Aura sprzyja sadzeniu – nie za zimno, nie za ciepło, nie za mokro. Chociaż wczoraj deszcz wypłoszył Indiankę z pola. Mokre rękawice i kurtka, lepiąca się do butów i szpadla ziemia, nieprzyjemne podmuchy wiatru - utrudniały pracę. Dziś było korzystniej – ziemia nie tak mokra, no i dzisiejsze obuwie lepiej dostosowane do mokrej gleby czyli kalosze ułatwiły poruszanie się po polu. Oby jak najdłużej było powyżej zera, bo dużo pracy przed Indianką... Wymagana ilość sadzonek posadzona, ale to co zostało też musi być posadzone by się nie zmarnowało, więc Indianka zawzięcie sadzi. Jednak był to weekend, więc wyspała się chociaż do syta...
RANCHO NA MAZURACH GARBATYCH - Życie w harmonii z Naturą... Blog dzielnej kreatywnej romantyczki z miasta, gorącej patriotki kochającej swą Ojczyznę i jej piękną Naturę oraz życie w harmonii z nią, wielbiącą tradycję i tradycyjną kuchnię polską, historię, zwyczaje, obrzędy i polskość oraz jej słowiańskie korzenie, wiodącej sielskie życie na rancho pełne pracy i wyrzeczeń, realizującej z pasją swe marzenia o cudownym raju na Ziemi :) Blog Serbii (Indianki) to jedyne źródło prawdy w tym kraju.
niedziela, 15 listopada 2009
Listopadowy Weekend
Aura sprzyja sadzeniu – nie za zimno, nie za ciepło, nie za mokro. Chociaż wczoraj deszcz wypłoszył Indiankę z pola. Mokre rękawice i kurtka, lepiąca się do butów i szpadla ziemia, nieprzyjemne podmuchy wiatru - utrudniały pracę. Dziś było korzystniej – ziemia nie tak mokra, no i dzisiejsze obuwie lepiej dostosowane do mokrej gleby czyli kalosze ułatwiły poruszanie się po polu. Oby jak najdłużej było powyżej zera, bo dużo pracy przed Indianką... Wymagana ilość sadzonek posadzona, ale to co zostało też musi być posadzone by się nie zmarnowało, więc Indianka zawzięcie sadzi. Jednak był to weekend, więc wyspała się chociaż do syta...
piątek, 13 listopada 2009
Minimalna ilość sadzonek jest
Nic nie wiadomo, kiedy zostaną naliczone przez Warszawę. Nie wiadomo, kiedy będą wypłacane. Niedobrze. Indianka musi kupić siano i słomę, zapłacić za certyfikat ekologiczny, zrobić zapasy na zimę i nie ma za co.
a... udało się też dostać nowe kalosze. Indianka co roku musi kupować dwie pary kaloszy, bo się szybko niszczą. Przeważnie dziurawią się nie wiadomo na czym. Teraz ma w czym iść na pole. Gumowce mają wadę – są zimne.
Indianka miała nadzieję kupić ciepłe, wełniane skarpety, także futerkowe kapcie do chodzenia po zimnym domu, czapkę z uszami, rękawice robocze – no ale nie było. Myślała też o kupnie ciepłej, wodoodpornej kurtki do pracy na pole – w ciuchbudzie, ale była za późno w miasteczku, by do ciuchbudy zajść. No, ale chociaż gumowce szczelne teraz ma. Poprzednie parszywie przemakają doprowadzając Indiankę do przeziębień.
środa, 11 listopada 2009
Chrzest Bojowy
To był dla niej niezwykły chrzest bojowy. Musiała samodzielnie dobić kozę i ją spreparować. Po raz pierwszy w życiu zrobiła to całkiem sama. Nigdy wcześniej nie zabijała, ani nie dobijała zwierząt. Owszem, widziała jak to inni robią, zmuszała się do patrzenia, by się oswoić z widokiem śmierci. Pomagała ściągać skórę i wybebeszać bebechy, dzielić mięso na ćwierci, ale nigdy nie musiała zabić lub dobić żadnego zwierzęcia. Nie wie, czy dałaby radę przełamać się i samodzielnie zabić zdrowe, pełne życia i energii zwierzę. Co innego ranne. Co innego dogorywające. Takiemu trzeba pomóc. Ale w przyszłości będzie musiała to robić, by mieć co jeść. Jeszcze nie jest na to gotowa, ale po tym doświadczeniu z kozą, na pewno będzie jej łatwiej przemóc się.
Samodzielne dobicie kozy i jej spreparowanie to przełom. Dopiero teraz może powiedzieć, że stała się prawdziwą Indianką. Od tej pory będzie jej już łatwiej ubijać zwierzęta. Na początek będą to drobne zwierzęta – kury, króliki. Jednak wcześniej czy później trzeba będzie się nauczyć zabijać koziołki. Jest to trudniejsze, ale widziała jak to się robi i wie jak się do tego zabrać by poszło to sprawnie i by zwierzę niepotrzebnie nie cierpiało długo.
poniedziałek, 9 listopada 2009
Miałam sen
Były to dwie małe grupki studentów – jedna grupka to Polacy, a druga, trochę większa – Francuzi.
piątek, 6 listopada 2009
Kobieta czy mężczyzna?
Fakt, nie robi mi to wielkiej różnicy czy na me rancho przyjechałaby pomagać kobieta czy mężczyzna. Ważne by była to osoba pracowita, uczciwa i lojalna.
Gospodarczy dzień
środa, 4 listopada 2009
Papeteria firmowa
Wydrukowała etykiety i koperty firmowe, bo szkoda jej czasu na ręczne adresowanie kopert, oraz ponieważ zabrakło jej odpowiednio dużych kopert, więc zaszła konieczność stworzenia nowych.
Straszna wichura – wiatr pomiata plandekami przykrywającymi gałęzie i chrust opałowy. Mroźno. Nieprzyjemnie na dworze. Indianka tym chętniej została w domu, by dokończyć korespondencję.
Drukarka jakoś drukuje, ale często się zawiesza, prawdopodobnie z powodu niefirmowego cartridge’a.
Trochę czasu pochłania przekonywanie drukarki by drukowała. Jednak wszystko gotowe do wysłania. Koperty starannie i schludnie zaadresowane czekają na Listonosza.
Krnąbrna drukarka
Nagrodą jest to, że nie musi jutro jechać do zakichanego Olecka tylko po to by wydrukować zakichane dokumenty! Mało tego – odtąd będzie WSZYSTKIE swoje pisma drukować na miejscu! Ufff... jaka ulga i wygoda – Indianka za to w nagrodę jutro śpi dłużej ;)))). MASZYNA OPANOWANA ;)))). Indianka poczuła się fajnie, jak w czasach miejskich, gdy panowała nad wszystkimi swoimi urządzeniami i szybko działała na swoim komputerku i żadne sprawy papierkowe nie stawały kością w gardle. Odtąd żadne zaległe pisma nie będą psuły Indiance sielskiego nastroju... :)
wtorek, 3 listopada 2009
Gorrrąca kąpielll...
poniedziałek, 2 listopada 2009
Przestrzeń życiowa odzyskana...
uhahaha... cała chata dla mnie :)))))))) Gramolny Franklin pojechał do Poznania... CAŁY MIESIĄC z nim wytrzymałam :)))). Dzielna byłam... TAK mnie irytował... ufff... no, ale było co było i się skończyło.
Odzyskałam moją przestrzeń życiową w domku i na rancho!
niedziela, 1 listopada 2009
Kto się czubi, ten...
Dwa dni temu Franklin czując bliskie opuszczenie Ranch’a, zaczął się stawiać i pokazywać swoje fochy. Odmówił wydojenia kóz. Indianka połknęła złość wtedy i dalej zmywała naczynia i szykowała obiad na następny dzień. Dała mu drzwi do skrobania z pianki i taśmy zamiast dojenia tych kóz, a następnego dnia sama wydoiła kozy. Pozornie było niby okay. Pozornie ;)
Dzisiaj do 12.00 wykopywał sadzonki z dołów. Sadzonki z gołymi korzeniami trzeba było zabezpieczyć na noc przed przymrozkiem i przesychaniem. Indianka poprosiła go, by pomógł je przenieść na stanowiska i wkopać w pęczkach, aby zabezpieczyć korzenie. Odmówił. Obwieścił, że on będzie się pakował. Tak więc OD 12.00 DO 17.00 pakował JEDEN plecak. Nie uszło indiańskiej uwadze, że celowo długo go pakował, by nie pomóc przy drzewkach, bo mu się po prostu pomagać nie chciało. Z powodzeniem mógł pomóc pozabezpieczać drzewka do 16.00. Zdążyłby zjeść, umyć się, spakować i wyspać. Ale nie – samiec musiał pokazać swoje.
Trafiła kosa na kamień. W tej sytuacji Indianka stanęła okoniem :D Sama ciężko pracowała w sadzie. Przyszła po zmroku z sadu i powiedziała Franklinowi, że gdy się skończy pakować (jeszcze coś tam manipulował przy rowerze i sakwach – podobno przymiarki robił do wsiadania do pociągu) to żeby zaprowadził rower z tymi sakwami do stajni i zamknął. On na to apodyktycznym tonem, że rower i sakwy śpią z nim w Indianki domu. Na to Indianka – NIE.
Franklin „Dlaczego?”
Indianka „Nie ma sensu aby go tam z powrotem wnosić objuczonego tymi sakwami – nie ma miejsca, poza tym jutro i tak jedziesz”.
Na to Franklin, że on w takim razie będzie spał z rowerem w stajni.
„Jak chcesz” – odrzekła niewzruszona Indianka.
„Jak ja tam będę spał?” – zapytał Franklin.
Indianka „Nie wiem. Masz śpiwór.”
„To daj mi tam materac”
„Nie dam. Śpię na nim. Wstaw rower i sakwy do stajni, daj mi dowód i śpij w moim domu”.
„Warunki jakie mi stawiasz mi nie odpowiadają”
„Trudno, mi nie odpowiadało, że odmówiłeś wydojenia kóz dwa dni temu” – rzekła gniewnie Indianka.
Na to Franklin, z pretensją, czemu mu od razu mu nie powiedziała, że nie może spać dziś wieczór w domu, bo by od razu pojechał.
„Nie pojechałbyś od razu, bo się do tej pory pakowałeś. Możesz spać w domu, ale Twój rower i sakwy nie.”
Poprosił o zapalenie światła na dworze. Indianka weszła do domu i zapaliła.
Wyszła na dwór do Franklina i zapytała: „Chcesz gorącą herbatę?”
„Może i się napiję.”
Weszła do domu i wstawiła wodę na herbatę. Gdy woda się zagrzała wyszła do Franklina ciągle grzebiącego przy sakwach z pytaniem:
„To jaka decyzja? Śpisz w domu czy stajni?”
„Chyba pojadę.”
„No to szerokiej drogi.” To mówiąc weszła do domu. Przez okno zobaczyła, że ogląda mapkę. Zgasiła światło na dworze i weszła do kuchni robić kolację.
Po chwili Franklin zapukał do drzwi. Indianka otworzyła je z szerokim uśmiechem na twarzy :D
No to jak, jaka decyzja? Nocujesz czy jedziesz?
„Jadę. Chciałem się pożegnać.”
„No to szerokiej drogi.” – rzekła Indianka uśmiechając się pod nosem.
Zamknęła drzwi za Franklinem i weszła do kuchni. Nagle zrobiło jej się smutno i żal Franklina.
Zapaliła światła na dworze i wyszła do niego zapraszając go do zanocowania w domu ten ostatni raz – łącznie z rowerem i sakwami.
„żartowałam.” – uśmiechała się od ucha do ucha, ale Franklin urażony powiedział, że on nie lubi takich żartów i że jedzie.
No, to jak chcesz. Dobranoc.” – odrzekła Indianka i weszła do domu.
Franklin odjechał w ciemną dal...
Zmiana wart
Zgłoszenie rychło w czas :D Tak zwany „good timing” :D
Zmiana wart :D Ciekawe co z tego wyniknie! :D
Drzewka czekają i korzonkami z niecierpliwości tuptają :D Come on! :D
Pora na zmiany
piątek, 30 października 2009
Prace biurowe i fizyczne
Mam serdecznie dość drukowania w miasteczku. Szkoda mi cennego czasu i mojej energii na takie jeżdżenie po to by wydrukować stronę lub dwie. To bez sensu. Multum roboty czeka na miejscu. Chcę jak najwięcej zrobić na dworze zanim Franklin wyjedzie, bo potem samej będzie mi za ciężko. Jest tyle do zrobienia! Franklin się zużył i niebawem wyjedzie ;) Dokucza mu kolano i ręka. Kolano pęknięte miał kiedyś w wypadku rowerowym i przy fizycznej pracy zaczęło go boleć znowu. Natomiast ręka go niepokoi szczególnie tym bardziej, że bez wyraźnego powodu mu drętwieje. Gdy spał w stajni na szerokim łożu nie drętwiała mu. Zaczęła boleć, gdy przeniósł się do domu na inne, węższe łóżko. Mnie się wydaje, że po prostu śpi na tej ręce w nocy lub zwisa mu ona z łóżka bezładnie podczas snu i krew odpływa z niej – stąd to drętwienie. No, ale skoro nie czuje się na siłach to lepiej by wracał do siebie, poszedł do lekarza i odpoczął.
wtorek, 27 października 2009
Czy dziki to szkodniki?
Dzik ryje ściółkę spulchniając glebę i wyjadając pedraki i larwy pasożytów drzew owocowych.
Dziki zapamiętale ryją glebę w moim sadzie. Dopóki nie ruszają drzew – okay. Kilka drzew zniszczyły jednak, więc trzeba będzie się ogrodzić szczelnie siatką leśną i puścić prąd. To będzie duży koszt. Siatka musi być na tyle gęsta, aby zające się nie przedostały – ogryzają drzewka powodując straty, więc i je trzeba zatrzymać. Koszt założenia sadu to jednak spory koszt. Nie ma wyjścia – od zachodu graniczę z lasem i stamtąd zwierz dziki wdziera się na moje włości powodując zniszczenia.
poniedziałek, 26 października 2009
Zwiastuny
Nigdy wcześniej nie widziała tutaj jeźdźców... Tęsknie powiodła wzrokiem za rozpędzonymi końmi...
piątek, 23 października 2009
Prace sadownicze
Nie, żeby się ta pieśn Indiance szczególnie podobała – po prostu sama się pcha na usta ;))))
środa, 21 października 2009
Metodyka zakładania sadu jabłoniowego
wtorek, 20 października 2009
Szybko mija czas...
niedziela, 18 października 2009
Przeziębiona
piątek, 16 października 2009
Wróciła jesień
środa, 14 października 2009
śnieżyca
Łóżko stało się nareszcie stabilne i nie groźne już załamanie się stelaża pod ciężarem materaca i osoby śpiącej.
Jest suche, leży i blisko – będzie łatwo pociąć i zatargać na ganek. Ganek wprawdzie przecieka przez dach, ale tu drewno zgromadzimy by było łatwo dostępne na co dzień. Myślę o zakupie papy na ten daszek. Rolka kosztuje około 40zł i jest ciężka. Ciekawe, jak ja ją tu przytargam na gospodarstwo.
poniedziałek, 12 października 2009
"Ja, robot"
Humor chłopski
Ogerowanie
niedziela, 11 października 2009
Marek Grechuta
Robi na mnie ogromne wrażenie. To był wielki artysta i stworzył przepiękne, niezwykle subtelne, porywające duszę utwory... Szkoda, że zmarł tak wcześnie...
sobota, 10 października 2009
Indianka zadowolona
I to w krótkim czasie paru godzin! Przy budowie ogrodzenia wybiegu dla kur Franklin potrzebował cały dzień, by wykopać 3 dziury, a tu w parę godzin nawierciliśmy ponad 130 otworów! : )))). Jest różnica??? :)))))). Indianka baardzo zadowolona... :) Dzięki świdrowi ziemnemu da radę dosadzić nowe drzewka przed zimą, a na wiosnę nawiercimy otwory pod ogrodzenie.
Piorę, zmywam, gotuję...
Jestem w wyjątkowo krwawym nastroju dziś... ;)))
Naczynia
Indianka za wiele nie poleżała, bo chciała wykorzystać morze nagrzanej wody do zmywania i prania – więc stała i działała kilka godzin oglądając jednocześnie niektóre filmy. Większość naczyń zmyta, ale nie ma gdzie ich ustawiać i chować. Co robić?
piątek, 9 października 2009
Zadowolona
Tym bardziej zadowolona, że nowy świder większy, o większej mocy i przede wszystkim o większej średnicy wiertła – bardziej odpowiedniej do sadzenia drzewek. Za to jest dwuosobowy, gdyż wymaga większej siły do przenoszenia jego oraz do utrzymania przy wierceniu. Bardzo pomocny przy wymianie ciężkiego świdra był samochód zaprzyjaźnionych braci z Podlasia. Uszkodzony świder wygodniutko wylądował w bagażniku i szybciutko został w sklepie wymieniony na nowy, któren tenże nowy takoż bagażnikiem przewiezion został na Rancho po krótkiej wycieczce do Ełku, gdzie Indianka sprawdziła, iż 3G faktycznie działa.
Czwartek, to był owocny dzień. Więcej takich dni! Za to dziś na dworze szaro, chłodnawo. Samopoczucie Indianki takie sobie – chyba zaczynają się „te dni”. No, ale one miną, a póki trwają z pomocą wolontariusza Franklina Indianka co nieco podziała mimo średniego samopoczucia.
czwartek, 8 października 2009
Pochmurny poranek
środa, 7 października 2009
Boska kąpiel
Pańskie oko konia tuczy
Przy okazji wyjmowania siatki, którą chcę użyć nad ogrodzeniem i do zabezpieczenia kilku dosadzonych pod domem grusz – znalazłam jaja kurze. Super. Będą naleśniki.
wtorek, 6 października 2009
Lunch
poniedziałek, 5 października 2009
Wybieg
Jastrzębie
sobota, 3 października 2009
Wybieg dla kur
czwartek, 1 października 2009
Przybył wolontariusz z Poznania
W stajni śpi na strychu na piankowym materacu, ma tam dwie kołdry, śpiwór, śpi w dresach, więc powinien przetrwać tę jedną noc. Jeśli będzie mu się tam dobrze spało, to pośpi tam kilka dni dopóki nie doprowadzimy pokoju do stanu używalności. Jeśli będzie mu zimno, to sklecimy mu szybko jakiekolwiek spanie w domu Indianki. Wczoraj deklarował się, że wstanie skoro świt, ale jest z dalekiej podróży, więc pozwoliłam się mu wyspać do woli.
Nacięliśmy drewna na ogrodzenie wybiegu dla kur. Ja cięłam piłą spalinową, bo mi to szybciej i lepiej szło – on odmierzał kawałki, które miałam przecinać i porządkował nacięte żerdzie.
sobota, 26 września 2009
Film "Cold Mountain"
Jestem szczęśliwa
Siedzę przy wysokiej skrzyni, na której rozłożyłam stosy papierów do przerobienia. W radio śpiewa mój ulubiony wykonawca: Robbie Williams. Pięknie śpiewa. Tak romantycznie i kołysząco.
Zaraz śniadanko, potem wydoić kozy i zabieram się za papierki. A, sprawdzę czy mi papryka urosła i wykopię trochę ziemniaków na obiad.
czwartek, 24 września 2009
Second Life
Dziś dzień pochmurny, chłodny. Nieodwołalnie zabieram się za papierkowe sprawy.
Fizycznie czuję się tak sobie – wczoraj za długo rozmawiałam z przyjaciółmi w sieci i mam kaca z niewyspania, za to myślenie mam dzisiaj jasne i klarowne, takie w sam raz do rozwiązywania zadań matematycznych i innych intelektualnych.
wtorek, 22 września 2009
Osada
Zaprawa
poniedziałek, 21 września 2009
Wieczór
dobrze rośnie, ale ta druga różowa - coś ją niszczy. Zmieniłam ziemię -
jeśli to wina ziemi, to powinna roślina wydobrzeć.
Papryczki chilli ładnie owocują na czerwoniutko. Zniosłam je do pokoiku
jeździeckiego. Czerwień papryczek gra z czerwienią kwiatów rośliny z Gminy.
Nie wiem jaką owa roślina nosi nazwę, ale bardzo ładnie kwitnie.
Posadziłam pędy ziół. Część w donicach, a miętę na wilgotnej łące.
Piekę chleb. Tym razem experymentalnie z dodatkiem kaszy jęczmiennej i
odrobiny mąki ziemniaczanej.
Zabrałam pościel i materac z namiotu i przymierzam się do jego łatania i
zwijania.
Bez sił
już się skończyło lato, a jesień jeszcze się nie zaczęła. Powietrze nieruchomo stało. Było ciepławo.
Zero wiatru. Zero śpiewu ptaków. Jakby się zatrzymał czas.
Natomiast kugut leghorn zamiast normalnie do kurnika przez drzwi wmaszerować – fruwa na strych odbijając się z ziemi i wlatując przez otwór strychowy do podawania siana. Stamtąd schodzi do kurnika. Chyba normalne wejście przez drzwi wydaje mu się zbyt trywialne i stąd woli brawurowe latanie na strych :) Koguty zielononóżki mają przepiękne ubarwienie. Śliczne piórka. Kury się nie niosą, bo nie ma pszenicy, albo niosą się w zaroślach i stąd brak jaj w kurniku.
niedziela, 20 września 2009
Relaks
tyle wolny, co mniej wyczerpujący. Mam w planie zajęcie się papierami i
zmywanie naczyń, pranko, dojenie kóz, karmienie zwierząt. Powyższe czynności
bez zbytniego ciśnienia, tak na luzie planuję je wykonywać. Chyba namiot
zwinę, bo robi się coraz chłodniej i zapewne tam już w nim nikt w tym roku
nie będzie spał. Co gorsza konie dobrały się do tego namiotu i go
podniszczyły.
Za oknem ładna pogoda. Na oknie zakwitła pięknie czerwonym kwieciem
podarowana mnie przez urzędniczkę z Gminy roślina. Ma aż trzy pąki kwiatów!
Cudo. Mam tych roślin więcej, wyhodowanych z odrostów, ale tamte jeszcze nie
kwitną, może za młode? Na pewno za młode. Poza tym dopiero się ukorzeniają.
Także monstera, którą dostałam w prokuraturze się wreszcie przyjęła.
Dostałam ją, gdy była
zima i mróz - zmarzła i liście zwiędły, gdy wiozłam, ale łodygę wsadzilam w
glebę i ona
wreszcie się ukorzeniła i wypuściła niedawno nowy listek. Lubię ten rodzaj
roślin. Rodzice takie mieli w naszym osiedlowym mieszkaniu w Szczecinie. Ta
największa stała w dość ciemnym kącie, ale dobrze sobie radziła.
sobota, 19 września 2009
Remont obory
ścianę w oborze oraz obrobiliśmy dwa kolejne otwory okienne wraz z wnękami,
szykując je pod wstawianie luksferów.
Niestety, materiały się pokończyły - brak cementu, kleju do glazury,
krzyżaków do luksferów, listwy do luksferów, silikonu do szybek, szybek,
zaczepów do wmurowania w ściany. Nie mam kasy by dokupić teraz. Martwię się,
bo temperatura spada i boję się, że nie zdążymy wyremontować obory przed
przymrozkami. Przymrozki mogą zaszkodzić zaprawom.
Mój Eden
Zaangażowałam się w to przedsięwzięcie całą sobą wykorzystując do tego celu
wszystkie moje życiowe umiejętności i doświadczenia oraz wrodzone talenty.
Zaangażowałam w ten projekt cały mój wypracowany w życiu majątek.
Żadne przeciwności losu ani zawiść ludzka nie jest w stanie mnie zniechęcić
do tego projektu, bo ja nim żyję. Moja wyobraźnia i marzenia są pełne
cudownych wizji boskiego Edenu, do którego dążę, który wytrwale buduję.
Jest mi przykro, że nie ma przy mnie kochającego mężczyzny, który by mnie
kochał i troszczył się o mnie oraz wspierał w tym co robię. Nie spotkałam
takiego. Spotkałam za to paru małodusznych, egoistycznych typków, których
moje marzenia i Ja znacznie przerastają. Zamiast wspierać, ciążyli niczym kula u nogi, ściągali mnie w dół. Byli zbyt wielkim ciężarem, podcinali skrzydła, obrzydzali marzenia, więc musieli odejść. Odpadli od
spódnicy, gdy tylko raz się zamaszyście zakręciłam. A ja lubię
nieoczekiwanie wirować gdy przyziemne typki mnie dobijają :)
Prawdopodobnie przyjdzie mi dokończyć dzieła samodzielnie. Mój królewicz
godny MNIE i MOICH MARZEŃ chyba nie istnieje.
Gdy tu na Mazury sprowadziłam się, zakładałam współpracę i dobre relacje z
mazurskimi wieśniakami, mimo, że chodziły słuchy, że Mazurzy bywają wredni, zawzięci.
Niestety, miejscowa hołota szybko wyprowadziła mnie
z mego dobrodusznego i chyba naiwnego podejścia do ludzi sprzed kilku lat.
Kradzieże, pomówienia, kopanie dołków pode mną - dosłownie i w przenośni.
Miejscowe typki pokazały jakie z nich nikczemne szuje, do jakich podłości są
zdolne. Bóg większość tych nikczemników już ukarał, resztę rozliczy też.
Od pewnego czasu próbuję przełamywać moją narosłą tutaj przez ostatnie lata
przykrości niechęć do kontaktów z miejscową ludnością, próbuję odnajdywać
wśród nich jakieś wartościowsze jednostki z którymi warto współpracować.
Jest kilka takich osób. Nie spodziewam się po nich za wiele dobrego, więc nie
grozi mi rozczarowanie. W każdej społeczności można spotkać wartościowsze
jednostki.
Ja długo myślałam, że tu nie ma żadnej takiej osoby, bo spotkało
mnie tu wiele złego od miejscowych wieśniaków. Z jednym wyjątkiem,
jakiekolwiek kontakty z sąsiadującymi wieśniakami były po prostu
nieprzyjemne, wręcz odpychające. Najbliżsi sąsiadujący wieśniacy to ludzie
nieprzyjemni, chamscy, wredni, złośliwi, szkodliwi, kopiący dołki pode mną,
a w najlepszym razie to obojętna znieczulica. Nie lubię tych ludzi i już
nigdy nie polubię. Sprawili, że moje pierwsze lata w nowym miejscu były
cięższe i trudniejsze niż musiały być. Wiele podłości doznałam od tych
ludzi. To są okropni, pełni zawiści i złych intencji interesowni ludzie
skupieni wyłącznie na swoich egoistycznych potrzebach, nieliczący się z
drugim człowiekiem. Ich się po prostu nie da lubić.
Na szczęście w okolicy zdarzają się pozytywne jednostki z którymi coś można
działać wspólnie i to jest budujące. Z pewną dozą nieufności i zdziwienia
odnoszę się do tych jednostek, które stać na jakieś pozytywne zachowania. Ta
nieufność to mi już chyba zostanie - za bardzo się sparzyłam na moich
najbliższych sąsiadach.
Myślę, że ostrożność w kontaktach z miejscowymi jest
bardzo wskazana. Tym ludziom nie można ufać. Ja - nie zaufam. Jednak próbuję
się przełamywać i wchodzić w pożyteczne relacje z niektórymi okolicznymi
wieśniakami.
Wczoraj kolega z Podlasia zapytał mnie, czy lubię bardziej ludzi z miasta
czy ze wsi. Odrzekłam, że nie przeszkadzają mi ani jedni ani drudzy - tak jak innym.
Jestem neutralna tak jak inni. Nie wierzę w nadęte publiczne zapewnienia
tych ludzi, którzy twierdzą, że "kochają wszystkich ludzi". To są słowa bez
pokrycia. Aby kogoś lubić, kochać - trzeba go poznać. Dla mnie nie ma
znaczenia czy człowiek jest z miasta czy ze wsi - byle był wartościowy.
Od zawsze jestem przyjaźnie nastawiona do ludzi. Jeśli kogoś nie lubię - mam ku
temu powody. Nigdy nie kieruję się zawiścią. Nigdy mnie krew nie zalewa, gdy
widzę, że komuś się powodzi lepiej niż mnie i nie zazdroszczę nikomu
niczego. Jestem wolna od niskiej zawiści. Nie znam tego uczucia - jestem
zbyt szlachetna, by się do takich niskich emocji zniżać. Mało tego, brzydzę
się nimi, gdy dostrzegam je u innych.
Ogólnie lubię naszą ludzką cywilizację, zawsze lubiłam, bardziej niż
przeciętny człowiek lubi, jestem przychylnie i przyjaźnie nastawiona do
ludzi. Jeśli lubię, to jednostki, które miałam przyjemność poznać i polubić
obcując z nimi.
Przeciętny człowiek nie zastanawia się nad tym czy lubi
ludzi, tylko na ile mogą mu być przydatni w jego celach. Ja lubię ludzi
bezinteresownie. Nieznanym lub nowopoznawanym daję pewien kredyt sympatii i
zaufania. Ta sympatia i ufność trwa, dopóki dana osoba go nie zniszczy.
Dajmy na to, gdy nowopoznana osoba okradnie mnie lub inną szkodę mi
wyrządzi - sympatia pryska. Czy to kogoś dziwi? A ty, czytelniku? Lubisz być
okradany i znieważany? Jeśli twierdzisz, że lubisz, to znaczy, że kłamiesz. Robisz z siebie
zakłamanego dziwoląga, który wciska znajomym kity.
Gwoli sprawiedliwości, dodam, że są osoby, które faktycznie kochają ludzi
bardziej niż przeciętny człowiek. Jest ich niewiele. Natomiast nie wierzę w
deklaracje rozmaitych karierowiczów robione pod publiczkę.
Dla mnie miarą szczerości owego "lubienia" jest to, co dana osoba jest w
stanie dla drugiego człowieka zrobić. Dla człowieka lub ludzi.
Poznałam kiedyś dwie kobiety: pewną dziennikarkę z kolorowego czasopisma oraz lokalną fotograficzkę, obie twierdziły, że one rzekomo "lubią ludzi". I te "lubiące" osoby wyrządziły mi
wielką przykrość i krzywdę bez mrugnięcia okiem. Bez żadnych skrupułów. Cynicznie mnie
wykorzystały dla swoich egoistycznych celów. Tak wyglądała ich rzekoma "lubość". One powinny dodawać, że "lubią ludzi, ale wykorzystywać".
Wątpię, by którakolwiek z nich w życiu zrobiła coś naprawdę dobrego,
zwłaszcza bezinteresownie, nie pod publiczkę. To po prostu karierowiczki,
które prą do przodu po trupach zasłaniając się pięknymi sloganami bez
pokrycia.
Ja osobiście uratowałam życie człowiekowi z narażeniem tego co mam
najcenniejsze - mojego własnego życia - i zrobiłam to z potrzeby serca, a
nie pod publiczkę. Myślę, że to jest najlepsza miara i świadectwo tego, że
to właśnie ja "lubię ludzi", a nie te bezduszne karierowiczki.
Ktoś, kto twierdzi, że "lubi ludzi", a nie oddał ani razu w swoim życiu krwi
dla ludzi - nie mówi prawdy. Ja nie tylko oddawałam krew dla ludzi w
potrzebie, ja też z narażeniem mojego własnego życia ściągnęłam samobójcę z
dachu.
Jestem dobrym, szlachetnym człowiekiem. Piszę to gwoli uświadomienia
tym, którzy ślepo wierzą moim nieprzyjaznym wieśniackim sąsiadom w szerzone przez nich
bzdury o tym, że ja rzekomo "nie lubię ludzi" i ogólnie jestem rzekomo zła
i godna potępienia i zniszczenia. To są wszystko zawistne pomówienia produkowane przez
złych, nienawistnych sąsiadów, którzy nie potrafią zaakceptować nowej
mieszkanki w swojej wiosce.
Ja LUBIĘ LUDZI tysiąc razy bardziej niż oni lubią. Gdyby oni "lubili ludzi"
to by się zachowywali po ludzku wobec mnie, gdy tu przyjechałam samotnie 7
lat temu. Ja ogólnie "lubię ludzi". Zawsze lubiłam. Ja jedynie nie lubię
moich sąsiadów, bo byli dla mnie wyjątkowo podli, gdy tu osiedliłam się 7
lat temu. Mam prawo ich nie lubić, tak samo, jak oni pozwolili sobie wobec
mnie na ordynarne podłości.
Jeśli mam im kiedykolwiek wybaczyć krzywdy, które mi wyrządzili - muszą je
najpierw naprawić. Ale oni są zbyt pyszni i zarozumiali by się pokajać, przeprosić i naprawić
wyrządzone mi zło.
Dla tych ciemniaków, drugi człowiek i jego potrzeby nic nie znaczą. Nie są
zdolni do tolerancji, przyjaznych odruchów, akceptacji nowego mieszkańca.
Nie są zdolni do okazania dobra. Moje kozy mają w sobie więcej
człowieczeństwa, niż moi najbliżsi wieśniaccy sąsiedzi.