RANCHO NA MAZURACH GARBATYCH - Życie w harmonii z Naturą... Blog dzielnej kreatywnej romantyczki z miasta, gorącej patriotki kochającej swą Ojczyznę i jej piękną Naturę oraz życie w harmonii z nią, wielbiącą tradycję i tradycyjną kuchnię polską, historię, zwyczaje, obrzędy i polskość oraz jej słowiańskie korzenie, wiodącej sielskie życie na rancho pełne pracy i wyrzeczeń, realizującej z pasją swe marzenia o cudownym raju na Ziemi :) Blog Serbii (Indianki) to jedyne źródło prawdy w tym kraju.
wtorek, 31 maja 2011
Przyjmę sadzonki drzew owocowych
Dziadek Jędrek
Pozdrawiam,
Indianka
Promocja firmy budowlano-wykończeniowej
Wakacjoremont
Indianka ani nie dostała dotacji unijnych z ARiMR, ani z Urzędu Gminy nie otrzymała wnioskowanego wsparcia na remont kuchni - jest bez grosza, bez środków do życia. Jednak dzielna kobita ani myśli się poddawać! :)
Jest lato, ciepło - pora na remont! Indianka chce co najmniej jedno pomieszczenie wyremontować tego lata i jeszcze tego lata zacząć wynajmować pokoje.
Potrzebuje pomocy w remoncie domu. Niestetu nie ma kasy, ale może zaproponować osobie lub osobom, które by się podjęły tego remontu - bony na przyszłe darmowe wakacje dla nich i ich rodzin oraz przyjaciół w jej domu i na jej pięknym, zacisznym gospodarstwie już po remoncie, lub pieniądze za usługę budowlaną lub wykończeniową z przyszłych zysków z agroturystyki na podstawie umowy o dzieło (o wykonaniu
usług budowlanych lub wykończeniowych z odroczonym teminem płatności).
Wierzy, że w tym czterdziestomilionowym narodzie znajdzie się ktoś, kto jej pomoże wyremontować starą, zdewastowaną chałupę. Zaczyna się lato, czas ucieka - trzeba działać.
Chętnych do remontu prosi się o kontakt na Creative.Indianka (at) vp . pl (zamiast "at" wpisać "@")
Okolica piękna, spokojna, cicha, w pobliżu stawy, jeziora, las. Już teraz
można przyjechać z rodzinami pod namiot lub campingiem, a po remoncie domu dla tych, którzy
pomogą Indiance bezpłatnie przy tym remoncie, w zamian również bezpłatnie użyczy pokoi z łazienkami na czas ich urlopu.
Zakres pomocy przy remoncie jak i zakres udzielonego na jej podstawie bezpłatnego urlopu będzie ściśle ustalony podczas szczegółowych negocjacji.
Indianka spodziewa się fachowej pomocy przy remoncie, bo sama ma zamiar potem świadczyć fachowe usługi agroturystyczne na wysokim poziomie.
Jeśli jest ktoś kto ma w sobie dobrą wolę, umięjętności budowlane i wykończeniowe oraz chęć działania i chciałby pomoc przy remoncie chaty biednej kobiety połączyć z pobytem w pięknym, urokliwym miejscu oraz jednocześnie zapracować na bony na przyszłe, darmowe urlopy na rancho, lub na wypłaty dywidend z przyszłych zysków z agroturystyki - zapraszam! :)
Wszelkie szczegóły do ustalenia emailowo lub na miejscu. Pomoc na podstawie umowy o dzieło, w której będzie określony sposób zapłaty - czy to bezpłatne bony urlopowe, czy też dywidendy z przyszłych zysków z agroturystyki. Będzie możliwość zamiany bonów na dywidendy i odwrotnie...
Dzielnych śmiałków z umiejętnościami wykończeniowymi i umiłowaniem pięknej mazurskiej przyrody - zapraszam! :)
Historia domu bez hipokryzji
internecie o poprzednich właścicielach gospodarstwa. Indianka się w
pierwszej chwili zgodziła, ale przemyślała sprawę i zmieniła zdanie.
Indianka i inni ludzie mają prawo znać historię jej domu i gospodarstwa -
jak żyło się tu dawniej. To nic zdrożnego. Po co to ukrywać, skoro i tak to
nie jest tajemnicą? Indianka nie znosi fałszu, obłudy i hipokryzji i mimo
protestów Pani Gabrieli, historia domu Indianki nie pozostanie tajemnicą,
ponieważ nigdy nią nie była! Pani Gabriela może się obrażać jeśli chce, ale
nie ma racji i kiedyś to zrozumie. Ponadto każdy, kto przybywa na
gospodarstwo Indianki, musi się liczyć z tym, że może zostać opisany na jej
blogu, jako że Indianka stara się wiernie relacjonować to co dzień powszedni
przynosi. Indiankę wnerwia, że lokalna ludność akceptuje sianie plotek za
plecami i przylepianie łatek, natomiast gdy się prawdziwe historie
publicznie naświetla - wielu plotkarzom gul skacze... ;))) To niech skacze.
Skoro mają odwagę za plecami Indianki pleść różności - to niech mają odwagę
zmierzyć się z faktami opisanymi online ;)) Miejscowi zwykli bezkarnie robić
różne karygodne rzeczy, ale gul im skacze, gdy się to opisuje :))) Jeden z
nich nawet się na Indiankę rzucił z pieściami i siekierą, gdy opisała jak
jego syn chamsko się do niej odniósł i dostawiał, a inny rąbnął jej kupę
drzewek i układał krzyże pod oknami domu sugerujące, że ma Indiankę chęć
zabić, gdy zgłosiła kradzież na policji. Ci ludzie nie znają słowa
"przepraszam". Gdy popełnią błąd - idą w zaparte i brną dalej.
Prymitywne, chamskie typy mają to do siebie, że nie widzą nic złego w swoich
występkach, natomiast nie potrafią zaakceptować opisów swoich grzechów.
Cała okolica dobrze pamięta poprzednich właścicieli gospodarstwa, miejscowi
często Indiankę o nich zagadują, wspominają ich, więc Indianka nie widzi nic
w tym nagannego, że pamięć o nich uwieczni na swym poczytnym blogu. Wszak to
prawda - Sznele i Labuskowie tu dawniej zamieszkiwali na gospodarstwie
Indianki. Pamięć o nich jest żywa u ludzi starszych, ale nowe pokolenie nie
zna poprzednich gospodarzy. Z takich małych rodzinnych historii składa się
historia całej Polski.
A o ile Indiance wiadomo, historia w Polsce już nie jest zakazana, a wręcz
wykładana w szkołach od podstawówki wzwyż. W związku z powyższym, wznawia
swojego wczorajszego posta:
Indianka miała niespodziewanych i niezwykłych gości. Mianowicie, w jej
skromne progi w odwiedziny zawitało małżeństwo z Niemiec. 50letnia Ślązaczka
z
rozrzewnieniem wspominała wakacje swojej młodości, które zwykła spędzać na
gospodarstwie Indianki - dawniej gospodarstwie Sznelów i Labusków.
Podobnie jak Indianka - wszystkie wakacje spędzała na wsi, tyle że w
przeciwieństwie do Indianki - spędzała je na Mazurach. Pani Gabriela była
gościem domu Sznelów i Labusków w każde wakacje od 11 do 25 roku jej życia,
więc dobrze pamięta jak tu było dawniej...
Indianka z ciekawością słuchała wspomnień Pani Gabrieli... o tym, że za
młodości kobiety, owe ponad 25 lat temu tu na tym gospodarstwie nie było ni
prądu, ni bieżącej wody, oraz tradycyjnie już - dojazdu do gospodarstwa
;))), że o internecie nie wspomnimy - gdyby w tamtych czasach był internet -
to komuna w kilka miesięcy by się rozpadła w drobny mak ;))).
W ówczesnych czasach zamiast prądu były tu lampy naftowe, a wodę brało się
ze studni...
Oczywiście nie było łazienek, a młodzież w wakacje spała na strychu stajni,
bo w domu na poddaszu straszył duch - ten sam duch, co i Indiankę we
współczesnych czasach nawiedzał manifestując swoją obecność głośnymi
krokami chłopskich nóg obutych w ciężkie buciory typu gumofilce... Te same
kroki słyszała ponad 25 lat temu Pani Gabriela, więc to duch stary,
zasiedziały od wielu lat. Pani Gabriela podejrzewa, że mógł to być duch
Bronka Sznela, który zmarł w kuchni na krześle. Widać w takich buciorach
chodził za życia i po śmierci mu to zostało.
Dom był skromny, bez wygód, ale pełen życia - mieszkała tu duża rodzina.
Pani Gabriela przeżyła tu wspaniałe chwile, poznała też swoją pierwszą
miłość... niejakiego Gałażyna... W tamtych czasach we wsi mieszkało więcej
ludzi... U sąsiada nie było stawów rybnych, a na potańcówki chodziło się do
domu Kapałów, gdzie była salka taneczna... Dzieci i młodzież pluskały się w
wodach rzeczki, która płynie przez ziemię Indianki... Wypoczynek był prosty
i bezpretensjonalny... Dawał mnóstwo radości przybyszom ze Śląska... Na
gospodarstwie było wiele krów, świń, był traktor i maszyny rolne oraz ziemi
było więcej o połowę... Gospodarstwo sięgało aż do żwirówki powiatowej
wiodącej do Sokółek i droga gruntowa wiodła także do żwirówki i tamtędy
rodzina wyjeżdżała z gospodarstwa na wieś lub do miasta. Zimą saniami, bo
inaczej się nie dało przez pole przejechać. Obecnie od kilku lat
właścicielem tego kawałka ziemi jest Karol Wąsewicz, a drogę gruntową, którą
dawniej przez pół wieku albo i dłużej jeżdżono na gospodarstwo Indianki -
zaorał i skasował odcinając Indiance dojazd do domu od strony północnej.
Indianka kiedyś go prosiła, by mogła przejechać tą gruntówką z klaczą do
krycia, bo była mokra wiosna, a od strony południowej potworne błoto
uniemożliwiało przejazd przyczepie konnej. W odpowiedzi na jej prośbę, Karol
Wąsewicz wziął koparkę i rozkopał drogę, a kilka miesięcy później całkiem ją
zaorał i zlikwidował. Klaczy nie udało się zawieźć do krycia i rok stała
jałowa generując straty Indiance. Wniosek taki, że Labusek, gdy sprzedawał
tę ziemię powinien był zabezpieczyć w umowie dojazd do gospodarstwa od
północy, to by taki Wąsewicz problemów potem nie mógł robić. No ale cóż -
nie zabezpieczył. Nie przewidział, jak ktoś komuś może potem utrudniać
życie.
Indianka sama gospodarzy na gospodarstwie, bo współcześni kawalerowie wolą
lekkie, beztroskie życie w mieście niż harówę na gospodarce. Natomiast 25
lat temu cała rodzina Szneli i Labusków zamieszkująca gospodarstwo
gospodarzyła. Siali zboże, sadzili ziemniaki... Mieli warzywnik przy
domu...
- Wspomina Pani Gabriela.
Natomiast teraz Pani Gabriela jest dzieciatą mężatką - powtórnie wyszła za
mąż za Włocha i oboje mieszkają w Niemczech...
Indianka pokazała kobiecie i jej mężowi stare zdjęcia, które zabezpieczyła
od zniszczenia. W 2002r. Indianka znalazła rozsypane zdjęcia w chlewiku, gdy
kupiła to gospodarstwo. Wiele, starych zdjęć. Tylko część ocalała -
większość była umaczana w błocie, zawilgocona i zniszczona, podeptana lub
podarta.
Stało się tak, gdyż po sprzedaży przez rodzinę Labusków tego domu młodej
parze z Łodzi, dom stał długo pusty i stał się łupem okolicznych
szabrowników i złodziei, którzy ten dom regularnie plądrowali i dewastowali
oraz urządzali sobie w nim libacje.
Po prostu ten dom to była prawdziwa melina, w której przyjeżdżający nad
stawy sąsiada wędkarze, po połowach urządzali sobie popijawy, dewastując i
niszcząc dom i to co w nim znaleźli. Nie uszanowali też i zdjęć poprzednich
właścicieli...
Pani Gabriela ze wzruszeniem oglądała te ocalałe zdjęcia z lat jej
młodości... Indianka obiecała, że je zeskanuje i wyśle jej emailem na
pamiątkę...
Indianka żałowała, że nie może zaproponować małżeństwu noclegu, ale
niestety - dom rozgrzebany remontem, niewykończony i nie nadaje się do
wynajmu...
Szkoda, bo Indianka bez kasy, chętnie by zarobiła parę złotych na remont i
dalsze inwestycje w gospodarstwo i przy okazji dowiedziałaby się więcej na
temat historii tego domu i ludzi tu ongiś żyjących...
No, ale obiecała Pani Gabrieli, że jak tylko uda się jej ten dom
doprowadzić do stanu używalności dla zagranicznych gości - na pewno się do
Pani Gabrieli
odezwie i zaprosi ją wraz z mężem na wakacje i wspomnienia dawnych lat...
poniedziałek, 30 maja 2011
czwartek, 26 maja 2011
Padlina na łące
cielęcia... Widać było, że nie żyło już od dłuższego czasu - od wielu dni, a może i tygodni... Wskazywał na to postępujący rozkład ciała i smród, który widać zwabił psy... Zwłoki były już częściowo zmumifikowane - wysuszone przez słońce...
wtorek, 17 maja 2011
Makulatura
wtorek, 10 maja 2011
Wsiowe zagryziaki czyli przepychanki na drodze
Następnie wsadził w drogę kilka szybkorosnących badyli wierzby, tak, by zwęzić światło pasa drogi, która wg planów ma w tym miejscu 6 metrów szerokości. Z 6 metrów zrobił 3 metry. W ten sam sposób w drogę wbił swoje słupki, tak, by równarka równając drogę nie mogła jej poszerzyć do wymiarów umożliwiających swobodne mijanie się dwóch samochodów. Matoł skasował tez miejsce na rowy odwadniające, bo tam, gdzie one by wypadały postawił słupki jego ogrodzenia.
Na drodze m.in. zostało stare, spróchniałe, rozpadające się drzewo z majtającą się ogromną gałęzią, która niebezpiecznie sterczy na środku drogi.
To nie pierwszy raz, ze babsztyl wpieprza się Indiance w pastuch i na jej pole.
Indianka ma z takimi chamami do czynienia od lat.
Indianka musi codziennie sprawdzać, czy jej ogrodzenie stoi na swoim miejscu, bo baba w ten sposób pastuch Indianki przestawia, ze gdy będzie jechać równarka – zniszczy drzewka owocowe, które na skraju pola ma posadzone Indianka.
poniedziałek, 9 maja 2011
Indiańska lodówka
sobota, 30 kwietnia 2011
Rrradosnego weekend'u! :)
wtorek, 26 kwietnia 2011
Hey hoo hey hooo!
Ogólnie mówiąc – ogrodowo sobie radzi :)
poniedziałek, 25 kwietnia 2011
Pulchna gleba
Ważne, aby warzywa jak najszybciej posiać, bo nie ma nic, a w sklepie za drogie dla niej by kupować. No, nasiona też nie były tanie, ale warzywa z nich piękne wyrosną. Oby! Alleluja! :)
Pod namiot
Lany poniedziałek
Taczki niewygodne: jedna stalowa ciężka budowlana, druga aluminiowa wypaczona i chybotliwa. Ciężko nimi się posługiwać, ale Indianka nie ma nic innego do wożenia ciężarów. Ciężej tym bardziej, że setki metrów trzeba te taczki pchać. No, ale nie ma wyjścia. Powoli, po trochu powywozi ten obornik, a w drodze powrotnej pozwozi zimą nacięte drewno pod dom. Podłoże suche, więc stosunkowo lekko da się po nim jechać.
To też pracochłonne i niewygodne zadanie, bo torf 250m od podwórka, a po drodze grząskie bagienko po którym ciężko się ciągnie taczkę czy chociażby chodzi z wiadrami torfu.
Indianka ile da rady zrobi. W domu już część nasion wysiana w pojemniczkach z ziemią, na dworze część bylin posadzona. Ogródek kwiatowy ogrodzony, choć wymaga uszczelnienia.
Ludzie, tzw. wooferzy inaczej sobie wyobrażają pracę na wsi. Oczekują w domu luksusu, dobrego obfitego jadła i nieco pracy w ogrodzie lub sadzie. Indianka natomiast nie ma luksusu w domu ni jadła dla nich, a praca jaka jest do zrobienia jest ciężka i może się spotkać z niezadowoleniem takiego pomocnika. Indianka miała taką sytuację rok temu, gdy dwóch polskich pederastów nie chciało taczką wozić ciężarów i zażądało by Indianka im ciągnik wynajęła i za nich tę ciężką robotę wykonała na swój koszt. Indianka zrezygnowała z ich pseudopomocy natychmiast. Okazali się nieprzydatni na gospodarstwie Indianki.
Indianka ma nadmiar obowiązków i ma dosyć kolejnych, tym bardziej, że ta pomoc wolontariuszy z reguły jest niewydajna i często nie w porę. Na wiosnę jest najwięcej pracy, a oni chcą przyjeżdżać w pełni lata, kiedy już po wszystkich niezbędnych ciężkich pracach. Chcą przyjeżdżać na zbiory, a pracochłonna uprawa ziemi, siew i pielenie zostaje dla Indianki do wykonania wiosną. Czyli ta ich pomoc to mija się z celem.
Niewielki z niej pożytek, a za to obowiązek zapewnienia im zakwaterowania i wyżywienia na znośnym poziomie jest bardzo absorbujący i w obecnej sytuacji Indianki nie do wykonania. Zatem lepiej sobie tę pomoc odpuścić.
czwartek, 21 kwietnia 2011
Zając wielkanocny
Gdy ją dostała, głośno się roześmiała... :) Zając Wielkanocny nawet o niej pamiętał! :)))
Przyszły też paczuszki od Mamy i koleżanki, także te święta nie będą tak ubogie jak się spodziewała, choć jaj brak – jastrzębie wybiły kury i jajka ani na lekarstwo. Dwie kury się ostały, ale pszenicy brak i jaj nie niosą. Żywią się trawą, owadami z ziemi i resztkami z kuchni. Na przeżycie ta karma starczy, ale na jaja już nie.
niedziela, 17 kwietnia 2011
Domowy smalec
Indianka nie ma maszynki do mięsa, więc pokrojone kawałki zesmażyły się na skwarki i zostały w takiej postaci, a tłuszcz który się z nich częściowo wytopił zamienił się w smalec, który Indianka skrzętnie zlała do miseczek, aby stężał. Indianka wkroiła też cebulkę i dodała przypraw, więc domowy smalczyk wyszedł pyszny. No, ale nie ma go zbyt dużo. Musiała by się zaopatrzyć w maszynkę do mięsa, najlepiej taką elektryczną, bo ręcznej nie ma do czego przykręcić, gdyż stołu w kuchni nie ma, poza tym ręczna maszynka wymaga sprawnych rąk i siły do mielenia, której ostatnio Indiance brak. W Biedronce elektryczne maszynki ponoć są, ale Indiankę obecnie nie stać na zakup, więc musi się kolejny rok obejść bez niej... Ale za rok! Nie odpuści i kupi maszynkę... Będzie mielić mięcho i wyrabiać kiełbasy i pasztety... Ot co.
Wiele przeszkód na drodze do gorącej kąpieli... ;)
Szara niedziela
Dzisiaj trzeba dosiać nasiona w skrzynkach i posadzić cebule kwiatów w ogródku.
Trzeba też klomb kwiatowy i rabaty na warzywa podsypać przetrawionym obornikiem, bo ziemia na podwórku za gliniasta. Wymaga wzbogacenia w próchnicę.
Dom musi jakoś wyglądać na ich przyjazd. Musowo coś z tą koszmarną kuchnią trzeba zrobić i sypialnią...
sobota, 16 kwietnia 2011
Siew w skrzynkach
Cebule namoczyła w letniej wodzie, bo dość suche, a ma zamiar je posadzić w niedzielę.
Gdy zabrakło ziemi, wzięła łopatę i poszła na łąkę gdzie czarnoziem skopany przez dziki i wykopała kilka wiader ziemi. Z wysiłkiem, robiąc przestanki - zaniosła je pod dom. Tam, na stole roboczym rozłożyła pojemniki na ziemię i napełniła je ziemią z wiader. Ziemię w pojemnikach rozkruszyła, wyrównała. Pełne pojemniki zaniosła do domu, gdzie czekają na wysiew kolejnej partii nasion.
Zrobił się wieczór i weszła do łóżka, by odpocząć.