obory trzeba będzie wysprzątać i wybielić...
Gęsiego! Po kolei wszystko pomalutku zrobię. Jestem dzielna – dam radę.

O! Lekko się przejaśniło... jak miło... jak pozytywnie...

Póki co – ruszam porządkować to co się da uporządkować w mojej zachodniej sypialni...
Trzeba te papierzyska posegregować i powpinać w skoryszyty i segregatory. Powsuwać w koszulki.
Poukładać tematycznie jakoś sensownie i wysprzątać na maxa ile się da w tych warunkach...
A potem pomyślimy o jakiejś pojemnej komodzie czy krytym regale na te różności.

W najgorszym wypadku zdobędę jakieś grube, porządne kartony i w nie to wszystko popakuję.
Może kupię puszkę farby albo wykorzystam resztki tych co mi zostały i pomaluję te kartony na jeden ładny kolor by jakoś to wyglądało przyjemniej i mniej kartoniasto. Karton pomalowany na ładny żywy kolor, być może polakierowany – może wyglądać pięknie.

O – to jest pomysł do wykonania w tym roku i prawie od zaraz. Od dziś zbieram grube, solidne kartony i maluję je na żywy, ładny kolor. A może je jakimś ładnym papierem lub tapetą wykleić? To też jest myśl godna przemyślenia... :)

Od razu zrobiło mi się jaśniej na duszy :)
I słonko mi zawtórowało i jakoś mocniej przyświeca. Ojjj... idzie wiosna!

Odwilż!

śnieg spływa z górek i pagórków, woda stoi we wszelkich zagłębieniach gruntu - strumyk wartko ruszył do przodu chociaż nawisy kry jeszcze po brzegach tamują przepływ wody. Odwilż! Jakoś tak wiosennie się robi... ciepło i miło... :) Tylko jeszcze słonka brak - ale nie ma co wymagać go - wszak to dopiero luty!

piątek, 6 lutego 2009

Jest nadzieja!

Zarysowuje się szansa na lepsze jutro – na dopływ konkretnej gotówki do szybkiego zagospodarowania się. Poniżej przedruk artykułu ze strony http://www.ppr.pl/artykul.php?id=152817

"Pomysł na niemałe pieniądze dla małych gospodarstw
06.02.2009
W trakcie konferencji „Wizja Wspólnej Polityki Rolnej po 2013 r.”, która odbyła się w Warszawie 26 stycznia 2009 r. z inicjatywy Departamentu Programowania i Analiz Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, prof. Walenty Poczta z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu przedstawił interesujący pomysł na uproszczenie systemu płatności obszarowych po 2013 r. dla rolników, którzy otrzymują dopłaty bezpośrednie w kwocie do 500 euro rocznie. Pomysł polega na jednorazowym wypłaceniu małym gospodarstwom tzw. skumulowanej wartości należnych dopłat za okres kolejnych 7 lat. Dałoby to każdemu z rolników chcących skorzystać z takiego rozwiązania natychmiastowy dostęp do kwoty w wysokości nawet 3.500 euro.
Wg prognoz ekonomistów w 2013 roku, gospodarstw korzystających z dopłat w kwocie do 500 euro będzie aż 400 tysięcy, czyli około 1/3 ogółu beneficjentów wsparcia obszarowego. Jednocześnie grupa ta będzie użytkować w 2013 r. zaledwie 5% użytków rolnych. Wg prof. W. Poczty skumulowanie dopłat dla najmniejszych beneficjentów mogłoby przynieść następujące korzyści:
zmniejszyć koszty administrowania systemami wsparcia i kontroli przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa poprzez trwałe zmniejszenie liczby beneficjentów nawet o 30% w stosunku do aktualnej ich liczby,

skumulowana wypłata, uzupełniona np. preferencyjnym kredytem, mogłaby stanowić znaczący kapitał „startowy” ułatwiający podjęcie przez właścicieli drobnych gospodarstw pozarolniczej działalności gospodarczej,

jednorazowa wypłata mogłaby sprzyjać obniżeniu lub stabilizacji cen ziemi rolniczej i stać się czynnikiem zachęcającym do przyśpieszenia obrotu ziemią, poprzez wyzbywanie się działek rolnych przez małe gospodarstwa.
Pierwszy Portal Rolny planuje w najbliższym czasie przygotowanie specjalnego internetowego sondażu, w którym padną pytania do użytkowników naszego portalu o ocenę przedstawionego wyżej pomysłu. Zapraszamy do śledzenia dalszych informacji w tej sprawie.”

Myślę, że to dobry pomysł o ile nie kryje się pod nim jakiś złowieszczy haczyk, jak często z dopłatami bywa.
Taki dopływ gotówki na pewno pomógłby dofinansować małe gospodarstwa rolne, lepiej się zagospodarować, zainwestować w jakieś małe biznesy typu agroturystyka np. czy wyrób domowej żywności czy rzemiosło.

Z takim kapitałam można starać się o dopłaty na dostosowanie gospodarstwa pod agroturystykę, które z kolei wymagają 50% wkładu własnego. Skąd rolnik małorolny ma wziąć te 50%? Nasze Państwo nie pomaga rolnikom w pełni wykorzystywać wywalczonych w unii dopłat. Ten kto ma gotówkę lub dostęp do kredytów – ten może inwestować i uzupełniać swoje inwestycje dopłatami. A drobne gospodarstwo z reguły ledwo przędzie. W tym momencie taka skumulowana płatność bezpośrednia stanowiłaby ten wymagany wkład własny.
Wiele gospodarstw natychmiast zainwestowałoby w agroturystykę dostarczając zleceń firmom budowlanym
oraz powstałyby nowe miejsca pracy do obsługi ruchu agroturystycznego. Myślę, że to dobry pomysł napędzający gospodarkę – doskonały sposób na zmniejszenie recesji gospodarki naszego kraju.

Dobrze by było także pomyśleć o uproszczeniu i ułatwieniu zasad sprzedaży bezpośredniej z gospodarstw rolnych. Takie małe gospodarstwa mogły by się zająć produkcją żywności domowej na malą skalę zyskując tym samym źródło utrzymania. Trzeba takie możliwości małym gospodarstwom stworzyć, bo gdy się skończą dopłaty bezpośrednie – te gospodarstwa stracą źródło utrzymania, a nie każdy rolnik potrafi się przekwalifikować na tłumacza czy księgowego, by utrzymać swoje gospodarstwo.

Nie ma też co rolników wywłaszczać z ich ziemi – w mieście z pracą nie za różowo, a będzie gorzej.
Nie ma co zwiększać bezrobocia wyrzucajac ludzi z ich ziemi i zmuszając do pracy w mieście, w czasach, gdy wielkie zakłady zwalniają setki, a nawet tysiące pracowników. Taki rolnik nie da sobie rady w mieście.

Unia dała dopłaty – ale w zamian zażądała ograniczenia produkcji rolnej. Wiele gospodarstw wcześnie utrzymujących się z produkcji mleka musiało z produkcji mleka zrezygnować i teraz żyje wyłącznie dzięki dopłatom. Gdy dopłaty się skończą, z czego będą żyć?

Mnie osobiście bardzo nie podoba się to, że Polska weszła do Unii na bardzo niekorzystnych dla Polski warunkach tj. że wysokość wywalczonych dopłat jakie nam przyznano jest dużo mniejsza niż wysokość dopłat jakie uzyskiwały i uzyskują wysokorozwinięte kraje Europy Zachodniej.

Takie postawienie sprawy sprawia, że Polsce dużo trudniej dostosować się do wyśrubowanych wymogów rynku europejskiego. Trudniej dogonić Zachodnią Europę. Mamy najzdrowszą żywność w Europie, a nie mamy prawa jest sprzedawać tyle ile byśmy chcieli i mogli.

Jeszcze jedna rzecz. Skoro Unia zrobiła co mogła by nam obciąć polską produkcję rolną i dopłaty – to nasz Rząd powinien zrobić wszystko by ułatwić funkcjonowanie rolnictwu – by wesprzeć je tak, by było w stanie w pełni z tych dopłat skorzystać, czyli stworzyć takie warunki, by pojedynczy rolnik był w stanie ubiegać się o wszystkie możliwe dopłaty. Rząd nasz absolutnie nie powinien ograniczać dostępu do dopłat bardziej niż to ogranicza Unia. Jeśli przepisy unijne nie wykluczają danego beneficjenta ze starań o daną dopłatę – to Rząd nasz nie powinien wprowadzać dodatkowych przepisów utrudniających starania, zwiększających biurokrację i ilość warunków koniecznych do spełnienia do ubiegania się o daną dopłatę.

Trzeba bezwzględnie ułatwić rolnikom dostęp do preferencyjnych kredytów, do kredytów inwestycyjnych.
Wprowadzić gwarancję rządowe, by rolnik mógł ubiegać się o preferencyjne kredyty inwestycyjne.

Katalogowa środa

środa, 4 luty 2009
Z wyprawy do Olecka przywiozłam sobie parę katalogów ze zdjęciami mebli.
Coś trzeba wybrać do pokoi i kuchni. Potrzebuję kryte regały i komody na papiery, książki i ciuchy.
Także kredens na moją zastawę, szafki na garnki. Potrzebuję dużo półek i szuflad.
Muszę krowę sprzedać by zapłacić za odsetki do KRUSu i jeśli mi coś zostanie to kupię komódkę lub witrynę.

Wielka paka! 5 luty 2009, czwartek

Dotarła do mnie wielka paka od kochanej koleżanki Blanki :D Jaka wielka paka pełna wspaniałych gadżetów! Wielkie dzięki! Fajnie jest dostawać paczki, a zwłaszcza duże paczki :D
Blankuś – jesteś SUPERRR! :D Po prostu kochchchana dziewczyna! Masz do mnie gwarantowany darmowy wjazd na wakacje :D Niech Cię Bóg błogosławi dobra istoto! :D Buziaki w oba pulasy! Xoxoxoxox

Paka pełna przydatnych do opanowania mego bałaganu gadżetów: pokrowce na kołdry lub ciuchy, segregatory, skoroszyty, koszulki na moje niezliczone papiery. Także ładna szklana deska do krojenia lub podania np. sera lub wędliny, ściereczka biało-pistacjowa – dokładnie pasuje do kolorystyki mojej kuchni, długopisy, marker niezmywalny (przyda się do podpisywania kolczyków dla zwierząt, bo często je gubią i co rusz trzeba kupować nowe kolczyki, a te drukowane są bardzo drogie – tak wiec będę kupowała niezadrukowane kolczyki i samodzielnie je podpisywała – sporo zaoszczędzę). Jest i zielona, przezroczysta kosmetyczka – pasuje kolorystycznie do mojej łazienki! – przyda się w sam raz na zbliżającą się wyprawę na szkolenie. Dostałam też lekkie pojemniki plastikowe do mojego sera – nareszcie mam w co pakować moje wyroby! Będę mogła nareszcie obniżyć cenę za przesyłkę twarogów, bo te curvery w które do tej pory pakowałam ser to są drogie, a słoiki nie dość, że drogie to ciężkie i bardzo podrażają koszt wysyłki. No i przy wysyłce szkła zawsze istnieje ryzyko, że się potłucze w transporcie, zwłaszcza jeśli będą na poczcie rzucać tymi paczuszkami.

Kochana Blanka nawet pomyślała o kartonikach i drukach pocztowych do wysyłki serków.
Włożyła mi do paczki kilka rozłożonych kartoników i plik druków. No – to teraz mogę działać! :D

Tylko żeby koza dawała więcej mleka. Ostatnio coś zarwała z tym mleczkiem. Chyba znowu zacznę ją dokarmiać owsem i prowadzić do wodopoju by się napiła do syta, bo sama za leniwa by zejść samodzielnie do źródełka. Trzeba odsadzić koźlaka od drugiej kozy i zacząć ją doić by było więcej mleka i bym mogła więcej tego sera wyrabiać tygodniowo.

W paczce przyszedł też bardzo praktyczny organiser – ciemnozielona płachta z przezroczystymi kieszeniami do zawieszenia na drzwiach. Nawtykałam pełno drobiazgów do tych kieszonek – druki, blankiety, przepisy kulinarne, mini poradniki, szczotki do włosów i jeszcze zostało miejsce na torebki z nasionami i torebki z przyprawami. Bardzo poręczna rzecz ten organiser. Dostałam też dwa długopisy w piórniczku. Długopisy mają tę część piszącą taką w sam raz do wypełniania samokopiujących druków. No i podkoszulek bawełniany – został zaadaptowany jako koszulka do spania. No i mata dla listonosza do samochodu – człek bardzo w porządku jest – nawet Blaneczka go doceniła... :)

Skarbów a skarbów dostałam - bardzo się z nich cieszę... :)
Sam fakt, że ktoś się zatroszczył o mnie i przysłał paczkę - bardzo miły sercu memu... :)
Trzeba będzie więcej serka posłać Blaneczce... Niech się tylko kozy rozmlecznią... ;)

Rozprawowy wtorek

wtorek, 3 luty 2009
Rozprawa w sądzie.
Dzielnicowy pod przysięgą zeznał, że “kozy pogryzyły psy” :))))))
Kurka wodna - co za krwiożercze bestie te kozy... :D

Wycieczkowy poniedziałek

poniedziałek, 2 luty 2009
Poszłam na wieś nadać paczkę z serem. Towarzyszyły mi suka Saba i koza Agatka.
Zwłaszcza Agatka wzbudziła sensację we wsi :D
Szła przy nodze posłuszna jak pies. Z lewej mej strony suka Saba, a z prawej koza Agata :D
A ja w środku jak królewna Śnieżka z dwoma krasnalami :D

Obornikowa niedziela

niedziela, 1 luty 2009
Cała niedziela bardzo pracowita. Wywaliłam aż 11 taczek gnoju od krów. Trzeba to robić, bo gdy ziemia zmięknie nie dam rady wywieźć na mokrą łąkę.