sobota, 30 kwietnia 2011

Rrradosnego weekend'u! :)

Indianka ilekroć słyszy w radio lub TV życzenia „SPOKOJNYCH świąt” lub „SPOKOJNEGO wypoczynku” zżyma się, gdyż minęło z 30 lat od wprowadzenia stanu wojennego przez ówczesnego przedstawiciela totalitarnej władzy socjalistycznej - niesławnego Wojciecha Jaruzelskiego, a ludzie nadal sobie życzą „Spokojnych świąt”!
 
Ludzie! Już dawno po stanie wojennym, już nie jeżdżą czołgi po ulicach, nie zaczepiają was agresywni nabuzowani prochami ZOMOwcy z czerwonymi gębami, nieprzytomnym wzrokiem i wielkimi pałami, nikt was nie zwija w kapciach na komendę do pierdla gdy nieopatrznie wyskoczycie z wiaderkiem śmieci po 22.00.
Ba, mamy całkiem inny ustrój społeczny, a w waszych życzeniach pokutuje dawny komunistyczny strach... Są święta, jest wolne – to bawcie się, szalejcie radośnie! Na spokój przyjdzie czas, gdy wam wiek i zdrowie nie pozwoli fikać... :)
 
Ja wiem, że ludzie zaczęli sobie nagminnie życzyć „SPOKOJNYCH świąt” od momentu wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Ale to już przeszłość. Stan wojenny odwołany, ten co go wprowadził też odwołany. Zapomnijcie o tym terrorze i bawcie się beztrosko w każde polskie święta :)
 
Komuna się dawno skończyła. Czas kiedy ludzie drżeli o siebie, o swoje rodziny, o swoje życie, zdrowie i wolność minął. Czas komunistycznego terroru minął! Nie ma powodu do paniki. Żyjecie w wolny kraju. Czas przymusowych spędów na 1go maja minął. Nie musicie już iść w jakimś durnym kacapowskim pochodzie aby was z roboty czy ze szkoły nie wylali – idźcie na spacer, na grilla, na imprezę. Dawno nadszedł czas praktycznego kapitalizmu i beztroskiej komercji, więc po prostu życzcie sobie „WESOŁYCH, RADOSNYCH ŚWIĄT”! :)

wtorek, 26 kwietnia 2011

Hey hoo hey hooo!

Hey hoo hey hooo, do ogrodu by się szłoo!
 
Indianka kopie, grabi, równa, sieje i sadzi
Ogólnie mówiąc – ogrodowo sobie radzi :)
 

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Pulchna gleba

No, Indianka wyczaiła pulchną, żyzną glebę pod oborą i tutaj wkopała się widłami ogrodowymi i już posiała szpinak i koperek. Prędzej tutaj warzywo urośnie niż na gliniastym podwórku. Tyle że tutaj chwaścior bujny rośnie i trzeba się namachać widłami i pewnie łopatą jak się trafi na zbyt długie korzenie. Ale pomalutku pomalutku. Miejmy nadzieję, że w tym roku Indianka warzywa własne wyhoduje. Jej samej brak witamin, a jak godni goście przyjadą to i ich się poczęstuje świeżym, ekologicznym warzywem. Indianka umie przyrządzić pysznie szpinak.
 
Jednocześnie wywozi obornik na pole do sadu i zwozi drewno z pola pod dom. Trochę rozproszone te czynności, ale wszystko jest do zrobienia, a Indianka sama jedna i nie ma co czekać, że się samo zrobi. Trochę tego zrobi, trochę tego i będzie już mniej do roboty.
Ważne, aby warzywa jak najszybciej posiać, bo nie ma nic, a w sklepie za drogie dla niej by kupować. No, nasiona też nie były tanie, ale warzywa z nich piękne wyrosną. Oby! Alleluja! :)

Pod namiot

Tak sobie Indianka duma, że pokoi wakacyjnym zagranicznym obieżyświatom nie może zaproponować, bo dom nie wykończony, rozgrzebany i nie ma za co dokończyć remontu jego, ale pod namiot mogą latem przyjeżdżać. Jeśli Indiance w pracy pomogą – da im jeść. A jeśli nie będą chcieli pomagać tylko wypoczywać na gospodarstwie Indianki, a będą chcieli ekologicznych warzyw – Indianka im sprzeda to co wyhoduje.
 
 

Lany poniedziałek

Lany poniedziałek zapowiada się sucho i dobrze, bo Indianka ma zaplanowane manewry siedliskowo-gospodarcze. Co prawda miała chęć siać i sadzić, ale czas pochłonęły czynności porządkowe wokół siedliska, w stajni i na polu. Wczoraj wywiozła kilka taczek obornika na pole, a z pola zwiozła nieco drewna. Wszystko oczywiście ręcznie, taczką.
Taczki niewygodne: jedna stalowa ciężka budowlana, druga aluminiowa wypaczona i chybotliwa. Ciężko nimi się posługiwać, ale Indianka nie ma nic innego do wożenia ciężarów.  Ciężej tym bardziej, że setki metrów trzeba te taczki pchać. No, ale nie ma wyjścia. Powoli, po trochu powywozi ten obornik, a w drodze powrotnej pozwozi zimą nacięte drewno pod dom. Podłoże suche, więc stosunkowo lekko da się po nim jechać.
 
Przy domu posprzątała wory, plastiki i gałęzie. Przy okazji odkryła, że ma coś, co nada się na wędzarnię.
 
Pogoda ładna, dobrze by było posiać warzywa. Podwórko okazało się złym miejscem - zbyt gliniaste, twarde i suche. Nic tu nie urośnie. Trzeba ziemię skopać w innym miejscu i tam posiać.
 
Natomiast rabaty kwiatowe przy domu wymagają nawożenia torfem i obornikiem.
To też pracochłonne i niewygodne zadanie, bo torf 250m od podwórka, a po drodze grząskie bagienko po którym ciężko się ciągnie taczkę czy chociażby chodzi z wiadrami torfu.
 
Wszystkie te prace gospodarskie i ogrodowe są bardzo ciężkie, zwłaszcza dla kobiety.
Indianka ile da rady zrobi. W domu już część nasion wysiana w pojemniczkach z ziemią, na dworze część bylin posadzona. Ogródek kwiatowy ogrodzony, choć wymaga uszczelnienia.
 
Kawałek ogrodzenia dla kur po nocy uszkodzone. Nie wiadomo, jak to się stało. Być może konie wpakowały się na pastuch po ciemku, kotłując się przy stajni.
 
Indianka lubi prace na świeżym powietrzu, ale ciężkie prace fizyczne szybko ją męczą, tak, że po wysiłku, gdy na chwilę przysiądzie w domu by odpocząć – chwila ta zamienia się w godziny snu.
 
Zagraniczni wolontariusze jak i śląski Gumiś przymierzali się by tu przyjechać, ale Indianka po namyśle zrezygnowała z ich pomocy. Warunki domowe są dla obcych nie do przyjęcia – Indianka przywykła do nich i jej to nie przeszkadza w pracy, jednak taki obcokrajowiec spodziewałby się agroturystyki wygodnej i obfitej w jadło pierwsza klasa w zamian za nieco urozmaiconej pracy w ogrodzie i sadzie.
 
Niestety, na taką ofertę Indiankę nie stać. Ledwo sama się jest w stanie wyżywić, a dom do kapitalnego remontu jest i nie nadaje się na wynajem. Indianka tylko w domu śpi, gotuje, je i kąpie się, a większość czasu spędza na dworze.
 
Zaproszenie tu obcych pomocników wiązałoby się ze stresem jaki w obecności obcych wywołuje stan domu. No i duże obciążenie materialne w sensie, czym tych ludzi nakarmić? Indianka nie dostała dopłat rolniczych i nie ma za co kupić jedzenia dla siebie i tym bardziej dla obcych. Więc, suma summarrum, po namyśle zrezygnowała z zapraszania tu wolontariuszy. Więcej by z tego szkody niż pożytku wynikło.
Ludzie, tzw. wooferzy inaczej sobie wyobrażają pracę na wsi. Oczekują w domu luksusu, dobrego obfitego jadła i nieco pracy w ogrodzie lub sadzie. Indianka natomiast nie ma luksusu w domu ni jadła dla nich, a praca jaka jest do zrobienia jest ciężka i może się spotkać z niezadowoleniem takiego pomocnika. Indianka miała taką sytuację rok temu, gdy dwóch polskich pederastów nie chciało taczką wozić ciężarów i zażądało by Indianka im ciągnik wynajęła i za nich tę ciężką robotę wykonała na swój koszt. Indianka zrezygnowała z ich pseudopomocy natychmiast. Okazali się nieprzydatni na gospodarstwie Indianki.
 
Australijczyk pomagał jak umiał, miał szczere chęci mieszczucha na wsi, ale marudził, że praca monotonna i chciał robić coś innego niż Indianka miała tu do roboty, a skakać wokół niego cały dzień musiała by mu kulinarnie dogodzić. Przeliczając ten czas jaki poświęciła gotując człowiekowi – doszła do wniosku, żeby sama ten obornik bez słuchania marudzenia wywiozła i sama ściany obory i stajni by pomalowała, gdyby przy tych garach tyle czasu nie musiała spędzać, bo gdy jest sama, to szybko cokolwiek sobie do jedzenia robi na sucho lub nie je całymi dniami tylko dopiero na wieczór, bo szkoda jej czas marnować. Natomiast takiemu wolontariuszowi/pomocnikowi trzeba dać jeść o tych samych porach dnia, bo się tego spodziewa, a to dodatkowy obowiązek.
Indianka ma nadmiar obowiązków i ma dosyć kolejnych, tym bardziej, że ta pomoc wolontariuszy z reguły jest niewydajna i często nie w porę. Na wiosnę jest najwięcej pracy, a oni chcą przyjeżdżać w pełni lata, kiedy już po wszystkich niezbędnych ciężkich pracach. Chcą przyjeżdżać na zbiory, a pracochłonna uprawa ziemi, siew i pielenie zostaje dla Indianki do wykonania wiosną. Czyli ta ich pomoc to mija się z celem.
Niewielki z niej pożytek, a za to obowiązek zapewnienia im zakwaterowania i wyżywienia na znośnym poziomie jest bardzo absorbujący i w obecnej sytuacji Indianki nie do wykonania. Zatem lepiej sobie tę pomoc odpuścić.
 
A polscy pomocnicy? Są jeszcze gorsi. Żądają papierosów np. Gumiś z Bogatyni. Oczywiście nie wszyscy są tacy sami. Trafiają się też i poczciwe dusze, szczerze pomocne, np. Burzan.
 
Gumiś rok temu przyjechał na rancho zalany w trzy dupy, przystawiał się do Indianki, ogólnie był nachalny i wkurzający. Żądał papierosów, a pali nałogowo jak komin dwie paczki dzienne. Po prostu koszmar. Co 15 minut odpalał peta. Był ledwo 3 dni, a zdążył w tym czasie zgubić krowę. Po 3 dniach naciągnął Indiankę na bilet powrotny do siebie i miał zaraz wracać po załatwieniu swoich spraw, ale nie wrócił. Zamiast tego pojechał do świniarza gdzieś pod Gołdapią. Tam miejsca też nie zagrzał, bo ponoć świniarz się do niego dobierał ;))).
 
Teraz Gumisiowi znów zebrało się na przyjazd na rancho, ale Indianka przemyślała jego postępowanie i doszła do wniosku, że nie ma ochoty gościć pod swoim dachem takie indywiduum i ryzykować problemy, jakie on będzie tu stwarzał.
 
Indiance pomoc jest potrzebna, ale nie byle jaka i nie od byle kogo. Trzeba staranniej prześwietlać ewentualnych pomocników. Jeśli istnieje realne ryzyko, że ich obecność tu bardziej zaszkodzi niż pomoże – lepiej sobie ich pomoc darować i samemu w spokoju pracować. Indianka ceni sobie swój spokój i pogodę ducha, którą obce nieobliczalne indywiduum niechybnie by zakłóciło.
 
Pracując sama może i zrobi mniej, ale za to obędzie się od stresu znoszenia przypadkowych osób trzecich.
 
Co innego, gdyby trafił się ktoś szczerze życzliwy i pomocny, dobrany charakterem do charakteru Indianki. Z taką osobą Indianka by się nie męczyła, a wspólny czas upływałby owocnie i miło.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Zając wielkanocny

Indianka dostała paczuszkę od... Zająca Wielkanocnego :)))
Gdy ją dostała, głośno się roześmiała... :) Zając Wielkanocny nawet o niej pamiętał! :)))
Przyszły też paczuszki od Mamy i koleżanki, także te święta nie będą tak ubogie jak się spodziewała, choć jaj brak – jastrzębie wybiły kury i jajka ani na lekarstwo. Dwie kury się ostały, ale pszenicy brak i jaj nie niosą. Żywią się trawą, owadami z ziemi i resztkami z kuchni. Na przeżycie ta karma starczy, ale na jaja już nie.
 
Na dworze cieplutko – cieplej niż w domu. Indianka pracowicie sadzi byliny tachając żyzną ziemię do nich z bardzo odległego zakątka łąki.
 
Posprzątała też wory, folie, plastiki i inne śmieci wokół siedliska, ale jeszcze jest co zbierać. Gdy znajduje rozrzucone tu tam i siam przez niechlujnych budowlańców puszki po piwie  – krew ją zalewa. Gdy jeszcze kiedy jaki budowlaniec rzuci gdzie puszkę w jej świętą ekologiczną ziemią – zatłucze gada gołymi rękoma i wykopie z gospodarstwa precz!

niedziela, 17 kwietnia 2011

Domowy smalec

Indianka z rana wstała, w megapiecu najarała fest. Zniosła kilka patelni i woków i wkroiła kawałki słoniny do nich by wytopić tłuszcz. Efekt nie był tak duży jak się spodziewała, bo aby więcej smalcu się wytopiło, trzeba by było słoninę zmielić w maszynce do mięsa.
Indianka nie ma maszynki do mięsa, więc pokrojone kawałki zesmażyły się na skwarki i zostały w takiej postaci, a tłuszcz który się z nich częściowo wytopił zamienił się w smalec, który Indianka skrzętnie zlała do miseczek, aby stężał. Indianka wkroiła też cebulkę i dodała przypraw, więc domowy smalczyk wyszedł pyszny. No, ale nie ma go zbyt dużo. Musiała by się zaopatrzyć w maszynkę do mięsa, najlepiej taką elektryczną, bo ręcznej nie ma do czego przykręcić, gdyż stołu w kuchni nie ma, poza tym ręczna maszynka wymaga sprawnych rąk i siły do mielenia, której ostatnio Indiance brak. W Biedronce elektryczne maszynki ponoć są, ale Indiankę obecnie nie stać na zakup, więc musi się kolejny rok obejść bez niej... Ale za rok! Nie odpuści i kupi maszynkę... Będzie mielić mięcho i wyrabiać kiełbasy i pasztety... Ot co.
 
Przy okazji wytapiania smalczyku – usmażyła wołowinkę ze skwarkami i cebulką oraz roztopiła żółty ser na tym i zjadła ze smakiem. Ugotowała też dwa rosoły – kurzy i wołowy oraz gar karmy dla psów i kotów. Także ryż na jutro. Czyli dzień minął pod znakiem wielkiego gotowania.
 
Woda w garach gorąca. Czeka na kąpiel. Ale Indianka musi zajrzeć do zwierząt – dać pić i jeść, a z wanny wyjąć cebule kwiatowe i zrobić miejsce na gorącą kąpiel...
 
Póki co, gorącą wodę użyła do zmywania naczyń i szorowania garnków i woków.
 
Ma ochotę na długą, gorrrącą kąpiel... No, ale z wiader trzeba ziemię wysypać gdzieś, bo będą potrzebne do noszenia gorącej wody z kuchni do łazienki... Nie ma lekko :))))
Wiele przeszkód na drodze do gorącej kąpieli... ;)

Szara niedziela

Pochmurna, szaro-bezbarwna, nijaka. Indianka obudziła się rano, ale osłabiona nadal. Ciut lepiej się czuje po tych wczorajszych pracach przedogrodowych.
Dzisiaj trzeba dosiać nasiona w skrzynkach i posadzić cebule kwiatów w ogródku.
Trzeba też klomb kwiatowy i rabaty na warzywa podsypać przetrawionym obornikiem, bo ziemia na podwórku za gliniasta. Wymaga wzbogacenia w próchnicę.
 
No i trzeba taczkę naprawić i drewna do pieca przytargać, napalić w piecu, roztopić słoninę i zrobić smalec do chleba. W cieple pieca wysiać nasiona do skrzynek, wykąpać się i zregenerować siły.
 
Widmo windykacji odsunięte dzięki ludziom dobrej woli – zatem pora otynkować kuchnię, sypialnię i wykończyć drugą łazienkę, bo przyjazne dusze się do Indianki wybierają w gości. Trzeba się im zrewanżować za pomoc w trudnych chwilach...
Dom musi jakoś wyglądać na ich przyjazd. Musowo coś z tą koszmarną kuchnią trzeba zrobić i sypialnią...

sobota, 16 kwietnia 2011

Siew w skrzynkach

Indianka długo osłabiona leżała. Serce bolało. Zaplanowała sobie na ten dzień siew nasion, ale nie mogła wstać. W końcu zwlokła się z łóżka i powoli zajęła się cebulami kwiatów i nasionami warzyw.
Cebule namoczyła w letniej wodzie, bo dość suche, a ma zamiar je posadzić w niedzielę.
 
Na dworze dość zimno i wietrznie, więc zajęła się wysiewem zakupionych nasion do skrzynek.
Gdy zabrakło ziemi, wzięła łopatę i poszła na łąkę gdzie czarnoziem skopany przez dziki i wykopała kilka wiader ziemi. Z wysiłkiem, robiąc przestanki - zaniosła je pod dom. Tam, na stole roboczym rozłożyła pojemniki na ziemię i napełniła je ziemią z wiader. Ziemię w pojemnikach rozkruszyła, wyrównała. Pełne pojemniki zaniosła do domu, gdzie czekają na wysiew kolejnej partii nasion.
Zrobił się wieczór i weszła do łóżka, by odpocząć. 

Send me an Angel!

Indianka bardzo znużona i zmęczona sytuacją. Serce boli. Jest jej słabo. Nie ma siły już pisać. Chce zasnąć i już się nie obudzić...


wtorek, 12 kwietnia 2011

Zaległe raty

Z uwagi na trwającą kontrolę ARiMR w gospodarstwie Indianki - Indianka nie otrzymała należnych na gospodarstwo dotacji rolniczych pod które wzięła pożyczki na zakup drzewek owocowych, siana, na opłatę zeszłorocznych składek KRUS, na rozprowadzenie wody i instalację c.o. i na zakup żywności dla siebie i niektórych wolontariuszy, którzy czasem wpadają by coś pomóc na gospodarstwie.

Nie ma z czego spłacać rat kredytów tj. w sumie kredytów na ok.35.000zł a 800zł rat miesięcznie
i czym opłacić zaległe rachunki w tym KRUS, prąd, telefon, wodę, śmieci.


Samych rat do zapłaty w tym miesiącu: 1100zł
W tym jedna musi być wpłacona do końca tego tygodnia tj. 300zł
Poza tym do zapłaty opłata za certyfikację gospodarstwa tj. kolejne 1000zł płatne do końca marca.
W sumie w tym miesiącu Indianka musi zapłacić samych rat kredytów i opłaty certyfikacyjnej: 2.000zł
Plus rachunki za prąd, internet, wodę, śmieci - ok. 500zł razem
Czyli w sumie potrzebne 2500zł w tym miesiącu nie licząc zaległego KRUSu i innych starych długów.


Ponadto aby doprowadzić dom do stanu umożliwiającego odpłatne wynajmowanie pokoi dla agroturystów potrzebne ok. 20.000zł na remont kapitalny garsoniery i jej wyposażenie
20.000zł na remont kapitalny kuchni i jej wyposażenie
Ponadto ok. 5.000zł na remont drugiego pokoju
i ok. 3.000zł na dokończenie remontu drugiej łazienki i odnowienie i ocieplenie sypialni do niej przynależnej
Plus remont korytarza: 5.000zł
Razem minimum 53.000zł na sam remont parteru
Plus remont komina i montaż rynien ok.7.000zł
Wymiana dachu 20.000zł
czyli ok. 60.000zł na doprowadzenie parteru do stanu umożliwiającego normalną działalność agroturystyczną.
i 20.000 zł wymiana cieknącego dachu.
Realnie trzeba liczyć że na podstawowy remont parteru i wymianę dachu potrzebne co najmniej ok. 80.000zł

Absolutne minimum to 20.000zł na remont kapitalny garsoniery.



Na dzień dzisiejszy potrzebuje pilnie 300zł na co najmniej jedną zaległą ratę, bo pożyczkodawca grozi wypowiedzeniem całego kredytu, a to oznacza konieczność natychmiastowego zwrotu całej udzielonej pożyczki tj. ok. 5500zł, a w efekcie zajęcie przez komornika domu lub gospodarstwa.

Jeśli ktoś z czytających może pożyczyć te 300zł aby wstrzymać nieuniknioną windykację - bardzo proszę o pomoc.

Proszę o kontakt na CreativeIndianka@vp.pl

Serdecznie pozdrawiam,
- załamana Indianka :(((

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Nasiona

Indianka zmęczona. W południe pomaszerowała na wieś kupić nasiona i nadać listy.
To ponad dwie godziny wyjęte z dnia. Zmęczył ją ten marsz. Wróciła i już nie miała siły posiać. Pogoda uspokoiła się. Przestało wiać, ale kropiło delikatnie. Ziemia wilgotna i miękka. Podwórko trochę gliniaste – trzeba będzie podsypać próchnicą. Klomb pod gruszami i sam ogródek ogrodzić szczelnie przed kozami.
 
Wczoraj wiało, ale trochę mniej silnie, a słońce podsuszyło ziemię, więc Indianka posiała szpinak, rzodkiewkę i koperek. Rzodkiewkę przeterminowaną, bo nie ma świeżej. Nie wiadomo czy cokolwiek wzejdzie, ale wsiała równolegle koperek, a on świeży to urośnie. We wsi nasion rzodkiewek już nie było dziś – sprzedane.
 
W niedzielę, gdy wicher się wzmógł i zrobiło się zimno, przerwała siew.
 
W ciągu tych ostatnich wichrowych dni, wicher uszkodził oborę i pozrzucał dachówki z obory i domu. Najwięcej poleciało z obory. Trzeba teraz to sprzątnąć.
 
Indianka od jutra będzie godziła karmienie zwierząt, siew i sprawy papierkowe.
Sprawy papierkowe zostawia sobie na wieczór przeważnie, bo szkoda jej dnia na nie.
Za dnia z reguły pracuje na dworzu. No, ale po pracowitym dniu – wieczorem już jest znużona i śpiąca i nie ma siły ni ochoty by do papierów zajrzeć.
 
Teraz wiosna – trzeba pilnie siać nasiona warzyw, by było co jeść tego lata. Warzywa są zbyt drogie w wiejskich sklepach by je kupować.
 
Ogród z grubsza skopany przez ogiera, ale nie jest tutaj zbyt idealna ziemia na warzywa – jest ciut za gliniasta i pełna zbitych bryłek. No, ale to jest jedyne miejsce skopane pod warzywa i łatwe do ogrodzenia, więc trzeba je wykorzystać. Ciekawe czy urosną tutaj warzywa. Na wszelki wypadek trzeba je będzie posiać i w innym miejscu, tylko tam jeszcze grunt nie skopany. Indianka nie da rady kopać, bo ma problem z ręką. Ręka jest niepełnosprawna, a od byle wysiłku boli. Trzeba będzie tam ogiera zaprowadzić aby ziemię skopał.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Rocznica

Kurna chata, taka ważna rocznica, a w TV nic nie ma na ten temat, żadnej relacji na żywo z obchodów. Pewnie sporo się dzieje stawiającego w negatywnym świetle PO.
Wczoraj dwójka puściła autentyczne wypowiedzi Polaków zaraz po zamachu. Były poruszające. Ściskające za serce i podnoszące na duchu, że w tym kraju jest cała masa prawdziwych, patriotycznych Polaków. Serce rośnie, gdy się współczuje razem z nimi.


Media tego dnia się lekko ocknęły i trochę prawdy odsłoniły przed oczy publiki. Rok temu takich autentycznych wypowiedzi nie puszczano na antenie.
Refleksje Indianki po roku–
stuprocentowa pewność, że to był zamach stanu.
Śledztwo rosyjskie – ubliżająca Polakom farsa.
Reakcje aktualnego rządu na owo beznadziejne śledztwo i jego wyniki – żenujące co najmniej.
Podmianka tablicy pamiątkowej – kolejna obelga dla Polaków, a zwłaszcza tych poległych w Smoleńsku i Katyniu.


Wszystko to pokazuje jasno, kto najbardziej skorzystał na śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego ekipy i komu ta katastrofa była najbardziej na rękę.


Na szczęście ocalał jego brat bliźniak - Jarosław Kaczyński. Niech go Bóg prowadzi, by on nas wyprowadził z tego ekonomiczno-legislacyjnego bagna, w które wpakowało nas PO.

On jest jedynym godnym reprezentantem Narodu polskiego i jedynym słusznym i naturalnym przywódcą naszego Państwa... Kontynuatorem idei wolnego i silnego państwa polskiego.
 
Tylko On może przywrócić honor naszej Polsce i uzdrowić jej głęboko chory organizm.
Tylko musi uważać na zwodnicze wieże, coby go nie zwiodły na manowce i nie wpuściły w zdradliwy jar...

środa, 6 kwietnia 2011

Drukarenka

Tym razem było trudniej. Nie od razu dało się wgrać oprogramowanie i sterowniki. Długo się wgrywały i nie mogły wgrać. Indianka zgadła, że najpierw trzeba było wyrzucić z dysku dwa duże programy i kupę zdjęć, by zrobić miejsce na nowe oprogramowanie zajmujące dużo miejsca. Po zwolnieniu miejsca na dysku, Indianka wgrała sterowniki i uruchomiła oprogramowanie i drukarkę. Działa! Wielka satysfakcja. Udało się uruchomić nowy sprzęt! Teraz musi wyjść dać siana koniom, ale gdy wróci dowie się jak skanować dokumenty na komputer i słać emailem w świat do inspektorów...

wtorek, 5 kwietnia 2011

Kopiarka

No, Indianka złożyła i uruchomiła kopiareczkę. Założyła tusz i wydrukowała pierwsze kopie już. Good! Jaka ulga, że to działa. Wieczorem będzie drukarkę konfigurowała z komputerem. Teraz nie ma czasu, bo czeka na weterynarza co ma kozy profilaktycznie z urzędu badać i szykuje mu rejestr kóz.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Bez dotacji

Indianka przygnębiona. Nie dostała dotacji rolniczych. Nie ma za co remontu parteru dokończyć i siatkę do ogrodzenia sadu kupić, nowe sadzonki zamówić... Jest jej ciężko...
Chyba będzie musiała ściany sama otynkować... Tylko tak strasznie ją ręka boli...

niedziela, 3 kwietnia 2011

Kop koniu kop!

Indianka przerobiła, powiększyła i poprawiła całe podwórkowe ogrodzenie.
Teraz klacze mają więcej miejsca do spacerów, a ogier dostał nowy kawałek żyznej ziemi do skopania.
"Kop koniu kop, bo gospodyni musi mieć przygotowane miejsce pod warzywa!" ;)

sobota, 2 kwietnia 2011

Pastuch i permakultura

Z rana Indianka wybrała się do wsi po ziemniaki. Ziemniaki okropnie drogie – w cenie pomarańczy i cebuli, więc kupiła cebulę.
 
Wróciła, coś przekąsiła i zabrała się za naprawę ogrodzenia.
Naprawiła dwa odcinki i przerobiła jeden.
 
Ogier silnie skopał ziemię na podwórku przy pastuchu. Jutro trzeba będzie pastuch podwórkowy przesunąć, aby kopał w innym miejscu.
 
Indianka ma zamiar w ten sposób przygotować ziemię pod warzywa. Już jedna duża grządka porządnie skopana. Warzywa potwornie drogie w tym roku – trzeba posiać swoje.
 
Po deszczu wielkie błoto. Niech trochę ziemia przeschnie, a póki co Indianka ustawi tam drugi pastuch z drugiej strony grządki by wydzielić tę grządkę i oddzielić ją od klaczy. Gdy ziemia lekko podeschnie – wygrabi ją, wyrówna i posieje warzywa. Niech rosną. Będą blisko domu, na oku, do oczka wodnego blisko w razie podlewania, ziemia żyzna i bogata w obornik koński – warzywa powinny się udać.
 
Ale pastuch musi być tam bardzo gęsty, aby kozy się nie dostały.
 
Poza tym na siedlisku strasznie dużo sprzątania po budowlańcach. Koszmarnego bałaganu narobili, a wiatr ich śmieci rozwiał wokół. Teraz Indianka ma dodatkową robotę by to wszystko wyzbierać. Więc chodzi i zbiera. Ziemia wokół domu jest tak zaśmiecona jak 8 lat temu gdy Indianka tu się sprowadziła.
Sprzątania na co najmniej tydzień, albo i dwa.
 
Oprócz tego, do wyzbierania są gałęzie po kasztanowcu i gruszy. Po kasztanowcu na kupkę do palenia w piecu, po gruszy na kupkę do wędzenia.
 
Trzeba też karmić klacze sianem. Przenoszenie snopków z jednej do drugiej stajni przez grząskie podwórko nie należy do łatwych. Jest to męczące i pracochłonne zadanie. W dodatku ogier przeszkadza.
 
Po całym dniu na dworzu Indianka wieczorem śpiąca. Dziś obiadu nie gotowała i chyba już nie ugotuje, bo za bardzo zmęczona.

piątek, 1 kwietnia 2011

Drukarenki i bociany

Na rancho dotarły wreszcie upragnione drukarenki i wdzięczne zwiastuny wiosny czyli bociany. Bociany od razu zabrały się za remont gniazda.

Na drodze gminnej błoto takie wielkie i mięsiste, że kurier nie odważył się po nim jechać na gospodarstwo. Indianka wzięła taczkę i pojechała po swoje drukarki aż pod dom sołtysa oddalony o kilometr od jej domu. Wróciła, poprawiła pastuch na podwórku oddzielający ogiera od klaczy i weszła do domu i padła do łóżka wyczerpana. Zasnęła, a kicia Czarna Perła wkręciła jej się pod kołdrę i wdzięcznie ułożyła pyszczek na indiańskim ramieniu mrucząc rozkosznie.
 
Gdy po kilku godzinach Indianka otrząsnęła się z tej śpiączki, wstała i napakowała siana dla klaczy-matki i kozy-matki i zamknęła je z ich dziećmi w ich boxach.
Ogier dostęp do beli siana ma, ale mało z niej korzysta zafascynowany klaczą-matką w rui. Natomiast młoda Dakota dostała swoje siano na podwórku i skubie.
 
Indianka zabrała się za montowanie i uruchamianie jednej kopiarko-drukarenki.
Prowadzenie gospodarstwa ekologicznego zgodnie z rozmaitymi wymogami wymusza coraz większą ilość makulatury na prowadzenie rozmaitych bzdurnych rejestrów które muszą być na bieżąco aktualizowane. Przy takiej ilości kontroli jakie nękają gospodarstwo Indianki, nie może sobie pozwolić na brak takiego sprzętu jak sprawna drukarka, kopiarka czy skaner.
 
Indianka całą dokumentację prowadzi elektronicznie, aby zaoszczędzić czas na prace gospodarskie. Jakby te wszystkie formularze musiała ciągle ręcznie wypełniać i przepisywać, to by jej czasu zabrakło na to co naprawdę istotne i ważne w gospodarzeniu czyli na opiekę nad zwierzętami i na różne prace gospodarskie, pielęgnacyjne i uprawowe.
 
Jednak w razie kontroli musi mieć tę całą dokumentację wydrukowaną i gotową do okazania inspektorom, więc konieczna jest sprawna drukarka.
 
Zatem chciał nie chciał zamiast zapłacić ratę do banku kupiła używane drukarenki, aby już nigdy nie zdarzyło się, że nie może jakiegoś ważnego pisma zeskanować, wydrukować lub skopiować i wysłać – tak jak to miało miejsce ostatnio, gdy jej stara drukarka odmówiła posłuszeństwa i przestała działać w najmniej odpowiednim momencie doprowadzając Indiankę do szewskiej pasji, a sprawy ważne i pilne spowalniając o tygodnie.
 
Co prawda jest niby drukarka w bibliotece wiejskiej, ale nie jest podłączona i nie działa, poza tym generalnie podobno jest dla dzieci korzystających ze świetlicy i służy do wydruku jakichś tekstów piosenek, więc nie można na niej polegać, że wydrukuje się ważne pismo, wtedy kiedy to będzie akurat konieczne, bo często nie ma tonera albo papieru, albo coś zepsute czy nie podłączone.
 
Suma summarrum – nie dość, że drukarka niepewna, to jeszcze trzeba marnować dwie godziny i siły by się do niej dostać – iść godzinę w jedną stronę, i tyle samo w drugą, by wydrukować dwie czy trzy strony.
Indianka ma za dużo roboty i niewiele sił, by pozwolić sobie na takie marnowanie czasu i energii. Zatem na gospodarstwie MUSI być własna, pewna drukarka. Indianka kupiła dwie najtańsze, lekko używane. Jak się jedna schrzani, to druga zadziała i Indianka będzie mogła dokumentację przerabiać płynnie. Poza tym jedna jest przeznaczona do starego komputera, a on ma starą wersję Windows, więc musi mieć drukarkę, która jest z tą wersją kompatybilna.
 
Poza tym może Indianka jeszcze kiedyś wróci do tłumaczeń językowych i nauczania języka angielskiego, to wtedy drukarka będzie jak najbardziej potrzebna. No i powstaje powieść, którą trzeba będzie w końcu wydrukować.

Także Indianka ma kilka tysięcy artystycznych zdjęć swojego autorstwa, których część będzie chciała wydrukować, by zapełnić nimi albumy i urządzić galeryjkę, gdy dom już będzie wyremontowany, a ściany gotowe na przyjęcie zdjęć i plakatów. Zatem nowy nabytek cieszy. Pora na jego montaż, uruchomienie, wgranie sterowników, konfigurację, przetestowanie i... do wydruku przystąp! :)