Indianka ma spuchnięte nogi i obrzęknięte, bolesne stopy - nie może chodzić. Boli ją kręgosłup i serce. Wczoraj na tych spuchniętych nogach przeszła 20km. Ma bolesne odciski i bąble na stopach, głównie na piętach. Ostatnie 10 kilometrów szła małymi kroczkami powłócząc nogami, bo każdy krok to ból. Do domu dotarła o 4 nad ranem...
Większość tego dnia poświęciła szykowaniu dokumentów i realizowaniu formalnej korespondencji – wczoraj miała deadline, czyli ostateczny termin na wysłanie jednego z tych listów.
Z korespondencją uporała się około godziny 16.00. Na 18.00 miała umówioną prywatną wizytę u dentysty chirurga. O 17.00 doszła do Sokółek i próbowała łapać okazję. Mało co jechało – bardzo rzadko. Przez godzinę przejechało tylko 5 samochodów. Kierowcy się nie zatrzymywali. Około 18.00 doszła prawie do Stożnego czyli zdążyła przejść około 10km, gdy nadjechała powracająca ze Szwałku taksówka. Taksówkarz zaproponował, że podwiezie ją do Olecka za dychę.
„Pasuje?” – zapytał taryfiarz
„Niech będzie, ale połowę drogi i tak już na nogach przeszłam. Szkoda, że Pan wcześniej nie jechał, to bym do dentysty zdążyła chociaż, a i nóg zaoszczędziła.”
Indianka wsiadła do przestronnej gabloty i rozejrzała się.
„Dużo Pan ma tu miejsca. Ile tu ludzi wchodzi?”
„Ze mną siedmioro”
„Wow – zachwyciła się Indianka.”
Po drodze wypytała taksówkarza czy się orientuje do której doktor w liceum przyjmuje – chciała wiedzieć, czy jest szansa, aby jeszcze dostać się tego wieczora do doktora.
„To by mnie Pan zawiózł do tego liceum najpierw”.
„Ale Pani chciała na pocztę, a tam tylko do 19.00 to jak Pani najpierw pojedzie do liceum, to Pani nie zdąży na pocztę.”
Taryfiarz doskonale wiedział do której poczta w Olecku czynna. Wkrótce Indianka dowiedziała się dlaczego – mianowicie zwyczajowo parkował na postoju dla taksówek pod pocztą.
Przeto tym chętniej zawiózł Indiankę właśnie pod pocztę i zaraz zjechał na postój po drugiej strony ulicy.
Indianka wkroczyła do opustoszałego budynku poczty. Sprzątaczka już podłogi myła. Ale w okienkach siedziały panie kasjerki i do jednej z nich Indianka zaniosła swą pilną korespondencję i opłaciła jeden rachunek. Potem jeszcze kupiła kilka kopert i znaczków i zastanawiała się nad kupnem doładowania do komórki, aby zadzwonić do doktora i dowiedzieć się, czy jeszcze przyjmie ją tego wieczora, a jeśli nie – to kiedy można by się było umówić na wizytę.
Gdy oglądała starter telefoniczny i zastanawiała się nad wyborem sieci lub doładowania – w międzyczasie za nią niepostrzeżenie ustawiła się kilkuosobowa kolejka. Nagle usłyszała za sobą niezadowolone mruczando i parsknięcia. Obejrzała się i zdziwiona zobaczyła stojących za nią ludzi.
Zakończyła swe działania przy okienku i usunęła się w bok robiąc miejsce zniecierpliwionym klientom.
Wyszła z budynku poczty i skierowała swe kroki do liceum. Szła długo już w ciemnościach. Po drodze dwa razy pytała człowieka o drogę, niepewna gdzie się to liceum znajduje. Gdy doszła do liceum, nie mogła znaleźć wejścia. Przez okna oświetlonej sali zobaczyła tam w środku sprzątającego człowieka.
Zapukała w szybę i zapytała, gdzie jest wejście do szkoły. Mężczyzna wskazał ręką kierunek.
„Tam zaraz z przodu”.
Indianka cofnęła się i zobaczyła dwa wąskie drzwi wejściowe. Podeszła po schodkach do pierwszych z nich i otworzyła te drzwi – jak się okazało – mieszkania prywatnego. Z głębi mieszkania rzucił się ujadający duży pies. Indianka cofnęła się i pośpiesznie zamknęła drzwi.
„Ufff... ledwo zdążyłam! Co za bestia w środku!” powiedziała do siebie półgłosem zaskoczona niespodziewanym atakiem zwierza.
Zeszła z podestu po schodach i parę kroków dalej zobaczyła właściwe wejście do szkoły. Było jasno oświetlone.
Weszła tam i skierowała się do gabinetu doktora. Po drodze zobaczyła dwoje ludzi sprzątających szkołę, między innymi tego samego człowieka, którego pytała o wejście. Upewniła się, czy dobrze idzie w kierunku gabinetu i zaszła tam.
Niestety, drzwi gabinetu były głucho zamknięte. Wyjęła zatem notes i spisała dokładnie dni i godziny przyjęć doktora.
Siadła na krześle przy gabinecie i napisała krótki list do doktora. Wsunęła go do środka gabinetu przez drzwi.
Następnie wyszła ze szkoły, po drodze jeszcze zamieniwszy kilka zdań z ludźmi sprzątającymi szkołę.
Skierowała swe kroki w stronę supermarketu Lidl, który znajdował się na jej trasie powrotnej do domu. Było około 20.33. Zaszła do środka z ciekawości i by kupić coś do jedzenia, bo soki trawienne zasysały jej żołądek coraz intensywniej. Obeszła cały przestronny jasno oświetlony i opustoszały market.
Znalazła pączki i mleko. Nałożyła pączki do plastikowej torebki, mleko wzięła pod pachę. Po drodze jeszcze zgarnęła z półki płyn do mycia zębów i mydło w płynie i zaszła z tymi zakupami do kasy.
Tam sympatyczna pani kasjerka skasowała zakupy. Przy okazji zdradziła Indiance swój sposób na wykorzystanie 5cio litrowej butli po wodzie mineralnej. Mianowicie kisi w takich butlach ogórki! Super pomysł. Podobno nie czuć plastiku. Indianka postanowiła, że wypróbuje ten sposób, gdy będzie miała swoje ogórki do kiszenia.
Indianka zorientowała się, że jeszcze ma trochę pieniędzy w portmonetce oraz trochę czasu do zamknięcia sklepu – i weszła z powrotem na sklep, tym razem kierując się do gabloty z nasionami. Starannie wybrała sobie 20 torebek z nasionami warzyw.
Cdn.