niedziela, 12 czerwca 2011

Pochmurna sobota

Indianka wcale nie uważa, że pochmurna sobota, to brzydka sobota. Każda pogoda ma swój urok i cel. Dzięki braku prażącego słońca oraz dzięki wszechobecnej podeszczowej wilgoci, Indianka mogła wreszcie rozstawić przenośny pastuch w sadzie i wpuścić tam konie na wyżerkę. Konie, widząc Indianki manewry z polipropylenowymi tyczkami i elektrycznymi sznurkami, niecierpliwiły się przy bramce. Ledwo Indianka ustawiła jako tako pastuch, wpuściła na świeżą, zieloną i mokrą, bujną trawę spragnione konie. Konie zaczęły chrupać ochoczo trawkę, a Indianka kończyła rozstawiać, poprawiać i umacniać wybieg.

 

Następnie poprawiła ogrodzenie ich poprzedniego pastwiska, które konie już wygryzły, chociaż mogłyby tam jeszcze skrócić tu i ówdzie trawę. Na tym poprzednim pastwisku zostały sterczące ponad wygryzioną trawą osty i pokrzywy. Osty uwielbiają pasjami kozy, więc Indianka sprowadziła kozy na wyżerkę tych ostów. Natomiast pokrzywy trzeba będzie wykosić wykaszarką, bo ani kozy, ani konie ich nie zjedzą, a rosną w miejscu, gdzie Indianka chce posiać rzodkiewkę, sałatę i koperek.

 

Jedną z kóz, taką, co najlepiej wyjada trawę – Indianka ustawiła na poboczu przy wjeździe na gospodarstwo, aby zaoszczędzić sobie wykaszania wykaszarką. Koza ochoczo rzuciła się na trawę.

 

Indianka ma wreszcie upragnioną taczkę. Już ją wczoraj wypróbowała. Dobrze chodzi – lekko i jest zwrotna. Po deszczach narobiło się pod oborami błota, a podjazd pod jeden skwerek jest śliskie i ciężko na niego nawet z lekką taczką wjechać, poza tym Indianka ślizga się w swoich sandałach, więc postanowiła ubrać kalosze i w nich podziałać z taczką trochę.

 

Niestety, w kaloszach woda. Dach na strychu przecieka i jakoś naciekło wody do nich.  Trzeba było wodę wylać i odczekać teraz aż kalosze obeschną. Indianka nie cierpi wkładać nogi do oślizgłych kaloszy.

 

Natomiast te drugie, eleganckie kaloszki gdzieś się zawieruszyły. Indianka musi poszukać na strychu – może tam je znajdzie. W sandałach jest dziś za zimno i za mokro by chodzić po mokrej trawie i błocie. Już się przeziębiła i pociąga nosem...

 

Za to dzięki deszczowi, Indianka nie musi podlewać swoich sadzonek. Przynajmniej z tej strony ulga.

 

Na wzmocnienie czeka też pastuch przy sadzie północnym. Po deszczach, kołki które w upale nie udało się wbić głębiej – będzie można teraz wbić głęboko w ziemię, aby były bardziej stabilne.

 

Indianka jakaś taka senna, zmęczona. Jeśli uda się jej znaleźć suche kalosze – wywiezie chociaż kilka taczek obornika.

 

Najważniejsze, że konie i kozy zadowolone – jedzą, to co im smakuje najbardziej...

sobota, 11 czerwca 2011

Taczka

Indianką od świtu po podwórku targały dylematy - co zrobić: zapłacić
rachunek za prąd, a może za internet, a może kupić taczkę czy kupić coś do
jedzenia??? Decyzja była trudna, bo finans za krótki by starczyło na
wszystko, co niezbędne.

czwartek, 9 czerwca 2011

Magiczny deszcz

Nareszcie spadł cudowny, odświeżający deszcz zmieniając magicznie całą
naturę wokół.

Znikło gdzieś ostre Słońce, kolory nabrały głębi i połysku.

Deszcz nawilżył ziemię tym razem konkretniej. Podwórko powinno się
zazielenić po tym deszczu. Pojawiły się kałuże. Za 3 dni podwórko będzie
znowu zielone.

Indianka wywiozła kilka taczek obornika walcząc z bezsennością. Jakaś taka
przemęczona jest.

Za to deszcz ulżył jej w pracach ogrodowych - dziś nie musi podlewać roślin.
Także tyczki będzie można poprawić, gdy ziemia zmięknie.

Indianka zmokła troszkę. Deszcz pokręcił jej włosy. Weszła do domu i
spogląda przez okno na jasnozielone łąki, ciemnozielony las i niebo w
kolorze błękitu paryskiego...

Cudowna jest natura i cudownie żyć na jej łonie z dala od zgiełku i brudu
miejskiego...

Wokół spokój, cisza przetykana śpiewem ptaków... po podwórku kręcą się
koźlęta... liżą słoną lizawkę... Na łące w mokrej trawie pławią się konie...

Dzięki Ci Panie Boże za ten cudowny, ożywczy deszcz...

Wiosenne porządki i prace ogrodowe

Wiosenne porządki i prace ogrodowe z każdym dniem przeradzają się w letnie porządki i prace ogrodowe.

 

Z warzyw posianych w kwietniu na dworzu w gruncie nic nie wzeszło. Noce za zimne były. Wiele z tych roślin posianych w domu w pojemnikach nie wzeszło lub padło – do końca nie wiadomo dlaczego. Może za zimno, może za bogata ziemia, może za dużo nawozu... A może z nasionami coś nie tak?

 

Tak czy inaczej – na razie Indianka nie ma żadnych warzyw do jedzenia. Warzywa ma tylko wysiane w pojemnikach, w których się hartują na dworze. Jeszcze są za małe by je wysadzać do gruntu, poza tym ziemię trzeba skopać, a to nie będzie łatwe, bo gleba sucha i twarda, spieczona przez Słońce. Tylko tam, gdzie Indianka wcześniej kopała można by było coś posiać, ale na razie tam konie chodzą i wygryzają trawę wokół, więc nie ma co się tam z sianiem warzyw pchać. Kopanie jest męczące i pracochłonne, więc Indianka wysiewa kolejne warzywa w pojemnikach – bo szybciej i łatwiej i ma się lepszą kontrolę nad wschodami.

Dzięki pojemnikom może wysiać więcej roślin i narobić rozsadę, którą wysadzi do gleby, gdy rozsada podrośnie i ziemię dla niej przekopie. Więc rosną w pojemnikach siewki ogórków, dyń, cukinii... Do gruntu wysiała przy ogrodzeniu trochę fasoli i bobu, groszek.

No, ale nadal trzeba się natrudzić sporo przy odchwaszczaniu kolejnego kawałka ziemi, zanim się tam cokolwiek posieje. Pomalutku wysianych nasion przybywa.

 

Konie wygryzły trawę w miejscu zaplanowanego ogródka, ale pokrzyw nie ruszyły, więc trzeba będzie je wykaszarką wykosić, albo wyrwać ręcznie. Indianka ma nadzieję, że może konie choć te pokrzywy trochę sponiewierają, póki ona zajęta siewem warzyw w pojemnikach i donicach i przerabianiem pastucha dla koni...

 

Ten deszczyk co pokropił ostatnio – za słaby się okazał. Ziemia nadal bardzo sucha i zbita. Twarda jak skorupa. Ziemia w pojemnika błyskawicznie wysycha – trzeba codziennie podlewać dwa razy rano i wieczorem i to ostrożnie, by nie wypłukać nasion.

 

Wczoraj Indianka ogrodziła pastuchem część sadu. Szpilki nie daje się w ziemię wbić, a co dopiero szpadel, a tam Indianka chce wkopać kilka drzewek. Oj, przydałby się ten deszcz...

Taki konkretny...

 

Ale – nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Ziemia sucha więc brak błota przed oborami – łatwiej wywozić obornik z koziarni i stajni i ściółkować nim ziemię w ogródku. Zarówno ogórki jak i dynie lubią ziemię po oborniku.

 

Taczka ogrodowa rozwaliła się, a ta budowlana bardzo ciężka i niewygodna jest, no ale nią Indianka trochę obornika wywiozła i stara się wywozić codziennie po kilka taczek i tym obornikiem wyrównywać nierówności gleby w ogródkach przydomowych. Gdy skończy ściółkowanie suchej gleby – rośliny w pojemnikach powinny być na tyle duże, że będą nadawały się do wysadzenia w grunt. Trzeba będzie w obornikowej ściółce zrobić dołki w ten sposób, aby wysadzane rośliny nie dotykały bezpośrednio obornika, coby ich nie popalił.

 

Obornik w oborach suchy lub mocno podeschnięty jest, więc lekki do ładowania i wywożenia. Tylko ta taczka taka ciężka sama w sobie, a z ładunkiem jeszcze bardziej...

No, ale metodą małych kroczków czyli wywożąc po kilka taczek dziennie zrobi się porządek zarówno w oborach jak i wyściółkuje ziemię w ogródkach pod ogórki i dynie...

 

Ciekawe czy coś w tym roku urośnie?

 

Poza ściółkowaniem czeka Indiankę uszczelnianie ogrodzenia ogródka, aby kozy nie dostały się do środka i nie zjadły warzyw. Te wszystkie zabiegi zajmują czas. Indianka cały dzień pracuje siejąc nasiona, podlewając rośliny, wywożąc obornik, przestawiając i poprawiając pastuch elektryczny. Od rana do wieczora. W dużym upale, gdy nie można wytrzymać w Słońcu, Indianka wchodzi do chłodniejszej obory i ładuje taczkę obornikiem. Potem ją wywozi szybko do ogródka i następnie ucieka z powrotem do obory naładować kolejną.

 

Ponadto chodząc po siedlisku zbiera kawałki szkieł, patyki, sznurki, folie. Szkła były wyzbierane z powierzchni po poprzednich gospodarzach, ale konie biegając wykopały z głębszych warstw ziemi kolejne szkła, które trzeba znowu wyzbierać. Indianka dzięki takim szkłom, patykom i sznurkom po kostkach siana robi dziennie z setkę skłonów, a że kręgosłup doskwiera, więc to nie jest przyjemna czynność. Raczej męcząca i dokuczliwa.

Lepiej wyzbierać szkła niż potem wyciągać je z kopyt i łap, albo swojej własnej stopy.

 

Dzięki takim drobnym zabiegom, porządek na siedlisku i wokół niego rośnie. Coraz mniej patyków, szkieł, sznurków. Coraz czyściej. Indianka sprząta ziemię mimochodem, bo ma inne zajęcia pilne do zrobienia, poza tym gdy się specjalnie idzie by wyzbierać szkła – to nie można ich znaleźć. Widać je tylko pod kątem, gdy pada na nie Słońce. Wtedy gdy Indiance kawałek szkła błyska, pochyla się i zbiera co leży w piachu.

 

A propos drzewek i krzewów owocowych – Indianka chętnie przyjmie takowe jesienią – teraz za sucho by kopać w ziemi... Co najwyżej kilka sadzonek teraz można by jeszcze wkopać. Indianka narobiła sztobrów ałyczy i próbuje je ukorzenić. Również narobiła sztobrów agrestu i zaraz go posadzi...

 

Ktoś radził, aby drzewka szczepić. Indianka ściągnęła instrukcję, jak to zrobić, ale nie ma podkładek gotowych do szczepienia. Poza tym wymogi unijne wymagają sadzonek drzewek o wysokości minimum 80cm. No, ale nauka szczepienia w planach. Teoria już jest ściągnięta. Na następną wiosnę nauczy się szczepić drzewka.

 

Indianka myśli o posadzeniu drzew owocowych wysokopiennych, tradycyjnych. Jeśli ktoś ma takie siewki, to chętnie je przyjmie – nawet teraz – zadołowałaby je i na jesieni by je wkopała na ich stanowiska.

 

Pastwisko koni wypasione – susza, trawa nie odrasta. Na szczęście urosła trawa w sadzie i Indianka tam wpuści konie lada dzień – niech jeszcze popracują pod oborą, na tym kawałku co ma być ogródek kopany.

 

Poza pracami ogrodowymi i gospodarskimi, Indianka ma też stertę korespondencji do przerobienia. Ta korespondencja jest trudna i zajmuje wiele czasu oraz wymaga wiedzy prawniczej, której Indianka nie posiada i musi wynajdować ją w internecie, który chodzi tutaj baaaaardzo wooooolnooooo... i znalezienie czegokolwiek w necie zajmuje wieki i doprowadza do szewskiej pasji...

 

Tak oto dzieląc obowiązki gospodarsko-ogrodowo-papierowe Indianka sobie tutaj ładnie radzi...

 

Nikt do pomocy przy remoncie się nie zgłosił – lato, szczyt budowlany i prawdziwi fachowcy którzy chcą pracować mają pełne ręce roboty, więc szanse na remont domu niewielkie.

 

Gdyby Indianka nie miała tyle obowiązków gospodarskich i papierowych, to by się sama zabrała za ten remont i zrobiła ile da rady własnym sumptem. No, ale na razie ma pełne ręce roboty w zagrodzie, więc nawet nie próbuje nic robić w domu... 

wtorek, 7 czerwca 2011

Dobry deszcz

Nareszcie pokropił łagodny, dobry deszcz. Najwyższy czas, bo już podwórko i całe siedlisko mocno spieczone, trawa sucha, wygolona do ziemi przez konie. Podczas ich kłusa kłęby kurzy wzbijają się w powietrze. Ten deszcz położy kurz i trawa ładnie się zazieleni na nowo, tworząc zielony dywan na podwórku.

Niech troszkę więcej popada, to ziemia zmięknie na tyle, że będzie można rozstawić pastuch w sadzie i wpuścić konie na wykaszanie trawy.
Na razie dostały nowy sektor z bujną trawą pod oborą. Z lubością nurzają się tam w wysokiej, zielonej trawie... Niech wygryzą ten kawałek, to Indianka jakby tak lepiej popadało, skopie ziemię pod warzywa. Na razie ziemia jest tak twarda, że jest to niemożliwe.

Ostatnimi dniami było tak gorąco, że nie dało się pracować na dworze. Indianka ruszała się jak pszczoła w miodzie - noga za nogą próbując realizować swoje ogrodowe i wypasowe zamiary. Trzeba było uciekać w cień. Mimo to, Indianka i tak opaliła się mocno i jest śniada niczym jaka Cyganka...

poniedziałek, 6 czerwca 2011

żywe kosiarki

Wokół sianokosy. Wyposażone w sprzęt bogate rolasy koszą swoje łąki traktorami z podłączonymi kosiarkami rotacyjnymi lub listwowymi. Indianka nie ma maszyn, ani szansy by kupić sobie traktor i osprzęt, ale na szczęście ma sprzymierzeńców naturalnych – swoje żywe kosiarki czyli konie i kozy.

Kozy słabo wyjadają trawę, za to konie robią to idealnie, dokładniej niż jakakolwiek kosiarka mechaniczna. I robią to same, chętnie i za darmo. Takie samojezdne ekologiczne kosiarki. Stosunkowo tanie w utrzymaniu i praktyczne. Nie skażają środowiska spalinami, nie trzeba trwonić kasy na zakup benzyny czy ropy oraz nowych części. Konie wygoliły siedlisko do cna. Pora na desant na sad. Tyczki przenośnego pastucha czekają w pogotowiu by je rozstawić.

Indianka dopiero co dostała od Mamy kasę na opłacenie rat i rachunków, bo inaczej byłoby krucho. Wszak nie dostała ani grosza dotacji rolniczych, a raty i rachunki trzeba płacić. Zapłaciła raty i część najpilniejszych rachunków. Wszystkich rachunków opłacić nie mogła, bo pilnie potrzebne tyczki do pastucha przenośnego do wypasu koni w sadzie. Koni do sadu nie można puścić luzem, bo mogą pouszkadzać sadzonki młodych drzewek. Konieczny jest umiejętny wypas kwaterowy. W tym celu Indianka używa przenośnego pastucha. Kolejno udostępnia koniom międzyrzędzia, by wykaszały trawę w nich.

Weekend minął pogodnie i owocnie. Indianka całe dnie spędzała na dworze działając w ogródku i na siedlisku. Hartowała sadzonki i przygotowywała ogródek do posadzenia flanców warzyw. Nie wszystkie posiane w domu warzywa wzeszły, a część tych co wzeszła nie wiedzieć czemu nagle padła. Być może użyty do podlewania nawóz wypalił rośliny. Dawka była niby w sam raz dla roślin doniczkowych, ale młode kiełkujące warzywa prawdopodobnie popaliła, możliwe że ten fatalny efekt spotęgowała zbyt bogata w obornik ziemią. Indianka przedobrzyła tym razem.

Szkoda, bo wiele pięknych sadzonek padło. Indianka narobiła się na darmo. Do pojemników na warzywa nosiła ziemię z bardzo daleka. Specjalnie dla wzrostu tych roślin paliła w piecu. Chuchała na nie i dmuchała. Sadzonki już były całkiem spore.

Natomiast warzywa posiane w kwietniu na zewnątrz nie wzeszły. Prawdopodobnie wymarzły w nocnych przymrozkach lub sparciały w mokrej i zimnej ziemi. Na Suwalszczyźnie klimat jest bardzo zimny. To polski biegun zimna. Tu wiosna i wegetacja zaczyna się o 3 tygodnie później niż w innych częściach kraju. Suma summarrum – z warzyw na razie kicha. No, ale cóż. Bywa. Nowe nasiona świeżo posiane powinny rosnąć jak burza – jest bardzo ciepło teraz i przymrozki nie grożą. Można już siać na zewnątrz, wprost do gruntu. Te kilkanaście ocalałych sadzonek aklimatyzuje się na dworze od kilku dni. Jeśli przetrwają – będą owocować szybciej niż te posiane dopiero co. Aby uzupełnić padnięte sadzonki warzyw, Indianka dokupiła nowych nasion i już prawie wszystkie wysiała. Na razie w pojemniczkach, bo ziemia nieskopana i wymaga dużo pracochłonnych zabiegów.

Ponieważ po deszczach darń bardzo rozrosła się, Indianka wykorzystała konie do wykoszenia trawy do cna. Po trawie została sucha ściółka. Ziemia jest bardzo sucha i twarda. Nie da się kopać w niej tępym szpadlem. Ten ulubiony ostry szpadel brat gdzieś posiał gdy był.

Indianka kombinuje jak się dobrać do czarnej ziemi bez kopania. Wokół wybiegu dla kur ma poukładane kamienie. Pod tymi kamieniami jest czarna ziemia. Odkłada kamienie na bok odkrywając czarną ziemię, dziobie tę ziemię szpadlem i próbuje skopać darń sąsiadującą z tymi czarnymi dziurami w ziemi. Idzie to ciężko, ale po kawałeczku się udaje. Ziemię dziobie szpadlem, darń wyciąga graczką. Powoli szykuje rządek pod fasolę, bób, groch. Ciekawe czy cokolwiek urośnie? Na bób i groch trochę późnawo, ale nie dało się wcześniej nic zrobić. Ogier najpierw musiał wyżreć trawę z ogródka, a Indianka musiała odpowiedzieć na 100.000 pism urzędowych... ;)

Ogier mimo, że ze dwa tygodnie bawił na ogródku, obijał się. Zamiast wyżerać trawę, latał wzdłuż ogrodzenia i wyciągał szyję ponad nim próbując dojrzeć pasące się na łące klacze. Oczywiście ryczał jak zarzynany dinozaur, bardzo wyrywając się do klaczy. Więc wyżarcie trawy zajęło mu duużo czasu. W dodatku przy ogrodzeniu tak ubił kopytami ziemię, że jest twarda jak beton. No tam to się szpadla na pewno nie wbije, co najwyżej kilof. Indianka górnikiem ani kamieniarzem nie jest i rozbijać ziemi kilofem nie ma zamiaru. Musiała porzucić swój zamiar posiana fasoli i grochu przy ogrodzeniu z powodu tej strasznie ubitej ziemi. Jeśli popada przez kilka dni deszcz, to ta ubita ścieżka się da skopać. Na razie nie ma szans.

Konie wokół siedliska wygoliły trawę do samej ziemi. Pora je przerzucić na sad. Zajmie to trochę czasu. Trzeba rozstawić nowy pastuch i doprowadzić do niego mocnotłukący prąd. A tu kolejna sterta wnerwiających spraw terminowych czeka na odpowiedź Indianki. Trzeba jakoś pogodzić zabiegi gospodarskie z papierami. Szkoda dnia na tę makulaturę, ale samo się nie zrobi. Indianka znów będzie musiała się wybić z ulubionego rytmu ogrodowego i wbić się w rozporządzenia, ustawy, przepisy itp. itd.

Taki los rolnika unijnego. Biurokracja unijno-rolnicza rośnie z każdym rokiem zabierając cenny czas rolnika i jeżąc się od zdradliwych pułapek prawnych tworzonych przez posłów i decydentów, którzy najwyraźniej rolników nie lubią, skoro im takie numery prawne co rusz wycinają. A rolnicy to rozproszona grupa zawodowa, która nigdy nie będzie się w stanie zjednoczyć by zawalczyć o swoje prawa tak jak to z powodzeniem udało się górnikom, stoczniowcom czy pielęgniarkom.

Rolnik jest, był i zawsze będzie na przegranej pozycji w stosunku do innych grup zawodowych. Współczesne szkoły rolnicze powinny uczyć nie tylko produkcji rolnej i hodowli zwierząt, ale i przepisów unijnych i krajowych, by rolnik umiał omijać te prawne rafy i sprawnie wokół nich lawirować, bo bycie rolnikiem we współczesnych czasach wymusza obszerną znajomość prawa unijnego i jego licznych przepisów, nakazów, zakazów, ograniczeń, wymogów, zaleceń i co tam jeszcze jajogłowi wymyślą by utrudnić życie rolnikom.

Narzuca się polskim rolnikom zachodnie normy, ale to w Wielkiej Brytanii wybuchła epidemia choroby wściekłych krów, to w Niemczech wyprodukowano i puszczono na rynek wieprzowinę z dioksynami, to w Niemczech dopiero co zmarło 20 osób zatrutych kiełkami skażonej bakteriami coli fasoli. Nasz kraj jest czysty i zdrowy, żywność najzdrowsza i najsmaczniejsza w całej Europie. To od nas Zachód powinien się uczyć, jak wytwarzać zdrową i smaczną żywność, a nie że paniczyki ze skażonej przemysłem zachodnioeuropejskiej wylęgarni chorób rozmaitych pouczają nas Polaków, jak mamy wytwarzać zdrową i smaczną żywność...  

wtorek, 31 maja 2011

Przyjmę sadzonki drzew owocowych

Indianka poniosła duże straty w swoim młodym sadzie i w związku z tym przyjmie sadzonki drzew owocowych.
Osoby posiadające zbędne sadzonki proszone są o kontakt za pośrednictwem emaila lub odnośnika "komentarz".
Korespondencja zawierająca emaile i inne dane osobiste zawarte w komentarzu będą ukryte dla publiczności.
Pozdrawiam,
Indianka

Dziadek Jędrek

Pan Dziadek Jędrek proszony o ponowny kontakt na Creative.Indianka (at) vp . pl w sprawie kóz.
Pozdrawiam,
Indianka

Promocja firmy budowlano-wykończeniowej

Wypromuję w internecie na moim blogu firmę budowlano-wykończeniową, która pomoże mi bezpłatnie lub na kredyt wykończyć parter domu. ZA DARMO wykonam także tej firmie internetową witrynę firmowo-reklamową w dwóch językach – w polskim i angielskim. Wykonam dokumentację fotograficzną z różnych etapów wykończeniówki. Bezpłatnie zajmę się zbieraniem zleceń dla tej firmy od innych inwestorów oraz sporządzaniem umów o wykonanie usług budowlanych.

Zajmę się także zamówieniami materiałów budowlanych i wykończeniowych oraz narzędzi dla tejże firmy oraz reklamacjami. Po prostu zajmę się marketingiem usług budowlanych firmy budowlanej oraz prowadzeniem jej biura. Mam doświadczenie zarówno w marketingu jak i prowadzeniu biura oraz biegłą znajomość języka angielskiego i maszynopisania. Mam doświadczenie w projektowaniu stron www i korespondencji emailowej. Ogólnie jestem oblatana w internecie od wielu lat, o ile mnie pamięć nie myli – od 15 lat.
Nie robię błędów ortograficznych ani stylistycznych. Piszę szybko i dobrze. Byłabym nieocenioną współpracownicą. Jeśli jest firma mocna w pracach fizycznych, a kulejąca w tym w czym ja jestem dobra – możemy nawiązać współpracę i nawzajem się uzupełniać z obopólną korzyścią.

Czekam na odzew i konkretne propozycje współpracy.

Pozdrawiam,
Indianka

Proszę o odpowiedź poprzez odnośnik „komentarze” lub na email: Creative.Indianka (at) vp . pl

NIE PYTAJ CO INDIANKA MOŻE ZROBIĆ DLA CIEBIE,
ZAPYTAJ SIEBIE CO TY MOŻESZ ZROBIĆ DLA INDIANKI... ;)
A ZAPRAWDĘ POWIADAM CI - BĘDZIE UZDROWIONA DUSZA TWOJA! :)))



Wakacjoremont

Wakacjoremont czyli przyjemne z pożytecznym :)
Indianka ani nie dostała dotacji unijnych z ARiMR, ani z Urzędu Gminy nie otrzymała wnioskowanego wsparcia na remont kuchni - jest bez grosza, bez środków do życia. Jednak dzielna kobita ani myśli się poddawać! :)

Jest lato, ciepło - pora na remont! Indianka chce co najmniej jedno pomieszczenie wyremontować tego lata i jeszcze tego lata zacząć wynajmować pokoje.

Potrzebuje pomocy w remoncie domu. Niestetu nie ma kasy, ale może zaproponować osobie lub osobom, które by się podjęły tego remontu - bony na przyszłe darmowe wakacje dla nich i ich rodzin oraz przyjaciół w jej domu i na jej pięknym, zacisznym gospodarstwie już po remoncie, lub pieniądze za usługę budowlaną lub wykończeniową z przyszłych zysków z agroturystyki na podstawie umowy o dzieło (o wykonaniu
usług budowlanych lub wykończeniowych z odroczonym teminem płatności).

Wierzy, że w tym czterdziestomilionowym narodzie znajdzie się ktoś, kto jej pomoże wyremontować starą, zdewastowaną chałupę. Zaczyna się lato, czas ucieka - trzeba działać.

Chętnych do remontu prosi się o kontakt na Creative.Indianka (at) vp . pl (zamiast "at" wpisać "@")

Okolica piękna, spokojna, cicha, w pobliżu stawy, jeziora, las. Już teraz
można przyjechać z rodzinami pod namiot lub campingiem, a po remoncie domu dla tych, którzy
pomogą Indiance bezpłatnie przy tym remoncie, w zamian również bezpłatnie użyczy pokoi z łazienkami na czas ich urlopu.

Zakres pomocy przy remoncie jak i zakres udzielonego na jej podstawie bezpłatnego urlopu będzie ściśle ustalony podczas szczegółowych negocjacji.

Indianka spodziewa się fachowej pomocy przy remoncie, bo sama ma zamiar potem świadczyć fachowe usługi agroturystyczne na wysokim poziomie.

Jeśli jest ktoś kto ma w sobie dobrą wolę, umięjętności budowlane i wykończeniowe oraz chęć działania i chciałby pomoc przy remoncie chaty biednej kobiety połączyć z pobytem w pięknym, urokliwym miejscu oraz jednocześnie zapracować na bony na przyszłe, darmowe urlopy na rancho, lub na wypłaty dywidend z przyszłych zysków z agroturystyki - zapraszam! :)

Wszelkie szczegóły do ustalenia emailowo lub na miejscu. Pomoc na podstawie umowy o dzieło, w której będzie określony sposób zapłaty - czy to bezpłatne bony urlopowe, czy też dywidendy z przyszłych zysków z agroturystyki. Będzie możliwość zamiany bonów na dywidendy i odwrotnie...

Dzielnych śmiałków z umiejętnościami wykończeniowymi i umiłowaniem pięknej mazurskiej przyrody - zapraszam! :)

Historia domu bez hipokryzji

Po opublikowaniu wczorajszego posta, Pani Gabriela poprosiła, by nie pisać w
internecie o poprzednich właścicielach gospodarstwa. Indianka się w
pierwszej chwili zgodziła, ale przemyślała sprawę i zmieniła zdanie.
Indianka i inni ludzie mają prawo znać historię jej domu i gospodarstwa -
jak żyło się tu dawniej. To nic zdrożnego. Po co to ukrywać, skoro i tak to
nie jest tajemnicą? Indianka nie znosi fałszu, obłudy i hipokryzji i mimo
protestów Pani Gabrieli, historia domu Indianki nie pozostanie tajemnicą,
ponieważ nigdy nią nie była! Pani Gabriela może się obrażać jeśli chce, ale
nie ma racji i kiedyś to zrozumie. Ponadto każdy, kto przybywa na
gospodarstwo Indianki, musi się liczyć z tym, że może zostać opisany na jej
blogu, jako że Indianka stara się wiernie relacjonować to co dzień powszedni
przynosi. Indiankę wnerwia, że lokalna ludność akceptuje sianie plotek za
plecami i przylepianie łatek, natomiast gdy się prawdziwe historie
publicznie naświetla - wielu plotkarzom gul skacze... ;))) To niech skacze.
Skoro mają odwagę za plecami Indianki pleść różności - to niech mają odwagę
zmierzyć się z faktami opisanymi online ;)) Miejscowi zwykli bezkarnie robić
różne karygodne rzeczy, ale gul im skacze, gdy się to opisuje :))) Jeden z
nich nawet się na Indiankę rzucił z pieściami i siekierą, gdy opisała jak
jego syn chamsko się do niej odniósł i dostawiał, a inny rąbnął jej kupę
drzewek i układał krzyże pod oknami domu sugerujące, że ma Indiankę chęć
zabić, gdy zgłosiła kradzież na policji. Ci ludzie nie znają słowa
"przepraszam". Gdy popełnią błąd - idą w zaparte i brną dalej.
Prymitywne, chamskie typy mają to do siebie, że nie widzą nic złego w swoich
występkach, natomiast nie potrafią zaakceptować opisów swoich grzechów.

Cała okolica dobrze pamięta poprzednich właścicieli gospodarstwa, miejscowi
często Indiankę o nich zagadują, wspominają ich, więc Indianka nie widzi nic
w tym nagannego, że pamięć o nich uwieczni na swym poczytnym blogu. Wszak to
prawda - Sznele i Labuskowie tu dawniej zamieszkiwali na gospodarstwie
Indianki. Pamięć o nich jest żywa u ludzi starszych, ale nowe pokolenie nie
zna poprzednich gospodarzy. Z takich małych rodzinnych historii składa się
historia całej Polski.
A o ile Indiance wiadomo, historia w Polsce już nie jest zakazana, a wręcz
wykładana w szkołach od podstawówki wzwyż. W związku z powyższym, wznawia
swojego wczorajszego posta:

Indianka miała niespodziewanych i niezwykłych gości. Mianowicie, w jej
skromne progi w odwiedziny zawitało małżeństwo z Niemiec. 50letnia Ślązaczka
z
rozrzewnieniem wspominała wakacje swojej młodości, które zwykła spędzać na
gospodarstwie Indianki - dawniej gospodarstwie Sznelów i Labusków.

Podobnie jak Indianka - wszystkie wakacje spędzała na wsi, tyle że w
przeciwieństwie do Indianki - spędzała je na Mazurach. Pani Gabriela była
gościem domu Sznelów i Labusków w każde wakacje od 11 do 25 roku jej życia,
więc dobrze pamięta jak tu było dawniej...

Indianka z ciekawością słuchała wspomnień Pani Gabrieli... o tym, że za
młodości kobiety, owe ponad 25 lat temu tu na tym gospodarstwie nie było ni
prądu, ni bieżącej wody, oraz tradycyjnie już - dojazdu do gospodarstwa
;))), że o internecie nie wspomnimy - gdyby w tamtych czasach był internet -
to komuna w kilka miesięcy by się rozpadła w drobny mak ;))).

W ówczesnych czasach zamiast prądu były tu lampy naftowe, a wodę brało się
ze studni...

Oczywiście nie było łazienek, a młodzież w wakacje spała na strychu stajni,
bo w domu na poddaszu straszył duch - ten sam duch, co i Indiankę we
współczesnych czasach nawiedzał manifestując swoją obecność głośnymi
krokami chłopskich nóg obutych w ciężkie buciory typu gumofilce... Te same
kroki słyszała ponad 25 lat temu Pani Gabriela, więc to duch stary,
zasiedziały od wielu lat. Pani Gabriela podejrzewa, że mógł to być duch
Bronka Sznela, który zmarł w kuchni na krześle. Widać w takich buciorach
chodził za życia i po śmierci mu to zostało.

Dom był skromny, bez wygód, ale pełen życia - mieszkała tu duża rodzina.

Pani Gabriela przeżyła tu wspaniałe chwile, poznała też swoją pierwszą
miłość... niejakiego Gałażyna... W tamtych czasach we wsi mieszkało więcej
ludzi... U sąsiada nie było stawów rybnych, a na potańcówki chodziło się do
domu Kapałów, gdzie była salka taneczna... Dzieci i młodzież pluskały się w
wodach rzeczki, która płynie przez ziemię Indianki... Wypoczynek był prosty
i bezpretensjonalny... Dawał mnóstwo radości przybyszom ze Śląska... Na
gospodarstwie było wiele krów, świń, był traktor i maszyny rolne oraz ziemi
było więcej o połowę... Gospodarstwo sięgało aż do żwirówki powiatowej
wiodącej do Sokółek i droga gruntowa wiodła także do żwirówki i tamtędy
rodzina wyjeżdżała z gospodarstwa na wieś lub do miasta. Zimą saniami, bo
inaczej się nie dało przez pole przejechać. Obecnie od kilku lat
właścicielem tego kawałka ziemi jest Karol Wąsewicz, a drogę gruntową, którą
dawniej przez pół wieku albo i dłużej jeżdżono na gospodarstwo Indianki -
zaorał i skasował odcinając Indiance dojazd do domu od strony północnej.
Indianka kiedyś go prosiła, by mogła przejechać tą gruntówką z klaczą do
krycia, bo była mokra wiosna, a od strony południowej potworne błoto
uniemożliwiało przejazd przyczepie konnej. W odpowiedzi na jej prośbę, Karol
Wąsewicz wziął koparkę i rozkopał drogę, a kilka miesięcy później całkiem ją
zaorał i zlikwidował. Klaczy nie udało się zawieźć do krycia i rok stała
jałowa generując straty Indiance. Wniosek taki, że Labusek, gdy sprzedawał
tę ziemię powinien był zabezpieczyć w umowie dojazd do gospodarstwa od
północy, to by taki Wąsewicz problemów potem nie mógł robić. No ale cóż -
nie zabezpieczył. Nie przewidział, jak ktoś komuś może potem utrudniać
życie.

Indianka sama gospodarzy na gospodarstwie, bo współcześni kawalerowie wolą
lekkie, beztroskie życie w mieście niż harówę na gospodarce. Natomiast 25
lat temu cała rodzina Szneli i Labusków zamieszkująca gospodarstwo
gospodarzyła. Siali zboże, sadzili ziemniaki... Mieli warzywnik przy
domu...
- Wspomina Pani Gabriela.

Natomiast teraz Pani Gabriela jest dzieciatą mężatką - powtórnie wyszła za
mąż za Włocha i oboje mieszkają w Niemczech...

Indianka pokazała kobiecie i jej mężowi stare zdjęcia, które zabezpieczyła
od zniszczenia. W 2002r. Indianka znalazła rozsypane zdjęcia w chlewiku, gdy
kupiła to gospodarstwo. Wiele, starych zdjęć. Tylko część ocalała -
większość była umaczana w błocie, zawilgocona i zniszczona, podeptana lub
podarta.

Stało się tak, gdyż po sprzedaży przez rodzinę Labusków tego domu młodej
parze z Łodzi, dom stał długo pusty i stał się łupem okolicznych
szabrowników i złodziei, którzy ten dom regularnie plądrowali i dewastowali
oraz urządzali sobie w nim libacje.

Po prostu ten dom to była prawdziwa melina, w której przyjeżdżający nad
stawy sąsiada wędkarze, po połowach urządzali sobie popijawy, dewastując i
niszcząc dom i to co w nim znaleźli. Nie uszanowali też i zdjęć poprzednich
właścicieli...

Pani Gabriela ze wzruszeniem oglądała te ocalałe zdjęcia z lat jej
młodości... Indianka obiecała, że je zeskanuje i wyśle jej emailem na
pamiątkę...

Indianka żałowała, że nie może zaproponować małżeństwu noclegu, ale
niestety - dom rozgrzebany remontem, niewykończony i nie nadaje się do
wynajmu...

Szkoda, bo Indianka bez kasy, chętnie by zarobiła parę złotych na remont i
dalsze inwestycje w gospodarstwo i przy okazji dowiedziałaby się więcej na
temat historii tego domu i ludzi tu ongiś żyjących...

No, ale obiecała Pani Gabrieli, że jak tylko uda się jej ten dom
doprowadzić do stanu używalności dla zagranicznych gości - na pewno się do
Pani Gabrieli
odezwie i zaprosi ją wraz z mężem na wakacje i wspomnienia dawnych lat...

poniedziałek, 30 maja 2011

Historia domu...

Pozostanie jego tajemnicą... ;)))

czwartek, 26 maja 2011

Padlina na łące

Indianka idąc drogą, zobaczyła, jak bezpańskie psy szarpią coś na łące sąsiada. Odgoniła psy i podeszła bliżej zobaczyć, co tak szarpią... Jej oczom ukazał się straszny widok - rozszarpane szczątki maleńkiego
cielęcia... Widać było, że nie żyło już od dłuższego czasu - od wielu dni, a może i tygodni... Wskazywał na to postępujący rozkład ciała i smród, który widać zwabił psy... Zwłoki były już częściowo zmumifikowane - wysuszone przez słońce...

wtorek, 17 maja 2011

Makulatura

Indianka tonie w stosach makulatury. Rok temu kupiła regały, aby to badziewie wreszcie ogarnąć, uporządkować. Z grubsza uporządkowała, posegregowała, pozakładała teczki tematyczne, opisała je i stara się mieć wszystko w należytym porządku. Usprawniła swoją wydajność biurową poprzez zakup nowego drukarko-kopiarko-skanera. Wreszcie udało się jej uruchomić skaner.
Ma w zasadzie już prawie wszystko by prowadzić sprawną korespondencję z różnymi instytucjami i osobami. Brakuje czasu, tuszu i pieniędzy.
Na szczęście ma internet, który umożliwia jej jako tako sprawne realizowanie tejże korespondencji mimo braku tuszu na wydruki i pieniędzy na znaczki pocztowe.
Internet słabo chodzi i ostatnio zawodzi, ale Indianka pracuje nad tym, by działał sprawniej.
 
Jest wiosna, pora siewu warzyw i porządków w obejściu, pora na budowę ogrodzenia, pora na dosadzenie drzewek - ale Indianka musi siedzieć w domu i przerabiać makulaturę. Na półkach leżą stosy pism terminowych czekających na odpowiedzi. Indianka próbuje pismo po piśmie analizować i odpowiadać na nie. Kilka wysłała, kilka czeka na załatwienie. W dodatku niektórzy lokalni ludzie złej woli dostarczają Indiance nowych problemów. Znajomy znawca lokalnego środowiska mówi, że te niektóre lokalne typy to złośliwe i mściwe skurwysyny, które nie przepuszczą okazji, by dokopać idealistycznej Indiance, tak ich razi jej prostolinijność, szczerość i wysokie ideały, których nie rozumieją, bo są zbyt przyziemni i zbyt głupi na to by je rozumieć... No cóz - trzeba sobie jakoś radzić z tymi typami... Indianka, gdy przeprowadzała się na Mazury, nie miała pojęcia, że tu taka mafia i korupcja rozwinięta... Szkoda życia na walkę z wiatrakami, ale Indianka nie pozwoli się byle komu gnoić...
 
Indianka stara się sprostać licznym wyzwaniom samotnego prowadzenia gospodarstwa... Gospodarstwo od początku nie dofinansowane, brak kasy na podstawowe potrzeby... Brak kasy na zaplanowane inwestycje... :(
 
Leci już 9 rok walki o przetrwanie. Walki o urentownienie gospodarstwa, o zdobycie źródła dochodu... Już niewiele brakuje do urentownienia, ale ciągle brakuje. Odebranie dotacji przez ARiMR pokrzyżowało plany.
Za dużo tych kłód pod nogi samotnej osoby ciężko harującej na gospodarce od lat. Brak dotacji to brak możliwości skończenia remontu domu pod agroturystykę, która ma przynosić dochód.
Także nie ma za co kupić traktora i osprzętu do pielęgnacji sadu, pastwisk i robienia siana na zimę. Nie ma za co ogrodzić się przed lokalnymi szabrownikami i zwierzętami nachodzącymi ziemię Indianki...
 
Tyle lat ciężkiej pracy, wyrzeczeń i taki cios... cios za ciosem... Ile trzeba mieć w sobie nienawiści by tak szkodzić samotnej, bezbronnej kobiecie...? :((( Co to za ludzie tutaj mieszkają??? Skąd w nich tyle podłości? :(((
 

wtorek, 10 maja 2011

Wsiowe zagryziaki czyli przepychanki na drodze

Sąsiadujący wieśniak od lat szykanuje Indiankę. Wsiowy matoł nie umie pojąć, ze Indianka ma prawo do sprawnego dojazdu do gospodarstwa i ze musi taki mieć.
 
Indianka przed laty uprosiła Gminę, by wyżwirowała odcinek drogi na kolonię, na końcu której mieszka Indianka. Przyjechały ciężarówki ze żwirem. Niestety, ani jedną łopatą żwiru nie posypano ani jednej dziury na odcinku 500 metrów – odcinku końcowym, na końcu którego znajduje się wjazd na gospodarstwo Indianki. Za to wieśniakowi wysypano dwie ciężarówki żwiru wprost na jego prywatne podwórko. Ciężarówkę żwiru wysypano także na drugie podwórko, przy którym znajduje się dacza, podobno jakiegoś policjanta z Suwałk. No, na dziury w drodze już nic nie starczyło.
 
No, ale wieśniakowi takie antysąsiedzkie działanie nie wystarczyło. Traktorem zaorał drugą drogę, którą Indianka na skróty jeździła do sklepu do sąsiadującej wioski.
 
Pieprznięty wieśniak w ten sposób zaorał drogę, ze wyorał słupki graniczne.
Następnie wsadził w drogę kilka szybkorosnących badyli wierzby, tak, by zwęzić światło pasa drogi, która wg planów ma w tym miejscu 6 metrów szerokości. Z 6 metrów zrobił 3 metry. W ten sam sposób w drogę wbił swoje słupki, tak, by równarka równając drogę nie mogła jej poszerzyć do wymiarów umożliwiających swobodne mijanie się dwóch samochodów. Matoł skasował tez miejsce na rowy odwadniające, bo tam, gdzie one by wypadały postawił słupki jego ogrodzenia.
 
Rok temu, gdy Gmina wzięła się za odkrzaczanie totalnie zarośniętej drogi pod lasem, synalek wsiowego zagryziaka wezwał policję, by utrudnić prace konserwacyjne na drodze. W związku z tym z drogi nie wycięto wszystkich sterczących drzew, gałęzi i krzaków, bo synalek i jego matka awanturowali się, ze to rzekomo ich drzewo, co okazało się kłamstwem. Niestety, całe te bzdetne zamieszanie wypłoszyło robotników interwencyjnych, którzy nie oczyścili drogi do końca, tak jak to było zaplanowane.
Na drodze m.in. zostało stare, spróchniałe, rozpadające się drzewo z majtającą się ogromną gałęzią, która niebezpiecznie sterczy na środku drogi.
 
Teraz, w wielką sobotę świąt Wielkanocnych, wsiowy warchoł samowolnie wkopał betonowy słupek graniczny (bez pomiarów geodezyjnych i bez udziału uprawnionego geodety) na drodze na wprost wjazdu do gospodarstwa Indianki oraz przyciągnął łańcuchami podczepionymi do ciągnika dwa potężne głazy i złośliwie je umieścił na wprost wjazdu do gospodarstwa Indianki.
 
Mało tego, jego samica bezczelnie przestawiła pastuch Indianki graniczący z drogą.
To nie pierwszy raz, ze babsztyl wpieprza się Indiance w pastuch i na jej pole.
Indianka ma z takimi chamami do czynienia od lat.
Indianka musi codziennie sprawdzać, czy jej ogrodzenie stoi na swoim miejscu, bo baba w ten sposób pastuch Indianki przestawia, ze gdy będzie jechać równarka – zniszczy drzewka owocowe, które na skraju pola ma posadzone Indianka.
 
Indianka zgłosiła sytuację na policji, ale policja nie okazała się pomocna. Podobnie, jak nie była pomocna przy kradzieży drzewek z pola Indianki. Indianka jest przekonana, ze to właśnie rodzina wsiowego matoła okradła Indiankę z drzewek. Okradli na złość, tak jak na złość odstawiają szopki z drogą, pastuchem, żwirowaniem itd.
 
Indianka zgłosiła sytuację w Gminie, jak na razie bez odzewu. Indianka nie wie do kogo się zwrócić o pomoc, bo ma dosyć użerania się z miejscowymi chamami. Do kogo się udać...?

poniedziałek, 9 maja 2011

Indiańska lodówka

Indianka otworzyła lodówkę i krzyknęła: "żarcie?!"
A lodówka odpowiedziała: "żarcie, żarciee, żarcieee, jakie żarcie???!" ;)))

sobota, 30 kwietnia 2011

Rrradosnego weekend'u! :)

Indianka ilekroć słyszy w radio lub TV życzenia „SPOKOJNYCH świąt” lub „SPOKOJNEGO wypoczynku” zżyma się, gdyż minęło z 30 lat od wprowadzenia stanu wojennego przez ówczesnego przedstawiciela totalitarnej władzy socjalistycznej - niesławnego Wojciecha Jaruzelskiego, a ludzie nadal sobie życzą „Spokojnych świąt”!
 
Ludzie! Już dawno po stanie wojennym, już nie jeżdżą czołgi po ulicach, nie zaczepiają was agresywni nabuzowani prochami ZOMOwcy z czerwonymi gębami, nieprzytomnym wzrokiem i wielkimi pałami, nikt was nie zwija w kapciach na komendę do pierdla gdy nieopatrznie wyskoczycie z wiaderkiem śmieci po 22.00.
Ba, mamy całkiem inny ustrój społeczny, a w waszych życzeniach pokutuje dawny komunistyczny strach... Są święta, jest wolne – to bawcie się, szalejcie radośnie! Na spokój przyjdzie czas, gdy wam wiek i zdrowie nie pozwoli fikać... :)
 
Ja wiem, że ludzie zaczęli sobie nagminnie życzyć „SPOKOJNYCH świąt” od momentu wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Ale to już przeszłość. Stan wojenny odwołany, ten co go wprowadził też odwołany. Zapomnijcie o tym terrorze i bawcie się beztrosko w każde polskie święta :)
 
Komuna się dawno skończyła. Czas kiedy ludzie drżeli o siebie, o swoje rodziny, o swoje życie, zdrowie i wolność minął. Czas komunistycznego terroru minął! Nie ma powodu do paniki. Żyjecie w wolny kraju. Czas przymusowych spędów na 1go maja minął. Nie musicie już iść w jakimś durnym kacapowskim pochodzie aby was z roboty czy ze szkoły nie wylali – idźcie na spacer, na grilla, na imprezę. Dawno nadszedł czas praktycznego kapitalizmu i beztroskiej komercji, więc po prostu życzcie sobie „WESOŁYCH, RADOSNYCH ŚWIĄT”! :)

wtorek, 26 kwietnia 2011

Hey hoo hey hooo!

Hey hoo hey hooo, do ogrodu by się szłoo!
 
Indianka kopie, grabi, równa, sieje i sadzi
Ogólnie mówiąc – ogrodowo sobie radzi :)
 

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Pulchna gleba

No, Indianka wyczaiła pulchną, żyzną glebę pod oborą i tutaj wkopała się widłami ogrodowymi i już posiała szpinak i koperek. Prędzej tutaj warzywo urośnie niż na gliniastym podwórku. Tyle że tutaj chwaścior bujny rośnie i trzeba się namachać widłami i pewnie łopatą jak się trafi na zbyt długie korzenie. Ale pomalutku pomalutku. Miejmy nadzieję, że w tym roku Indianka warzywa własne wyhoduje. Jej samej brak witamin, a jak godni goście przyjadą to i ich się poczęstuje świeżym, ekologicznym warzywem. Indianka umie przyrządzić pysznie szpinak.
 
Jednocześnie wywozi obornik na pole do sadu i zwozi drewno z pola pod dom. Trochę rozproszone te czynności, ale wszystko jest do zrobienia, a Indianka sama jedna i nie ma co czekać, że się samo zrobi. Trochę tego zrobi, trochę tego i będzie już mniej do roboty.
Ważne, aby warzywa jak najszybciej posiać, bo nie ma nic, a w sklepie za drogie dla niej by kupować. No, nasiona też nie były tanie, ale warzywa z nich piękne wyrosną. Oby! Alleluja! :)

Pod namiot

Tak sobie Indianka duma, że pokoi wakacyjnym zagranicznym obieżyświatom nie może zaproponować, bo dom nie wykończony, rozgrzebany i nie ma za co dokończyć remontu jego, ale pod namiot mogą latem przyjeżdżać. Jeśli Indiance w pracy pomogą – da im jeść. A jeśli nie będą chcieli pomagać tylko wypoczywać na gospodarstwie Indianki, a będą chcieli ekologicznych warzyw – Indianka im sprzeda to co wyhoduje.
 
 

Lany poniedziałek

Lany poniedziałek zapowiada się sucho i dobrze, bo Indianka ma zaplanowane manewry siedliskowo-gospodarcze. Co prawda miała chęć siać i sadzić, ale czas pochłonęły czynności porządkowe wokół siedliska, w stajni i na polu. Wczoraj wywiozła kilka taczek obornika na pole, a z pola zwiozła nieco drewna. Wszystko oczywiście ręcznie, taczką.
Taczki niewygodne: jedna stalowa ciężka budowlana, druga aluminiowa wypaczona i chybotliwa. Ciężko nimi się posługiwać, ale Indianka nie ma nic innego do wożenia ciężarów.  Ciężej tym bardziej, że setki metrów trzeba te taczki pchać. No, ale nie ma wyjścia. Powoli, po trochu powywozi ten obornik, a w drodze powrotnej pozwozi zimą nacięte drewno pod dom. Podłoże suche, więc stosunkowo lekko da się po nim jechać.
 
Przy domu posprzątała wory, plastiki i gałęzie. Przy okazji odkryła, że ma coś, co nada się na wędzarnię.
 
Pogoda ładna, dobrze by było posiać warzywa. Podwórko okazało się złym miejscem - zbyt gliniaste, twarde i suche. Nic tu nie urośnie. Trzeba ziemię skopać w innym miejscu i tam posiać.
 
Natomiast rabaty kwiatowe przy domu wymagają nawożenia torfem i obornikiem.
To też pracochłonne i niewygodne zadanie, bo torf 250m od podwórka, a po drodze grząskie bagienko po którym ciężko się ciągnie taczkę czy chociażby chodzi z wiadrami torfu.
 
Wszystkie te prace gospodarskie i ogrodowe są bardzo ciężkie, zwłaszcza dla kobiety.
Indianka ile da rady zrobi. W domu już część nasion wysiana w pojemniczkach z ziemią, na dworze część bylin posadzona. Ogródek kwiatowy ogrodzony, choć wymaga uszczelnienia.
 
Kawałek ogrodzenia dla kur po nocy uszkodzone. Nie wiadomo, jak to się stało. Być może konie wpakowały się na pastuch po ciemku, kotłując się przy stajni.
 
Indianka lubi prace na świeżym powietrzu, ale ciężkie prace fizyczne szybko ją męczą, tak, że po wysiłku, gdy na chwilę przysiądzie w domu by odpocząć – chwila ta zamienia się w godziny snu.
 
Zagraniczni wolontariusze jak i śląski Gumiś przymierzali się by tu przyjechać, ale Indianka po namyśle zrezygnowała z ich pomocy. Warunki domowe są dla obcych nie do przyjęcia – Indianka przywykła do nich i jej to nie przeszkadza w pracy, jednak taki obcokrajowiec spodziewałby się agroturystyki wygodnej i obfitej w jadło pierwsza klasa w zamian za nieco urozmaiconej pracy w ogrodzie i sadzie.
 
Niestety, na taką ofertę Indiankę nie stać. Ledwo sama się jest w stanie wyżywić, a dom do kapitalnego remontu jest i nie nadaje się na wynajem. Indianka tylko w domu śpi, gotuje, je i kąpie się, a większość czasu spędza na dworze.
 
Zaproszenie tu obcych pomocników wiązałoby się ze stresem jaki w obecności obcych wywołuje stan domu. No i duże obciążenie materialne w sensie, czym tych ludzi nakarmić? Indianka nie dostała dopłat rolniczych i nie ma za co kupić jedzenia dla siebie i tym bardziej dla obcych. Więc, suma summarrum, po namyśle zrezygnowała z zapraszania tu wolontariuszy. Więcej by z tego szkody niż pożytku wynikło.
Ludzie, tzw. wooferzy inaczej sobie wyobrażają pracę na wsi. Oczekują w domu luksusu, dobrego obfitego jadła i nieco pracy w ogrodzie lub sadzie. Indianka natomiast nie ma luksusu w domu ni jadła dla nich, a praca jaka jest do zrobienia jest ciężka i może się spotkać z niezadowoleniem takiego pomocnika. Indianka miała taką sytuację rok temu, gdy dwóch polskich pederastów nie chciało taczką wozić ciężarów i zażądało by Indianka im ciągnik wynajęła i za nich tę ciężką robotę wykonała na swój koszt. Indianka zrezygnowała z ich pseudopomocy natychmiast. Okazali się nieprzydatni na gospodarstwie Indianki.
 
Australijczyk pomagał jak umiał, miał szczere chęci mieszczucha na wsi, ale marudził, że praca monotonna i chciał robić coś innego niż Indianka miała tu do roboty, a skakać wokół niego cały dzień musiała by mu kulinarnie dogodzić. Przeliczając ten czas jaki poświęciła gotując człowiekowi – doszła do wniosku, żeby sama ten obornik bez słuchania marudzenia wywiozła i sama ściany obory i stajni by pomalowała, gdyby przy tych garach tyle czasu nie musiała spędzać, bo gdy jest sama, to szybko cokolwiek sobie do jedzenia robi na sucho lub nie je całymi dniami tylko dopiero na wieczór, bo szkoda jej czas marnować. Natomiast takiemu wolontariuszowi/pomocnikowi trzeba dać jeść o tych samych porach dnia, bo się tego spodziewa, a to dodatkowy obowiązek.
Indianka ma nadmiar obowiązków i ma dosyć kolejnych, tym bardziej, że ta pomoc wolontariuszy z reguły jest niewydajna i często nie w porę. Na wiosnę jest najwięcej pracy, a oni chcą przyjeżdżać w pełni lata, kiedy już po wszystkich niezbędnych ciężkich pracach. Chcą przyjeżdżać na zbiory, a pracochłonna uprawa ziemi, siew i pielenie zostaje dla Indianki do wykonania wiosną. Czyli ta ich pomoc to mija się z celem.
Niewielki z niej pożytek, a za to obowiązek zapewnienia im zakwaterowania i wyżywienia na znośnym poziomie jest bardzo absorbujący i w obecnej sytuacji Indianki nie do wykonania. Zatem lepiej sobie tę pomoc odpuścić.
 
A polscy pomocnicy? Są jeszcze gorsi. Żądają papierosów np. Gumiś z Bogatyni. Oczywiście nie wszyscy są tacy sami. Trafiają się też i poczciwe dusze, szczerze pomocne, np. Burzan.
 
Gumiś rok temu przyjechał na rancho zalany w trzy dupy, przystawiał się do Indianki, ogólnie był nachalny i wkurzający. Żądał papierosów, a pali nałogowo jak komin dwie paczki dzienne. Po prostu koszmar. Co 15 minut odpalał peta. Był ledwo 3 dni, a zdążył w tym czasie zgubić krowę. Po 3 dniach naciągnął Indiankę na bilet powrotny do siebie i miał zaraz wracać po załatwieniu swoich spraw, ale nie wrócił. Zamiast tego pojechał do świniarza gdzieś pod Gołdapią. Tam miejsca też nie zagrzał, bo ponoć świniarz się do niego dobierał ;))).
 
Teraz Gumisiowi znów zebrało się na przyjazd na rancho, ale Indianka przemyślała jego postępowanie i doszła do wniosku, że nie ma ochoty gościć pod swoim dachem takie indywiduum i ryzykować problemy, jakie on będzie tu stwarzał.
 
Indiance pomoc jest potrzebna, ale nie byle jaka i nie od byle kogo. Trzeba staranniej prześwietlać ewentualnych pomocników. Jeśli istnieje realne ryzyko, że ich obecność tu bardziej zaszkodzi niż pomoże – lepiej sobie ich pomoc darować i samemu w spokoju pracować. Indianka ceni sobie swój spokój i pogodę ducha, którą obce nieobliczalne indywiduum niechybnie by zakłóciło.
 
Pracując sama może i zrobi mniej, ale za to obędzie się od stresu znoszenia przypadkowych osób trzecich.
 
Co innego, gdyby trafił się ktoś szczerze życzliwy i pomocny, dobrany charakterem do charakteru Indianki. Z taką osobą Indianka by się nie męczyła, a wspólny czas upływałby owocnie i miło.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Zając wielkanocny

Indianka dostała paczuszkę od... Zająca Wielkanocnego :)))
Gdy ją dostała, głośno się roześmiała... :) Zając Wielkanocny nawet o niej pamiętał! :)))
Przyszły też paczuszki od Mamy i koleżanki, także te święta nie będą tak ubogie jak się spodziewała, choć jaj brak – jastrzębie wybiły kury i jajka ani na lekarstwo. Dwie kury się ostały, ale pszenicy brak i jaj nie niosą. Żywią się trawą, owadami z ziemi i resztkami z kuchni. Na przeżycie ta karma starczy, ale na jaja już nie.
 
Na dworze cieplutko – cieplej niż w domu. Indianka pracowicie sadzi byliny tachając żyzną ziemię do nich z bardzo odległego zakątka łąki.
 
Posprzątała też wory, folie, plastiki i inne śmieci wokół siedliska, ale jeszcze jest co zbierać. Gdy znajduje rozrzucone tu tam i siam przez niechlujnych budowlańców puszki po piwie  – krew ją zalewa. Gdy jeszcze kiedy jaki budowlaniec rzuci gdzie puszkę w jej świętą ekologiczną ziemią – zatłucze gada gołymi rękoma i wykopie z gospodarstwa precz!

niedziela, 17 kwietnia 2011

Domowy smalec

Indianka z rana wstała, w megapiecu najarała fest. Zniosła kilka patelni i woków i wkroiła kawałki słoniny do nich by wytopić tłuszcz. Efekt nie był tak duży jak się spodziewała, bo aby więcej smalcu się wytopiło, trzeba by było słoninę zmielić w maszynce do mięsa.
Indianka nie ma maszynki do mięsa, więc pokrojone kawałki zesmażyły się na skwarki i zostały w takiej postaci, a tłuszcz który się z nich częściowo wytopił zamienił się w smalec, który Indianka skrzętnie zlała do miseczek, aby stężał. Indianka wkroiła też cebulkę i dodała przypraw, więc domowy smalczyk wyszedł pyszny. No, ale nie ma go zbyt dużo. Musiała by się zaopatrzyć w maszynkę do mięsa, najlepiej taką elektryczną, bo ręcznej nie ma do czego przykręcić, gdyż stołu w kuchni nie ma, poza tym ręczna maszynka wymaga sprawnych rąk i siły do mielenia, której ostatnio Indiance brak. W Biedronce elektryczne maszynki ponoć są, ale Indiankę obecnie nie stać na zakup, więc musi się kolejny rok obejść bez niej... Ale za rok! Nie odpuści i kupi maszynkę... Będzie mielić mięcho i wyrabiać kiełbasy i pasztety... Ot co.
 
Przy okazji wytapiania smalczyku – usmażyła wołowinkę ze skwarkami i cebulką oraz roztopiła żółty ser na tym i zjadła ze smakiem. Ugotowała też dwa rosoły – kurzy i wołowy oraz gar karmy dla psów i kotów. Także ryż na jutro. Czyli dzień minął pod znakiem wielkiego gotowania.
 
Woda w garach gorąca. Czeka na kąpiel. Ale Indianka musi zajrzeć do zwierząt – dać pić i jeść, a z wanny wyjąć cebule kwiatowe i zrobić miejsce na gorącą kąpiel...
 
Póki co, gorącą wodę użyła do zmywania naczyń i szorowania garnków i woków.
 
Ma ochotę na długą, gorrrącą kąpiel... No, ale z wiader trzeba ziemię wysypać gdzieś, bo będą potrzebne do noszenia gorącej wody z kuchni do łazienki... Nie ma lekko :))))
Wiele przeszkód na drodze do gorącej kąpieli... ;)

Szara niedziela

Pochmurna, szaro-bezbarwna, nijaka. Indianka obudziła się rano, ale osłabiona nadal. Ciut lepiej się czuje po tych wczorajszych pracach przedogrodowych.
Dzisiaj trzeba dosiać nasiona w skrzynkach i posadzić cebule kwiatów w ogródku.
Trzeba też klomb kwiatowy i rabaty na warzywa podsypać przetrawionym obornikiem, bo ziemia na podwórku za gliniasta. Wymaga wzbogacenia w próchnicę.
 
No i trzeba taczkę naprawić i drewna do pieca przytargać, napalić w piecu, roztopić słoninę i zrobić smalec do chleba. W cieple pieca wysiać nasiona do skrzynek, wykąpać się i zregenerować siły.
 
Widmo windykacji odsunięte dzięki ludziom dobrej woli – zatem pora otynkować kuchnię, sypialnię i wykończyć drugą łazienkę, bo przyjazne dusze się do Indianki wybierają w gości. Trzeba się im zrewanżować za pomoc w trudnych chwilach...
Dom musi jakoś wyglądać na ich przyjazd. Musowo coś z tą koszmarną kuchnią trzeba zrobić i sypialnią...

sobota, 16 kwietnia 2011

Siew w skrzynkach

Indianka długo osłabiona leżała. Serce bolało. Zaplanowała sobie na ten dzień siew nasion, ale nie mogła wstać. W końcu zwlokła się z łóżka i powoli zajęła się cebulami kwiatów i nasionami warzyw.
Cebule namoczyła w letniej wodzie, bo dość suche, a ma zamiar je posadzić w niedzielę.
 
Na dworze dość zimno i wietrznie, więc zajęła się wysiewem zakupionych nasion do skrzynek.
Gdy zabrakło ziemi, wzięła łopatę i poszła na łąkę gdzie czarnoziem skopany przez dziki i wykopała kilka wiader ziemi. Z wysiłkiem, robiąc przestanki - zaniosła je pod dom. Tam, na stole roboczym rozłożyła pojemniki na ziemię i napełniła je ziemią z wiader. Ziemię w pojemnikach rozkruszyła, wyrównała. Pełne pojemniki zaniosła do domu, gdzie czekają na wysiew kolejnej partii nasion.
Zrobił się wieczór i weszła do łóżka, by odpocząć. 

Send me an Angel!

Indianka bardzo znużona i zmęczona sytuacją. Serce boli. Jest jej słabo. Nie ma siły już pisać. Chce zasnąć i już się nie obudzić...


wtorek, 12 kwietnia 2011

Zaległe raty

Z uwagi na trwającą kontrolę ARiMR w gospodarstwie Indianki - Indianka nie otrzymała należnych na gospodarstwo dotacji rolniczych pod które wzięła pożyczki na zakup drzewek owocowych, siana, na opłatę zeszłorocznych składek KRUS, na rozprowadzenie wody i instalację c.o. i na zakup żywności dla siebie i niektórych wolontariuszy, którzy czasem wpadają by coś pomóc na gospodarstwie.

Nie ma z czego spłacać rat kredytów tj. w sumie kredytów na ok.35.000zł a 800zł rat miesięcznie
i czym opłacić zaległe rachunki w tym KRUS, prąd, telefon, wodę, śmieci.


Samych rat do zapłaty w tym miesiącu: 1100zł
W tym jedna musi być wpłacona do końca tego tygodnia tj. 300zł
Poza tym do zapłaty opłata za certyfikację gospodarstwa tj. kolejne 1000zł płatne do końca marca.
W sumie w tym miesiącu Indianka musi zapłacić samych rat kredytów i opłaty certyfikacyjnej: 2.000zł
Plus rachunki za prąd, internet, wodę, śmieci - ok. 500zł razem
Czyli w sumie potrzebne 2500zł w tym miesiącu nie licząc zaległego KRUSu i innych starych długów.


Ponadto aby doprowadzić dom do stanu umożliwiającego odpłatne wynajmowanie pokoi dla agroturystów potrzebne ok. 20.000zł na remont kapitalny garsoniery i jej wyposażenie
20.000zł na remont kapitalny kuchni i jej wyposażenie
Ponadto ok. 5.000zł na remont drugiego pokoju
i ok. 3.000zł na dokończenie remontu drugiej łazienki i odnowienie i ocieplenie sypialni do niej przynależnej
Plus remont korytarza: 5.000zł
Razem minimum 53.000zł na sam remont parteru
Plus remont komina i montaż rynien ok.7.000zł
Wymiana dachu 20.000zł
czyli ok. 60.000zł na doprowadzenie parteru do stanu umożliwiającego normalną działalność agroturystyczną.
i 20.000 zł wymiana cieknącego dachu.
Realnie trzeba liczyć że na podstawowy remont parteru i wymianę dachu potrzebne co najmniej ok. 80.000zł

Absolutne minimum to 20.000zł na remont kapitalny garsoniery.



Na dzień dzisiejszy potrzebuje pilnie 300zł na co najmniej jedną zaległą ratę, bo pożyczkodawca grozi wypowiedzeniem całego kredytu, a to oznacza konieczność natychmiastowego zwrotu całej udzielonej pożyczki tj. ok. 5500zł, a w efekcie zajęcie przez komornika domu lub gospodarstwa.

Jeśli ktoś z czytających może pożyczyć te 300zł aby wstrzymać nieuniknioną windykację - bardzo proszę o pomoc.

Proszę o kontakt na CreativeIndianka@vp.pl

Serdecznie pozdrawiam,
- załamana Indianka :(((

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Nasiona

Indianka zmęczona. W południe pomaszerowała na wieś kupić nasiona i nadać listy.
To ponad dwie godziny wyjęte z dnia. Zmęczył ją ten marsz. Wróciła i już nie miała siły posiać. Pogoda uspokoiła się. Przestało wiać, ale kropiło delikatnie. Ziemia wilgotna i miękka. Podwórko trochę gliniaste – trzeba będzie podsypać próchnicą. Klomb pod gruszami i sam ogródek ogrodzić szczelnie przed kozami.
 
Wczoraj wiało, ale trochę mniej silnie, a słońce podsuszyło ziemię, więc Indianka posiała szpinak, rzodkiewkę i koperek. Rzodkiewkę przeterminowaną, bo nie ma świeżej. Nie wiadomo czy cokolwiek wzejdzie, ale wsiała równolegle koperek, a on świeży to urośnie. We wsi nasion rzodkiewek już nie było dziś – sprzedane.
 
W niedzielę, gdy wicher się wzmógł i zrobiło się zimno, przerwała siew.
 
W ciągu tych ostatnich wichrowych dni, wicher uszkodził oborę i pozrzucał dachówki z obory i domu. Najwięcej poleciało z obory. Trzeba teraz to sprzątnąć.
 
Indianka od jutra będzie godziła karmienie zwierząt, siew i sprawy papierkowe.
Sprawy papierkowe zostawia sobie na wieczór przeważnie, bo szkoda jej dnia na nie.
Za dnia z reguły pracuje na dworzu. No, ale po pracowitym dniu – wieczorem już jest znużona i śpiąca i nie ma siły ni ochoty by do papierów zajrzeć.
 
Teraz wiosna – trzeba pilnie siać nasiona warzyw, by było co jeść tego lata. Warzywa są zbyt drogie w wiejskich sklepach by je kupować.
 
Ogród z grubsza skopany przez ogiera, ale nie jest tutaj zbyt idealna ziemia na warzywa – jest ciut za gliniasta i pełna zbitych bryłek. No, ale to jest jedyne miejsce skopane pod warzywa i łatwe do ogrodzenia, więc trzeba je wykorzystać. Ciekawe czy urosną tutaj warzywa. Na wszelki wypadek trzeba je będzie posiać i w innym miejscu, tylko tam jeszcze grunt nie skopany. Indianka nie da rady kopać, bo ma problem z ręką. Ręka jest niepełnosprawna, a od byle wysiłku boli. Trzeba będzie tam ogiera zaprowadzić aby ziemię skopał.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Rocznica

Kurna chata, taka ważna rocznica, a w TV nic nie ma na ten temat, żadnej relacji na żywo z obchodów. Pewnie sporo się dzieje stawiającego w negatywnym świetle PO.
Wczoraj dwójka puściła autentyczne wypowiedzi Polaków zaraz po zamachu. Były poruszające. Ściskające za serce i podnoszące na duchu, że w tym kraju jest cała masa prawdziwych, patriotycznych Polaków. Serce rośnie, gdy się współczuje razem z nimi.


Media tego dnia się lekko ocknęły i trochę prawdy odsłoniły przed oczy publiki. Rok temu takich autentycznych wypowiedzi nie puszczano na antenie.
Refleksje Indianki po roku–
stuprocentowa pewność, że to był zamach stanu.
Śledztwo rosyjskie – ubliżająca Polakom farsa.
Reakcje aktualnego rządu na owo beznadziejne śledztwo i jego wyniki – żenujące co najmniej.
Podmianka tablicy pamiątkowej – kolejna obelga dla Polaków, a zwłaszcza tych poległych w Smoleńsku i Katyniu.


Wszystko to pokazuje jasno, kto najbardziej skorzystał na śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego ekipy i komu ta katastrofa była najbardziej na rękę.


Na szczęście ocalał jego brat bliźniak - Jarosław Kaczyński. Niech go Bóg prowadzi, by on nas wyprowadził z tego ekonomiczno-legislacyjnego bagna, w które wpakowało nas PO.

On jest jedynym godnym reprezentantem Narodu polskiego i jedynym słusznym i naturalnym przywódcą naszego Państwa... Kontynuatorem idei wolnego i silnego państwa polskiego.
 
Tylko On może przywrócić honor naszej Polsce i uzdrowić jej głęboko chory organizm.
Tylko musi uważać na zwodnicze wieże, coby go nie zwiodły na manowce i nie wpuściły w zdradliwy jar...

środa, 6 kwietnia 2011

Drukarenka

Tym razem było trudniej. Nie od razu dało się wgrać oprogramowanie i sterowniki. Długo się wgrywały i nie mogły wgrać. Indianka zgadła, że najpierw trzeba było wyrzucić z dysku dwa duże programy i kupę zdjęć, by zrobić miejsce na nowe oprogramowanie zajmujące dużo miejsca. Po zwolnieniu miejsca na dysku, Indianka wgrała sterowniki i uruchomiła oprogramowanie i drukarkę. Działa! Wielka satysfakcja. Udało się uruchomić nowy sprzęt! Teraz musi wyjść dać siana koniom, ale gdy wróci dowie się jak skanować dokumenty na komputer i słać emailem w świat do inspektorów...

wtorek, 5 kwietnia 2011

Kopiarka

No, Indianka złożyła i uruchomiła kopiareczkę. Założyła tusz i wydrukowała pierwsze kopie już. Good! Jaka ulga, że to działa. Wieczorem będzie drukarkę konfigurowała z komputerem. Teraz nie ma czasu, bo czeka na weterynarza co ma kozy profilaktycznie z urzędu badać i szykuje mu rejestr kóz.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Bez dotacji

Indianka przygnębiona. Nie dostała dotacji rolniczych. Nie ma za co remontu parteru dokończyć i siatkę do ogrodzenia sadu kupić, nowe sadzonki zamówić... Jest jej ciężko...
Chyba będzie musiała ściany sama otynkować... Tylko tak strasznie ją ręka boli...

niedziela, 3 kwietnia 2011

Kop koniu kop!

Indianka przerobiła, powiększyła i poprawiła całe podwórkowe ogrodzenie.
Teraz klacze mają więcej miejsca do spacerów, a ogier dostał nowy kawałek żyznej ziemi do skopania.
"Kop koniu kop, bo gospodyni musi mieć przygotowane miejsce pod warzywa!" ;)

sobota, 2 kwietnia 2011

Pastuch i permakultura

Z rana Indianka wybrała się do wsi po ziemniaki. Ziemniaki okropnie drogie – w cenie pomarańczy i cebuli, więc kupiła cebulę.
 
Wróciła, coś przekąsiła i zabrała się za naprawę ogrodzenia.
Naprawiła dwa odcinki i przerobiła jeden.
 
Ogier silnie skopał ziemię na podwórku przy pastuchu. Jutro trzeba będzie pastuch podwórkowy przesunąć, aby kopał w innym miejscu.
 
Indianka ma zamiar w ten sposób przygotować ziemię pod warzywa. Już jedna duża grządka porządnie skopana. Warzywa potwornie drogie w tym roku – trzeba posiać swoje.
 
Po deszczu wielkie błoto. Niech trochę ziemia przeschnie, a póki co Indianka ustawi tam drugi pastuch z drugiej strony grządki by wydzielić tę grządkę i oddzielić ją od klaczy. Gdy ziemia lekko podeschnie – wygrabi ją, wyrówna i posieje warzywa. Niech rosną. Będą blisko domu, na oku, do oczka wodnego blisko w razie podlewania, ziemia żyzna i bogata w obornik koński – warzywa powinny się udać.
 
Ale pastuch musi być tam bardzo gęsty, aby kozy się nie dostały.
 
Poza tym na siedlisku strasznie dużo sprzątania po budowlańcach. Koszmarnego bałaganu narobili, a wiatr ich śmieci rozwiał wokół. Teraz Indianka ma dodatkową robotę by to wszystko wyzbierać. Więc chodzi i zbiera. Ziemia wokół domu jest tak zaśmiecona jak 8 lat temu gdy Indianka tu się sprowadziła.
Sprzątania na co najmniej tydzień, albo i dwa.
 
Oprócz tego, do wyzbierania są gałęzie po kasztanowcu i gruszy. Po kasztanowcu na kupkę do palenia w piecu, po gruszy na kupkę do wędzenia.
 
Trzeba też karmić klacze sianem. Przenoszenie snopków z jednej do drugiej stajni przez grząskie podwórko nie należy do łatwych. Jest to męczące i pracochłonne zadanie. W dodatku ogier przeszkadza.
 
Po całym dniu na dworzu Indianka wieczorem śpiąca. Dziś obiadu nie gotowała i chyba już nie ugotuje, bo za bardzo zmęczona.

piątek, 1 kwietnia 2011

Drukarenki i bociany

Na rancho dotarły wreszcie upragnione drukarenki i wdzięczne zwiastuny wiosny czyli bociany. Bociany od razu zabrały się za remont gniazda.

Na drodze gminnej błoto takie wielkie i mięsiste, że kurier nie odważył się po nim jechać na gospodarstwo. Indianka wzięła taczkę i pojechała po swoje drukarki aż pod dom sołtysa oddalony o kilometr od jej domu. Wróciła, poprawiła pastuch na podwórku oddzielający ogiera od klaczy i weszła do domu i padła do łóżka wyczerpana. Zasnęła, a kicia Czarna Perła wkręciła jej się pod kołdrę i wdzięcznie ułożyła pyszczek na indiańskim ramieniu mrucząc rozkosznie.
 
Gdy po kilku godzinach Indianka otrząsnęła się z tej śpiączki, wstała i napakowała siana dla klaczy-matki i kozy-matki i zamknęła je z ich dziećmi w ich boxach.
Ogier dostęp do beli siana ma, ale mało z niej korzysta zafascynowany klaczą-matką w rui. Natomiast młoda Dakota dostała swoje siano na podwórku i skubie.
 
Indianka zabrała się za montowanie i uruchamianie jednej kopiarko-drukarenki.
Prowadzenie gospodarstwa ekologicznego zgodnie z rozmaitymi wymogami wymusza coraz większą ilość makulatury na prowadzenie rozmaitych bzdurnych rejestrów które muszą być na bieżąco aktualizowane. Przy takiej ilości kontroli jakie nękają gospodarstwo Indianki, nie może sobie pozwolić na brak takiego sprzętu jak sprawna drukarka, kopiarka czy skaner.
 
Indianka całą dokumentację prowadzi elektronicznie, aby zaoszczędzić czas na prace gospodarskie. Jakby te wszystkie formularze musiała ciągle ręcznie wypełniać i przepisywać, to by jej czasu zabrakło na to co naprawdę istotne i ważne w gospodarzeniu czyli na opiekę nad zwierzętami i na różne prace gospodarskie, pielęgnacyjne i uprawowe.
 
Jednak w razie kontroli musi mieć tę całą dokumentację wydrukowaną i gotową do okazania inspektorom, więc konieczna jest sprawna drukarka.
 
Zatem chciał nie chciał zamiast zapłacić ratę do banku kupiła używane drukarenki, aby już nigdy nie zdarzyło się, że nie może jakiegoś ważnego pisma zeskanować, wydrukować lub skopiować i wysłać – tak jak to miało miejsce ostatnio, gdy jej stara drukarka odmówiła posłuszeństwa i przestała działać w najmniej odpowiednim momencie doprowadzając Indiankę do szewskiej pasji, a sprawy ważne i pilne spowalniając o tygodnie.
 
Co prawda jest niby drukarka w bibliotece wiejskiej, ale nie jest podłączona i nie działa, poza tym generalnie podobno jest dla dzieci korzystających ze świetlicy i służy do wydruku jakichś tekstów piosenek, więc nie można na niej polegać, że wydrukuje się ważne pismo, wtedy kiedy to będzie akurat konieczne, bo często nie ma tonera albo papieru, albo coś zepsute czy nie podłączone.
 
Suma summarrum – nie dość, że drukarka niepewna, to jeszcze trzeba marnować dwie godziny i siły by się do niej dostać – iść godzinę w jedną stronę, i tyle samo w drugą, by wydrukować dwie czy trzy strony.
Indianka ma za dużo roboty i niewiele sił, by pozwolić sobie na takie marnowanie czasu i energii. Zatem na gospodarstwie MUSI być własna, pewna drukarka. Indianka kupiła dwie najtańsze, lekko używane. Jak się jedna schrzani, to druga zadziała i Indianka będzie mogła dokumentację przerabiać płynnie. Poza tym jedna jest przeznaczona do starego komputera, a on ma starą wersję Windows, więc musi mieć drukarkę, która jest z tą wersją kompatybilna.
 
Poza tym może Indianka jeszcze kiedyś wróci do tłumaczeń językowych i nauczania języka angielskiego, to wtedy drukarka będzie jak najbardziej potrzebna. No i powstaje powieść, którą trzeba będzie w końcu wydrukować.

Także Indianka ma kilka tysięcy artystycznych zdjęć swojego autorstwa, których część będzie chciała wydrukować, by zapełnić nimi albumy i urządzić galeryjkę, gdy dom już będzie wyremontowany, a ściany gotowe na przyjęcie zdjęć i plakatów. Zatem nowy nabytek cieszy. Pora na jego montaż, uruchomienie, wgranie sterowników, konfigurację, przetestowanie i... do wydruku przystąp! :)

poniedziałek, 28 lutego 2011

Czas powieści...

Indianka nie ma na rachunki. Jutro odetną Internet. So selavi babies... I will be missing you... ;)
I will think of you and I will be writing a book for you... ;)
My life is my inspiration and you are worth of my book, so I will write it for you...
I will try to do my best in order to make it exellant, fascinating novel... I hope you will be satisfied...
I think 3 years of exercises in writing on the blog will be usefull for me...
It was great time to have possibility to share with you my thoughts, experiences, etc.
Thank you very much for that time... and see you here in the future... hopefully, with my first novel... ;)
Kisses,
Indianka


Drodzy moi czytelnicy, nadszedł czas powieści. Ten blog był wprawką szlifującą mój język i sposób wypowiadania się, swoistym pamiętnikiem i kopalnią materiałów do mojej książki, którą właśnie zaczęłam pisać.

Dziękuję Wam, za czas spędzony razem, za Wasze często inspirujące i podbudowujące mnie komentarze. Także za te pokazujące inne punkty widzenia i rozumienia świata. Dawniej pisałam blog poza siecią, gdyż przez kilka lat nie miałam dostępu do internetu. Był on wtedy jedyną moją otuchą w oziębłym i nieprzyjaznym środowisku w którym się przypadkiem znalazłam. Dodawał mi sił i utwierdzał w tym co robię. Natomiast blog pisany online wzbogacają Wasze cenne komentarze. Jeszcze raz dziękuję Wam za nie.

Gdy moja powieść będzie skończona – dam Wam znać.
Pozdrawiam wiosennie,
Indianka

sobota, 26 lutego 2011

Łazienka jak z bajki...

Łazienka pistacjowa gotowa. Jest piękna – świetlista, słoneczna, pistacjowo-biało-błękitna. Wyposażona w słoneczne okno z dużym, eleganckim parapetem-półką. W narożniku maleńka półeczka na pojemniczek z zapachem. Lub na kieliszek wódki, jak sugeruje brat Brad... ;) Ewentualnie kieliszek wina - jak prostuje Indianka... ;) Łuk wejściowy do łazienki starannie wyklejony ręcznie robioną mozaiką z ciętych na wąskie paseczki i ręcznie szlifowanych flexem płytek – prawdziwie koronkowa robota. Natomiast obróbka okna to precyzyjny majstersztyk. Wspaniale urodę okna podkreślają szlaczki cygar. Indianka zadowolona z dzieła. Pora na uczczenie skończonej roboty i świętowanie nowej łazienki... ;)

Komin

Brat wykuł z komina zator składający się z cegieł, sadzy i smoły. Wyniósł w sumie 6 wiader tych zanieczyszczeń. Klął na kominiarzy, którzy rzekomo oczyścili komin. Klął jak szewc! W kanale kominowym do którego podłączony megapiec na zatorze stała kałuża wody. To wszystko znalazł w kominie na wysokości strychu. Cud, że w megapiecu się w ogóle paliło. Musi być jakaś szczelina pomiędzy kanałami dymnymi, dlatego w ogóle działał.
 
Po oczyszczeniu komina, megapiec rozbujał się. Daje 22 C na parterze w kuchni, a średnia w domu to 20 C. Na dworze jest – 22 C, czyli różnica temperatur to 44 stopnie Celsjusza. Oznacza to, że piec jest w stanie podnieść temperaturę w domu o 44 stopnie, a to bardzo dużo. Indianka i brat już nie marzną. Pchają do pieca całe dwumetrowe kłody, które spalają się godzinami, nagrzewając dom, wodę i gotując potrawy. Męki związane z paleniem w pipidówce c.o. za nimi. Trzeba będzie ją wymienić na wielki piec c.o. o dużej mocy, albo zrobić taki. Póki co, mała piecokuchnia stoi nieużywana popadłszy w niełaskę. Megapiec Indianki króluje!

piątek, 25 lutego 2011

Jaskółek... ;)

W czwartek wieczorem zadzwoniła Goha: „Co tam u Ciebie Brad? Imprezujesz?”
Brat Brad żachnął się oburzony: „Gdzie tam! Siedzę w łazience i lepię jak jaskółka!” - tu brat Brad miał na myśli liczne dekory i cygara, które do wyklejenia zielonej łazienki Indianka zaprojektowała. Wiele drobnych elementów składających się na obróbkę okna, parapetu i półki. Pod czujnym okiem Indianki prawdziwy majstersztyk powstaje, tym razem już w drugiej łazience przy pakamerze.


"Ale teraz zrobiliśmy sobie przerwę z siostrą na kawę i oglądamy film...” - relacjonował brat. W rzeczy samej to brat pił kawę, a Indianka herbatę. Indianka kawy nie pije. Co najwyżej zbożową i sporadycznie cappucino. Bardzo sporadycznie.


Słysząc wypowiedź brata, Indianka wygrzewająca się przy piecu roześmiała się i dodała: „No, zaprawa się kończy – jutro faktycznie będziesz lepił kafelki jak jaskółka – na ślinę i glinę... :))) Ale gliny cała piwnica – jest materiał :))! Tylko pluć na glinę i lepić! ;)))”

„A mówiłaś abym w domu nie pluł! Chciałabyś abym Ci na ściany pluł??” – zapytał brat Brad.
„No jak mus to mus. Materiał się kończy i nie będzie czym lepić, to ulepisz mi zaprawę ze śliny i gliny – ekologiczna zaprawa ;)”


Indianka się głowi skąd wziąć kasę na materiał. Dotacji ani słychu ani widu. Za dzień lub dwa brat nie będzie miał z czego lepić tych łazienek. Wyjedzie i zostawi dom rozgrzebany. 
Brat tęskni do miasta: „Nie ma tu ani pubów, ani dyskotek! Nie ma jak się zabawić.”
„No, nie przesadzaj. Masz TV, radio i w końcu siostrę do pogadania.” – obruszyła się siostra.
No, ale brata Brada nosi. Po pracy poszedł na wieś po piwo. Gdy wracał, postanowił dla swoich kolegów ze Szczecina nakręcić film dokumentalny z jego cierpiętniczego pobytu na mazurskiej wiosce. Wyjął komórkę i nakręcił otaczającą go scenerię – rozległą biel pól i łąk. Do filmu załączył krótki, a treściwy komentarz obrazujący jego odbiór otaczającej go surowej przyrody: „Nuuudaa! – zaskowyczał rozdzierającym głosem. 

Potem w domu sfilmował kotkę jak poluje na motyla obudzonego ze snu zimowego. Podczas wspinania się za motylem pokonała wiele półek i szafek oraz wyciągnęła się jak guma podwajając swoją naturalną długość próbując sięgnąć łapką ulokowanego wysoko na ścianie motyla.  Brat sfilmował kurkę dziobiącą zapamiętale kawałek psiego mięsa (nie z psa tylko dla psa uszykowanego jak by znów jakiś zajob chciał gdzieś dzwonić, albo jakby właściciel psa Piko się niepokoił, bo nadal psa szuka i znów w czwartek byli ludzie od niego szukać psa pod domem Indianki, tym razem czerwonym kombi i w dzień) – wszak kury to potomkowie drapieżnych dinozaurów. To są mini dinozaury. Zarówno Indianka jak i brat Brad wierzą w to święcie. A obserwacje zachowań kur ich w tym upewniają. Brat Brad sfilmował też łaszące się do niego i zaglądające przez okno suki, w tym rubasznie targaną przez niego za warę Sabę. Sfilmował także Indiankę szalejącą z piłą motorową. Filmik wyszedł komicznie, bo łańcuch był tępy i Indianka męczyła się z kłodą bardzo długo zanim ją przerżnęła. Więcej hałasu niż cięcia... ;)

poniedziałek, 21 lutego 2011

Dłubaninka

W łazience pistacjowo-biało-błękitnej została do zrobienia drobna dłubaninka, za to pracochłonna:
obróbka łukowatego wejścia, wymiana kilku kafelków przy umywalce i jednego przy wc, oraz uzupełnienie paru pod termą. Także uszczelnienie kapiącego zaworu przy kaloryferze. No i położenie struktury na suficie, fugowanie i zaimpregnowanie fug, przykręcenie karnisza... To drobiazgi, ale pracochłonne i zejdzie na to co najmniej dzień lub dwa, zanim można będzie łazienkę zmyć i oddać do użytku. Już jest piękna, a po całkowitym wykończeniu będzie jak bajka... :) Indianka bardzo szczęśliwa z tego powodu, że nareszcie będzie miała piękną, czystą, wygodną i funkcjonalną łazienkę...

niedziela, 20 lutego 2011

Słoneczna, śnieżna niedziela

Indianka wstała rano pierwsza. Zmierzyła temperaturę: w sypialni brata 13C, w sypialni Indianki 11C, w garsonierze 10C, a w kuchni ok. 17C. Dołożyła drewno do megapieca i ugotowała zupę. Pozmywała naczynia. Zrobiła śniadanie. Dostawiła trzeci 44-ro litrowy gar na piec i napełniła go wodą. Następnie zabrała się za reanimację roślin pokojowych. Połowa jest martwa, ale połowa przetrwała. Wykąpała wszystkie w wannie zraszając je obficie prysznicem. Odcięła zwiędłe części.
 
Może niektóre martwe rośliny uda się przywrócić do życia z korzenia lub pnia, więc na razie ich nie wywala.
Natomiast język teściowej ma się znakomicie - rośnie bardzo intensywnie, także jeden bananowiec. Drugi bananowiec padł.
Jedna juka przetrwała, druga zdechła. Fiołek alpejski nieżywy, także calanchoe. Fikusy padły (szkoda, że fiskus od mrozu nie pada... ;) )  Paprotka zwiędła, ale ją się zazwyczaj reanimuje przycinając krótko. Może jeszcze odbić... Begonie padły i chyba nie da się ich uratować, ale jedna mała wygląda na żywą...
 
Indianka uwielbia rośliny i miała wiele pięknych... Przez tę zimę wiele ich wymarzło...
Oby więcej takich mroźnych zim w domu nie było...
 
Ale z kolei hiacynty rosną i zakwitną za dwa tygodnie wypełniając dom Indianki upojnym zapachem i nadzieją...
 
Za oknem gruba kołdra śniegu i Słońce pogodnie rozświetlające łąki Indianki... Za oknem pięknie,  choć mroźno... Ważne że w domu nareszcie ciepło... Megapiec grzeje tak dobrze, że Indianka zupę na nim ugotowała...

sobota, 19 lutego 2011

Mega piec Indianki

Wczoraj uruchomiono stalowy piec kuchenny w kuchni na parterze. Chociaż są problemy z ciągiem i cofaniem się dymu, jednak piec grzeje wspaniale. Indianka kilka dni wcześniej kupiła nowe, dodatkowe rury spalinowe do tego pieca, a brat oczyścił ze smoły i sadzy komin i podłączył te rury do komina. Brat oczyścił fragment szybu dymnego na wysokości parteru. Aby oczyścił cały ciąg dymny, trzeba by wejść na dach i z góry go przepychać. Obecnie jest na to za ślisko i za niebezpiecznie. Brat wyciągnął z kanału dymnego komina wiadro spumeksiałej smoły i sadzy. To dziwne, bo ten kanał dymny nie był używany od czasu rzekomego czyszczenia go przez kominiarzy rok temu. Wskazywało by to na to, że oni go wcale nie oczyścili, tylko zwalili sopel lodowy u szczytu komina na dachu.
 
Tak więc wspaniały piec Indianki jej projektu grzeje i nagrzewa chałupę, lepiej niż ten c.o. i kaflowy razem wzięte. Ale jest problem z cofaniem się dymu – przy rozpalaniu kłęby dymu spowijają całą kuchnię. Teraz czyścić całego komina się nie da i nie da się go łatać lub przerabiać, bo jest za zimno na takie ryzykowne zabiegi, gdyby się okazało, że gdzieś jest dziura.
 
Jednak przy obecnym ciągu po częściowym wyczyszczeniu kanału dymnego, piec grzeje wystarczająco dobrze, by nagrzać temperaturę w kuchni do niemal 20 stopni. Nagrzewa też wodę do mycia w dwóch potężnych 44 litrowych garach, które na nim ustawili Indianie. W sumie daje to 88 litrów gorącej wody do kąpieli za darmo, tj. bez zużycia do tego celu prądu w termie.
 
Indianka ma i trzeci 44 litrowy gar. Na razie jeszcze nie ustawiony na piecu, bo wyszorowała kilka mniejszych garnków i w nich grzeje wodę do mycia, lub podgrzewa potrawy do jedzenia. Co prawda jest jeszcze miejsce na końcu pieca, ale Indianka nie ma zaufania do wspornika pieca w tym miejscu, bo się wykruszył podczas przesuwania pieca i ona boi się, że po postawieniu w tym miejscu ciężkiego gara z wodą mógłby się zawalić.
Trzeba przyjrzeć się temu wspornikowi i go wzmocnić jeśli konieczne i dopiero wtedy będzie można postawić gar. W tamtym miejscu i tak się nie nagrzeje ta woda tak, aby być gorąca, co najwyżej będzie letnia, ale letnia woda też jest przydatna, np. do pojenia zwierząt zimą, więc ostatecznie ten trzeci gar i tak tam wyląduje.
 
Indianka i brat zadowoleni z działania stalowego pieca. Brat rzekł: „To dopiero jest piec, taki piec to ja to rozumiem! Nie trzeba się namęczyć przy cięciu na małe kawałeczki drewna i nie trzeba co kilka minut podkładać drobno pociętych szczapek do paleniska tylko wkłada się do pieca całe duże kłody drewna na całą noc, a on grzeje do rana bez podkładania i w domu ciepło! A w tych dwóch małych pipidówkach (paleniskach piecokuchni c.o. i kaflaku) trzeba non stop dokładać i ciągle w chałupie zimno jak cholera!”
 
Tak więc Indianka i brat pławią się w cieple wielkiego pieca. Indianka ustawiła sobie krzesełko obok pieca i nagrzewa przemarznięte zeszłej i tej zimy stawy...

czwartek, 17 lutego 2011

Dzień gospodarski

Dzień udany, gdy porządnie
pocięte grusze i kasztany...
 
Dziś jakoś tak samoistnie wynikł dzień gospodarski. Chyba bratu chwilowo sprzykrzyło się szpachlowanie i równanie ścian. Widać złapał gospodarskiego bakcyla wczoraj, gdy Indianka  wyciągnęła go na przycinkę odrostów i żywopłotu w sadzie. 
 
Dziś z kolei pocięli na kawałki uschniętego kasztanowca pod domem (Indianka ma zezwolenie na wycinkę, jakby jakiś skur...l chciał Indiankę podpierdolić) i starą gruszę. Gruszane gałązki będą do wędzenia cielęciny (Indianka ma zamiar kupić 4 cielaki na odpas letni, gdy dostanie dopłaty jeśli je dostanie) a kasztanowiec na opał. Z niektórych kawałków kasztanowca wycięli dechy do krojenia chleba, warzyw oraz pieniek do tłuczenia mięsa na kotlety.
 
Ze starej gruszy powinny wyjść dechy na ławę ogrodową i huśtawkę.
 
Brat ciął piłą spalinową, a Indianka odgarniała gałęzie na bok i je układała. Potem zostawiła brata by pociął resztę grubych konarów, a sama zabrała się za siano. Nałożyła bogato siana koniom i kozom. Następnie poprosiła brata, by pomógł jej przeturlać jednego balota z paszarni do stajni koni i tam go umieścili w narożniku, by konie go za bardzo nie potargały od razu. Na razie maja żłoby pełne czubatego siana (jakby który skur...l próbował napuszczać na Indiankę kontrolę pod wyssanym z palca pretekstem, że rzekomo Indianka głodzi konie albo z powodu podobnych nikczemnych knowań pełzających ścierwojadów i chorych z nienawiści gnid), więc nie powinny się balotem za bardzo interesować.
 
Rodzeństwu podczas prac gospodarskich towarzyszyły wielkie, wypasione, masywne, piękne suki. Trochę utrudniały robotę próbując zwrócić na siebie uwagę...
 
Podczas roboty Indiankę rozbolała ręka od noszenia na widłach i nakładania snopków siana, więc po nakarmieniu zwierząt udała się do łóżka odpocząć trochę. Do łóżka zabrała kubek gorącej herbaty i czekoladę mleczną przysłaną przez Mamę. Kotki nie zabierała, ale kotka się sama zabrała i sprytnie wślizgnęła pod kołderkę... ;)
 
Brat też się udał się relaksować...