niedziela, 17 maja 2009

Nocne podchody lisiury

Lisiura się nie poddaje. Znów zorganizował grilla znienacka. Tym razem przyniósł wódkę by mnie zmiękczyć. Ale ja nie lubię wódki :D Nie pijam wódki w ogóle, a jeśli już, to tylko żołądkówkę i to sporadycznie, od wielkiego dzwonu.
Skoro już przyszedł, a zanosiło się na deszcz, dałam mu pawilon do zmontowania. Zanim skończyliśmy montować, faktycznie rozpadało się. Wyniosłam na dwór grilla, przygotowałam kiełbaski na ruszt, przyniosłam rozpałkę.
Lisiura dostał polecenie przytargania ławek pod dach pawilonu.
Wrzuciłam kiełbaski na ruszt i grillowaliśmy rozmawiając o tym, to o tamtym. Potem zrobiłam się śpiąca i odesłałam lisiurę do jego chaty, a sama poszłam spać do mojej.
Dopiero rano, gdy wyszłam z domu, mogłam ocenić mój pawilon w świetle dnia. Piękny jest - taka śnieżnobiała biel na tle zieleni wygląda cudnie. Siedząc pod pawilonem ma się przed sobą fantastyczne widoki na 4 strony świata. Najlepiej widać południe i zachód.

sobota, 16 maja 2009

Źle się dzieje w państwie duńskim...

Byłam na ogrodzie. Rośliny powiędły i pousychały. Ziemia tak sucha, że nie mogę szpikulca od palika wyjąć z niej. Siedzi jak gwóźdź w drewnie. Stan wody w strumyku przerażająco niski. Nie ma jak nabierać wody wiadrem. Trzeba ratować co się da.

Zrobiłam prowizoryczną tamę z kamieni. Trochę wstrzymuje spływ wody i podniosła poziom o jakieś 2-3cm.
Muszę ją powiększyć i uszczelnić, by woda nie przepływała między kamieniami.

Kilka drzewek kozy gdy się wdarły do sadu powyszarpywały częściowo z ziemi i te drzewka zwiędły i usychają.
Pastuch przy strumyku zamulony zbitą trawą i gałązkami. Oczyściłam go z tej trawy, ale wymaga jeszcze poprawek zanim tam puszczę prąd.

Agrest będzie miał owoce, mimo że przycięty przez kozy. Już widać małe owocki.Część drzewek kwitnie i ma się dobrze, część fatalnie i trzeba reanimować, a część jako tako - też trzeba się zająć nimi.

Te ostatnie deszcze widać za skąpe były skoro drzewkom nie pomogły. Trzeba interweniować i podlewać intensywnie.

Fatalne samopoczucie

Mam strasznie dużo pracy, a się fatalnie czuję. Nie wiem, jak sobie poradzę, ale spróbuję coś porobić na ogrodzie.
Cokolwiek.

piątek, 15 maja 2009

Absolutnie znużona

Cały dzień spędziłam w ARiMR wypełniając, poprawiając i uzupełniając wnioski. Ledwo żyję. Całe szczęście, że spotkałam znajomego rolnika i podwiózł mnie do domu, bo już nawet PKSu powrotnego nie było gdy skończyłam, a ja wcześniej zrobiłam niewygodne gabarytowo zakupy i powrót do domu rysował się koszmarnie.
 
No, ale wnioski wypełniłam dobrze i złożyłam na czas. Nabytki też fajne - pożyteczne blachy do pieczenia i śnieżnobiały pawilon (namiot) ogrodowy. Mam już grilla, kociołek, miejsca na ognisko, chrust, stół ogrodowy, ławki i do tego pawilon - deszcz już nie przeszkodzi w grillowaniu czy kociołkowaniu. Jestem przygotowana :)

czwartek, 14 maja 2009

Domowe sprzątanko

Napaliłam w piecu i nagrzałam kotły pełne wody. Pozmywałam kolejną partię naczyń i wyprałam kolejną partię ciuchów.
Ugotowałam pożywny obiad. Wysprzątałam kuchnię, sypialnię zachodnią i jej łazienkę. Umyłam podłogę w sypialni i łazience. Wyszorowałam wannę i nalałam czystej, zimnej wody w ten sposób przygotowując sobie częściowo kąpiel.
 
Niestety, zużyłam większość gorącej wody z kotłów na zmywanie oraz pranie i nie starczyło na kąpiel. Jutro napalę ponownie i tym razem wykąpię się z lubością w mojej akrylowej wannie. Jest czyściutka i gotowa. Skrzynki z wysianymi roślinami zniosłam ze strychu i schodów do kuchni i ustawiłam z nich piramidki przetykane szybkami. Wykiełkowały moje ukochane drzewa - tulipanowce. Niech rosną zdrowo. Gdy się wzmocnią, wysadzę je do gleby. Na ogrodzie nie byłam. Większość dnia spędziłam w domu robiąc owe porządki.
 
Do papierów nie zajrzałam - znowu zapadłam w śróddzienny letarg. Jutro już koniecznie muszę się skupić na tych papierach. Jutro tylko wydoję kozy i krowy oraz nakarmię zwierzęta i już nic innego nie robię tylko wypełniam papiery.
Chyba sobie kupię szafkę na te papierzyska, bo mnie ich ilość dobija. Walają się po całej sypialni.
 
Kuzynka zadzwoniła. Rozmawiałyśmy długo. Wybiera się ze swoim nowym partnerem do Iranu na dwutygodniowy urlop.
Jest zakochana i szczęśliwa. Poznała Marka przez Sympatię, mimo, że Ewa była początkowo dość długo sceptyczna i nie chciała się tam zarejestrować. Kuzynka mówi, że jest po raz pierwszy w życiu prawdziwie zakochana. Cieszę się razem z nią. To dobra dziewczyna i warta szczęścia i miłości. Niech będzie jak najdłużej szczęśliwa.
 
Pytała mnie, czy ja jestem szczęśliwa. I tak i nie. Moje rancho daje mi szczęście, ale brak bratniej, ukochanej duszy - nie.

wtorek, 12 maja 2009

Luksfery bezbarwne

Dzień minął niepostrzeżenie. Sporo czasu zajęło mi mycie i przeglądanie przybyłych luksferów. Przywiózł je przewoźnik ciężarówką. Kierowca - rosły jak dąb - wysunął paletę na windę, spuścił ją windą na ziemię, zdjął paletę i zabrał wózek widłowy z powrotem windą na ciężarówkę. Paleta stała na ziemi. Spojrzałam na rosłego olbrzyma, ale olbrzym najwyraźniej miał zamiar obarczyć mnie mikrą kobietę noszeniem 25 kilogramowych kartonów. Poprosiłam go o pomoc. Pomarudził, ale ja bardziej narzekałam na mój strzykający kręgosłupek, więc niechętnie, ale pomógł.
"Co za pokolenie nieużyte." pomyślałam ze wstrętem.
 
Przewoźnik odjechał, a ja zabrałam się do przemywania i sprawdzania luksferów. Są okay, ale na zdjęciach wyglądały korzystniej niż w rzeczywistości i prawie wszystkie mają drobne skazy. Co korzystne się wydaje - mają bardzo mało miejsca na zaprawę, więc można na niej zaoszczędzić, lub zastosować być może silikon. Muszę powęszyć w necie na ten temat. Czym zmontować moje luksfery i czy zastosować zbrojenie.
 
Luksferów starczy na 6 małych okienek. Zabrakło na jedno duże okno i dwa świetliki. Myślałam. że starczy na wszystkie okna i jeszcze zostanie. Ale to nic. Jeśli zamówię następną partię, to bardziej przejrzysty wzór na to jedno duże okno, A może jednak wstawię jedno duże okno PCV? Byłby kapitalny widok. Z tym że, musiałabym od razu montować kratę, aby kozy mi tego okna raz dwa nie wytłukły rogami.
 
Inna opcja - wytłukę pozostałości szybek z kraty nośnej, kratę przeszlifuję, zamówię u szklarza na wymiar szybki i powklejam je silikonem. No ale i tak będzie potrzebna krata, bo znowu kozy te szybki powywalają.
Dwie kraty w jednym oknie to taki sobie widok. Trochę za dużo tych szachownic.

Wtorek drobnych zabiegów

Żadnych spektakularnych ruchów dzisiaj nie przewiduję. Dzień zaczęłam wypuszczeniem kur na dwór, powieszeniem prania na strychu, wstawieniem kolejnego prania, zrobieniem sobie śniadania, nagotowaniem karmy dla psów. Zajrzałam też do netu by poszukać zapraw do luksferów w przyjaznej cenie i przy okazji zorientować się nieco w posadzkach do wylania. Mam już pewne rozeznanie. Gdyby net tak szybciej tutaj działał, pewnie bym coś ciekawszego znalazła, no - przynajmniej jakieś alternatywne oferty. Póki co, to co znalazłam jest całkiem niezłe i co ważne są dokładne opisy jak dane zaprawy stosować.
W swoim czasie przyjrzę się im lepiej.
 
Teraz muszę wnioski unijne powypełniać, więc dzień na tym zejdzie. Szkoda mi takiego ładnego dnia na papiery, ale cóż - siła wyższa. Ogród musi znowu poczekać. Krowy i kozy nie mogą - więc je wydoję. Wczoraj nalałam pełne kotły wody, więc napalę w piecu i będę prać do skutku, tj. aż znikną wory ciuchów do prania.
 
Jezu, jak mi się nie chce brać za te papiery. No, ale muszę. Najgorzej to zacząć. Nie ma co zwlekać. Trzeba powypełniać, posprawdzać i wysłać. Nie mam czasu jeździć do Olecka. Za dużo pracy na gospodarstwie teraz, a taki wyjazd, to cały dzień zmarnowany i następny rozbity.

Letarg

No, niestety. Przekąsiłam lunch, na chwilę położyłam się i tak mnie zmogło, że obudziłam się dopiero ok. 17.00, także nici z siewu. Przywiozłam kolejne donice z ziemią do wysiania nasion w domu. Pokrzątałam się nieco w domu. Nalałam pełne kotły wody. Dokarmiłam psy. Zamknęłam kury na noc. Poprawiłam nieco ogrodzenie. Wróciłam do domu.
Ugotowałam budyń. Wstawiłam chleb do pieczenia. Wstawiłam nowe pranie. I już północ. Czas tak szybko zleciał...
Ale to nic - dobiorę się do tych ałyczy niebawem. Może i jutro się uda.

poniedziałek, 11 maja 2009

Piękna pogoda

Idealna pogoda na siew, ale niestety - najpierw musiałam nakarmić kury, psy, przerobić ogrodzenie, wydoić krowę, pozmywać gary, rozwiesić pranie i już po 13.00. Kurka wodna - ale to nic. Jeszcze wydoję kozy i drugą krowę i coś podziałam w ogródku. Ałycze czekają na posadzenie, także pigwowiec. Nasiona warzyw też trzeba posiać. Nie wiem czy się z tym wszystkim wyrobię, ale próbować warto. Najwyżej zrobię dziś tylko jakąś część tego co mam zrobić, a resztę dokończę jutro.

Siewy domowe

Dzień zasiewowo nie został zmarnowany. Co prawda wieczorem siąpiło, zrobiło się zimno i te warunki klimatyczne wygnały mnie z dworu do domu, ale przezornie wcześniej przywiozłam do domu z łąki taczką skrzynki z ziemią.

Zasiadłam do stołu zgromadziwszy wszystkie pełne ziemi skrzynki. Wydobyłam z wszelkich domowych zakamarków torebki z nasionami. Zaczęłam siać. To spokojne i dość żmudne zajęcie wciągnęło mnie na kilka godzin. Skończyłam dopiero o północy, gdy ziemia się skończyła. Jeszcze zostało mi sporo nasion do wysiania, ale już prawie wszystkie skrzynki zajęte. Resztę nasion to już w doniczkach będę musiała siać i we wszelkich nadających się do tego celu pojemnikach i naczyniach jakie znajdę w domu.

Lubię rośliny, bo nie trzeba ich doić codziennie i nie uciekają z gospodarstwa ;))))))). Lubię rośliny, bo można je wysiać i zapomnieć o nich na tydzień, dwa czy kilka tygodni, a nawet miesięcy. Tylko odpowiednią wilgotność i temperaturę trzeba zapewnić. Gdy mieszkałam w mieście, miałam mieszkanie pełne różnorodnych roślin. Dobrze u mnie rosły, bo dbałam o nie jak należy. Podlewałam, kąpałam, zasilałam nawozem, zmieniałam doniczki na większe, dopasowywałam doniczki do gatunków roślin.

Uwielbiam rośliny. Do tego stopnia, że kiedyś zatrudniłam się w kwiaciarni, tylko po to, by wąchać zapach lilii na co dzień... ;)

W zeszłym roku posadziłam własne lilie. Już rosną. Ahh... nie mogę się doczekać, gdy zakwitną...

niedziela, 10 maja 2009

Niedziela dżdżysta i spokojna

Kicia u mych stóp. Z radia płynie kołysząca się piosenka. Wieczór. Jeszcze jasno. Jeszcze coś można podziałać na zewnątrz, ale chyba nadal siąpi deszcz. Nie posadziłam tej ałyczy - czym innym się zajęłam - porządkami wokół i w domu. Przywiozłam sobie też ziemię w skrzynkach pod wysiew nasion w domu. Na dworze nieco wietrznie. Zbyt wietrznie, by siać na zewnątrz. Policzyłam posadzoną wczoraj ałyczę - w ziemi siedzi 53 sadzonki. Jeszcze 47 sztuk mam do posadzenia. To już raczej jutro. Dziś rano słońce pięknie oświetliło okno w pokoiku jeździeckim, ale zanim usunęłam spod okna stertę szpargałów - przesunęło się na południe. Jutro rano, jeśli tak ładnie zabłyśnie jak dziś, chyba w końcu umyję to okno. Już sobie wszystko przygotowałam na tę okazję.
Chyba ugotuję bigos dziś na obiadokolację.Może napalę w piecu i popiorę kolejną partię pościeli i ciuchów.

Kury Indianki

Coś mi strzyknęło wczoraj w kręgosłupku i nie mogę się ogrodowo, ani domowo nadwyrężać, a huk zadań przede mną. Spróbuję jakoś ominąć nadwyrężanie tego strzykniętego punktu na kręgosłupie.

Pogoda piękna - idę zaraz sadzić ałyczę. Większość już wczoraj posadziłam. Jestem już po obfitym śniadaniu - jajecznica na podsmażonej cebuli i kiełbasie - bardzo pożywny zestaw.

Jaja kurze - wielkie, żółtka pomarańczowe, smakowite. Kury puszczane swobodnie na wybieg wokół siedliska - najadają się do syta, plus dostają zboże i czasem mleko do popicia. Stąd te wielkie, pomarańczowe jaja. Kury są szczęśliwe - wybiegane na obszernym, urozmaiconym wybiegu.Trzy koguty rywalizują ze sobą o wpływy wśród kur. Prym wiedzie wypasiony kogut rasy Sussex. Niewiele mu ustępuje kogut rasy Leghorn - piękny, śnieżnopióry. Kogut Liliputek wodzi swoją kurkę liliputkę i chyba mu to wystarczy. Opiekuje się swoją kurką czule. Kogut rasy Sussex - gromadzi wokół siebie większość rudych kur plus białą kurę rasy Sussex. Kogut Leghorn mocno interesuje się młodą kurką takżę rasy Leghorn. Kurka już znosi jaja. Kurka jako jedyna nie opuszcza kurnika.

Także jeszcze młodziutkie kurki zielononóżki nie opuszczają kurnika. Noszę im rwaną zieleninę i karmię drogą kupną paszą, by wyrosły na dorodne, zdrowe kury.
Wszystkie koguty drażnią barwy czerwone i różowe. Muszę na nie uważać, gdy mam na sobie coś w tym kolorze, bo robią się nagle agresywne.

sobota, 9 maja 2009

Prace ogrodowe

Cały dzień spędziłam w ogrodzie, głównie sadząc żywopłot na skraju sadu jabłoniowego. Posiałam też trochę warzyw. Posadziłam kilka pigwowców nad rzeczką przy drodze. Poprawiłam też ogrodzenie, bo kozy właśnie odkryły, że sadek to ciekawe miejsce i zaczęły się wdzierać i obgryzać posadzone rośliny. Zwłaszcza kozioł Jacek upodobał sobie to miejsce. Nie spuszczałam dzisiaj stada kóz z oczu. Kozioł ponownie poprowadził kozy na sad, ale wstrzymał się, gdy mu ostrym tonem zabroniłam. Pogoniłam kozy spod sadu i dalej sadziłam żywopłot.Jutro dokończę sadzić żywopłot i poprawię całe ogrodzenie wokół sadu i włączę prąd. Miłą niespodzianką było to, że rośliny, które uważałam za wymarzłe, nagle ożyły i pokryły się gęstym listowiem. To wspaniale. Stąd to sadzenie żywopłotu - ałycza puściła liście. Także pigwowiec.

Niektóre z drzewek posadzonych na jesieni ożyły i wypuściły bogate liście. Jest nadzieja, że pozostałe też dojdą do siebie. Ligole kwitną przepięknie na ciemnoróżowo. Jest szansa, że doczekam się jeszcze w tym roku pierwszych jabłek. Także będę mieć czereśnie lub wiśnie. Tylko kozy muszę dopilnować, by mi tam do sadu nie wchodziły. Być może będzie konieczne postawienie stałego ogrodzenia lub wiązanie wszystkich lub części kóz na uwięzi. Póki co, spróbuję uszczelnić i poprawić to ogrodzenie co mam i podłączyć je do silnego prądu. Może wystarczy sam prąd.

Dżdżysta sobota

No i fajnie. Pasuje. Ziemia zmoczona - wysieję nasiona. Będą kiełkować w wilgotnej glebie.
Wczoraj nie wysiałam, choć chciałam i była ładna pogoda. W środku dnia zapadłam w letarg.
Potem, gdy się obudziłam, trzeba było doić kozy i poprawić ogrodzenie ogrodu i tak do ściemnienia się.
Wieczorem nieoczekiwanie przybył znajomy na grilla. Wypróbowaliśmy mój nowy grill. Upiekliśmy szaszłyki, łyknęliśmy wina, rozpaliliśmy ognisko by się ogrzać, gdy zrobiło się chłodniej, porozmawialiśmy trochę i na tym koniec ;) Żaden szczwany lisiura niech nie próbuje nocnych podchodów, bo i tak mu się nic nie uda ;))))))))
Szkoda zachodu. Indianka ma zasady i niezłomna jest :DDDDD. Żadne wino ich nie zmiękczy... ;)))))

piątek, 8 maja 2009

Wstał piękny dzień...

Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle ;)
Słonecznie, ciepło, nie ma wiatru. Ziemia jeszcze wilgotna po ostatnim deszczu – posieję nasiona warzyw. Część już wysiałam – paseczek ok. 30 metrowy. Jeszcze zostało sporo miejsca na warzywka. Trzeba paseczek maksymalnie zagospodarować i wysiać te nasiona co mi jeszcze zostały.

Wczoraj upiekłam chleb i zrobiłam utęskniony budyń czekoladowy. Dziś rano skąpałam rośliny domowe w gęstej mgle dżdżu wytwarzanego przez zraszacz kupiony w Kauflandzie w mieście łosi.

Wodząc oczyma po ścianach łazienki przy pokoiku jeździeckim, dochodzę do wniosku, że jeszcze kilka takich fajnych lustrzanych szafek by się przydało.

No, ale do szafek daleko. Co najmniej jedna powinna jeszcze w mej łazience zawisnąć – rozładowała by mi kolejną partię bałaganu. Potrzebuję taką szafkę na pozostałe środki czystości, które się nie zmieściły w tych dwóch szafeczkach. Potrzebna też szafka na leki i środki opatrunkowe czyli podręczna apteczka.

Piękne słońce zaświeciło w okna i podświetliło wymownie brudne szyby.
No, ale warzywa pilniejsze. Trzeba siać, dopóki ziemia wilgotna to nie będę musiała ganiać z konewką. Poza tym okno w pokoiku jeździeckim zastawione górą szpargałów. Najpierw trzeba te szpargały wynieść na strych zanim dopcham się do brudnej szyby. A to wszystko zajmuje czas... czas...

Wieloaspektowe podejście

Mam silną tendecję do wykonywania prostych czynności w sposób możliwie złożony, przemyślany i wielowątkowy.
To cała ja. Podchodząc do jakiegokolwiek zadania rozpatruję go z kilku lub kilkunastu aspektów i skutek bywa taki, że mój mózg przetwarza ogromną ilość danych, a ja stoję jak zaklęta nad jakimś prostym zadaniem nie mogąc się ruszyć z miejsca przytłoczona nadmiarem myśli dążących do wynalezienia złotego środka ... :)

czwartek, 7 maja 2009

Zawiłe ścieżki

Zaiste zawiłe i liczne są ścieżki wiodące do realizacji moich planów, niemniej jednak one wszystkie prowadzą nieuchronnie do wytyczonego przeze mnie przed laty celu, a wszelkie me działania są onemu celowi podporządkowane.
 
 

Nareszcie DESZCZ!

Nareszcie spadł długo oczekiwany deszcz! Obficie zrosił, zmoczył, nawodnił ziemię! Napoił rośliny! Trawa zacznie bujnie rosnąć! Drzewek nie trzeba będzie podlewać ni warzyw! Ni kwiatów! Ile mniej pracy!!! :))) Yahoo! :)))) Bardzo mnie ucieszył ten upragniony dla mej ziemi deszcz...

środa, 6 maja 2009

Cudowna kąpiel

Wczoraj, po całym, pracowitym dniu spędzonym głównie na pucowaniu łazienki i podłogi pokoiku jeździeckiego oraz na pieczeniu mięsiwa, a potem przyrządzaniu porządnego obiadu - zażyłam zasłużonej, gorącej kąpieli. Przyniosłam z kuchni 3 duże wiatra nagrzanej na wielkim piecu kuchennym gorącej, takiej w sam raz do kąpieli wody i pluskałam się długo i z zamiłowaniem. Jak słodko wykąpać się w strugach goracej wody i pachnącym miodem i wanilią płynie do kąpieli...Od razu lepsze samopoczucie... Kąpiel była boska... :)

wtorek, 5 maja 2009

Mega sprzątanie

Wczoraj ze znajomym I. skończyliśmy montować i piankować drzwi. Są jeszcze do wyregulowania i obmurowania.
Trzeba też świetlik wstawić nad jedną sztuką drzwi. Przedwczoraj hydraulik zrobił mi prowizorycznie wodę w kuchni - koniec z targaniem wiader wody z piwnicy. Teraz samo płynie. W związku z tym - zrobiłam dziś mega sprzątanie.
 
Zaatakowałam łazienkę przy pokoiku jeździeckim. Ale najpierw wyjęłam z mego mega pieca kuchennego cały popiół.
Użyłam do tego celu łopaty i grabi. Wyniosłam kilkanaście wiader tego popiołu. Potem naładowałam papieru i drzewa i napaliłam. Dzień wcześniej nalałam pełne kotły wody. Kotły stoją na mym 2,5 metrowej długości piecu kuchennym.
Szybko się nagrzały. Zrobiłam zmywanie naczyń i wielkie pranie. Wyniosłam wszystko z łazienki i wyszorowałam ją, odkaziłam, wypolerowałam, że aż lśni. Wczoraj I. był tak dobry, że mi jeszcze zawiesil dwie swiezo kupione szafki lustrzane. Napakowalam kosmetykow i srodkow czystosci.

poniedziałek, 4 maja 2009

Anakonda

W nocy przyśniła mi się potężna anakonda - wielka jak kolubryna. Powoli wpełzła na statek i zabrała się za pożeranie istot tam się znajdujących.
 
Dzisiaj dowiedziałam się o ogromnym rachunku telefonicznym. Czyżby ta anakonda to zwiastowała?
 
A wczoraj śniła mi się moja krowa Bernadetta - stała w skażonym chemicznie bagnie i patrzyła na mnie wymownie.
Jakieś chore te sny ostatnio miewam.

niedziela, 3 maja 2009

Szczwany lisiura

Poranek zaczęłam miło od karmienia moich licznych zwierzątek. Następnie udałam się do ogrodu siać warzywa. Najwyższy czas! Ledwie dziabnęłam kilka razy grządkę spulchniając ją pod siew, gdy psy zaczęły ujadać i
po chwili zza górki na drodze wewnętrznej mego gospodarstwa ukazał się obcy mi gościu.Nieco się zjeżyłam, sądząc w pierwszej chwili, że to jeden z wędkarzy stręczonych przez bezwstydnego sąsiadującego z moją ziemią właściciela stawów rybnych.
Ale gościu zagaił:"Słyszałem, że prowadzi Pani agroturystykę"
Indianka uspokoiwszy się nieco: "Raczej gospodarstwo ekologiczne. Agroturystyka będzie po skończeniu remontu. Teraz mogę co najwyżej wynająć miejsce pod namioty lub wynająć oborę na dom letniskowy w zamian za wysprzątanie."Gościu się zmieszał jakby.
Indianka: "Potrzebuje Pan dla siebie?"
Gościu: "Nie... dla znajomych ze Śląska. Mają przyjechać na wakacje w lipcu."
"Pokój mam do remontu. Gdy go zrobię, to będę mogła wynająć." - dodała Indianka
"Teraz tylko pole namiotowe lub oborę mogę zaproponować."
" To może Panu pokażę co jest do zrobienia skoro Pan tu jest i opisze Pan to znajomym. Może taka opcja będzie im pasowała?"

Indianka i gościu poszli obejrzeć oborę.

"Wie Pan, będę miała też jeden pokój do wynajęcia, ale w tej chwili jest w stanie surowym, trzeba tam wodę podłączyć do łazienki, posadzkę wylać."

Gościu: "Można zobaczyć? Trochę się na tym znam. Może będę umiał pomóc."

"No, dobrze. To niech Pan obejrzy to." - rzekła po namyśle Indianka.

Gościu i Indianka weszli do domu oglądać pokój. Od słowa do słowa - i gościu zaofiarował się podłączyć prowizorycznie wodę z piwnicy do kuchni plastykowymi rurami, które Indianka miała w piwnicy. Skręcił rury i trysnęła woda w kuchni. "Nareszcie!" - pomyślała Indianka.

Indianka chciała zapłacić gościowi za tę przysługę, ale gościu nie chciał pieniędzy. "To może chociaż na grilla zaproszę. Dam Panu te pieniądze i kupi Pan kiełbasę, cebulę, wino i urządzimy grilla. Mam nowokupionego grilla. Oto on." - To mówiąc, wyciągnęła pudełko z grillem. Z pudełka wyjęli części grilla i go skręcili od ręki. - "Fajny grill. Mój pierwszy. No to teraz będzie można grillować... :)" - powiedziała zadowolona Indianka,

Gościu był chętny na grilla, ale się śpieszył do domu. Wyznał też, że tak na prawdę z tymi agroturystami... to była lipa, że chciał Indiankę szczwanym fortelem poznać i umówić się na rozbieraną randkę!

"No wie Pan - mnie żadna randka z Panem nie interesuje. Możemy umówić się na zwykłego grilla, ale tylko na grilla i na nic więcej" - odpowiedziała zimno Indianka. "Ja jestem porządną kobietą z zasadami i mnie takie propozycje nie interesują. Nie ma takiej opcji. Szkoda zachodu, jeśli myśli Pan o TAKIM grillowaniu - to odpada." - powiedziała zdecydowanym tonem.

Gościu długo nie mógł uwierzyć i wpatrywał się w Indiankę jak niedźwiedź w baryłkę miodu. W końcu zrozumiał po kilku powtórzeniach i klarowaniach Indianki.

Indianka wyprowadziła gościa z jej posiadłości i pożegnali się formalnie uściskiem dłoni.

sobota, 2 maja 2009

Za dużo na raz

Tak sobie myślę, że chyba robię za dużo na raz. Ale tutaj jest wszystko potrzebne na wczoraj. Trzeba inwestować siły i środki i w agroturystykę i w ekologię. W końcu moje działania połączą się w jedną sensowną, dobrze zorganizowaną całość. Dziś piękny dzień. Mam zamiar się zająć zwierzyną, nabiałem i ogrodem. Przed komputerem chcę marnować czasu. Szkoda pięknego, słonecznego dnia. Tylko zjem śniadanie i do boju :)

Iwonka (moja Przyjaciółka ze szkoły średniej) urodziła córeczkę! Dali jej na imię Emilia. Jej starszy synek nadał siostrzyczce imię. Prawda, że wdzięczne? :) Zadzwoniła dziś by oznajmić mi radosną nowinę. Rozmawiałyśmy 20 minut. Jest na urlopie macierzyńskim. Namawiałam ją, by przyjechała do mnie z dzidzią na wakacje. Niestety - 700km to zbyt daleka i uciążliwa trasa jak na tak małą dzidzię... Szkoda.

Ale jak podrośnie ździebko - to przyjadą. Do tego czasu mam nadzieję też skończyć remont domu...

piątek, 1 maja 2009

Powrót do rytmu ranczerskiego

Powoli wracam do rytmu ranczerskiego czyli obrządku, serowarzenia, sadzenia roślin itd. To wstawianie drzwi i nagły wyjazd do miasta nieco wybiły mnie z rytmu. Od jutra trzeba się zabrać porządnie za gospodarstwo. Na miarę moich możliwości. Dzisiaj dzień taki lekko rozbity po wczorajszym wypadzie. Kozy i krowy przygotowane do dojenia. Trzeba doić. Jeszcze tylko umyję i wyparzę wiadro na mleko. Może jutro naleśniki zrobię? Powoli sobie tutaj wszystko poogarniam.

Siedliskowa krzątaninka

Dzisiaj zachodzi pomniejsza siedliskowa krzątaninka. Składają się na nią dziesiątki drobnych czynności, m,in. rozkładania kupionych wczoraj produktów, karmienie i pojenie drobiu i królików, psów, koni, krów, motanie pajęczynki przy klombie z żonkilami, sprzątanie wygrzebanych z ziemi przez kozie racice strzępków worków, sznurków, szkieł i innych śmieci, zabezpieczanie co cenniejszych drzew i drzewek i tym podobne czynności. Pogoda piękna, ale wieje dość silny wiatr. Do ogrodu dzisiaj nie dotarłam, ale jutro dotrę. Dzisiaj sobie uszykuję donice do zapełnienia i ogarnę siedlisko jako tako.
Muszę też zająć się serem, bo coś nie zsiada się jak należy. Muszę go lepiej dopilnować. Wczoraj kupiłam fajną rzecz pomocną w wyrobie jogurtów. Jestem ciekawa, jak się sprawdzi. Mięso czeka aż się nim zajmę. Wiele czynności i rzeczy czeka na mnie i tupta z niecierpliwością nóżkami, aż się nimi zajmę. Pomalutku. Mamy święto pracy wszak :) Nie mogę się bez końca zajeżdżać. Na czas dlugiego weekendu przyjęłam metodę drobnych kroczków. Robię to, na co w danej chwili mam ochotę. Czyli jeśli naszła mnie chęć zabezpieczyć przed kurami i kozami klomb - to go zabezpieczam. I tak po kolei. Gdy robi się to, na co się ma ochotę, to człowiek się nie męczy. Czynność sprawia przyjemność, cieszy. Oto właśnie chodzi. By zrobić, a się nie narobić :)))). Muszę brać przykład z rodaków. Nikt się specjalnie w tym kraju nie zajeżdża ;)))).
 
 
 

Mój bajeczny ogród

Piękna pogoda - długi, spokojny weekend przede mną - czas na kreowanie mojego wymarzonego ogrodu...
Przyjemne zajęcie... :)

Nocne ADHD

3.33 w nocy, a ja zamiast spać - obmyślam sposoby na obejście niemożliwie długich 3 tygodni oczekiwania na zakichany świetlik.
Wymyśliłam genialny sposób. Zamiast okienka nad drzwiami, zamontuję luksfery. Podejrzewam, że cenowo wyjdą podobnie, a może i taniej niż jakieś tam okienko, a napewno dużo bardziej dekoracyjnie i efektownie. Jeszcze nie mogę się na kolor zdecydować. Może przezroczyste?

czwartek, 30 kwietnia 2009

Porwanie na zakupy

Dzisiaj z rańca zostałam porwana na zakupy do Ełku przez znajomych. Ja już sobie odpuściłam ten wyskok do miasta, bo mam tu co robić i w ogóle nie byłam przygotowana do tego wyjazdu, ale znajomi pomogli mi wydoić krnąbrną krowę i przekonali, żeby jednak pojechać. Zostałam wyrwana jak Indiana Jones z buszu :))) I tak czułam się w tym mieście... Jak Indiana Jones :))). Kolega załatwiał swoje sprawy, a ja ruszyłam na zakupy. Ostro poleciałam z tymi zakupami. Już nie starczy na okienka :P Chyba jestem zakupoholiczką. Normalnie wpadłam w jakiś trans. :)))))) Chyba się muszę leczyć :)))). Ale jest w tym trochę winy pana pomiarowca od okienek, bo zniechęcił mnie perspektywą 3 tygodni czekania na okna, poza tym nie przysłał obiecanej wyceny, a mi się nie chce tak długo czekać. Chcę coś działać już teraz. Chcę mieć normalne warunki w domu, a nie wieczny rozpiździaj... :) No i zaczęłam robić zakupy i poleciałam z nimi na maxa... Są tego jednak duże plusy... Wyremontuję jeden pokój i może kuchnię. NARESZCIE.

środa, 29 kwietnia 2009

Boże, jak pięknie!

Jak pięknie wokół i cieplutko! Zabieram się za obrządek zwierzyny i porządek na siedlisku... :)

Gee... how hungry I am!

Ale mnie ssie... o kurka wodna...Trzeba jakieś pożywne śniadanko zmontować.
śmieciarze już z rańca byli i próbowali otworzyć ledwo zapiankowane drzwi!
chwila moment i by zepsuli misterną robotę. Jak to trzeba uważać na ciołków?
Chwila nieuwagi i taki spsuje czyjąś pracę.
Kury wypuszczone - dziobią z upodobaniem trawkę. Klomb zabezpieczony częściowo siatką z beli siana. Trochę to słabe i się rwie, ale jakaś to zapora. Lepsza taka, niż żadna. 5 żonkili zakwitło i niech zakwitną pozostałe. Dzisiaj zakończę osłanianie rabaty przed kurami i kozami tą zwiewną pajęczynką.
Siatkę nareszcie dostałam. Wykorzystam ją gdzie indziej. Mam co grodzić.
W razie porwania pajenczynki, założę plastikową siatkę. Zostało mi jeszcze kilka kawałków zielonej siatki. Trzeba pozostałe cenne drzewa pozabezpieczać przed kozami-wandalami.
Karma dla kurczaków zamówiona. Powinnam dostać lada dzień. Jest na tyle ciepło, że warto by było kurczaczki na dwór wypuścić. Tylko muszę je dobrze zabezpieczyć. Zmontować im jakieś bezpieczne ogrodzonko.
Koniom i krowom, królikom - trzeba dać owsa.
Kozy i krowy wydoić. Ser nastawić. Mam co robić.

wtorek, 28 kwietnia 2009

Umorusana - but happy :)

Nareszcie coś drgnęło. Wstawiłam nowe drzwi od południa i od północy.

Przez południowe wejście pięęękny widok, aż przez chwilę pożałowałam, że jednak nie wstawiłam w tym miejscu szklanych drzwi.
Prześliczny widok na łąki, pastwiska, sadek, rzeczkę, drogę - po prostu cudo.
Ale pełne, mahoniowe drzwi z dużym witrażem też ładnie się prezentują. Namęczyliśmy się z nimi dzisiaj większość dnia, bo lekko zwichrowane się okazały i nie można było ich dobrze wpasować w otwór o tym samym rozmiarze. W końcu je wcisnęliśmy. Miałam w tym swój znaczący udział - wbrew znajomemu, który strasznie oburzony był, że kobieta zabiera głos w sprawach remontu: "Pani się na tym nie zna!!!" - zeszlifowałam flexem resztki zaprawy z cegieł i lekko podszlifowałam te cegły - i dopiero wtedy te drzwi wcisnęliśmy w ciasny otwór.

Natomiast z drzwiami od północy poszło łatwo - myk i zapiankowane już. Kotwy wkręcimy za parę dni, bo znajomy jutro nie może, a poza tym trzeba świetlik zamówić nad te drzwi. Stare drzwi na razie jeszcze zostały, bo nad nowymi brak tego świetlika i by mi tu wiało i było zimno nocami.

Mój dom dzięki tym nowym drzwiom zrobił się od razu jakiś taki przyjemniejszy, zwłaszcza dzięki tym południowym drzwiom. Dużo przyjemniej wychodzi się przez południowe drzwi z pięknym widokiem, niż przez te północne.
Graciarnia została odblokowana i niebawem mam nadzieję zyskać podłogę w tym pomieszczeniu.

Póki co, muszę zainterweniować w gminie, bo mi woda zalewa piwnicę - główny zawór cieknie.
Tak sobie marzę i rozmyślam, że chyba przerobię ganek na kurnik i będę wchodzić do domu tylko od południa.

Tyle, że schody jakieś muszę zrobić drewniane. I tak kury się pchają na ten ganek pasjami.
Chyba urządzę im tak kurnik. Przy najmniej na razie. Jeszcze się zastanowię nad tym.
Ganek cieknie. Przydałoby się coś zrobić z daszkiem. Poza tym to dobre miejsce na skład drewna.

Może urządzę tam właśnie skład drewna? Pomyślę.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Bernadetta zainseminowana...

Simentalem mlecznym o dźwięcznym imieniu Bingo :)))
Na razie się krowiszonowi upiekło. Ma rok na poprawę zachowania. Jak będzie dalej mnie wkurzać, to pojedzie do rzeźni za półtora roku. Niam.
 
 

Spiąca!

Krowiszon wczoraj dał mi popalić. Czuję się połamana i śpiąca. Na wpół śpiąca realizuję różne sprawy. Muszę się zdrzemnać chociaż troszkę, bo oczy mi się same zamykają. Dobraaanooc...

Bernadetta doprowadziła mnie do szału!!!

Krowiszon przegiąl na całej linii!!! To się w głowie nie mieści, co wredne, krnąbrne krówsko wyprawiało dzisiaj!
Wkurwia mnie ta krowa! Potnę bydlę na kotlety!!!

niedziela, 26 kwietnia 2009

Karma dla kurczaków

Wpisałam w przeglądarkę: "Karma dla kurczaków" i wyskoczyły liczne propozycje zakupu "karmy z kurczakiem" ;)))))))
 
Muszę kupić w internecie karmę dla kurcząt, bo skończyła się kilka dni temu, a lokalny dostawca boi się wertepów drogi gminnej przed moim gospodarstwem i ma opory przed dowiezieniem karmy na gospodarstwo.
 
Kurierzy mają wyższe nadwozia swoich samochodów dostawczych, a listonosz zahartowany w jeździe po wertepach, to któryś z nich mi ją dowiezie bez problemu.
 
W przyszłym roku koniecznie muszę sobie kupić jakiś pojazd, bo jest mi za cieżko i za trudno bez własnego środka lokomocji i nie chcę nadużywać biednego listonosza. On i tak ma co robić.
 
 
 
 
 

Kozina - przepisy z australijskiej farmy

Goat-meat is eaten in more households worldwide on a daily basis than any other meat.
It is healthy, low in fat and cholesterol and is versatile for many styles of eating

Quality kid meat is beautiful and rivals top quality lamb. Milk fed kid meat or capretto is so tender and can be enjoyed in so many ways

You can bake or stew goat just like lamb, and the following are just some of my favorite goat-meat recipe ideas, and goat-curry is my favorite meal.

Przepisy na mięso kozie

Torba odpowiedzi

Znalazłam ciekawą witrynę pt. Torba z Odpowiedziami ;))) http://www.answerbag.com/
Zadajesz pytanie i czekasz na odpowiedzi z całego świata :))))) Haha... fajne... :))))

Hungry

I am a sort of hungry. It's time to prepare a breakfast. What shall I eat today?
I think - something nutritious. Lots of work in front of me. Gee... how hungry I am... :)

sobota, 25 kwietnia 2009

Chory thriller

W TV chory thriller. Psychodeliczny i spocony. Nie podoba mi się, ale nie chce mi się wstawać by zmienić kanał :)

Fajne przepisy

Znalazłam fajne przepisy z wędrówek kulinarnych Roberta Makłowicza. Cieszę się. Uwielbiam ten program, a zwłaszcza sposób prezentacji wykonania różnych oryginalnych potraw.
Niestety, jak na razie nie mogę dotrzeć do polskojęzycznych przepisów na kozinę. Niewiele ich albo szczątkowe.
Trzeba będzie znowu poszperać na amerykańskich stronach.

piątek, 24 kwietnia 2009

Sucha wiosna

Z jednej strony dobrze - jest dojazd do mojego gospodarstwa, ale z drugiej strony źle - ziema bardzo sucha, trawa słabo rośnie.

środa, 22 kwietnia 2009

Centrum dowodzenia - Rancho!

Centrum dowodzenia Rancho Romantica de Red - rusza od dzisiaj z kopyta! Manewry wiosenne w toku!

wtorek, 21 kwietnia 2009

Wiosna pracowita

A zanosi się na jeszcze pracowitszą. Dziesiątki czynników do ogarnięcia - a wszystko to jeden mózg musi ogarnąć i uporządkować oraz w sensowne działania zorganizować. Po chwilowej stagnacji - nareszcie progres na widoku.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Strasznie śpiąca...

Strasznie śpiąca dziś jestem od samego rana - nie mogę się dobudzić.Strasznie bolą mnie ręce.
Raz po raz zamykają mi się oczy i zasypiam. śnią mi się różne zwierzęta: wąski wąż - chyba żmija jadowita,
kurczaki, jakiś dziwny ptak unoszący się nad kurami i kurczakami w powietrzu. Jestem zmęczona, ale mimo to działam i załatwiam co się da w internecie. Internet to o tyle dobra sprawa, że nie wychodząc z domu, a nawet z łóżka i ledwo widząc na oczy ze zmęczenia - mimo to można wiele załatwić. Więc załatwiam. 

niedziela, 19 kwietnia 2009

Chłodny wieczór

Do późna sadziłam drzewka w ogrodzie. Posadziłam kilkanaście szarych renet i trzy ligole oraz dwie podarowane czereśnie. Wieczór chłodny dość. Przeziębiłam się. Kilka godzin wcześniej walczyłam z Bernadettą by ją wydoić. Strasznie się stawia. Za to Hiacynta grzeczna jak aniołek. Kur dziś nie wypuszczałam, coby mi rabaty nie rozgrzebały.
 

Jak ten czas leci

Kurczę. Dopiero co była 7.00 - a tu już południe! Trochę poczytałam, coś niecoś poprzeglądałam i opracowałam, coś wysłałam - i już południe! Oto przyczyna dlaczego tak mnie ssie. Trzeba wstawać i jajecznicę zdziałać.
A potem myk na pole :)

sobota, 18 kwietnia 2009

Wiosenne porządki i prace ogrodowe

Krowy niecierpliwie czekają na udój, ale ja muszę odpocząć, bo się dzisiaj napracowałam.

Najpierw przygotowałam sobie kilka dołów pod drzewka. Potem przesadziłam żonkile z miedzy pod dom, bo wyszły już i niedługo zakwitną. Skopałam rabatę pod wiekowymi gruszami pod domem i posadziłam przywiezione taczką z drugiego końca ziemi żonkile. Tam rosły na miedzy fajnie – ziemia tam bardzo żyzna. Rozrosły się i rozmnożyły. Teraz nimi zapełniłam prawie całą rabatę. Grusze zabezpieczyłam siatką przed kozami, bo je strasznie w zeszłym roku poogryzały. Na szczęście te zniszczenia nie zabiły drzew – wypuściły pąki i niebawem zakwitną. Całą rabatę i tak planuję ogrodzić siatką by kury nie rozgrzebały rabaty i kozy by nie zdeptały kwiatów. Na razie nie mam tej siatki – czekam, aż znajomy dowiezie w przyszłym tygodniu. Z chęcią ogrodziłabym już, bo boję się że zwierzęta, zwłaszcza kury zniszczą mi ledwo co posadzone kwiaty. Rośliny porządnie podlałam aby się łatwiej przyjęły.

Rano chłopcy przysłani przez znajomego przywieźli kilka drzewek rodzimych wiśni i czereśni. Nieco pokręcone, ale z dwie ładne sadzonki też dało się wybrać. Te posadzę w ogrodzie, a te pokręcone – gdzieś na miedzy może. Chociaż może jeśli nad nimi popracuję i je spróbuję uformować jakoś sensownie to też mogą wyglądać pięknie. Teraz zastanawiam się gdzie te czereśnie i wiśnie posadzić. Czereśnie bardzo mocno się rozrastają – to rozłożyste drzewa. Kwitną na bladoróżowo. Widok dorosłej, dojrzałej czereśni, to piękny widok. Jutro zdecyduję gdzie je posadzić, by wyeksponować ich naturalne piękno.

W moim nowopowstającym ogrodzie zakwitają raz po raz nowe gatunki kwiatów. Jedne przekwitają – drugie zakwitają, a trzecie się rozwijają. Na razie jest ich niewiele – ale będzie za rok więcej. To byliny wieloletnie. Rozrosną się i będzie coraz piękniej. Drzewka posadzone na jesieni wyglądają na wymarznięte. Jak nie puszczą pąków do połowy maja – to je chyba wymienię na inne sadzonki. Agresty przetrwały i zielenieją. Puściły listki.
Przestawiłam część ogrodzenia ograniczając koniom wybieg. Na tej części, którą od koni odgrodziłam są drzewa do zabezpieczenia przed kozami. Wystarczy że nałożę siatkę i kozy niekoniecznie będą tę siatkę szarpać, a konie – zwłaszcza Hannibal – na pewno będzie. Upodobał sobie tę zieloną siatkę do szarpania i podrzucania.

Na jedno z drzew już siatkę nałożyłam i koniś natychmiast się nią zainteresował. Więc nie było wyjścia – szybko musiałam przestawić z 200 metrów ogrodzenia. Przy okazji przestawiania okazało się, że trzeba było naprostować szpilki od tyczek, bo się powyginały i tyczki krzywo przez to stały.

Rano też zmieniłam kurczaczkom wodę i dałam im jeść w pomysłowym pojemniku.
Załączyłam pranie i coś sobie zrobiłam do jedzenia na prędce.
No i tak zszedł cały dzień. Teraz już zmierzcha. Jam ci jest padnięta i chce mi się spać, ale krowy czekają.
Trzeba doić.

Kundel sołtysowej

Od kilku dni znów rudy kundel sołtysowej przyłazi na moje rancho. Oszczekuje moje kozy i na mnie szczeka. Zrobił się bezczelny - wchodzi nawet na ganek do mojej suki.
Co za tępa, upierdliwa baba - tyle razy jej mówiłam żeby nie puszczała swoich kundli na moją ziemię. Nic nie dociera do tej ciemniary :(((

piątek, 17 kwietnia 2009

Hiacynta zainseminowana!

Krowa Hiacynta zainseminowana simentalem o brzęczącym imieniu Grosz. Oby skutecznie :)
Za miesiąc będzie wiadomo, czy skutecznie, chociaż niekiedy i zainseminowane krowy jeszcze bydłują.
Byłoby dobrze, aby zaskoczyła za pierwszym razem. Teraz z kolei Bernadettę muszę mieć na oku bo i ona do krycia. Pomrukiwała dzisiaj, a wczoraj intensywniej z tendencją do wychodzenia z ogrodzenia.

Po południu był Lech i jego pracownik wyregulował mi jedno niedomykające się okno. W tym czasie lub wcześniej, gdy był listonosz - krowy wyszły z gospodarstwa, bo któryś bramy nie zamknął za sobą. Pomaszerowały 2km na wioskę. Gdy Lech z żoną odjechali - zorientowałam się, że bydła nie ma. Po śladach odciśniętych w glebie znalazłam krowy.Zabrałam je z niemałym trudem do domu.

Listonosz gdy był zostawił suchy chleb dla psów. To miło z jego strony. Psy nażarte aż pękate. Dostały dziś ugotowany ryż, mleko, chleb - do syta. Saba zrobiła się wielka jak baryła i mocarna w pysku wielce. Mało mi ręki nie użarła, gdy ją przytrzymywałam aby nie pogryzła pracownika Lecha, gdy wchodził do domu okno wyregulować. Kury też wypasione - hasają po terenie całego siedliska, a nawet zapuszczają się nad rzeczkę. Koguty pieją donośnie pięknie. Niekiedy ich pienia rosną ogromnie podwajane echem, gdy ich pienie po wodzie niesie. Kurczaki rosną - wczoraj je wyniosłam z łazienki do kurnika, bo zaczęły się rozłazić po domu. Tam mają więcej miejsca. Oddzieliłam je od dorosłych kur gęstą siatką. Kogut się kurczakom przygląda bacznie i widać przymierza się do kogutowania przyszłym kurkom.

Tego samego typu gęsta siatka odgradzająca kurczaki będzie mi też potrzebna do zabezpieczenia co cenniejszych drzew przed kozami, bo obgryzają mi drzewa pasjami.
Np. kasztanowców i czeremchy mi szkoda, bo ładnie kwitną.

Saba jakoś chyba oswoiła się z widokiem kur i chyba już ich nie zagryza. Z dwa razy urwała się z uwiązu, ale nie skorzystała z okazji by zagryźć kurę. Piór nie zauważyłam.Może przypadek. Może miały tylko szczęście. A może zrozumiała, że nie wolno kury ruszyć? Kury stały się nieostrożne. Moja piękna kurka śnieżnopiórka weszła na ganek i zrobiła sobie gniazdo na jego środku tuż pod bokiem Saby. Bardzo ryzykowała moim zdaniem, ale może faktycznie suka pojęła, że kur ruszać nie wolno?

Miałam dzisiaj zakładać ogród, ale przez szukanie i sprowadzanie tych krów zeszło mi kilka godzin.
Nabiegałam się za krowami po polach i drodze niemało. Nogi mnie bolą aż pulsują. Spać!

środa, 15 kwietnia 2009

Biznes plan dla gospodarstwa agroturystycznego

... gotowy - ma 34 strony już i dalej rośnie, bo go przerabiam i
rozbudowuję - chyba wpadłam w trans pisania biznes planów. Nie wiem czy z
tym zdążę na czas - najwyżej się narobię na darmo, ale za to na następny raz
to już będę gotowa na 100 procent. Poza tym - może go wykorzystam gdzie
indziej?
Tak czy inaczej taka umięjętność i wiedza jaką sobie właśnie odświeżam, na
pewno mi się jeszcze przyda.

Indianka

Drzewka są...

... ale to nie koniec inwestycji - teraz trzeba je posadzić i to w tempie zanim uschną!

niedziela, 12 kwietnia 2009

Pozdrawiam świątecznie...

ni... Przyjaciół, którzy o mnie pamiętają w te święta: Magdę i Szymona z Województwa Zachodniopomorskiego, Andrzeja z Brwinowa, Tomka z Warszawy, Blankę z Poznania oraz moją rodzinę ze Szczecina :) Dzięki za pamięć - to bardzo miło z Waszej strony, że o mnie myślicie :)). Udanych świąt Wielkanocnych :) Ja mam samotne, ale za to mam świeże jaja od własnych, zaprzyjaźnionych kur i mam też niemal 3 tuziny żywych i dokazujących kurczaczków :) Idzie wiosna i robi się coraz przyjemniej :)).

Serdecznie pozdrawiam,
Izabella

sobota, 11 kwietnia 2009

Praktyki zawodowe na rancho

Chcesz zdobyć cenne umiejętności i doświadczenie, aby zwiększyć swoją wartość rynkową i stać się cennym pracownikiem dla przyszłych pracodawców? - Na mym rancho masz możliwość nabycia poniższych umiejętności:

Wykaz umiejętności ogrodniczych/rolniczych/hodowlanych:
  • Sadzenie drzewek
  • Nawożenie sadu obornikiem
  • cięcie drzew piłą spalinową
  • obsługa motopompy wodnej do nawadniania sadu
  • obsługa ręcznej wiertnicy glebowej do nasadzeń i ogrodzenia
  • przycinanie racic u bydła
  • struganie kopyt u koni
  • dojenie krów
  • dojenie kóz
  • robienie zastrzyków zwierzętom
  • kolczykowanie
  • uprawa ziemi koniem
  • powożenie bryczką
  • trening koni
  • nauka jazdy konnej
Wykaz umiejętności budowlanych i wykończeniowych:

  • bielenie obór
  • kopanie rowów
  • brukowanie
  • wylewka betonowa
  • tynkowanie wapienno-cementowe
  • narzucanie tynku typu baranek
  • nawiercanie otworów w ścianach
  • proste podłączenia elektryczne typu gniazdko, włącznik, kinkiet
  • hydraulika
  • kafelkowanie
  • fugowanie
  • kładzenie paneli
  • murowanie
  • budowa szalunków
Inne

  • wyrób nabiału
  • wyrób konfitur
  • rozbiór mięsa
  • wędzenie
  • wyrób kiełbas
W ramach praktyk zawodowych na rancho oferuję: możliwość szkolenia z powyższych umiejętności (ilość i rodzaj poszczególnych umiejętności zależna od długości odbywania praktyki), darmowe zakwaterowanie i wyżywienie, na koniec szkolenia - świadectwo ukończenia szkolenia z wyszczególnionymi opanowanymi umiejętnościami i ich ocena.
Świadectwo wystawię w języku polskim i na życzenie w j. angielskim. Będzie ono bardzo pomocne przy znalezieniu płatnej pracy w kraju i za granicą. Zainteresowanych serdecznie zapraszam do składania aplikacji drogą emailową: RanchoRomantica@vp.pl
Nabyte na rancho umiejętności będą przydatne zwłaszcza w małych gospodarstwach rolnych i agroturystycznych, w ogrodnictwie, sadownictwie, hodowli. Zapraszam studentów zwłaszcza kierunków pokrewnych z rolnictwem i weterynarią. Na mym rancho znajdziecie wielką różnorodność zwierząt i roślin oraz bliski kontakt z naturą.

Pozdrawiam,
Indianka

Atak na glebę

Zastanawiam się jak tutaj sobie zaplanować dzień sensownie, by jak najwięcej zdziałać. Drzewka czekają, ale ogródek warzywny też by wypadało obsiać własnym ekologicznym warzywem.
 
Zacznę od pożywnego śniadania, cobym miała siłę pracować fizycznie. Za jakąś godzinę upiecze się chleb. Ręce aż mnie świerzbią by wgryźć się świderkiem w ziemię. Kupiłam też fajne szerokie grabie do wygrabienia działki pod warzywa. Tylko nie rozumiem czemu mnie tak mięsnie rąk i karku bolą. Co prawda wczoraj wędrowałam z nieco ciążącą torbą. Pewnie to ona mnie tak usztywniła teraz. Muszę jakoś się pozbyć tej drętwoty. Nie rozumię, czemum taka jestem senna i ogólnie zmęczona. Te wędrówki chyba mnie tak wykańczają. Muszę sobie samochód kupić. Muszę oszczędzać moje wątłe siły.
 
Pojemniki domowe mam pełne ziemi - czas posiać nasiona pomidorów! Przez najbliższe 3 dni albo i lepiej nigdzie się nie ruszam. Działam na ranczo. Ograniczę też net. Tylko wieczorkiem poszukam sobie jeszcze pompy odpowiedniej do nawadniania sadu.
 
Well - do dziełła, Izabella!

piątek, 10 kwietnia 2009

Świderek

Od dziś jestem szczęśliwą posiadaczką świderka - nawet pozwolono mi zryć trawnik przed sklepem celem jego wypróbowania. Jutro sadzę drzewka w te doły co mam już wykopane, a gdy mi się one skończą - zaatakuję ziemię wiertnicą glebową. Bardzom ciekawa jak się ów wynalazek sprawdzi na mych włościach. Chyba nie wytrzymam z ciekawości i jutro nawiercę otwór próbny, a nawet kilka :) Chyba Miecio już nie będzie mi tutaj potrzebny do pomocy :)))).
Niech żyje drobna mechanizacja ogrodnictwa i wynikająca z niej niezależność od niepewnych pseudopomocników :) NIECH ŻYJE! :)))

czwartek, 9 kwietnia 2009

Czas sadzenia

Ledwo 2 tygodnie temu była jeszcze zima. Śniegu napadało aż grubo. Teraz
jest tak ciepło, że w samym podkoszulku po gospodarstwie chodzę i z gołymi
nogami. Multum roboty czeka na mnie. Drzewka z niecierpliwością tuptają
korzonkami by je posadzić.Część puszcza pąki, część wygląda na uśpioną,
część na uschnietą. Trzeba szybko sadzić.

Nie ma co liczyć na Mietka - słyszałam, że od 3 dni chleje we wsi i wcale mu
się nie śpieszy by przyjść do pomocy.
Nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło - zaoszczędzę pieniądze jeśli on
nie przyjdzie. Dzisiaj zabieram się do sadzenia. Zobaczę, jak mi to wyjdzie.
Może dam radę sama wszystko posadzić. Najwyżej zajmie mi to dużo czasu.

Trzeba paczkę z nabiałem dziś uszykować też. Krowy i kozy wydoić. Wygrabić
siano z poddaszy i dać zwierzętom. Podsypać im owsa. Kury zaczęły nieść
jaja. Na razie niewiele tych jaj, ale już na święconkę kilka mam :)

Wczoraj duży kogut pognał małego kogucika po podwórku tak, że liliputek ze
strachu aż nie wrócił do kurnika na noc. Dzisiaj rano słyszałam jego pianie
tak blisko, że myślałam, że jednak wszedł do kurnika. Tymczasem sprytny
kogucik wskoczył, a raczej wefrunął na parapet okiennka kuchennego i z tej
pozycji tak sobie fajnie piał.

Ciekawe gdzie kureczka liliputka, bo i ona na noc nie wróciła do kurnika.
Mam nadzieję, że nie została upolowana przez kunę, jastrzębia lub inne
ptaszydło.

Muszę siatkę kupić dla kur i ogrodzić im wybieg. Działkę pod warzywa
wygrabić i obsiać warzywami. Nie wiem czy się wyrobię z tymi wszystkimi
pracami. Mam za dużo zadań do sprostania teraz. Najpilniejsze są drzewka.
Szkoda, że nie mam nikogo do pomocy, ale z drugiej strony to MÓJ OGRÓD i
MOJA SATYSFAKCJA i PRZYJEMNOŚĆ z jego zakładania. Tyle, że tak strasznie
dużo do zrobienia, a ja jestem sama jedna i niezmechanizowana i boję się, że
zmarnują się mi te drzewka, tym bardziej, że sucho jest. Sucha wiosna. Będę
musiała się wiader wody natargać całe mnóstwo. Szczęście, że do wody blisko.

Samo się nie zrobi. Trzeba sadzić. Najgorzej się zabrać do tego. Potem
pójdzie z górki. Na pierwszy rzut pójdą ligole. Ich sadzonki już puszczają
pąki, więc przetrwały zimę mimo potężnego mrozu.
No, ale były głęboko zadołowane. Tak głęboko, że teraz ich nie mogę
wyciągnąć ;))) Wczoraj 2 godziny grzebałam rękami w ziemi próbując je
wyciągnąć. Nadaremno. Dzisiaj im nie odpuszczę. Muszę dzisiaj posadzić choć
kilka sztuk. W sumie mam wykopanych z kilkadziesiąt dołów. Na początek
starczy. Ale i tak trzeba będzie zaprawić je obornikiem, bo strasznie jałowa
ziemia w tym sadku - sam piach i żwir. Część zaprawiłam na jesieni. Dodałam
też darń. Te doły zagospodaruję w pierwszej kolejności.

W sadku kwiatki zakwitły. To jakieś cebulice - chyba szafirki, które
posadziłam na jesieni. Od razu w sadku milej. Ciekawe czy pozostałe cebule
przetrwały. Mam grządkę naszykowaną na sadzenie ałyczy, ale chyba wsieję w
nią nasiona śliwy węgierki i nasiona róży marszczonej (rosa rubinosa).
Na pewno część drzewek uschnie lub wymarznie, więc trzeba będzie je
wymieniać i wtedy posadzę własnoręcznie wyhodowane węgierki. Tato nasiona
przysłał w zeszłym roku i pół roku chłodziły się w lodówce coby ulec
stratyfikacji. Nie pamiętam, czy jest im skaryfikacja potrzebna, ale chyba
nie, bo tato sadził normalnie w glebę i wyrosły same z siebie koło domu
(szkoda, że mnie nie uprzedził gdzie je posadził, bo bym je w porę
zabezpieczyła przed kozami, a tak kozy wszystkie drzewka zjadły
doszczętnie).

Jabłoń LIGOL - opis
Owoc: Duży do bardzo duży, kulistostożkowaty, żebrowany przy kielichu, od
nasłonecznionej strony pokryty ciemnokarminowym rumieńcem.
Miąższ: Smaczny, kremowy, soczysty, aromatyczny, słodko-kwaskowaty.
Drzewo: Odporność na mróz: wysoka
Plenność: bardzo duża
Idealnie owocuje w pobliżu odmian: Elise, Gala Must, Gloster, Golden
Delicious Reinders, Idared, Jester, Lobo, Pinova, Rubin, Szampion.
Dojrzewanie owoców: przełom września i października.
Ogólnie: Polska odmiana deserowa, wcześnie i obficie owocująca,
charakteryzująca się bardzo dobrą jakością owoców.
Miejsce wyhodowania: Polska
Pochodzenie: Linda x Golden Delicious
Wzrost: średni, korona o mocnej konstrukcji, średnio zagęszczona, konary
lekko zwisające, tworzą szerokie kąty z przewodnikiem, nadaje się do
formowania koron wrzecionowych.
Zapylacze: Delbard Jubile, EliseR, Elstar, Enterprise, Gala, Gloster,
GoldRush, Golden Delicious, Idared, Jester, Lobo, LodelR, PilotR, PinovaR,
Rubin, Szampion, Witos.
Odmiany zapylane: Alwa, Early Freegold, Idared, LodelR, Paulared.
Owoce: duży lub bardzo duży, kulistostożkowaty, z wyraźnym żebrowaniem przy
kielichu, skórka gładka i błyszcząca, a od strony nasłonecznionej całkowicie
pokryta rozmytym, czerwonokarminowym rumieńcem.
Dojrzałość zbiorcza: wrzesień/październik.
Przechowywanie: chłodnia: 5 - 6 miesiące; chłodnia KA: 6 - 7 miesięcy.
Wytrzymałość na mróz: średnia/duża
Podatność na choroby: parch -mała/średnia; mączniak - mała/średnia; zaraza
ogniowa - duża; inne: choroby kory i drewna - mała; gorzka plamistość
podskórna - duża; gorzka zgnilizna jabłek - duża.

No to do dzieła. Najpierw pożywne śniadanie i nastawię pranie - bo ciuchów
czystych na zmianę mi brakuje.
Pożywne śniadanko musi być, bym miała siłę pracować fizycznie w mym
ukochanym sadku. Chyba sobie upitraszę jajecznicę na boczku i z cebulką.
Uwielbiam taki skład jajecznicy.
Jeszcze pomidorki by się przydały. A propos - powinnam posiać nasiona
pomidorów w domu. Jejkuś - ile zadań przede mną. Całe multum i ciągle coś
się domaga uwagi mojej!
O! I chleb muszę upiec, bo się skończył!

Well, do dzieła, Izabella!

środa, 8 kwietnia 2009

Pomoc na gospodarstwie potrzebna od ZARAZ

Dałam ogłoszenie i czekam kto się zgłosi. Mam wzmożoną ilość pracy i sama nie wyrabiam.
Pilnie potrzebuję pomocy od ZARAZ.

Potrzebuję do pomocy osoby uczciwej, sumiennej i lojalnej. W zamian oferuję zakwaterowanie w pokoju gościnnym z łazienką (wc, umywalka, brodzik - wodę do łazienki bierze się z kuchni obok) całodzienne wyżywienie oraz szkolenie w pracach gospodarskich.


niedziela, 5 kwietnia 2009

Wysoko latają, daleko chodzą

Dowiedziałam się, czy też upewniłam w pogłoskach, które już wcześniej do mnie docierały, że zielononóżki to dość kłopotliwe kurki. Rozłażą się obszernie, wysoko latają. Będzie trudno je upilnować, aby mi ich jastrzębie i lisy nie wyłapały. Potrzebna długa, wysoka siatka - być może też i sieć nad ich wybiegiem, coby nie wyfruwały mi z ogrodzenia i coby jastrzębie ich nie mordowały z powietrza.
 
Przy okazji dowiedziałam się, że zielonóżek nie można trzymać w zamknięciu, tak, jak inne kury. Muszą chodzić po obszernym wybiegu. Trzeba będzie im stworzyć odpowiednie warunki, a to będzie kosztowało.
 
Za to ich jaja są bardzo zdrowe. Zawierają o połowę cholesterolu mniej niż jaja innych niosek.
 
Tymczasem moje kurczaczki rosną sobie na razie w dużym kartonie. Faktycznie, mają tendencję do wysokiego fruwania.
Są bardzo bystre. Zauważam wyraźną różnicę w ich zachowaniu, a w zachowaniu kurcząt towarowych niosek.
 
 

Miłe zdarzenie

Mężczyzna, który kupił ode mnie byczki - chciał kopię naszej umowy i przy okazji zrobił mi miłą niespodziankę i zawiózł mnie na zakupy do Olecka. Nakupiłam całe dwa kosze artykułów spożywczych. Pomógł mi je załadować, odwiózl mnie z zakupami do domu i pomógł produkty rozładować. Będę miała zapas artykułów na jakiś dłuższy czas. Bardzo mi miło, że bezinteresownie zatroszczył się o mnie ktoś zupełnie mi obcy i tak nieoczekiwanie. Byłam wręcz zdumiona, że są osoby, które stać na takie ludzkie odruchy. Fajnie, że są tacy ludzie.

sobota, 4 kwietnia 2009

Ostatni tydzień - czwartek

W czwartek sprzedałam byczki i kupiłam pół tony zboża - kury mają co jeść :)) Pozostałe zwierzaki takoż.

Ostatni tydzień - środa

W środę byli interesanci. Zrobiliśmy pomiary.

Ostatni tydzień - wtorek

We wtorek kupiłam ogromną belę siana - ledwo weszła na busa. Potem byłam w Ełku. Wróciłam na rowerze - 50 km :)))

Wiosenne zmęczenie?

Jakoś jestem bardzo zmęczona i obolała. Wczoraj zrobiłam obrządek zwierzyny - nakarmiłam wszystko co żyje, wydoiłam kozy i jedną krowę, bo druga mi się nie dała, a ja nie miałam siły z nią walczyć. Dzisiaj koniecznie muszę ją zdoić, ale bez poskromu się nie obejdzie. Krowy tęsknią za byczkami.
 
Wczoraj też wyzbierałam wyłażące z ziemi za oborą po przedostatnich właścicielach gospodarstwa śmieci.
Konie kopytami zmieliły tam głęboko glebę i śmieci wydostały się na wierzch. Stare sznurki, jakieś szmaty itp.
Tam mam zamiar posiać warzywa, bo tam dobra gleba z dużą zawartością przerobionego obornika.
Dzisiaj wygrabię ten kawałek i przygotuje pod siew. Trzeba będzie ten paseczek zagrodzić przed zwierzyną.
 
Krowy uwiązałam nieopodal tego miejsca by zryły mi kopytami kolejny paseczek. Dostały po wiązce siana i tam jadły i kręciły się mierzwiąc kopytami glebę.
 
Przede mną sterty papierów do przerobienia. Muszę się za nie wziąć wreszcie. Kurczę, za dużo pracy na jedną osobę - sadzenie drzewek, obrządek zwierzyny, papierzyska do opracowania, remont do zrobienia.
Nie wiem czy dam radę. Będzie trudno o ile to w ogóle możliwe. Zrobię to co niezbędne. Ale wszystko jest niezbędne. Z czegoś trzeba zrezygnować albo rozłożyć w czasie, bo nie dam rady. Rozłożyć w czasie!
 

środa, 1 kwietnia 2009

Totally exhausted

Nadmiar zadań do realizacji sprawia, że jestem wyczerpana i muszę odpocząć, zregenerować siły i przemyśleć wiele rzeczy. Nie mam siły ni czasu na pisanie bloga, choć się sporo dzieje i jest o czym pisać. Za jakiś czas tu wpadnę. See you soon after the busy time.

niedziela, 29 marca 2009

Nadeszła wiosna

Nadeszła wiosna i w mym sercu zagościł ponętny niepokój. Czekają mnie wzmożone zajęcia wielozadaniowe. Czas na wielką mobilizację. Najpierw muszę zdobyć siano dla mej zwierzyny. Potem siatkę dla kur i do ogródka. Karmę dla psów. Pszenicę dla kur. To tyle na początek.

Ekologia - moja pasja

Ekologia to moja pasja i styl życia. Myślę, że byłam już ekologiczna, zanim zaczęto stosować pojęcie "ekologii" i znacznie wcześniej zanim ekologia stała się modna.

Powrót do natury to coś, co wybrałam całkowicie świadomie. Wyjechałam z miasta ponad 6 lat temu, po to by żyć na łonie natury, w bezpośredniej bliskości jej. Człowiek jest częścią natury - w miastach zbyt daleko od niej odszedł - otaczają go beton, szkło, plastik, asfalt. W powietrzu unoszą się wyziewy fabryk i spalin samochodowych.Tryb życia strasznie przyspieszony. To nie są naturalne warunki dla człowieka. Beton i plastik nie poprawia samopouczucia, ani tym bardziej smród spalin.

Ja mam żywotną, dogłębną potrzebę obcowania na co dzień z naturą. Lubię technologię, ale czystą, typu Internet, kolektory słoneczne, wiatraki. Na codzień muszę mieć dostęp do świeżego powietrza, do wiatru, słońca i mrozu, widzieć, czuć i słyszeć zwierzęta i ptaki.

A oto znaleziona definicja ekologii:

Rolnictwo ekologiczne
definicja

Rolnictwo ekologiczne (inaczej: biologiczne, organiczne lub biodynamiczne) oznacza system gospodarowania o zrównoważonej produkcji roślinnej i zwierzęcej w obrębie gospodarstwa. Oparty jest na środkach pochodzenia biologicznego i mineralnego nieprzetworzonych technologicznie. Podstawową zasadą jest odrzucenie w procesie produkcji żywności środków chemii rolnej, weterynaryjnej i spożywczej.

Cele rolnictwa ekologicznego:

  • Produkcja żywności wysokiej jakości służącej zdrowiu człowieka przy utrzymaniu lub podwyższaniu żyzności gleby,
  • Życie zgodnie z prawami przyrody,
  • Nie niszczenie lecz poprawianie,
  • Wytworzenie żywności, która człowiekowi pomaga a nie szkodzi,
  • Traktowanie gospodarstwa jako organizmu,
  • Maksymalne ożywienie gleby czyli , aktywizacja biologiczna,
  • Naturalna ochrona roślin przed chorobami i szkodnikami,
  • Obecność zwierząt w gospodarstwie i stwarzanie im optymalnych warunków bytu.

Bocian!

Do gniazda na podwórku przyleciał bocian! Niniejszym ogłaszam nadejście
wiosny na Mazurach Garbatych... :)

Pisklęta zielononóżki

Pisklęta rosną aż miło - dosłownie w oczach. Dokazują na całego. Wyniosłam je do łazienki przy pokoiku jeździeckim, zmieniłam im karton na dużo większy, pościeliłam świeże sianko, dałam czystej, letniej wody, nasypałam karmy w krawędź odwróconej do góry nogami donicy coby nie brudziły tej karmy. Jedzą karmę, dziobią donicę i ściany kartonu, piją wodę, grzebią w ściółce, czyszczą skrzydełka, popiskują na całego. Wszystkie 32 pisklęta zdrowe, żywotne, podfruwajki. Jeszcze wiele tygodni mnie czeka zanim je odchowam, ale idzie wiosna, będzie cieplej - będzie łatwiej je hodować. Na razie im ten duży karton wystarczy, ale już myślę, gdzie ja je wyniosę i w czym ulokuję, gdy jeszcze podrosną, a rosną bardzo szybko.
Śnieg prawie stopniał. Rzeczka wezbrała i zamieniła się w rzekę. Zwierzęta cieszą się z nadchodzącej wiosny. Rozpiera je energia. Trawa kiełkuje. Idzie wiosna.

sobota, 28 marca 2009

Słoneczko zaświeciło

Na termometrze plus 10C. Super. Śnieg topnieje w oczach. Ręce mnie bolą i nogi puchną. Nie wiem od czego, ale pora
zająć się zwierzyną. Ptaszki rosną i rozrabiają. Już im karton nie wystarczy. Muszę je przenieść w inne miejsce, zanim mi sypialnię rozniosą. Idzie wiosna, ale trawy nie widać. Łąki i pastwiska bure, poprzetykane połaciami topniejącego śniegu. Trzeba się zabrać do pracy. Kury wypuszczę na dwór, bo mi się pszenica skończyła i jaj nie znoszą.

Ugrzęzłam w łóżku

Ugrzęzłam w łóżku. Jakoś mi się strasznie dużo zmęczenia zebrało z całego tygodnia, poza tym moją uwagę przykuwa rozpoznawanie nowych portali społecznościowych, ich funkcji i gadżetów, a jako że Internet tutaj chodzi jak krew z nosa, więc mi straaasznie dużo czasu pochłania wdrapywanie się na kolejne stronki. Normalnie masakra.

Cieszy mnie to, że Internet wzbogaca się w nowe, pożyteczne portale społecznościowe. Przydatne są. Podoba mi się, że technologia internetowa się rozwija i udoskonala. Mieszkam w niedostępnym miejscu za zacofaną i ograniczoną intelektualnie wioską, ale dzięki temu Internetowi światło wiedzy i możliwości wlewa się na moje rancho szeroką strugą ukazując nowe, pożyteczne możliwości i poszerzając moje horyzonty wiedzy.

Gdybym tak miała szybszy Internet - znacznie więcej stron bym zwiedziła i znalazła dokładnie to co lubię i potrzebuję. Dobrze, że mam chociaż taki dostęp do Internetu jaki mam. 5 lat byłam pozbawiona tego dostępu, co mi na pewno nie pomogło tutaj w niczym, a tylko zahamowało zagospodarowanie się na mych włościach i zdobycie nowych, pożytecznych wiadomości niezbędnych mi tutaj - wszak przez ostatnie 6 lat musiałam wchłonąć potężną dozę wiedzy rolniczej, ogrodniczej, hodowlanej, unijnej i serowarskiej. Internet mi w tym bardzo pomaga. Wcześniej opierałam się wyłącznie na starych rolniczych podręcznikach wypożyczonych z lokalnej biblioteki.

Teraz mogę znacznie więcej się dowiedzieć z sieci na interesujące mnie tematy.
Internet bardzo mi pomaga pod kątem zdobywania nowej wiedzy oraz przydatnych czy po prostu sympatycznych znajomości. Dzięki niemu nie czuję się tak bardzo oderwana od ludzkości i pozostawiona wyłącznie sama sobie, jak to było przez poprzednie 5 lat.

Ludzie jak to ludzie - bywają różni. Fajni i wredni. Przyjaźni i nikczemni. Większość zmienna jest - raz dobra, raz wredna i nieprzyjemna. Tutaj trafiłam fatalnie jeśli chodzi o ludzi. Totalne rozczarowanie. Masa przykrości.

Na szczęście dzięki Internetowi udaje mi się dotrzeć do ludzi obdarzonych pozytywną energią i nadających na podobnych do moich falach, ludzi wytwarzających pozytywne wibracje. To fajna sprawa. Nie jestem już skazana na sąsiedztwo nieżyczliwego, betoniastego środowiska ciemnowiejskiego mojej wioski. Mam fajne koleżanki i kolegów w różnych częściach kraju i świata - osoby, które mają podobne do moich poglądy i pasje, którzy myślą podobnie. To kapitalna sprawa. Bardzo mi się to podoba, tym bardziej, że środowisko ciemnowiejskie, z którym sąsiaduję jest bardzo deprymujące i przygnębiające. To nie jest towarzystwo dla mnie. Nie czuję się w ich towarzystwie dobrze. Nie mój poziom. Nie moja bajka.

Niewiarygodnie senna

Jestem niewiarygodnie senna i zmęczona. Nie chce mi się jechać do Warszawy. Chyba się po prostu wyśpię. Mam wiele do zdziałania tu na miejscu. Tam nie wiem czy cośkolwiek bym zdziałała. Może bym robiła tylko za tłum, a na to mi szkoda czasu. Tutaj zapowiada się ciekawy okres wzmożonych działań czyli to co lubię – akcja kreatywna :)

czwartek, 26 marca 2009

Powolny internet

Strasznie mi ten wolnodziałający internet utrudnia pracę – wyszukiwanie niezbędnych informacji i danych. Kiedyś gdy miałam szybkie łącze błyskawicznie przeglądałam strony i ściągałam sobie na komp niezbędne informacje, a teraz tak to się potwornie ślimaczy, że coś okropnego, nie mówiąc o tym, że nie wszystkie strony się wgrywają tak jak trzeba.

Papiery papierami, ale trzeba się zająć zwierzętami i dokupić siana.

Interesant

W południe był interesant. Porozmawialiśmy rzeczowo. Interesant odjechał.
Potem zajęłam się obiadem. Dzień jakoś szybko zleciał. Byłam strasznie znużona i śpiąca.

wtorek, 24 marca 2009

Kolejny cios

W ARiMR dowiedziałam się, że 26 lutego weszła w życie nowa chu...wa ustawa rolnośrodowiskowa.
Moje gospodarstwo przez nią traci ok. 50.000zł. Jestem załamana. Nadal nie będę miała za co się zagospodarować. Nadal moje gospodarstwo będzie pozbawione konkretnego zastrzyku gotówki niezbędnego do rozwoju. Ręce opadają. A miało być już lepiej.

A to artykuł dotyczący innych problematycznych przepisów rolnośrodowiskowych:
http://www.ppr.pl/artykul.php?id=152476&dzial=3988

niedziela, 22 marca 2009

SŁODKI DZIADZIO

W niedzielę, 22 marca 2009r. w południe pokazali się na mojej posesji interesanci. Omawialiśmy interesujące nas tematy dość długo. Potem podjechałam z nimi do Sokółek zrobić małe zakupy. Przy okazji zaszłam do starego Grabowskiego, a właściwie do Mietka - chciałam z nim porozmawiać i zaproponować mu pracę.


Weszłam do kuchni, w której Mietek pichcił obiad. Z prawych drzwi prowadzących do pokoju, wyszedł nagle rozczochrany Sławek. Dziwnie wyglądał z tą swoją łysiejącą, rozczapirzoną na wszystkie strony czupryną. Zarośnięty. Wyglądał trochę jak wilkołak. Sunął na mnie coś mówiąc. Mówił niewyraźnie.
"Co?" - zapytałam.
"Co ty napisałaś w internecie, że ci proponowałem siano za sex?" "Widziałem to - pokazywali mi napisane."
"Miałeś czelność mi coś takiego proponować, to miej odwagę o tym czytać. Mój blog i nic ci do niego. Piszę co mi się podoba. Nie składaj mi takich ordynarnych propozycji, to nie będę miała o czym pisać."


Z tyłu za mną usłyszałam otwierane drzwi starego Grabowskiego. Starzec wlazł coś głośno mówiąc podniesionym głosem do mnie i za moment poczułam mocne uderzenie w głowę.
Nie spodziewałam się ataku. Uderzył mnie z całej siły pięścią w oko. Przestałam na chwilę widzieć na to oko. Otumaniło mnie to. Nie wiedziałam co się dzieje, jak się zachować.


Mietek dalej pichcił obiad, ale cofnął się, Sławek coś gadał niewyraźnie, ale z wyraźną pretensją w głosie.
Wszystko się działo szybko. Staruch znowu się zamierzył. Mietek coś powiedział, żeby go powstrzymać.
"Dlaczego mnie pan uderzył?" wymamrotałam oszołomiona atakiem i bólem.
Staruch nie zważając na moje słowa, ubliżając mi i gadając głośno o poszatkowaniu mnie siekierą na kawałki ruszył szukać siekiery.


W tej, nie komfortowej sytuacji poczułam się nagle jak w potrzasku. Nagle sobie uświadomiłam, gdzie jestem. W jakiego rodzaju miejsce trafiłam. Stałam w małej, ciasnej, brudnej kuchni w centrum meliny psychopatycznego faceta, który właśnie zamierzał mnie poszatkować siekierą, pewnie tą samą, którą ukradł z mojej ziemi parę lat temu. Ruszyłam ku wyjściu, wyprzedzając nikczemnego dziada. Nie chciałam być pocięta moją własną siekierą przez starego Grabowskiego. To byłaby nędzna śmierć w wyjątkowo podłym miejscu.


Byłam tak zaskoczona atakiem i oszołomiona uderzeniem w głowę, że nawet nie pomyślałam o tym by dziadowi oddać i walnąć mu w ryja czy kopnąć chociaż. Dziad, mimo, że wiekowy i schorowany wykazywał nadzwyczaj wielką siłę. W pomieszczeniu, które udaje ganek, stał wielki kij. Dziad sięgnął jednocześnie po kij i po klamkę by mnie uwięzić na ganku i stłuc tym kijem.


Gdy on sięgał po kij uwolniłam się z zasyfiałego ganku i wyszłam szybko na dwór. Poszłam przed siebie roztrzęsiona jak w transie i nadal nic nie rozumiejąca. Dziadyga przez szybę okna jeszcze coś warczał bez sensu.


Poszłam w kierunku sklepów. Uderzone oko mi obficie łzawiło i prawa strona głowy pulsowała.
Czułam jak napucha. Adrenalina buzowała w moich żyłach. Nie bardzo wiedziałam co robię. Zdezorientowana weszłam do sklepu "Babki". Pokazałam załzawione oko i zapytałam czy jest już siniak. "Babka" nie widziała siniaka. Powiedziałam co się stało. Ona zaczęła mówić coś o tym jak Grabowski próbował napaść na pielęgniarkę środowiskową, która do niego przychodzi go doglądać.


"Po co pani tam szła?" zapytała „Babka”.
"Zapraszał mnie wiele razy. Ostatnio też. Nie chciał mnie wypuścić tak mu się gadać ze mną chciało. Poza tym mam sprawę do Mietka i chciałam z nim pogadać".
"Trzeba było tam nie chodzić. Tam ciągle coś się dzieje, biją się co rusz" mówiła "Babka".
Powoli zaczęłam przytomnieć i uświadamiać sobie co się stało. Ogarnęła mnie złość na bandytę.
Napadł na mnie. Pobił mnie. Groził śmiercią. Naruszył moją nietykalność osobistą. Byłam zła. Złość rosła.
"Mam nauczkę. Tak to jest jak się człowiek spoufala z motłochem. To tak się musiało w końcu skończyć. Mam nauczkę!" Wyszłam przed sklep i wezwałam komórką policję. Była to 13.20 wg mojej komórki.
Wróciłam na chwilę do sklepu „Babki” i kupiłam papier toaletowy.


Policjanci przyjechali dość szybko. Spotkaliśmy się na placu przed sklepem „Babki”, na wysokości przystanku PKS.


Powiedziałam policjantom co się stało. Spisali notatkę i pojechali do Grabowskiego. Potem mieli mi zdać relację z rozmowy przeprowadzonej z nim. Nie mając co robić na tym pustym pełnym topniejącego śniegu placu – poszłam w stronę domu Grabowskiego policjantom naprzeciw. Radiowóz stał przed szarą chałupą agresywnego dziada. Podeszłam do radiowozu. W radiowozie siedzieli policjanci.
„I co? Przyznał się?”
„Przyznał się. Wcale się z tym nie krył, że panią uderzył.” powiedział jeden z policjantów.
„I co teraz? Zamknięcie go na 24?” - zapytałam.
„Chcę wnieść oskarżenie o pobicie” – dodałam.
Grabowski, Mietek i Sławek siedzieli w kuchni swojej meliny mamrocząc coś. Widziałam ich przez okno jak dochodziłam do radiowozu.


Próbowałam się od policjantów coś więcej dowiedzieć. Młody policjant mi przerywał: „Pani nie powinna być tutaj. Grabowski sobie nie życzy aby pani przebywała na jego posesji”
„A skąd! Sam mnie tutaj zapraszał.” Odparłam. „Wręcz zwabiał mnie, żeby mieć się do kogo wygadać. Ostatnio prosił mnie bym zdjęcia Labusków przyniosła, bo chciał obejrzeć.”
„Jeszcze wyjdzie i panią zaatakuje” – ciągnął policjant.
„No to od czego pan jest?” - rzekłam zniecierpliwiona - „To zamknie pan dziada w areszcie”.
Policjant nie palił się do zamykania dziada, za to dość obcesowo i nieprzyjaźnie zwracał się do mnie.
Groził, że mnie aresztuje jak nie opuszczę posesji agresywnego starucha.


W końcu zapytałam: „Dlaczego jest pan tak wrogo nastawiony do mnie? To bandzior na mnie napadł, a nie ja na niego, a Pan do MNIE się odnosi tak wrogo?! To ja pana wezwałam na pomoc, a pan MNIE chce zamknąć? Za co? Za to, że spokojnie stoję na podwórku?” rzekłam patrząc pod nogi na śnieg zalegający podwórko starucha.


Poprosiłam o podanie mi numerów i nazwisk policjantów z którymi miałam do czynienia. Młody policjant się stawiał, nie chciał podać nazwisk, ale w końcu jego partner zapisał te numery na kawałku kartki wyrwanym z notatnika i mi podał. „Będę wzywać panów na świadków do sądu.” – oświadczyłam.
„Grabowski przyznał się wobec panów, że mnie zaatakował. Potem się może wyprzeć, a panowie nie sporządzili protokołu przesłuchania z tej interwencji, a ta notatka policyjna to niewiele warta – może znowu wam zginąć, tak jak ostatnio, gdy dzielnicowy był u mnie na interwencji, gdy zgłosiłam szczucie kóz przez Sawickiego.


Dzielnicowy na interwencji obejrzał pogryzioną kozę ze świeżą jeszcze broczącą krwią, i też obiecywał, że sporządzi służbową notatkę z interwencji, ale nie zrobił tego, albo ją ukrył lub zgubił celowo.
W każdym bądź razie do sprawy o szczucie kóz nie podał tej notatki służbowej, a samą sprawę umorzył na etapie dochodzenia, które sam prowadził. Podczas przesłuchania w sądzie, wyparł się, że był u mnie na interwencji 18 września 2008r. i widział pogryzioną kozę, oraz zataił, że rozmawiał z żoną Sawickiego, która mu powiedziała, że wiedziała od swego męża, że ich psy pogryzyły moje kozy.”


„Proszę opuścić posesję Grabowskiego. On sobie nie życzy, aby pani tu przebywała” przerwał mi młody policjant nie słuchając co do niego mówię.
„Ja też sobie nie życzę, by Grabowski przychodził na moją posesję. Proszę mu to przekazać. Nie będzie żadnych herbatek na moim podwórku i rozmówek o kozach. żadnego gościowania. Niech się trzyma z daleka od mojej ziemi i ode mnie.” – powiedziałam rozeźlona.


„Proszę żeby pan zatrzymał się jak będzie pan wyjeżdżał z podwórka, bo będę chciała jeszcze z panem porozmawiać” - powiedziałam do młodego policjanta i wyszłam z podwórka na ulicę wsi. Stanęłam na ulicy czekając aż podjedzie radiowóz, bo chciałam jeszcze z tym młodym policjantem co tak obcesowo do mnie się zwracał porozmawiać. Zamachałam. Widział to, ale minął mnie radiowozem i pojechał dalej na Olecko.


„Dorwę cię na komendzie.” – pomyślałam i poszłam powoli do domu. Po drodze jeszcze zadzwoniłam na komendę i wypytywałam się o różne rzeczy proceduralne, bo coś mi to nie pasowało, że facet pobił mnie, a policjanci go nie aresztowali, ani nawet nie sporządzili protokołu przesłuchania ze zdarzenia.

sobota, 21 marca 2009

Pierwszy dzień wiosny

Ale nie czuję jeszcze tego – leży śnieg na pół metra miejscami. Jedyna oznaka zbliżającej się wiosny, to stado dziwnych ptaków, które usiadło na moim podwórku.

Dziś tak sobie się czuję – boli mnie serce, ale za to z gardłem lepiej.
Wczoraj większość dnia spędziłam na porządkowaniu moich licznych dokumentów. Już się mocno przejaśniło w nich, ale jeszcze trochę muszę pokopać zanim wszystko znajdzie się na swoim miejscu.
m.in. wczoraj w nieprawdopodobnym miejscu, całkiem przypadkiem znalazłam moje świadectwo dojrzałości i paszporty byczków ;)

Teczki puchną od gromadzonych w nich dokumentów. Jest coraz lepiej, ale czuję, że przydałoby się jeszcze z 20 skoroszytów no i z kilka segregatorów. Przydałyby się też regały na te papierzyska.
Coś wymyślę. Właściwie już wymyśliłam, tylko czekam na odpowiedni czas ku temu.
W końcu pomaluchu uporządkuję i zorganizuję sobie sprawnie biuro, by nic mi nie przeszkadzało już działać bardziej efektywnie.

Dzisiaj reaktywowałam mojego grzybka tybetańskiego. Niebawem zacznę pić kefir zdrowotny. Może poprawi moje samopoczucie.

Koszmarnie wolno chodzi net, ciężko mi ściągnąć ważne rozporządzenia.

czwartek, 19 marca 2009

Niedysponowany czwartek

Dziś nieszczególnie się czuję, a do tego mam duże zaległości w porządkowaniu papierów różnego autoramentu, więc zostałam w łóżku i porządkuję dokumenty. Później wstanę i dam zwierzynie jeść i wydoję krowy i kozy. Jestem dzisiaj umysłowo jakaś taka otumaniona. Wolno myślę, wolno zbieram myśli. Uporządkowanie dokumentów pomoże mi się lepiej zorganizować.

Pisklęta dokazują aż miło. Dostały ode mnie karmę i letnią wodę do picia. Dotarły wczoraj już po południu ok. 15.00. Mój niezawodny listonosz je przyniósł. Tzn. i tak musiałam wyjść do niego na pole i skierować się na północ, gdyż od południa nie było dojazdu – śniegu nawaliło aż grubo.

Spotkaliśmy się niedaleko drogi powiatowej. Dał mi pisklęta, zawinął je dodatkowo kocykiem jaki ze sobą przyniosłam by maluchy zabezpieczyć przed chłodem. Potem okazało się to niekoniecznie, bo były dobrze zabezpieczone wewnątrz kartonu styropianem, a grzały się wzajemnie ciepłem swoich pisklęcych ciałek. Przyniosłam popiskujące gromadnie stadko w asyście bardzo zaciekawionej Saby. Wniosłam do domu i od razu dałam im jeść i pić. Dziobią zawzięcie i teraz.

Segregowanie papierów jest mozolne, ale warte zachodu. Dzięki temu, szybciej będę mogła zlokalizować porządane dokumenty. Przydałyby się też jakieś półki, najlepiej kryte regały, coby się to co tu mam nie kurzyło.

Wszystkie skoroszyty zagospodarowane. Przydałyby się też nowe segregatory na te skoroszyty. Tak czy inaczej wyraźnie opisane wielkimi literami skoroszyty dobrze się przerzuca. Podzieliłam je na 20 tematów jeśli chodzi o zawartość. Wewnątrz powpinałam w koszulki wszystkie związane z danym tematem dokumetny, które brałam ze sterty którą sobie wcześniej przygotowałam do opanowania. Na pewno nie wszystkie dokumenty już są w skoroszytach, ale myślę że spora część tak. Już mi teraz się nie zawieruszą. Każdy dokument ma swoje miejsce.

Gardło mnie boli i oczy. Boli mnie też podbrzusze. Czuję się tak sobie, ale biurową robotę robię.

środa, 18 marca 2009

śnieżyca

Przechwaliłam powrót do zdrowia jak i wiosnę. Antybiotyki za szybko się skończyły - w gardle coś zostało i zalega. Aura - zaskoczyła mnie śnieżycą. Prąd rwał się jak głupi cały dzień i noc.
Mój chlebuś ledwo się dopiekł jako tako.

Nie mam odwagi wyjść na dwór. Każdy śmiałek, który znajdzie się na zewnątrz będzie targany silnym wichrem.

wtorek, 17 marca 2009

Powrót do zdrowia

Późno rano wstałam, bom wcześniej jakoś strasznie wyczerpana i śpiąca byłam.
Najpierw nieśpiesznie zabrałam się za zmywanie naczyń i szorowanie garów i patelni.
Niedawno przytargałam z miasteczka bardzo dobre mleczko do czyszczenia garnków i właśnie je miałam sposobność wypróbować, bo kilka garczków strasznie zarosło od przypalenia.

Potem zrobiłam budyń, ugotowałam żeberka na obiad. Nie chciało mi się wychodzić, ale w końcu trzeba było. Dałam zwierzętom jeść i pić, wydoiłam kozy, przyniosłam konewkę wody ze strumyka do podlania roślin domowych – taka naturalna woda najlepsza do podlewania. Ta woda z wodociągu co ją mam, to strasznie kamieniem zarasta. Byczki ponownie oddzieliłam od krów. Już na tyle dobrze się czuję, że od jutra ponownie zacznę doić kozy. Z mleka koziego którego nastawiłam sobie 2 dni wcześniej na twaróg, wyszedł... jogurt :D
Nie wiem jakim cudem. Może niechcący zamiast kwaśnego mleka chlapnęłam nieco jogurtu do środka... nie pamiętam.... W każdym bądź razie mam teraz caaały gar jogurtu :D Przyda się do obiadu.

Przez większość dnia nie było prądu. Teraz już jest i wstawiłam chleb do automatu. Zadałam ulubionych składników i czekam aż wyjdzie mi smakowity chleb. Muszę jeszcze przypilnować, by dodać soli w odpowiednim momencie. Soli i być może majeranku. Chleb piekę obecnie z mąki pszennej, bo taką akurat mam.

To zwykła mąka bez ulepszaczy i trochę muszę kombinować, aby mi nie wyszedł mdły chleb.
Daję 600gram mąki pszennej, kubek mleka koziego, kosteczkę surowych drożdży, łyżkę cukru, jajo i po pewnym czasie szczyptę soli. Na serwatce ten chleb wychodzi taki jakby pikantniejszy, jakby ciut kwaskowaty, w smaku bardziej zbliżony do żytniego. Od kilku dni jestem bez pieczywa, więc czekam na chlebuś z utęsknięniem. Wczoraj były naleśniki z twarogiem na śniadanie i kolację, a w międzyczasie herbata. Dzisiaj jestem zdrowsza, więc zrobiłąm sobie porządny obiad: żeberka w sosie własnym i ziemniaczki. Jedno żeberko i trochę ziemniaczków zostało na jutro, więc nie będę musiała tracić czasu na obiad.

Oczywiście, nie na wszystko co sobie zaplanowałam starczyło czasu i sił. Zabrakło na porządkowanie papierów, kąpiel i przygotowanie miejsca dla piskląt. Teraz już mi się nie chce – jestem śpiąca. Z ulgą wpakowałam się do łóżka i grzeję me pogrypowe ciało.

Skończył się antybiotyk

Skończył mi się antybiotyk. Gardło, drogi oddechowe jeszcze nie są czyste. Zastanawiam się, czy nie jechać znów do Olecka, do lekarza po nową receptę. Jestem ogólnie osłabiona i nie chce mi się. Został mi jeszcze scorbolamid i tabletki musujące. Może wystarczą. Chyba jednak zostanę, wypocznę, wygrzeję się, upiekę chleb, zrobię porządny obiad, skończę robić porządek w moich papierach. Muszę przygotować miejsce na pisklęta. Wydoić kozy. Wykąpać się. Zrobić pranie. Napisać nowe pismo do Urzędu Gminy w sprawie remontu drogi. Chyba jednak zostanę. Jestem jakaś taka strasznie zmęczona i niewyspana. Muszę odpocząć. I przypilnować zwierząt. Czuję się słabo. Nie chce mi się jechać. Muszę i tak sobie ciuchy poprać i się wykąpać, zanim gdziekolwiek pojadę. Zostaję. Jestem głodna. Trzeba chleb upiec, bo nie mam co jeść.

Na zewnątrz śnieg topnieje na potęgę. Miejscami odsłaniając całe połacia burego pastwiska.
W sadku śnieg jeszcze leży. Koryto rzeczki wezbrało. Chyba jednak sprzedam te byczki gdy ziemia obeschnie, by móc zapłacić Mietkowi za kopanie dołów pod drzewka, bo sama nie dam rady. Gdy będę we wsi – zajdę do niego i z nim pogadam. Są dołki do kopania i obornik do wywalenia. Sama za słabo się czuję i mam stertę papierków zaległych do uporządkowania, zareagowania, pism do napisania. Niech mnie on wyręczy w pracach fizycznych.