środa, 12 sierpnia 2009

Mglisty dzień

Wstał nowy deszczowy i mglisty dzień. Trochę popadało, teraz rozjaśniło się nieco i zza chmur na chwilę pokazało się słońce. Zanosi się na spokojny dzień. Mam zamiar podziałać papierowo. Najpierw wydoję kozy i przestawię krowę na pastwisku. Uwiązałam ją na parę dni póki bydłuje. Chyba będę musiała ją jednak zacielić, bo ceny za niecielną krowę są minimalne.

Zrobiłam listę niezbędnych zakupów. Namoczyłam pędzle w wodzie. Będę malować oborę i piwnicę. Potem pokoje i korytarz. Chociaż najpierw powinnam skuć tynki w kuchni i wyszlifować drewnianą zabudowę schodów na korytarzu, bo się będzie koszmarnie kurzyć i świeżo malowane ściany mi pobrudzi kurz.
 
Muszę się przymierzyć do świdra. Trochę popadało, to ziemia lekko zmiękła. Warto nawiercić trochę dziur.
 
Trawa też czeka na wykoszenie, ale mokro to nie skoszę. Tyle rzeczy do zrobienia, że nie wiem od czego zacząć.
 
W tym tygodniu wymienią cieknący wodomierz, to wreszcie będę miała bieżącą wodę w kuchni. Chociaż tyle. Drewna na zimę trzeba naciąć. Kurka wodna, tyle rzeczy mam do zrobienia. Trzeba się brać za to systematycznie. Okna do obory trzeba wstawić przed zimą. Wszystko na mojej głowie. Nie ma co się dołować tylko brać się za wszystko po kolei i robić co się da codziennie, regularnie.
 
Oborę zanim zacznę malować, to pajęczyny i kurz trzeba wymieść.
 
Drabinkę rozkładaną stojącą potrzebuję – następna pozycja do zakupów. Na rowerze raczej jej tu nie przywiozę.
 
Zakład Energetyczny tj. jego olecka placówka jakoś się nie garnie do usunięcia awarii. Zwalają na mnie koszt jej usunięcia, a to niełatwa sprawa, bo trzeba wymienić gruby kabel energetyczny na linii maszt a licznik. Byle elektryk tego nie zrobi.
Parę lat temu ci z Kowal Oleckich obiecali wymienić cały kabel od słupa na warkocz. Teraz ich nie ma – placówka zlikwidowana, a kierownik z placówki Olecko nie chce dotrzymać danego przez placówkę z Kowal Oleckich słowa. Muszę podanie do Zakładów Energetycznych pisać by się tym zajęli.
 
Byli tu elektrycy z placówki Olecko i wymienili zepsuty licznik. Mogli go zamontować od razu na zewnątrz zamiast czepiać go do przestarzałej tablicy w domu. No, ale nie chcieli. Chcą abym ja buliła po 200zł za wystawienie licznika na dwór. Niech się w dupę pocałują. Mogli go wystawić – ja skrzynkę i kabel kupiłam. To w ich interesie jest by licznik był na zewnątrz. Mnie pasuje wewnątrz i nie mam zamiaru ponosić dodatkowych kosztów by licznik wystawiać dla ich wygody na zewnątrz i by brzydka skrzynka szpeciła mi ścianę. To nie jest mój obowiązek. Chcą go mieć na dworze – to niech go sobie wystawią. Oszukali mnie – mieli dać nowy warkocz z 3-ma fazami idący bez cięcia wprost do licznika. Teraz wykręcają się od tego i ja mam ponosić koszty zakupu nowego kosztownego kabla idącego od masztu do licznika. Jak ja mam za to płacić, to licznika im nie wystawię na dwór i mogą mi naskoczyć.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Ekowioska

Ktoś mi pokazał ciekawą stronkę z tematyką bliską moim zainteresowaniom: http://www.ekowioska.pl/
Ten trend ekowioskowy mi odpowiada. Jest zgodny z moją filozofią życia na łonie natury. Myślę, że ta stronka dostarczy mi wiele ciekawych informacji i punktów widzenia.
 
Znajomy twierdzi, że mój styl życia jest zbyt ciężki, zbyt trudny, odpychający dla większości ludzi. Znajomy uważa, że większość mężczyzn boi się związać z kimś, kto żyje tak jak ja.
 
W tym kontekście pokrzepiająca jest świadomość, że gdzieś tam w Polsce i na świecie są grupy ludzi, którzy wielbią życie w zgodzie z naturą tak jak ja je wielbię, oraz że próbują wcielać w życie różne ekologiczne idee i pomysły.
 
Dziś smsowałam z konwencjonalnym nazwijmy go trenerem koni. Był zaszokowany, że u mnie na rancho robi się wszystko prosto, ręcznie, bez użycia lub z minimalnym użyciem maszyn rolniczych. Pochopnie wyskoczył z oceną, że to zacofane średniowiecze. Mylił się - to jest moje świadome działanie. Wcale mi nie zależy na posiadaniu traktora tutaj.
Gospodarstwo mam małe, pagórkowate - koń do pracy w polu by wystarczył. Mam zamiar używać moich koni do zwożenia ciężarów z pola - siana, drewna, kamieni, wywożenia obornika. To tradycyjny i naturalny sposób przyjazny dla środowiska. Do stricte ekologicznego gospodarstwa nie pasują traktory.
 
Na sam koniec dnia dostałam kolejny telefon tym razem od operatywnego trenera koni. Zainspirował mnie wielowątkowo. Muszę przemyśleć to co mi powiedział.
 

Deszczyk

Spadł lekki deszcz. Powierzchownie zwilżył glebę, ale nadal jest twarda.
 
Tak sobie rozmyślam, że moje rancho to miejsce do życia tylko dla twardzieli, dla ludzi odpornych, zdeterminowanych, prawdziwych pasjonatów.
 
Dzisiaj musiałam odespać wczorajsze późne pójście spać. Niewiele podziałałam. Zastanawiam się od czego zacząć. Mam kilka różnych spraw na głowie. Trzeba to jakoś ogarnąć.

Pechowy poniedziałek

W poniedziałek rano wściekłam się, bo facet co miał mi kosić poleciał w kulki ze mną. Przyjechał z tępymi żyletkami i kosił za wysoko zostawiając połowę trawy nieskoszone. Gdy poprosiłam aby wymienił żyletki i niżej kosił udał głupa i zjechał z pola, mówiąc, że szef mu tak kazał kosić, a jakbym coś mówiła, żeby wracał.
 
To mnie rozsierdziło. Zadzwoniłam do jego szefa, ale nie odbierał. No to posłałam mu parę soczystych smsów.
 
Dostałam pocztą też nowy wodomierz, ale o za małej przepustowości i to też mnie wnerwiło.
 
Agroturystka nie wpłaciła zadatku. Chyba zrezygnowała z przyjazdu. Kolejny powód mojego złego humoru.
 
No i ktoś kogo lubię zakomunikował, że nie przyjedzie, bo zużył cały swój urlop na Woodstock.
 
Byłam tak zła, że postanowiłam wywieźć te złe emocje poza moje gospodarstwo i pojechałam kilka kilometrów by obejrzeć wóz konny, maszyny konne, baloty siana, używany traktor. Pojechałam na rowerze. Jechało się fajnie, wracało strasznie ciemno, bo się dobrze gadało z gościnną rolniczką i zeszło nam do późna i wracałam już po nocy. Dynamo nie chciało zadziałać. W końcu światełko zabłysło i porządnie oświetliło mi drogę, ale to już na końcowym odcinku, najniebezpieczniejszym, bo krętym i wyboistym.
 
W miarę szybko znalazłam się w domku i moim łóżku. Home sweet home...
Nie ma jak w domku... :) Zły humor rozlazł się po kościach i już nie jestem tak rozdrażniona

niedziela, 9 sierpnia 2009

Rowerowa wyprawa

W piątek pojechałam na rowerze w 40-sto kilometrową trasę. Całą sobotę przedrzemałam wyczerpana wyczynowym wysiłkiem. Jechałam 4 godziny bez żadnego przygotowania. Wypada godzina na 10 kilometrów po pagórkowatym terenie.
 
Byłam w Olecku. Załatwiłam pilną sprawę i przy okazji kupiłam sekatorek do cięcia ziół. Pan ogrodniczy pomógł mi dopompować przednie koło u roweru, bo robił się flak, a ciężkie zakupy wiozłam na kierownicy. Aby rozłożyć równomiernie ciężar, kupiłam dwie identyczne torby na zakupy na krótkich rączkach. Idealnie układają się na rowerze i dobrze zdają egzamin jako torby rowerowe do przewożenia zakupów, zatem kupowanie bagażnika na rower mam z głowy. Te torby lepiej się nadają do wożenia zakupów. Napakowałam tam farby, szpachli, unigruntu, pędzli i tak obładowana pedałowałam do domu modląc się, by ta farba mi się nie wybełtała na drogę ;)
 
Wracając szosą przez zielone pola użyłam nowego sekatorka z upodobaniem nacinając żółtokwitnącego dekoracyjnego i ładnie pachnącego ziela. Nie jestem pewna co to jest. Kiedyś wydawało mi się, że to dziurawiec, ale nie mogę znaleźć zdjęcia tego zioła w moim zielniku by się upewnić.
 
Za to po drodze odkryłam leszczynę owocującą. Wybiorę się tam, gdy orzechy dojrzeją. Poza tym spotkałam interesujący krzew o kremowoczerwonych owocach oraz krzew o słodziutkich, porzeczkopodobnych owocach. Nie mam pojęcia co to jest, ale owoce ma pyszne i chcę tą roślinę mieć u siebie.
 
Jadąc rowerem natknęłam się także na okazałe 4 metrowe rośliny o potężnych baldachach. To może być groźny barszcz, ale nie mam pewności. Na wszelki wypadek nie ruszałam tego ziela.
 
Będąc w Olecku akurat przed nowootwartym sklepem z materiałami budowlanymi dostałam telefon od agroturystki. Ma przyjechać z córką na me rancho za niecałe dwa tygodnie. Postanowiłam, że odmaluję na nowo pokoje i kupiłam farbę, grunt, pędzle. Udało mi się też dostać gruboziarnisty papier ścierny do flexa oraz tarcze do cięcia betonu i metalu. Przydadzą się na pewno. Takich tarczy mi tutaj brakowało.
 
Zastanawiałam się też nad elektryczną mini wykaszarką. Mogłabym wykaszać zielsko wokół domu. Tania była – ledwo 60zł, ale nie kupiłam jej na razie, bo muszę oszczędzać. Wykaszareczka przydałaby się, bo moje zwierzęta nie wszystko zielsko wokół domu wyjadają i zostają gdzieniegdzie brzydkie chaszcze. Są brzydkie, ale są też pożyteczne. Mój drób w nich znajduje schronienie. Mam młode kurki i kurczęta co chodzą luzem po podwórku, a w okolicy grasują jastrzębie. Kury siedząc w wysokich zaroślach są bezpieczne, a i maleńkie liliputki raźniej się czują, gdy pod ścianami obory rośnie trochę pokrzyw i innego zielska. Tam się chowają przed kurami, końmi i kozami. Młode liliputki są wysokości kopyta końskiego. Gdy koń przechodzi obok tych maleńkich kurcząt, to wygląda jak prawdziwy gigant. Fajny kontrast :D
 
Wymyśliłam pomysłowy sposób na dokarmianie kurcząt. Stary blaszany piecowy piekarnik bez drzwiczek jest takiej wysokości, że maleńkie kurczęta tam się mieszczą swobodnie, a kurki nie, więc stawiam tam dla kurcząt ich karmę, a one tam wchodzą i dziobią zapamiętale robiąc duży łoskot czym pobudzają ciekawość dużych kur, które na daremno próbują się dostać do piekarnika do smakowitego jedzenia.
 
Dziś krowa Berna zmarnowała mi 4 godziny niedzieli. Miałam zupełnie co innego zaplanowane, a bydle wyszło z jej pastwiska i pomaszerowało na pole do sąsiada wiodąc za sobą Hiacyntę.
 
Trudno było ją sprowadzić z powrotem, bo krowa bydłuje i jest wyjątkowo krnąbrna i wredna. Wskoczyła na pastwisko do krów sąsiada i nie dała się za żadne skarby wyprowadzić ze stada innych krów. Musiałam prosić sąsiada o interwencję. Młody ranczer przybył na quadzie ;) Ja powinnam mieć quada. Nie mam ani ciągnika, ani samochodu to choć quad mi się należy. Ale nic to. Będę jeździć konno. Koń lepszy. Wszędzie nim wjadę i każdą przeszkodę przeskoczę. No i paliwo rośnie mi na polu ;)
Ranczer zagnał quadem krowę, ale cwaniara wróciła do stada i musiał na nóżkach ją gonić aby nadążyć za jej zwinnymi manewrami. Oboje krowę wygnaliśmy z pastwiska wreszcie po dłuższym ściganiu się z nią. Potem też nie było łatwo. Przez pastwisko sąsiada przegnałam krowy. Hiacynta grzecznie przeszła na moje pastwisko, a Bernadetta zaszyła się w krzakach i za żadne skarby świata nie chciała wyjść i iść do mnie na pastwisko. Do południa się z nią męczyłam. W końcu ją sposobem wyprowadziłam z krzaków. Potem doiłam kozy, karmiłam kurczaki, króliki, psy i tak zleciał dzień. Wieczorem upiekłam świeży chleb i posmakowałam świeżo zrobionego twarogu koziego. Pycha. Wyjątkowo smaczny wyszedł. Taki gęsty, śmietankowy, tłusty. Zjadłam sobie na spóźnione śniadanie czy właściwie na lunch miseczkę tego twarożku rozrobionego ze śmietanką kozią i cukrem. Niebiański smak! Co te kozy jadły, że taki dobry serek wyszedł? ;)
 
Ma trener koni przyjechać w końcu ujeździć me konie. Ale najpierw będzie je uczył do zaprzęgu, bo trzeba będzie pilnie zwieźć siano z pola, a nie mam czym. Moje konie wypasione pękate jak baryły, lśniące niczym atlas – tryskają energią i rozwalają mi ogrodzenie z niewyżycia. To w końcu znajdzie się dla nich zadanie, by się przydały wreszcie do czegoś trochę i mi nieco ulżyły w ciężkich pracach fizycznych. Zatem przyjdzie kryska na Matyska całkiem niedługo i koniki zostaną użyte do pracy. WRESZCIE. 

piątek, 7 sierpnia 2009

Gratuluję!

Tymczasem dotarły do mnie wici od niedoszłej dwórki Pauliny ;))))
Paulina zdobyła pracę zgodną z jej wykształceniem, czyli z wykorzystaniem języka francuskiego. Gratuluję!
 
Żałuję, że nie może tutaj być ze mną, ale cieszę, że fajna dziewczyna dostała porządną pracę :)
 
Trzymam kciuki za dobry start :)

Samotny sierpień

Wstał dzień, a wraz z nim wstała piękna, pracowita, uczuciowa i utalentowana Isabelle ;))))
Zanosi się na to, że sierpień spędzę sama. Nic to nowego dla mnie ani dotkliwego.
Przywykłam do pustelniczego trybu życia. Lepsze to, niż dzielenie czasu i przestrzeni z toksycznymi ludźmi. Co innego, gdyby się zdarzył jaki światły, dobry człowiek. No, ale takich to nie uwidzisz na co dzień i w dużych skupiskach miejskich, co dopiero na moim pustkowiu.
 
Tak więc sierpień przetrwam samotnie. Co prawda veganie odezwali się, ale nie palą się do pracy. Szukają darmowego siedliska z kawałkiem ziemi coby uprawiać tam i robić to co im odpowiada. Nie są zainteresowani pomocą dla mnie. Dwa dni pomagali (a właściwie on pomagał) i na tym koniec.
 
Taka sporadyczna pomoc obcych od czasu do czasu nie rozwiąże moich problemów ani nie postawi gospodarstwa na nogi, ale lepszy rydz niż nic.
 
Jacek gdzieś z tydzień pomagał, veganie dwa dni, Piotr 3 dni, kolega z okolicy kilka godzin, pan Rysio parę godzin. Zawsze coś.
 
No, teraz to już chyba nie będę szukać nikogo. No, chyba, że sam się zgłosi. Zgłaszają się różni chętni, ale ich przyjazdy nie dochodzą do skutku. Po uporaniu się z papierami zabiorę się za prace fizyczne. Nakoszę trawy na siano, połatam sufity w oborach, natnę drzewa na zimę, osuszę piwnicę przed zimą i może zrobię hydraulikę w trzecim pokoju, powstawiam luksfery w otwory okienne, wybielę piwnicę itp.
 
 

czwartek, 6 sierpnia 2009

Znużona, zmęczona, znudzona

Wyssana z energii do cna. Dzisiaj z rana w papiery zajrzałam. Jeszcze się z nimi nie uporałam, ale przynajmniej wiem co mam uzupełnić.
 
Był elektrysiura z Olecka. Ale marudził. Nie wiem czy on mi ten prąd zrobi. Zwala robotę na Zakłady Energetyczne, a Zakłady zwalają na elektryka z uprawnieniami.
W końcu nie wiem co będzie i kto mi tą awarię usunie. Brak jednej fazy. Kabel do wymiany. Okablowanie z głównego masztu do mojego domu co leci jest przestarzałe, aluminiowe. Trzeba wymienić na warkocz i przy okazji licznik wystawić na dwór.

środa, 5 sierpnia 2009

Ziółka

Zrobiłam sobie napar z krwawnika, wypiłam jedną szklankę i mi lepiej. Hmmm... ziółka działają ;)
 
A teraz taka głodna, żebym konia z kopytami połknęła. Idę robić gulasz. Może zajrzę pod krzaczek czy ziemniaczki już dobre?

Dla odmiany

No, nadal się fatalnie czuję, ale ździebko lepiej niż wczoraj. Umyłam stół w pokoiku jeździeckim, rozłożyłam teczki i folijki na dokumenty – czyli przymierzam się do papierkowej roboty. Nie wiem, czy cokolwiek dziś zdziałam, bo nie czuję się na siłach, ale przynajmniej papiery poukładam.
 
Kury wypuściłam na dwór. Kurczęta liliputków wyszły same przez szparę jak krasnale. Dałam im ich karmę. Rzuciły się dziobać. Krówki przyszły na podwórko. Konie poszły na pastwisko, takoż kozy. Psom gotuję karmę. Sama zjadłam już śniadanie.
 
Dzisiaj w nocy dla odmiany spałam na stajni, na poddaszu. Z ciekawości. Spało się super. Tak wysoko, tak blisko natury – rozcykanych świerszczy, chrząkających krów śpiących pod oborą, oraz mruczących kóz baraszkujących na podwórku.
 
Wszystko tak wyraźnie było słychać. Powietrze czyste, pachnące, świeże. Noc ciepła. Materac wygodny, rozłożysty. Dużo fajniej się tam śpi niż w domu. Nie ma much, nie ma komarów.
 
Umyłam stół w pokoiku jeździeckim, poukładałam teczki i koszulki na dokumenty.
Słowem, przygotowałam sobie stanowisko pracy. Nie wiem, czy dzisiaj cokolwiek zrobię, bo się nie czuję na siłach, ale chociaż warsztat pracy umysłowej przygotowałam sobie. Gdy tylko się lepiej poczuję, zabiorę się za papiery.

wtorek, 4 sierpnia 2009

Fatalne samopoczucie

Dzisiaj się fatalnie czuję. Głównie fizycznie. Bolą mnie jajniki, nerki. Jest mi słabo.
Tak jak veganie nie jedzą mięsa, nie piją mleka i unikają wszystkiego co odzwierzęce, tak ja unikam leków syntetycznych, więc nie wezmę żadnego środka przeciwbólowego. Muszę się przemęczyć z tym bólem dzisiaj. Jutro może będzie lepiej. Boli mnie też trochę głowa. Chciałam na dziś umówić się z elektrykiem, ale nie dam rady dopilnować jego usługi, więc dam sobie spokój. Dzisiaj łóżko.
 
 

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Dzień gospodarczy

Rano nalałam pełne kotły wody z myślą o wielkim praniu, zmywaniu i kąpieli. Ledwo co skończyłam nalewać wodę, wpadli hydraulicy z Urzędu Gminy. Wymienili cieknący zawór.

Przybył listonosz i przywiózł niemile widziane rachunki oraz mile widzianą paczuszkę ;) Uwielbiam dostawać paczuszki, paczki i paki :D
W paczuszce przede wszystkim machorka dla Jacka, ale kupa podstawowych oraz pomocnych gadżetów i coś do przekąszenia :) Koleżanka Blanka mnie rozczuliła herbatnikami korzennymi i afrykańską herbatą. Bardzo w czas przysłała też koszulki i teczki na dokumenty. W tym tygodniu planuję uporać się z dokumentacją rolniczą. Na pewno te koszulki i teczki pomocne będą w ogarnięciu papierzysk.

Napaliłam w piecu i nagrzałam wodę. Wykąpałam się z lubością i zabrałam do zmywania i prania. Wtedy wpadli elektrycy i wymienili zepsuty licznik.

Wczoraj opuścił me włości Piotr z Bielska-Białej. Pomagał w sumie 3 dni po ledwie 5 godzin dziennie. Dostał za to darmowy pobyt na moim rancho wraz z wyżywieniem. Już od pierwszego dnia obnosił się przede mną ze swym gołym torsem budząc we mnie odrazę. Pomagał niechętnie, wybiórczo i wybrzydzał ciągle. W sumie nie wiem po co on tu przyjechał. Dobrze, że już pojechał. Strasznie nudny i marudny był. Dużo się też wymądrzał. Np. gdy zerwałam trzy maleńkie główki dojrzałego nasienia maku rosnącego dziko i sporadycznie na miedzy tuż przy zasiewach zboża sąsiada, ciesząc się, że będzie fajna przyprawa do chleba – agroturysta Piotr wygłosił poronione pouczenie, że mak jest nielegalny. Wkurzył mnie. Wytłumaczyłam zarozumialcowi, że nielegalne to są regularne uprawy maku z przeznaczeniem na kompot dla narkomanów, a nie drobne zbieranie ziół na cele kulinarne.

Innym razem gdy upiekłam ciasto drożdżowe na śniadanie i zapytałam czy smakuje, odrzekł „może być”. Zapytałam wtedy, jak często on piecze ciasta śniadaniowe. Stwierdził, że rzadko, albo wcale. Potem rozmowa potoczyła się na temat prac damskich i męskich. Gościu mnie rozdrażnił, gdy skwitował, że prace domowe kobiet typu gotowanie, pranie, sprzątanie, zmywanie to „NIC”. Wg niego kobieta prowadząca dom n i c nie robi tylko siedzi w domu. Więc zaproponowałam mu, żeby zrobił takie „nic” jak robią kobiety pracujące w domu – żeby ugotował obiad.

Dałam mu składniki, garnki – i gotuj sobie. Pracę na gospodarstwie skończył o 13.00. Najpierw poszedł poleżeć. Potem zabrał się za gotowanie. Obiad ugotował na 19.00 i to jeszcze z moją pomocą, bo już mnie z głodu skręcało i nie chciało mi się czekać aż ryż ugotuje do tego gulaszu. Nabijałam się z niego i tego jego „nic”. Mówiłam, „nic nie robisz, a tu już 19.00 i ciągle nie ma co jeść” ;) A on się miotał po kuchni kilka godzin :D

Następnego dnia stwierdził, że on tu nie przyjechał aby gotować sobie obiady, tylko że on spodziewał się, że dostanie pod nos gotowy obiad.

Na to ja jemu, skoro gotowanie to „nic”, to sam sobie gotuj, tym bardziej, że pomagasz na gospodarstwie ledwie 5 godzin, a ja pracuję cały dzień i nie mam czasu koło ciebie skakać. Są składniki, przyprawy, garnki – proszę bardzo – bierz i rób.

W ogóle facio wniósł jakąś taką odpychającą nerwowość na me spokojne rancho. Miał też pretensje, że brakuje mu tu dużego towarzystwa. Nie obiecywałam mu tłumów. Jak chciał tłumy, to powinien jechać na Woodstock, gdzie bawi się 300.000 ludzi, a nie przyjeżdżać na ciche rancho. Ponieważ mało robił, a ciągle miał dużo do powiedzenia i wybrzydzał – nie chciał kopać dołków, bo mu za ciężko, nie chciał pielić ziemniaków, bo to damska robota - w pewnym momencie zaproponowałam mu, że skoro nie chce pomagać, to niech nic nie robi tylko wypoczywa i normalnie płaci za pobyt i wyżywienie wg cennika agroturystycznego.

Miał się nad tym zastanowić. W końcu zadecydował, że wraca do siebie. No i bardzo dobrze. Lepiej tak, niż gdyby pomagał wbrew sobie i ględził ciągle, a płacić za pobyt nie miał ochoty, a ja nie mam ochoty nikogo za darmo utrzymywać. Żywność jest droga w sklepach, a na gospodarstwie nic się nie bierze z powietrza. W gospodarstwo trzeba inwestować by móc cokolwiek wyprodukować, a i nachodzić się przy tym trzeba zanim człowiek coś wyhoduje. Facio sobie jakoś błędnie wyobrażał pomoc na gospodarstwie. Trochę pomógł tu, więc dostał za to pożywne, drogie, pełnowartościowe wyżywienie i darmowy nocleg na moim pięknym rancho.

niedziela, 2 sierpnia 2009

Rozważania ranczerskie

Rozważam skoszenie trawy na siano.

sobota, 1 sierpnia 2009

Letnia komnata

Jutro a właściwie dzisiaj rano gdy wstanie słońce zacznę budować moją wyśnioną, wymarzoną królewską komnatę...
W planach mam utworzenie letniej rezydencji dla mej królewskiej mości...
Kto mnie powstrzyma??? :))))))))))
 
Paź Piotr będzie tutaj przydatny w tym zadaniu...
 
Niebawem mój dwór ma wzbogacić o swą elokwentną i wykształconą osobę dwórka Paulina.
Będzie królewsko... ;))))

piątek, 31 lipca 2009

Tak ma być?

Środek lata. Półmetek. A tu ani słychu ani widu miłości. Normalnie pustynia. To tak już ma być???

Koniec lipca

We wtorek rano Jacek znowu znikł. W środę pod wieczór pojawił się agroturysta z Bielska-Białej. Pomaga tylko po 5 godzin dziennie, w zamian ma wyżywienie i zakwaterowanie gratis.
 
Wczoraj napisałam fajnego posta, ale niestety skasował mi się. Dziś już nie mam weny twórczej ani odtwórczej.
Wczoraj koszmarnie zmęczona i śpiąca byłam. Może za jakiś czas coś dodam.
 
Spacerując korytem strumyka odkryłam kilka skupisk mięty. Mam zamiar wybrać się tam z nożyczkami i naciąć tych roślinek na herbatę miętową.
 
Niebawem przybędzie wolontariuszka z Hiszpanii

wtorek, 28 lipca 2009

Wolontariuszka zza granicy

Kierunkowy 037. Jaki to kraj? Zadzwoniła wolontariuszka zza granicy. Poradziłam jej, by napisała email – będzie taniej. Zaciekawiła mnie. Cudzoziemskiego wolontariusza jeszcze tu nie miałam. Mówiła po polsku z obcym akcentem i coś jakby się zacięła, więc poradziłam jej po angielsku, żeby napisała email. Potem pomyślałam, że może ona ze Wschodu i nie rozumiała co ja do niej powiedziałam. Hmm... zobaczymy czy przyjdzie ten email.

Uzależnienie od nikotyny

Ciężki los pracodawcy, oj ciężki. Wreszcie do mnie dotarło, że mam pomocnika, który bezwzględnie potrzebuje jako napędu nikotyny, inaczej nie działa. Facet jest głęboko uzależniony od papierosów i bez peta ani rusz.
Dziś, gdy się dowiedział, że po papierosy nie jadę, jak planowałam wczoraj, lecz zamówiłam internetem i trzeba czekać z dzień/dwa aż przyjdą pocztą priorytetem – uciekł nic nie mówiąc, że idzie. Ja tymczasem jednocześnie załatwiłam mu dwie paczki na dziś także lokalnie. Facet nie wiedział, że załatwiam. Pomaszerował szukać papierosów nic mi nie mówiąc, że rzuca pracę. Może znów go nie będzie tydzień. Tak wygląda praca człowieka uzależnionego. Nic dziwnego, że nie może utrzymać się w żadnej normalnej płatnej pensją co miesiąc pracy w okolicy. Chyba jest bezdomnym kloszardem, śpiącym Bóg wie gdzie i żyjącym od papierosa do papierosa. Tylko praca w moim gospodarstwie jest dla niego szansą jako takiej normalności i formą rehabilitacji. O niebo bardziej wolałabym kupić mu plaster nikotynowy, ale on chce palić niestety. Żeby z nałogiem zerwać, trzeba tego baaardzo chcieć. Nie pozostaje mi nic innego jak tolerować jego nałóg, bo pracuje rzetelnie, gdy mi pomaga. Zaczął palić gdy miał szesnaście lat. Pali już wiele lat i to pali mnóstwo papierosów dziennie – gdy ma to papierosa co godzinę. To jest okropne uzależnienie. Podobno kiedyś próbował rzucić, ale mu się nie udało. Oto przestroga dla małolatów – nie dajcie się wkręcić w papierosy. Sami nie zauważycie, kiedy dobrowolność palenia zamieni się w przymus. Możecie skończyć tak jak ten biedny Jacek – niewolnik peta. Żeby zaspokoić swój głód nikotyny musi miesięcznie wydać co najmniej 150zł na najtańsze, najgorsze papierosy. Poza tym od lat zwłaszcza na Zachodzie i Północy Europy palenie papierosów jest passe – niemodne. Tylko Polacy jeszcze upierają się przy tym zapyziałym zwyczaju. Odpuście sobie papierosy. Kupcie sobie lepiej owoców, albo rolki lub gumę do żucia lub słonecznik czy dynię jak musicie coś mieć w zębach. Nie wiecie co robić z nadmiernie ruchliwymi rękami? Szydełko lub druty w garść i szaliki robić. Mogą być te dla kibiców to przy okazji zarobicie ;)

poniedziałek, 27 lipca 2009

Umiarkowany temperaturowo poniedziałek

Jacek pojechał załatwić sobie papierosy. Wczoraj podziałaliśmy inaczej, tzn. tym razem nie było kopania dołków. Jacek wysprzątał jedną izbę piwniczną, ja w domu zmywałam, prałam i gotowałam i wyłapałam wypuszczone przez Jacka kury i zamknęłam je w kurniku. Jastrzębie regularnie krążą nad moim siedliskiem i mordują kury. Potem zabraliśmy się za stawianie siatki wokół obory – ma powstać bezpieczny wybieg dla kur. Nad wybiegiem rozwieszę siatki takoż, coby jastrząb nie zanurkował w ten wybieg.
 
Póki co kury zamknięte. Wczoraj nacięliśmy z Jackiem zielska dla kur jednocześnie wykaszając je wzdłuż elektrycznego pastucha. Jacek kosił tradycyjną kosą ręczną. Ja mu tę kosę naostrzyłam flexem. Tak to tradycja została uzupełniona nowoczesną techniką ;)
 
Następnie przyśrubowaliśmy przygotowane przeze mnie listwy do ścian obory i zamocowaliśmy siatkę. Siatka leśna choć druciana wiotka jest i musimy wbić pale lub masywne kołki które będą ją trzymały w pionie. Zatem pod wieczór zaszliśmy do mojego zagajnika i nacięliśmy kilka prostych odrostów na te kołki. Zagajnik trzeba prześwietlić, bo zabiera światło drzewkom owocowym, poza tym tam staną ule do zapylania mojego sadu. Brzozy oczywiście zostaną jako drzewa o urodziwej białej korze oraz jako żródło zdrowotnej oskoły i przyjazne grzybom siedlisko. Pniaki po ściętych odrostach zaszczepiłam boczniakiem coby ucieszył me podniebienie smakiem wybornego grzyba a i pniaki rozłożył tworząc wartościową próchnicę, której mojej ziemi nieco brakuje.
 
Pieczarkarnia wygląda na gotową do zasypania ziemią by wytworzyć owocniki. Ostatnia partia słomy została mi do zaszczepienia boczniakiem, tym razem cytrynowym. Chyba to dzisiaj zrobię.
 
Jacek wczoraj wydawał się zadowolonym z prac różnych. Widać, że lubi majsterkowanie i urozmaicenie. No, ale te dołki to trzeba skończyć, więc je będziemy dalej kopać, tyle, że chyba użyję świdra w pewnym momencie. Na razie świder będzie idealny do dziur pod słupki pod ogrodzenie siatkowe dla kur.

sobota, 25 lipca 2009

Pomocnik Jacek powrócił

Pobity i opuchnięty, trzymający się za brzuch. Zrobiłam nam pożywną obiadokolację: duszoną wołowinkę w sosie pomidorowym z dodatkiem marchewnika anyżkowego, ziemniaki pure z kozią śmietanką, koperkiem i marchewnikiem anyżkowym na surowo (zawiera dużo witaminy C i zastępuje pietruszkę). Posłaliśmy mu w namiocie - tam duży wygodny materac.Jutro wcześnie rano prace polowe - pielenie, użyźnianie i okopywanie ziemniaków, następnie wypełnianie jałowych dołów pod drzewka obornikiem i żyzną ziemią.
Potem mam w planie rozstawienie siatki dla kur coby jastrząb mi ich nie łupił tak krwiożerczo. Siatki wiszące będą niezbędne nad tym wybiegiem.