sobota, 16 maja 2009

Źle się dzieje w państwie duńskim...

Byłam na ogrodzie. Rośliny powiędły i pousychały. Ziemia tak sucha, że nie mogę szpikulca od palika wyjąć z niej. Siedzi jak gwóźdź w drewnie. Stan wody w strumyku przerażająco niski. Nie ma jak nabierać wody wiadrem. Trzeba ratować co się da.

Zrobiłam prowizoryczną tamę z kamieni. Trochę wstrzymuje spływ wody i podniosła poziom o jakieś 2-3cm.
Muszę ją powiększyć i uszczelnić, by woda nie przepływała między kamieniami.

Kilka drzewek kozy gdy się wdarły do sadu powyszarpywały częściowo z ziemi i te drzewka zwiędły i usychają.
Pastuch przy strumyku zamulony zbitą trawą i gałązkami. Oczyściłam go z tej trawy, ale wymaga jeszcze poprawek zanim tam puszczę prąd.

Agrest będzie miał owoce, mimo że przycięty przez kozy. Już widać małe owocki.Część drzewek kwitnie i ma się dobrze, część fatalnie i trzeba reanimować, a część jako tako - też trzeba się zająć nimi.

Te ostatnie deszcze widać za skąpe były skoro drzewkom nie pomogły. Trzeba interweniować i podlewać intensywnie.

Fatalne samopoczucie

Mam strasznie dużo pracy, a się fatalnie czuję. Nie wiem, jak sobie poradzę, ale spróbuję coś porobić na ogrodzie.
Cokolwiek.

piątek, 15 maja 2009

Absolutnie znużona

Cały dzień spędziłam w ARiMR wypełniając, poprawiając i uzupełniając wnioski. Ledwo żyję. Całe szczęście, że spotkałam znajomego rolnika i podwiózł mnie do domu, bo już nawet PKSu powrotnego nie było gdy skończyłam, a ja wcześniej zrobiłam niewygodne gabarytowo zakupy i powrót do domu rysował się koszmarnie.
 
No, ale wnioski wypełniłam dobrze i złożyłam na czas. Nabytki też fajne - pożyteczne blachy do pieczenia i śnieżnobiały pawilon (namiot) ogrodowy. Mam już grilla, kociołek, miejsca na ognisko, chrust, stół ogrodowy, ławki i do tego pawilon - deszcz już nie przeszkodzi w grillowaniu czy kociołkowaniu. Jestem przygotowana :)

czwartek, 14 maja 2009

Domowe sprzątanko

Napaliłam w piecu i nagrzałam kotły pełne wody. Pozmywałam kolejną partię naczyń i wyprałam kolejną partię ciuchów.
Ugotowałam pożywny obiad. Wysprzątałam kuchnię, sypialnię zachodnią i jej łazienkę. Umyłam podłogę w sypialni i łazience. Wyszorowałam wannę i nalałam czystej, zimnej wody w ten sposób przygotowując sobie częściowo kąpiel.
 
Niestety, zużyłam większość gorącej wody z kotłów na zmywanie oraz pranie i nie starczyło na kąpiel. Jutro napalę ponownie i tym razem wykąpię się z lubością w mojej akrylowej wannie. Jest czyściutka i gotowa. Skrzynki z wysianymi roślinami zniosłam ze strychu i schodów do kuchni i ustawiłam z nich piramidki przetykane szybkami. Wykiełkowały moje ukochane drzewa - tulipanowce. Niech rosną zdrowo. Gdy się wzmocnią, wysadzę je do gleby. Na ogrodzie nie byłam. Większość dnia spędziłam w domu robiąc owe porządki.
 
Do papierów nie zajrzałam - znowu zapadłam w śróddzienny letarg. Jutro już koniecznie muszę się skupić na tych papierach. Jutro tylko wydoję kozy i krowy oraz nakarmię zwierzęta i już nic innego nie robię tylko wypełniam papiery.
Chyba sobie kupię szafkę na te papierzyska, bo mnie ich ilość dobija. Walają się po całej sypialni.
 
Kuzynka zadzwoniła. Rozmawiałyśmy długo. Wybiera się ze swoim nowym partnerem do Iranu na dwutygodniowy urlop.
Jest zakochana i szczęśliwa. Poznała Marka przez Sympatię, mimo, że Ewa była początkowo dość długo sceptyczna i nie chciała się tam zarejestrować. Kuzynka mówi, że jest po raz pierwszy w życiu prawdziwie zakochana. Cieszę się razem z nią. To dobra dziewczyna i warta szczęścia i miłości. Niech będzie jak najdłużej szczęśliwa.
 
Pytała mnie, czy ja jestem szczęśliwa. I tak i nie. Moje rancho daje mi szczęście, ale brak bratniej, ukochanej duszy - nie.

wtorek, 12 maja 2009

Luksfery bezbarwne

Dzień minął niepostrzeżenie. Sporo czasu zajęło mi mycie i przeglądanie przybyłych luksferów. Przywiózł je przewoźnik ciężarówką. Kierowca - rosły jak dąb - wysunął paletę na windę, spuścił ją windą na ziemię, zdjął paletę i zabrał wózek widłowy z powrotem windą na ciężarówkę. Paleta stała na ziemi. Spojrzałam na rosłego olbrzyma, ale olbrzym najwyraźniej miał zamiar obarczyć mnie mikrą kobietę noszeniem 25 kilogramowych kartonów. Poprosiłam go o pomoc. Pomarudził, ale ja bardziej narzekałam na mój strzykający kręgosłupek, więc niechętnie, ale pomógł.
"Co za pokolenie nieużyte." pomyślałam ze wstrętem.
 
Przewoźnik odjechał, a ja zabrałam się do przemywania i sprawdzania luksferów. Są okay, ale na zdjęciach wyglądały korzystniej niż w rzeczywistości i prawie wszystkie mają drobne skazy. Co korzystne się wydaje - mają bardzo mało miejsca na zaprawę, więc można na niej zaoszczędzić, lub zastosować być może silikon. Muszę powęszyć w necie na ten temat. Czym zmontować moje luksfery i czy zastosować zbrojenie.
 
Luksferów starczy na 6 małych okienek. Zabrakło na jedno duże okno i dwa świetliki. Myślałam. że starczy na wszystkie okna i jeszcze zostanie. Ale to nic. Jeśli zamówię następną partię, to bardziej przejrzysty wzór na to jedno duże okno, A może jednak wstawię jedno duże okno PCV? Byłby kapitalny widok. Z tym że, musiałabym od razu montować kratę, aby kozy mi tego okna raz dwa nie wytłukły rogami.
 
Inna opcja - wytłukę pozostałości szybek z kraty nośnej, kratę przeszlifuję, zamówię u szklarza na wymiar szybki i powklejam je silikonem. No ale i tak będzie potrzebna krata, bo znowu kozy te szybki powywalają.
Dwie kraty w jednym oknie to taki sobie widok. Trochę za dużo tych szachownic.

Wtorek drobnych zabiegów

Żadnych spektakularnych ruchów dzisiaj nie przewiduję. Dzień zaczęłam wypuszczeniem kur na dwór, powieszeniem prania na strychu, wstawieniem kolejnego prania, zrobieniem sobie śniadania, nagotowaniem karmy dla psów. Zajrzałam też do netu by poszukać zapraw do luksferów w przyjaznej cenie i przy okazji zorientować się nieco w posadzkach do wylania. Mam już pewne rozeznanie. Gdyby net tak szybciej tutaj działał, pewnie bym coś ciekawszego znalazła, no - przynajmniej jakieś alternatywne oferty. Póki co, to co znalazłam jest całkiem niezłe i co ważne są dokładne opisy jak dane zaprawy stosować.
W swoim czasie przyjrzę się im lepiej.
 
Teraz muszę wnioski unijne powypełniać, więc dzień na tym zejdzie. Szkoda mi takiego ładnego dnia na papiery, ale cóż - siła wyższa. Ogród musi znowu poczekać. Krowy i kozy nie mogą - więc je wydoję. Wczoraj nalałam pełne kotły wody, więc napalę w piecu i będę prać do skutku, tj. aż znikną wory ciuchów do prania.
 
Jezu, jak mi się nie chce brać za te papiery. No, ale muszę. Najgorzej to zacząć. Nie ma co zwlekać. Trzeba powypełniać, posprawdzać i wysłać. Nie mam czasu jeździć do Olecka. Za dużo pracy na gospodarstwie teraz, a taki wyjazd, to cały dzień zmarnowany i następny rozbity.

Letarg

No, niestety. Przekąsiłam lunch, na chwilę położyłam się i tak mnie zmogło, że obudziłam się dopiero ok. 17.00, także nici z siewu. Przywiozłam kolejne donice z ziemią do wysiania nasion w domu. Pokrzątałam się nieco w domu. Nalałam pełne kotły wody. Dokarmiłam psy. Zamknęłam kury na noc. Poprawiłam nieco ogrodzenie. Wróciłam do domu.
Ugotowałam budyń. Wstawiłam chleb do pieczenia. Wstawiłam nowe pranie. I już północ. Czas tak szybko zleciał...
Ale to nic - dobiorę się do tych ałyczy niebawem. Może i jutro się uda.

poniedziałek, 11 maja 2009

Piękna pogoda

Idealna pogoda na siew, ale niestety - najpierw musiałam nakarmić kury, psy, przerobić ogrodzenie, wydoić krowę, pozmywać gary, rozwiesić pranie i już po 13.00. Kurka wodna - ale to nic. Jeszcze wydoję kozy i drugą krowę i coś podziałam w ogródku. Ałycze czekają na posadzenie, także pigwowiec. Nasiona warzyw też trzeba posiać. Nie wiem czy się z tym wszystkim wyrobię, ale próbować warto. Najwyżej zrobię dziś tylko jakąś część tego co mam zrobić, a resztę dokończę jutro.

Siewy domowe

Dzień zasiewowo nie został zmarnowany. Co prawda wieczorem siąpiło, zrobiło się zimno i te warunki klimatyczne wygnały mnie z dworu do domu, ale przezornie wcześniej przywiozłam do domu z łąki taczką skrzynki z ziemią.

Zasiadłam do stołu zgromadziwszy wszystkie pełne ziemi skrzynki. Wydobyłam z wszelkich domowych zakamarków torebki z nasionami. Zaczęłam siać. To spokojne i dość żmudne zajęcie wciągnęło mnie na kilka godzin. Skończyłam dopiero o północy, gdy ziemia się skończyła. Jeszcze zostało mi sporo nasion do wysiania, ale już prawie wszystkie skrzynki zajęte. Resztę nasion to już w doniczkach będę musiała siać i we wszelkich nadających się do tego celu pojemnikach i naczyniach jakie znajdę w domu.

Lubię rośliny, bo nie trzeba ich doić codziennie i nie uciekają z gospodarstwa ;))))))). Lubię rośliny, bo można je wysiać i zapomnieć o nich na tydzień, dwa czy kilka tygodni, a nawet miesięcy. Tylko odpowiednią wilgotność i temperaturę trzeba zapewnić. Gdy mieszkałam w mieście, miałam mieszkanie pełne różnorodnych roślin. Dobrze u mnie rosły, bo dbałam o nie jak należy. Podlewałam, kąpałam, zasilałam nawozem, zmieniałam doniczki na większe, dopasowywałam doniczki do gatunków roślin.

Uwielbiam rośliny. Do tego stopnia, że kiedyś zatrudniłam się w kwiaciarni, tylko po to, by wąchać zapach lilii na co dzień... ;)

W zeszłym roku posadziłam własne lilie. Już rosną. Ahh... nie mogę się doczekać, gdy zakwitną...

niedziela, 10 maja 2009

Niedziela dżdżysta i spokojna

Kicia u mych stóp. Z radia płynie kołysząca się piosenka. Wieczór. Jeszcze jasno. Jeszcze coś można podziałać na zewnątrz, ale chyba nadal siąpi deszcz. Nie posadziłam tej ałyczy - czym innym się zajęłam - porządkami wokół i w domu. Przywiozłam sobie też ziemię w skrzynkach pod wysiew nasion w domu. Na dworze nieco wietrznie. Zbyt wietrznie, by siać na zewnątrz. Policzyłam posadzoną wczoraj ałyczę - w ziemi siedzi 53 sadzonki. Jeszcze 47 sztuk mam do posadzenia. To już raczej jutro. Dziś rano słońce pięknie oświetliło okno w pokoiku jeździeckim, ale zanim usunęłam spod okna stertę szpargałów - przesunęło się na południe. Jutro rano, jeśli tak ładnie zabłyśnie jak dziś, chyba w końcu umyję to okno. Już sobie wszystko przygotowałam na tę okazję.
Chyba ugotuję bigos dziś na obiadokolację.Może napalę w piecu i popiorę kolejną partię pościeli i ciuchów.

Kury Indianki

Coś mi strzyknęło wczoraj w kręgosłupku i nie mogę się ogrodowo, ani domowo nadwyrężać, a huk zadań przede mną. Spróbuję jakoś ominąć nadwyrężanie tego strzykniętego punktu na kręgosłupie.

Pogoda piękna - idę zaraz sadzić ałyczę. Większość już wczoraj posadziłam. Jestem już po obfitym śniadaniu - jajecznica na podsmażonej cebuli i kiełbasie - bardzo pożywny zestaw.

Jaja kurze - wielkie, żółtka pomarańczowe, smakowite. Kury puszczane swobodnie na wybieg wokół siedliska - najadają się do syta, plus dostają zboże i czasem mleko do popicia. Stąd te wielkie, pomarańczowe jaja. Kury są szczęśliwe - wybiegane na obszernym, urozmaiconym wybiegu.Trzy koguty rywalizują ze sobą o wpływy wśród kur. Prym wiedzie wypasiony kogut rasy Sussex. Niewiele mu ustępuje kogut rasy Leghorn - piękny, śnieżnopióry. Kogut Liliputek wodzi swoją kurkę liliputkę i chyba mu to wystarczy. Opiekuje się swoją kurką czule. Kogut rasy Sussex - gromadzi wokół siebie większość rudych kur plus białą kurę rasy Sussex. Kogut Leghorn mocno interesuje się młodą kurką takżę rasy Leghorn. Kurka już znosi jaja. Kurka jako jedyna nie opuszcza kurnika.

Także jeszcze młodziutkie kurki zielononóżki nie opuszczają kurnika. Noszę im rwaną zieleninę i karmię drogą kupną paszą, by wyrosły na dorodne, zdrowe kury.
Wszystkie koguty drażnią barwy czerwone i różowe. Muszę na nie uważać, gdy mam na sobie coś w tym kolorze, bo robią się nagle agresywne.

sobota, 9 maja 2009

Prace ogrodowe

Cały dzień spędziłam w ogrodzie, głównie sadząc żywopłot na skraju sadu jabłoniowego. Posiałam też trochę warzyw. Posadziłam kilka pigwowców nad rzeczką przy drodze. Poprawiłam też ogrodzenie, bo kozy właśnie odkryły, że sadek to ciekawe miejsce i zaczęły się wdzierać i obgryzać posadzone rośliny. Zwłaszcza kozioł Jacek upodobał sobie to miejsce. Nie spuszczałam dzisiaj stada kóz z oczu. Kozioł ponownie poprowadził kozy na sad, ale wstrzymał się, gdy mu ostrym tonem zabroniłam. Pogoniłam kozy spod sadu i dalej sadziłam żywopłot.Jutro dokończę sadzić żywopłot i poprawię całe ogrodzenie wokół sadu i włączę prąd. Miłą niespodzianką było to, że rośliny, które uważałam za wymarzłe, nagle ożyły i pokryły się gęstym listowiem. To wspaniale. Stąd to sadzenie żywopłotu - ałycza puściła liście. Także pigwowiec.

Niektóre z drzewek posadzonych na jesieni ożyły i wypuściły bogate liście. Jest nadzieja, że pozostałe też dojdą do siebie. Ligole kwitną przepięknie na ciemnoróżowo. Jest szansa, że doczekam się jeszcze w tym roku pierwszych jabłek. Także będę mieć czereśnie lub wiśnie. Tylko kozy muszę dopilnować, by mi tam do sadu nie wchodziły. Być może będzie konieczne postawienie stałego ogrodzenia lub wiązanie wszystkich lub części kóz na uwięzi. Póki co, spróbuję uszczelnić i poprawić to ogrodzenie co mam i podłączyć je do silnego prądu. Może wystarczy sam prąd.

Dżdżysta sobota

No i fajnie. Pasuje. Ziemia zmoczona - wysieję nasiona. Będą kiełkować w wilgotnej glebie.
Wczoraj nie wysiałam, choć chciałam i była ładna pogoda. W środku dnia zapadłam w letarg.
Potem, gdy się obudziłam, trzeba było doić kozy i poprawić ogrodzenie ogrodu i tak do ściemnienia się.
Wieczorem nieoczekiwanie przybył znajomy na grilla. Wypróbowaliśmy mój nowy grill. Upiekliśmy szaszłyki, łyknęliśmy wina, rozpaliliśmy ognisko by się ogrzać, gdy zrobiło się chłodniej, porozmawialiśmy trochę i na tym koniec ;) Żaden szczwany lisiura niech nie próbuje nocnych podchodów, bo i tak mu się nic nie uda ;))))))))
Szkoda zachodu. Indianka ma zasady i niezłomna jest :DDDDD. Żadne wino ich nie zmiękczy... ;)))))

piątek, 8 maja 2009

Wstał piękny dzień...

Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle ;)
Słonecznie, ciepło, nie ma wiatru. Ziemia jeszcze wilgotna po ostatnim deszczu – posieję nasiona warzyw. Część już wysiałam – paseczek ok. 30 metrowy. Jeszcze zostało sporo miejsca na warzywka. Trzeba paseczek maksymalnie zagospodarować i wysiać te nasiona co mi jeszcze zostały.

Wczoraj upiekłam chleb i zrobiłam utęskniony budyń czekoladowy. Dziś rano skąpałam rośliny domowe w gęstej mgle dżdżu wytwarzanego przez zraszacz kupiony w Kauflandzie w mieście łosi.

Wodząc oczyma po ścianach łazienki przy pokoiku jeździeckim, dochodzę do wniosku, że jeszcze kilka takich fajnych lustrzanych szafek by się przydało.

No, ale do szafek daleko. Co najmniej jedna powinna jeszcze w mej łazience zawisnąć – rozładowała by mi kolejną partię bałaganu. Potrzebuję taką szafkę na pozostałe środki czystości, które się nie zmieściły w tych dwóch szafeczkach. Potrzebna też szafka na leki i środki opatrunkowe czyli podręczna apteczka.

Piękne słońce zaświeciło w okna i podświetliło wymownie brudne szyby.
No, ale warzywa pilniejsze. Trzeba siać, dopóki ziemia wilgotna to nie będę musiała ganiać z konewką. Poza tym okno w pokoiku jeździeckim zastawione górą szpargałów. Najpierw trzeba te szpargały wynieść na strych zanim dopcham się do brudnej szyby. A to wszystko zajmuje czas... czas...

Wieloaspektowe podejście

Mam silną tendecję do wykonywania prostych czynności w sposób możliwie złożony, przemyślany i wielowątkowy.
To cała ja. Podchodząc do jakiegokolwiek zadania rozpatruję go z kilku lub kilkunastu aspektów i skutek bywa taki, że mój mózg przetwarza ogromną ilość danych, a ja stoję jak zaklęta nad jakimś prostym zadaniem nie mogąc się ruszyć z miejsca przytłoczona nadmiarem myśli dążących do wynalezienia złotego środka ... :)

czwartek, 7 maja 2009

Zawiłe ścieżki

Zaiste zawiłe i liczne są ścieżki wiodące do realizacji moich planów, niemniej jednak one wszystkie prowadzą nieuchronnie do wytyczonego przeze mnie przed laty celu, a wszelkie me działania są onemu celowi podporządkowane.
 
 

Nareszcie DESZCZ!

Nareszcie spadł długo oczekiwany deszcz! Obficie zrosił, zmoczył, nawodnił ziemię! Napoił rośliny! Trawa zacznie bujnie rosnąć! Drzewek nie trzeba będzie podlewać ni warzyw! Ni kwiatów! Ile mniej pracy!!! :))) Yahoo! :)))) Bardzo mnie ucieszył ten upragniony dla mej ziemi deszcz...

środa, 6 maja 2009

Cudowna kąpiel

Wczoraj, po całym, pracowitym dniu spędzonym głównie na pucowaniu łazienki i podłogi pokoiku jeździeckiego oraz na pieczeniu mięsiwa, a potem przyrządzaniu porządnego obiadu - zażyłam zasłużonej, gorącej kąpieli. Przyniosłam z kuchni 3 duże wiatra nagrzanej na wielkim piecu kuchennym gorącej, takiej w sam raz do kąpieli wody i pluskałam się długo i z zamiłowaniem. Jak słodko wykąpać się w strugach goracej wody i pachnącym miodem i wanilią płynie do kąpieli...Od razu lepsze samopoczucie... Kąpiel była boska... :)

wtorek, 5 maja 2009

Mega sprzątanie

Wczoraj ze znajomym I. skończyliśmy montować i piankować drzwi. Są jeszcze do wyregulowania i obmurowania.
Trzeba też świetlik wstawić nad jedną sztuką drzwi. Przedwczoraj hydraulik zrobił mi prowizorycznie wodę w kuchni - koniec z targaniem wiader wody z piwnicy. Teraz samo płynie. W związku z tym - zrobiłam dziś mega sprzątanie.
 
Zaatakowałam łazienkę przy pokoiku jeździeckim. Ale najpierw wyjęłam z mego mega pieca kuchennego cały popiół.
Użyłam do tego celu łopaty i grabi. Wyniosłam kilkanaście wiader tego popiołu. Potem naładowałam papieru i drzewa i napaliłam. Dzień wcześniej nalałam pełne kotły wody. Kotły stoją na mym 2,5 metrowej długości piecu kuchennym.
Szybko się nagrzały. Zrobiłam zmywanie naczyń i wielkie pranie. Wyniosłam wszystko z łazienki i wyszorowałam ją, odkaziłam, wypolerowałam, że aż lśni. Wczoraj I. był tak dobry, że mi jeszcze zawiesil dwie swiezo kupione szafki lustrzane. Napakowalam kosmetykow i srodkow czystosci.

poniedziałek, 4 maja 2009

Anakonda

W nocy przyśniła mi się potężna anakonda - wielka jak kolubryna. Powoli wpełzła na statek i zabrała się za pożeranie istot tam się znajdujących.
 
Dzisiaj dowiedziałam się o ogromnym rachunku telefonicznym. Czyżby ta anakonda to zwiastowała?
 
A wczoraj śniła mi się moja krowa Bernadetta - stała w skażonym chemicznie bagnie i patrzyła na mnie wymownie.
Jakieś chore te sny ostatnio miewam.