czwartek, 15 lipca 2010

Elektrownia wiatrowa

W Czuktach, Kilianach i Szarejkach powstanie 60cio megawatowa elektrownia wiatrowa. W zasięgu 12km od niej będą chorować ludzie i zwierzęta. Najbardziej zagrożone są wsie: Czukty, Kiliany, Szarejki, Barany, Cichy, Sokółki, Cicha Wólka, Żydy, Zawady Oleckie, Wężewo, Stożne, Olszewo, Gryzy. Ludzie będą cierpieli na chroniczne bóle i zawroty głowy, bezsenność, padaczkę, udary mózgu, choroby serca, a krowy będą ronić cielęta i będą miały złe mleko pełne komórek somatycznych. Wartość wszystkich nieruchomości spadnie drastycznie. Krajobraz zostanie zdewastowany na 30 lat. Wymrą lub odfruną nietoperze i dzikie ptaki, uciekną żubry, sarny, jelenie.
Wstrzymane zostaną rolnicze inwestycje, bo tam gdzie wiatraki nie można budować. Ale to nic - ważne by kilku chciwców miało kasiorę od wiatraków, a reszta ludzi ich nie obchodzi. "Każdy patrzy siebie."  Niech setki mieszkańców okolicznych wiosek chorują, niech umierają, niech bankrutują. 
Takim sposobem piękna, dziewicza kraina obfitująca w ptactwo i dzikie zwierzęta oraz malownicze, unikalne krajobrazy zamieni się w wielką, szkodliwą dla ludzi, zwierząt i środowiska elektrownię i przyrodniczą pustynię. Odwiedzajcie nasze lokalne rezerwaty przyrody, póki coś w nich jeszcze jest... A jaka reklama dla regionu: "Jedźcie na Mazury Garbate doładować akumulatory - dosłownie." ;)))
Koniec z tytułem "Zielone Płuca Polski". Od teraz tutaj będzie "Region Czerwonych Krwawych Płuc Nietoperzy". Róbcie nietoperzom foto, póki jeszcze są, bo one pójdą pierwsze pod noże turbin jako najwrażliwsze na infradźwięki. Zaraz potem reszta bogatego tutaj ptactwa zacznie ginąć tysiącami. Troszkę później zaczną puchnąć ludziom głowy z bólu, a potem zaczną chorować na rozmaite schorzenia wywołane szkodliwymi infradźwiękami m.in. na padaczkę, na serce, na mózg.
Właściciele wydzierżawionych pod turbiny ziem muszą już teraz szykować się na wypłaty rent dla ludzi, których doprowadzą swoimi decyzjami do utraty zdrowia i kalectwa.
Nigdzie na świecie nie ma zgody na stawianie chorobotwórczych przemysłowych turbin w pobliżu osiedli ludzkich. Stawia się je na odludziach - na pustyniach, na morzu na platformach... W USA turbiny są stawiane minimum12km od osiedli ludzkich. I to jest absolutne minimum. 

Badania wskazują, że najszkodliwiej turbiny działają do 3,5km, ale infradźwięki niosą się dalej - do 12km. Na mazurskich gospodarstwach będą stały po 2-3 wiatraki każdy po 3 mega w odległości ledwie 400 metrów od domów. Razem 20 turbin w samych Czuktach, Kilianach i Cichym, ale w gminie ma stanąć co najmniej 35 turbin, a wstępne umowy cichcem podpisano ze 100 rolnikami. U większości z nich może stanąć po 2-3 turbiny czyli docelowo Kowale Oleckie zostaną nafaszerowane 300 przemysłowymi turbinami wiatrowymi o mocy 3 megawat każda czyli będzie tu zajebista elektrownia o mocy 900 megawat!

Łby wszystkim z bólu popękają, TV, radio, sieci komórkowe, internet - przestanie działać. Ale to nic. Ważne, że kasa od turbin wpadnie do kieszeni niektórych chłopów. Reszta ludzi wokół niech się męczy i choruje.

Koniec z piękną naturą - agresywny przemysł brutalnie wkracza na Mazury Garbate!

poniedziałek, 12 lipca 2010

Podstępne fermy wiatrowe


Ponad dwa tysiące euro rocznie z tytułu dzierżawy ziemi - to argument, który przekonuje rolników do podpisywania umów przedwstępnych na oddanie części swoich gruntów pod budowę elektrowni wiatrowych. Tymczasem taka umowa może ich doprowadzić do bankructw i utraty gospodarstw. Rolnicy w wielu regionach Polski już takie umowy pozawierali, a teraz nie wiedzą, jak wydostać się z pułapki. Prawnicy radzą tym, którzy dostali podobne dokumenty do podpisania, aby tego nie robili. Dzierżawcy mają jeden wzór umowy dla wszystkich kontrahentów i nie chcą ich zmieniać. Niewykluczone, że cała operacja może służyć skupowaniu ziemi przez zagraniczne firmy.


Fermy wiatrowe budowane są już m.in. na Pomorzu, ale przedstawiciele firm energetycznych szukają gruntów pod nowe inwestycje w zachodniej Polsce, jak również w północnych regionach kraju. Na terenie północnego Mazowsza oraz Warmii i Mazur aktywna jest zwłaszcza spółka Nowa Energia z Gdyni, która podpisała przedwstępne umowy z rolnikami przynajmniej w kilku gminach. Firma chciałaby budować fermy wiatrowe m.in. pod Nidzicą, Ciechanowem i Przasnyszem. Spółka Nowa Energia okazała się na tyle skuteczna, że w niektórych wsiach umowy o dzierżawie gruntu podpisywali niemal wszyscy rolnicy, którym to zaproponowano. Dopiero teraz właściciele gospodarstw zorientowali się, czym może grozić taka umowa.


Bo czynsz ma być wysoki

Rolnicy, którzy podpisali umowy, nie chcą się wypowiadać pod nazwiskiem, bo w umowie znalazł się zapis, że jej treść ma być zachowana w tajemnicy. I teraz boją się, że gdyby oficjalnie się poskarżyli, to mogliby zostać pozwani do sądu. Ale z ich opisów widać, że Nowa Energia wykorzystała naiwność tych osób i ich brak znajomości prawa. - Podpisałem umowę, bo obiecano mi, że będę dostawał bardzo duży czynsz w wysokości 2,4 tys. euro rocznie - usłyszeliśmy od jednego z rolników. - To nawet teraz ponad 7 tys. złotych. Dla mnie to ogromna suma - dodaje. Ale wielu rolników liczy na otrzymywanie o wiele większych pieniędzy, bo na ich gospodarstwach miałoby stanąć nawet kilka wiatraków. Jeden ma zajmować grunt o powierzchni nie większej niż 1 hektar.
Ale nie zwrócili uwagi na zapis w umowie, że 2,4 tys. euro dzierżawy przysługuje nie za jeden wiatrak, ale za jeden megawat zainstalowanej mocy. I te, na razie wirtualne pieniądze, działają na wyobraźnię, bo często dochody z dzierżawy byłyby wyższe od tych osiąganych z produkcji rolniczej. -
Przychodzili do nas młodzi, elegancko ubrani ludzie, wygadani i robili wodę z mózgu. Roztaczali przed nami piękne wizje, jak to wszystkim będzie dobrze, i umowy podpisywaliśmy - opowiada inny z rolników, który także zgodził się na dzierżawę części swoich gruntów. Ogromnym atutem oferenta w oczach rolników było i to, że umowa ma obowiązywać przez 30 lat i przez tyle lat rolnicy mieliby dostawać pieniądze.
Prawnik Andrzej Godlewski, któremu pokazaliśmy treść umowy podpisywanej przez Nową Energię z rolnikami, mówi bez ogródek: gdyby mi ktoś taką umowę dał do podpisania, to bym jej nie podpisał. Dlaczego? - Przede wszystkim przeraziła mnie wysokość kary umownej. Jeśli rolnik z jakichś powodów, nawet losowych, chciałby odstąpić od umowy, to grozi mu kara umowna w wysokości 900 tys. zł - odpowiada prawnik. - Z tego, co wiem, to niewielu rolników może się pochwalić gospodarstwami, które mają taką wartość. Większość musiałaby oddać komornikowi swoją ziemię i budynki gospodarcze, a i tak zabrakłoby im na spłatę kary - podkreśla. A możliwości żądania odszkodowania są bardzo duże.
Nasz rozmówca podkreśla, że z przedwstępnej umowy wynika, iż umowa notarialna o dzierżawie gruntu pod elektrownie wiatrowe ma zostać zawarta najpóźniej do końca 2010 roku. Ale już teraz rolnicy mają ograniczone możliwości nie tylko dysponowania ziemią, ale i prowadzenia inwestycji w gospodarstwie. Zgodnie z umową nie mogą np. stawiać żadnych budynków gospodarczych w odległości 600 metrów od projektowanej elektrowni, nawet jeśli dany grunt nie podlega dzierżawie. Jeśli już rolnik będzie chciał postawić oborę lub stodołę, to nie może ona mieć więcej niż 8 metrów wysokości i nie może być zlokalizowana dalej niż 50 metrów od istniejących zabudowań. Gdyby te zapisy złamali, grozi im 990 tys. zł kary.
- Dlatego namawiałbym rolników, by nie podpisywali umów w takim kształcie. Chyba że udałoby się komuś wynegocjować lepsze warunki. Ale w tym celu rolnik musiałby wynająć prawnika, co oczywiście kosztuje - podsumowuje Godlewski. Podkreśla, że rolnikowi wiąże ręce już fakt, iż treść umowy przedwstępnej jest wpisywana do księgi wieczystej i przez to dzierżawca blokuje rolnikowi możliwość dysponowania działką, a dzierżawca uzyskuje prawo do jej pierwokupu. Poza tym rolnicy nie zwracają uwagi na to, że oddają nie tylko grunt pod budowę wiatraków, ale również muszą zapewnić teren pod drogi dojazdowe do instalacji. Podpisując umowę, zgadzają się także na to, iż inwestor będzie miał prawo przekopać jego ziemię, aby wybudować choćby linię energetyczną, którą będzie przesyłany prąd. Ale nie zapisano, że np. trzeba z rolnikiem ustalić, którędy taka linia będzie przebiegać. Gdy zaś podczas budowy wiatraków powstaną szkody w uprawach, kwota odszkodowania ma być ustalona polubownie. Jeśli rolnik się nie zgodzi na propozycję firmy energetycznej, to straty oszacuje rzeczoznawca, ale taki, którego wskaże... dzierżawca.
Kto skupuje?
Umowy nie podpisał Jan Maciejewski, rolnik spod Ciechanowa. - Miałem na to ochotę, ale ziemię ma przejąć wkrótce córka z zięciem i najpierw im o tym powiedziałem. Córka od razu zabroniła mi podpisywać umowę, bo przestraszyła się właśnie tych wysokich kar - tłumaczy rolnik. - I najpierw poszła do radcy prawnego, a ten także odradził nam zawieranie umowy - dodaje.
Swojego podpisu na dokumencie nie złożyli także rodzice Grażyny Michałowskiej, posiadający gospodarstwo rolne w okolicach Nidzicy. - Dobrze, że akurat przyjechałam w odwiedziny do rodziców, gdy zjawili się panowie z firmy energetycznej. Opłata za dzierżawę była kusząca, ale zrezygnowaliśmy, gdy chcieliśmy wprowadzić korekty do umowy przedwstępnej i nam tego odmówiono. Uznałam wtedy, że jest to podejrzane i nie warto się w to pakować - opowiada kobieta.
Firmy, które szukają ziemi pod elektrownie wiatrowe, nie są znane rolnikom, niewiele też można się dowiedzieć od ich przedstawicieli. Na stronach internetowych trudno też doszukać się informacji, kto jest właścicielem spółki, czy jest to podmiot krajowy, czy zagraniczny. Z nieoficjalnych informacji wynika, że takimi inwestycjami w Polsce są zainteresowane firmy niemieckie, które mogą wykorzystywać polskie podmioty do skupowania gruntów pod elektrownie. To być może dlatego w wielu umowach, jakie otrzymali rolnicy, jest zapis, że "wydzierżawiający wyraża zgodę na przeniesienie przez dzierżawcę praw z niniejszej umowy przedwstępnej oraz umowy przyrzeczonej na inny podmiot". Tylko jaki to będzie "podmiot"? Tego umowa nie precyzuje. Tymczasem tylko "Nowa Energia", jak informuje na swoich stronach internetowych, ma podpisane porozumienia obejmujące kilkanaście tysięcy hektarów gruntów. Inne spółki też nie próżnują.


Problemy dopiero będąInżynier Bogusław Kulesza twierdzi, że rolnicy nie wiedzą, na co się zdecydowali, podpisując umowy na dzierżawę ziemi. - I nie chodzi mi o względy finansowe - zastrzega. - Oni po prostu sobie nie zdają sprawy, co to jest elektrownia wiatrowa - mówi Kulesza. Od kilku lat mieszka on i pracuje w Niemczech, gdzie postawiono już tysiące wiatraków. - Można dyskutować, czy te instalacje szpecą, czy nie krajobraz. O wiele ważniejsze jest to, że życie w pobliżu takich urządzeń jest uciążliwe. Chodzi przede wszystkim o hałas. Nie wiem, jak daleko będą stały wiatraki od zabudowań rolników. Ale jeśli będzie to mniej niż dwa, trzy kilometry, to naprawdę nikomu nie życzę życia w takim sąsiedztwie - tłumaczy nasz rozmówca.
A rolnicy utrzymują, iż nikt im o tych zagrożeniach nie mówił. Bogusław Kulesza dodaje, że uciążliwość dla mieszkańców będzie jeszcze większa, gdy w ich sąsiedztwie powstanie nie pojedyncze urządzenie, ale cała ferma wiatrowa obejmująca np. kilkanaście lub kilkadziesiąt wysokich nawet do 150 metrów wiatraków. A taka ferma zajmuje obszar nawet kilkuset hektarów. - Nikt nie kwestionuje korzyści, jakie ma gospodarka z wykorzystania energii z wiatru, ale takich elektrowni nie można stawiać w pobliżu ludzkich siedzib - podkreśla Kulesza. Może być więc i tak, że za kilka lat wybuchną protesty rolników, którym będzie przeszkadzało sąsiedztwo ferm wiatrowych, ale wtedy będzie za późno.
Komentarz na temat umów zawieranych z rolnikami chcieliśmy uzyskać w firmie Nowa Energia. Jej przedstawiciel był gotów udzielić odpowiedzi, ale pod warunkiem przesłania nie tylko naszych pytań, lecz również treści artykułu, który miał się ukazać w "Naszym Dzienniku".
Krzysztof Losz
źródło: http://www.wiatraki.miedzylesie.net.pl/index.php?id=103 

SYNDROM TURBINY WIATROWEJ

SYNDROM TURBINY WIATROWEJ
Ofiary Turbin Wiatrowych to ludzie mieszkający zbyt blisko wiatraków to jest w odległości do 3,5km od turbin, niekiedy i w dalszej odległości tj. do 12km od turbin wiatrowych, to także poszkodowane zwierzęta - głównie ptaki i nietoperze, to zbrukany krajobraz odstającymi od charakteru i tradycji danego regionu sztucznymi tworami jakimi są turbiny wiatrowe. Ludzie mieszkający w pobliżu farm wiatrowych cierpią z powodu ich negatywnego oddziaływania na zdrowie i warunki życia. Posadowienie turbin wiatrowych w sąsiedztwie zabudowań mieszkalnych stanowi wielkie zagrożenie dla ich mieszkańców, to właśnie wykazały badania Dr Niny Pierpont.

Poziom hałasu wytwarzany przez przemysłowe turbiny wiatrowe nie jest zgodny
ze standardami hałasu przyjętymi dla społeczności ludzkiej ogłoszone przez takie agencje nie związane z przemysłem jak Wydział Ochrony Środowiska Stanu Nowy Jork (NYS DEC), czy Światową Organizację Zdrowia (WHO).

Uruchomienie przemysłowych turbin wiatrowych wprowadza zmianę charakteru lokalnego środowiska, którego najistotniejszy element - spokój, zachęcał ludność do budowania domów i życia w obszarze wiejskim.

„W miejscowości Lincoln pracownicy Uniwersytetu Wisconsin przeprowadzili w 2001 roku
ankietę wśród mieszkańców mieszkających w pobliżu instalacji złożonej z instalacji
22 turbin, 2 lata od chwili wybudowania. Wykazała ona, że 44% osób mieszkających
w odległości 243- 402 metrów od turbin oceniło hałas za istotny problem w swoim
gospodarstwie domowym. Podobnie stwierdziło 52% mieszkających w odległości 402-804
metrów od turbin, 32% mieszkających 804-1600 metrów od turbiny oraz 4% spośród
mieszkających 1600-3200 metrów od turbin. W pewnych warunkach turbiny mogą być
słyszalne nawet na odległość 3,2 km.”

SYNDROM TURBINY WIATROWEJ wg Dr Niny Pierpont
„zespół symptomów, które rozpoczynają się z chwilą uruchomienia okolicznych turbin, zaś ustępują, gdy turbiny są wyłączone lub osoba zgłaszająca symptomy nie przebywa w ich sąsiedztwie. Do symptomów tych należą:
- problemy ze snem: słyszalny hałas lub fizycznie odczuwalne uczucie pulsowania czy ciśnienia utrudniają zaśnięcie oraz powodują częste wybudzanie,
- Bóle głowy o nasilonej dokuczliwości lub częstotliwości,
- Zawroty głowy, drżenie, nudności,
- Wyczerpanie, niepokój, złość, skłonność do irytacji, depresja,
- Problemy z koncentracją uwagi i uczeniem się,
- Szum uszny (dzwonienie w uszach)”

„Najpowszechniejszym symptomem jest chroniczne zaburzenie snu. Wyczerpanie, huśtawka nastrojów oraz problemy z koncentracją i uczeniem się są naturalnymi następstwami słabego, niezdrowego snu.”

Jak donosi tygodnik „Wprost”, sen znacząco wpływa na nasze życie emocjonalne. Jeśli cierpimy na bezsenność lub śpimy zbyt krótko, gwałtownie spada nasza zdolność panowania nad emocjami. Dr Michał Skalski z poradni Leczenia Zaburzeń Snu Kliniki Psychiatrycznej Uniwerstytetu Medycznego w Warszawie porównuje fazę snu REM (kiedy mózg działa najaktywniej i pojawiają się sny) do łagodzącego balsamu. Właśnie w tej fazie marzenia senne pomagają mózgowi zapamiętać przeżycia, których doświadczyliśmy na jawie, a zarazem pozbyć się związanych z nimi negatywnych emocji.
Jak wyjaśnia Dr Skalski, samo „doświadczenie pozostaje w umyśle, ale tło emocjonalne blaknie”, dzięki czemu „przykre emocje już nas nie ranią”. Ludzie, którzy nie osiągają we śnie fazy REM, „nie pozbywają się negatywnych emocji, a to skutkuje nieustannym odczuwaniem złości, agresji i brakiem koncentracji”.
Istnieją przesłanki wskazujące na to, że ludzie mieszkający w pobliżu turbin wiatrowych nie osiągają fazy REM lub jest ona poważnie zakłócona działaniem turbin.

Turbiny wiatrowe zabijają nietoperze
„Czasopismo Świat Nauki informuje, że w pobliżu turbin wiatrowych często są znajdowane martwe nietoperze. Spostrzeżenie to zastanowiło badaczy, gdyż ssaki te mają niezwykłe zdolności lotnicze i echolokacyjne. Ponieważ w płucach padłych nietoperzy wykryto wewnętrzne krwawienia, wyciągnięto wniosek, iż delikatne pęcherzyki i włośniczki ich płuc nie wytrzymują gwałtownej dekompresji spowodowanej przez obracające się łopaty turbiny. Końce tych łopat mogą się poruszać z prędkością przekraczającą 200km na godzinę. Najczęściej ofiarami padają pożyteczne nietoperze owadożerne, istnieje więc obawa, że turbiny mogą naruszyć równowagę ekologiczną.”

„Wrażliwość na hałas o niskiej częstotliwości stanowi potencjalny czynnik ryzyka.”
”Niektórzy ludzie odczuwają hałas o niskiej częstotliwości raczej jako ciśnienie w uszach,niż jako słyszalny dźwięk, lub też doświadczają go jako odczuwalne uczucie lub drganie w klatce piersiowej albo gardle.”

Osoby zamieszkujące w sąsiedztwie przemysłowych turbin wiatrowych skarżą się także na niepokojące uczucie przymusu oddychania zsynchronizowanego z rytmicznym pulsowaniem turbin, które to pulsowanie niekoniecznie musi być słyszalne, zwłaszcza w nocy gdy próbują spać.
Przypuszczalnie właśnie ten przymus oddychania zsynchronizowanego z rytmicznym pulsowaniem turbin prowadzi do arytmii serca.

„Turbiny wiatrowe naruszają zgodność systemu równowagi poprzez zaburzenie wrażeń wzrokowych poruszającymi się skrzydłami wiatraka oraz cieniami, które rzuca, i, przypuszczam, przez fale ciśnienia powietrza o niskiej częstotliwości odbijające się w narządzie równowagi w uchu wewnętrznym.”

”Zawroty głowy (w szczególności nudności związane z migreną) oraz niepokój są neurologicznie połączonym zjawiskiem, co oznacza, że niepokój oraz depresja obserwowane w powiązaniu z innymi symptomami występującymi u ludzi zamieszkujących w pobliżu instalacji energetyki wiatrowej mogą być skutkiem neurologicznej odpowiedzi organizmu na same zaburzenia równowagi.”

„Przemysłowe turbiny wiatrowe wytwarzają zarówno hałas słyszalny, jak i o niskiej częstotliwości. Doktor Oguz Soysal, profesor i przewodniczący Wydziału Fizyki i Energetyki na Frostburgskim Uniwersytecie Stanowym w Meryland dokonał w 2005 roku pomiaru hałasu w odległości ponad 800 metrów od farmy wiatrowej w Meyersdale, PA, złożonej z 20 turbin. Poziom hałasu słyszalnego (określonego jako A) wahał się w granicach 50-60 dB, zaś słyszalnego plus hałas o niskiej częstotliwości (określonego jako C)- w granicach 65-70 dB. Granica decybeli pomiędzy hałasem A i C przedstawia znaczącą ilość hałasu o niskiej częstotliwości wg standardów WHO.”

„Międzynarodowa grupa naukowców z siedzibą w Portugalii, a zrzeszająca lekarzy z
Polski, Rosji i Stanów Zjednoczonych, szeroko opublikowała dane nt. wpływu hałasu o niskiej częstotliwości na części ciała inne niż uszy, szczególnie na układy: sercowonaczyniowy, płucny i nerwowy. Wspomniane badanie, trwające nieprzerwanie od końca lat 80-tych, obejmuje badania kliniczne, patologiczne oraz eksperymentalne (na zwierzętach). Lekarze ci wraz z doktorami w dziedzinie fizyki, opisali jednostkę chorobową zwaną „chorobą drganiowo-dźwiękową”(VAD), która objawia się zwłóknieniem (czyli odkładaniem się nadmiernych włóknistych zgrubień w formie kolagenu) w układzie sercowonaczyniowym i płucnym oraz atakami i zmianami poznawczymi w mózgu. Chorobę tę wywołuje długotrwałe wystawienie na hałas o niskiej częstotliwości (mniejszej niż 500Hz), z którego większość jest nieuchwytna dla ucha ludzkiego.”

„Tak jak nie potrafimy wykryć promieni Roentgena (ponieważ nasze oczy nie są wrażliwe na ten zakres światła), chociaż mogą uszkodzić nasze ciało, tak również możemy doświadczyć uszkodzeń w naszym ciele z powodu niesłyszalnego hałasu (fale ciśnienia w powietrzu) chociaż nasze uszy nie są na niego wrażliwe. Mechanizm tego rodzaju uszkodzeń ciała opiera się na różnej częstotliwości rezonansu w różnych częściach ciała ludzkiego, szczególnie klatki piersiowej i czaszki. Fale ciśnienia powietrza w postaci dźwięku o pewnych długościach rezonują wewnątrz tych osłoniętych przestrzeni ciała wywołując drgania, na które organizm odpowiada wzmocnieniem miękkich tkanek dodatkowymi włóknami kolagenu, co prowadzi do takich problemów jak pogrubienie osierdzia i zastawek serca czy zwłóknienie płuc.”

Migotanie cienia
„Obracające się skrzydła turbiny przy słońcu świecącym spoza nich rzucają ruszające się cienie na otaczający je krajobraz oraz domy, tworząc wewnątrz domostw wrażenie stroboskopu, od którego trudno się odciąć. Niektórzy ludzie dostają zawrotów głowy, tracą równowagę, mają mdłości, gdy widzą ruch cieni czy ruch samych olbrzymich skrzydeł turbin wiatrowych. Jak w przypadku choroby lokomocyjnej czy morskiej, takie objawy występują, gdy wspomniane już wyżej trzy narządy odpowiedzialne za postrzeganie ruchu i określanie pozycji ciała (a więc ucho wewnętrzne, oczy, oraz receptory rozciągania w mięśniach i stawach) odbierają sygnały, które nie pasują do siebie, np. : oczy dostrzegają ruch, podczas gdy uszy i receptory rozciągania nie odbierają bodźców potwierdzających jego wystąpienie. Ludzie ze stwierdzoną migreną, czy rodziny, w których choroba ta ciągnie się od pokoleń, lub cierpiący na dolegliwości wiązane z migreną, jak choroba lokomocyjna czy nudności i zawroty głowy, są bardziej podatni na rozwinięcie objawów związanych z migotaniem cienia. Wrażenie stroboskopu ma także możliwość, jak inne migające światła, wywoływania ataków u osób cierpiących na padaczkę.”

„Słyszalny hałas wytwarzany przez turbiny wiatrowe ma charakter dudniący, pulsujący, szczególnie nocą, gdy jest głośniejszy. Hałas ten jest głośniejszy w nocy z powodu różnicy pomiędzy nieruchomym chłodniejszym powietrzem przy gruncie, a stałym prądem wiatru na wysokości piast turbin, znanej jako „stabilna atmosfera”, w której ruchy pionowe powietrza są niewielkie. Stąd hałas nocny przemieszcza się na duże odległości. Wykazano, że mieszkańcy obszarów o regularnym walcowaniu terenu określali hałas jako przeszkadzający (zakłócający sen) na obszarze do 1,9km od turbin wiatrowych, zaś w dolinach Appalachów- do 2,4km od turbin wiatrowych.”
Natomiast hałas niesłyszalny dla ucha ludzkiego (infradźwięki), a mimo to negatywnie wpływający na ludzki organizm – niesie się znacznie dalej.

Niewątpliwie posadowienie przemysłowych turbin wiatrowych w bezpośredniej bliskości osiedli ludzkich ma negatywny wpływ na zdrowie i samopoczucie mieszkańców. Jest co najmniej nużące, drażniące, wpływa źle na nasze samopoczucie, a przy długotrwałym działaniu i nasileniu prowadzi do poważnych schorzeń.

Opracowanie: Indianka

Źródło:
http://stopwiatrakom.eu/SYNDROM-TURBIN-WIATROWYCH.pdf  fragment książki Dr Niny Pierpont dotyczącej Syndromu Turbin Wiatrowych
- Świat Nauki
- tygodnik „Wprost”,

"Zostaniecie więźniami turbin wiatrowych"

"Zostaniecie więźniami turbin wiatrowych" to słowa Calvina Luther Martin, PhD wydawcy książki Dr Niny Pierpont SYNDROM TURBIN WIATROWYCH

Ofiary Turbin Wiatrowych to ludzie mieszkający zbyt blisko wiatraków, to zwierzęta, to krajobraz.
Niektórzy ludzie mieszkający w pobliżu farm wiatrowych cierpią z powodu ich negatywnego oddziaływania na zdrowie i warunki życia. Oni właśnie potrzebują pomocy i wsparcia, potrzebują rozmowy i zrozumienia.
Posadowienie turbin wiatrowych w sąsiedztwie zabudowań stanowi wielkie zagrożenie dla ich mieszkańców, to właśnie wykazały badania Dr Niny Pierpont SYNDROM TURBIN WIATROWYCH
Polskie tłumaczenie zobacz tekst - (źródło www.farma-wiatrowa.info).
oraz innych naukowców.

źródło: http://www.stopwiatrakom.eu/

Wiatraki niebezpieczne?

Zdaniem Piotra Konarskiego, elektrownie wiatrowe postawione blisko domostw stwarzają wiele zagrożeń. – Śmigła mogą zabijać ptaki, wiatraki szpecą krajobraz, mogą spaść ceny gruntów, wiatraki zakłócają odbiór telewizji, radia. Dowiedziono szkodliwy wpływ na ludzi i zwierzęta, szczególnie infradźwięków, nieustanny hałas i tak zwany efekt disco, wywołany przez odbijające się w śmigłach słońce. Do tego może dochodzić negatywny wpływ na owady zapylające. Naukowcy mówią o tak zwanym efekcie turbin wiatrowych, polegającym na subiektywnie określonymi stanami nadmiernego zmęczenia, dyskomfortu, senności, zaburzeniami równowagi, sprawności psychomotorycznej oraz zaburzeniami funkcji fizjologicznych – wylicza Piotr Konarski.
 
Zgodnie z najnowszymi badaniami naukowymi w Polsce, między innymi doktora Henryka Wojciechowskiego z Politechniki Wrocławskiej, odległość gwarantująca bezpieczeństwo ze strony szkodliwych infradźwięków emitowanych przez turbiny, to od dwóch do 2,5 kilometra.
 
- Poza Polską wiatraki buduje się na terenach odludnych, przykładowo przy autostradach. Dlaczego? Unormowania prawne nie pozwalają budować tych instalacji w Czechach bliżej niż trzy kilometry, a w Niemczech od 2 do półtora kilometra – mówi Konarski.
 
Piotr Konarski spod Sandomierza, zainteresował się przyszłą budową elektrowni wiatrowych, które miałyby stanąć pośród sandomierskich sadów. Wypowiedział wojnę tej lokalizacji. Dzisiaj jego działalność wyszła poza granice powiatu i włączył się w ogólnopolską kampanię przeciw stawiania takich budowli w pobliżu miejsc, gdzie mieszkają ludzie.

Jak twierdzi, lokalizacja elektrowni wiatrowych w odległości nie mniejszej niż pół kilometra od osad zamieszkanych, nie wyklucza zagrożeń.
 

Protestowali w Szydłowie

120 osób latem przyszło na zebranie w Szydłowie w powiecie staszowskim. Protestowali przeciwko budowie na tych terenach elektrowni wiatrowych. Zdaniem mieszkańców, sprawę budowy załatwiano po cichu, bo nikt im nie wyjaśnił, jaki wpływ na środowisko mogłyby mieć wiatraki. Szydłów słynie z produkcji śliwek. Mieszkańcy obawiają się negatywnego wpływu na ich śliwkowe sady. Budowie powiedzieli "nie”. Wiatraki miały też stanąć w powiecie sandomierskim w gminie Dwikozy. Część osób od decyzji administracyjnych przygotowujących inwestycję odwołała się.
 
źródło:

SZANSA CZY ZAGROŻENIE?

ELEKTROWNIE WIATROWE – SZANSA CZY ZAGROŻENIE?
 
W ostatnich latach w krajobrazie polskim pojawił się nowy ważny element – „elektrownie wiatrowe“. Wielu widzi w nich źródło czystej i niewyczerpanej energii, ale coraz więcej jest też sceptyków, którzy sądzą, że raczej wpędzą nas one w kosztowne kłopoty. Warto zatem postawić sobie pytanie, czy wiatraki spełnią pokładane w nich nadzieje?
 
Ponieważ historia wiatraków w Polsce jest dość krótka, odpowiedzi na nasze pytanie szukać musimy w krajach, które nie bez powodu nazywane są „krajami wiatraków“.
 
W Europie największym potentatem „wiatrakowym“ są Niemcy. W kraju tym wiatraki spotkać można prawie wszędzie, od Morza Północnego po Schwarzwald na południu. Warto więc przytoczyć, co na temat tego źródła energii pisze prasa niemiecka.
 
Zacznijmy od opinii, którą wyraził kilka miesięcy temu niemiecki tygodnik „Der Spiegel“. Stwierdził on, że sen o przyjaznej środowisku energii zmienia się w wysoko dotowaną z kasy państwowej dewastację krajobrazu. Najwięcej wiatru jest przecież tam, gdzie są najpiękniejsze widoki, a więc na terenach nadmorskich i górskich. Przeciw elektrowniom wiatrowym protestują więc ci, którym nie podoba się szpetota wysokich na dziesiątki metrów słupów, hałas powodowany przez turbiny, migające światła ostrzegawcze nocą czy efekt światłocienia, wywoływany przez obracające się łopaty w ciągu dnia.
 
Coraz częściej przeciwko budowie elektrowni wiatrowych podnoszone są też argumenty ekonomiczne, które trudniej zignorować niż opinie zwolenników ochrony środowiska naturalnego i pięknych krajobrazów. Z wyliczeń m.in. brytyjskiej Państwowej Izby Kontroli (The National Audit Office) wynika, że rozwijanie energetyki wiatrowej jest najdroższym ze znanych sposobów redukcji poziomu dwutlenku węgla w atmosferze. Niemcy mają obecnie prawie 20 tys. turbin wiatrowych, które mogłyby produkować nawet 15 % całkowitego zapotrzebowania na energię elektryczną. Ale pokrywają zaledwie 3 %. Dlaczego energia wiatrowa jest tak mało efektywna?? Otóż wiatr nie zawsze wieje wtedy i tam, gdzie akurat potrzeba prądu. Dlatego prąd wytworzony w wietrzną pogodę należałoby magazynować, by móc go wykorzystać w dni bezwietrzne. A wydajnego sposobu na takie magazynowanie po prostu nie ma. Dlatego trzeba mieć „w pogotowiu“ konwencjonalne elektrownie, które w razie konieczności można szybko włączyć, by uzupełnić braki prądu. W efekcie może się więc okazać, że produkcja prądu w elektrowniach wiatrowych w ostatecznym rozrachunku będzie się wiązała z emisją do atmosfery większej ilości zanieczyszczeń.
 
Elektrownie wiatrakowe mają też inną ciemną stronę – prowadzą one do nieowyobrażalnego spadku wartości otaczających je gruntów. Szacuje się, że tylko w Niemczech, do 2015 roku spadek wartości ziem wokół wiatraków wyniesie około 360 miliardów euro!
 
Ostatnio do krytyki wiatraków przyłączyli się również ci, którzy zwykle byli gorącymi orędownikami ich budowy – ekolodzy. Ich badania wykazały bowiem, że wirujące łopaty wiatraków zaburzają lokalne ekosystemy. Duże skupiska wiatraków mogą też zmieniać lokalny klimat. Z badań uczonych z Uniwersytetu Princeton w USA wynika, że duża koncentracja wiatraków powoduje nocny wzrost temperatury powietrza nawet o 2oC i średni wzrost prędkości wiatru z 3 m/s do 5 m/s.
 
WŁADZE LOKALNE A WIATRAKI
 
W całej Europie postępowanie władz lokalnych i inwestorów przy planowaniu budowy elektrowni wiatrowych dalekie jest od demokratycznego i uczciwego wobec okolicznych mieszkańców. Wszędzie też stosowane są takie same metody – dezinformacji i ignorowania opinii publicznej. Trudno się dziwić, że takie postępowanie obserwujemy również w Polsce. W końcu firmy, które budowały farmy wiatrowe w Europie Zachodniej przeniosły się teraz do nas. Chcą inwestować u nas, bo:
Na Zachodzie coraz trudniej znaleźć miejsce pod nowe elektrownie, a liczba ich przeciwników w ostatnich latach drastycznie rośnie (więc interes stał się tam dużo mniej opłacalny);
Inwestorzy mają nadzieję na wyciągnięcie z Unii dotacji na realizację tych inwestycji. Spekulanci skupują więc ziemię od rolników, licząc na krociowe zarobki, o których rolnicy nawet nie śnią.
 
Przy planowaniu tak dużych i brzemiennych w skutki inwestycji powinno się organizować szerokie konsultacje społeczne i przygotowywać wszechstronne, obiektywne ekspertyzy, dotyczące wpływu elektrowni wiatrowych na środowisko naturalne i mieszkańców okolicznych terenów.
 
Tymczasem większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z uciążliwości mieszkania w sąsiedztwie tak potężnych, obracających się nieustannie generatorów. Mało kto wie, że wysokość ich dochodzi do 150 m (dla porównania – wieże wiejskich kościołów mają przeciętnie od 30 do 40 m wysokości i są nieruchome). Dlatego problem wpływu wiatraków na nasze przyszłe życie jest generalnie bagatelizowany. Oby – gdy zaczniemy się nad tym poważnie zastanawiać nie było już za późno.
 
Źródło:
http://www.wiatraki.miedzylesie.net.pl/index.php?id=107
 

Zadaj dwa kluczowe pytania

I. Jaki wpływ turbiny wiatrowe mają na środowisko naturalne, twoje zdrowie i zdrowie twoich zwierząt?
1. Jaką masz pewność, że wiatraki nie wywołują chorób lub rozdrażnienia u ludzi lub bydła w wyniku czego bydło zacznie chorować lub zachowywać się agresywnie i przestanie dawać mleko lub ronić cielęta?
2. Czy wiesz, że łopaty wiatraka obracają się z szybkością 200km na godzinę, a zimą ulegają oblodzeniu?
3. Co zostanie z twojej głowy, gdy bryła lodu oderwie się z wiatraka i uderzy cię ciśnięta przez łopatę turbiny z ogromną siłą?
4. Czy będzie to miazga czy mokra plama, jak sądzisz?
5. Co ci przyjdzie z pieniędzy o ile je dostaniesz, jeśli stracisz głowę?
II. Jakie konsekwencje prawne ponosi za sobą podpisanie wieloletniej umowy? A w szczególności:
1. Jaką masz gwarancję obiecanej wypłaty należności?
2. Czy to co obiecują ustnie jest zawarte na piśmie w umowie?
3. Czy będziesz musiał założyć firmę i prowadzić księgowość?
4. Czy będziesz musiał przejść na ZUS i płacić miesięcznie 600zł od osoby?
5. W jakiej wysokości podatek będziesz musiał płacić od otrzymanej należności?
6. Czy będziesz musiał ten podatek płacić nawet jeśli nie otrzymanej obiecanej należności?
7. Czy nie śmierdzi ci fakt utajnienia umowy?
8. Czy masz wiedzę prawniczą pozwalającą ci uniknąć okantowania?
9. Dlaczego ta firma uniemożliwia ci skorzystanie z pomocy prawnika by się poradzić w sprawie tej umowy?
10. Gdyby ta umowa była korzystna dla rolnika, to czyż firma stawiająca wiatraki nie byłaby zainteresowana by wszyscy wszem i wobec wiedzieli o ich lukratywnej ofercie, nie chcieliby więcej klientów?
11. Gdy firma wiatrakowa nie wywiąże się z obietnic czy będziesz w stanie wygrać sprawę w sądzie z wielkim koncernem energetycznym jeśli zgodzisz się na haczyki zawarte w umowie?
12. Kto i na czyj koszt ma rozebrać wiatrak gdy się on zużyje?
13. Czy masz świadomość, że wartość twojej ziemi spadnie po postawieniu wiatraka?
14. Czy masz świadomość, że wiatrak, który postawisz na swojej ziemi emituje fale i dźwięki, które mogą szkodzić twojemu sąsiadowi lub mu przeszkadzać?
15. Czy masz świadomość, że może to doprowadzić do rozpraw sądowych i wypłaty odszkodowań?
16. Czy przemyślałeś wszystkie koszty i zagrożenia tej inwestycji i opłacają ci się one?

niedziela, 11 lipca 2010

Alternatywne źródła energii

W związku z polityką dywersyfikacji źródeł energii w Polsce, pojawiło się zielone światło dla alternatywnych sposobów pozyskiwania energii. Są to m.in. elektrownie wiatrowe i systemy solarne. Ale uwaga na pułapki!
 
Indianka udała się do sąsiada i dowiedziała się, że w wiosce Indianki ma powstać elektrownia wiatrowa tzn. są przymiarki. Pytanie – dobrze to czy źle? Kilka osób jest za, kilka jest przeciw.
Niby jest to ekologiczny, czyli czysty i niegroźny sposób pozyskiwania energii. Czy aby na pewno?
Wiadomo, że tam, gdzie pracują turbiny wiatrowe masowo giną nietoperze. Nietoperze, to pożyteczne drapieżniki redukujące nadmierną ilość owadów. Jeśli wyginą nietoperze – to równowaga ekologiczna zostanie zaburzona, czyli turbina wiatrowa na pewno nie jest wynalazkiem proekologicznym, bo zakłóca równowagę ekologiczną w naturze. Jak turbiny wiatrowe działają na nietoperze? – Powodują wewnętrzne krwawienia płuc i zgon. Czy w wiosce Indianki są siedliska nietoperzy? – Ekolodzy, których spotkała Indianka podczas gdy robili pomiary na obecność nietoperzy powiedzieli, że tak i to ta odmiana owadożerna, czyli bardzo pożyteczna. Skoro są tu nietoperze, to turbiny wiatrowe nie mają prawa tu powstać.
 
A czy który się zastanawiał, JAK turbiny wiatrowe działają na ludzi? Czy ktoś to zbadał? A może nasza wioska ma być poligonem doświadczalnym, a my królikami do eksperymentów? Jakie skutki chorobowe mogą wywoływać turbiny wiatrowe u ludzi? Bóle głowy, migreny a może raka mózgu??? Poczekamy i zobaczymy któremu pierwszemu się mózg zlasuje czy najpierw poszukamy profesjonalnych ekspertyz i opinii specjalistów?
 
Nietoperze są delikatniejsze i czulsze od człowieka na różne podprogowe emisje fal emitowane przez turbiny.
Jak te emisje działają na człowieka? Czy firma montująca turbiny wiatrowe daje gwarancję wypłaty wysokich odszkodowań i pokrycia kosztownego leczenia, jeśli na przykład po 5 czy 10 latach mieszkania w pobliżu takich turbin u ludzi zaczną występować np. wewnętrzne krwawienia, udary mózgu czy zgony wywołane pracą wiatraków? Czy człowiek z udarem mózgu będzie miał siłę i chęci włóczyć się po sądach za odszkodowaniem za stracone zdrowie? Jaką szansę na wygranie sprawy sądowej z dużym koncernem ma prosty chłop?
 
Na cywilizowanym zachodzie, gdzie każdy normalny, rozsądny człowiek, który zanim podpisze wieloletnią umowę konsultuje ją z prawnikiem – są odgórne zakazy stawiania wiatrowych turbin w odległości mniejszej niż
2,5km- 12km od osiedli ludzkich – zależnie od kraju. W USA turbiny wiatrowe stawiane są w odległości minimum 12km od osiedli ludzkich. Dlaczego? U nich turbiny wiatrowe funkcjonują już od lat i w trakcie ich użytkowania musiały występować skutki uboczne rzutujące na zdrowie ludzi stąd taki przepis.
 
U nas co niektóre chciwe rolasy znęcone łatwą mamoną, którą z racji utajnienia haczykowatej umowy, której nie skonsultowali z żadnym prawnikiem - zapewne będą kasę oglądały jak świnia niebo – rzuciły się na wiatraki w ciemno, jak muchy do gnoju. Ani się obejrzą, a gnój z tych wiatraków tylko będą miały!
 
A co sądzą drodzy czytelnicy na temat turbin wiatrowych i umów podtykanych przez firmy je stawiające?
 
Tymczasem systemy solarne są bezpieczne dla człowieka i produkują tanią energię na potrzeby domu, siedliska.
Umożliwiają uniezależnienie się od zakładów energetycznych i tym samym zaoszczędzenie na kosztach rachunków. Koszt instalacji solarnej jest wysoki, ale są też ogromne dofinansowania do tych urządzeń w wysokości 85 % ceny. Aby w danej gminie poszczególni rolnicy mieli możliwość skorzystania z tego dofinansowania – Gmina musi wystąpić z ramowym wnioskiem o przyznanie takiego dofinansowania.
Tutaj warto się zainteresować tym tematem – ogromne dofinansowanie, bezpieczna i darmowa energia, niezależność energetyczna, doskonałe warunki na montaż kolektorów słonecznych – wszak każdy rolnik ma dom, budynki gospodarcze, a na każdym z nich ogromne przestrzenie dachów idealne na kolektory słoneczne.
 
Światli ludzie powinni postawić na światło słoneczne.
 

 

sobota, 10 lipca 2010

Brawo Panie Prezydencie! ;)

Jak doniosło radio RMF FM w pierwszym dniu urzędowania nowy Prezydent Polski – Bronisław Komorowski pokazał, że ma jaja i postawił się premierowi Donaldowi Tuskowi – sam wybrał sobie urzędników, bez konsultacji z PO. I ma rację – po to został prezydentem by rządzić, a nie być marionetką w rękach PO :)))
Chyba powietrze suwalskie dodało mu tej hardości, bo podobno ma tu dom i bywa w nim, a lokalna ludność harda jest  - widać się udzieliło ;))) Tak trzymać. By wprowadzać postępowe zmiany, trzeba mieć odwagę postawić się konserwatystom. Przede wszystkim jednak, Komorowski jest prezydentem wszystkich Polaków, więc musi brać pod uwagę dobro całego narodu, a nie tylko uwzględniać plany i politykę swojej partii.
Prezydent to figura autonomiczna i bardzo dobrze, że to pokazał od razu. Indiankę pozytywnie zaskoczył :)
 
Dzień zapowiada się upalny i pełen Słońca. Indianka zaplanowała sobie porządki w spiżarni i piwnicy bo tam chłodno i upał nie doskwiera, oraz chce wyciąć pozostałe chaszcze przed domem. Myślała sobie też, aby pod wieczór skoczyć na rowerze nad jezioro popływać, ale traf chciał, że dętka pękła na wertepach w wiosce i powietrze z koła zeszło. Na razie koniec z jazdą na rowerze – a tak fajnie się śmigało... :) I tak w sam raz by ten rower się przydał by skoczyć nad jeziorko... Na pewno cieplutkie jest... ohh... ;))
 
Indianka wczoraj przywiozła sobie trzy surowe cegły gliniane z lokalnej cegielni. Miła pani właścicielka oprowadziła Indiankę po cegielni i pokazała asortyment oraz dała te cegły na wypróbowanie. Indianka ma sprawdzić, czy ta glina co dostała nada się do łatania ubytków w oborach, bo glina ze ścian obory i stajni gdzieniegdzie wykruszyła się i kamienie wysypały się. Trzeba to załatać. Co prawda Indianka ma u siebie złoża gliny także i to całkiem spore, no ale te gliniane cegły są z dodatkiem odpowiedniego piasku – pani właścicielka powiedziała, że około 4% składu cegły to piasek specjalnie sprowadzany ze Śląska. Poprawia on jakoś wypalanych cegieł. A może te cegły zostawić do celów zduńskich, a do łatania dziur w oborach spróbować wykopać glinę z pola? Chyba byłoby to bardziej sensowne, tym bardziej, że dziury są duże i sporo ich.
Jak Indianka się za to zabierze i wciągnie się w to – to załata wszystko sama i zrobi to porządnie.
Już w dzieciństwie Indianka lubiła się bawić w glinie i lepić z niej zwierzątka, a potem wypalać na kuchence gazowej... :) Indianka ma zręczne ręce – chyba udałoby się ulepić kilka zgrabnych figurek zwierząt gospodarskich i może jaki dzbanek czy donice? W końcu Indianka ma zajebisty piec na którym to może potem wypalić...
 
Cement nie pasuje do tych obór i zimą pęka, poza tym trzeba za niego płacić, a glinę Indianka ma za darmo – no oczywiście będzie musiała się napracować przy kopaniu i przywieźć z odległego zakątka pola na taczce, ale da radę.
 
W zeszłym roku nakopała się okrutnie setki dołków pod drzewka – to ma wprawę, a poza tym doskonale wie gdzie jest najczystsza glina... ;)))
 
No i trzeba zacząć kosić trawę na siano... Oczywiście ręcznie, bo Indianka nie ma kosiarki. Powoli wykosi – byle się wykaszarka nie rozleciała... ;) Indianka nie umie zmieniać śmigła na żyłkę, więc kosi grube chaszcze koło domu śmigłem, bo ono najlepsze na grube chaszczory, ale gdy je wykosi trzeba będzie żyłkę znaleźć i instrukcję jak ją założyć. Pewnie także jakiś olej trzeba by dolać czy filtr przeczyścić.
 
Dzień idealny na roboty podziemne i oborowe, bo gorąc zaiste wielki. W piwnicy przyjemny chłodek, takoż w oborach kilka stopni mniej i cieniście oraz przewiewnie. Indianka wietrzy piwnicę – przy takim żarze jaki dziś na dworze piwnica ładnie doschnie. W zeszłym roku zalana długo była.
 
Indianka wygnała kozy i krowę z obory na dwór, na trawę, w cień. Nie chce by brudziły w budynkach latem.
Latem zwierzęta powinny żyć na łące, a nie bunkrować się w oborach. Jak im gorąco to niech idą w cień pod drzewa. Konie jeszcze uparcie rumunią w stajni, ale i do nich się Indianka dobierze. Niech tylko wyjdą ze stajni to ją odgrodzi i koni nie wpuści.
 
Na sierpień zapowiedzieli się zagraniczni wolontariusze, ale Indianka nie jest ich pewna czy tu dotrą. Są podobno pełni szczerych chęci... ale czas pokaże co z tych chęci wyniknie :)
Jak nie dotrą nic się nie stanie – Indianka sama sobie radzi. A jeśli dotrą – to się coś extra podziała.
Co kilka par rąk to nie jedna... :)
 
Indianka udoiła mleka tyle, że starczy na budyń i do ciasta. Zrobiła galaretkę agrestową i zastanawia się nad tym ciastem. Trzeba formę umyć... Ale najpierw marsz do piwnicy i do spiżarni...
 
Słowniczek:
Rumunić – zakotwiczyć się nieruchawo na wiele godzin w pożądanym miejscu i trwać tak uparcie cały dzień

czwartek, 8 lipca 2010

Renowacja obory

Indianka kontynuuje odnawianie obory. Wycięła zbędne, brzydkie belki i deski, pocięła je na kawałki i usunęła z obory pod okno piwniczne domu. Do piwnicy trafią jako opał na zimę.
Krowa Bernadetta wyciągnęła się z lubością w cieniu domu na środku podwórka.
Drób w komplecie. Indianka nakarmiła go suto ziarnem i napoiła świeżą wodą. Zajrzała do kóz, zobaczyć jak mała kózka się czuje – wczoraj zaplątała się nieszczęśliwie w pastuch. Mało sobie nóg nie połamała. Indianka ją rozsupłała i rozmasowała obolałe kończyny. Kózka długo nie mogła wstać, ale po jednym dniu doszła do siebie.
Dzień przyjemny, pogodny...
Drewno trafiło do piwnicy - Indianka w rękawicach roboczych wrzuciła belki do środka.
Wieczorem Indianka przesypała zboże i wykosiła chaszcze na podwórku i wokół domu...
Wszystkie te czynności spokojnie i bez ciśnienia. Indianka nauczyła się oszczędzać obserwując swoich zeszłorocznych wolontariuszy... ;)))

środa, 7 lipca 2010

Z wiatrem

Z wiatrem letnim dącym w twarz śmignęła Indianka na rowerze z Olecka, gdzie kilka bitych godzin spędziła analizując prokuratorskie akta...

wtorek, 6 lipca 2010

Piękna pogoda

Pogoda zaiste piękna. Ciepło, słonecznie, przyjemnie i malowniczo wokół. W niedzielę Indianka spotkała Miecia w Sokółkach. Dobrze wygląda. Ma wpaść w odwiedziny z jakimś kawalerem do wzięcia ;)))
 
 

sobota, 3 lipca 2010

śliczna sobota

Prześliczną sobotę Indianka przeżyła. Sobota miła, słoneczna. Wpadli sympatyczni braciszkowie niosący dobrą nowinę. Tym razem na rowerach. Wcześniej Indianka nacięła gałęzi tak jak sobie zaplanowała i uprzątnęła teren przed domkiem. Podwórko robi się coraz bardziej przestronne i czyste. Oborę wybieliła wczoraj i pięknie jaśnieje olśniewającą bielą. Co prawda, trzeba jeszcze to i owo poprawić, nawet całkiem sporo, bo ciężko maluje się nierówne, kamienne ściany, ale i tak wnętrza wyglądają coraz fajniej... :)
Podwóreczko starannie wyskubane przez konie... Zostały tylko kępy chaszczy pod bocianim gniazdem – niejadalne dla koni, bo spryskane odchodami bocianimi... To można ewentualnie wykaszarką wyciąć...
Indianka wyniosła swoją ulubioną urodzinową leżankę ogrodową i wyciągnęła się z lubością podziwiając zielono-błękitne krajobrazy... Wierna suka ułożyła się nieopodal. Indianka dzisiaj ją dobrze wyskubała ze starej sierści...

czwartek, 1 lipca 2010

Dr House i wrzód

Indianka śledzi diagnozy z serialu Dr House i zastanawia się co  jej dolega.
Skonsultowała się z Mamą. Mama miała wrzoda na żołądku i takie same objawy jak Indianka ma teraz.
 
Indianka wzięła silne tabletki przeciwbólowe w niedzielę i one ruszyły ukrytego wrzoda żołądka lub jelit.
Tak przypuszcza. Pora zrobić badania i iść do lekarza po zalecenia. Pora pozbyć się wrzoda!

Indianka zmęczona

Organizm wymęczony powoli regeneruje się. Rano długo nie mogła wstać, taka słaba i totalnie znużona była.
Zaczyna ostrożnie jeść. Trochę krząta się po domu i wokół siedliska, zagląda na łąki do zwierząt.
Ustawiła zgrabną kwaterę dla krowy. Kwatera z dostępem do wody. Przygotowała następną do wypasu – także z dostępem do wody i z bujną, wysoką trawą. Podcięła gałązki wierzby nad oczkiem wodnym. Podpięła siatkę plastikową do aluminiowej w ramach postępującego uszczelniania wybiegu dla kur. Wczoraj ptaszydło zabiło dwie kurki na samym środku wybiegu dla kur.
 
Boczne siatki prawie już szczelne – najwyższa pora uszczelnić górę. Indianka bardzo powoli robi to co robi bo słaba jest i szybko się męczy, ale robi jednak i wybieg stopniowo staje się coraz bardziej hermetyczny.
Konie króciutko wystrzygły trawę na podwórku. Postarały się lepiej niż krowa. Kozioł został ustawiony pod domem w miejscu najwyższych chaszczy. Jego zadaniem jest pożreć chaszcze. Na razie nie ma efektu.
Może krowę tam ustawić na kilka dni? Krowa nie zje kolczastych chaszczy, ale te liściaste zdaje się że lubi.
Po niej kozioł by wykończył pozostałe zielsko.
 
Indianka napaliła w piecu i grzeje wodę do mycia i prania. Na piecu też grzeje się gar z karmą dla psów.
 
Wczoraj Indianka zabrała się za porządkowanie podwórka. Lekko się przy tym zataczała osłabiona tajemniczą chorobą. Mimo osłabienia – postępy w porządkowaniu podwórka są. Otworzyła też nową kwaterkę dla koni, które z podwórka mają dostęp do łączki, wody i kawałka sadu.
 
Gałęzie zgromadzone na podwórku są bardzo suche i źle się je rąbie i łamie. Strzelając uderzają boleśnie. Indianka wymyśliła, że potnie je swoją cienką krajzegą. Przydałaby się jaka solidna krajzega. No, ta co jest do gałęzi wystarczy. Ewentualnie jak źle się nią będzie cięło – piłą spalinową porżnie na metrowe kawałki i ułoży zgrabne stosiki. Na razie kłębowisko gałęzi leży pod domem i przeszkadza Indiance się sprawnie poruszać wokół domu.
 
Indianka podziałała i zmęczyła się wielce. Martwi się o kury, by nie zostały zaatakowane podczas jej drzemki, ale nie ma wyjścia – Indianka nie ma siły teraz uszczelniać wybiegu, a ptaszydeł dzisiaj nie było widać.
Oby nie wróciły podczas odpoczynku Indianki... Kury wstrząśnięte tym co się stało wczoraj – jakby ostrożniejsze. Bocian czuwa i w razie zagrożenia syczy – może się uda uniknąć ewentualnego ataku.

środa, 30 czerwca 2010

Dieta ryżowa

Na bardzo chore bebechy podobno najlepsza dieta ryżowa - rozgotowany kleik ryżowy. Indiance kleik nie wyszedł tylko stały ryż, ale może nie zaszkodzi. Próbuje jeść.

Archipelag Gułag

To świadectwo czasów komunizmu w ZSRR powstawało w wielkiej tajemnicy i konspiracji, przy udziale wielu ofiarnych i życzliwych ludzi. To książka, którą każdy powinien przeczytać, by zrozumieć, czym był komunizm realny, jakim złem niszczącym miliony ludzi - fizycznie i psychicznie.

wtorek, 29 czerwca 2010

Indianka chora

W niedzielę wieczorem po tabletkach przestał boleć podbrzuszek i nerki, ale za to rozbolała na maxa czacha.
Indianka czuła się otumaniona, zaczęła mieć zawroty głowy i narastający ból głowy powalił ją do łóżka.



Rano następnego dnia czyli w poniedziałek było jeszcze gorzej. Ból był taki, jakby miała zaraz udaru mózgu dostać albo wylewu krwi do mózgu. Poczuła jak głowa nabrzmiewa krwią i strasznie łupie, jakby miało ją zaraz rozsadzić. Nagle w jednej chwili spociła się tak, jakby ją kto z wody wyjął. Koszmarnie głowa kołowała, Indianka z trudem wstała i zataczając się poszła poszukać dowodu osobistego i papieru potwierdzającego ubezpieczenie.


To był ostatni dzień na złożenie ważnego pisma procesowego tj. wniosku o sporządzenie uzasadnienia wyroku w sprawie gdzie facet o którym Indianka wie, że ją okradł z drzewek, nachodził jej gospodarstwo po nocach oraz groził jej śmiercią jeśli złoży zawiadomienie na policji o kradzieży - pozwał ją o ochronę dóbr osobistych, bo napisała o jego kradzieży na blogu.

 
W mniemaniu Indianki, sędzia z Olsztyna sprzyja temu typowi z jakichś nieczystych względów, dlatego odmówił Indiance prawa do adwokata i odrzucił jej wniosek o przesłuchanie świadków kradzieży, a także wniosek o odroczenie rozprawy do czasu zakończenia postępowania w sprawie kradzieży drzewek owocowych przez lokalną policję i prokuraturę.

Sędzia z Olsztyna wydał wyrok nakazujący Indiance przeprosiny typa na stronie www oraz zapłatę 600zł kosztów postępowania sądowego. Indianka jest oburzona i oczywiście się z tym nie zgadza i będzie apelować choćby do samego Trybunału w Unii Europejskiej. Nie dość, że widziała jak facet ją okradł, groził jej i jej gościom śmiercią, to jeszcze próbuje mściwie wydębnić od niej 5000zł jako zapłatę za jego rzekomy uszczerbek na honorze (- dokładnie tyle ile odszkodowania Indianka domagała się od typa za poniesione straty materialne i moralne) i naraził Indiankę na koszty sądowe, w sprawie, w której nie mogła osobiście uczestniczyć ze względów finansowych, odległości, zdrowotnych i konieczności opieki nad zwierzętami, które nie mogą zostać na dwa czy trzy dni bez opieki, a tyle by zajął dojazd do Olsztyna i powrót do domu, a adwokata jej sędzia odmówił, jak Indianka sądzi, by adwokat nie mógł ją skutecznie bronić przed bezczelnym facetem poprzez składanie właściwych pism w terminie i w formie wymaganej prawem, którego przecież Indianka nie zna.

Indianka słaniając się na nogach dodrukowała niezbędne pisma procesowe i załączniki, w czasie każdego drukującego się pisma kładąc się do łóżka by odpocząć i zmniejszyć rozsadzający ból głowy.

Rozdygotanymi z bólu głowy i osłabienia organizmu rękoma spakowała kopertę i zaadresowała szerokim, rozkojarzonym pismem.
Szczęściem tego dnia pan listonosz miał dla Indianki pocztę poleconą i przyjechał z listami, więc Indianka dała mu ciężką kopertę do wysłania. Położyła się natychmiast do łóżka bardzo osłabiona tym wysiłkiem.




Po pewnym czasie zadzwoniła po pogotowie. Przyjechało, zbadało, dało zastrzyk i pojechało, bo Indianka nie może iść do szpitala i zostawić na pastwę okolicznych łachudr swego gospodarstwa, domu, zwierząt, a poczciwych ludzi tu zaiste niewiele, a takich do których się można zwrócić o pomoc to wcale tu nie ma.


Po zastrzyku ból głowy nieco zelżał. Pani z karetki kazała wezwać następnego dnia lekarza rodzinnego.





Indianka dziś zadzwoniła do pani doktor rodzinnej, ale pani doktor powiedziała, że raczej jeździ tylko do starszych osób obłożnie chorych, które chorują na jeszcze inne ciężkie choroby i zapytała czy Indianka jest obłożnie chora? Indianka odrzekła, że ogólnie to nie, ale obecnie nie jest w stanie o własnych siłach jechać do lekarza.


Opisała pani doktorce objawy i pani doktor powiedziała, że wygląda jej to na powszechną podobno obecnie grypę żołądkowo-jelitową, więc Indianka się nie upierała, aby fatygować panią doktor.

Jednak, gdy poszła zaraz po tym telefonie do łazienki i zwymiotowała krwią to się przestraszyła.
Zadzwoniła do domu rodziców i zdała relację. Mama czytała w encyklopedii zdrowia, że takie objawy to mogą być wywołane chorobą jelit, wątroby lub woreczka żółciowego, że możliwe, że błona żołądka jest uszkodzona.


Mało ciekawie to zabrzmiało – tak czy inaczej trzeba zrobić dodatkowe badania, ale na razie Indianka nie jest w stanie o własnych siłach jechać do szpitala.

Nie je nic od dwóch dni i nie ma apetytu ani pragnienia. Głowa przestała tak bardzo boleć, ale nadal są zawroty i jest bardzo słaba. Czuje się ciut lepiej, ale nadal nie je. Nie ma ochoty znowu rzygać krwią ;))) 


Czy ktoś wie jakie prawo reguluje wolność słowa i wypowiedzi w Polsce? Jak pisać aby móc pisać prawdę nie narażając się na zemstę szuj w postaci procesów o ochronę dóbr osobistych?

niedziela, 27 czerwca 2010

Podbrzuszek boli

Indianka wstała z trudem, tak ją boli podbrzuszek i nerki. Wzięła tabletkę. Wyjrzała do krowy, koni i kur.
Wróciła do domu, ukroiła spory kawałek ciasta, zrobiła herbatę ze świeżej mięty i zabrała śniadanie ze sobą do łóżka. Zanim tabletka zadziała, pomęczy się. To straszne być kobietą. Co miesiąc ten sam ból. Przeważnie tak wielki, że aż nie do wytrzymania.

sobota, 26 czerwca 2010

Sandomierz ma rację!

Indianka jest po stronie poszkodowanych Sandomierzan. To genialny pomysł, by pozwać Państwo o odszkodowanie za zaniedbania w budowie ochrony antypowodziowej.
Wszak Państwo nie wywiązało się ze swoich obowiązków względem obywateli, a kasiorę w postaci podatków i ZUSu ssie z ludzi jak wampir!
 
Jeszcze powinna być ustawa obciążająca finansowo urzędników i posłów za ich błędne decyzje, to się wtedy wezmą za robotę jak trzeba. 
 
Luka w prawie powoduje wyciek milionów złotych dla kilku cwaniaków co pokupowało akcje przedwojenne po 15zł/sztuka i teraz w świetle prawa legalnie wyłudzają na ich podstawie miliony ze skarbu Państwa, a Państwo nie interweniuje, ale za to dokopie rolnikom przez podniesienie KRUSu, aby sobie dziurę budżetową podłatać kosztem biednych, spracowanych ludzi.

Senna

Indianka obudziła się około 6.00 rano, wstała, włączyła radio, zjadła śniadanie, wyjrzała przez okno – mokro i nie ma Słońca. Uczuła się zmęczona i senna – nie wyspała się. W nocy do późna oglądała jakiś film oparty na scenariuszu gry komputerowej... :) Ponieważ senna i zmęczona niewiele będzie w stanie napisać, a ma przed sobą trzy różne pisma do napisania wymagające pełnej koncentracji – postanowiła dospać.
 
Trzeba do krowy zajrzeć, bo coś chyba bydłuje i może łańcuch z miękkiej ziemi wyjąć, ale zajrzy troszkę później, bo Indianka ma mokre obuwie, a nie ma ochoty w nie wkładać nóg. Jak się trochę rozjaśni – będzie może ciut cieplej, to boso po rosie pójdzie do krówki.
 
Poza tym trochę plecy dokuczają – pewnie po ostatniej wyprawie rowerowej. Trzeba odpocząć i zregenerować siły.
Trzeba też zebrać myśli i opracować plan działania - co tu najpilniejsze do załatwienia w najbliższym czasie i zabrać się za to.

piątek, 25 czerwca 2010

Bitwa wygrana

Indianka wygrała bitwę w sądzie oleckim wczoraj w sprawie o kradzież drzewek owocowych z jej sadu. Sprawiedliwa sędzia przyznała rację Indiance i nakazała prokuratorce przeprowadzić rzetelne, szczegółowe śledztwo w sprawie kradzieży drzewek przez K.N. i osoby z nim współdziałające. Prokuratorka nie była ucieszona - wnioskowała o umorzenie dochodzenia w sprawie kradzieży, ale jej wniosek został odrzucony przez mądrą i sprawiedliwą sędzię, która uznała dwudziestodwustronicowe zażalenie Indianki i dziewięciostronicowy wniosek o przesłuchanie świadków, sprawców i podejrzanych. Ciekawe, jaka jakość tego śledztwa będzie skoro prokuratorka ma takie nastawienie do śledztwa jakie ma... No, ale przynajmniej w końcu ruszy śledztwo... Po pół roku od zgłoszenia kradzieży!
 
Indianka natrudziła się przy pisaniu pism procesowych i musi troszkę odpocząć, ale to nie koniec walki o sprawiedliwość. To dopiero początek.
W nagrodę za trud jaki włożyła w sprawę, Indianka upiekła sobie dwa ciacha: kokosowo-migdałowe i truskawkowe. Ugotowała też pożywny obiad. Zajrzała do zwierząt w międzyczasie.
Teraz pora na sjestę... Trzeba nabrać sił przed tą walką... :)
 

środa, 23 czerwca 2010

Papierowy poranek :)

Indianka zaczęła dzień papierowo wyskakując tylko na chwilkę na dwór by zajrzeć do zwierząt.
Podziałała papierowo i internetowo - obsłużyła pocztę elektroniczną i... zdjęła ją senność niemożebna, więc ucięła sobie drzemkę...

wtorek, 22 czerwca 2010

Głosuję na Kaczyńskiego...

...bo nie chcę chorych układów, bezkarnej przestępczości i korupcji w naszym kraju!

sobota, 19 czerwca 2010

Ciacho kokosowo-cynamonowe

Indianka upiekła experymentalne ciacho kokosowo-cynamonowe na bazie przepisu na Murzynek i wyszło zaiste wyborne... :) Jest trochę jaj, kózka dała pyszne mleczko i Indianka zaszalała wypiekowo... :)
Indianka odkryła w sobie prawdziwy talent ciastkarski... :)
 
W TV straszny film o wyzyku i mordzie na kobietach meksykańskich.
Dziennikarka Loren próbuje naświetlić zbrodniczy proceder w mediach.
Policja nic nie robi, bo jest skorumpowana przez bogaczy, którzy czerpią zyski z wyzysku Meksykanek harujących za półdarmo w fabrykach.
Ani rząd meksykański, ani amerykański nie chce artykułu w prasie, bo zaszkodziłby on ich handlowym interesom.
Współpracujący z Loren dziennikarz meksykański zostaje zastrzelony w biały dzień w swoim biurze przez
zabójcę w przejeżdżającym samochodzie.
Powołana do zwalczania przestępczości policja nic nie robi...
Kobiety w Huares wciąż giną... Zwłoki nastolatek są wciąż znajdowane na pustyni...
Gdzie szukać ratunku, gdy powołane do zwalczania przestępczości instytucje nic nie robią?

piątek, 18 czerwca 2010

Na kogo głosujecie?

Indianka zastanawiała się między Jarosławem Kaczyńskim, Bronisławem Komorowskim, a Korwinem Mikke. Ostatecznie wybrała Pana Jarosława Kaczyńskiego, bo chce kontynuacji polityki Prawa i Sprawiedliwości, kontynuacji polityki Lecha Kaczyńskiego. Dla Indianki Lech Kaczyński to taki nasz polski Kennedy – zginął walcząc o dobre sprawy, o sprawy społeczne, o sprawy Polski. On objał prezydenturę, po to, by zrobić coś dobrego dla społeczeństwa, a nie nachapać się kasiory. 


To był idealista, a nie karierowicz jakich wielu.
Indianka chce państwa praworządnego, sprawiedliwego, pozbawionego szkodliwych układów, układzików, korupcji niszczącej porządnych ludzi takich jak Pan Roman Kluska – znany polski programista, komputerowiec, właściciel dużej firmy komputerowej, którą zniszczył urząd skarbowy, zapewne inspirowany zewnętrznymi naciskami.

Rodzina Kaczyńskich, to dla Indianki jakby rodzina Kennedych. Wartości, jakie sobą prezentuje takie jak: praworządność, dążenie do sprawiedliwości społecznej, patriotyzm, tradycja, troska o rodzinę – to wartości jakie Indianka jak najbardziej popiera.

Prezydent Lech Kaczyński nie ulegał egoistycznym wpływom lobbystycznym, podobnie jak Kennedy – Indianka myśli, że dlatego, albo po części dlatego zginął – był za uczciwy, aby móc być zaakceptowany przez pewne wpływowe gremia w Polsce i w Europie. Dla władz Federacji Rosyjskiej był niewygodny, bo żądał prawdy, zadośćuczynienia za mord dokonany pod Katyniem przez sowieckich katów na bezbronnych Polakach.



Indianka, gdyby jej rodzina została wymordowana pod Katyniem, też by spodziewała się ze strony władz Polski, aby wstawiły się za pomordowanymi, żeby domagały się prawdy, szacunku dla pamięci pomordowanych i zadośćuczynienia za tę zbrodnię. 


Indianka myśli, że winę za katastrofę smoleńską ponosi strona rosyjska. Nie obwinia całego narodu rosyjskiego, sądzi, że zwykli Rosjanie, to dobrzy ludzie, ale sądzi, że to służby wewnętrzne Federacji Rosyjskiej doprowadziły do tej katastrofy – poprzez sabotowanie tego lotu. W tym śledztwie jest wiele spraw niewyjaśnionych, podejrzanych. Zdaniem Indianki, strona rosyjska mataczy, próbując ukryć prawdę i winą za katastrofę obarczyć Polaków.

Lech Kaczyński to wielka, charyzmatyczna, dobra postać – jego rodzony brat bliźniak też będzie dobrym prezydentem. W to wierzy Indianka, więc dlatego zagłosuje na Pana Jarosława Kaczyńskiego!

Czy przypadkiem Jarosław Kaczyński nie ma dzisiaj urodzin? :)
życzę, by mógł wysłuchać urodzinowej piosenki w wykonaniu Marylin Monroe "Happy birthday to you Mr President!" :)


Zaśpiewała tę piosenkę po raz pierwszy dla Kennedy'iego - który też był spod Bliźniąt jak Jarosław Kaczyński... :)
Bliźnięta to z natury szlachetne, dobre osoby - wiem to z autopsji :)))

żwirek i muchomorek

Indianka w czwartek z rana koźlęta zakolczykowała (darły się jakby im kto łeb użynał, a nie tylko głupie kolczyki zakładał). Oj, nie lubi Indianka tego procederu. Maluchy na Indiankę obrażone – nie dadzą się teraz pogłaskać przez długie tygodnie.
Potem zabrała się za malowanie obory i koziarni. Krowa Bernadetta stanęła w wymalowanym wejściu i podziwiała z zachwytem pracę Indianki.
Indianka wysmarowawszy zawartość wiadra na ściany, udała się na chwilowy spoczynek. W tym momencie przybyli świątobliwi apostołowie. Indianka wyniosła swe rekreacyjne sprzęty na dwór i ucięła z panami pogawędkę na tematy egzystencjonalne.
Apostoł Konrad przemawiał. Podeszła najpierw zaciekawiona kurka, potem kotka wskoczyła na kolana apostoła Oskara, a na koniec krówka Bernadetta z zafascynowaniem przysłuchiwała się przemowie apostoła Konrada.
Panowie skończyli swoją misję i poszli dalej głosić swe przekonania, a tymczasem Indianka udała się do domu popracować na komputerze. Gdy skończyła, wieczór już był. Udała się na spacer na koniec gospodarstwa.
Wyszła na drogę, a tu niespodzianka – droga nareszcie solidnie wyżwirowana, nawet poszerzona i wyrównana trochę.  No, ale rowu odwadniającego nie ma – w razie deszczu woda i tak będzie stała na drodze.

Trzeba się znowu upomnieć o ten rów. Na całej długości drogi od wioski do chałupy sołtysa rów odwadniający zrobili, a dalej od domu sołtysa do gospodarstwa Indianki już zaniedbano ten końcowy odcinek, a on najgorszy tu jest w czasie deszczów. No i jest strasznie rozjeżdżany przez sołtysa i jego klientów. Nie może ten odcinek być bez rowu odwadniającego, tym bardziej, że pobocza są wyżej niż sama droga. Rumcajs chciwie wkłuł się tyczkami w pobocze drogi gminnej zagracając miejsce na rów melioracyjny. Gmina pewnie będzie się bała zadrzeć z Rumcajsem i rowu nie zrobi. Prywata Rumcajsa weźmie górę nad dobrem publicznym, a straci na tym znowu regularnie odcinana od świata przez deszcze i roztopy Indianka.


żwirek już jest, teraz pora ugryźć paskudnego muchomora i doprowadzić do wykonania rowu melioracyjnego.

wtorek, 15 czerwca 2010

Konferencja promująca równe prawa i obowiązki kobiet i mężczyzn


Z rańca Indianka udała się swoim "odrzutowym Błękitnym Gromem" na powyższą konferencję.
Kilka dni temu dostała pisemne zaproszenie od samej Wójt (!), więc nie wypadało odmówić, a i sam program konferencji dość ciekawy i rokujący jakąś szansę na ruch w interesie tj. na zdobycie finansów na działalność agroturystyczną. Niestety – nadzieja okazała się złudna. Wprawdzie bezrobotny może uzyskać dofinansowanie w wysokości ok. 20.000zł na rozpoczęcie dowolnej działalności gospodarczej – ale rolnik nie!


Natomiast program dla rolników, który stwarza możliwość pozyskania środków unijnych na rozpoczęcie np. agroturystyki – jest niebotycznie trudny do ugryzienia dla osób biednych, niedofinansowanych takich jak Indianka.

Mianowicie, owszem, dofinansowanie jest, ale dla bogatych – ci co mają kasę na sfinansowanie inwestycji np. remontu domu na cele agroturystyczne – ci mogą śmiało się o ten program ubiegać i z dofinansowania skorzystać, ponieważ Unia dokłada 50% kosztu kwalifikowanego inwestycji (czyli nie finansuje VAT i kilkunastu innych kosztów które nie są uważane za koszty kwalifikowane) tyle że po zakończeniu inwestycji i odbiorze jej przez odpowiednią komisję Unijną. W praktyce oznacza to, że jest mus wyłożenia pełnego kosztu inwestycji z własnej kieszeni i czekania co najmniej rok albo i lepiej na zwrot 50% tego poniesionego kosztu.

Czyli np. jeśli beneficjent ubiega się o 100.000zł dotacji – to musi od ręki wyłożyć swoje 244.000zł (w tym VAT - strata na samym Vacie to aż 44.000zł - tyle zarabia państwo na inwestycji rolnika przy dofinansowaniu w wysokości 100.000zł - to cholernie dużo pieniędzy! Plus prowizja dla banków???! Czy te dotacje aby na pewno są opracowywane z myślą o rolnikach, a nie o innych pośrednich beneficjentach, którzy nie ponoszą żadnego ryzyka tylko zgarniają kasę od tej dotacji???). Dla kogoś, kto dopiero chce stanąć na nogi poprzez zainwestowanie w agroturystykę i ruszenie z nią – to rzecz niemożliwa do zrealizowania. Po prostu NIEMOŻLIWA.


Mówiąc krótko: DUPA ZIMNA. Tyle są warte te dotacje. Jesteś bezrobotny – owszem kasę dostaniesz bez własnego wkładu.
Jesteś bogaty – bank ci da kredyt i z dotacji skorzystasz też. Jesteś robotny ale biedny – ch...j dostaniesz!
Panowie od rządzenia – MOJE GRATULACJE! Dobre z was chłopaki, że dogadzacie głównie sobie.  

Nie dość, że pozwolili by Polska weszła do Unii na niekorzystnych warunkach finansowych, to jeszcze tę kasę co jest przyznana na kraj nie potrafią udostępnić potrzebującym rolnikom. Narastająca biurokracja do n-tej potęgi i brak zarządzeń ułatwiających dostęp do kasy. Zostają środki niewykorzystane na daną działalność i potem przesuwają ją na inne działalności. Może o to w tym wszystkim chodzi – aby środki przyznane przez Unię na daną działalność nie mogły być przez potrzebujących wykorzystane i była dzięki temu wymówka, by można było te środki zabrać.

To tyle na temat złudnych dotacji unijnych. 

Konferencję otwarła Wójt Gminy Kowale Oleckie – Pani Helena Żukowska. Zaproszono ok. 300 kobiet z Gminy, przybyło około połowa, ale i tak sala Gminnego Centrum Kultury była niemal pełna.

Najpierw były dwa wykłady pań z Warszawy – wykład Pani Profesor Magdaleny Środy z Uniwersytetu Warszawskiego pt. “Zaradność i przedsiębiorczość kobiet – główne składniki dobrobytu Polski” oraz wykład Pani Elżbiety Ćwiklińskiej-Kożuchowskiej – Prezeski Stowarzyszenia “Klasa Kobiet” w Warszawie.

Obie wykładowczynie zachęcały kobiety by brały sprawy w swojej ręce, m.in. by brały się za politykę, bo żaden nawet najlepszy mężczyzna nie rozumie potrzeb kobiet i nie jest w stanie opracować ustaw, które dla kobiet są priorytetowe. Mężczyźni inaczej myślą – dla nich nie są istotne żłobki i przedszkola, bo nie oni się parają odchowaniem i wychowaniem dzieci i nie rozumieją, jak ważne jest by kobieta miała czas by iść do pracy zawodowej poza domem – wolą państwową kasę wydawać na igrzyska.

Wykładowczynie przekonywały, że praca domowa kobiet to też praca i gdyby zadania, które ona wykonuje prowadząc dom i odchowując dzieci przejął sektor publiczny – to koszt tych mnogich domowych zadań dałby pensję ok. 1200zł/miesięcznie. 

Kobiety tę pracę wykonują za darmo, odciążając tym samym męża i budżet państwa, więc powinny być traktowane z szacunkiem – ich praca powinna mieć należny jej prestiż. 

Ich praca domowa powinna być zabezpieczona prawem do emerytury – np. jeśli małżonek poświęca się pracy zawodowej poza domem, a kobieta tyra w domu – to mimo, że robi to bezpłatnie i bez jakiejkolwiek umowy, to takiej kobiecie powinno przysługiwać pół emerytury małżonka. Indianka się z tym zgadza – gdyby nie praca domowa kobiety – mężczyzna musiałby wydawać znacznie więcej na życie stołując się w restauracjach, korzystając z usług pralni i sprzątaczek, opiekunek do dzieci, a często jego praca nie byłaby możliwa, bo musiałby zajmować się dziećmi, gdyby to żona poszła do pracy zawodowej. Kobietom należy się szacunek za ich pracę w domu. Tak myśli Indianka.






Należy się szacunek i odpowiednie wynagrodzenie – a jeśli go brak, to przynajmniej prawo do połowy emerytury małżonka, który dzięki tej kobiecie może przebywać poza domem i zarabiać na życie, na utrzymanie rodziny. 


Panie podały przykład kobiety, która urodziła i odchowała 5-cioro dzieci. Gdy dzieci dorosły i opuściły dom rodzinny, mąż przestał zupełnie dawać kobiecie pieniądze na utrzymanie jej samej. Podała go do sądu i wygrała sprawę o prawo do połowy emerytury męża. Mąż musiał się z żoną podzielić połową swojej emerytury, a żona nie musiała mu usługiwać, bo przez lata pracy w domu zapracowała na tę emeryturę. 

Wykładowczynie namawiały by kobiety nie prosiły o władzę, lecz się za nią po prostu brały, bo nikt im jej nie da z własnej woli. Podały przykład, który zrobił na Indiance wrażenie – kobiety mogły studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim dopiero po 500set latach od jego powstania! Co za oburzająca dyskryminacja płci! Nikt dobrowolnie nie dał kobietom prawa do nauki przez tyle wieków! 

Podobnie jest z władzą. Dopiero od ok. 100 lat kobiety mogą głosować i dzięki temu mieć jakikolwiek wpływ na politykę państwa. Ale to za mało, by były uchwalane niezbędne ustawy promujące i zabezpieczające rodzinę. Kobiety muszą się znaleźć fizycznie u władzy państwowej by móc wywierać wpływ na politykę państwa.
Gdy kobiety same nie sięgną po władze – mężczyźni im jej sami z siebie dobrowolnie nie oddadzą.
Tylko obecność dużej ilości kobiet u władzy może być gwarantem odpowiedniej polityki socjalnej w naszym kraju. Kobiety mają inne priorytety niż mężczyźni, inne myślenie i sposób działania. 



Kobiety mniej ryzykują kasą niż mężczyźni, także państwową – jeśli biorą kredyt, to myślą jak go spłacą, więc są bardziej odpowiedzialnymi gospodyniami – bardziej odpowiedzialnymi zarządczyniami finansami. Mężczyźni działają bardziej niefrasobliwie i bardziej są narażeni na wtopy. Pół biedy, gdy marnotrawią swoje pieniądze - znacznie gorzej, gdy dzieje się to z pieniędzmi publicznymi. Wszak nie po to płacimy podatki, by ktoś w naszym imieniu nasze ciężko zarobione pieniądze marnotrawił na chybionych pomysłach.



Także Polska będzie miała igrzyska, bo tak wymyślili faceci, ale za to nie będzie żłobków i przedszkoli - kobiety nie będą miały możliwości podjąć pracy zarobkowej. Pozostaną niewolnicami bezpłatnej pracy domowej. Jako kobieta, Indianka serdecznie dziękuje panom rządzącym za taką perspektywę...;>



Kobiety są empatyczne – nie myślą tylko o swoich potrzebach, ale o potrzebach swoich bliskich – dzieci, rodziny. Rodzina to podstawowa komórka społeczeństwa. Jeśli taka komórka jest zaniedbywana przez państwo - to całe społeczeństwo na tym traci. Co te kobiety mają zrobić z dziećmi gdy chcą iść do pracy, bo są samotnymi matkami lub pensja męża nie starcza na utrzymanie rodziny? Tylko kobiety pod kątem rodziny byłyby w stanie uchwalić odpowiednie ustawy – ustawy prorodzinne.


Jako ambasadorka spraw kobiet, swój głos zabrała także znana aktorka – Pani Katarzyna Żak, aktorka Teatru “Rampa” z Warszawy, powszechnie znana m.in.  z dwóch telewizyjnych seriali komediowych – “Miodowe lata” oraz “Ranczo”. W popularnym serialu “Ranczo” gra charakterystyczną rolę postaci Sulejukowej – zahukanej, wiejskiej kobieciny – matki kilkorga dzieci, żony wiejskiego pijaka i utracjusza.

Indianka wiedziała, że będzie na konferencji “Sulejukowa”, a mimo to miała problem z rozpoznaniem kobiety :)
To aktorski sukces dla aktorki – przejść taką niesamowitą transformację osobowości i wyglądu – by być nie do rozpoznania w realu, w swojej prawdziwej postaci. W rzeczywistości Pani Kasia to bardzo ładna, urocza blondynka o swobodnym stylu bycia, ogromnej łatwości wypowiedzi, pozbawiona kompleksów.



Wypowiadała się chętnie i z sensem dźwięcznym, silnym głosem. Namawiała kobiety do aktywności – zwłaszcza kobiety w średnim i starszym wieku. Podała za przykład działalność społecznikowską swojej mamy, która odnalazła się w tej działalności i dzięki czemu świetnie sobie organizuje życie mimo sędziwego wieku. Pani Kasia wspomniała o inicjatywie swojej mamy – o inicjatywie utworzenia i realizacji izby pamięci poświęconej Sybirakom przesiedlonym do Brzegu Dolnego.


Podczas swych wypowiedzi, ujawniła też genezę i tajniki powstania znanego i lubianego serialu “Ranczo”.
Otóż producenci filmu przeczytali kiedyś w Gazecie Wyborczej o Amerykance, która powróciła do kraju i kupiła podupadły dworek na Podlasiu, gdzie się wprowadziła i poczęła obserwować otaczających ją biednych okolicznych mieszkańców i zastanawiać się nad tym, dlaczego żyją tak jak żyją i nie próbują nic z tym robić.
Owa pani z Ameryki, podobno odziedziczyła duży majątek po swoim o 30 lat starszym mężu, który owdowił ją.



Scenarzysta, który pisze scenariusz do tego serialu mieszka na Mazurach, w miejscowości, gdzie znajduje się knajpa o nazwie "Ranczo" - stąd nazwa serialu... :) 

No, mimo pewnych analogizmów, historie Indianki i pani z Ameryki mocno się różnią. Indianka jest ambitna i honorowa -  swój majątek zdobyła sama, a nie poprzez bogate zamążpójście... ;) No i Indianka na wieś nie przyjechała z walizką pieniędzy, lecz z dobrymi chęciami. Cały swój spieniężniony majątek wydała na zakup gospodarstwa i części materiałów budowlanych i wykończeniowych i kasa się skończyła niestety. Nie było żadnej pomocy znikąd. Nadal nie ma.

Też myślała o pracy w szkole jako nauczycielka języka angielskiego, ale jakoś się to rozwiało. O ile dobrze pamięta – nie było wakatu wtedy, gdy pytała o tę pracę. A potem
odstręczyło ją to potraktowanie z buta przez szkołę, gdy poprosiła o używane graty do zagospodarowania się na nowym miejscu.  No i brak postaci takiego Kusego, który byłby się zaopiekował siedliskiem podczas nieobecności Indianki też był istotny. Gdy Indianka przyjechała na Mazury była często nachodzona przez różne podejrzane indywidua, które strzygły oczyma co by tutaj zapierdzielić z siedliska i domu Indianki, więc nie mogła zostawić domu na pastwę złodziei i iść na 8 godzin do pracy. Nadal nie może. Pół roku temu była w domu, byli też jej młodzi goście, a mimo to sąsiadujący wieśniacy dopuścili się kradzieży drzewek owocowych Indianki. Trzeba być na miejscu i pilnować majątku. 

Do podjęcia pracy w szkole nie zachęcała także minimalna pensja, jakiej mogłaby się spodziewać. To były groszowe sprawy, przy wielkości obciążenia psychicznego jakie istnieje we współczesnych szkołach pozbawionych dyscypliny i porządku - niewarte zachodu. Indianka miała za sobą doświadczenia w szczecińskich szkołach w warunkach obłudnego tzw. “bezstresowego wychowania młodzieży”, które w rzeczywistości jest wielce stresujące zarówno dla dzieci jak i nauczycieli, bo szkoła przestała być bezpiecznym miejscem z powodu szkodliwego nadmiernego pobłażania szkolnym chuliganom, a które to były nieprzyjemnymi doświadczeniami i nie zachęcały także do tego rodzaju pracy.


Jakakolwiek praca w jakimkolwiek biurze byłaby mniej stresująca i bardziej satysfakcjonująca, niż praca w szkole. Chociaż, może w wiejskiej szkole jest większa dyscyplina niż w szkołach miejskich? Tego nie wie i już się nie dowie. Jeśli miałaby uczyć w szkole, to wtedy od razu po przyjeździe na wioskę, gdyby dostała tę pracę, to wciągnęła by się w te tryby na nowo i jakoś by poszło – może fajnie? Któż to wie... Jednak się tak nie złożyło i zrezygnowała całkowicie z tego typu wyzwań, mimo, że lubi uczyć i uczyła latami prywatnie. Tzn. prywatnie może uczyć jak najbardziej, ale w szkole – bleee... ;) Indianka lubi uczyć i lubi szybkie i konkretne postępy u swoich uczniów, a w obecnych szkołach państwowych to jest praktycznie niemożliwe. Szkoły mają loty mocno obniżone i kurczowo się tego trzymają. To niech się trzymają dalej, bez talentu nauczycielskiego Indianki. Szkoda rzucać perły przed wieprze, jeśli obecny system nauczania jest tak uwsteczniony jak jest. Niekontrolowane rozwydrzenie młodzieży do tego niska pensja, niesatysfakcjonująca, nerwowa praca - NIE.

Praca Indianki na jej gospodarstwie daje jej przyjemność i satysfakcję, które równoważą brak zarobków.
Ponadto wcześniej czy później jej starania zostaną uwieńczone sukcesem finansowym. 



Ważne, by w życiu robić to, co się lubi robić, w przyjemnym otoczeniu. Gospodarstwo jest piękne, daje wytchnienie po dniach ciężkiej fizycznej pracy. Praca na ukochanym rancho to pasja Indianki. To gospodarstwo to pasja Indianki. To jest to, o czym od zawsze marzyła i co chciała robić. To styl życia, który sobie dawno wyśniła, choć nie myślała, że będzie aż tak ciężko i tak trudno wcielić w życie plany odnośnie gospodarstwa – zagospodarowania go i urentownienia.
Tzn. w sumie wiedziała, że będzie ciężko. Ale jak ciężko, to zobaczyła dopiero w trakcie życia tutaj, w trakcie borykania się z potężnymi problemami finansowymi i materialnymi oraz z niechęcią otoczenia – głównie z niechęcią wioskowych sąsiadów, którzy wyjątkowo niegościnni i nieprzyjaźni okazali się (z chwalebnymi wyjątkami co prawda – rodzina państwa Domaradzkich to wyjątkowo zacna rodzina – jasny promień na tle tej ponurej, ciemnej, niesympatycznej wsi).
Kolejnym elementem konferencji promującej równe prawa kobiet i mężczyzn były warsztaty pt. “Jak zakładać działalność gospodarczą i pozyskiwać środki na jej dofinansowanie”
Wbrew tytułowi, nie było informacji o tym jak zakładać działalność gospodarczą, ale były informacje jakie są możliwości pozyskiwania środków – takie jakie wspomniałam wyżej – cienkie jak barszcz.


Dodatkowo Indianka usłyszała kolejną złą wieść – że wniosków o dofinansowanie do Lidera w EGO na agroturystykę nie można składać, bo jest już po terminie. Po prostu cudnie. Chodziła co rusz do ARiMR i dopytywała się o ten program, kiedy rusza – a on ruszył w kwietniu za pośrednictwem Lidera i nikt o tym w miejscowym ARiMR nie wiedział.
Podobno ulotka wisiała w Urzędzie Gminy, ale Indianka nie pracuje i nie bywa w Urzędzie Gminy tylko na swoim gospodarstwie, a tu ta wiadomość o takich możliwościach nie dotarła, mimo, że Indianka kiedyś prosiła panią Wójt, by informować o ważnych szkoleniach i informacjach dla rolników chociażby emailem. Niestety – brak komunikacji pomiędzy Urzędem Gminy, a rolnikiem. Urząd Gminy dba tylko, jak ściągać podatki z rolników, ale jak im ułatwić zagospodarowanie się – to już nie ich problem i mają to gdzieś.

Czarę goryczy tego dnia przepełnił kolejny zły news z ARiMR Olsztyn – Indianka nie dostanie zwrotu za opłatę za kontrolę za rok 2009r, a to kwota 950zł... W tym roku znów tyle samo trzeba zapłacić za kontrolę. Kolejne 950zł, a miało być to finansowane przez ARiMR i praktycznie nie jest, dopóki się nie ma certyfikatu ekologicznego. Indianka rozgoryczona, bo liczyła na zwrot tych 950zł. Chciała przeznaczyć je na wynajęcie hydraulika i zrobienie wody bieżącej w łazienkach i kuchni.
Złe wieści zdominowały te pozytywne, że jeszcze będzie można składać wniosek o zróżnicowanie za pośrednictwem ARiMR Olsztyn, a za kontrole będą zwracać pieniądze, gdy się otrzyma certyfikat ekologiczny.

Indianka wolałaby składać wniosek za pośrednictwem Lidera, bo są na miejscu i udzielają bezpłatnej pomocy w wypełnianiu wniosku i coś mogliby doradzić, może sporządzić biznes plan itp. Jeżdżenie do ARiMR do Olsztyna odpada. Telefonowanie tam z komórki jest za drogie, bo temat obszerny i dużo konsultacji potrzeba by mieć pojęcie jak się zabrać do tego wniosku, do tego programu, a emaile z kont Onetu są odrzucane przez filtry antyspamowe ustawione na poczcie elektronicznej ARiMR.


Po co takie ważne programy są przenoszone do odległego Olsztyna, jeśli na miejscu jest cały budynek lokalnego ARiMR z pełną obsadą pracowników? Przecież znacznie łatwiej byłoby skonsultować się na miejscu w lokalnej agencji. Kolejne utrudnienie dla rolników!
Po warsztatach Pana Pawła Modrakowskiego nt. “Jak zakładać działalność gospodarczą i pozyskiwać środki na jej finansowanie” wystąpiła Pani Sława Tarasiewicz prowadząca gospodarstwo agroturystyczne w Galwieciach od 10 lat. Kobieta z pasją i wigorem opowiadała o swoim gospodarstwie agroturystycznym i sposobie jego prowadzenia. Indiankę uderzyło to, że ona także sprowadziła się z miasta na wieś, także kupiła zapuszczoną ruderę by prowadzić w niej agroturystykę. 

Na tym podobieństwa się kończą. Pani Sława po sprowadzeniu się na wieś dostała dofinansowanie z Urzędu Pracy jako bezrobotna i za te pieniądze uruchomiła tę swoją działalność, tj. wyremontowała zniszczoną chałupę i ruszyła z agroturystyką. Było jej łatwiej, bo nie była sama – miała u swego boku męża i dzieci, którzy jej pomagali, a miasto z którego się przeniosła na wieś, to miasto oddalone o rzut beretem od wioski do której się przeniosła wraz z rodziną, więc i przyjaciół oraz znajomych kupa z Gołdapii pod ręką w razie co i znajomość miejscowych warunków, możliwości. 

Indiance przykro było, że kobieta ta od 10 lat dzięki dofinansowaniu prowadzi swoją działalność, podczas gdy Indianka od 8 lat nie ma możliwości by ruszyć ze swoją. 

Mama Indianki wspominała coś, że Wójt Gminy ma jakiś fundusz na specjalne potrzeby mieszkańców i podpowiadała, by Indianka zwróciła się do Urzędu Gminy o dofinansowanie na rozpoczęcie działalności agroturystycznej. Indianka wątpi, by Wójt cokolwiek pomógł, skoro nie pomógł przez tyle lat wiedząc o ciężkiej sytuacji Indianki. Nie wierzy, by składanie jakichkolwiek wniosków coś przyniosło pozytywnego – chociażby patrząc z perspektywy niechęci Gminy do konserwacji gminnej drogi dojazdowej przed gospodarstwem Indianki. 


Jeśli takich podstawowych zadań Gmina nie chce zrealizować, to co dopiero mówić o dofinansowaniu na zagospodarowanie się? Wszystko tak tu idzie jak po grudzie – tak ciężko się z tymi ludźmi lokalnymi dogać w jakimkolwiek temacie. Tak mało empatii i zrozumienia z ich strony. To przykre. Z pewnością to nie jest przyjazne miejsce dla obcych, dla przyjezdnych z innych regionów Polski, z innych miast.

Jeśli ktoś tu przyjedzie z kasą – to sobie poradzi. Ale jeśli tej kasy mu kiedyś zabraknie – to nikt mu tutaj nie pomoże. Będzie zdany sam na siebie. 

Ostatni występ podczas konferencji należał do Pani Krystyny Krzyżewskiej z Wiżajn. Temat pokazu: “Moje sery”. Pani Krystyna wyrabia sery podpuszczkowe z krowiego mleka.

Uwieńczeniem konferencji była degustacja i możliwość zakupu wyrobów jadła wiejskiego. Na zewnątrz Centrum Kultury, na czystym, krótko przyciętym trawniku stało kilka granatowych namiotów ze stoiskami spożywczymi. Na Indiance największe wrażenie zrobił o dziwo niby zwykły smalec. Był niesamowicie pyszny, z przeróżnymi dodatkami – cebulką, ziołami, przyprawami. Po prostu pycha. Dopełnieniem pysznego smalczyku był jędrny ogóreczek ze słoja.
Tłumek gości rzucił się na stoiska smakować wystawionych smakołyków i kręcił się wokół nich jeszcze przez jakiś czas. 


Indianka korzystając z wyjątkowej okazji spotkania na żywo Pani Kasi Żak, poprosiła ją o autograf pamiątkowy. Podała swoje zaproszenie, a Pani Kasia użyła pleców Indianki by skreślić parę słów.
Tak oto przez sekundę zetknęły się dwa rancza: Ranczo Wilkowyje i Rancho na Mazurach Garbatych...


Pierwsze fikcyjne, drugie jak najbardziej prawdziwe... :)


Goście z Warszawy wraz z władzami Gminy udały się na obiadek, a Indianka dosiadła swojego błękitnego pojazdu i pognała błyskawicznie na swe ukochane rancho. Jechała szybko dzięki sprzyjającemu ukształtowaniu terenu przez które wiodła droga asfaltowa (a dziurawa chyba jeszcze po tegorocznych mrozach zimowych) i dzięki całkowitemu opanowaniu przerzutek roweru. Jechała na 3ce i 7mce rozpędzając się znacznie.

Szybko zajechała do wsi, gdzie pobrała sadzonki krzewów ozdobnych celem ich ukorzenienia.
Zajechała na rancho i zabrała się od razu do przygotowywania sztobrów, po czym niezwłocznie je posadziła w mokrym i cienistym miejscu. Może się przyjmą? Okaże się za kilka miesięcy...
Powiodła wzrokiem po swych zielonych włościach, pogłaskała pieska, pogłaskała kotka, pogłaskała konika i udała się do domu odpocząć po dniu aktywności...