środa, 27 maja 2009

Mokra środa

Dziś nie posadziłam ani jednego drzewka i chyba już nie posadzę.
Uno – zostałam w domu i krzątam się po nim piorąc, zmywając, gotując i sprzątając,
Due – nie chce mi się sadzić drzewek dzisiaj – mam dość po wczorajszym sadzeniu. Bolą mnie mięśnie i ogólnie niezbyt się czuję.
 
Do południa ładna pogoda. Można było wyjść i parę drzewek posadzić.
Trochę mnie gryzie sumienie, ale jeść też muszę i ogarnąć nieco chałupę, a nikt tego za mnie nie zrobi. Teraz pada deszcz. Cudowny, ożywczy deszcz. Dzięki Panie Boże za ten cud natury! Pozwoli on przetrwać moim drzewkom, a mnie ułatwi kopanie.
 
Dostałam paczkę od Mamy. Sama przy okazji bytności pana listonosza wysłałam inną paczkę, by uzupełnić dawne zamówienie. Kolejne paczki z serkiem to już pójdą do rodziny i przyjaciół. Dużo sera nie mam, ale coś tam się uzbiera co tydzień. Sama ten ser takoż pożeram. Teraz gdy nie ma jaj – trzeba uzupełniać menu twarogiem i mlekiem. Przyrządzam sobie koktajle mleczne. Trzeba też ruszyć ponownie z jogurtami probiotycznymi i spróbować reanimować grzybka tybetańskiego.
 
Dwóch klientów zgłosiło się po kozy. Jednemu sprzedam te młode, ale drugi chce moje najlepsze mleczne dojne kozy, najbardziej mleczne i w dodatku ulubione z charakteru, więc walczę ze sobą strasznie. Nie wiem jaką decyzję ostatecznie podejmę.
 
Rano byli śmieciarze. Jeden z nich, ten przyjemniejszy i zawsze uprzejmy, miał żal, że ponoć wyzywam ich od „śmieciarzy”. Ale „śmieciarz” to nie wyzwisko tylko stanowisko, a dokładniej zajęcie lub zawód. Podobnie jak nafciarz, grabarz, węglarz, rzeźnik. Nie ma o co się obrażać. Zawód jak zawód. Ważne, że pensja co miesiąc jest i zarabia się na nią uczciwą pracą, a nie okradaniem bliźnich.
 
A jak przez najbliższy rok nie wypuszczą mi na wieś zwierząt co bym miała zajęcie na kilka godzin szukania i sprowadzania zwierzyny z powrotem na moje włości, jeśli nie połamią tyczek od pastucha, nie rozerwą taśm z prądem lub nie połamią klamek od pastucha – to po roku nienagannego sprawowania zacznę ich nazywać „panami od wywozu odpadów” tak jak sobie pan śmieciarz dziś zażyczył ;)
 
A propos znikającej zwierzyny. Dziś blady strach na mnie padł, gdy krowy znikły mi z zasięgu wzroku. Ogrodziłam je na ich osobnym pastwisku, gdzie mają pod dostatkiem trawy i dostęp do wody i jest tam im dobrze.
 
Dziś mi jednak znikły z oczu.  Zatrwożyłam się, że przerwały taśmę i poszły w cug, ale po chwili znalazłam je na ich pastwisku za górką. Leżały w padołku, dlatego nie było ich widać z okna. Odetchnęłam z ulgą.

Konie grzecznie pasą się na swoim pastwisku, kozy na swoim pastwisku. Kilka kóz uwiązałam, aby ich nie poniosło w niepożądanym kierunku, tzn. w kierunku sadu.
 
Na dworze mokro i chłodno. Chyba już dzisiaj nie będę wychodzić, co najwyżej, by psom zanieść karmę i kozy wydoić. Zostanę w domu i umyję okna na strychu, bo strasznie zapyziałe. No i skrzynki z wysianymi nasionami trzeba nasączyć wodą, poprzenosić i porozstawiać. Część nasion już wykiełkowała i rosną siewki. Potrzebują więcej słońca.
 
Z dobrych nowin, to ta, że jedna najmniejsza z mych nieśnych kur – kurka liliputka przetrwała pogrom kur i prawdopodobnie wysiaduje jaja. Jak coś ją nie zeżre, to będę miała maluśkie pisklęta liliputki. Byłoby fajnie. Byłoby super zobaczyć jak wyprowadzi maleńkie pisklęta na podwórko i będzie je wodzić za sobą. To taki naturalny i wdzięczny sposób wychowu kurcząt. Kury, choć niby głupie ptaki - też mają dusze i można je oswoić i głaskać jak cię lubią i ci ufają. Kurka śnieżnopiórka ufała mi i lubiła mnie. Dawała się głaskać. Szkoda mi jej.
 
Podwójna szkoda, że kura rasy Sussex zamordowana. Bym chciała od niej kurczaki. Teraz już za późno – kurka zadziobana przez jastrzębia. Mam siatkę. Trzeba ją zamontować, to wypuszczę kurczęta zielononóżki z kurnika. Ładnie podrosły. Szkoda je trzymać w kurniku, ale boję się o nie.
 
Poza tym nie mam czasu na nic innego niż sadzenie drzewek. Sadzenie drzewek to priorytet. Muszę jak najszybciej je posadzić, aby miały szansę się ukorzenić. Kurczę, gdyby tak nie mieszali z tymi rozporządzeniami unijnymi, dawno bym już je posadziła, a tak trzymali człowieka w niepewności tygodnie całe, a teraz muszę się ścigać z czasem i harować całymi dniami. Ale trudno. Jak mus to mus. Muszę wszystko posadzić do końca maja. To jest niemożliwe, ale... if you’ve got deadline – you’ve got it done! Jeśli sobie wytyczę deadline – więcej zdziałam. Czegoś się trzeba trzymać. Ważne, by jak najwięcej roślin dostało swoje stanowiska w możliwie krótkim czasie. Ma lać za tydzień, to się ukorzenią. Jabłonie już się przyjęły, grusze mają się nieźle, śliwy posadziłam wczoraj. Jeszcze wiśnie i uzupełnić te nasadzenia co już mam. A potem żywopłot, ziemniaki i warzywa – jak się wyrobię z czasem, co wątpliwe, bo najpierw drzewka owocowe muszą dostać stanowiska.
 
Te dołki co kopacze pokopali, to nędzne dołki, które muszę rozkopywać i powiększać znacznie. Wsypuję najżyźniejszą ziemię do nich, układam starannie drzewko, przysypuję wilgotną, żyzną ziemią korzeń drzewka, ugniatam ziemię wokół drzewka, posypuję dodatkowo luźną ziemią i formuję wokół drzewka ziemną misę, w której się ma zbierać woda opadowa.
Potem przycinam mocno drzewko by pobudzić ukorzenianie się no i smaruję rany maścią, coby grzyb się jaki nie wdał.
Fajne, ale w sumie pracochłonne zajęcie przy takiej ilości drzewek jakie tu sadzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!