wtorek, 1 maja 2018

Żyzna ziemia cenniejsza niż złoto 🌷🌿



Szukałam we Wrocławiu czarnoziemu z Ukrainy. Podobno Niemcy przywozili go w czasie wojny. Pociągi wiozły na front wschodni żołnierzy i broń, a wracały z ziemią. Prawda to czy mit?


Wiosna przyszła, w ogródkach ruch, a przy płotach trwają dyskusje na przyziemne tematy. Wrocławscy działkowicze dzielą się na pechowców, którym przyszło obsiewać jałowe piaski i szczęśliwców, którzy jakoby dostali w spadku po Niemcach prawdziwy ukraiński czarnoziem. Problem w tym, że z ukraińskim czarnoziemem jest jak z duchami. Wszyscy o nim słyszeli, ale nikt nie widział.

Poszukiwania zaczęłam od działkowiczów. Pan Edward Niedzielski uprawia od kilku lat działkę przy ul. Terenowej. Sąsiedzi twierdzą, że dostał mu się prawdziwy czarnoziem. - Podobno właściciel majątku, na którym znajdują dziś ogródki działkowe miał świetne kontakty z wojskiem i załatwił sobie darmowy transport - mówi pan Niedzielski.

- Faktem jest, że ziemia tu znakomita. Miałem kiedyś działkę w okolicach Morskiego Oka. Ale tam były kamienie i glina. A na Terenowej jak na Ukrainie. Poziom próchniczny sięga na głębokość ok. 40 cm. Dalej jest już piasek. Wszystko wskazuje na to, że ziemia została nawieziona. Ale nie wszyscy działkowcy mają takie szczęście. Niektóre ogrody mają gorszą glebę.

Pan Niedzielski pochodzi z Kresów i wie, jak wygląda prawdziwy czarnoziem. Rodzina posiadała majątek między Czortkowem a Trembowlą. Pan Edward pamięta, że tereny nadrzeczne Seretu były niezwykle żyzne. Rozciągały się tam wspaniałe ogrody. - Rosjanie wszystko zniszczyli, bo zbyt głęboko zaorali ziemię. Ale trudno było z nimi dyskutować. Specjaliści z moskiewskiego instytutu wszystko wiedzieli lepiej! - opowiada Edward Niedzielski.

- Czarnoziem z Ukrainy? Słyszałem, ale nigdy nie napotkałam na najmniejszy choćby dowód, że mamy ziemię z ukraińskiego importu - mówi dr Michał Kaczmarek, historyk zajmujący się dziejami Wrocławia.

- Wrocławianie bardzo są przywiązani do tego czarnoziemu. Mieliśmy kiedyś w Miliczu dyrektora domu kultury z Wrocławia. Nie dał sobie powiedzieć, że wożenie ziemi z Ukrainy nie miałoby sensu, bo na Śląsku występują gleby równie urodzajne - twierdzi Ireneusz Kowalski, od lat zajmujący się historią Śląska.

Dr Cezary Buśko, archeolog, który najczęściej kopie we wrocławskiej ziemi, mówi, że będzie miał dowód na jej ukraińskie pochodzenie jak znajdzie na przykład malowany garnek, ulepiony przez przedstawicieli kultury trypolskiej. - Gdyby razem z czarnoziemem załadowano fragmenty ceramiki występującej tylko na Ukrainie, wiedziałbym, że ziemia jest z importu - opowiada Buśko. Podobne historie już się zdarzały. Jeden z wrocławskich archeologów znalazł średniowieczne garnki na kościelnej rabatce. Przyjechały z transportem ziemi wykopanej 20 km dalej.

- A jak ma nie ukraińskich garnków? - męczę dalej dr Buśkę. - To ci jedynie gleboznawca pomoże - ucina.

Dzwonię w nietypowej sprawie

Wykręcam numer Instytutu Gleboznawstwa Akademii Rolniczej. - Dzień dobry! Dzwonię w nietypowej sprawie. Czy Niemcy wozili do Wrocławia czarnoziem z Ukrainy? - pytam. - Niemcy to rozsądny naród. Nie wozi się drewna do lasu - słyszę w słuchawce głos prof. Tadeusza Chodaka, dyrektora Instytutu. - Czarnoziem na Terenowej? Przecież tam występują czarne ziemie. To nie to samo co czarnoziem, ale żyznością mu nie ustępują. Ukraiński import nie miałby sensu - mówi prof. Chodak. - Chociaż... Ziemia to cenny towar. Aby powstał jeden centymetr czarnoziemu, potrzeba dwustu lat. Może Niemcy chcieli chronić swoje zasoby. Skoro transport był darmowy, czemu nie zabrać ziemi? - zastanowił się prof. Chodak i oddał mój problem w ręce dr. Cezarego Kabały.

- Nasze miasto stoi na żyznych glebach. Mają naprawdę wysoką wartość rolniczą - mówi dr Kabała, kiedy bawię go opowieściami o mojej piaszczystej działce. - Dla Równiny Wrocławskiej bardzo charakterystyczne są czarne ziemie, żyzne, o głębokim poziomie próchnicznym. Rozciągają się one szerokim płatem na południe od Wrocławia, sięgając aż po Strzelin.

Na mapie glebowej, którą pokazuje mi dr Kabała, pominięte jest wprawdzie centrum miasta, ale ze źródeł historycznych wiadomo, że wrocławska ziemia była atrakcyjna nie tylko dla inwestorów budowlanych. Popatrzmy choćby na ulicę Piłsudskiego (przedwojenna Gartenstrasse). Uliczna zieleń jest dziś wprawdzie rachityczna, ale dwieście lat temu ogrodnicy mieli tu raj. Między Bramą Świdnicką, która stała za kościołem Bożego Ciała, a linią ulicy Piłsudskiego rozciągała się pusta przestrzeń, określana w terminologii fortyfikacyjnej jako przedpole (esplanada). Dalej wznosiły się pojedyncze zabudowania, otoczone rozległymi ogrodami i sadami. Teren był tu wilgotny, wręcz bagnisty, ale ziemia bardzo żyzna, doskonała pod uprawę warzyw. Już w XVI wieku osiedlili się na Wygonie Świdnickim niemieccy koloniści z Turyngii, którzy dostarczali wrocławianom wszelką zieleninę. Szybko przylgnął do nich przydomek kapuściarzy, dziś powiedzielibyśmy badylarzy. Ich interesy przeważnie kwitły, co widać było po żoninym przyodziewku. Bogate, koronkowe czepce kosztowały niejeden zagon kapusty.

Na Terenowej też nie było źle. Ulica jest częścią Wojszyc, które w końcu XIX wieku wchodziły w skład majątku Puschkau, będącego własnością P. von Naehricha. Do Wrocławia zostały włączone dopiero w 1951 roku. Zygmunt Antkowiak napisał w 1973 roku o Wojszycach, że "powstaje tu dużo szklarniowych ogrodnictw. Niewątpliwie należy to zawdzięczać występującym tu bardzo urodzajnym glebom, tzw. czarnym ziemiom klasy II... Gospodarstw rolnych jest tu jeszcze 156". Pojechałam tam z dr. Kabałą.

Pole, pole, dzikie pole

Minęliśmy pas ogrodów działkowych i zatrzymaliśmy się w szczerym polu. Dr Kabała wyciągnął łopatę i świder, ale zamiast kopać, szedł po polu, podnosząc co chwila... kamyki. - To pierwszy dowód, że tej ziemi nie nawieziono z Ukrainy. Otoczaki polodowcowe. Leżą tu od 50 tysięcy lat - mówi. - W czarnoziemie nie znajdzie pani kamieni. Roztarty w rękach zamieni się w pył - tłumaczy dr Kabała.

Czarna ziemia z Terenowej w pył zamienić się nie chce. Rozdziela się na małe grudki. - Czarne ziemie są dużo bardziej wilgotne niż czarnoziem. Zbyt wilgotne. Woda gruntowa wysoko zalega i tereny czarnych ziem wymagają melioracji - opowiada gleboznawca. - Ale taka ziemia to marzenie każdego rolnika. Starsi profesorowie mówi, że jest "tłusta". Zawiera dużo iłu, który wygładza powierzchnię i sprawia, że się świeci. Znakomita pod pszenicę i buraki.

W dziurze, którą kopie dr Kabała, poziom próchniczny sięga na głębokość 35-40 cm. - Głębokość typowa dla skraju czarnych ziem. Tu nic nie nawieziono - mówi, zabijając resztkę moich nadziei. Wpuszcza do dziury świder i wyciąga po chwili oblepiony żółtą gliną, w której błyskają białe odłamki. - To węglan wapnia. Tego składnika starczy na setki lat. Sprawi, że ziemia pozostanie żyzna i nie zakwasi się. Ale to jest miejscowa ziemia.

Naszym wykopkom przygląda się starszy działkowicz. Pytam go, czy słyszał o czarnoziemie z Ukrainy. - To jest właśnie czarnoziem z Ukrainy - podkreśla.

Doktorze Kabała, dlaczego pan mi to robi, myślę udręczona. - Ale może nawieziono ziemię tam, gdzie są ogródki. Teren wydaje mi się zbyt równy. Niestety, badania gleby w tym przypadku nie pomogą. Przez lata były intensywnie uprawiane i zmieniły swoje właściwości - tłumaczy Cezary Kabała. - Czy gdyby na czarne ziemie nawieziono czarnoziem, to właściwości gleby poprawiłyby się? - pytam. - Nie.

Moją ostatnią nadzieją są Siechnice. - Jeśli gdzieś wożono ziemię, to tylko do Siechnic. Istniał tam Pruski Instytut Doświadczalny i Badawczy Hodowli Zwierząt. Kierował nim sławny prof. Wilhem Zorn, a wśród pracowników znajdował się nie mniej ustosunkowany profesor baron von Bieberstein - powiedział mi prof. Karol Jonca, wybitny znawca wojennych dziejów Wrocławia. 

Czy to pan, profesorze Zorn? 

Joanna Konopińska wspomina, jak w listopadzie 1945 roku pojechała z ojcem, profesorem rolnictwa, do Siechnic. "Gospodarstwo to za czasów niemieckich należało do uniwersytetu we Wrocławiu i prowadzone było przez cenionego, również za granicą, profesora Zorna, znanego ojcu jeszcze sprzed wojny. Ojciec chciał obejrzeć majątek i zorientować się, w jakim stopniu jest zniszczony i czy ewentualnie można zająć to gospodarstwo doświadczalne na potrzeby Wydziału Rolniczego".

Wilhelm Zorn był zootechnikiem, zajmował się głównie hodowlą wysokomlecznych krów i racjonalnym wykorzystywaniem użytków zielonych. Czy mógł sprowadzać ukraiński czarnoziem dla poprawienia jakości miejscowej gleby?

Grzegorz Roman, historyk badający dzieje Siechnic, zebrał relacje polskich robotników przymusowych, którzy po wojnie zostali w tej miejscowości. Słyszeli (od siechniczan), że Niemcy wozili tu czarnoziem, ale nikt z nich nie widział tego na własne oczy. - Jedno jest pewne. Zorn prowadził przed wojną w Siechnicach roboty ziemne na ogromną skalę. Zakład został utworzony w 1923 roku w zdewastowanym majątku. Jedyną zaletą Siechnic było położenie - zaledwie 14 km od Wrocławia. Studenci z Instytutu Rolnictwa mogli łatwo tu dojechać - opowiada Roman.

Siechnice do 1810 roku były własnością Krzyżowców z Czerwoną Gwiazdą (ich wrocławską siedzibą był budynek Ossolineum), a po sekularyzacji zakonu majątek przejęły władze pruskie. Ziemie dzierżawiono, a dzierżawcy nie byli zainteresowani inwestycjami. Ale Zorn był. Dostał ogromne pieniądze z pruskiego ministerstwa rolnictwa i od Związków Handlu Zwierzętami i wykorzystał je. - Nawoził ziemię, sypał groble, meliorował pola, osuszał łąki - mówi Grzegorz Roman.

Ziemia mogła być przywieziona koleją. Pola instytutu są położone wzdłuż linii kolejowej Wrocław-Brzeg-Opole. Do budynku instytutu była doprowadzona zniszczona już bocznica kolejowa. Transport ziemi nie był problemem.

- Po jednej stronie drogi pole jest na jej poziomie, a po drugiej stronie - dwa metry niżej. Tam, gdzie jest wyżej, ziemię nawieziono - mówi dr Kabała podczas wizji lokalnej. - W stacjach doświadczalnych, takich jak Siechnice czy wrocławskie Swojczyce, powszechnie poprawia się wartość gruntu. Można przypuszczać, że Niemcy też to robili. Tym bardziej że w Siechnicach gleby nie są najlepszej jakości. W czasie badania gleby w Swojczycach (stacja powstała w 1891 roku) okazało się, że składa się ona z trzech warstw. Wciąż nie możemy rozstrzygnąć, czy to efekt głębokiej orki czy nawożenia ziemi? - opowiada Cezary Kabała.

- Ludzie widzieli, że pociągi przywożą ziemię. Ktoś szepnął, że z Ukrainy, i ta wieść krąży do dziś. Wielu mieszkańców Wrocławia przyjechało z Polski centralnej, gdzie gleby są piaszczyste, ubogie. Jak zobaczyli taką ciemną, próchniczną ziemię, to uznali, że ukraińska.

Skąd ta ziemia?

Jak nie z Ukrainy, to skąd pochodziła ziemia? - Stąd. Przed rozpoczęciem budowy ściągano warstwę próchniczną, a potem ją wykorzystywano do poprawiania jakości gleby - tłumaczy Cezary Kabała. - Dobrym miejscem do zaopatrzenia się w ziemię były także... cukrownie - mówi. - A tych było u nas dostatek.

W 1802 roku chemik Franz Karl Achard uruchomił w Konarach (ówczesny powiat wołowski) pierwszą na świecie fabrykę produkującą cukier z buraków cukrowych. Pół wieku później przerabiano na Śląsku, podczas jednej kampanii cukrowniczej ponad milion cetnarów buraków miejscowej produkcji. Na obrzeżach Wrocławia, w sąsiedztwie rzek powstały wielkie cukrownie - Klecina (Zuckerfabrik Klettendorf), Różanka (Z. Rosenthal), Muchobór Wielki (Z. Gross Mochbern) i Wrocław (Z. Schottwitz). Płucząc buraki, pozyskiwano jednocześnie znakomitą ziemię próchniczną, tzw. ziemię spławiakową.

- Cukrownie miały własne bocznice kolejowe. Ziemię załadowano do wagonów i po kłopocie - mówi dr Kabała.

Pytam, czy mogę napisać, że we Wrocławiu nie ma ziemi z Ukrainy? - Nie. Niech pani napisze, że na razie nie natrafiliśmy na jej ślad - podtrzymuje mnie na duchu Cezary Kabała.

Zamiast puenty: na początku lat 90. jechały przez Siechnice wielkie kolumny ukraińskich ciężarówek. Mieszkańcy mówili, że wiozą na Zachód czarnoziem. 

http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/1,35762,1394157.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witajcie na moim blogu armio czytelników 😊

Zanim napiszesz coś głupiego, ODROBACZ SIĘ!!!

🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎🐎

Do wrogów Indianki i Polski:
Treści wulgarne, kłamliwe, oszczercze, manipulacyjne, antypolskie będą usunięte.
Na posty obraźliwe obmierzłych gadzin nie mam zamiaru odpowiadać, a jeśli odpowiem - to wdepczę gada w błoto, tak, że tylko oślizgły ogonek gadziny nerwowo ZAMERDA. 😈

Do spammerów:
Proszę nie wklejać na moim blogu spamu, bo i tak zmoderuję i nie puszczę.

Please no spam! I will not publish your spam!