sobota, 3 września 2016

Urodziny Inki

88 lat temu urodziła się Inka. Patriotka polska, dziewczyna, która wiedziała, jak trzeba się zachować. Nie dożyła swoich 18 urodzin, okrutnie zamordowana przez Żyda, strzałem z pistoletu, w tył głowy.
Niech pamięć o jej męczeństwie nigdy nie zostanie zatarta.

Indianka

Historia Inki
Prócz udziału w "bandzie Łupaszki", czyli niepodległościowym oddziale mjr Zygmunta Szendzielarza (regularna jednostka Wojska Polskiego, podlegająca konstytucyjnym władzom RP rezydującym w Londynie) i nielegalnego posiadania broni prokurator Wacław Krzyżanowski oskarżył ją o wydanie rozkazu zastrzelenia dwóch wziętych do niewoli funkcjonariuszy UB. Tego "przestępstwa" nie udowodnił jej nawet podległy bezpiece "sąd" i nie potwierdziło dwóch z pięciu zeznających "dobrowolnie" w sprawie milicjantów, którym żołnierze "Łupaszki" darowali życie. Jeden z nich przyznał, że opatrzyła go, gdy został ranny w walce z żołnierzami V Wileńskiej Brygady AK. 

Dla Krzyżanowskiego nie miało to znaczenia. W 1993 r. - kiedy stanął przed sądem jako pierwszy stalinowski prokurator oskarżony o morderstwo sądowe - tłumaczył się typowo: "Byłem młody. Zostałem skierowany na proces przypadkowo, bez przeszkolenia i przygotowania". Krzyżanowski kłamał. Ukończył szkołę oficerów bezpieczeństwa w Łodzi, a zaledwie dwie godziny wcześniej żądał kary śmierci dla 19-letniego Hansa Baumana, gdańskiego Niemca, który znalazł w lesie karabin i upolował nim sarnę. Jako groźny szpieg został rozstrzelany. 

Pułkownik Krzyżanowski w wojskowych sądach pracował - na Pomorzu i Śląsku - do 1976 r. Za zasługi został odznaczony wieloma medalami. W III RP Okręgowy Sąd Wojskowy w Poznaniu stwierdził, że... nie można jednoznacznie ustalić jego roli w procesie "Inki". Do dziś (bo nie ma informacji o jego śmierci) pobiera wysoką, resortową emeryturę. 

Uśmiechnięta, ładna dziewczyna

W wydanej w 1969 r. książce-paszkwilu Jana Bobczenki (były szef bezpieki w Kościerzynie) i gdańskiego dziennikarza Rajmunda Bolduana "Front bez okopów" bandyta "Inka" uczestniczy w egzekucji funkcjonariuszy UB w Starej Kiszewie. Jest "krępa", ma "sadystyczny uśmiech", a w jej ręce błyszczy "czarna, oksydowana stal rewolweru". 

Tymczasem jeden z "łupaszkowców", ppor. Olgierd Christa "Leszek", zupełnie inaczej ją zapamiętał: "stała przede mną smukła, uśmiechnięta, ładna dziewczyna, w pożyczonej gdzieś na wsi letniej sukience". 

W grypsie do sióstr Mikołajewskich z Gdańska, krótko przed śmiercią, "Inka" napisała: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba". 

 W tym, słynnym dziś zdaniu, tkwi jasny podział na dobro i zło. Dobro, rozumiane jako walka o ideały, które stanowią podstawę nie tylko polskiej duszy, ale po prostu człowieczeństwa, i zło - komunizm i jego funkcjonariusze. 

To właśnie adresatka tych słów - babcia "Inki" wychowywała ją po śmierci jej ojca i matki. Ojciec Danuty, Wacław, był leśniczym, żołnierzem armii Andersa, zmarł w 1942 r. wycieńczony trudami sowieckiego łagru. Trafił tam po pierwszej wielkiej deportacji Polaków 10 lutego 1940 r. Został pochowany na cmentarzu polskim w Teheranie. Matka Eugenia (z Tymińskich) za współpracę z podziemiem została po ciężkim śledztwie zamordowana przez gestapo w lesie pod Białymstokiem i pochowana w nieznanym miejscu. W prośbie o łaskę do Bieruta adwokat "Inki" wspomniał, że jego klientka została sierotą "po różnych wojennych historiach jej rodziców". Sama "Inka" podpisania podania do agenta NKWD odmówiła, gdyż jej koledzy z oddziału zostali nazwani w piśmie "bandytami". 

"Nie jesteśmy żadną bandą"



Danuta Siedzikówna
Danuta Siedzikówna "Inka" fot. Wikimedia Commons
Historia "Inki" jest wyjątkowa - choć dla tamtego pokolenia, wychowanego w niepodległej Polsce - właściwie typowa. Danusia Siedzikówna urodziła się 3 września 1928 r. we wsi Głuszczewina pod Narewką, pow. Bielsk Podlaski (na skraju Puszczy Białowieskiej). Po wywiezieniu ojca na Syberię, leśniczówkę Siedzików zajęło NKWD i rodzina (babcia, matka i trzy córki) wynajęły pokój w Narewce. Danusia pracowała jako kancelistka w tamtejszym nadleśnictwie. Trzy miesiące po śmierci matki wstąpiła - mimo swoich 15 lat - tak jak jej starsza o rok siostra Wiesia - do Armii Krajowej. W ubeckim więzieniu - torturowana i poniżana - cały czas pamiętała słowa przysięgi, którą złożyła w grudniu 1943 r. Zgłaszając się na ochotnika do polskiego podziemnego wojska, przyjęła pseudonim "Inka" - tak na imię miała jej szkolna przyjaciółka - i została żołnierzem ośrodka Hajnówka-Białowieża. 

Walczyła zatem z dwoma okupantami - najpierw niemieckim, później sowieckim (to też było charakterystyczne dla pokolenia II RP). Nie tylko dla "Inki"" sowiecki terror w polskim wydaniu okazał się nieporównanie gorszy. Wstępem do późniejszej tragedii były wydarzenia z czerwca 1945 r., kiedy - wraz z innymi pracownikami nadleśnictwa Narewka - za współpracę z antykomunistycznym podziemiem została aresztowana przez grupę NKWD-UB, z polecenia zastępcy szefa WUBP w Białymstoku Eljasza Kotona (później krwawy szef szczecińskiej bezpieki). W czasie transportu do siedziby białostockiego UB zostali odbici przez patrol żołnierzy V Wileńskiej Brygady majora "Łupaszki". 

Mimo rozkazu o demobilizacji Zygmunt Szendzielarz pozostał w konspiracji. Swój wybór tłumaczył w ulotce z marca 1946 r.: "...Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich (...) My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości"

Bardzo skromna i obowiązkowa


Po uwolnieniu "Inka" wstąpiła do oddziałów "Łupaszki". Przez krótki czas jej przełożonym był zastępca majora Szendzielarza, porucznik Lech Beynar "Nowina" (późniejszy publicysta i historyk Paweł Jasienica; w marcu 1968 r. Gomułka oskarżył go o liczne morderstwa na zlecenie "Łupaszki"). 

We wrześniu 1945 r. major "Łupaszko" rozformował szwadrony na okres zimowy. "Inka" - ścigana cały czas przez UB - otrzymała fałszywe papiery na nazwisko Danuta Obuchowicz, wyjechała do Olsztyna i podjęła pracę w nadleśnictwie Miłomłyn koło Ostródy. Kiedy na początku 1946 r. brygada wznowiła działalność na Pomorzu (podporządkowana Eksterytorialnemu Okręgowi Wileńskiemu AK), Siedzikówna nie miała wątpliwości, gdzie jest jej miejsce. Znów była sanitariuszką i łączniczką, służąc pod komendą "Żelaznego" - ppor. Zdzisława Badochy, dowódcy jednego ze szwadronów "Łupaszki". 

Do lipca 1946 r. uczestniczyła w akcjach przeciwko NKWD, UB i ich konfidentom, zadziwiając ofiarnością i poświęceniem (powtórzmy - opatrywała nie tylko żołnierzy niepodległościowego podziemia, ale także rannych ubeków i milicjantów). Cytowany już zastępca "Żelaznego", ppor. Olgierd Christa "Leszek" wspominał: "Była bardzo skromna i bardzo obowiązkowa. Nie pamiętam, żeby się kiedykolwiek skarżyła, choć nie brakowało długich, forsownych marszów". 

Dramat "Inki" rozpoczął się 13 lipca 1946 r., kiedy "Leszek" wysłał ją do Gdańska po medykamenty dla szwadronu i aby nawiązała kontakt z "Żelaznym" - nie wiedziano jeszcze, że miesiąc wcześniej został zabity podczas ubeckiej obławy. Nie wiedziano również, że jedna z łączniczek - Regina Żylińska-Mordas, ps. "Regina" - po aresztowaniu przez UB wydała szereg punktów kontaktowych V Brygady Wileńskiej. Jednym z nich był lokal przy ul. Wróblewskiego 7 we Wrzeszczu, do którego "Inka" przybyła 19 lipca. Było to mieszkanie sióstr Mikołajewskich z Wilna. Helena i Jagoda, niewiele starsze od Siedzikówny, działały w konspiracji, więc dziewczęta urządziły sobie koncert pieśni patriotycznych, który trwał do późnej nocy. Nie przypuszczały, że mieszkanie jest "spalone" i pod oknami czają się ubecy. "Inkę" aresztowali nad ranem 20 lipca i przewieźli do więzienia przy ul. Kurkowej w Gdańsku. 

Walka z "bandytyzmem"



Brutalne śledztwo przeciwko Danucie Siedzikównie prowadzili funkcjonariusze gdańskiego WUBP. Najważniejszy był Jan Wołkow, który nie tylko osobiście znęcał się nad aresztowanymi, ale decydował o tym, kogo zamordować. Przed wojną skończył podstawówkę, pracował w Warszawie jako parkieciarz. Kilkuletni wyrok więzienia odsiadywał za antypolską działalność komunistyczną. Po wrześniu 1939 r. w kom-partii na Wołyniu. W 1944 r. został zrzucony do Polski jako sowiecki wywiadowca. Do pracy w Gdańsku ściągnął Wołkowa kierujący WUBP Grzegorz Korczyński, do którego oddziału Armii Ludowej wcześniej należał.


Wołkow zajmował się walką z "bandytyzmem", czyli polskim podziemiem niepodległościowym. Prócz tropienia 5 Brygady Wileńskiej zasłynął dowodzeniem, w październiku 1951 r., 800-osobową obławą UB i KBW, w której zabito innego słynnego Żołnierza Niezłomnego - Edwarda Taraszkiewicza. W końcu Wołkowa zwolniono z bezpieki, bo nie opanował czytania i pisania. Zmarł nie niepokojony przez Temidę III RP w styczniu 1999 r. w Warszawie. Został pochowany na Cmentarzu Komunalnym 
Północnym. 
Jego ofiara - "Inka" była w śledztwie bita i poniżana. Strażniczka z Gdańska o imieniu Sabina, znana z ludzkiego traktowania więźniarek, opowiadała, że rozbierano ją do naga, że do jej celi wpuszczano żony ubeków, którzy zginęli w akcjach przeciwko oddziałom "Łupaszki". Aresztowana wkrótce po Siedzikównie, jedna z sióstr Mikołajewskich - Helena, zobaczyła ją tydzień po aresztowaniu. "Inka" wyglądając przez zakratowane okno, położyła palec na ustach - dała znak, że nic nie powiedziała. Pytana o cel przyjazdu do Gdańska, powtarzała, że była umówiona na wizytę u dentysty. Ubecy nie zmusili jej nawet, aby wskazała miejsce swojego spotkania ze szwadronem - wiedzieli tylko (od "Reginy"), że ma to nastąpić na jednej ze stacji kolejowych w Borach Tucholskich. Dlatego obstawili kilka z nich, a na właściwej - Lipowa - zostali rozbici przez żołnierzy "Łupaszki". 


Uciec do Szwecji



Drugiego sierpnia 1946 r. Józef Bik, naczelnik Wydziału Śledczego gdańskiego WUBP, wystosował pismo do prokuratury wojskowej: "Przesyłam akta sprawy przeciwko Siedzikównie Danucie, ps. Inka, w celu przekazania do Wojskowego Sądu Rejonowego w trybie postępowania doraźnego. Proszę o uzgodnienie terminu rozprawy na dzień 3.08.1946". Sześć dni po egzekucji "Inki" (zapewne w nagrodę) Bik awansował do centrali MBP w Warszawie. 

Józefa Bika, drugiego po Wołkowie mordercę z gdańskiego WUBP, nawet jego resortowi koledzy uważali za wyjątkową kanalię. W 1968 r. - po zmianie nazwiska na Bukar, a potem Gawerski - uciekł do Szwecji, gdzie przedstawiał się jako ofiara polskiego antysemityzmu. W 2003 r. przysłał do IPN list, w którym prosił o wydanie zaświadczenia, że w latach 1945-1953 pracował w bezpiece. Było mu potrzebne, aby starać się o wyższą emeryturę. Kiedy sąd odmówił mu, odwołał się do drugiej instancji i wygrał. Po tym cudownym odnalezieniu, IPN wytoczył Bikowi proces, który jednak, z powodów proceduralnych, nigdy się nie rozpoczął. Akt oskarżenia brzmiał: "Bił ich, znęcał się i zmuszał w ten sposób do składania zeznań". 

Nie mniej okrutny wobec "Inki" był Andrzej Stawicki (w gdańskim UB prowadził też inne śledztwa, zakończone wyrokami śmierci; więźniowie oceniali go na 25-26 lat). To jego podpis widnieje na akcie oskarżenia. Mimo intensywnych poszukiwań prowadzonych m.in. przez gdański IPN, nie udało się ustalić, kim był ten człowiek. W polskich archiwach nie ma po nim śladu. Prawdopodobnie zmienił nazwisko, po czym zniszczył dokumentację i wyjechał za granicę. Może, jako obywatel sowiecki, wrócił do kraju powszechnej szczęśliwości. Może wybrał inny kierunek - Izrael lub Szwecję, jak Józef Bik? 


Sędziowie"



Proces "Inki", mimo iż trwał trzy godziny, był jedynie formalnością. Oskarżał wspomniany Wacław Krzyżanowski. Sądowi przewodniczył major Adam Gajewski, przedwojenny prawnik (absolwent KUL). Po ochotniczym wstąpieniu do LWP w 1944 r. został sędzią wojskowym, skazującym w procesach politycznych. Później został radcą prawnym Dyrekcji Budowy Osiedli Robotniczych w Gdańsku. Zmarł w 1972 r., został pochowany na Cmentarzu Oliwskim. 

W składzie sędziowskim towarzyszyli mu kpr. Wacław Machola i kpt. Kazimierz Nizio-Narski. Ten drugi w czasie wojny był oficerem niemieckiej Kriminalpolizei (Kripo), członkiem Polskojęzycznej Grupy Gestapo powołanej przez Alberta Forstera do germanizacji Pomorza. Później został skazany za zatajenie tego faktu na osiem lat więzienia. 

Wszyscy ci "sędziowie" mieli pełną świadomość bezprawności swoich działań: niepełnoletnią dziewczynę skazali bez dowodów. Na wykonanie wyroku "Inka" czekała zamknięta w izolatce. Wysłaną przez obrońcę prośbę o łaskę do Bieruta "sąd" zaopiniował negatywnie. Nie miała ona i tak żadnego znaczenia - wyrok na Siedzikównie wykonano, nim do Gdańska dotarła odmowna odpowiedź Bieruta. 

Danuta Siedzikówna - sanitariuszka "Inka" została rozstrzelana rankiem 28 sierpnia 1946 r., wraz ze skazanym na śmierć dowódcą pododdziału V Brygady Wileńskiej - por. Feliksem Selmanowiczem "Zagończykiem" w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej. Przed egzekucją "Inkę" wyspowiadał ks. Marian Prusak, uczestnik powstania warszawskiego, ściągnięty przez UB-eków z kościoła garnizonowego w Rumi, gdzie był wikarym: "Była bardzo spokojna. Wyspowiadała się i prosiła, by pójść do mieszkania we Wrzeszczu i powiedzieć, że ją rozstrzelano. Do siostry, która była w domu dziecka w Sopocie, wysłała już pocztówkę z informacją, że dostała wyrok śmierci. [...] W końcu zaprowadzono mnie do sali egzekucyjnej. [...] Tam była cała gromada UB, jacyś żołnierze, lekarz, prokurator. Chyba z trzydzieści osób. Było ciemno. Oszołomiła mnie ta sytuacja. W końcu wprowadzili skazańców. Prawdopodobnie mieli skute albo związane ręce. Ubecy zachowywali się grubiańsko. Nie chciałbym przytaczać tu wyzwisk, które sypały się na dziewczynę i tego pana [o tym, że był to "Zagończyk", ks. Prusak dowiedział się dopiero po latach]. Ustawiono ich pod słupkami przy ścianie. Przed rozstrzelaniem dałem im krzyż do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Prokurator siedział za małym stolikiem okrytym czerwonym suknem. Odczytał wyrok i powiedział, że nie było ułaskawienia. Potem padła komenda "po zdrajcach narodu polskiego ognia". W tym momencie oni krzyknęli: "Niech żyje Polska", tak jakby się umówili. Padła salwa i oboje osunęli się na ziemię. Żołnierze strzelali z trzech, może czterech metrów". 

Ponieważ 10 ściągniętych na egzekucję i uzbrojonych w pepesze żołnierzy KBW nie trafiło "Inki" i "Zagończyka" z odległości trzech kroków (strzelali w powietrze), dobił ich strzałem z pistoletu w głowę dowódca plutonu egzekucyjnego ppor. Franciszek Sawicki z gdańskiego KBW. Relacje mówią, że był to człowiek z tzw. awansu społecznego, wcześniej służył w NKWD. W chwili oddania strzału miał krzyknąć: "Nie chciała gadzina zdechnąć trzeba ją dobić". Ksiądz Prusak spełnił ostatnie życzenie "Inki" - przekazał wiadomość pod wskazany adres. W 1949 r. został skazany na sześć lat więzienia, odsiedział trzy i pół roku. 

Pamięć o bohaterach



Śmierć "Inki" i "Zagończyka" była zemstą ubeków za działalność Zygmunta Szendzielarza, który przeprowadził szereg udanych akcji odwetowych na przedstawicieli komunistycznej władzy (jego żołnierze zlikwidowali m.in. sowieckiego doradcę PUBP w Kościerzynie) i cieszył się autorytetem ludności, a nie można było go ująć. W śledztwie ubecy pytali Siedzikównę głównie o niego: gdzie jest major, gdzie jest "Łupaszko"? 

Do 2014 roku nie było wiadomo, gdzie Danuta Siedzikówna została pogrzebana. Istniały przesłanki, że na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku - tu IPN miał prowadzić ekshumacje. Kilka lat temu imieniem "Inki" nazwano jeden z parków w centrum Sopotu. Pamiątkowy obelisk stanął także w jej rodzinnej Narewce. 

Słowa Danuty Siedzikówny (wypowiedziane do Krystyny Gaul, innej sanitariuszki od "Łupaszki", która też siedziała więzieniu w Gdańsku): "Popatrz, ilu ludzi mogło zginąć. Lepiej, że ja jedna zginę", niestety nie sprawdziły się. W czerwcu 1948 roku, UB (Urząd Bezpieczeństwa) rozpracował i ostatecznie rozbił Wileński Okręg AK. Majora Zygmunta Szendzielarza komuniści skazali na osiemnastokrotną karę śmierci (jaka nienawiść w tych lewackich ścierwach!) W śledztwie zachował godną postawę. O łaskę nie poprosił. Wieczorem 8 lutego 1951 r. został stracony w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Jego szczątki zostały odnalezione na warszawskiej "Łączce" w 2013 roku.

W 1991 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku uznał, iż działalność "Inki" i innych żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK zmierzała do odzyskania niepodległego bytu Państwa Polskiego. 11 listopada 2006 r. Danuta Siedzikówna została pośmiertnie odznaczona przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski Polonia Restituta. 

http://historia.wp.pl/strona,2,title,Mordercy-Danuty-Siedzikowny-Inki,wid,16841933,wiadomosc.html?ticaid=117aa5&_ticrsn=5

Relacja spowiednika i naocznego świadka śmierci Inki
Posługiwał w kościele garnizonowym św. Piotra i Pawła w Gdańsku-Wrzeszczu. W sierpniu 1946 roku UB zabrało ks. Mariana jako wojskowego kapelana do gdańskiego więzienia, by wyspowiadał „bandytów” skazanych na śmierć. Wtedy jeszcze spełniano takie życzenia skazanych. Jak się okazało, skazanymi byli Feliks Selmanowicz „Zagończyk” i Danuta Siedzikówna „Inka” z 5 Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Brygada ta walczyła od wiosny do jesieni 1946 roku przeciwko komunistom na Pomorzu. Dowódca i jego żołnierze wierzyli, że podporządkowanie Polski Sowietom to tylko przejściowa sytuacja, że nieuchronny jest konflikt pomiędzy Sowietami a zachodnimi demokracjami, które przecież nie mogą tak zostawić Polski, swego najwierniejszego sojusznika…Ksiądz tak wspominał: ”Kiedy wszedłem do celi, widziałem przeraźliwy smutek na twarzy Zagończyka. Miał małe dzieci, przeżywał katusze. Potem przeprowadzono mnie do celi, w której na śmierć czekała młoda, szczupła dziewczyna w letniej sukience. To była Danka „Inka”. Przyjęła mnie spokojnie, wyspowiadała się, a potem wyraziła życzenie, żeby o śmierci powiadomić jej siostrę”. Ksiądz nie wiedział nawet, że „Inka” to zaledwie siedemnastoletnia dziewczyna, która za sześć dni miała obchodzić swoje osiemnaste urodziny. Następnie dodaje ksiądz: „Przeprowadzono mnie schodami w dół. Oni już tam byli. Miałem krzyż, dałem go do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Obok stała jakaś zgraja ludzi – wojskowy prokurator i pełno jakichś ubowców. Prokurator odczytał wyrok. Jego ostatnie słowa brzmiały: Po zdrajcach narodu polskiego, ognia! W tym momencie skazani krzyknęli, jakby się wcześnie umówili: Niech żyje Polska! Potem salwa. Osunęli sięlecz obydwoje żyli. Młodzi żołnierze z KBW, mimo ze starannie dobrani, byli jednak Polakami. Nie uwierzyli w „bandytów”. Strzelali z trzech kroków, tak by nie trafić. „Inka” podniosła się jeszcze raz i krzyknęła głośno: Niech żyje major Łupaszko. Wtedy podszedł oficer UB i strzałem z pistoletu w głowę zakończył jej życie”
Ksiądz musiał jeszcze razem z tym oficerem i lekarzem podpisać protokół wykonania wyroku śmierci, do dziś zachowany. „To było dla mnie nie do zniesienia. Sam nie wiem, jak się znalazłem ponownie w samochodzie” – dodaje ksiądz. Ksiądz Marian pracownikom IPN wyznał, że jego udział w egzekucji, a raczej w mordzie popełnionym na polskich patriotach, w obecności „polskiego” prokuratora, „polskich” oficerów, w „polskim” więzieniu, wstrząsnął nim bardziej niż to wszystko, czego był świadkiem podczas powstania.

Ksiądz Marian trafił do tego samego więzienia jeszcze raz, już nie jako spowiednik, lecz jako więzień. Jako zaufany spowiednik wiedział o planowanej, nieudanej ucieczce samolotem z Gdańska do Szwecji kilkunastu osób z grupy Norberta Imbery’ego ( skazanego później na karę śmierci). 2 listopada 1949 roku aresztowało go wojewódzkie UB w Gdańsku. W Areszcie Wewnętrznym WUBP przetrzymywany był do sierpnia następnego roku. Oskarżony przez Wojewódzkiego Prokuratora Rejonowego w Gdańsku: o posiadanie broni palnej bez zezwolenia, o niedoniesienie władzy o pobycie na Wybrzeżu poszukiwanego przez UB byłego żołnierza AK, uczestnika konspiracji antykomunistycznej, o kontakty z pracownikiem Konsulatu Wielkiej Brytanii w Gdańsku i o niedoniesienie o planowanej ucieczce. Został skazany na 6 lat więzienia. Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie odrzucił skargę obrońcy. Po zastosowaniu amnestii z 22 listopada 1952 roku złagodzono wyrok do 3 i pół roku więzienia. „Wychodził powoli z bramy więzienia, rozkoszując się każdym krokiem na wolności. Zdawało się, że nie idzie, lecz dotyka delikatnie obutymi stopami bruku starej gdańskiej uliczki, jakby w obawie, że znowu zostanie przyłapany. Na czym? Właściwie to ciągle nie wiedział, dlaczego go uwięziono”.

Władze nie pozwoliły księdzu Marianowi na pracę duszpasterską na terenie diecezji gdańskiej. Wrócił do parafii Nowa Wieś Zachodnia koło Ostrołęki. Od 1971 roku osiadł w Rumi koło Gdyni na zasłużonym urlopie zdrowotnym.

W 1995 roku Sąd Wojewódzki w Gdańsku postanowieniem z 15 marca unieważnił wyrok z 1950 roku.

Ksiądz Marian o udrękach i upokorzeniach związanych z przesłuchaniami i pobytem w UB i w więzieniu nie lubił opowiadać. Po latach powiedział: „Nic w moim życiu nie było przypadkowe. Z perspektywy ponad 90 lat widzę je jako realizację Bożego planu. Trafiłem tam, gdzie byłem potrzebny. Sens mojego życia zrozumiałem już w jego połowie. To było w przeddzień mojego uwolnienia z więzienia w Gdańsku, 2 maja 1953 roku. We śnie pokazała mi się Matka Boża, przechodząca mimo. Uśmiechnęła się do mnie. Poczułem wielką radość i jakiś niewysłowiony ład serca, pewność drogi, którą kroczę. Wszystkie drobne sprawy i problemy stały się nieważne. Z tym uczuciem idę przez życie – tak długo, jak Pan Bóg pozwoli”.

Ksiądz kanonik Marian Prusak zmarł 3 stycznia 2008 roku w szpitalu w Wejherowie, pochowany został na cmentarzu w Lisewie Kościelnym 8 stycznia 2008 roku.

http://www.portalkujawski.pl/index.php/component/k2/item/6153-ksiadz-marian-prusak-byl-swiadkiem-morderstwa-inki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!