piątek, 6 listopada 2009

Gospodarczy dzień

Wczoraj Indianeczka spędziła gospodarczy dzień. Gospodarczy związany z prowadzeniem domu. Prace domowe niestety też wymagają poświęcenia im czasu. Zatem pojechała na rowerze na pobliską wieś, gdzie zrobiła duże i ciężkie zakupy, głównie warzyw i środków czystości. Ależ drożyzna w tych wiejskich sklepach! Na przykład mąka jest 100% droższa niż w Biedronce! W Biedronce 87gr/kg, a tu we wsi 1,70zł/kg. Wszystko jest droższe no i mały wybór, zwłaszcza niewiele warzyw. No, ale niestety, Indianka ciężko fizycznie pracuje, więc musi mieć siłę i zdrowie by sprostać wygórowanym zadaniom. Warzywa, zawarte w nich witaminy są niezbędne Indiance. W następnym roku ma zamiar zryć glebogryzarką kawał ziemi i posiać swoje warzywa, w tym roku nie było na to czasu w związku z sadzeniem ogromnej ilości drzewek. By odbić sobie przepłacenie za wiktuały w sklepie wiejskim Indianka poszła na jabłka i zebrała kosz jabłek i tego samego wieczoru zrobiła z tych jabłek wiadro pysznej marmolady.

środa, 4 listopada 2009

Papeteria firmowa

Indianka tak się zaprzyjaźniła z drukarką, że zaprojektowała i wydrukowała firmową papeterię gospodarstwa.
Wydrukowała etykiety i koperty firmowe, bo szkoda jej czasu na ręczne adresowanie kopert, oraz ponieważ zabrakło jej odpowiednio dużych kopert, więc zaszła konieczność stworzenia nowych.
 
W tak zwanym międzyczasie zajęła się zwierzętami, ale niestety zabrakło czasu  na drzewka.
Straszna wichura – wiatr pomiata plandekami przykrywającymi gałęzie i chrust opałowy. Mroźno. Nieprzyjemnie na dworze. Indianka tym chętniej została w domu, by dokończyć korespondencję.

Drukarka jakoś drukuje, ale często się zawiesza, prawdopodobnie z powodu niefirmowego cartridge’a.
Trochę czasu pochłania przekonywanie drukarki by drukowała. Jednak wszystko gotowe do wysłania. Koperty starannie i schludnie zaadresowane czekają na Listonosza. 

Krnąbrna drukarka

Indianka podjęła zaciętą walkę z krnąbrną drukarką co nie wiadomo czemu nie chciała drukować. Najpierw walka toczyła się o to, by drukarka cokolwiek wydrukowała. Nie było łatwo. Maszyna zacinała się, wykazywała error lub ględziła, że cartridge niewłaściwy. Wciągnęła papier i zrobiła z niego dżem („jam”)... :)))
 
W końcu, niespodziewanie wydrukowała testową stronę, tyle, że wyłącznie w czarnym kolorze. Zawsze coś – jakiś postęp. Potem nastąpiło kilkanaście bezskutecznych prób wydrukowania dokumentów. Indianka nie odpuszczała niesfornej maszynie – skoro mogła wydrukować testową stronę – to musiał być sposób aby mogła wydrukować dokumenty Indianki. WRESZCIE, po którejś z rzędu próbie, drukarka raczyła krzywo drukować. Były też ubytki – dokument niestandardowy – nie mieścił się w typowych marginesach. Trzeba było kombinować, by niektóre tabele zechciały się wydrukować w całości. Ostatecznie to co miało być wydrukowane – zostało wydrukowane.
 
Rozochocona Indianka poszła dalej w swych zapędach – skserowała też pewne pismo. Zadania zostały wykonane. Indianka zakończyła zmagania z okiełznaną z grubsza maszyną o 2.00 w nocy. NIC TO!
Nagrodą jest to, że nie musi jutro jechać do zakichanego Olecka tylko po to by wydrukować zakichane dokumenty! Mało tego – odtąd będzie WSZYSTKIE swoje pisma drukować na miejscu! Ufff... jaka ulga i wygoda – Indianka za to w nagrodę jutro śpi dłużej ;)))). MASZYNA OPANOWANA ;)))).  Indianka poczuła się fajnie, jak w czasach miejskich, gdy panowała nad wszystkimi swoimi urządzeniami i szybko działała na swoim komputerku i żadne sprawy papierkowe nie stawały kością w gardle. Odtąd żadne zaległe pisma nie będą psuły Indiance sielskiego nastroju... :)

wtorek, 3 listopada 2009

Gorrrąca kąpielll...

No, co prawda miałam na dziś inne plany, choć nie do końca sprecyzowane, to jednak miałam zacząć dzień od dojenia kóz lub sadzenia drzewek i wyglądać spodziewanej paczki z łakociami i innymi urozmaicającymi dietę suplementami, ale wczoraj poszłam bardzo późno spać po pracy do upadłego w dzień w polu i w nocy w domu, więc dziś z rana dołożyłam do pieca i wreszcie się wykąpałam. Wczoraj w nocy już byłam za słaba na to. Pewnie bym w wannie zasnęła albo zasłabła. Poza tym wczoraj w sadzie mnie nieźle przewiało w tej mojej cienkiej wiatrówce, więc wskazane wygrzać się na maxa. Moja robocza kurta - brudna – pożyczyłam Franklinowi do pracy i teraz wymaga gruntownego prania. Namoczyłam ją w wannie z wodą po kąpieli. Niech odmoknie, a potem ją wypiorę i wysuszę przy piecu, żeby była najdalej na jutro gotowa do pracy. Muszę ciepło się ubierać – nie  mogę sobie pozwolić na przeziębienie, dlatego też dziś Listonosza przywitałam z zatkanymi ustami coby śmiertelna świńska grypa lub inna złośliwa odmiana mnie nie zaatakowała. Pamiętam aż za dobrze tę feralną grypę kilka lat temu, gdy leżałam nieprzytomna w domu, a żaden z moich bezdusznych wiejskich sąsiadów nawet się nie zainteresował czy jeszcze żyję i czy mi czegoś nie trzeba. Tutaj na Mazurach Garbatych trzeba polegać wyłącznie na sobie i być przygotowanym na najgorsze opcje. Najlepszym sposobem na chorobę jest unikać jej. Więc mam zamiar unikać. Zrobić zapasy żywnościowe na całą zimę i nigdzie się stąd nie ruszać dopóki pandemia nie minie.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Epokowy sen

Miałam ciekawy sen...

Przestrzeń życiowa odzyskana...

Wstał poranek – Indianka otworzyła oczka rozespane i wspomniała wczorajsze pożegnanie...
uhahaha... cała chata dla mnie :)))))))) Gramolny Franklin pojechał do Poznania... CAŁY MIESIĄC z nim wytrzymałam :)))). Dzielna byłam... TAK mnie irytował... ufff... no, ale było co było i się skończyło.
Odzyskałam moją przestrzeń życiową w domku i na rancho!



Indiankę ramiona i ręce bolą po wczorajszej ciężkiej pracy w sadzie, ale uporała się z zabezpieczeniem korzeni przed mrozem i przesychaniem, dobrze sobie tam rozplanowała zadania, podzieliła na etapy i dalej będzie działała sama systematycznie. Jeśli pogoda będzie plusowa do końca listopada – to sama da radę uporać się z sadzeniem drzewek. Taką ma nadzieję. Z Franklinem niewiele posadzili, ale zawsze coś. Większość roboty spada na nią samą.


Indianka wczoraj wcześnie poszła spać, bo ledwie o 20.00. Bardzo zmęczona była i senna. Spała jak suseł do 8.00 rano, czyli 12 godzin. Organizm przemęczony potrzebował długiej regeneracji.

niedziela, 1 listopada 2009

Kto się czubi, ten...

Kto się czubi, ten drałuje 60km do Giżycka na rowerze w nocy :D

Dwa dni temu Franklin czując bliskie opuszczenie Ranch’a, zaczął się stawiać i pokazywać swoje fochy. Odmówił wydojenia kóz. Indianka połknęła złość wtedy i dalej zmywała naczynia i szykowała obiad na następny dzień. Dała mu drzwi do skrobania z pianki i taśmy zamiast dojenia tych kóz, a następnego dnia sama wydoiła kozy. Pozornie było niby okay. Pozornie ;)

Dzisiaj do 12.00 wykopywał sadzonki z dołów. Sadzonki z gołymi korzeniami trzeba było zabezpieczyć na noc przed przymrozkiem i przesychaniem. Indianka poprosiła go, by pomógł je przenieść na stanowiska i wkopać w pęczkach, aby zabezpieczyć korzenie. Odmówił. Obwieścił, że on będzie się pakował. Tak więc OD 12.00 DO 17.00 pakował JEDEN plecak. Nie uszło indiańskiej uwadze, że celowo długo go pakował, by nie pomóc przy drzewkach, bo mu się po prostu pomagać nie chciało. Z powodzeniem mógł pomóc pozabezpieczać drzewka do 16.00. Zdążyłby zjeść, umyć się, spakować i wyspać. Ale nie – samiec musiał pokazać swoje. 



Trafiła kosa na kamień. W tej sytuacji Indianka stanęła okoniem :D Sama ciężko pracowała w sadzie. Przyszła po zmroku z sadu i powiedziała Franklinowi, że gdy się skończy pakować (jeszcze coś tam manipulował przy rowerze i sakwach – podobno przymiarki robił do wsiadania do pociągu) to żeby zaprowadził rower z tymi sakwami do stajni i zamknął. On na to apodyktycznym tonem, że rower i sakwy śpią z nim w Indianki domu. Na to Indianka – NIE.
Franklin „Dlaczego?”
Indianka „Nie ma sensu aby go tam z powrotem wnosić objuczonego tymi sakwami – nie ma miejsca, poza tym jutro i tak jedziesz”.

Na to Franklin, że on w takim razie będzie spał z rowerem w stajni.
„Jak chcesz” – odrzekła niewzruszona Indianka.
„Jak ja tam będę spał?” – zapytał Franklin.
Indianka „Nie wiem. Masz śpiwór.”
„To daj mi tam materac”
„Nie dam. Śpię na nim. Wstaw rower i sakwy do stajni, daj mi dowód i śpij w moim domu”.
„Warunki jakie mi stawiasz mi nie odpowiadają”
„Trudno, mi nie odpowiadało, że odmówiłeś wydojenia kóz dwa dni temu” – rzekła gniewnie Indianka.



Na to Franklin, z pretensją, czemu mu od razu mu nie powiedziała, że nie może spać dziś wieczór w domu, bo by od razu pojechał.
„Nie pojechałbyś od razu, bo się do tej pory pakowałeś. Możesz spać w domu, ale Twój rower i sakwy nie.”
Poprosił o zapalenie światła na dworze. Indianka weszła do domu i zapaliła.

Wyszła na dwór do Franklina i zapytała: „Chcesz gorącą herbatę?”
„Może i się napiję.”
Weszła do domu i wstawiła wodę na herbatę. Gdy woda się zagrzała wyszła do Franklina ciągle grzebiącego przy sakwach z pytaniem:
„To jaka decyzja? Śpisz w domu czy stajni?”
„Chyba pojadę.”

„No to szerokiej drogi.” To mówiąc weszła do domu. Przez okno zobaczyła, że ogląda mapkę. Zgasiła światło na dworze i weszła do kuchni robić kolację.



Po chwili Franklin zapukał do drzwi. Indianka otworzyła je z szerokim uśmiechem na twarzy :D
No to jak, jaka decyzja? Nocujesz czy jedziesz?
„Jadę. Chciałem się pożegnać.”
„No to szerokiej drogi.” – rzekła Indianka uśmiechając się pod nosem.
Zamknęła drzwi za Franklinem i weszła do kuchni. Nagle zrobiło jej się smutno i żal Franklina.
Zapaliła światła na dworze i wyszła do niego zapraszając go do zanocowania w domu ten ostatni raz – łącznie z rowerem i sakwami.
„żartowałam.” – uśmiechała się od ucha do ucha, ale Franklin urażony powiedział, że on nie lubi takich żartów i że jedzie.
No, to jak chcesz. Dobranoc.” – odrzekła Indianka i weszła do domu.

Franklin odjechał w ciemną dal...

Zmiana wart

OOO... 7 dni temu ktoś nadał wiadomość na moim blogu, że chce mi pomóc na gospodarstwie :D
Zgłoszenie rychło w czas :D Tak zwany „good timing” :D
Zmiana wart :D Ciekawe co z tego wyniknie! :D
Drzewka czekają i korzonkami z niecierpliwości tuptają :D Come on! :D

Pora na zmiany

No, Franklin zdzierżył ciurkiem cały miesiąc – to i tak najdłużej wytrzymał surowe warunki wiejskiego żywota z tych wszystkich osób jakie się tu przewinęły ostatnio. W sumie dzielny był. Miał też swoje zalety: uczciwość, systematyczność, dokładność, inwencja twórcza w wykonywanych zadaniach. Mozolnie i pracowicie było, ale się skończyło. Pora rozejrzeć się za nowym lokatorem do pokoiku gościnnego. Niech pomaga na gospodarstwie lub płaci za pokój. Zawsze to jakaś ulga dla mnie będzie.
 
Tymczasem Franklin dostał ciekawą propozycję przeprowadzki do mego znajomego na lepsze warunki:  zakwaterowanie + bogate wyżywienie w domku na wsi w zamian za lekkie prace domowe. Franklin zastanawia się. Miał wracać do Poznania, a tu taka nieoczekiwana propozycja. Jest zainteresowany, ale musi tę propozycję przetrawić. Więc dzisiaj trawi ;)

piątek, 30 października 2009

Prace biurowe i fizyczne

Ostanie dni bardzo pracowite – nie ma czasu na bloga. Zresztą pracowite jak zawsze, tyle że tylko dziś prace fizyczne, a wczoraj i przedwczoraj biurowe – w związku z czym nie mogłam już patrzeć na komputer. Starczy, że dwa dni spędziłam przed nim, ale uporałam się w końcu z papierami. Czeka mnie jeszcze konfigurowanie komputera z drukarko-skanero-kopiarko-faxem, cobym nie musiała drałować do miasteczka po wydruki lub xero. 


Mam serdecznie dość drukowania w miasteczku. Szkoda mi cennego czasu i mojej energii na takie jeżdżenie po to by wydrukować stronę lub dwie. To bez sensu. Multum roboty czeka na miejscu. Chcę jak najwięcej zrobić na dworze zanim Franklin wyjedzie, bo potem samej będzie mi za ciężko. Jest tyle do zrobienia! Franklin się zużył i niebawem wyjedzie ;) Dokucza mu kolano i ręka. Kolano pęknięte miał kiedyś w wypadku rowerowym i przy fizycznej pracy zaczęło go boleć znowu. Natomiast ręka go niepokoi szczególnie tym bardziej, że bez wyraźnego powodu mu drętwieje. Gdy spał w stajni na szerokim łożu nie drętwiała mu. Zaczęła boleć, gdy przeniósł się do domu na inne, węższe łóżko. Mnie się wydaje, że po prostu śpi na tej ręce w nocy lub zwisa mu ona z łóżka bezładnie podczas snu i krew odpływa z niej – stąd to drętwienie. No, ale skoro nie czuje się na siłach to lepiej by wracał do siebie, poszedł do lekarza i odpoczął.


Tak więc cały ciężar prowadzenia gospodarstwa znów spadnie na mnie samą. W tym roku jest szczególnie dużo pracy i wydatków, ale muszę temu sprostać.

wtorek, 27 października 2009

Czy dziki to szkodniki?

Czy dziki to szkodniki? I tak i nie. Podobnie jak ludzie :D
Dzik ryje ściółkę spulchniając glebę i wyjadając pedraki i larwy pasożytów drzew owocowych.
Dziki zapamiętale ryją glebę w moim sadzie. Dopóki nie ruszają drzew – okay. Kilka drzew zniszczyły jednak, więc trzeba będzie się ogrodzić szczelnie siatką leśną i puścić prąd. To będzie duży koszt. Siatka musi być na tyle gęsta, aby zające się nie przedostały – ogryzają drzewka powodując straty, więc i je trzeba zatrzymać. Koszt założenia sadu to jednak spory koszt. Nie ma wyjścia – od zachodu graniczę z lasem i stamtąd zwierz dziki wdziera się na moje włości powodując zniszczenia.


poniedziałek, 26 października 2009

Zwiastuny

W sobotę gdy Indianka z Franklinem sadzili drzewka, nagle usłyszeli tętent koni. Indianka podniosła ze zdziwieniem głowę szukając oczyma źródła tego odgłosu. Czyżby jakimś cudem konie jakoś się wydostały ze swojego wybiegu i galopowały jak oszalałe wokół gospodarstwa? Tymczasem ukazało się trzech jeźdźców na koniach. Jeden z nich ukłonił się grzecznie i rozpędzona kawalkada pognała dalej na wieś. Indianka zdumiała się.
Nigdy wcześniej nie widziała tutaj jeźdźców... Tęsknie powiodła wzrokiem za rozpędzonymi końmi...
 
Ona tu ciężko pracuje, a tak by chętnie pobawiła się, poszalała konno po łąkach...
 
Gdy Franklin zakomunikował, że głodny – Indianka udała się do domu ugotować obiad. Okazało się, że nie ma prądu. „Nic to – pomyślała Indianka. Wszak mam gaz do gotowania, opał do grzania wody i nagrzewania mieszkania oraz do podgotowywania lub gotowania potraw, świece do oświetlenia, a że brak prądu – nic to – najwyżej TV nie będziemy oglądać i radia słuchać, no i niestety chleba nie upiekę, komputera nie włączę – jakoś się bez tego obejdziemy tego dnia.”
 
Indianka napaliła w piecu, ugotowała obiad, zapaliła świece. Po zmierzchu wrócił Franklin na gotową obiadokolację. Zjedli w nagrzanej kuchni w blasku świec. Wody gorącej mnóstwo nagrzane – Franklin nabrał sobie do brodzika gorącej wody, a Indianka zanurzyła się w swojej wannie z lubością przy świetle świecy. Jaki błogi relaks po długim dniu pracy...

piątek, 23 października 2009

Prace sadownicze

Indianka wróciła z sadu, siadła na pieńku w kuchni i zaczęła rozbuwać swe nieco utrudzone pomykaniem po polu stopy, bezwiednie pogwizdując „Międzynarodówkę”. Często, gdy Indiance uda się dokonać czegoś znacznego, nachodzi ją uroczysty nastrój, któremu samoistnie towarzyszy pompatyczna „Międzynarodówka” ;)))
Nie, żeby się ta pieśn Indiance szczególnie podobała – po prostu sama się pcha na usta ;))))
 
Po chwili do domu przyczłapał Franklin. Indianka zadowolona, bo prace sadownicze posuwają się do przodu. Raczej wolno – ale zawsze do przodu. Dziś Franklin większość czasu sadził sam – Indianka zajęła się gotowaniem i praniem, więc dołączyła do Franklina po obiedzie dopiero. Posadzili ligole i Indianka wykopała, przytargała i przycięła Cortlandy. Jutro Indianka ma zamiar zapełnić tę łąkę drzewkami do ostatniej dziury w ziemi. By zadanie usprawnić – wybierze się na łąkę razem z Franklinem z samego rana. A kto ugotuje obiad?

środa, 21 października 2009

Metodyka zakładania sadu jabłoniowego

Indianka studiuje metodykę zakładania sadu jabłoniowego. Wychwytuje kluczowe informacje i zaznacza je na czerwono. Ogólnie stwierdza, że jej rancho idealnie nadaje się na uprawę drzew owocowych jeśli chodzi o różnorodność biologiczną i ukształtowanie terenu, ale widzi, że intensywne zabiegi agrotechniczne będą konieczne.

wtorek, 20 października 2009

Szybko mija czas...

No i tak ten czas szybko leci. Miałam zaplanowane wiercenie dziur w glebie w niedzielę, zamiast tego czym innym się zajmowaliśmy – drobiazgami, ale też potrzebnymi typu wydłubywanie izolatorów z drzew i wkręcanie w słupki ogrodzenia dla koni, wykopywanie ziemniaków na obiad, zbieranie bzu na konfiturę i herbatę zdrowotną, dojenie kóz, gotowanie obiadu – i tak niedziela zleciała.  Wkręciłam te izolatory w słupki ogrodzenia wybiegu dla koni i rozciągnęłam tam taśmy i ten odcinek już gotowy jest. No, prawie. Jeszcze zabrakło kilku słupków do uzupełnienia ogrodzenia, ale dołki są.
 
W poniedziałek rżnięcie drewna na opał, dziś znowu, bo piła tępawa i mało co tnie, a dużo pali i w sumie prawie cały kanister poszedł na narżnięcie opału, a to paliwo miało być do ogra. No, ale trudno. Opał na zimę i na teraz też musimy pilnie gromadzić, bo w zawieruchę to ciężka robota. I tak sporo dołków pod drzewka nawiercone – jest w co sadzonki wkopywać. Jutro chcę dowiercić ile się da dołków pod drzewka i już sadzić. Opał na razie jest, więc nie zmarzniemy, a trzeba się pilnie zająć drzewkami. Są też ogrodzenia do porobienia, ale to musi poczekać – być może dopiero na wiosnę. Może choć część uda się jeszcze teraz zrobić. Ten tępy łańcuch mnie dobija. Franklin ostrzył, ale za słabo naostrzył, a ja też nie bardzo umiem i lepiej nie naostrzyłam. Chyba będę musiała kupić specjalną maszynkę do ostrzenia łańcuchów, bo cięcie tępawym łańcuchem to mordęga i marnotrawstwo paliwa i czasu.

niedziela, 18 października 2009

Przeziębiona

Wczoraj większość dnia pracowałam w kuchni gotując obiad, piekąc chleb, smażąc dżem, zmywając naczynia oraz piorąc ciuchy i porządkując schody na strych. Franklin w tym czasie doił kozy, wykopywał ziemniaki na obiad i poprawiał pastuch elektryczny. Po obiedzie poszliśmy za siedlisko robić ogrodzenie stałe wybiegu dla koni. Nawierciliśmy ze dwadzieścia otworów w ziemi i wkopaliśmy 15 słupków. Reszta dołków do uzupełnienia słupkami. Trzeba dociąć słupków.
 
Słaba jestem – przeziębiłam się i choroba mnie brała. Zmęczyłam się szybko i śpiąca byłam, więc wcześnie zakończyłam wczoraj dzień. Muszę się wygrzać w domu dziś, ale i tak mam zamiar trochę podziałać na świeżym powietrzu – jest ono niezbędne dla mnie. Potrzebuję dużo tlenu do prawidłowego funkcjonowania. Codziennie mam potrzebę wyjść na świeże powietrze i coś podziałać na zewnątrz, więc i dzisiaj mam taki zamiar. Piła tępa, paliwo do piły skończyło się – nie ma czym pociąć do końca leżących wiatrołomów. Franklin miał wymienić łańcuch do piły i naostrzyć, ale widzę, że nie zrobił tego, więc zostawię mu to na wieczór, a dziś pójdziemy nawiercić trochę otworów pod drzewka.
 
Z internetu dwa dni temu ściągnęłam sobie metodykę zakładania i uprawy sadów owocowych. Super opracowanie. Bardzo pomocne dla mnie. Szkoda, że nie trafiłam na to rok temu. Co prawda starannie dobrałam odmiany do mojego sadu analizując charakterystyki poszczególnych odmian (oj, naczytałam się tych charakterystyk!), ale to opracowanie podaje bardzo precyzyjne informacje np. ile ma być zapylaczy na ile drzewek, czym obsadzać obrzeża sadów i wiele innych pomocnych wskazówek z których mam zamiar skorzystać. Generalnie mimo mojej amatorskiej wiedzy sadowniczej trafnie wybrałam stanowiska dla poszczególnych gatunków drzewek, trafnie dobrałam zapylacze oraz rośliny na żywopłoty chroniące drzewka przed surowymi warunkami klimatycznymi. Informacje zawarte w metodyce uprawy sadów owocowych upewnią mnie w mej wiedzy i pomogą uściślić to co już wiem i umożliwią lepsze i bardziej świadome zadbanie o mój sad.

piątek, 16 października 2009

Wróciła jesień

Super! Wróciła jesień. Śnieg stopniał, ciepło, bezwietrznie. Narżnęliśmy opału, głównie z wiatrołomów. Napracowaliśmy się, za to teraz znowu mamy ciepło w domku. Poprawiłam i przerobiłam też ogrodzenie wybiegu dla koni i z satysfakcją zauważyłam, że ogrodzenie kur spełnia swoje zadanie.

środa, 14 października 2009

śnieżyca

Piękną śnieżycę dziś ujrzałam na mym rancho: śnieg, deszcz, silna wichura. Z daszku ganku zwiało resztkę papy. Dobrze, że ta papa nie trzasnęła w okno na strychu, bo bym była bez szyby.
 
Wolontariusz Franklin ostatnią noc spędził dzielnie w stajni. Wicher nad stajnią i wokół niej huczał tak, że Franklin bał się, że dach zerwie.
 
Rano gdy obudziłam się nie zdawałam sobie sprawy, że na dworze leży śnieg. Dopiero gdy wstałam by wpuścić Franklina do domu na śniadanie zobaczyłam śnieg. Widząc co się dzieje za oknem, zarządziłam natychmiastową ewakuację wolontariusza ze stajni do domu.
 
Jednak łóżko nadal nie było gotowe, więc poprosiłam Franklina, by dorobił dodatkowe nóżki pod kręgosłup szkieletu łoża. Widząc, z jakim powolnym namaszczeniem się do tego zabiera, odebrałam mu te zadanie. Nie miałam ochoty czekać tyle czasu co ostatnio, gdy mozolnie przez 3 wieczory przykręcał listwę do deski.
 
Złapałam więc energicznie masywny sosnowy słupek i docięłam 6 podpórek pod słaby kręgosłup łóżkowy, coby go wzmocnić. Franklin przyniósł gwoździe i młotek i przybiłam te dodatkowe nóżki do listwy.
Łóżko stało się nareszcie stabilne i nie groźne już załamanie się stelaża pod ciężarem materaca i osoby śpiącej.
 
Franklin zmotywowany moją szybką naprawą łoża – ambitnie naprawił drzwi na ganku, tj. nabił deski na dziurę w drzwiach.
 
Następnie ja zajęłam się układaniem i mocowaniem stelażu na szkielecie łoża, a Franklina wysłałam do stajni by przyniósł materac i pościel. Franklin najpierw przyniósł materac, z którego natychmiast ściągnęłam przybrudzone targaniem przez stajnię i podwórko prześcieradło i naciągnęłam nowe, czyste, a materac ułożyłam na stelażu naprawionego łoża.
 
Franklin poszedł po kołdry, a ja tymczasem rozpakowałam nową, śliczną pościel kolorystycznie idealnie dobraną do prześcieradła. Franklin przyniósł pierwszą kołdrę, a ja zdarłam z niej zmokniętą poszwę i nałożyłam świeżutką.
 
Następnie przyniósł drugą kołdrę i tę drugą umieściliśmy w przydzielonej mu sypialni. Ma tam w sumie dwie kołdry.
 
Napaliliśmy w piecu, zjedliśmy coś i zajęliśmy się ogarnianiem swoich sypialni.
 
Dziś Franklin po dwóch tygodniach próby dostał sypialnię w mym domu. Przez pierwsze dwa tygodnie udowadniał, że jest przydatny na Rancho i potrafi dostosować się do panujących tu warunków. Sprawdził się.
 
To prawda, jest nadmiernie powolny, niekiedy wręcz irytująco powolny, ale potrafi być pomocny, więc zasłużył na pokój w mym domku :)
 
Wczoraj też sporo poryliśmy ogrem. Śnieżyca musi odejść, bo będę sadziła sadzonki nowych drzewek. Za kilka dni ma wrócić jesień i niech tak się stanie. Strasznie wcześnie zima tego roku przyszła. Opału jeszcze nie mam na zimę. Wichura wywaliła wielkie drzewo obok siedliska, to do niego się chcę dobrać w pierwszej kolejności.
Jest suche, leży i blisko – będzie łatwo pociąć i zatargać na ganek. Ganek wprawdzie przecieka przez dach, ale tu drewno zgromadzimy by było łatwo dostępne na co dzień. Myślę o zakupie papy na ten daszek. Rolka kosztuje około 40zł i jest ciężka. Ciekawe, jak ja ją tu przytargam na gospodarstwo.
 
Ja mam lęk wysokości i Franklin też trochę, ale ze strychu da radę wejść na daszek i ponabijać papę gdybym ją kupiła. Papiaki już mam. Byłoby sucho na ganku i drzewo by nie zamakało i łatwiej się paliło w piecu. Franklin trochę umie ostrzyć łańcuchy do pił. On naostrzy, a ja potnę to zwalone przez wichurę drzewo. A może jemu to zostawię? Da sobie radę z leżącym drzewem.

poniedziałek, 12 października 2009

"Ja, robot"

Se obejrzeliśmy „Ja, robot”. Fajne móvie. Tyle, że TV przegięła z reklamami. Niekończące się serie, chyba po 15 minut ciągu reklam. Przegięcie. TV wyczaiła, że duża oglądalność i poszła na całość z tymi reklamami. Przegięcie do kwadratu.
 
Filmuś powyższy to zasłużony relaks po owocnym dniu pracy. Dziś też ładnie ryliśmy w glebie niczym nawiedzone krety ;))) Tak trzeba. Do skutku. Za rok będzie trochę owoca ;)))

Humor chłopski

Komentarz górala na Pierwszym Portalu Rolnym do artykułu „ARiMR jest przygotowana do wypłacania rolnikom płatności obszarowych za 2009 r.” :)))
 
baca s gor
 
a fabrykanty syćkiego co jes lo rolnictfa jus kalkulujom kielo cza bee syćko płonniyś coby te dutki wytargać łot chłopa i to jesce s nawionskom,ale znojdzie sie zafse jakosik mynda społeczno co to bee f szklanym łogupiacu pioć kielo to dutkof mo za te dopłaty,a takiemu to nic jeno s liścia f ryj pszyłozyć ,hej
 
źródło: PPR
 
Nie rozumiem wszystkich poszczególnych słów, ale ogólny sens łapię i zgadzam się z opinią bacy z gór... ;)))