sobota, 16 kwietnia 2011

Siew w skrzynkach

Indianka długo osłabiona leżała. Serce bolało. Zaplanowała sobie na ten dzień siew nasion, ale nie mogła wstać. W końcu zwlokła się z łóżka i powoli zajęła się cebulami kwiatów i nasionami warzyw.
Cebule namoczyła w letniej wodzie, bo dość suche, a ma zamiar je posadzić w niedzielę.
 
Na dworze dość zimno i wietrznie, więc zajęła się wysiewem zakupionych nasion do skrzynek.
Gdy zabrakło ziemi, wzięła łopatę i poszła na łąkę gdzie czarnoziem skopany przez dziki i wykopała kilka wiader ziemi. Z wysiłkiem, robiąc przestanki - zaniosła je pod dom. Tam, na stole roboczym rozłożyła pojemniki na ziemię i napełniła je ziemią z wiader. Ziemię w pojemnikach rozkruszyła, wyrównała. Pełne pojemniki zaniosła do domu, gdzie czekają na wysiew kolejnej partii nasion.
Zrobił się wieczór i weszła do łóżka, by odpocząć. 

Send me an Angel!

Indianka bardzo znużona i zmęczona sytuacją. Serce boli. Jest jej słabo. Nie ma siły już pisać. Chce zasnąć i już się nie obudzić...


wtorek, 12 kwietnia 2011

Zaległe raty

Z uwagi na trwającą kontrolę ARiMR w gospodarstwie Indianki - Indianka nie otrzymała należnych na gospodarstwo dotacji rolniczych pod które wzięła pożyczki na zakup drzewek owocowych, siana, na opłatę zeszłorocznych składek KRUS, na rozprowadzenie wody i instalację c.o. i na zakup żywności dla siebie i niektórych wolontariuszy, którzy czasem wpadają by coś pomóc na gospodarstwie.

Nie ma z czego spłacać rat kredytów tj. w sumie kredytów na ok.35.000zł a 800zł rat miesięcznie
i czym opłacić zaległe rachunki w tym KRUS, prąd, telefon, wodę, śmieci.


Samych rat do zapłaty w tym miesiącu: 1100zł
W tym jedna musi być wpłacona do końca tego tygodnia tj. 300zł
Poza tym do zapłaty opłata za certyfikację gospodarstwa tj. kolejne 1000zł płatne do końca marca.
W sumie w tym miesiącu Indianka musi zapłacić samych rat kredytów i opłaty certyfikacyjnej: 2.000zł
Plus rachunki za prąd, internet, wodę, śmieci - ok. 500zł razem
Czyli w sumie potrzebne 2500zł w tym miesiącu nie licząc zaległego KRUSu i innych starych długów.


Ponadto aby doprowadzić dom do stanu umożliwiającego odpłatne wynajmowanie pokoi dla agroturystów potrzebne ok. 20.000zł na remont kapitalny garsoniery i jej wyposażenie
20.000zł na remont kapitalny kuchni i jej wyposażenie
Ponadto ok. 5.000zł na remont drugiego pokoju
i ok. 3.000zł na dokończenie remontu drugiej łazienki i odnowienie i ocieplenie sypialni do niej przynależnej
Plus remont korytarza: 5.000zł
Razem minimum 53.000zł na sam remont parteru
Plus remont komina i montaż rynien ok.7.000zł
Wymiana dachu 20.000zł
czyli ok. 60.000zł na doprowadzenie parteru do stanu umożliwiającego normalną działalność agroturystyczną.
i 20.000 zł wymiana cieknącego dachu.
Realnie trzeba liczyć że na podstawowy remont parteru i wymianę dachu potrzebne co najmniej ok. 80.000zł

Absolutne minimum to 20.000zł na remont kapitalny garsoniery.



Na dzień dzisiejszy potrzebuje pilnie 300zł na co najmniej jedną zaległą ratę, bo pożyczkodawca grozi wypowiedzeniem całego kredytu, a to oznacza konieczność natychmiastowego zwrotu całej udzielonej pożyczki tj. ok. 5500zł, a w efekcie zajęcie przez komornika domu lub gospodarstwa.

Jeśli ktoś z czytających może pożyczyć te 300zł aby wstrzymać nieuniknioną windykację - bardzo proszę o pomoc.

Proszę o kontakt na CreativeIndianka@vp.pl

Serdecznie pozdrawiam,
- załamana Indianka :(((

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Nasiona

Indianka zmęczona. W południe pomaszerowała na wieś kupić nasiona i nadać listy.
To ponad dwie godziny wyjęte z dnia. Zmęczył ją ten marsz. Wróciła i już nie miała siły posiać. Pogoda uspokoiła się. Przestało wiać, ale kropiło delikatnie. Ziemia wilgotna i miękka. Podwórko trochę gliniaste – trzeba będzie podsypać próchnicą. Klomb pod gruszami i sam ogródek ogrodzić szczelnie przed kozami.
 
Wczoraj wiało, ale trochę mniej silnie, a słońce podsuszyło ziemię, więc Indianka posiała szpinak, rzodkiewkę i koperek. Rzodkiewkę przeterminowaną, bo nie ma świeżej. Nie wiadomo czy cokolwiek wzejdzie, ale wsiała równolegle koperek, a on świeży to urośnie. We wsi nasion rzodkiewek już nie było dziś – sprzedane.
 
W niedzielę, gdy wicher się wzmógł i zrobiło się zimno, przerwała siew.
 
W ciągu tych ostatnich wichrowych dni, wicher uszkodził oborę i pozrzucał dachówki z obory i domu. Najwięcej poleciało z obory. Trzeba teraz to sprzątnąć.
 
Indianka od jutra będzie godziła karmienie zwierząt, siew i sprawy papierkowe.
Sprawy papierkowe zostawia sobie na wieczór przeważnie, bo szkoda jej dnia na nie.
Za dnia z reguły pracuje na dworzu. No, ale po pracowitym dniu – wieczorem już jest znużona i śpiąca i nie ma siły ni ochoty by do papierów zajrzeć.
 
Teraz wiosna – trzeba pilnie siać nasiona warzyw, by było co jeść tego lata. Warzywa są zbyt drogie w wiejskich sklepach by je kupować.
 
Ogród z grubsza skopany przez ogiera, ale nie jest tutaj zbyt idealna ziemia na warzywa – jest ciut za gliniasta i pełna zbitych bryłek. No, ale to jest jedyne miejsce skopane pod warzywa i łatwe do ogrodzenia, więc trzeba je wykorzystać. Ciekawe czy urosną tutaj warzywa. Na wszelki wypadek trzeba je będzie posiać i w innym miejscu, tylko tam jeszcze grunt nie skopany. Indianka nie da rady kopać, bo ma problem z ręką. Ręka jest niepełnosprawna, a od byle wysiłku boli. Trzeba będzie tam ogiera zaprowadzić aby ziemię skopał.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Rocznica

Kurna chata, taka ważna rocznica, a w TV nic nie ma na ten temat, żadnej relacji na żywo z obchodów. Pewnie sporo się dzieje stawiającego w negatywnym świetle PO.
Wczoraj dwójka puściła autentyczne wypowiedzi Polaków zaraz po zamachu. Były poruszające. Ściskające za serce i podnoszące na duchu, że w tym kraju jest cała masa prawdziwych, patriotycznych Polaków. Serce rośnie, gdy się współczuje razem z nimi.


Media tego dnia się lekko ocknęły i trochę prawdy odsłoniły przed oczy publiki. Rok temu takich autentycznych wypowiedzi nie puszczano na antenie.
Refleksje Indianki po roku–
stuprocentowa pewność, że to był zamach stanu.
Śledztwo rosyjskie – ubliżająca Polakom farsa.
Reakcje aktualnego rządu na owo beznadziejne śledztwo i jego wyniki – żenujące co najmniej.
Podmianka tablicy pamiątkowej – kolejna obelga dla Polaków, a zwłaszcza tych poległych w Smoleńsku i Katyniu.


Wszystko to pokazuje jasno, kto najbardziej skorzystał na śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego ekipy i komu ta katastrofa była najbardziej na rękę.


Na szczęście ocalał jego brat bliźniak - Jarosław Kaczyński. Niech go Bóg prowadzi, by on nas wyprowadził z tego ekonomiczno-legislacyjnego bagna, w które wpakowało nas PO.

On jest jedynym godnym reprezentantem Narodu polskiego i jedynym słusznym i naturalnym przywódcą naszego Państwa... Kontynuatorem idei wolnego i silnego państwa polskiego.
 
Tylko On może przywrócić honor naszej Polsce i uzdrowić jej głęboko chory organizm.
Tylko musi uważać na zwodnicze wieże, coby go nie zwiodły na manowce i nie wpuściły w zdradliwy jar...

środa, 6 kwietnia 2011

Drukarenka

Tym razem było trudniej. Nie od razu dało się wgrać oprogramowanie i sterowniki. Długo się wgrywały i nie mogły wgrać. Indianka zgadła, że najpierw trzeba było wyrzucić z dysku dwa duże programy i kupę zdjęć, by zrobić miejsce na nowe oprogramowanie zajmujące dużo miejsca. Po zwolnieniu miejsca na dysku, Indianka wgrała sterowniki i uruchomiła oprogramowanie i drukarkę. Działa! Wielka satysfakcja. Udało się uruchomić nowy sprzęt! Teraz musi wyjść dać siana koniom, ale gdy wróci dowie się jak skanować dokumenty na komputer i słać emailem w świat do inspektorów...

wtorek, 5 kwietnia 2011

Kopiarka

No, Indianka złożyła i uruchomiła kopiareczkę. Założyła tusz i wydrukowała pierwsze kopie już. Good! Jaka ulga, że to działa. Wieczorem będzie drukarkę konfigurowała z komputerem. Teraz nie ma czasu, bo czeka na weterynarza co ma kozy profilaktycznie z urzędu badać i szykuje mu rejestr kóz.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Bez dotacji

Indianka przygnębiona. Nie dostała dotacji rolniczych. Nie ma za co remontu parteru dokończyć i siatkę do ogrodzenia sadu kupić, nowe sadzonki zamówić... Jest jej ciężko...
Chyba będzie musiała ściany sama otynkować... Tylko tak strasznie ją ręka boli...

niedziela, 3 kwietnia 2011

Kop koniu kop!

Indianka przerobiła, powiększyła i poprawiła całe podwórkowe ogrodzenie.
Teraz klacze mają więcej miejsca do spacerów, a ogier dostał nowy kawałek żyznej ziemi do skopania.
"Kop koniu kop, bo gospodyni musi mieć przygotowane miejsce pod warzywa!" ;)

sobota, 2 kwietnia 2011

Pastuch i permakultura

Z rana Indianka wybrała się do wsi po ziemniaki. Ziemniaki okropnie drogie – w cenie pomarańczy i cebuli, więc kupiła cebulę.
 
Wróciła, coś przekąsiła i zabrała się za naprawę ogrodzenia.
Naprawiła dwa odcinki i przerobiła jeden.
 
Ogier silnie skopał ziemię na podwórku przy pastuchu. Jutro trzeba będzie pastuch podwórkowy przesunąć, aby kopał w innym miejscu.
 
Indianka ma zamiar w ten sposób przygotować ziemię pod warzywa. Już jedna duża grządka porządnie skopana. Warzywa potwornie drogie w tym roku – trzeba posiać swoje.
 
Po deszczu wielkie błoto. Niech trochę ziemia przeschnie, a póki co Indianka ustawi tam drugi pastuch z drugiej strony grządki by wydzielić tę grządkę i oddzielić ją od klaczy. Gdy ziemia lekko podeschnie – wygrabi ją, wyrówna i posieje warzywa. Niech rosną. Będą blisko domu, na oku, do oczka wodnego blisko w razie podlewania, ziemia żyzna i bogata w obornik koński – warzywa powinny się udać.
 
Ale pastuch musi być tam bardzo gęsty, aby kozy się nie dostały.
 
Poza tym na siedlisku strasznie dużo sprzątania po budowlańcach. Koszmarnego bałaganu narobili, a wiatr ich śmieci rozwiał wokół. Teraz Indianka ma dodatkową robotę by to wszystko wyzbierać. Więc chodzi i zbiera. Ziemia wokół domu jest tak zaśmiecona jak 8 lat temu gdy Indianka tu się sprowadziła.
Sprzątania na co najmniej tydzień, albo i dwa.
 
Oprócz tego, do wyzbierania są gałęzie po kasztanowcu i gruszy. Po kasztanowcu na kupkę do palenia w piecu, po gruszy na kupkę do wędzenia.
 
Trzeba też karmić klacze sianem. Przenoszenie snopków z jednej do drugiej stajni przez grząskie podwórko nie należy do łatwych. Jest to męczące i pracochłonne zadanie. W dodatku ogier przeszkadza.
 
Po całym dniu na dworzu Indianka wieczorem śpiąca. Dziś obiadu nie gotowała i chyba już nie ugotuje, bo za bardzo zmęczona.

piątek, 1 kwietnia 2011

Drukarenki i bociany

Na rancho dotarły wreszcie upragnione drukarenki i wdzięczne zwiastuny wiosny czyli bociany. Bociany od razu zabrały się za remont gniazda.

Na drodze gminnej błoto takie wielkie i mięsiste, że kurier nie odważył się po nim jechać na gospodarstwo. Indianka wzięła taczkę i pojechała po swoje drukarki aż pod dom sołtysa oddalony o kilometr od jej domu. Wróciła, poprawiła pastuch na podwórku oddzielający ogiera od klaczy i weszła do domu i padła do łóżka wyczerpana. Zasnęła, a kicia Czarna Perła wkręciła jej się pod kołdrę i wdzięcznie ułożyła pyszczek na indiańskim ramieniu mrucząc rozkosznie.
 
Gdy po kilku godzinach Indianka otrząsnęła się z tej śpiączki, wstała i napakowała siana dla klaczy-matki i kozy-matki i zamknęła je z ich dziećmi w ich boxach.
Ogier dostęp do beli siana ma, ale mało z niej korzysta zafascynowany klaczą-matką w rui. Natomiast młoda Dakota dostała swoje siano na podwórku i skubie.
 
Indianka zabrała się za montowanie i uruchamianie jednej kopiarko-drukarenki.
Prowadzenie gospodarstwa ekologicznego zgodnie z rozmaitymi wymogami wymusza coraz większą ilość makulatury na prowadzenie rozmaitych bzdurnych rejestrów które muszą być na bieżąco aktualizowane. Przy takiej ilości kontroli jakie nękają gospodarstwo Indianki, nie może sobie pozwolić na brak takiego sprzętu jak sprawna drukarka, kopiarka czy skaner.
 
Indianka całą dokumentację prowadzi elektronicznie, aby zaoszczędzić czas na prace gospodarskie. Jakby te wszystkie formularze musiała ciągle ręcznie wypełniać i przepisywać, to by jej czasu zabrakło na to co naprawdę istotne i ważne w gospodarzeniu czyli na opiekę nad zwierzętami i na różne prace gospodarskie, pielęgnacyjne i uprawowe.
 
Jednak w razie kontroli musi mieć tę całą dokumentację wydrukowaną i gotową do okazania inspektorom, więc konieczna jest sprawna drukarka.
 
Zatem chciał nie chciał zamiast zapłacić ratę do banku kupiła używane drukarenki, aby już nigdy nie zdarzyło się, że nie może jakiegoś ważnego pisma zeskanować, wydrukować lub skopiować i wysłać – tak jak to miało miejsce ostatnio, gdy jej stara drukarka odmówiła posłuszeństwa i przestała działać w najmniej odpowiednim momencie doprowadzając Indiankę do szewskiej pasji, a sprawy ważne i pilne spowalniając o tygodnie.
 
Co prawda jest niby drukarka w bibliotece wiejskiej, ale nie jest podłączona i nie działa, poza tym generalnie podobno jest dla dzieci korzystających ze świetlicy i służy do wydruku jakichś tekstów piosenek, więc nie można na niej polegać, że wydrukuje się ważne pismo, wtedy kiedy to będzie akurat konieczne, bo często nie ma tonera albo papieru, albo coś zepsute czy nie podłączone.
 
Suma summarrum – nie dość, że drukarka niepewna, to jeszcze trzeba marnować dwie godziny i siły by się do niej dostać – iść godzinę w jedną stronę, i tyle samo w drugą, by wydrukować dwie czy trzy strony.
Indianka ma za dużo roboty i niewiele sił, by pozwolić sobie na takie marnowanie czasu i energii. Zatem na gospodarstwie MUSI być własna, pewna drukarka. Indianka kupiła dwie najtańsze, lekko używane. Jak się jedna schrzani, to druga zadziała i Indianka będzie mogła dokumentację przerabiać płynnie. Poza tym jedna jest przeznaczona do starego komputera, a on ma starą wersję Windows, więc musi mieć drukarkę, która jest z tą wersją kompatybilna.
 
Poza tym może Indianka jeszcze kiedyś wróci do tłumaczeń językowych i nauczania języka angielskiego, to wtedy drukarka będzie jak najbardziej potrzebna. No i powstaje powieść, którą trzeba będzie w końcu wydrukować.

Także Indianka ma kilka tysięcy artystycznych zdjęć swojego autorstwa, których część będzie chciała wydrukować, by zapełnić nimi albumy i urządzić galeryjkę, gdy dom już będzie wyremontowany, a ściany gotowe na przyjęcie zdjęć i plakatów. Zatem nowy nabytek cieszy. Pora na jego montaż, uruchomienie, wgranie sterowników, konfigurację, przetestowanie i... do wydruku przystąp! :)

poniedziałek, 28 lutego 2011

Czas powieści...

Indianka nie ma na rachunki. Jutro odetną Internet. So selavi babies... I will be missing you... ;)
I will think of you and I will be writing a book for you... ;)
My life is my inspiration and you are worth of my book, so I will write it for you...
I will try to do my best in order to make it exellant, fascinating novel... I hope you will be satisfied...
I think 3 years of exercises in writing on the blog will be usefull for me...
It was great time to have possibility to share with you my thoughts, experiences, etc.
Thank you very much for that time... and see you here in the future... hopefully, with my first novel... ;)
Kisses,
Indianka


Drodzy moi czytelnicy, nadszedł czas powieści. Ten blog był wprawką szlifującą mój język i sposób wypowiadania się, swoistym pamiętnikiem i kopalnią materiałów do mojej książki, którą właśnie zaczęłam pisać.

Dziękuję Wam, za czas spędzony razem, za Wasze często inspirujące i podbudowujące mnie komentarze. Także za te pokazujące inne punkty widzenia i rozumienia świata. Dawniej pisałam blog poza siecią, gdyż przez kilka lat nie miałam dostępu do internetu. Był on wtedy jedyną moją otuchą w oziębłym i nieprzyjaznym środowisku w którym się przypadkiem znalazłam. Dodawał mi sił i utwierdzał w tym co robię. Natomiast blog pisany online wzbogacają Wasze cenne komentarze. Jeszcze raz dziękuję Wam za nie.

Gdy moja powieść będzie skończona – dam Wam znać.
Pozdrawiam wiosennie,
Indianka

sobota, 26 lutego 2011

Łazienka jak z bajki...

Łazienka pistacjowa gotowa. Jest piękna – świetlista, słoneczna, pistacjowo-biało-błękitna. Wyposażona w słoneczne okno z dużym, eleganckim parapetem-półką. W narożniku maleńka półeczka na pojemniczek z zapachem. Lub na kieliszek wódki, jak sugeruje brat Brad... ;) Ewentualnie kieliszek wina - jak prostuje Indianka... ;) Łuk wejściowy do łazienki starannie wyklejony ręcznie robioną mozaiką z ciętych na wąskie paseczki i ręcznie szlifowanych flexem płytek – prawdziwie koronkowa robota. Natomiast obróbka okna to precyzyjny majstersztyk. Wspaniale urodę okna podkreślają szlaczki cygar. Indianka zadowolona z dzieła. Pora na uczczenie skończonej roboty i świętowanie nowej łazienki... ;)

Komin

Brat wykuł z komina zator składający się z cegieł, sadzy i smoły. Wyniósł w sumie 6 wiader tych zanieczyszczeń. Klął na kominiarzy, którzy rzekomo oczyścili komin. Klął jak szewc! W kanale kominowym do którego podłączony megapiec na zatorze stała kałuża wody. To wszystko znalazł w kominie na wysokości strychu. Cud, że w megapiecu się w ogóle paliło. Musi być jakaś szczelina pomiędzy kanałami dymnymi, dlatego w ogóle działał.
 
Po oczyszczeniu komina, megapiec rozbujał się. Daje 22 C na parterze w kuchni, a średnia w domu to 20 C. Na dworze jest – 22 C, czyli różnica temperatur to 44 stopnie Celsjusza. Oznacza to, że piec jest w stanie podnieść temperaturę w domu o 44 stopnie, a to bardzo dużo. Indianka i brat już nie marzną. Pchają do pieca całe dwumetrowe kłody, które spalają się godzinami, nagrzewając dom, wodę i gotując potrawy. Męki związane z paleniem w pipidówce c.o. za nimi. Trzeba będzie ją wymienić na wielki piec c.o. o dużej mocy, albo zrobić taki. Póki co, mała piecokuchnia stoi nieużywana popadłszy w niełaskę. Megapiec Indianki króluje!

piątek, 25 lutego 2011

Jaskółek... ;)

W czwartek wieczorem zadzwoniła Goha: „Co tam u Ciebie Brad? Imprezujesz?”
Brat Brad żachnął się oburzony: „Gdzie tam! Siedzę w łazience i lepię jak jaskółka!” - tu brat Brad miał na myśli liczne dekory i cygara, które do wyklejenia zielonej łazienki Indianka zaprojektowała. Wiele drobnych elementów składających się na obróbkę okna, parapetu i półki. Pod czujnym okiem Indianki prawdziwy majstersztyk powstaje, tym razem już w drugiej łazience przy pakamerze.


"Ale teraz zrobiliśmy sobie przerwę z siostrą na kawę i oglądamy film...” - relacjonował brat. W rzeczy samej to brat pił kawę, a Indianka herbatę. Indianka kawy nie pije. Co najwyżej zbożową i sporadycznie cappucino. Bardzo sporadycznie.


Słysząc wypowiedź brata, Indianka wygrzewająca się przy piecu roześmiała się i dodała: „No, zaprawa się kończy – jutro faktycznie będziesz lepił kafelki jak jaskółka – na ślinę i glinę... :))) Ale gliny cała piwnica – jest materiał :))! Tylko pluć na glinę i lepić! ;)))”

„A mówiłaś abym w domu nie pluł! Chciałabyś abym Ci na ściany pluł??” – zapytał brat Brad.
„No jak mus to mus. Materiał się kończy i nie będzie czym lepić, to ulepisz mi zaprawę ze śliny i gliny – ekologiczna zaprawa ;)”


Indianka się głowi skąd wziąć kasę na materiał. Dotacji ani słychu ani widu. Za dzień lub dwa brat nie będzie miał z czego lepić tych łazienek. Wyjedzie i zostawi dom rozgrzebany. 
Brat tęskni do miasta: „Nie ma tu ani pubów, ani dyskotek! Nie ma jak się zabawić.”
„No, nie przesadzaj. Masz TV, radio i w końcu siostrę do pogadania.” – obruszyła się siostra.
No, ale brata Brada nosi. Po pracy poszedł na wieś po piwo. Gdy wracał, postanowił dla swoich kolegów ze Szczecina nakręcić film dokumentalny z jego cierpiętniczego pobytu na mazurskiej wiosce. Wyjął komórkę i nakręcił otaczającą go scenerię – rozległą biel pól i łąk. Do filmu załączył krótki, a treściwy komentarz obrazujący jego odbiór otaczającej go surowej przyrody: „Nuuudaa! – zaskowyczał rozdzierającym głosem. 

Potem w domu sfilmował kotkę jak poluje na motyla obudzonego ze snu zimowego. Podczas wspinania się za motylem pokonała wiele półek i szafek oraz wyciągnęła się jak guma podwajając swoją naturalną długość próbując sięgnąć łapką ulokowanego wysoko na ścianie motyla.  Brat sfilmował kurkę dziobiącą zapamiętale kawałek psiego mięsa (nie z psa tylko dla psa uszykowanego jak by znów jakiś zajob chciał gdzieś dzwonić, albo jakby właściciel psa Piko się niepokoił, bo nadal psa szuka i znów w czwartek byli ludzie od niego szukać psa pod domem Indianki, tym razem czerwonym kombi i w dzień) – wszak kury to potomkowie drapieżnych dinozaurów. To są mini dinozaury. Zarówno Indianka jak i brat Brad wierzą w to święcie. A obserwacje zachowań kur ich w tym upewniają. Brat Brad sfilmował też łaszące się do niego i zaglądające przez okno suki, w tym rubasznie targaną przez niego za warę Sabę. Sfilmował także Indiankę szalejącą z piłą motorową. Filmik wyszedł komicznie, bo łańcuch był tępy i Indianka męczyła się z kłodą bardzo długo zanim ją przerżnęła. Więcej hałasu niż cięcia... ;)

poniedziałek, 21 lutego 2011

Dłubaninka

W łazience pistacjowo-biało-błękitnej została do zrobienia drobna dłubaninka, za to pracochłonna:
obróbka łukowatego wejścia, wymiana kilku kafelków przy umywalce i jednego przy wc, oraz uzupełnienie paru pod termą. Także uszczelnienie kapiącego zaworu przy kaloryferze. No i położenie struktury na suficie, fugowanie i zaimpregnowanie fug, przykręcenie karnisza... To drobiazgi, ale pracochłonne i zejdzie na to co najmniej dzień lub dwa, zanim można będzie łazienkę zmyć i oddać do użytku. Już jest piękna, a po całkowitym wykończeniu będzie jak bajka... :) Indianka bardzo szczęśliwa z tego powodu, że nareszcie będzie miała piękną, czystą, wygodną i funkcjonalną łazienkę...

niedziela, 20 lutego 2011

Słoneczna, śnieżna niedziela

Indianka wstała rano pierwsza. Zmierzyła temperaturę: w sypialni brata 13C, w sypialni Indianki 11C, w garsonierze 10C, a w kuchni ok. 17C. Dołożyła drewno do megapieca i ugotowała zupę. Pozmywała naczynia. Zrobiła śniadanie. Dostawiła trzeci 44-ro litrowy gar na piec i napełniła go wodą. Następnie zabrała się za reanimację roślin pokojowych. Połowa jest martwa, ale połowa przetrwała. Wykąpała wszystkie w wannie zraszając je obficie prysznicem. Odcięła zwiędłe części.
 
Może niektóre martwe rośliny uda się przywrócić do życia z korzenia lub pnia, więc na razie ich nie wywala.
Natomiast język teściowej ma się znakomicie - rośnie bardzo intensywnie, także jeden bananowiec. Drugi bananowiec padł.
Jedna juka przetrwała, druga zdechła. Fiołek alpejski nieżywy, także calanchoe. Fikusy padły (szkoda, że fiskus od mrozu nie pada... ;) )  Paprotka zwiędła, ale ją się zazwyczaj reanimuje przycinając krótko. Może jeszcze odbić... Begonie padły i chyba nie da się ich uratować, ale jedna mała wygląda na żywą...
 
Indianka uwielbia rośliny i miała wiele pięknych... Przez tę zimę wiele ich wymarzło...
Oby więcej takich mroźnych zim w domu nie było...
 
Ale z kolei hiacynty rosną i zakwitną za dwa tygodnie wypełniając dom Indianki upojnym zapachem i nadzieją...
 
Za oknem gruba kołdra śniegu i Słońce pogodnie rozświetlające łąki Indianki... Za oknem pięknie,  choć mroźno... Ważne że w domu nareszcie ciepło... Megapiec grzeje tak dobrze, że Indianka zupę na nim ugotowała...

sobota, 19 lutego 2011

Mega piec Indianki

Wczoraj uruchomiono stalowy piec kuchenny w kuchni na parterze. Chociaż są problemy z ciągiem i cofaniem się dymu, jednak piec grzeje wspaniale. Indianka kilka dni wcześniej kupiła nowe, dodatkowe rury spalinowe do tego pieca, a brat oczyścił ze smoły i sadzy komin i podłączył te rury do komina. Brat oczyścił fragment szybu dymnego na wysokości parteru. Aby oczyścił cały ciąg dymny, trzeba by wejść na dach i z góry go przepychać. Obecnie jest na to za ślisko i za niebezpiecznie. Brat wyciągnął z kanału dymnego komina wiadro spumeksiałej smoły i sadzy. To dziwne, bo ten kanał dymny nie był używany od czasu rzekomego czyszczenia go przez kominiarzy rok temu. Wskazywało by to na to, że oni go wcale nie oczyścili, tylko zwalili sopel lodowy u szczytu komina na dachu.
 
Tak więc wspaniały piec Indianki jej projektu grzeje i nagrzewa chałupę, lepiej niż ten c.o. i kaflowy razem wzięte. Ale jest problem z cofaniem się dymu – przy rozpalaniu kłęby dymu spowijają całą kuchnię. Teraz czyścić całego komina się nie da i nie da się go łatać lub przerabiać, bo jest za zimno na takie ryzykowne zabiegi, gdyby się okazało, że gdzieś jest dziura.
 
Jednak przy obecnym ciągu po częściowym wyczyszczeniu kanału dymnego, piec grzeje wystarczająco dobrze, by nagrzać temperaturę w kuchni do niemal 20 stopni. Nagrzewa też wodę do mycia w dwóch potężnych 44 litrowych garach, które na nim ustawili Indianie. W sumie daje to 88 litrów gorącej wody do kąpieli za darmo, tj. bez zużycia do tego celu prądu w termie.
 
Indianka ma i trzeci 44 litrowy gar. Na razie jeszcze nie ustawiony na piecu, bo wyszorowała kilka mniejszych garnków i w nich grzeje wodę do mycia, lub podgrzewa potrawy do jedzenia. Co prawda jest jeszcze miejsce na końcu pieca, ale Indianka nie ma zaufania do wspornika pieca w tym miejscu, bo się wykruszył podczas przesuwania pieca i ona boi się, że po postawieniu w tym miejscu ciężkiego gara z wodą mógłby się zawalić.
Trzeba przyjrzeć się temu wspornikowi i go wzmocnić jeśli konieczne i dopiero wtedy będzie można postawić gar. W tamtym miejscu i tak się nie nagrzeje ta woda tak, aby być gorąca, co najwyżej będzie letnia, ale letnia woda też jest przydatna, np. do pojenia zwierząt zimą, więc ostatecznie ten trzeci gar i tak tam wyląduje.
 
Indianka i brat zadowoleni z działania stalowego pieca. Brat rzekł: „To dopiero jest piec, taki piec to ja to rozumiem! Nie trzeba się namęczyć przy cięciu na małe kawałeczki drewna i nie trzeba co kilka minut podkładać drobno pociętych szczapek do paleniska tylko wkłada się do pieca całe duże kłody drewna na całą noc, a on grzeje do rana bez podkładania i w domu ciepło! A w tych dwóch małych pipidówkach (paleniskach piecokuchni c.o. i kaflaku) trzeba non stop dokładać i ciągle w chałupie zimno jak cholera!”
 
Tak więc Indianka i brat pławią się w cieple wielkiego pieca. Indianka ustawiła sobie krzesełko obok pieca i nagrzewa przemarznięte zeszłej i tej zimy stawy...

czwartek, 17 lutego 2011

Dzień gospodarski

Dzień udany, gdy porządnie
pocięte grusze i kasztany...
 
Dziś jakoś tak samoistnie wynikł dzień gospodarski. Chyba bratu chwilowo sprzykrzyło się szpachlowanie i równanie ścian. Widać złapał gospodarskiego bakcyla wczoraj, gdy Indianka  wyciągnęła go na przycinkę odrostów i żywopłotu w sadzie. 
 
Dziś z kolei pocięli na kawałki uschniętego kasztanowca pod domem (Indianka ma zezwolenie na wycinkę, jakby jakiś skur...l chciał Indiankę podpierdolić) i starą gruszę. Gruszane gałązki będą do wędzenia cielęciny (Indianka ma zamiar kupić 4 cielaki na odpas letni, gdy dostanie dopłaty jeśli je dostanie) a kasztanowiec na opał. Z niektórych kawałków kasztanowca wycięli dechy do krojenia chleba, warzyw oraz pieniek do tłuczenia mięsa na kotlety.
 
Ze starej gruszy powinny wyjść dechy na ławę ogrodową i huśtawkę.
 
Brat ciął piłą spalinową, a Indianka odgarniała gałęzie na bok i je układała. Potem zostawiła brata by pociął resztę grubych konarów, a sama zabrała się za siano. Nałożyła bogato siana koniom i kozom. Następnie poprosiła brata, by pomógł jej przeturlać jednego balota z paszarni do stajni koni i tam go umieścili w narożniku, by konie go za bardzo nie potargały od razu. Na razie maja żłoby pełne czubatego siana (jakby który skur...l próbował napuszczać na Indiankę kontrolę pod wyssanym z palca pretekstem, że rzekomo Indianka głodzi konie albo z powodu podobnych nikczemnych knowań pełzających ścierwojadów i chorych z nienawiści gnid), więc nie powinny się balotem za bardzo interesować.
 
Rodzeństwu podczas prac gospodarskich towarzyszyły wielkie, wypasione, masywne, piękne suki. Trochę utrudniały robotę próbując zwrócić na siebie uwagę...
 
Podczas roboty Indiankę rozbolała ręka od noszenia na widłach i nakładania snopków siana, więc po nakarmieniu zwierząt udała się do łóżka odpocząć trochę. Do łóżka zabrała kubek gorącej herbaty i czekoladę mleczną przysłaną przez Mamę. Kotki nie zabierała, ale kotka się sama zabrała i sprytnie wślizgnęła pod kołderkę... ;)
 
Brat też się udał się relaksować...

Absorbujący remont

Remont to absorbująca i męcząca rzecz. Ciągnie się już pół roku z przerwami, bo to albo fachowca odpowiedniego nie ma, albo pożyczki czy dotacji obszarowych nie ma na sfinansowanie remontu. Dobrze, że Indianka nie składała wniosku o dofinansowanie remontu domu pod agroturystykę z programu różnicowanie, bo by osiwiała z nerwów nie mogąc sprostać wymogom i terminom. Potrzebne jest znaczne dofinansowanie na remont kapitalny domu, ale przy programie różnicowanie i tak całą kasę trzeba od razu wyłożyć ze swoich pieniędzy i w dodatku na wszystko trzeba mieć rachunki, wszystko musi być nowe, więc się nic nie zaoszczędzi. Taki remont wyszedł by potwornie drogo. Wielu rolników rezygnuje z tego dofinansowania, bo jest zbyt obwarowane nieprzyjaznymi uwarunkowaniami, które po zrobieniu bilansu korzyści i kosztów oraz ryzyka wychodzi niekorzystnie. Po prostu nie opłaca się wchodzić w ten program jeśli chodzi o remont i rozbudowę domu pod agroturystykę. Taniej to samo można zrobić sposobem gospodarczym i nie wszystko na hurra, tylko etapami, to co niezbędne, ale przynajmniej rolnik się potwornie nie zadłuży w bankach na 200.000zł.

Agroturystyka to nie jest lukratywna działalność i inwestowanie w nią wielkich pieniędzy jest ryzykowne.
Raty spłaty zjadłyby rolnika, zanim by cokolwiek zarobił. Więc bezpieczniej dłubać pomaleńku.
No, ale i na tę dłubaninę Indianka musiała zaciągnąć komercyjną pożyczkę, bo np. wymiana instalacji hydraulicznej i założenie c.o. to kosztowna rzecz. Kafelkowanie i obróbki to z kolei prace staranne i pracochłonne, wymagające odpowiedniej temperatury, aby klej sechł. W domu za słaby piecyk c.o. i jest zimno.
Kupiła najtańszy jaki znalazła, moc niby odpowiednia, ale trzeba się przy nim narobić, aby dom podgrzać do 8 stopni... Poza tym taka temperatura jest niedopuszczalna dla ewentualnych gości agroturystycznych płatnych.
Gdyby ktoś chciał wynająć pokój, to będzie chciał mieć ciepło, co najmniej 20 stopni.
W garsonierze stoi jeszcze piec kaflowy. Chociaż w środku uszkodzony, dobrze grzeje i mocno się nagrzewa.
Po całym dniu palenia jest tak gorący, że można się oparzyć. Ponadto kafle długo to ciepło trzymają aż do rana.
Dzięki niemu użyte w garsonierze zaprawy dobrze schną. Garsoniera będzie kiedyś wspaniałą kawalerką do wynajęcia. Na razie roboty w niej na długie tygodnie. Niestety, nie wszystko da się teraz zrobić, bo Indianka dotacji nie dostała, a pieniądze z pożyczki już się skończyły... Brakuje kasy na materiały...


No i trzeba będzie przerabiać instalację wodną spieprzoną przez hydraulika z Filipowa oraz zabudowywać rury zostawione na wierzchu przez hydraulika ze Skierniewic. Słabo w Polsce z fachowcami, oj słabo, a jakość ich prac jest beznadziejna. Za to każden chciwy na forsę jak jaki popieprzony. Żeby chociaż dobrze zrobił, bez partaniny.
Tak więc jeszcze długie miesiące miną, zanim garsoniera będzie gotowa, a może remont znowu stanie na lata?
Indianka nie ma jak sfinansować tego remontu. Brat robi co może, ale jest już przemęczony i ma dość zimna, a poza tym kroi mu się wysokopłatna robota w Niemczech, gdzie zarobi górę pieniędzy.
Indianka gdyby nie konieczność bycia na gospodarstwie i doglądania inwentarza i dobytku, też by chętnie śmignęła do dobrze płatnej roboty za granicą... Może by po drodze poznała miłość swego życia? ;)
Tymczasem brat wyszedł z garsoniery i myśląc, że wyłącza radio, włączył niechcący jedną z ulubionych płyt Indianki. Indianka zgasiła światło i siadła pod gorącym piecem kaflowym delektując się refleksyjnymi melodiami płynącymi przez pokój pogrążony w głębokim półmroku...
Remont trwa i trwa. Męczący i pełen kurzu. Indianka chciałaby raz na zawsze zmyć z siebie ten wiecznie unoszący się w powietrzu pył i odpocząć w normalnych warunkach...
Ale trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo to jeszcze długo potrwa zanim dom stanie się normalnym domem...