Horror w rocznicę Konstytucji 3 Maja
Dnia 2 maja 2018 roku, po południu
poszłam przed farmę na południową miedzę poprawić pastuch
elektryczny. Ledwo wyszłam i poprawiłam sznurki, nagle nadjechało
gestapo NWO.
Trzy auta: radiowóz osobowy, biała
kosztowna bryka szemranej fundacji i wypasiony wóz terenowy
inspektora weterynarii.
Oczywiście nikt wcześniej do mnie nie
raczył zadzwonić i uprzedzić o tejże jakże nieprzyjemnej
wizycie. No bo nie chodziło, żeby mnie uprzedzać, aby wizytować
czy aby cokolwiek wyjaśniać. Chodziło o bezczelną grabież mojego
inwentarza w świetle niby prawa.
Na miejsce przybyły następujące
osoby:
Białym kosztownym autem za 400.000
złotych:
Dwie panie z fundacji Molosy Adopcje:
Elżbieta Kozłowska i jej koleżanka (brunetka)
Towarzyszący im jak go określiły
„wolontariusz” - wytatuowany rosły właściciel schroniska dla
koni, Kamil Jacak.
Radiowozem policyjnym, osobowym:
dzielnicowy Paweł Warsiewicz oraz policjant Krystian Ułanowski.
Eleganckim, drogim wozem terenowym pan
inspektor PIW Olecko, Kornel Laskowski.
Wypasione auta bogaczy zrobiły na mnie
tym większe wrażenie, iż biedna ja od 15 lat jeżdżę do Olecka i
z powrotem na rowerze, jako, że mnie nie stać na auto. Wszystkie
środki jakie miałam, zawsze pakowałam w gospodarstwo, które
wymaga ogromnych nakładów. Na auto nigdy nie starczyło.
Ad rem! Przybyli państwo z miejsca
mnie zaatakowali oskarżeniem, że wpłynął donos, iż rzekomo
znęcam się ze szczególnym okrucieństwem nad moimi ukochanymi
zwierzętami i w związku z tym, fundacja je zabiera.
Zamurowało mnie. Jak to? Na jakiej
podstawie prawnej? Pani z fundacji Molosy Adopcje (w tym czasie nie
wiedziałam z jakiej, gdyż się nie przedstawiła) wspomniała coś
o ustawie o ochronie zwierząt.
Jaki przepis tej ustawy naruszyłam i w
jaki sposób? Pani Kozłowska (wówczas nie wiedziałam, jak się
nazywa, bo się nie przedstawiła) nic nie odpowiedziała, tylko
nachalnie wdarła się na moje gospodarstwo w asyście ww osób w tym
policji i inspektora Laskowskiego.
Moje pytania skierowane do obecnych
dotyczące tego, jak się nazywa fundacja i kto wydał decyzję o
zaborze moich zwierząt, pozostały bez odpowiedzi. Pani Kozłowska
tylko odpowiedziała na moje protesty co do wtargnięcia na moją
posesję, że ja tutaj nic nie mam do gadania, bo ona wchodzi i tyle,
a policja jest tu po to by jej to ułatwić.
Policjanci powiedzieli, iż są
przydzieleni tej fundacji do asysty podczas zaboru moich zwierząt.
Inspektor Laskowski zaś był także
przydzielony do asysty dla fundacji, skierowany do pracy przez
swojego szefa, inspektora PIW Olecko, Dariusza Salamona.
Przybyłe osoby wdarły się na moje
gospodarstwo.
Gdy weszliśmy na podwórko, na
podwórku leżały pokotem moje owce i wypoczywały. Odpoczywały po
godzinach pasienia się. Leniwie żuły treść swoich żołądków.
Kozłowska zagnała je do uszkodzonej stajni i zrobiła im zdjęcia w
środku. Sfotografowała też uszkodzoną stajnię.
Druga stajnia, ta w dobrym stanie, nie
bardzo ją interesowała. Weszła co prawda do niej, ale fakty
oczywiste negowała. W dniu jej przybycia, w stajni znajdowała się
gruba warstwa suchej, czystej słomy. Kobieta skwitowała, że to dwa
metry gnoju i choć stajnia była pusta w tym momencie, dodała, że
zwierzęta stoją w gnoju po kolana.
W stajni poza suchą, czystą ściółką,
znajdowało się kilka bel siana dobrej jakości.
Kobieta z fundacji zarzuciła, że
siano jest zgniłe.
W stajni znajdowały się także
lizawki solne dla zwierząt. Tego nie raczyła dostrzec.
Wyszliśmy na podwórko. Pani władczym
gestem wyciągnęła do mnie rękę naciskając:
„Paszporty! Nie masz?? Konie są
kradzione! Zabieram konie!”
Oczywiście zaoponowałam, wyjaśniając,
że to są wszystkie moje konie, które się tutaj w większości
urodziły.
„Nie masz dowodu, że to są twoje
konie, więc je ukradłaś i ja je zabieram'.
Obecny inspektor Laskowski, który od
lat kontroluje moje gospodarstwo i setki razy widział tu moje konie,
nie zareagował.
Oczywiście, kobieta nie ma prawa
fałszywie mnie oskarżać o kradzież, bez jakichkolwiek dowodów.
Brak paszportów, to nie jest dowód
kradzieży i przesłanka do wywozu zwierząt, i ta pani doskonale o
tym wie. Zastraszając i terroryzując mnie w ten sposób, złamała
prawo.
Następnie pani Kozłowska oświadczyła,
że zwierzęta są głodzone, nie mają paszy objętościowej ani
treściwej, i że to jest znęcanie się ze szczególnym
okrucieństwem.
Zaprotestowałam, że przecież jest w
stajni pasza, na łące rośnie trawa, a w domu mam jeszcze paszę
treściwą. Pani zażądała wejścia do mojego domu. Nie miałam
ochoty tego agresywnego, roszczeniowego indywiduum wpuszczać do
mojego prywatnego domu, tym bardziej, iż sobie uzurpowała prawo
łażenia po całym moim domu włączając w tym piwnicę, gdzie jak
twierdziła, gdzie według niej leżą odgryzione przeze mnie łby
królików.
Poprosiłam zastępczo by do środka
domu wszedł inspektor Laskowski. Laskowski zażądał eskorty
policjanta Krystiana Ułanowskiego.
Weszli obaj. Pokazałam im 7 worków
paszy treściwej, pozostałość z ostatniego zakupu tony owsa i
jęczmienia. Razem naszym oczom ukazało się 350 kg paszy treściwej.
Laskowski zapisał, że jest 140 kg.
Wyszliśmy na pole, gdyż kobieta z
fundacji zarzucała mi, że zwierzęta nie mają dostępu do wody.
Podprowadziłam ich pod pojemny
zbiornik wodny zabezpieczający wodę na długie tygodni suszy.
Płynie w nim bieżąca, czysta woda
wypływająca z ziemi. Zwierzęta gospodarskie i dzikie piją z tego
źródła wodę od setek lat.
Pomimo, że woda jest w zbiorniku
czysta i orzeźwiająca, Kozłowska nazwała tę wodę „płynącą
gnojowicą”. Wszyscy moi sąsiedzi poją swoje bydło ze stawów i
rzek i tam nikt ich nie szykanuje, o czym doskonale wie inspektor
Laskowski. Tymczasem inspektor Laskowski usłużnie w stosunku do
fundacji, złapał za telefon i zaczął obdzwaniać moich sąsiadów
wypytując ich, czy nawożą swoje pola gnojowicą. Według niego
nawożenie sąsiednich pól gnojowicą, miało przesądzać o tym, iż
woda w wodopoju jest brudna. Nie zrobił badania wody, absolutnie
nie. Tylko pomówił moją wodę o zanieczyszczenie. Przy czym
wodopój jest zasilany głównie wodami opadowymi spływającymi z
pól, gdzie gnojowicy nie stosowano, nadto zanim woda opadowa dotrze
do dreny, jest filtrowana przez grube warstwy piachu i zanim dotrze
do wodopoju, jest czyściutka.
Obecni nie przyjęli do wiadomości, iż
na terenie gospodarstwa jest w sumie 7 oczek wodnych, trzy cieki
wodne. Większość oczek wodnych nie ma połączenia z polami
sąsiadów, a ja nie stosuję nawożenia na moich łąkach.
Łąki są nawożone naturalnie poprzez
żerujące moje zwierzęta.
Przy takiej ogromnej ilości wody,
gdzie zwierzęta same wybierają skąd wodę pić, piją swobodnie
kiedy chcą, oskarżono mnie o niepodawanie zwierzętom wody!
Woda w moich zbiornikach jest czysta.
Potwierdzają to żyjące w nich kijanki wodne i drobne rybki.
Jest to woda naturalna, taką jaką
zwierzęta dzikie i gospodarskie piją tu od setek lat, a zapewne i
tysiącleci.
Niestety okazało się, iż woda
naturalna jest wodą wstrętną zarówno fundacji, jak i
inspektorowi.
Jednak inspektorowi Laskowskiemu nie
przeszkadza, iż zwierzęta np. sąsiadującego Naruszewicza piją
wodę z jego brudnych stawów rybnych, do których spływają ścieki
z pól oraz do których szczają wędkarze łowiący odpłatnie ryby
w tych stawach. Tam kontroli i zaboru zwierząt nie będzie, bo
chodzi o to, by zniszczyć moją hodowlę i gospodarstwo.
Bardzo wredna była też reakcja pani
Kozłowskiej z fundacji niby pro zwierzęcej, gdy demonstrowałam mój
wspaniały wodopój wykopany w zeszłym roku przeze mnie moim
ukochanym zwierzątkom. Wskazałam, że dbam o moje zwierzęta i ich
dobrostan, gdyż wszelkie dotacje jakie do mnie docierają inwestuję
w jego poprawienie, i tak, sama nie mając w domu komfortu bieżącej
wody (mam zepsutą hydraulikę, potrzaskane rury wodne) natomiast
zainwestowałam w zeszłym roku 3 tysiące złotych w pogłębienie
płytkiej kałuży i zrobiłam zapas wody moim zwierzętom na cały
rok, w tym na wypadek suszy. Moim zwierzętom zabezpieczyłam wodę
nawet na całe suche lato. Choćby woda wyschła wszędzie, to w tym
wodopoju zawsze będzie, gdyż napływa zawsze nowa.
Reakcja Elżbiety Kozłowskiej z pseudo
fundacji pseudo pro zwierzęcej:
„To ja to zgłoszę ten zbiornik do
nadzoru budowlanego, że go nielegalnie wykopałaś.”
Doprawdy, zamiast się cieszyć, że
zwierzęta są zabezpieczone w wodę na cały rok, baba chce
donosić??? Co to za osoba w tej fundacji siedzi i udaje miłośniczkę
zwierząt???
Gdy staliśmy nad tym wodopojem, i ja
protestowałam, oburzona ich oszczerstwami typu:
„znęca się ze szczególnym
okrucieństwem, bo nie podaje zwierzętom wody” co jest absolutnym,
absurdalnym oszczerstwem, pan pseudo wolontariusz pozwolił sobie na
uwagi ad persona typu:
„Tobie bolca potrzeba”.
Stojący obok policjanci nie reagowali
na takie obrażanie mnie. Stali tuż tuż, wszystko słyszeli.
Gdy zwróciłam im uwagę, że ci
ludzie mnie obrażają, dzielnicowy Warsiewicz powiedział, że on
nic nie słyszał. Ten drugi policjant też „nic nie słyszał”.
Napastnicy oświadczyli, że moje
zwierzęta będą zabrane.
Protestowałam oczywiście. Na łące
nieopodal, w blasku Słońca, pasły się moje śliczne konie.
Wyglądały cudownie.
„Podejdźmy do nich i obejrzyjmy je z
bliska, jak ślicznie i zdrowo wyglądają.
Nie są w żaden sposób zaniedbane,
ani nie mają ran, śladów bicia, katowania itp.” zachęcałam.
Rabusie nie byli zainteresowani
podchodzeniem do moich koni. Z daleka było widać, że wyglądają
świetnie, nie ma żadnych oznak zagłodzenia, odwodnienia, bicia,
katowania, krępowania.
Zwyczajnie, że nie ma żadnych podstaw
do zaboru na podstawie ustawy o ochronie zwierząt.
Prosiłam też osobno policjantów, by
podeszli ze mną do koni. Odmówili. Powiedzieli, że oni są tutaj
tylko jako eskorta, nie znają się na koniach i podchodzić nie
będą.
Odrzekłam, że nie trzeba się znać,
aby zobaczyć, czy koniom sterczą kości i zwierzęta chwieją się
z głodu na nogach, nie trzeba się znać na koniach, aby zauważyć
ewentualne rany czy ślady bicia.
Panowie policjanci nie chcieli pomóc,
nie chcieli być obiektywni. Oni przybyli na moje Rancho tylko jako
bezrozumna eskorta, siła zbrojna do okradzenia mnie z mojego
majątku.
Psów w ogóle nie widziano, bo były w
domu. Koni z bliska nie oglądano. Owiec nie badano. Żadnego
zwierzęcia konającego lub ciężko chorego nie zastano. Żadnych
szczątków zwierząt nie odnotowano.
W stajni, na polach i w domu pasza.
Zwierzęta wszystkie w dobrej i bardzo dobrej kondycji, zadbane,
kochane, przez zimę przezimowane na 60 belach dobrej jakościowo
paszy i tonach paszy treściwej, ze swobodnym dostępem do wody i
stajni przez całą dobę – ot tak postanowiono ukraść pod
przykrywką ustawy o ochronie zwierząt.
Nie znam się na owcach, ale co do koni i chowu wolnowybiegowego, to wiem od hodowców że takich koni sie nie szczotkuje. To samo zresztą piszą w literaturze. Nie robi się tak dlatego, bo przez szczotkowanie wyczesuje sie im łój potrzebny do utrzymywania ciepła np. nocą, kiedys spada temperatura. Jedyne co sie dozwala robic, to przecieranie miękką szmatką. Wiekszosc ludzi tego nie wie, bo mało kto ma do czynienia z takich chowem. Pisze to ze względu na bzdury ze strony RRdeSyf, że konie nietknięte zgrzebłem. I tak byc powinno. Nie wiem czy to są własciwe osoby do oceny zwierząt, skoro nawet takich rzeczy nie wiedzą.
OdpowiedzUsuńOwce tez pewnie były w dobrej kondycji. Wiosna są po wykotach, karmią jagnieta więc nie miały z czego nabrać krągłości. Dopiero teraz po odkarmieniu i na wypasie by się zaczęły konkretnie poprawiać. Niestety nie zdążyły ponieważ siedzą w szopie ze swinskimi kolczykami na uszach. Dlatego swinskie ponieważ są najtańsze. Takie "jaja się dzieją". Mam nadzieję ze wkrótce wrócą do domu. Trzymaj się Indiano :-)
OdpowiedzUsuń