Indianka będzie się realizować artystycznie i rzemieślniczo, mimo braków jakie jej tutaj doskwierają. Trzeba znajdować pozytyw w tym co się ma i co człowieka otacza. Z czerwonym betonem oczywiście będzie walczyć, bo betonowi nie wolno odpuszczać.
RANCHO NA MAZURACH GARBATYCH - Życie w harmonii z Naturą... Blog dzielnej kreatywnej romantyczki z miasta, gorącej patriotki kochającej swą Ojczyznę i jej piękną Naturę oraz życie w harmonii z nią, wielbiącą tradycję i tradycyjną kuchnię polską, historię, zwyczaje, obrzędy i polskość oraz jej słowiańskie korzenie, wiodącej sielskie życie na rancho pełne pracy i wyrzeczeń, realizującej z pasją swe marzenia o cudownym raju na Ziemi :) Blog Serbii (Indianki) to jedyne źródło prawdy w tym kraju.
niedziela, 2 grudnia 2012
Pora Na Rozwój Artystyczny
Indianka będzie się realizować artystycznie i rzemieślniczo, mimo braków jakie jej tutaj doskwierają. Trzeba znajdować pozytyw w tym co się ma i co człowieka otacza. Z czerwonym betonem oczywiście będzie walczyć, bo betonowi nie wolno odpuszczać.
Suchary, Wywroty i Zagrzybiory
Indianka dzisiaj od rana tnie suchoty, wywroty i wycina suchary oraz zagrzybiory. Darek je zbiera i układa w zgrabny stos. Taczki naprawione - będzie można opał zwieźć na chatę i napalić w piecu, bo w chałupie zimno i coraz to zimniej. Nic nie schnie - taka wilgoć.
Konserwacja Sprzętu
sobota, 1 grudnia 2012
Nowa Kotka Marmurkowa
Pora Na Obiad
Sieją Żywopłot
piątek, 30 listopada 2012
Podziałali
czwartek, 29 listopada 2012
Lekkie Prace Ogrodowe
Dziki Zryły
Zwierzyna Nakarmiona
środa, 28 listopada 2012
Marzną Paluszki
Ufff... już ciemno!
Zwierzyna Ogarnięta
Formalności
Pieprzone Kredyty i Ich Pieprzone Monity
wtorek, 27 listopada 2012
Apel Do Ministra Rolnictwa O Przywrócenie Prawa do Uboju Gospodarczego na Gospodarstwie
Tylko Indianka wie, jak wielkim problemem jest wymuszony ubój zwierząt w rzeźni, gdy nie ma się własnego transportu ani pieniędzy na jego wynajem, by zwierzę dostarczyć do rzeźni. Tylko Indianka wie, jak wielkim problemem jest znalezienie rzeźni, która zajmuje się ubojem kóz. Indianka nie zna, żadnej rzeźni w okolicy, która by się tym zajmowała.
Nikt kto wprowadza problematyczne przepisy bez uzgadniania ich z rolnikami, nie zadał sobie trudu, by wyliczyć koszty transportu zwierzęcia tak nisko cenionego jak koza. Niejednokrotnie ludzie sprzedają kozy po 50zł. A ile kosztuje transport do rzeźni i ubój w rzeźni? Ktoś to policzył? Indianka ma dosyć absurdów mnożonych w polskim ustawodawstwie.
Jej zdaniem, każdy rolnik powinien mieć pełne prawo uboju przez siebie wyhodowanego zwierzęcia na swoim gospodarstwie. Państwo polskie nie powinno tego prawa odmawiać ani ograniczać.
Od setek tysięcy lat ludzie hodują zwierzęta na swoich gospodarstwach i na swoich gospodarstwach je ubijają.
Nie robią tego gorzej, niż robią to rzeźnie. Często lepiej i bardziej humanitarnie i fachowo niż robią to rzeźnie.
Dawniej, gdy ubój kóz na gospodarstwach nie był zabroniony ani utrudniony – Indianka wynajmowała znajomego amatora rzeźnika, który bardzo fachowo ubijał koziołki. Robił to lepiej, niż później wynajęty profesjonalny rzeźnik z rzeźni. Lepiej i na dogodniejszych dla Indianki warunkach (np. rozliczenie polegało na wynagrodzeniu w naturze np. podarowaniu jednego koziołka).
Natomiast wynajęty rzeźnik z rzeźni chciał forsę i to dużo forsy. Plus doliczał sobie drogo dojazd. Jego robota, przynajmniej przy pierwszej krowie była byle jaka, mimo podwójnego wynagrodzenia. Mięso z chorej krowy było przeznaczone dla psów, ale stawkę zażądał jak za fachowe sprawienie i poćwiartowanie mięsa dla ludzi – więc powinien był to zrobić porządnie. Jednak wtedy odwalił kichę i porąbał to mięso byle jak, tak że zajęło aż dwie zamrażarki. W dodatku Indianka wtedy miała wypadek i nie była w stanie tego z grubsza porąbanego mięsa porąbać na mniejsze, wygodniejsze do ułożenia w zamrażarce kawałki. Przy drugiej krowie Indianka przypilnowała rzeźnika, aby nie odwalił kichy, tym bardziej, że druga krowa była już dla niej do jedzenia. Była zbadana itd. Zmieściła się w prawie jednej zamrażarce. Warto mieć wybór. Wybór jest gwarancją jakości usługi, a nie przepisy odgórne. Co do sposobu uboju – to bardziej humanitarnie i fachowo przeprowadzał ubój znajomy Indianki, a nie uprawniony rzeźnik. Gdyby ubój na gospodarstwach nie był teraz zabroniony – to Indianka by wybrała do przeprowadzenia uboju zręcznego znajomego, a nie tego kosztownego i byle jakiego rzeźnika.
Niestety, z powodu utopijnych przepisów – Indianka musiała zrezygnować z uboju gospodarczego na swoim gospodarstwie, a nie stać jej by szukać gdzieś nie wiadomo gdzie rzeźni by zabić koziołka.
Tak więc nadwyżkowe koziołki trzeba sprzedać albo czekać aż same padną ze starości.
Przez ten durny przepis Indianka też rozważa rezygnację z hodowli kóz i zaangażowanie się w hodowlę takich zwierząt, których ubój na gospodarstwie jest nadal dozwolony. Czyli drobiu, królików. Tyle, że na Mazurach, pod lasem w sąsiedztwie dziczy trudno jest hodować małe zwierzęta, bo są narażone na dzikie drapieżniki takie jak: lisy, kuny, wydry, jastrzębie oraz wałęsające się psy wiejskie. Choćby nie wiadomo jak dobrze strzec małych zwierząt – wystarczy jeden podkop lisa i już po królikach. Wystarczy jedna kuna nad kurnikiem – i sto kurczaków uduszone w ciągu 3 dni. Wystarczy jeden czy trzy jastrzębie – i stadko 40 kur nieżywe w ciągu kilku godzin.
Więc jest cholernie ciężko gospodarzyć gdy co rusz aroganccy jajogłowi, którzy absolutnie nie liczą się z gospodarzami ani z realiami gospodarzenia – co rusz nowe utrudnienia wymyślają.
Wymuszanie na biednym rolniku – posiadaczu kilku kóz lub jednej krowy – kosztownego uboju w rzeźni – to jest działanie na szkodę rolnika i nadmierne oraz nieuzasadnione ingerowanie w produkcję rolną.
Skoro rolnik ma prawo cały rok zapierdalać przy bydle – ma też moralne i profesjonalne prawo zabić swojego byczka, baranka lub koziołka na swoim gospodarstwie, bez ponoszenia zbędnych kosztów transportu i usługi rzeźniczej, oraz bez bycia okradanym z co wartościowszych tuszy rzeźniczych.
Zabranianie uboju gospodarczego rolnikowi to jest pogwałcenie swobód obywatelskich rolnika. Nawet za czasów niesławnej pańszczyzny chłopi pańszczyźniani mieli prawo do uboju zwierząt na gospodarstwach.
Dlatego Indianka apeluje do Ministra Rolnictwa o przywrócenie rolnikom prawa do uboju gospodarczego zwierząt na gospodarstwach. Apeluje w swoim imieniu i w imieniu wszystkich rolników polskich.
Indianka Pozdrawia Buenos Aires!
Buziaki! :)
Nadciąga Pomoc Z Wielkiego Świata
Z Kowal co najwyżej wielki smród nadciąga i niezliczone, bezczelne kontrole... ;P
Niech się czerwone betony uczą od innych ludzi, jak być człowiekiem, a nie zatwardziałym, zimnym betonem.
Wyczerpana
poniedziałek, 26 listopada 2012
niedziela, 25 listopada 2012
Sztobry Porzeczki Posadzone
Pięć Dyniowych Słoi
sobota, 24 listopada 2012
Zaspała
Indianka dziś znużona wielce – totalnie zaspała. Na dworze mokro i nie zachęcająco. Została w domu by zająć się prowadzeniem domu: gotowaniem, zmywaniem oraz wyrobem przetworów.
Ugotowała kompot jabłkowy i zamknęła go w dwóch litrowych butelkach.
Zabrała się też za rozpracowanie dyni. Dynia rozcięta, pocięta. Część miąższu gotuje się – jeszcze Indianka nie wie na co – czy na sos dyniowy, czy na zupę dyniową, a może na dżem dyniowy?
Na stole pozostało jeszcze sporo miąższu z którego trzeba wydłubać nasiona. Indianka wydłubała sporo, ale jeszcze wiele nasion siedzi w miąższu. Pora spróbować, jak smakowo przedstawia się ten dyniowy miąższ gotowany na gazie.
http://www.kwestiasmaku.com/zielony_srodek/dynia/przepisy.html
Szlachetna Paczka
Ktoś tutaj parę dni temu wkleił nonszalancki komentarz, w którym się durnowato pytał, czemu nie skorzystam z takiej formy wsparcia, że rzekomo każdy, który się zgłosił dostał szlachetną paczkę na święta.
Otóż informuję, że obecnie w puli rodzin potrzebujących jest tam zarejestrowanych ok. 6000 rodzin i program nie przyjmuje kolejnych rodzin. Obecnie zbiera tylko datki od darczyńców.
Powiem też, że nie można się tam zarejestrować poprzez stronę internetową Szlachetnej Paczki, chociażby dlatego, że na tej stronie nie ma takiej opcji.
Jedyna możliwość, aby zostać wciągniętym na listę rodzin potrzebujących to poprzez dotarcie do takiej rodziny przez lokalnego wolontariusza (ale nie teraz, bo już nie przyjmują nowych rodzin). Ja tu mieszkam w biedzie 10 lat i żaden wolontariusz Szlachetnej Paczki do mnie nie dotarł i wątpię, by kiedykolwiek dotarł.
Szlachetna Paczka to akcja dla garstki wybranych rodzin.
W Polsce jest na pewno znacznie więcej ludzi samotnych i rodzin potrzebujących, którzy potrzebują jakiegoś materialnego wsparcia. GOPSy i MOPSy nie zaspokajają ich potrzeb, także Szlachetne Paczki do nich nie docierają.
Przepis który mówi o tym, że można sobie odliczyć od dochodu 1 procent na cele charytatywne, ale tylko na rzecz organizacji charytatywnych - to poroniony pomysł.
Ile z tych pieniędzy idzie na utrzymanie biur i pracowników tych stowarzyszeń? A ile trafia do ludzi na prawdę potrzebujących?
Lepiej by było, by była możliwość odliczania 1 procentu przeznaczanego na cele charytatywne przeznaczane bezpośrednio dla samotnych ludzi i rodzin potrzebujących.
Gdybym była bogata, to wolałabym znaleźć sobie konkretną rodzinę lub osobę potrzebującą by ją wspomóc. Przynajmniej bym miała pewność, że dostaną ode mnie faktycznie to co potrzebują i że faktycznie to coś jest im niezbędne.
Dyskryminowanie w narodzie naturalnej chęci pomocy ludziom potrzebującym poprzez przepis uniemożliwiający darczyńcom obdarowywanie bezpośrednie wybranych osób lub rodzin, jest moralnie i etycznie szkodliwe. Uczy, by nie pomagać pojedynczym osobom, bo na pewno to są naciągacze, podczas gdy stowarzyszenia i organizacje charytatywne - to na pewno szlachetnie działające instytucje.
Ja jednak wątpię, czy intencje tych instytucji są czyste. Nikt nie publikuje na swoich stronach transparentnych zestawów ile z tej sponsorowanej forsy trafiło bezpośrednio do potrzebujących, a ile w kieszenie tych co uformowali stowarzyszenie.
Mam też podejrzenie, że stowarzyszenia te są często tworzone tylko po to, by stworzyć legalną furtkę do prania brudnych pieniędzy i przekupstwa władz. Działalność charytatywna stanowi tylko przykrywkę dla brudnych interesów. Dajmy na to, w skład stowarzyszenia takiego wchodzi żona ważnego polityka i taki lobbysta zamiast wręczać bezpośrednio łapówkę jej mężowi w zamian za przepchnięcie w parlamencie korzystnej dla lobbysty ustawy – legalnie zasila konto stowarzyszenia (niby na biedne, chore dzieci), a stamtąd setki tysięcy czy miliony po cichu trafiają do prywatnej kieszeni owej żony i jej wpływowego męża polityka. Ja bym się tym stowarzyszeniom przyjrzała na miejscu prokuratury.
Poza tym ja, jako ja - gdybym była bogata i chciała komuś pomóc finansowo, to bym chciała, by każda złotówka z mojej darowizny trafiła do głodującej rodziny, a nie na utrzymanie czyjegoś biura.
Może ktoś utworzy portal wzajemnej pomocy społecznej w Polsce? Portal, na którym darczyńcy i potrzebujący mogliby się bezpośrednio spotykać bez żarłocznych pośredników?
Przydałaby się tez inicjatywa społeczna, która by złożyła projekt ustawy do sejmu w której znalazłoby się miejsce dla tych darczyńców, którzy chcą pomóc konkretnym osobom i rodzinom poprzez odliczenie od swego dochodu udzielanej pomocy finansowej czy materialnej.
To jest NASZE PAŃSTWO, a nie garstki posłów, którzy nie dbają o nasze potrzeby i nasze zdanie.
Skoro posłowie nie dbają o nas i nasze potrzeby – powinniśmy się sami oddolnie organizować i składać projekty obywatelskie ustaw.
Pamiętacie tego piekarza co mu interes zniszczyli i zapuszkowali go za to, że pomagał ludziom?
On powinien dostać pomnik za wielkie serce.
piątek, 23 listopada 2012
Kurczony Pieczaczek
Pora Na Obiad
Równowaga Prac
- obrządek zwierząt
- nasadzenia ogrodnicze
- dokumentacja rolnicza
- przetwory
- prowadzenie domu
- nacięcie opału na zimę
czwartek, 22 listopada 2012
Sztuczny Szum
Dziki Ogród
środa, 21 listopada 2012
Niby Zamach Na Sejm ;)
Polska Bieda A Bieda III Światów
Mokry Dzień
wtorek, 20 listopada 2012
Indianka Myśli
poniedziałek, 19 listopada 2012
Galopem Przez Pole
Indianka dała owsa: gęsiom, koniom i kozom. Konie po owsie rozbrykały się. Latały i brykały z wysoko zadartymi ogonami. Lekko i wysoko unosiły nogi jak na defiladzie. Radośnie galopowały po przestronnej łące. O mało druta przy podwórku nie rozerwały, tak je animusz roznosi. W przyszłym roku Indianka wynajmie trenera koni i każe mu je ujeździć. Nareszcie będzie miała wierzchowca. Skończy się chodzenie z kapcia na zakupy do wsi.
A konie czerwonego betona pewnie stoją w stajni w gnoju, który robią pod siebie ;) Pewnie kopyta im gniją od tego gnoju. Trzeba będzie zawiadomić weterynarza powiatowego, że beton konie zaniedbuje ;)))
Gąski po spożyciu owsa, ochoczo powędrowały nad sadzawkę, którą im pokazał Indianka.
Widać, że im się tam bardzo podoba i dobrze się czują w wodzie.
Koniki pomaszerowały do sadu kosić krótką trawę, która odrasta i daje im świeże, młode źdźbła.
Dzisiaj ciepło, więc zamiast wkopywać maliny, Indianka poszła zakładać osłony na ałycze. Gdy wieje wiatr znacznie trudniej je się zakłada i na ogół jest to zimny, nieprzyjemny wiatr. Trzeba wykorzystać dobrą pogodę.
Praca W Domu To Też Praca
niedziela, 18 listopada 2012
A co ona tam ma takiego do roboty???
Indianka postanowiła odpowiedzieć na to zadziorne pytanie posłyszane od nieżyczliwych plotkar (chodzi o plotki produkowane głównie przez te czerwone betoniary – te same na które robi ich mąż, a dzieci pomagają w domu w pracach domowych oraz na gospodarstwie – z ich perspektywy, jak już całą rodzinę zagnają do roboty, to one faktycznie nie mają co robić – co najwyżej złośliwy komentarz posłać zapracowanej, samotnej kobiecie).
Dzisiaj na przykład Indianka wykonała lub wykonuje poniższe czynności:
1. Nakarmiła i napoiła konie, kozy, kury, królicę, gęsi, kota i psa.
2. Naprawiła zerwany drut pastucha przy domu.
3. Zrobiła śniadanie ;)
4. Przebrała jabłka i te zgnite odłożyła na bok do osobnego wiadra do wyniesienia na dwór.
5. Szoruje przypalone gary.
6. Myje talerze.
7. Usuwa donice ze schodów i wynajduje dla nich miejsca na meblach.
8. Rozmraża kurczaka na obiadokolację (obiadu dzisiaj jeszcze nie jadła) (przyniosła kurczaka z zamrażarki w piwnicy, opróżniła i umyła miseczkę, nalała gorącej wody do nie i umieściła w niej kurczaka aby odtajał).
9. Robi drobną przepierkę bielizny (co 15 minut trzeba załączać praleczkę wirnikową)
10. Ściągnęła mądrą książkę do poczytania na długie, zimowe wieczory.
(parę minut zajęło zanim wklikała się na odpowiednią stronę, bo internet wolno się czołga jak ten ślimak)
Kolejne zadania ukończone:
1. Duży gar doszorowany, umyty i wyparzony – godzina: 18:21
2. Średni garnek doszorowany: 18:23
3. Kurczak rozmrożony – można go pociąć na kawałki - 18:28
4. Opłukała duży garnek i nałożyła do niego wczoraj pokrojonych jabłek - 18:38
5. Umyła średni garnek - 18:39
6. Pozbierała plastiki po jabłkach i umyła je - 18:45
7. Starła stół - 18:46
8. Zmieniła wodę w misce do mycia naczyń - 18:47
9. Pozbierała i namoczyła kolejne plastiki do mycia - 18:56
10. Kroi cebulę - 18:57
11. Wstaśtała małą kanapkę, bo kurczak późno się upiecze, a ona głodna teraz.
12. Kroi kurczaka - 19:07
13. Pokroiła i przyprawiła kurczaka, zmyła kilka naczyń - 19:35
14. Przyniosła kapustę z piwnicy i starła półki w lodówce - 19:37
15. Sprzątnęła ze stołu - 19:38
16. Wstawiła patelnię na gaz - 19:38
17. Nalała olej rzepakowy na gorącą patelnię - 19:39
18. Nałożyła pokrojone części kurczaka na rozpalony tłuszcz - 19: 40
19. Zmyła kolejne naczynia i dolała wody do pieczeni - 19:58
20. Obrała kapustę z uszkodzonych, podgniłych liści – 19:59
21. Myje podpleśniałą z wierzchu dynię – 20:01
22. Pokroiła kapustę - 20:06
23. Załączyła praleczkę z bielizną – 20:07
24. Pokroiła dynię i dodała część do pieczeni - 20:20
25. Zabrała garnek psu i go wyparzyła wrzątkiem - 20:22
26. Zaniosła resztki do kurnika
27. Przyniosła ziemniaki z piwnicy
28. Zajrzała do pieczeni i dodała nieco siekanej kapusty
29. Pora obrać ziemniaki – obiera ziemniaki- 20:43
30. Ziemniaki obrane i wkrojone do pieczeni, coby nie palić dwóch palników i gaz zaoszczędzić - 21:04
31. Dodała wody i kostkę smakową do pieczeni - 21:05
Oj – obiadokolacja bardzo późno dzisiaj będzie... za to będzie królewskie danie o niesamowitym sosie curry dyniowo-kapuścianym :)
32. Jeszcze trzeba obrać ziemniaki na jutro (część już obrane), bo jutro będzie zajęta innymi pracami, na dworze i w oborze, więc woli sobie dzisiaj przygotować składniki na jutrzejszy obiad. Pieczeń będzie na dziś i jutro, tylko trzeba ziemniaki będzie jutro ugotować. Obiera ziemniaki - 21:07
33. OBIAD GOTOWY! - 21:20
Każda prosta czynność, każda duperela zajmuje sekundy, minuty, niekiedy godziny. I tak cały dzień pracy się z nich tworzy. Kobieta ciągle w biegu – cały dzień.
A czerwone bromby co się nudzą w domu przed TV – tylko je stać na złośliwe, durne komentarze typu: „A co ona tam ma takiego do roboty???
No, niestety zabrakło czasu i sił na przyrządzenie świeżego kompotu z jabłek, więc zamiast niego będzie gorąca herbata :)
Ale przepyszna obiadokolacja wynagrodzi ten brak świeżego kompotu oraz dzisiejszy trud gotowania :)
Listopadowa Krzątaninka
Listopadowe Zadumanie
sobota, 17 listopada 2012
5ć Miseczek Jabłek
Samoorganizacja
Co prawda roboty masa. Nie wiadomo w co ręce włożyć. Jak się Indianka jednym zajmuje – to drugie na tym cierpi. I trzecie. I czwarte. I piąte. Grunt to podstawa, a podstawa to nie pękać ;)))
Trzeba się przeorganizować. Na dworze masa roboty to fakt – po niej nie ma sił na nic innego, ale trzeba sobie narzucić rygor, dopóki stoją kosze i wiadra z jabłkami w domu i dopóki dynie czekają na obróbkę w piwnicy.
Niektóre dynie pleśnieją. Większość wygląda dobrze, ale nie ma co czekać – trzeba przerabiać dary natury z takim trudem wyhodowane i przytargane.
Indianka postanowiła narzucić sobie rygor – codziennie obrać miseczkę jabłek i skroić jedną dynię.
Dzisiaj skroiła już 3 miseczki jabłek – jedną za dziś, drugą za wczoraj i trzecią za jutro. Na dynię jakoś nie ma dzisiaj ochoty. Jutro się zabierze za jedną, a nawet może za dwie. Jak na razie wpadła w trans obierania jabłek (tych co jeszcze ocalały).
Obróbka jabłek - Podział na czynności:
1. Przebrać jabłka
2. Umyć jabłka
3. Obrać jabłka
4. Skroić jabłka
5. Wydłubać nasionka z jabłek
6. Skrojone jabłka włożyć do lodówki
7. Nasionka osuszyć suszarką do włosów (w domu taka wilgoć, że nie schną nasiona a pleśnieją)
8. Obierki zanieść królicy (tej jedynej co ocalała z pogromu królików dzięki temu, że ma kojec w piwnicy domu).
Lepiej zrobić mniej, a do końca.
Jutro obierze kolejną partię jabłek, umyje i wyszoruje z przypalonego dżemu duży gar i spróbuje rozpalić w piecu, bo na piecu dżem się nie przypala tak jak na kuchence gazowej. No i szkoda gazu. Trzeba oszczędzać gaz.
W domu zimno – warto napalić i nagrzać wody do mycia garów.
Jutro też trzeba będzie usmażony dżem od razu zapakować do słoików i wyparzyć słoje.
Dzisiaj sobota. Pora na słuchowisko powieści „Moja Antonia”. Podczas słuchowiska bardzo fajnie obiera się jabłka.
Niewiele
Niewiele na polu podziałało się. Robota idzie dziś jak krew z nosa – powoli się sączy. Jest zimniej i wieje zimny wiatr. Indianka wyniosła na pole zgniłe jabłka by posiać je w rzędach drzewek. Rozdeptała je i chyba trzeba je przysypać ziemią aby gryzonie nie zżarły. Wykopała z pola piasek dla kur i zaniosła im do ich podziemnego kurnika. Dwa jajka znalazła w gnieździe. Będą na obiad do frytek.
Dziki sporo pola zryły. Zrobiła parę fotek. W sadku owinęła dwie ałycze. Źle się owijało, bo mocno wiało.
Wczoraj był idealny dzień na owijanie – zero wiatru i ciepło. No, ale była zajęta innymi pracami.
Konie dostały owsa z jęczmieniem. Kozy dostały owsa. Gęsi też, ale kozy im zjadły. Kozy przegoniły gęsi. Gęsi wkurzone. Dostaną osobno owies. Już po 13.00. Już nie chce się w sadzie pracować. Chyba biometr jest niekorzystny. Najchętniej położyłaby się spać. Ciężko się zmobilizować do dalszej pracy. Na polu znalazła czystą glinę. Będzie się nadawała do załatania szpar w kominie. Trzeba ją wykopać i przynieść.
Dzisiaj już wiele nie zwojuje. Nowy odcinek żywopłotu nieposiany. Brak siły i czasu. Dynie się psują. Jabłka już się zepsuły. Nie ma czasu i sił by przerabiać to wszystko. Za dużo pracy w jednym czasie się uzbierało.
Indianka jest zmęczona.
Spojrzała na pogodę – tylko cztery dni bez deszczu. Ha! Nie ma co spać – trzeba działać. Potem będzie się fatalnie pracowało w zimnym deszczu i mroźnym wietrze...
piątek, 16 listopada 2012
Szesnasta Szesnastego
No - szesnasta. Ciemno. Pora skończyć robotę zewnętrzną. Kozy, konie i gęsi napasione. Kozy pękate – wyglądają jak owce. Dwie gąski pluskają się w sadzawce. Chyba są tam bezpieczne od lisa. Konie skubią trawę w sadzie. Starannie. Dziś ciepło było. Indianka popracowała ciężko w sadzie kopiąc dołki pod żywopłot. Posiała około 90 pestek żywopłotu na jednym odcinku i posadziła kilkanaście bulw innego żywopłotu na innym odcinku. Jutro sprawdzi, czy dziki wygrzebały. Oby nie znalazły.
Trzeba ogrodzenie od strony lasu poprawić i wzmocnić. Dołożyć jeszcze jeden drut. Nie bardzo jest z czego dołożyć ten drugi drut, ale może się uda chociaż częściowo odzyskać drucik z innych miejsc i tam to ogrodzenie przy lesie połatać i wzmocnić. Gdy będą jakieś pieniądze – trzeba będzie kolejną szpulę drutu kupić. Póki nie ma – można spróbować dać tam stare sznurki elektryczne. One też przewodzą prąd, zwłaszcza w dnie mokre tłuką porządnie. Ach... izolatorów też brak. Chyba, żeby wykręcić z innych, nie tak pilnych i zagrożonych miejsc.
Jutro Indianka maliny przesadzi w nowe, odpowiednie miejsce, coby zgrabny szpaler z nich utworzyć. Ciekawe, czy się przyjmą. Trzeba spróbować. Na wiosnę się okaże, czy się przyjęły.
Indianka też znalazła w sadzie czysty piasek który będzie dobry do zadołowania na zimę sztobrów, które nie zdąży posadzić teraz przed mrozem.
Jutro warto by było wysprzątać boxik dla gąsek i kolejny box dla kóz. Trzeba też wyczyścić ponownie żłoby dla koni i wysprzątać dwa kolejne.
Jutro konie dostaną oprócz owsa – jęczmień. Jest bardzo pożywny.
Pora na obiad i odpoczynek. Indiankę boli kręgosłup od dzisiejszego kopania. Napracowała się dzisiaj. Wczoraj i przedwczoraj zresztą też.
Zalesienie
Indianka będzie mieszkała w lesie - tak jak pierwotnie planowała. Tylko, że kiedyś planowała zakupić kawałek ziemi w lesie lub z lasem, a teraz las sam wyrośnie wokół niej i wszystko zarośnie. Przynajmniej opału na zimę nie będzie brakowała i budulca na płot, budy, kurniki itp.
Kupi kiedyś trak i będzie wyrabiała szczebelki do ogrodzeń i je sprzedawała i z tego się utrzymywała.
Żywopłot
Wróciła do domu na późne śniadanie. Przyjechał listonosz. Przywiózł jakieś listy polecone. Trzeba będzie do nich zajrzeć wieczorem. Teraz jeszcze chce posiać trochę żywopłotu.
Co hodować? Co uprawiać?
Po namyśle - jeśli drób - to lekki i w maskujących kolorach, co potrafi szybko uciekać przed drapieżnikami i wysoko wlecieć na żerdź w kurniku, aby tam go nie dosięgnął lis (ale kuna i wydra dosięgnie). Brojlery odpadają. Za ciężkie, nieruchawe. Łatwy cel dla drapieżników.
Drzewa owocowe? Tylko stare, silnie rosnące odmiany mają tu szansę przetrwać, ale będą chorować, bo tutaj bardzo bogata fauna i flora, także w pasożyty rozmaite i choroby drzew.
Kasztanowiec i lilak chyba przez zarazę ogniową opanowany.
Aronia się może udać. Bez czarny dobrze rośnie.
Gorczyca się by udała i zniechęciła gryzonie do bytowania na indiańskiej ziemi, ale trzeba mieć traktor by ją uprawiać, więc odpada.
poniedziałek, 12 listopada 2012
Koza Wyrejestrowana
niedziela, 11 listopada 2012
Święto Odzyskania Niepodległości
Sabotaż.
Co to jest sabotaż?
Sabotaż ma także na celu uniemożliwienie lub utrudnienie spokojnego, prawidłowego przebiegu pokojowego marszu patriotów polskich zorganizowanego przez ważną partię polityczną w kraju np. marszu niepodległościowego zorganizowanego przez PIS.
Inny przykład sabotażu: Urzędnik nadużywający swoje stanowisko, wysyła odśnieżarkę na wszystkie drogi w gminie, z celowym pominięciem odcinka drogi przed moim gospodarstwem.
A teraz dywersja. Co to jest dywersja?
Dywersyjny sabotaż – działania bojowe na zapleczu i tyłach wojsk przeciwnika, mające na celu utrudnienie mu działalności na froncie.
Dywersyjny sabotaż, to także szkodliwe działania za plecami rolnika, mające na celu utrudnienie mu działalności rolniczej i spowodowania szkód w postaci zaboru jej zwierząt.
Dywersja to jeden z podstawowych elementów strategii wojny partyzanckiej.
Przykład: Na podanie rolniczki do Urzędu Gminy o odśnieżenie odcinka drogi przed jej gospodarstwem, gdzie pisze w uzasadnieniu, że dojazd jest pilnie potrzebny, bo koniom skończyła się pasza i trzeba dowieźć kolejny zamówiony transport, który nie może przebić się przez śnieg na drodze gminnej - urzędnik zamiast odśnieżyć drogę co należy do jego obowiązków - potajemnie nasyła inspektora weterynarii powiatowej na rolniczkę, by jej zabrano konie, pod zarzutem głodzenia koni.
Inny przykład dywersyjnego sabotażu mającego na celu utrudnienie działalności rolniczej:
12 szczegółowych kontroli jednego gospodarstwa w ciągu roku (Niby wylosowane ;))) )
podczas gdy sąsiadujące gospodarstwa nie są wcale kontrolowane, lub sporadycznie i po łebkach i bez wystawiania mandatów.
Podczas zwinięcia na komendę - prowokatorzy zostają wypuszczeni, natomiast wciągnięci w burdy uczestnicy pokojowego marszu są aresztowani i stawiani przed sądem.
Ponadto sztucznie wywołane burdy są wymówką, dla zakazania dalszego marszu pokojowego w danym momencie, lub/oraz w przyszłości.
Teraz czekajcie na kolejną fajną ustawę, która ograniczy lub zabroni wolnych publicznych zgromadzeń.
Ooo... a tutaj przykład cenzury w internecie:
http://niezalezna.pl/34709-publikujemy-zdjecia-policyjnych-szpicli
Strona zdjęta "odgórnie".
Po to im była potrzebna ustawa o ACTA - aby cenzurować kogo chcą i kiedy chcą...
A tutaj przykład, jak nasza droga policja (droga, bo płacimy na nich nasze podatki - z naszych kieszeni się żywią) "kocha" naród polski:
http://vod.gazetapolska.pl/2746-policyjna-prowokacja-mamy-ich-sfilmowanych
Mocium panie - frytki na drugie danie!
“Mocium panie, mocium panie – frytki będą na drugie danie! :)” - Indianka wymyśliła. Danie proste, szybkie i smaczne. Szkoda dnia całego na stanie w kuchni i gotowanie, gdy tyle zajęć na dworze czeka. Warto wykorzystać tę ładną pogodę by trochę popracować w ogrodzie – dosadzić sztoberki na przykład. No i to ogrodzenie uszkodzone trzeba naprawić najpierw. Kilka drzewek owinąć przed zimą.
Powolne Ruchy
Dzisiaj niedziela. Słoneczna niedziela. Indianka od rana karmi zwierzęta, myje ich garnki i poprawia miejsca spoczynku zwierząt. Czyści żłoby, wymienia wodę. Powoli, bez gwałtownego pośpiechu. Tej powolności nauczyła się od swoich wakacyjnych gości, którzy każdą czynność celebrują z wielkim namaszczeniem, nie śpiesząc się. Dzisiaj niedziela, więc ona się śpieszyć nie będzie. Cały naród odpoczywa. Wielu grilluje lub po prostu leniuchuje. Indiance się też należy nieco relaksu.
Gąski na podwórku. Pohałasowały. Nie dały się zapędzić do rzeczki.
Zaraz trzeba wydoić kozy i poprawić ogrodzenie w jednym miejscu, gdzie koziołek zepsuł je.
Dziś na obiad skromnie: rosołek. Za to wczoraj był obiad królewski: pokrojona w kostkę polędwica drobiowa uduszona z młodą dynią także pokrojoną w drobną kostkę. Przyprawione przyprawą azjatycką. Do mięska ugotowane ziemniaki. Sos z duszonej polędwicy i dyni do polania ziemniaków – bardzo smaczny. Do popicia: kompot jabłkowy. Smaczny obiadek wyszedł.
Dzisiaj za to skromny rosołek. Może ziemniaki na drugie ugotować? Tylko co do nich podać? Kolejną dynię?
Jajko tylko jedno i to z wczoraj. Kury zrobiły przemeblowanie w swoim kurniku i jaj nie ma. Dostały dzisiaj cały garnek pszenicy, także dodatek paszowy i czystą wodę. Grzebią, wybrzydzają, ale jajek nie dają. Dostały też trochę zielonego i odpadki z kuchennego stołu. Nażarte są, ale jaj nie niosą. Może faktycznie trochę je wypuścić na dwór? Niech sobie pogrzebią w ziemi i wykopią robaki. Ale wtedy zniosą jaja gdzieś w stajni! I jastrząb może je zabić na podwórku.. I tak źle i tak niedobrze. Chyba, żeby im maleńki wybieg zmontować tuż przy oknie.
sobota, 10 listopada 2012
Co??? Trzynaście tysięcy wejść???
Kózki Przygarnę
piątek, 9 listopada 2012
Ruch W Interesie
Trzy transakcje - wszystkie zaplanowane na ten tydzień - udało się szczęśliwie doprowadzić do końca. Indianka zadowolona. Sprzedała koziołka, zrobiła podstawowe zakupy: 20kg kaszy jęczmiennej dla psa i kota, 5 kurczaków dla siebie (miękkie kosteczki dla kici i suki), środki czystości - trzeba będzie wysprzątać chałupę gdy znikną z niej jabłka, gałęzie, donice z ziemią i milion innych rzeczy. Kupiła także 120 worków do spakowania pokrojonych na kostkę dyń - będą zamrożone na zimę. Kupiła też 30kg cukru - do usmażenia na dżem pozostałych jabłek, które trzeba szybko kończyć, bo już się psują coraz mocniej.
Państwo którzy kupili koziołka, byli tak wspaniałomyślni i domyślni, że sami z siebie zapytali czy potrzebne jakieś zakupy i jadąc do Indianki po koziołka, nakupili wiktuałów na poczet ceny koziołka :)
Indianka cała szczęśliwa z tego powodu - tym razem wielki ciężar przyjechał autem, a nie na jej plecach :) Około 60kg towaru :) Z radości obdarowała przyjezdnych wielką dynią. Niech im smakuje! :)
Gdy wracała z Olecka tego dnia też miała dużo szczęścia - kolejny ludzki człowiek się trafił - chłopiec ze wsi Kowale Oleckie, który jadąc autem z Olecka widział jak Indianka maszerowała w ciemnościach drogą - sam się z siebie zatrzymał, poczekał aż Indianka dojdzie i zawiózł ją prawie do samego domu nadkładając kilka kilometrów drogi... Bóg zapłać! :)
Dzięki tym ludziom ten dzień był dniem bardzo udanym :)
czwartek, 8 listopada 2012
Konsultacje Społeczne
Indianka dzisiaj zmitrężyła sporo czasu na negocjacjach z partnerami handlowymi w sprawach zakupu pewnych środków produkcji rolnej oraz na konsultacjach społecznych w sprawie uprawy niektórych roślin ogrodowych, ale ten czas był niezbędny by dobrze się przygotować zarówno do transakcji jak i do nasadzeń.
Transakcje zostały szczegółowo omówione. Sposób uprawy takoż. Teraz można odstąpić od komputera i zająć się pracą w terenie... :)
środa, 7 listopada 2012
Mokro Aż Kląszczy
Indianka aczkolwiek niechętnie, ale wyszła na dwór. Mokro aż kląszczy. Jedyne możliwe obuwie to kalosze.
Nakarmiła konie i gąski owsem. Konie pasą się w sadzie, gąski na podwórku. A kozy kręcą się przy siedlisku.
Kurom wczoraj tyle nałożyła pszenicy, że nie ma po co schodzić do piwnicy ;) Kury tam mają okno, wodę, pszenicę i co najciekawsze – gniazdo w którym znoszą sporadyczne jajo. Indianka im uchyla okno na kilka godzin dziennie by przewietrzyć piwnicę, ale dziś jest na dworze wilgotniej niż w piwnicy, więc nie ma sensu.
Kicia po raz pierwszy odważyła się przemaszerować pod nosem suki i wyszła kulturalnie przez drzwi wejściowe i ganek na dwór – polować na myszy i nornice, których mnóstwo w okolicy. Tak dużo tutaj gryzoni, że zjadły Indiance wszystkie buraczki, tylko liście zostały.
Indianka wczoraj wieczór, mimo znużenia – wzięła do łóżka garść gałęzi i pocięła na sztobry. Dzisiaj sadzi w glebę pocięte kawałki malin, zastanawiając się, czy wypuszczą korzenie. Wcisnęła w glebę kilkanaście sztuk i rozpadało się. Wróciła do domu przeczekać ten większy deszcz.
Przygotowała piłę do oddania do serwisu. Opisała rodzaj usterki – dźwignia nie zatrzymuje się na każdej z 4 pozycji, tylko na 3. Gdy ustawia się ją na drugiej pozycji – samoczynnie przesuwa się na trzecią i silnik gaśnie.
Ogólnie ciężko się silnik odpala. Indianka nie jest w stanie jej odpalić. Gdy ktoś jej odpali piłę – piła chodzi przez jakiś czas, ale gdy jest używana do cięcia – gaśnie, zwłaszcza gdy jest przechylona na bok. Potem nie można jej odpalić. Straszna męczarnia z tym Stihlem. Husqvarną się jej lepiej pracowało. Gdy będzie ją stać – znowu kupi sobie Husqvarnę. Husqvarną się jej lekko cięło drzewo. Nawet nauczyła się zmieniać i naciągać łańcuch. W tym Stihlu wszystko tak ciężko działa. To piła dla faceta, a nie dla delikatnej kobiety. A może sprzedać i kupić Husqvarnę? Nie starczy kasy. Husqvarna droższa.
wtorek, 6 listopada 2012
Znużona
Boczniak
Indianka lubi grzybki. Bardzo lubi grzybki. Ale niestety boi się zbierać sama to co u niej na ziemi rośnie, bo to zwykle grzyby niejadalne lub trujące – jak miała się okazję ostatnio przekonać. Więc, dla bezpieczeństwa, postanowiła spróbować hodowli boczniaka w piwnicy. W tym celu nabyła odpowiedni balot, który już jest zagrzybiony grzybnią. Teraz czeka na owocniki. Boczniak lubi wilgoć i światło oraz dodatnią temperaturę około kilkunastu stopni C. Indianka zapewniła mu wszystkie trzy parametry. Tylko trochę temperatura w piwnicy niska, bo ledwo kilka stopni, ale powinien mimo wszystko plonować, tylko wolniej. Indianka już się nie może doczekać grzybków. Póki co – dziś sos grzybowy z grzybków przysłanych przez miłą Elę. Indianka pozdrawia Elżbietkę :)
Rozochocona wizją hodowli grzybów - Indianka przygotowała nowe podłoże pod zagrzybienie. Nie wiadomo, czy grzybnia się przyjmie, bo to zdaje się słoma owsiana, ale zaryzykowała. Na oborze ma jeszcze twardą słomę przenżytnią. Ta by się nadawała. Tylko trzeba się wdrapać wysoko - drabinę przytargać. No i na razie pojemniki ma już zajęte przez słomę owsianą. Ale ma jeszcze worki - czyste worki. Te byłyby idealne na podłoże. Najpierw trzeba sprawdzić, czy na tej owsianej cokolwiek wyrośnie. Może nie wyrosnąć, ale słoma już zalana i się ma kisić do jutra rana :) Najwyżej się zmiesza z twardą słomą pszenną co leży na strychu na oborze.
Produkcja Makulatury
poniedziałek, 5 listopada 2012
Love Supreme
"When there's no love in town
This new century keeps bringing you down
All the places you have been
Trying to find a love supreme
A love supreme"
Powieść Amerykańska
Indianka dorwała nową powieść amerykańską pt. “My Antonia” Kiedy może, słucha jej. Obierając jabłka np., lub gotując obiad w kuchni czy zmywając naczynia. Powieść jest o dziewczynie z Bohemii (chodzi prawdopodobnie o krainę w Czechach czy Słowacji). Jako dziewczynka wyemigrowała z rodzicami za ocean do Stanów Zjednoczonych Ameryki i tam osiadła na farmie. Ciężko jej. Ciężko im wszystkim. Ojciec nie wytrzymał psychicznie i popełnił samobójstwo. Ciężar prac polowych i utrzymania się przy życiu spadł na tę dziewczynę w wieku ledwo kilkunastu lat.
Samozachęta
Aby się do pracy nie zniechęcić – trzeba się jakoś do niej zachęcić ;).
Indianka dokończyła budowę ogrodzenia padoku dla koni. Wypuściła konie z podwórka do sadu. Na dworze mokro, nawet bardzo mokro, ale ciepło. Cieplej niż w domu :)
Po dobrze wykonanym zadaniu, aby się zmotywować do dalszej pracy – postanowiła wynagrodzić się hojnie herbatą z cukrem ;). Ale zanim weszła do domu, przeszła się jeszcze do sadu.
Gąski wypuściły się poza podwórko, więc Indianka wracając z obchodu sadu, podprowadziła je nad zbiornik wodny urządzony przez bobry. Gąski z lubością taplały się w wodzie – pływały, nurkowały, trzepotały skrzydłami, a potem starannie skubały i przebierały swoje piórka. Wielką radość im Indianka sprawiła tą kąpielą.
Same raczej nie miałyby odwagi tak daleko od podwórka się zapuścić. Indianka z ogromną przyjemnością przyglądała się ptakom. Zastanawiała się, czy w takim zbiorniku byłyby bezpieczne od lisa. Trudno powiedzieć, do czego jest zdolny lis. Jeśli płytko, może by wlazł do wody, ale tam, w tym miejscu jest około 1,5 metra głębokości, więc gąski miałyby szansę być bezpieczne. Trzeba wygooglać czy lis się boi wody.
Zostawiła gąski nad sadzawką i wróciła do domu – nieopodal gąsek pasą się konie w sadzie, więc lis raczej nie podejdzie, zwłaszcza, że nie bardzo ma się w czym ukryć, bo trawa w sadzie krótka i widać by go było z daleka.
W domu zrobiła sobie gorącą herbatę i zdjęła przemoczone spodnie. Musi sobie sprawić wygodne spodnie dresowe ze ściągaczem u nogawki, bo te powiewne chałaty wysuwają się z gumowców i przemakają oraz błocą się na potęgę.
Robota się piętrzy, kłębi a nawet czasami wali na Indiankę, gdy przechodzi przez wąski korytarz zastawiony różnościami. Ale miała posadzić sztobry na dworze. Przynajmniej część. Pogoda odpowiednia – ciepło i mokro.
Tylko ziemia niezaorana, a w trawie ciężko kopać. Ledwo 14.00, a tu się już jakby ściemniało. Pochmurno. Ponuro. Przydałoby się jeszcze wyjść na dwór, ale spodnie mokre, a inne wilgotne.
Chyba trzeba będzie się zająć sztobrami w domu. No i ciasto miała upiec. Pora obiad gotować. Chyba już dzisiaj na dworze nic nie zwojuje. No, przynajmniej ogrodzenie dobrze zrobione i porządnie stuka prądem.
Lany Poniedziałek
Pada! Ciągle pada! Od rana pada! A może i całą noc padało, bo na podwórku połyskują kałuże wypełnione deszczówką. Indianka długo się zastanawiała “wstać czy nie wstać – oto jest pytanie! – i co zrobić na śniadanie???” Indianka w weekend pracowała, więc mogłaby sobie odpocząć w ten lany poniedziałek, ale niestety robota czeka na dworze, a piętrzy się oraz kłębi w domu.
Zrobiła sobie śniadanie i zastanawia się co dalej. Zaplanowała sobie na dziś wkopywanie sztobrów malin, ałyczy i porzeczek. Ma też mnóstwo gałęzi w domu do pocięcia na sztobry i do posadzenia do doniczek. Na łące trzeba ogrodzenie skończyć i wypuścić na wybieg konie. I tak musi wyjść i zmoknąć. Chociaż ogrodzenie dokończyć i kozy wydoić.
niedziela, 4 listopada 2012
Nowy Wybieg
sobota, 3 listopada 2012
Aby Konik Nie Ucik Potrzebny Jest Drucik ;)
Indianka skonstruowała zgrabny wybieg przed stajnią, coby konikom przypomnieć, jak paskudny potrafi być prąd w druciku ;) Zmontowała przystajenny pastuch na dwa druty, włączyła prąd, wypuściła konie ze stajni i udała się do domu na zasłużoną herbatę.
środa, 31 października 2012
Kontrola Weterynaryjna
Jak cudnie być rolnikiem w dobie pieprzonej Unii Europejskiej ;)))
Indianka przeżyła dziś wyjątkowo szczegółową kontrolę swego gospodarstwa – kolejną w tym roku. Wpierw z rana została najechana przez troje: dwóch inspektorów weterynarii pod wodzą urzędnika L. z Gminy.
Jako, że stosunek siły był nierówny – trzech na jedną – wyprosiła dwoje zbędnych i zaprosiła do współpracy jednego inspektora godnego jej zaufania. Pokazała mu zwierzęta, paszę, pomieszczenia itd. Inspektor był nienapastliwy – a wprost przeciwnie - bardzo grzeczny, kulturalny, skrupulatny. Już na poprzedniej kontroli wzbudził zaufanie Indianki.
Urzędnik Gminy jako, że doskonale zna sytuację gospodarstwa od lat, a zwłaszcza od ponad roku, gdy Indianka zwróciła się o pomoc do Gminy na piśmie w związku ze stratami w gospodarstwie (wichura i deszcz nawalny uszkodziła budynki gospodarcze i dom mieszkalny, mrozy wymroziły drzewka owocowe) i której to pomocy nie dostała z Urzędu Gminy żadnej – uznała, że obecność tego urzędnika to czysta kpina i nadużywanie kompetencji urzędniczych celem pognębienia samotnie gospodarującej, biednej rolniczki i wyprosiła pana z jej posesji.
Ten pan nie przyjechał na jej gospodarstwo aby Indiance pomóc, więc nie był godny by stąpać po jej świętej ziemi.
Jako, że pan urzędnik wydawał się mocno wrośnięty w podwórko Indianki – musiała swą prośbę powtórzyć nieco głośniej, a potem bardzo głośno (mało gardła sobie nie zdarła) aż dotarło ;) Kazała państwu zaparkować swe auta przed gospodarstwem i zaprosiła do kontroli inspektora o rzadkim, dźwięcznym imieniu “Kornel”. Pan Kornel został wylegitymowany – miał przy sobie niezbędne upoważnienie weterynaryjne i dowód osobisty.
Upoważnienie weterynaryjne wygląda jak odznaka szeryfa ;))). Świadczy to wymownie o stosunku PIW do rolnika - PIW to kolejny bat na rolników polskich. Przeciętnego obywatela tylko policja może gnębić w świetle prawa - rolnik ma tych gnębicieli więcej i są bardziej szczegółowi niż policja oraz mają prawo rolnika karać mandatami.
Po dopełnieniu formalności, przystąpiono do szczegółowej kontroli gospodarstwa. Indianka oprowadziła pana inspektora, pokazała konie w stajni, kozy na wybiegu przy stajni, zboże w czystych nowych workach stojące w suchym i zabezpieczonym od gryzoni magazynie, siano na strychach stajni. Kontrola trwała od 9.00 do 12.00. Wszystko zostało dokładnie sprawdzone i opisane w odpowiednim protokole, a nawet w dwóch różnych protokołach, których oryginały Indianka dostała do ręki.
niedziela, 28 października 2012
Zimowa Niedziela
Dzisiaj w nocy znowu śnieg padał. Przez większość dnia nie było Słońca, więc nie zdążył w całości stopnieć, tak jak to miało miejsce wczoraj. Po południu dopiero Słońce na tyle przygrzało, że połowa śniegu stopniała.
Przez pierwszą część dnia Indianka karmiła zwierzęta, potem zajęła się wycinaniem sztobrów i zabezpieczaniem sadzonek przed zimą. W domu już brakuje doniczek na sztobry – trzeba będzie resztę od razu wprost do ziemi posadzić. Byle tylko mrozu nie było. W domu nacięła kilkaset sztobrów porzeczki czerwonej. Na pocięcie czekają gałęzie ałyczy i malin. Wczoraj usmażyła 7 słoi dżemu i zasłoikowała. Zamrażarka działa, więc można by pociąć wszystkie dynie lub chociaż większość i zamrozić na zimę. W tym roku zrobiła pierwsze własne mrożonki z własnych warzyw. W przyszłym roku musi się postarać o więcej słoi, to będzie mogła porobić przetwory z dyń.
W sadzie pracowała, aż zrobiło jej się w nogi bardzo zimno i godzina wskazywała, że pora zabrać się za gotowanie obiadu. Trzeba też zajrzeć do papierów, które niestety ciągle leżą odłogiem. Najgorzej zacząć, ale jest tyle pracy na gospodarstwie, że po prostu nie ma na nie czasu.
piątek, 26 października 2012
Rasowe Reproduktory
Indianka podumała nad losem swoich cudownych, rasowych koziołków i doszła do przekonania, że szkoda, by się takie wspaniałe geny marnowały. Ma trzy kozły saaneńskie (najbardziej mleczna rasa kóz na świecie) w tym dwa bezrożne i jednego rogatego. Warto by je użyć do zapylania gorszych jakościowo kózek – aby poprawić parametry mleczności i ogólnie sylwetkę koźląt. Indianka sama ma mało kóz samic i już są zapylone, a paszy dla nich aż za nadto – więc pomyślała, że przygarnie niechciane sieroty z okolicy.
Ogłoszenie Rolne
Przyjmę kozy, gm. Kowale Oleckie, tel. 607507811, CreativeIndianka (at) vp.pl
TO
Indianka ulokowała wszystkie kozy pod dachem w koziarni. Przy prowadzeniu skocznych kóz miała okazję się zorientować, a właściwie przypomnieć sobie, gdyż to żadna nowość dla niej, iż kozy, a zwłaszcza kozły charakteryzują się niebywałą siłą w porównaniu do masy swojego ciała.
W międzyczasie zadzwonił klient który chciał nabyć parę mlecznych kóz za psi grosz, lub najchętniej za pocałowanie go w mankiet, iż raczy wybawić aktualną właścicielkę z towarzystwa tych upierdliwych zwierząt.
(Gdyż trzeba przyznać, iż kozy tak samo jak potrafią być słodkie i pocieszne – równie dobrze potrafią wkurzać i być po prostu utrapieniem). Klient, wypytał o towar, następnie zapytał “Ile TTO miałoby kosztować?” Spojrzałam na kozę, a koza na mnie z wyrazem wielkiej urazy. “Hm, 250zł za mleczną kozę.”
Wielmożny pan rzekł “Dziękuję bardzo” i raczył się ostentacyjnie wyłączyć. “Hm” – pomyślałam. Piękne, zdrowe zwierze, z pięknym grubym futrem i wartościową skórą na grzbiecie nadającą się wyśmienicie na bęben, koza, która jest zakocona dobrym kozłem i aktualnie daje mleczko, choć niewiele, ale daje – sympatyczne stworzonko co podchodzi do mnie samo – i wielmożny klient skąpi marnych 250zł???
Koziołkiem nawet nie był zainteresowany. A błąd. Bo koziołek zaiste urodziwy i piękne futro ma, ale że taki duży, zdrowy okaz po dobrej, mlecznej matce, dobre geny ma – do tego silny niebywale, że mnie wciągnął pod górkę na lince bez trudu. Aż szkoda takie zwierzę dać na zabicie, bo mięsa niewiele, co prawda pyszne i futro cudne – ale kozioł jest rasowy, piękny reproduktorek i do tego niebywale silny.
I tu nasunęła mi się myśl. A jakby tak takiego rogatego koziołka użyć jako ciągaka do sanek? Pomógłby mi drewno z pola zwieźć gdy spadnie śnieg. Silne bydle niesamowicie. Mały, a ma moc niebywałą.
Myślę, że warto spróbować koziołka wykorzystać do drobnego transportu drewna z pola. Może da się go ułożyć jak konia? Spróbuję. Trzeba mu będzie skonstruować odpowiedni rynsztunek i zaprząc do sanek (micha - górna część taczki – nie mam zwykłych sanek).
Wietrzenie Piwnicy
Ja wiem, że komuś opisywanie wietrzenia piwnicy może się wydać banalne i niegodne uwagi, ale jako, że to jest zajęcie daleko bardziej produktywne niż np. przerywane sporadycznym ziewnięciem wysiadywanie posła na sali sejmowej– opiszę to pokrótce, tym bardziej, że jest to część większego procesu mającego swój cel jakim jest przetrwanie zimy na wsi wśród pól i łąk z dala od cywilizacji.
Gdy Indianka zeszła do piwnicy z kostkami słomy – odkryła, że kilka dyń się psuje, część sadzonek pleśnieje i ogólnie wilgoć wielka w piwnicy. Więc otworzyła okno piwniczne na oścież, by dobrze piwnicę wywietrzyć. Ufa kici na tyle – że zrobiła to. Kicia pokazała ostatnio – że potrafi wymknąć się z domu i tą samą drogą wrócić.
Chociaż może to zbyt pochopne zaufanie – bo kotek nowy i dzikawy nadal, ale kicia ma prawo do spaceru i złapania paru gryzoni w ogrodzie, podczas gdy dom już praktycznie wolny od tych gryzoni jest. Co prawda dzisiaj rano kicia ze znudzeniem bawiła się świeżo upolowaną myszką – ale niech kicia pozna otoczenie domu i nauczy się wracać do niego samodzielnie. Motywacją do powrotu powinien być nocny mróz i miseczka pełna mleczka czekająca na kicię w kuchni.
Zatem Indianka otworzyła szeroko okno piwniczne i zajęła się dyniami. Poprzestawiała je wszystkie w inne miejsca, a w miejsce dyń – dobrze oświetlone słońcem – poustawiała doniczki z sadzonkami. Sadzonki wymagają interwencji – część z nich się psuje. Trzeba je dobrze przewietrzyć i poprzycinać.
Indianka otworzyła też starą zamrażarkę by ją także przewietrzyć i wieczorem włączyć. Jeśli zamrażarka będzie działać – pokrojone dynie powędrują do środka. Powinny się wszystkie zmieścić po pokrojeniu w kosteczkę.
Na piecu kuchennym który jest letni, ale nie ciepły, bo nie ma czym go załadować i resztka popiołu z wczoraj się w nim jeszcze tylko ledwo tli – stoi misa z podsmażonym lekko dżemem. Jeszcze nie jest gotowy, więc trzeba będzie chrustu nazbierać suchego i napalić w piecu wieczorem porządnie, by skończyć tę partię dżemu smażyć i móc je zasłoikować.
Nie ma ciągu w piecu. Pomocny Irlandczyk, który latem czyścił komin – tak zapamiętale powykuwał smołę i sadzę z komina w piwnicy, że dziur narobił w ścianie z drugiej strony komina. Przez te szczeliny teraz się ulatnia dym i zapewne śmiercionośny czad, więc trzeba ten komin załatać. Indianka prowizorycznie załatała szczeliny wełną mineralną, ale to nie wystarcza. Dym nadal się ulatnia. Trzeba będzie zaprawę tynkarską zrobić i narzucić na ten komin.
Wybrała większość wilgotnych drewienek tam nagromadzonych by utworzyć jako taki dostęp do tej ściany.
Jeszcze tam tych wilgotnych szczapek kilka leży – trzeba je wybrać do końca, dorzucić do pieca, poszukać piasku i rozrobić go z cementem i wapnem i narzucić zaprawę na tę ścianę.
Ale to może innego dnia – dziś Indianka musi przygotować choć z grubsza piwnicę na przyjęcie drobiu.
Box dla kóz w zasadzie już gotowy. Jeszcze drabinę trzeba by wynieść. Ciężka jest i nieporęczna. Ciężko się nią manewruje. Pod koziarnią stoi jeszcze kilka pojemników, które należy zabrać do domu. Jest w nich żyzna gleba przygotowana pod kolejną partię sztobrów. Indianka znalazła swój stary ukorzeniacz i tym razem ma zamiar go wykorzystać, aby uprawdopodobnić przeistoczenie się tych sztobrów w sadzonki.
Na dworze paskudnie zimno. Wcześniej padał grad i świeciło Słońce. Teraz nad błękitną połową nieba wisi szara chmura, która niechybnie dzisiaj plunie najprawdopodobnie śniegiem.
Indianka nacięła siekierą trochę gałęzi. Pora się przejść po włościach pozbierać sztobry, póki śnieg nie wali po oczach a lodowaty wiatr nie urywa głowy i powoduje kostnienie dłoni.