poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Jak mucha w smole

Indianka rusza się dziś jak mucha w smole, ale się rusza :)

Przestało padać. Zrobiło się ciepło. Napoiła zwierzęta. Przywiozła z pola dwie ciężkie taczki siana dla koni zamkniętych w stajni. Muszą na razie być zamknięte w stajni, póki ogrodzenie nie jest skończone. Wypuszcza tylko po jednej, po dwie sztuki – wtedy trzymają się siedliska i łąki przy stajni i brak ukończonego ogrodzenia nie przeszkadza.

Pasie młode gąski. Tzn. ma je na oku, aby lisiura nie poniósł. 


Wytyczyła słupkami plastikowymi ogrodzenie stałe. Udało się wbić kolce w ziemię, ale ledwo wbić i to tylko kolce. Ziemia za twarda, aby kopać. Za mało napadało. Może sobie tylko przygotować stanowisko pracy, a że to też jest dość pracochłonne i ciężkie zadanie – to zabiera jej to trochę czasu i sił.

Indianka wyznaczyła nowy odcinek ogrodzenia stałego. Wyznaczyła go plastikowymi tyczkami.

Ogrodzenie przenośne pod pastuch. Słupki plastikowe wyznaczają miejsca pod wkopanie słupów olchowych.

Już po południu. Trzeba coś przekąsić i odpocząć ździebko, bo jest padnięta i śpiąca znowu. 

No, ale miała szlifować siedzisko do wozu, końcówkę trzonka od wideł oraz kolejne słupki, bo jest ich za mało do wkopania. Ta wszechogarniająca senność ją dobija. Nie może się obudzić :) Ciężkie powieki same opadają. Powłóczy noga za nogą. SPAĆ! 
Może zastrzyk kawy pomoże?

Wyszlifowane zręczną ręką Indianki siedzisko dębowe do wozu drabiniastego

Kolejny słupek ogrodzeniowy wyszlifowany ręką Indianki.
Indianka ma dużą wprawę w szlifowaniu.
Szlifuje szybko i dokładnie.

Flex Indianki. Dysk szlifierski już zużyty. Wymaga wymiany. Póki co, Indianka jeszcze go dobija :)
Na słupki szkoda dobrego dysku, bo i tak się szybko zużyje.
Nowy, niezużyty dysk najlepiej używać do szlifowania płaskich powierzchni, bo dłużej posłuży.
Natomiast podczas szlifowania krzywizn jakby nie uważać -
zawsze się dziabnie krawędzią dysku jakąś nierówność czy sęk i papier ścierny jak i dysk się szybko zużywa.


Green Day - Wake Me Up When September Ends
http://www.youtube.com/watch?v=ci5D5r6ZjXA


Leje, och jakże leje :)

Indianka chyba wyprosiła w niebie ten deszcz :) Nie mogła wbić szpadla w ziemię, nawet kolca od tyczki plastikowej – teraz będzie mogła :)

Ciśnienie atmosferyczne wczoraj musiało być bardzo niskie, skoro ją tak totalnie morzyło. Dzisiaj też czuje się śnięta jak ryba. Śpiąca królewna nie może się dobudzić.

Po ścianie w sypialni leje się woda. Podstawiła miskę, ale to niewiele da. I tak zalewa pokój.

Może jak się wypłacze to niebo doszczętnie, ciśnienie będzie znośne?

Indianka ma mnóstwo pracy i nie może tak spać całymi dniami.

W tej chwili nie ma siły by wstać. Jest słaba jak niemowlę.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Obiadek

Dziś po powrocie z wyprawy do kościoła Indiankę zmógł sen. Przespała parę ładnych godzin. Była bardzo zmęczona. Jednak masz do kościoła na piechotę to spory wysiłek, zwłaszcza gdy się idzie długo i po trudnym spacerowo terenie.

Gdy się ocknęła – zajęła się zwierzyną i szykowaniem obiadu.

Dziś na obiad upiekła sobie kurczaczka z ziemniakami i sosem cebulowym.

Ten piekarnik to kupiła w zasadzie do pieczenia ciast, ale z braku gazu używa go obecnie do przygotowywania obiadów. Jednak, jeśli w tym tygodniu nie trafi się klient na jajeczka – to upiecze wielkie, smakowite ciacho :) Póki prąd jest :D

 

 

Wyprawa do kościoła

Zabytkowy, średniowieczny kościół w Cichym
Odnowiony, zabytkowy, średniowieczny kościół w Cichym

Dziś przy niedzieli, aby uczcić ten święty dzień i robić coś innego niż pracować cały dzień oraz aby pomodlić się za grzeszników, którzy działają na szkodę Indianki i ją krzywdzą – Indianka wybrała się do kościoła, aby poprosić Boga, by oświecił te podłe miernoty i sprawił, aby zaprzestały szkodzić Indiance tak podle. W tym celu Indianka udała się do kościoła w Cichym.
Piękny, zabytkowy kościół. Przepiękne ścienne, sufitowe freski. Indianka mimo, że już była w tym kościele wcześniej – nie mogła się nazachwycać tymi cudownymi malowidłami i kojącymi oczy pastelowymi barwami. Na uwagę zasługują też niezwykle głębokie otwory okienne. Mury tam mają grubość grubo ponad pół metra. 80cm? Być może. Indianka musi zmierzyć kiedyś przy okazji.


Droga do kościoła :)
Droga polna.

Droga asfaltowa na Cichy
Bele siana na polach.
Kazanie było o nadmiernym przykładaniu wagi do pieniądza. Indianka się z opinią księdza całkowicie zgadza. Wielu wokół mieszka, którzy cenią wyłącznie pieniądz i nic innego.
Ich obłęd w pogoni za zyskiem jest tak wielki, że nie dostrzegają drugiego człowieka oraz spraw duchowej wagi.

Klon?


20 jaj

Młode kurki zniosły Indiance 20 jajeczek.

Chłodzą się w lodówce :)

Komu komu, bo idę do domu? :)

Indianka zaprasza na smaczne, zdrowe jajeczka :)

Upalna niedziela

Cóż począć z tak pięknie rozpoczętym dniem ? Słoneczko świeci i grzeje od samego rana. Będzie upał!

Indianka wczoraj się nie wykąpała, bo już śpiąca mocno była, za to dziś rano – a i owszem. Wypluskała się i nawet sobie bicze wodne zafundowała – no, ze szlaufa pryskała wodą po obolałych stopach :) Jedna ze stóp Indianki urażona kolcem. Wbił się głęboko w piętę. Indianka nie wie, czy tam coś się nie ułamało i nie zostało w jej pięcie. Pięta jest bolesna od czasu zakolcowania. Zwłaszcza gdy dłużej pochodzi to jej doskwiera.

Po wczorajszym koszeniu boli też kręgosłupek. W baniaku została resztka paliwa. Trzeba ją zużyć na najsensowniejsze zastosowanie – prawdopodobnie do wykoszenia chaszczy pod pastuchem, aby na całej linii walił porządnie w drucie.

sobota, 3 sierpnia 2013

Upalna sobota


Wczoraj bociuś - jeden z trójki młodych boćków - wyfrunął z gniazda po raz pierwszy.
Dziś zwiedzał teren wokół podwórka.
Poznał się tez z gąsiętami. Gorąco. Stawik wysechł i zamienił się w błoto.
Sobota minęła szybko i pracowicie. Co Indianka robiła?

Wykosiła trawę i chaszcze nad odcinkiem strumyka, podlała kwiaty, posiała i posadziła w doniczkach to i owo,

Cebula cała i piętki. Z piętek też wyrośnie szczypior.


Jedyne miejsce gdzie można obecnie wbić szpadel to wyschnięty stawik.
Jest jeszcze na tyle wilgotny, że można tu kopać i wydobywać torf do donic i skrzynek.
Pod grubą warstwą forfu znajduje się tu lita glina.
Materiał budowlany - spoiwo do kamieni.
Chyba się Indianka zacznie bawić w budowlankę tradycyjną skoro tyle tu tego ma :)


wcześniej oczywiście nakarmiła i napoiła zwierzęta. Sklepała młotkiem odkształcone śmigło od wykaszarki, tak, aż je naprostowała. Naostrzyła ostrzałką. Kosiło aż miło. Trawa tylko fruwała na boki. Ugotowała sobie smaczny obiad na białej kiełbasie, cebuli i z młodymi ziemniaczkami... wyrosłymi w piwnicy :D

Obiadek pieczony na białej kiełbasie, cebuli i młodych ziemniaczkach :)

Orzeźwiająca mięta do picia - w upalny dzień dobra na cały dzień :)


Teraz jest noc i pora na kąpiel, relax i sen :)
Ach, jeszcze tylko trzeba chleb wstawić do pieczenia by był gotowy na jutro rano świeżutki :)




Koszenie ścieżek


Indianka wczoraj wykosiła ścieżkę na łąkę i obkosiła dwa odcinki ogrodzenia.

Tu akurat odcinek który wcześniej kosiła.
Bieżące odcinki są dokładniej wykoszone, bo teren na to pozwolił,
a i wprawa Indianki w koszeniu rośnie z każdym koszeniem i coraz niżej i dokładniej wykasza :)
Szykuje sobie dostęp i miejsce pod nowe słupy ogrodzeniowe. Pastuch mocno wali – czyli wykoszenie chaszczy pomogło zlikwidować przebicia. Jeszcze na jednym odcinku musi dokosić. To może wieczorem, bo wieczorem się łatwiej kosi gdy nie ma już takiej spiekoty.

Żar jest taki i ziemia spieczona tak bardzo, że nie idzie wbić szpadla, ba, nawet kolca tyczki plastikowej.
Z musu Indianka musi zrezygnować z planów kopawczych i zabrać się za zbieranie nakoszonego siana oraz koszenie nowej trawy. W takim upale świeżo skoszona trawa szybko wyschnie. Postanowiła sobie, że skosi ręcznie hektar. Na razie udało jej się wykosić dwa paseczki na 26, czyli jeszcze sporo koszenia przed nią.
Paszarnia powoli zapełnia się sianem luzem. Trzeba będzie to wszystko przełożyć głębiej i mocno ubić, aby się zmieściło więcej siana. Tzn. całe musi się zmieścić :)

Podlała kwiaty, napoiła zwierzęta. Pora uszykować sobie obiad.
Potem naostrzyć wykaszarkę i iść kosić tak długo, jak wytrzyma w tym żarze.
Jak będzie miała dość – wejdzie do stajni, bo tam chłodniej i przełoży siano.

Na naturalnych łąkach Indianki rosną różne, ciekawe rośliny.
Wiele wspaniałych ziół, m.in. krwawnik, rumianek, mięta.
Czy ktoś rozpoznaje tę roślinę? 

piątek, 2 sierpnia 2013

Bociany Indianki

Hałasują. Trzepoczą skrzydłami. Podfruwają. Uczą się latać.



czwartek, 1 sierpnia 2013

Dziura w stropie piwnicy do zacegłowania



Piwnica jest sklepiona. Sufit jest ceglany i chcę by był w tym samym stylu utrzymany.
Do zacegłowania ta oto dziura i jedna mała oraz wejście do piwnicy do wykończenia.
Cena zlecenia do negocjacji. Sposób rozliczenia - gotówka lub towar, lub jedno i drugie.

Paszarnia do remontu

Do wklejenia są luksfery w poniższych otworach okiennych:
Robota dla wprawnego fachowca na 3 dni.
Oferta za 300 zł brutto.

Fugi mają mieć po 5 mm grubości, białe, ze specjalnego elastycznego kleju do luksferów.
Bez plastikowych prowadnic. Musi być użyte zbrojenie z drutu nierdzewnego.
Luksfery po wstawieniu mają być umyte i czyste. (w tej chwili są czyste).
Fachowiec musi mieć swoje narzędzia i przybory typu wiaderko itd.
Za usługę płatne po wykonaniu zadania, usunięciu ewentualnych usterek i umycie luksferów przybrudzonych fugą czy cementem (lub czymkolwiek).

Zapraszam do współpracy rzetelnych, starannych wykonawców.

tel. 511945226
PolskaNatura((@))tlen.pl
(usuń nawiasy)

Okno o wymiarach ok. 120cm x 120cm. Kratę w całości wyrwać.
Będzie potrzebna gdzie indziej.

To okno już jest wokół z grubsza obrobione i wyrównane.
Być może będzie trzeba przyciąć cegłę aby więcej światła wpuszczać do środka przez luksfery.

To okno już jest wokół z grubsza obrobione i wyrównane.
Być może będzie trzeba przyciąć cegłę aby więcej światła wpuszczać do środka przez luksfery.

Tutaj trzeba wybrać cegłę, wstawić belkę wzmacniającą strop nad oknem,
wstawić luksfery w miejsce cegieł. Wykończyć starannie wokół. 

Tutaj trzeba wybrać cegłę, wstawić belkę wzmacniającą strop nad oknem,
wstawić luksfery w miejsce cegieł. Wykończyć starannie wokół. 

Tutaj trzeba wybrać cegłę, wstawić belkę wzmacniającą strop nad oknem,
wstawić luksfery w miejsce cegieł. Wykończyć starannie wokół.


Odcinek ogrodzenia


Powrót do normalności, czyli do prac gospodarskich. Indianka zostawiła wczoraj świat cyborgów cyborgom i wróciła ciałem i duszą do swego ranch’a.

Indianka dzisiaj zajęła się odcinkiem ogrodzenia, który wymaga uporządkowania i rozbudowy. W zasadzie to zajęła się kilkoma odcinkami – z musu, bo potrzebowała ściągnąć z nich drut aby rozciągnąć go na tym wybranym odcinku.

Pod nimi też trawę wycięła częściowo, bo i one będą przerabiane na stałe ogrodzenie, gdy tylko upora się z tym aktualnym odcinkiem.

Trawa pod ogrodzeniem pięknie i starannie wykoszona ręką Indianki ;)

Wykosiła trawę pod tym odcinkiem. Zaniosła ją królikom i kurom oraz koniom.
Dokręciła izolatory. Połączyła odcinki drutu. No i musi coś zjeść, bo ją ssie.
Kurczaki i gąski latają po podwórku i wokół siedliska. Indianka ma na nie oko.
Naostrzyła osełką noże do wykaszarki i je naprostowała młotkiem, bo się powyginały. Dolała czerwonego oleju do benzyny i wlała do wykaszarki mieszankę. Wstawiła sobie do gotowania jakiś szybki obiad i idzie kontynuować pracę z odcinkiem/odcinkami ogrodzenia. Jej cała uwaga jest skupiona na jednym odcinku, ale w sumie pracuje na kilku.

Weszła do domu i zrobiła sobie na prędce przekąskę, póki jeszcze obiad się gotuje. Zalała płatki owsiane wrzątkiem, wymieszała z dżemem jabłkowym, dodała cukru do smaku, bo lubi słodko (no czymś trzeba sobie osładzać to życie) – i właśnie zajadała, gdy na podwórko wkicał biały królik którego dojrzała przez okno gabinetu. Wzięła karmę królicza do miseczki, wyszła z domu i kierując się w stronę królika ostrożnie zbliżyła się do pół dzikiego zwierza. Nigdy nie pozwolił się dotknąć, ale pozwalał się zbliżyć nawet na odległość 1 metra, ale nie bliżej. Indianka pokazała mu smakołyk.

Postawiła go z dala od siebie, by się nie lękał poczęstować. Króliczek spróbował. Zasmakowało mu. Zaczął zajadać. Potem wycofał się nieco, ale nadal był w pobliżu Indianki. Indianka przesunęła miseczkę bliżej siebie ;) Wzięła garść granulek i kusząco nimi podrzucała. Króliczek znowu się skusił i bardzo ostrożnie się zbliżył. Indianka równie ostrożnie i powoli zmieniła pozycję ciała, by móc ruszyć błyskawicznie do ataku. Siadła sobie niewinnie na piętach i po chwili spokojnego i niepozornego przyczajenia - raptownie capnęła królisia za uszy, a drugą ręką za grzbiet. Krzyknął i wierzgnął. Indianka mocno złapała uciekiniera i zaniosła do króliczarni, gdzie wpuściła go do boxu z innymi królikami. Wsypała tam im też tę samą smakowita karmę.

środa, 31 lipca 2013

Wycieczka na Komendę


Dziś z samego rana, gdy Indianka wyszła na dwór by wypuścić wszystkie zwierzaki na wybieg – niespodziewanie zajechał radiowóz. Policja olecka.

Indianka za plexi :))) Nie, żeby groźna była i zagrażała szyjom panów policjantów.
Taki wóz dostali do przywiezienia Indianki :)

Dwóch bardzo miłych, kulturalnych i cierpliwych panów policjantów poprosiło niezwykle grzecznie Indiankę, by zechciała się z nimi udać na komendę celem złożenia zeznań w sprawie zajść z Giżycka. Dostali powiastkę z komendy w Giżycku, by Indiankę przesłuchać.
Indianka pozamykała wszystko co zamknąć trzeba było i udała się wygodnym autem do Olecka. Nikt na nią się nie rzucał, jej nie skuwał, nie tłukł, nie wlókł po ziemi jak worek kartofli i nie straszył. Policjantki z Giżycka powinny przyjść na Komendę w Olecku na szkolenie by nauczyć się, jak postępować z obywatelami.



Bardzo uprzejmi panowie policjanci specjalnie dla Indianki uruchomili wiertaczki aby się nie udusiła.
Nalegali także, żeby od razu mówiła jakby się źle poczuła w tym zamkniętym pomieszczeniu.
Ale rano nie było duszno. Panował orzeźwiający chłodek. Dodatkowo wiaterek z wiatraczków sprawił, że Indianka nie dusiła się na tyle radiowozu. Poza tym nie była pobita i wciągnięta przemocą do ciasnego pomieszczenia bez tlenu, więc nie miała niebezpiecznie podwyższonego ciśnienia i uczucia suchości w gardle.



Indianka kryminalistką. Jak żyje, jeszcze w takiej roli nie występowała ;)))

Została oskarżona o skopanie wyszkolonych policjantek z Giżycka 
pod schroniskiem dla psów w Bystrym, 
o ich nawalenie piąchą po pysku i zbluzganie ;)))
Chwała bohaterce! :)))


Po złożeniu zeznań, Indianka kupiła łańcuchy do wozu konnego, aby zaprząc wygodnie konia, na zaczepy nie starczyło kasy, ale łańcuchy już ma. Załatwiła jedną sprawę w KRUSie, trzy sprawy w ARiMR, zaszła do przeniesionego sklepu budowlanego by zorientować się co mają i w jakich cenach oraz by znaleźć wykonawcę okien luksferowych i kogoś do naprawy stropu w piwnicy paszarni. W pobliżu sklepu spotkała znajomego veganina i wraz z nim i jego znajomą wróciła na rancho, gdzie wypili kawkę i porozmawiali ździebko. Indianka dała obiecaną dynię w słojach. Pastę dyniowo-grzybową na chleb i dynię na słodko do naleśników. Veganin też kupił swojej rodzinie i gościom jajeczka indiańskie. Dzisiaj się uzbierało 21 sztuk. 20 jaj po 60 groszy i jedno gratis.



"Schody do nieba", czyli do Wydziału Kryminalnego Policji w Olecku :)
Drewniane, zabytkowe. Zapewne pamiętają jeszcze dawnych Prusaków.

Widok Komendy w Olecku  z piętra kryminalnego :) Ładne dachy mają. Nowe.

Spacer z Komendy mostkiem ku KRUSowi. Indianka obskoczyła wczoraj kilka instytucji.
 Jak już znalazła się niespodziewanie w Olecku, to trzeba było tę okazję optymalnie wykorzystać.
Rzeka w Olecku. Płytka. Chętnie pływają nią kaczki. 
W KRUSie Indianka nie była jedyną zbuntowaną rolniczką. Był tam także wkurzony młody rolnik, który miał żal do KRUSu o to, że KRUS nie chciał umorzyć mu zaległości.

“Przepraszam, że jestem rolnikiem!” – wołał rozgoryczony.
Tymczasem Indianka poinformowała KRUS, że nie wie za co mu płaci, skoro emerytury rolniczej i tak się nie doczeka. Według niej, KRUS to instytucja niewiarygodna. Bierze pieniądze za friko, podczas gdy rolnik zasuwa cały dzień od świtu do nocy by zarobić na te pieprzone haraczyki. Poza tym stwierdziła, że woli, aby jej kasa została w jej kieszeni, bo tam jest jej miejsce. Indianka wyraziła zdanie, że nie stać ją na to, by utrzymywać taką dużą instytucję jak KRUS, a pieniądze ze składek są jej potrzebne chociażby na remont domu czy stajni.

Rolnik za nią wtórował jej i przytakiwał. :)


Natomiast wzburzona pani kierownik KRUS powiedziała Indiance, że żyje w PRLu i musi płacić KRUS czy ją na to stać czy  nie :D Indianka nieśmiało zauważyła, że PRLu już nie ma.  Żyjemy w Polsce demokratycznej, obywatelskiej i obywatel się liczy i jego dobro, a nie komunistyczny reżim i jego tyranistyczne wytyczne.

Z KRUSu Indianka udała się do ARiMR mijając po drodze szpital olecki.
Leżała w nim kilka lat temu, gdy miała wypadek na gospodarstwie.
Mimo wypadku nie dostała odszkodowania, ani nie umorzono jej składek KRUS.
KRUS to bezduszny beton. 

Natomiast w ARiMR zaobserwowała rosnącą biurokrację jako objaw nasilającego się w Polsce faszyzmu unijnego. Pracownicy robią co im szefowie każą. A szefowie każą coraz bardziej się czepiać pierdół. Indianka musiała poprawić dokumenty. Rozpisać dwie działki w czterech rubryczkach i dodać słowo “wieloletnie”, bo by nie dostała dotacji, jakby tego słowa nie dodała. Normalnie masakra. Krzywa absurdu unijnego rośnie.


Unia w Polsce realizuje politykę zaboru kasy rolniczej pod byle pretekstem. Wystarczy jedno nie użyte, lub niewłaściwie użyte słowo, by stracić szansę na dotacje mimo, że rolnik uprawia ziemię zgodnie z dobrą praktyką rolniczą. 

Pora zmienić władzę w Polsce na bardziej proludzką. Pierdoły nie powinny górować nad dobrą praktyką rolniczą i dobrem rolników i ich rodzin. Ta władza co jest, coraz bardziej robi się zimna, nieludzka i cyborgowata i takie cyborgowate traktowanie ludzi narzuca rozmaitym urzędom i instytucjom. 

Traktuje ludzi koszmarnie przedmiotowo i z wielkim lekceważeniem i brakiem zrozumienia i poszanowania człowieka jako jednostki oraz z lekceważeniem elementarnych praw i potrzeb człowieka. 

Pracownicy ARiMR to ludzie mili, ale ilość narzucanych im upierdliwych, biurokratycznych bzdetów, które z kolei przerzucają na rolników robi się uciążliwa. Rolnicy powoli zaczynają się czuć jak uczestnicy obozu karnego, a nie jak szczęśliwi beneficjenci systemu dopłat unijnych mających na celu wspierać rolnictwo i rolników.


Jeszcze kilka zaległych spraw papierkowych jest na głowie Indianki. Musi się nimi zająć w tym tygodniu. Pewnie jutro.

wtorek, 30 lipca 2013

Dwa pisma

Indianka stworzyła dwa pisma i dwa ogłoszenia. Czas ucieka. Trzeba się streszczać zanim prąd wyłączą.

Chciała dzisiaj napisać kilka pism, ale jest już 15.00, a ona znużona ślęczeniem nad pismami i wyszukiwaniem załączników.

Także bilans papierowy na dziś dzień to:

  • Dwa pisma
  • Dwa ogłoszenia

Musi się zdrzemnąć i potem spróbuje jeszcze coś napisać i chociaż jedną płachtę siana przyciągnąć z pola.

Zamienię piłę marki Stihl MS 211 na maszyny konne


Zamienię piłę marki Stihl MS 211 na maszyny konne lub sprzedam za 1000zł do negocjacji. Piła jest około dwu/trzyletnia. Zapłaciłam za nią 1300 zł.
Była niewiele używana, Jest po przeglądzie technicznym. Sprawna.



Zamienię na sprawne maszyny konne do użytku takie jak:
  • kosiarka konna
  • zgrabiarka konna
  • przewracarka konna
  • żniwiarka konna
  • siewnik konny
  • przodek konny
  • pługi konne na kółkach - jedno lub dwuskibowy i inne przydatne maszyny konne
  • żarna
  • śrutownik
  • sanie
  • wóz konny
  • sieczkarnia
  • krosna
  • kołowrotek
Piłę ewentualnie zamienię na pszenicę lub usługę budowlano-wykończeniową.
Mam luksfery do wklejenia i podłogę w paszarni do naprawy.

tel. 607507811,
email: RanchoRomantica  ((@))  vp.pl
GG: Indianka Mazurska



Indianka bez prądu

Szykują się jeszcze chudsze i cięższe lata. Tym razem lata bez prądu, bez Internetu, bez chleba, bez światła, bez kontaktu ze światem i ludźmi życzliwymi w nim mieszkającymi. Przyszedł rachunek za prąd. Na niemal 5.000zł. Niebawem Indianka zniknie z sieci na kilka lat, bo nie jest w stanie opłacić tak kosmicznego rachunku. Nie sądziła, że dogrzewanie kurcząt elektrycznymi kwokami aż tak zakosztuje :(((
Indianka za tydzień pogrąży się w ciemnościach i niebycie internetowym...


Nie będzie już pieczonego chlebka z piekarnika elektrycznego – nie będzie :(

Poranna kawa


 Indianka pije poranną kawę i planuje dzień. Już zabrała się za porządki. Wyniosła z przeładowanego gabinetu stosy książek i poradników rolniczych, zielarskich i hodowlanych. Znalazła ładowarkę do wkrętarki. Złożyła reklamację wykaszarki oraz padniętego pisklaka.

Pora zabrać się za wszystkie zaległe papierkowe sprawy póki prąd jeszcze jest.
Trzeba przekopać wszystkie sterty papierów i zrobić z tym porządek.

Indiańska Metoda Małych Kroczków - uruchomiona.
Indiańska Metoda Mimochodem - uruchomiona.
Indiańska Metoda Efekt Motyla - uruchomiona.
Indiańska Metoda Systematyczność – uruchomiona.
Indiańska Metoda Racjonalnej Alokacji Sił, Czasu i Środków - uruchomiona.
Indiańska Metoda od Małego do Dużego Zadania - uruchomiona.

Warto też wpaść w szczeciński rytm załatwiania spraw niemożliwych czyli szybko i skutecznie :)
Na Mazurach Indianka oklapła z powodu nadmiaru pracy i przygnębiających zdarzeń. Trzeba z siebie wykrzesać dawną energię i wigor. Pogoda piękna, ale trzeba pogrzebać w papierach.

Kury i kurczaki nakarmione i napojone. Gęsięta na wybieg wypuszczone – skubią trawę aż miło. Kot i pies nakarmione suchą karmą. Kozy i owce pasą się na łące. Konie w stajni z wyjątkiem Indiany, do której Indianka się powoli przymierza. No, ale dzisiaj jak zacznie przewalać papiery, to jej czasu nie starczy na trening konia i próbę zwożenia siana...

Ale... zobaczymy
:) Jeśli Indianka będzie się czuła na siłach aby zaatakować Indianę i wóz – to zaatakuje. Tak czy inaczej Indianka nie może siedzieć cały dzień przed komputerem, bo dostanie bzika. Musi wyjść na dwór i się przejść, coś porobić fizycznego. Dotlenić się. Dotlenić swoje płucka.

Roboty multum – i fizycznej i papierowej. Roboty na 10 osób, a nie na jedną.
No, ale trzeba swoim czasem i siłami rozsądnie zarządzać czyli stosować 
Indiańską Metodę Racjonalnej Alokacji Sił, Czasu i Środków 

Nie wiem czy wiecie, ale na pewno nie wiecie, że Indianka z zawodu jest także technologiem czasu pracy taśmowej i na akord :) Wie jak zorganizować sobie i innym płynnie pracę, by dzień pracy był wydajny :)
Kury do tej pory zniosły 10 jaj i to nie koniec. Chętny ktoś do kupna smacznych, świeżych jajeczek od indiańskich kur??? :)

Za jedyne 60 groszy od jajeczka :) Jajeczka od młodych kurek, ale trafiają się wśród nich także jaja od starych kur – ogromne jaja :)

Myśl dnia:
Nigdy nie jest tak, że nic nie można zrobić w trudnej sytuacji :)

Jak dawny kapitan i szef Indianki prawił:
"Jeśli nie możesz rozwalić muru głową, ani go przeskoczyć - zrób krok w tył i... obejdź go dookoła :)"

niedziela, 28 lipca 2013

Sprzedam stajnię do przeniesienia


Sprzedam zabytkową poniemiecką dużą kamienną stajnię do przeniesienia

  • kamień łupany duży i średni,
  • biała cegła,
  • pomarańczowa dachówka
  • krokwie (stan dobry)
  • łaty (w bardzo dobrym stanie)

Cena stajni: 60.000zł do negocjacji,
Ze stajni wyjdzie 6 mieszkanek po 10.000zł/mieszkanko

tel. kom. 511945226, rajdy.konne (@) vp.pl

GG: 20473683, Indianka Mazurska


Front stajni do przeniesienia. Stajnia ma ok. 100 lat, może więcej. W środku także są ściany kamienne i ceglane, które dzielą stajnię na 3 duże pomieszczenia, oraz na kilka małych boksów.


Łaty są w bardzo dobrym stanie. To słowa cieśli i stolarza, które je oglądał z bliska.

Stajnia na sprzedaż do przeniesienia
Krokwie na sprzedaż, biała cegła, łaty. Cała konstrukcja dachu.





Tradycyjna, drewniana konstrukcja dachu.


Komin, krokwie, belki, łaty, cegły.

Chciałam wyremontować. Składałam wnioski o pomoc unijną, ale ci z gminy nie przysłali komisji do szacowania strat i dotacja przepadła :(

Szkoda pięknego, zabytkowego budynku, ale co robić? Mam czekać aż się sam zawali?
Nie mam kasy na remont budynku i mieć nie będę. Już mi to załatwił lokalny kierownik z ARiMR z Olecka.

A tak ktoś sobie go rozbierze i postawi na nowo na swojej ziemi. Ewentualnie wymieni parę krokwi albo postawi trochę mniejszy budynek, bo ten to jest ogromny. Można z tego naturalnego materiału zbudować piękny, niezniszczalny dom tanim kosztem.

Jeden z moich sąsiadów tak zrobił. Rozebrał starą oborę i postawił w nowym miejscu. Przewiózł materiał z gospodarstwa na gospodarstwo i tam mu postawili z tego materiału nowy budynek, też oborę. Służy mu ona po dziś dzień i wygląda lepiej niż oryginał :)

Nowe materiały budowlane są cholernie drogie. Byle gówno kosztuje majątek.
A tutaj cały niezbędny do budowy domu materiał w jednym miejscu i za pół ceny.


Duże pomieszczenia przedzielone kamiennymi, grubymi ścianami.

Dodam, iż jestem właścicielką dwóch stajni. Tutaj fotografie stajni białej. 
Ta druga nie jest do rozebrania i sprzedaży, albowiem jest w bardzo dobrym stanie i co ważniejsze, jest bardzo pięknie wykonana. Misterna robota, której już nikt nie wykonuje współcześnie. Druga stajnia jest z pomarańczowej cegły i kamienia.
Obecnie zimą trzymam w niej zwierzęta. Latem jest do wynajęcia:



******

Odpowiedź na komentarz colorado, bo mi tam się nie mieści :)

Podoba mi się twoja retoryka colorado :) Widzę, że idziesz w moje dosadne ślady :D

Oczywiście, że jajo gospodarskie jest cenniejsze, bo jego produkcja jest droższa.
Kura gospodarska ma o niebo lepsze warunki chowu – lepsze i droższe. Dostaje najlepszą możliwą paszę – paszę naturalną wyzbieraną z łąki czy podwórka oraz pszenicę chłopską, polską, bez szkodliwego GMO. Także generalnie chłopi trzymają kury dla siebie by mieć jajka dla siebie. Oddając kupującemu swoje jajo – dają coś cennego, a nie masowy towar. Także taki kurczak chowany sposobem gospodarskim rośnie dłużej by stać się kurom, bo bez pasz przyśpieszających wzrost (bez hormonów wzrostu), ale dzięki temu rośnie naturalnie i jest zdrowszy. Jako kura daje zdrowsze jaja. Bardziej pracochłonny proces produkcji jaj przy dużej jakości takich jaj musi się różnić w cenie.

Powiem, że mi też się tak kiedyś wydawało, że jajo z gospodarstwa powinno być tańsze niż w sklepie. Teraz rozumiem, dlaczego nie jest.

Kura domowa dostaje najdroższą, najwyższej jakości paszę. Moje dawniej gdy miałam mleko kozie – dostawaly kwaśne mleko kozie do picia oraz serwatkę.
To jest droga pasza. Dostawały też oczywiście kupną pszenicę, gdzie w moim przypadku była bardzo droga, bo kupna i przywieziona za dodatkową opłatą – akurat wtedy taksówką z innej gminy, bo w pobliżu nie było czystej pszenicy.
Czystej w sensie – bez innych zbóż.

Moje kury żerowały na całym gospodarstwie. Miały wolny wybieg. Chodziły nad rzeczkę, na łąki. Skubały ile chciały cały dzień. Aż nadleciały jastrzębie i wytłukły wszystkie moje 40 kur. Taki chów naturalny jest drogi przez takie czynniki. Tu na Mazurach koniecznie trzeba budować wybiegi dla drobiu, inaczej lisy i jastrzębie wybiorą drób bardzo szybko. Dodatkowym utrudnieniem jest nierówny teren. Postawiłam kawałek ogrodzenia przed domem, a wokół domu nie wiem jak mam je postawić, aby było szczelne i wyglądało jako tako, bo jest duża stromizna w kierunku dolinki i są strome górki. Pewnie siatka tutaj nie zda egzaminu tylko będę musiała robić przęsła szczebelkowe.

Podobnie z mlekiem jest. Kupując litr mleka od gospodarza wprost od krowy dostajesz pełnowartościowe, pełnotłuste mleko. Z tego litra mleka w mleczarni robią litr mleka i masło lub ser, a sprzedają ci litr mleka zubożonego tzw. chude.
Mleko chłopskie jest smaczniejsze, zdrowsze, pełniejsze. Pełnowartościowe.
Powinno kosztować drożej niż litr mleka w sklepie. Jeśli kosztuje tyle samo co litr mleka w sklepie to i tak tanio za nie płacisz.

Mieszczuchy dziwią się, że chłop chce zarobić. Ale gdybyś ty mieszczuchu musiał się tak narobić przy bydle i drobiu aby mieć pełnowartościowe produkty spożywcze – to byś policzył za te produkty 100 razy więcej, bo byś miał w pamięci swoją harówę całoroczną i koszty oraz nakłady poniesione na tę produkcję rolną.

Mieszczuch myśli, cwaniakuje. Skoro w mieście są różne gratisy, promocje to i na wsi tego się spodziewa. Niestety, nie ma tak. To wszystko kosztuje finansowo i fizycznie. Ktoś się musi przy tym narobić i ponieść ryzyko hodowli, aby coś wytworzyć. Kury na wsi generalnie trzyma się dla siebie, a sprzedaje tylko nadwyżki jaj. Na wsi darmozjadów nie lubią. Tu aby coś wytworzyć trzeba się narobić, spocić, naryzykować. Nikt ci na wsi nie da nic za darmo.
Gościnność polska? Moi Dziadkowie byli bardzo gościnni i serdeczni, hojni. Chętnie dzielili się z rodziną i przyjaciółmi swoimi dobrami, głównie spożywczymi. Mieli fantastyczne żarcie. Smakowite. Zdrowe. Po prostu cudowne.

Tutaj nikt ci nic za darmo nie da. Jeśliś miejscowy i odpracujesz – to i owszem.
Nie sądź, że ktoś na wsi jest zoobligowany do tego, by cię karmić za darmo. Gospodarstwa to nie opieka społeczna ani instytucje charytatywne. Nam rolnikom nikt nie pomaga ani nie sprzyja. Kredyty? Nieosiągalne. A te co są osiągalne to są lichwiarskie i grabieżcze. Przy produkcji rolnej nie ma kokosów a banki pobierają kokosowe prowizje i odsetki od swoich pożyczek. Ja 6 lat temu wzięłam kredyt na zakup drzewek owocowych i do tej pory go spłacam, bo jest tak niekorzystnie oprocentowany i skonstruowany, że nie mogę go spłacić szybciej.

Płacę w racie większość odsetek, a od pożyczonego kapitału są naliczane ciągle nowe odsetki. Nie mogę się od tego kredytu uwolnić. Jestem niewolnicą banku  Unia? Dotacje unijne? Wielka ściema. Wszystko tak jest urządzone, by ten pieniądz trafiał do producentów środków obrotowych niezbędnych przy produkcji rolnej, czyli na zakup maszyn, urządzeń, wyposażenia, materiału hodowlanego, koszty weterynaryjne, koszty suplementów, koszty adaptacji budowlanych, materiałów budowlanych itd.

Niedawno zadzwonił bank i zaproponował pożyczkę w kwocie 7.000zł. Miałabym za nią zapłacić 36.000 zł. Opłaca się? To są lichwiarskie pożyczki. Lepiej je omijać jak cuchnące łajno.

Inna opcja aby dostać kredyt niżej oprocentowany to – zadłużyć hipotekę gospodarstwa. Szacują gospodarstwo poniżej jego realnej wartości, np. 1/10 wartości gospodarstwa i na tej podstawie udzielają ci kredytu. Jak ci się noga powinie, a w rolnictwie to jest częste, że coś może pójść nie tak  - np. mogą spaść ceny na dany produkt, a proces produkcji jest długi i kosztowny np. mięsa wołowego i jak zacząłeś ten proces to mimo spadku opłacalności musisz dokończyć i wtedy sprzedajesz swój produkt poniżej kosztów produkcji– to wtedy stracisz gospodarstwo – oddasz im za półdarmo swój majątek. Domów nie chcą brać w hipotekę, tylko całą ziemię. Tacy są pazerni.

Na rolników czyha wiele pułapek w które prości chłopi niekiedy brną i tracą majątki. Ja nigdy w życiu więcej nie wezmę żadnej pożyczki. Na pewno nie tak oprocentowanej, jak mi proponują. Ogólnie to mam pożyczkowstręt. Przez te pożyczki spać nie mogę spokojnie.


Pierwsze sprzedane jaja!

Kupili państwo z Olecka, którzy przyjechali na ryby obok do sąsiada. Złowili karpika i 10 karasi. Spotkali Indiankę, gdy ta zawzięcie kosiła pobocze przed wjazdem na jej gospodarstwo, aby miejscowi nie plotkowali, że “jest  o s t a t n i a,  bo ma niewykoszoną trawę”.




“My tu się wczasujemy, wypoczywamy, łowimy rybki, a pani pracuje” – zagadnął wędkarz.
“No właśnie! I gdzie tu jest sprawiedliwość?” – odrzekła umordowana koszeniem Indianka.

Niestety, Indianka miała tylko 10 jaj na sprzedaż. No, ale powoli wszystkie kurki zaczną się nieść i jaj będzie więcej. Państwo chcieli kupić 60 sztuk. Z musu zadowolili się tymi dziesięcioma jajeczkami po 60 groszy za sztukę. Jajeczka nieduże, bo kurki młodziutkie, więc Indianka opuściła cenę, choć jej koszt zakupu kurcząt, odchowania ich i zakupu zboża jest duży i w zasadzie nie opłaca jej się sprzedawać tych jaj w tak niskiej cenie. No, ale w ramach promocji – niech straci.

W wiejskim sklepie jaja z przemysłowej fermy są po 50 groszy za sztukę, ale to są jaja od kur karmionych paszą GMO, bo to widać po skorupie. Jest nienaturalnie ciemna. Zapewne duża zawartość kukurydzy GMO w tej paszy jest. Wszystkie gotowe pasze sprzedawana w Polsce zawierają rośliny GMO takie jak kukurydza, soja. Tylko hurtownie oferujące pasze GMO są skłonne dawać swój towar rolnikom na kredyt, więc fermiarze kupują właśnie takie pasze.

Inaczej jest w przypadku drobnych gospodarstw, które trzymają po kilka / kilkanaście sztuk kur. Tutaj nikt nie kupuje gotowych pasz, bo przy zakupach w małych ilościach są bardzo drogie, poza tym większość gospodarstw ma swoje zboże, więc korzysta z niego przy karmieniu drobiu. Daje się pszenicę i puszcza kury na całodniowy żer na wybieg lub podwórko. Jaja od takich kur są smaczniejsze i naturalnie zdrowsze. Niekiedy daje się także taką gotową kupną paszę, bo ma ona wszystkie niezbędne składniki potrzebne kurom do produkcji jaj. Ale to raczej na zasadzie suplementu niż głównej paszy. Główna pasza to pszenica i dobry wybieg pełen smakowitych roślin i owadów. Owadów smakowitych dla kur, które ścigają je pasjami przez całe podwórko :)

Indianka zamiast wymarzonych jaj zjadła dziś na obiad ziemniaki ze skwarkami i ostrą papryką. Danie proste, skromne, ale smaczne. Jaja zbiera dla klientów.

Indianka odkryła, że fotki z komórki są ostrzejsze, niż te z aparatu foto :)
Tyle, że komórka ma małą pojemność na zdjęcia, a aparat sporą.

Musi zapłacić rachunek za Internet i słony rachunek za prąd, za dogrzewanie kurcząt lampami. Za sam prąd będzie kilka tysięcy do zapłaty :(

Na jutro piecze chleb.

czwartek, 25 lipca 2013

Kosa

Poczciwy chłop, który Indiance pomagał przy koniu, pomógł też złożyć kosę.

Nie był nią zachwycony. Stwierdził, że jest nieprawidłowo zagięta i nie da się nią kosić. Stwierdził, że to metalowe kosisko nie daje możliwości prawidłowego ustawienia kosy względem kosiska. Mówił, że tylko drewniane kosisko da się tak dopasować z kosą, że kosa tnie prawidłowo. No, ale drewniana kosa Indianki jest uszkodzona. Brakuje tam jednej zużytej części – metalowego pierścienia, który spaja kosę z kosiśkiem.

Spróbowali klepać nową kosę nowokupioną do klepania kos babką. Z kolei babką chłopina był zachwycony. Takiej jeszcze nie widział.

Chłop doradził Indiance, aby odpuściła sobie kosiarkę i zgrabiarkę konną, bo według niego jej konie nie sprawdzą się w tym sprzęcie. Za ciężki i za ruchliwy.

Kosiarka bardzo ciężka, a zgrabiarka telepie się po polu i podskakuje i tylko bardzo flegmatyczny koń nie zwraca na to uwagi i znosi to z cierpliwością.

Poza tym wczoraj dzwonił fantastyczny człowiek z Białegostoku, który poświęcił wiele swego cennego czasu by podzielić się z Indianką swoimi doświadczeniami. On odradzał Indiance ten sprzęt też. Mówił, że taka maszyna jak kosiarka konna strasznie ciężka jest i męcząca w eksploatacji. Że trzeba często ostrzyć ją w polu podczas koszenia lub zmieniać noże i że generalnie obsługa takiej maszyny to robota dla 2-3 silnych chłopów.

Indianka przyjęła to do wiadomości, ale jeszcze waha się.

Próba polowa klaczy

Indianka duma nad dzisiejszym pochmurnym, acz ciepłym dniem.

Cóż dzisiaj dokonała? Rano odbyła się próba polowa klaczy Indiany. Pociągnęła dwie niebywale ciężkie kłody – dwie bardzo grube gałęzie dębowe. Każdą osobną ma się rozumieć. Zostały pociągnięte spod dębu do stajni, gdzie mają zostać poddane okorowaniu przez gryzące je konie, a następnie wykorzystane do budowy sań, wozu, mebli lub w stolarce budowlanej.

Do wozu nie zaryzykowali podpiąć Indianę. Poczciwy chłop, który Indiance pomagał przy klaczy, ma nieco ciężką rękę do koni – jak to chłop do chłopskich ciężkich kobył zimnokrwistych o flegmatycznym temperamencie.

Indiana jednak wymaga bardziej finezyjnego traktowania. Jak to lekki koń gorącokrwisty. No, ale mały trening miał miejsce. Koń się oswaja z tym, że coś ma na grzbiecie, w pysku i że coś mu dynda tu i tam lub plączę się wokół nóg.

Indiana pcha się niesamowicie na osobę, która ją prowadzi za uzdę lub uwiąz. O ile to nie jest wielkim problem przy spacerku samego konia z osobą prowadzącą, o tyle w przypadku ciągnięcia czegokolwiek robi się to niebezpieczne. Dlatego nie odważyli się podpiąć Indianę do wozu dziś.

Także siana nie udało się póki co wozem zwieźć, ale mały trening klaczy miał miejsce. Nie do końca wiadomo czy pozytywny czy negatywny, bo koń w pewnym momencie zaczął wierzgać nogami – czyli miał dość. Oby się nie zniechęciła do pracy. No, ale trening nie trwał długo, więc koń się nie umęczył, więc nie powinien mieć bardzo złych skojarzeń.

Trening ten miał na pewno dobry wpływ na Indiankę. Indianka myśli, że da radę sama zaprząc Indianę do wozu i ją poprowadzić. Oczywiście, najpierw trzeba z Indianą codziennie trochę popracować, przede wszystkim nauczyć ją chodzić prosto i nie pchać się na osobę prowadzącą.

Indianka wypuściła kury na dwór. Uradowane. Ale jaj więcej dziś już nie będzie, bo znowu niosą się w chaszczach. Bardzo chętnie żerują na dworzu, ale muszą się nauczyć znosić jaja w kurniku, a nie poza nim.

Kurczaki wybrały pobyt w kurniku. Tylko ze trzy sztuki wyszły na spacer. Wrzuciła im do kurnika mnóstwo zielska, aby miały co dziobać. Chętnie się tym zielskiem zajęły.

Indiana zaraz po treningu puszczona na pastwisko. Żeruje.

Indianka dała radę jeszcze rozsadzić flance. Z jednej skrzynki wyszło 4.

Nie jest pewna, co to jest. Czy sałata ozdobna, czy jakaś roślina ozdobna.

Zapomniała, co w tej skrzynce posiała, a nie ma etykiety. Tak czy inaczej - rośnie to. Gorzkie, więc raczej niekoniecznie sałata. Chyba, że to taka gorzka odmiana sałaty.

Nasturcje kwitną. Daleko im jeszcze do bujności i zwieszania się ze ściany, ale i to nastąpi jeszcze przed końcem lata.

Indianka rozebrała plastikową siatkę przy kurniku, bo i tak już była porwana.

Pora na coś solidniejszego.

Indianka musi w końcu te słupy wkopać i zwozić dalej siano taczką do stajni, ale dziś już ma dosyć pracy. Jest zmęczona i senna. Chce odpocząć. Położyć się.

Już wieczór.

środa, 24 lipca 2013

Uroczysta inauguracja sezonu jajecznego ;)

Zdrowe, smaczne jaja od mazurskich, szczęśliwych kur podwórkowych :)

Indianka niniejszym obwieszcza zapoczątkowanie nowego 
(po kilkuletniej przerwie) sezonu jajecznego
Ongiś Indianka miała wiele, wiele wspaniałych, zdrowych jaj, 
którymi szczodrze dzieliła się z dobrymi znajomymi.

Na darmowe jajeczka mogą liczyć ci,
którzy ją wsparli w ciężkich chwilach.
Proszę się przypominać :)

Pozdrawiam serdecznie,
Indianka :)

wtorek, 23 lipca 2013

Pierwsze jaja


Noooo, nareszcie kury zaczynają się nieść! :) Dziś pierwsze 5 jaj :)
Jakby gaz był, to by Indianka jajecznicę usmażyła, ale póki co ugotuje je na twardo w czajniku elektrycznym :)
Indianka zrobiła małe przemeblowanie w kurniku. Zbudowała dodatkowe gniazda dla kur, a istniejące udoskonaliła.


Karmi dobrze kury pszenicą, zielskiem, kredą pastewną – to się w końcu zaczęły odwdzięczać :)
Trzeba będzie im kurnik wybielić wapnem i okna umyć porządnie, aby było jaśniej i sterylniej.


Pierwsze swojskie jaja od własnych młodych kurek... :)
Yahoo! :) Jak cudownie! :D
Ufff... Indianka zwiozła dwie kopiate taczki siana z dalekiego pola. Wieje. Zwiewa siano z taczki, ale za to dosusza siano na polu w postawionych na sztorc wałkach. Poszła przewracać widłami wałki, aby dosuszyć siano od spodu, co by tak nie pleśniało i nie gniło mocno. Jeszcze śniadania nie jadła a to już pora obiadowa... głodna! W piekarniku piecze się kurczak i ziemniaki.


Au... boli brzuszek... chyba się położy...

Na zdjęciu białe kury rasy Sussex, rude kury Rhode Island, jedna zielononóżka (bardzo cwana kurka), stalowa perlica gigant (wrzeszczy jak opętana) oraz dorodny mieszaniec kogut Hipolit - zeszłoroczny dar od Hipki z Podlasia. Trafił tu jako młodziutki kogutek, a teraz wyrosło z niego wielkie, dostojne kogutto :D Chwała Hipce! ;)

Cappuccino

Indianka nie czuje się dzisiaj dobrze. Pogoda na dworze pochmurna. Chłodno. Zamknęła wszystkie maleńkie kurczęta i gąski w domu, bo tu najcieplej. To jest zimne lato. 8 stopni na plusie w nocy w lipcu? To jakiś żart. W takiej temperaturze nie da się odchować zdrowo kurcząt i gąsek. Muszą mieć ok. 20-30 stopni ciepła zależnie od wieku. W lipcu normalnie takie temperatury są. W tym roku jest inaczej. Zimno. Późna, zimna wiosna. Zimne lato. Globalne ochłodzenie. Źle dla warzyw i źle dla młodego drobiu.

Indianka aby rozbudzić się pije kawę, ale cappucino. Cappucino niekoniecznie ją obudzi, ale mocnej kawy nie pija.

Postanowiła zająć się dzisiaj papierami. Może, jak da radę – wkopie jeden słup.

Dzisiaj się musi oszczędzać, bo samopoczucie złe, a masa papierkowej roboty przed nią.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Polowanie na Indianę

Nie było łatwo, oj nie. Zerwała kantar, urwała się z uwiązu i uciekła daleeeko :)

Indianka kilka podejść pod nią i towarzyszące jej konie robiła, niestety – bezskutecznie. Klacz, najwyraźniej nabrała niechęci do ograniczeń i rygoru narzuconych przez trening Czegewary i zatęskniła za dawną, pełną swobodą.

Ani myślała wracać do stajni czy na podwórko.

Indianka po kilku niepowodzeniach zawzięła się. Wzięła długą linkę, stary skórzany kantar Hossy i pomaszerowała za niesforną klaczą z mocnym postanowieniem przyprowadzenia jej do stajni. Dawniej wystarczyła delikatna perswazja Indianki – tym razem musiały zostać użyte środki przymusu – czyli kantar i linka.

Podeszła do klaczy. Przytuliła się do niej, pogłaskała i delikatnie założyła jej linkę na rozerwany, ale wiszący na jej szyi kantar parciany. Postanowiła najpierw z tym kantarem dać sobie radę, bo ten stary skórzany strasznie zeschnięty i sztywny i bała się, że koń się go wystraszy – jako nowego sprzętu.

Bardziej się obawiała, że podczas próby nałożenia tego kantaru = koń wyrwie jej się i pogalopuje przed siebie.

No i zaczął się dłuuuugi i stresujący dla Indianki marsz z koniem na lince do którego to marszu nie bardzo klacz przywykła, a dodatkowo rozpraszały ją pozostałe konie.

Indianka robiła co mogła, aby klacz nie wpadła w popłoch i nie wyrwała się jej. Niestety. Raz to się stało. Klacz z łopoczącą linką pognała znów daleko w pole. Jednak już bardziej w kierunku i bliżej domu, co w tym stresującym i rozczarowującym evencie było lekko pocieszające.

Znów Indianka spokojnie zbliżyła się do klaczy. Objęła ją. Przytuliła. Boże broń nie krzyczała – odniosłoby to odwrotny skutek. Z końmi trzeba delikatnie i z uczuciem, a niekiedy zdecydowanie. Tak czy inaczej, niewskazane i głupotą jest kopanie się z koniem, a utrata jego zaufania jest bardzo niefajna i nie opłaca się zupełnie :). Tak więc Indianka nawet nie pozwoliła sobie na złość utajoną. Już dawno temu nauczyła się, że przy koniach trzeba mieć ocean cierpliwości.

Drugie podejście zostało zakończone sukcesem. Pomyślnie Indianka sprowadziła Indianę do stajni, choć po drodze były stresujące i ryzykowne momenty. Kilkunastokronie klacz o mały włos nie dała dyla z powrotem w pole, ale Indianka posiłkując się swoim doświadczeniem i znajomością psychiki koni oraz zręcznością manualną – dała radę się z tych chwilowych opresji wyjść obronną ręką.

Wszystkie konie szczęśliwie trafiły do stajni, gdzie grzecznie spędzą noc.

Jutro ma padać. No i koń po ucieczce rozbrykany, więc jest ryzyko, że wóz konny rozniesie w drobne drzazgi. Dzwonił miejscowy poczciwy chłop, który ma doświadczenie z końmi. Pomoże Indiance zaprząc konia do wozu, ale dopiero za jakiś tydzień. Poczekać, czy zaryzykować i samej spróbować zaprząc klacz? Może najpierw zaczepić ją do opony i z tą oponą pooprowadzać po podwórku? Myśl godna uwagi. Indianka przemyśli sprawę.

Poza tym ma sprawy papierkowe na głowie. Musi się nimi zająć najdalej jutro.

Ogólnie mówiąc, Indianka ma milion spraw i zadań do wykonania, więc jest nieco rozkojarzona od czego zacząć. Ostatecznie Indianka poczeka na tego chłopa. W dwójkę będzie raźniej przy koniu.

Coconing rancherski 2013


Jest pełnia lata zmiennego: raz gorącego, raz deszczowego, raz upalnego, raz chłodnego. Indianka z lubością przeciąga się przed komputerem patrząc przez okno na swoje śliczne, zielone podwórko i piękne rude słupy gęstej woliery.

Indianka od pewnego czasu odczuwa coś na kształt ludziowstrętu i zniecierpliwienia. Ma dosyć obcych na swoim rancho. Jedynie Czegewarę była w stanie stolerować na dłuższą metę z uwagi na trening koni i jego pracowitość. Ewentualnie mogłaby jeszcze ugościć kogoś, kto się zna na budowlance i pomógłby wstawić luksfery i załatać podłogę w paszarni.

Podczas gdy sąsiadujące agroturystyki zarobiają kasę na swoich gościach – Indianka zarobiła tylko masę niepotrzebnych problemów, które ciągną się po dziś dzień. Straciła psa, który urodził się na jej farmie i przeżył tu szczęśliwie 9 lat. Nie było warto stwarzać możliwości darmowego pobytu dla mieszczuchów. Nie potrafią tego docenić. Niektórzy z nich zachowują się jak ostatnie łajzy. Tak przynajmniej było w przypadku lesb. One nic co potrzebne na gospodarstwie nie potrafią zrobić, a jedyne co potrafią robić – to donosić, pomawiać, oczerniać i szkalować dobre imię oraz szykanować Gospodynię, która użyczyła im za darmo swój pokój oraz walory jej pięknego gospodarstwa. Ich największymi umiejętnościami są zawzięte i podłe nagonki internetowe. Podłe kreatury stać tylko na podłe zachowania. Wpuszczając na swoje prywatne włości i do prywatnego domu obce osoby bardzo się ryzykuje. Lepiej sobie to ryzyko odpuścić. Nie wiadomo, co za kanalia się może jeszcze przytrafić. Jak na razie – te dwie w zupełności wystarczą Indiance.

Czegewara ujeździł Indianę, wkopał większość słupów przed domem. Wykosił pokrzywy na podwórku i pod oborą. Mieszkał w namiocie, więc nie stresował Indianki w domu i nie naruszał jej prywatności. Mógłby sobie tu jeszcze pobyć. Teraz bardzo by się przydał do zwożenia siana z pola i do złożenia kosy. No, ale nie ma go. Indiance będzie trudniej poradzić sobie z Indianą bez niego, ale spróbuje. 

Przeciętny człowiek bez umiejętności treningu koni lub umiejętności budowlanych i wykończeniowych nie ma szans, by się tutaj wlisić za darmola na rancho Indianki na jej koszt.
Tylko dawni, zaufani goście, którzy tutaj już byli kiedyś mają szansę być ugoszczeni na Rancho. 

Jest też plus tego, że jest sama – nie musi gotować gościom obiadów i szykować śniadań oraz kolacji. Gdy jest sama – je kiedy chce lub nie je. Obecność wolontariusza, czy gościa w zamian za pomoc na gospodarstwie jednak zobowiązuje do wysiłku w tym kierunku i nie tylko. A tak, co prawda nie ma żadnej pomocy znikąd, ale też nie ma uciążliwych obowiązków wobec gości, bo jednak ten gaz i wkład do garnka dla gościa trzeba kupić póki co. Póki zwierzyna Indianki nie dojrzeje i nie rozmnoży się tak, by było całkowicie własne jadło na miejscu. Nad ogrodem też trzeba popracować od podstaw. Zbudować najpierw ogrodzenie i to nie małe. Musi być gęste i solidne, bo zwierzaków ci u Indianki dostatek i chętnie wchodzą w każdy zakamarek gospodarstwa. 

Tak więc Indianka pławi się w swym rancherskim coconingu :) Jest sama, dzięki temu spokojna, bez stresów i uciążliwości związanych z goszczeniem obcych na swojej posesji. Wieje niesamowicie. Siano na polu przewieje, ale musi je najpierw postawić na sztorc, bo je deszcze ubiły mocno.

No i miała kopać. Jest masa roboty. Ile zrobi – tyle będzie :) Trzeba przestać od siebie zbyt wiele wymagać. Pora wrzucić na luz i cieszyć się każdą naturalną chwilą na rancho. Oddać się Nirwanie :) Pora też posprzątać to co nasrały w życiorysie Indianki dwie wynaturzone lesby z miasta. Gdyby nie one – pies nie znalazłby się w niewoli za kratami, a  ona nie trafiłaby w tym roku do Giżycka po swego psa i nie zostałaby pobita przez policjantki i fałszywie oskarżona o rzekome naruszenie ich nietykalności. Gdy tłukły i szarpały Indiankę, to ją dotykały same. Więc kto komu co naruszył???

Rancho wychodzi ze strefy upublicznienia i dzielenia się swymi pięknymi zasobami naturalnymi  w strefę anielskiej, błogiej i spokojnej prywatności :) Czyli 3 letni okres goszczenia rozmaitych letników w zamian za pomoc na gospodarstwie odchodzi w przeszłość. Jego miejsce zajmuje upragniony spokój ducha Indianki i spokój Ranch'a :)