RANCHO NA MAZURACH GARBATYCH - Życie w harmonii z Naturą... Blog dzielnej kreatywnej romantyczki z miasta, gorącej patriotki kochającej swą Ojczyznę i jej piękną Naturę oraz życie w harmonii z nią, wielbiącą tradycję i tradycyjną kuchnię polską, historię, zwyczaje, obrzędy i polskość oraz jej słowiańskie korzenie, wiodącej sielskie życie na rancho pełne pracy i wyrzeczeń, realizującej z pasją swe marzenia o cudownym raju na Ziemi :) Blog Serbii (Indianki) to jedyne źródło prawdy w tym kraju.
piątek, 30 września 2011
Macho
czwartek, 29 września 2011
Czym różni się rolnictwo permakulturalne od rolnictwa konwencjonalnego i ekologicznego?
OGRODNIK KONWENCJONALNY
Gdy konwencjonalny ogrodnik chce pozbyć się chwastów ze swojego ogrodu - pryska chwasty chemikaliami by je wytłuc np. wszystko palącym roundapem.
Mądry rolnik konwencjonalny także korzysta z wiedzy ekologicznej i permakulturowej, ale wykorzystuje ją marginalnie gdyż koncentruje się na uzyskaniu jak największych plonów jak najmniejszym kosztem.
Rolnik konwencjonalny także jest zobowiązany stosować płodozmian w celu uniknięcia nadmiernego wyjałowienia ziemi. To jest w jego interesie i dba o to, by na tym samym kawałku ziemi co roku inna roślina była siana, gdyż monokultury przyczyniają się do wyjałowienia ziemi i wzrostu zachorowalności roślin - tam gdzie w tym samym miejscu sieje się to samo przez lata, ciągną w to miejsce i rozprzestrzeniają się zawzięcie rozmaite pasożyty i choroby danej rośliny powodując marne plony.
OGRODNIK EKOLOGICZNY
Gdy ogrodnik ekologiczny chce się pozbyć chwastów ze swego ogrodu - rwie je łapami i całymi dniami lub pieli ogród intensywnie i wielokrotnie przy użyciu traktora i podpiętego do niego opielacza.
Ponadto ogrodnik ekologiczny wyszukuje różne permakulturowe sposoby na chwasty i pasożyty.
Np. sieje aksamitkę w pobliżu pomidorów - bo aksamitka odstrasza nicienie, które niszczą pomidory.
OGRODNIK PERMAKULTURALNY
Gdy ogrodnik permakulturalny chce się pozbyć chwastów ze swego ogrodu - ustawia klatkę z kurami, które mu wydziobują chwasty wraz z ich nasionami, co więcej, kury wydłubują z ziemi robale podżerające pożyteczne warzywa, mało tego - kury zostawiają w tym miejscu pożyteczny obornik!
Ogrodnik permakulturowy koncentruje się na wynajdywaniu naturalnych metod uprawy ziemi i hodowli zwierząt, które są maksymalnie zgodne z naturą i nie szkodzą naturalnemu środowisku. Ważne dla rolnika permakulturalnego jest to, by produkcja rolnicza była zdrowa zarówno pod kątem jakości płodów rolnych jak i pod kątem metod ich uzyskiwania.
Można by rzec, że ogrodnik permakulturowy, to ogrodnik ekologiczny ortodoksyjny, bo idzie dalej w naturę np. zastępuje użycie maszyn spalinowych czyli traktorów itp. pracą koni.
I w tym momencie mogę o sobie powiedzieć, że ja jestem rolnikiem ekologicznym ortodoksyjnym czyli permakulturalnym :)
Podoba mi się także zawarta w słowie "permakulturalna" słowo "kulturalna", gdyż mam się za taką :)
Wiele czytam na temat ekologicznych i permakulturalnych metod uprawy ziemi i hodowli zwierząt, więc jestem kulturalną osobą :)))
Powiem więcej, wiele permakulturalnych sposobów uprawy ziemi i hodowli zwierząt sama odkryłam i stosuję je na codzień!
Oj... niechcący wkleiłam tu post do mojego nowego bloga: http://permakulturalny.blogspot.com/
Jeśli interesują Państwa ekologiczne i permakulturalne metody gospodarzenia zapraszam na mój nowy blog pt.: Blog Permakulturalny - Permaculture Handbook Online.
Jest pisany w języku polskim i angielskim.
środa, 28 września 2011
Ogrodzenie
Do wynajęcia
Kawalerka do wynajęcia dla pary w zamian za pomoc przy remoncie i na gospodarstwie, RanchoRomantica@vp.pl, tel.607507811, skype: CreativeIndianka
wtorek, 27 września 2011
Zamknięte koło
niedziela, 25 września 2011
Ładna niedziela
piątek, 23 września 2011
Gniazdko
wtorek, 20 września 2011
Pogodny jesienny dzień
Indianka napoiła i nakarmiła drób, pomalowała słupki ogrodzeniowe, stół ogrodowy i drzwiczki do kurnika, napaliła w piecu i ugotowała obiad. Witek wywoził obornik na pole.
Indiance pomalutku udaje się odrestaurowywać zabytkową stajnię. Wymieniła w niej słupy, przeszlifowala je i pomalowała. Stajnia wybielona, wyczyszczona. Zasypana przed laty piwnica częściowo odkopana odsłania ciekawe elementy np. schodki do piwnicy.
niedziela, 18 września 2011
Minęło lato - idzie jesień
W sierpniu był Wiktor i Francuzi, potem Witek wyjechał na kilka dni i we wrześniu znowu wrócił. Ciągnie tutaj już trzeci miesiąc. Francuzi byli 9 dni. Po nich przyjechała Krakowianka. Zakochała się w Witku i wyjechała. W tym samym dniu wpadł Szczepan. Po paru dniach dostał robotę w Warszawie i wyjechał. Ma wrócić zimą na narty, bo tu górek sporo więc jest po czym jeździć...
Tymczasem skończyło się lato. Już jesień. Robi się coraz chłodniej. Witek na poddaszu stajni śpi w śpiworze i pod grubą kołdrą. Niebawem i on wyjedzie.
Zastanawiam się czy przyjmować jeszcze wwooferów o tej porze roku. Musiałabym już ich w domu nocować, a nie bardzo mam na to ochotę. No i trzeba w końcu zabrać się za remont...
To już chyba będzie koniec sezonu wwooferowego na ten rok... Teraz potrzeba konkretnych ludzi z konkretnymi umiejętnościami budowlano-wykończeniowymi...
piątek, 16 września 2011
Lało i zimno było
Lało obficie dziś, a i wczoraj też - nawet grad się pojawił pomiędzy kroplami deszczu. Było dość zimno. Szczepan dostał robotę w Warszawie i pojechał przygotować się do niej. Wiktor dziś wybierał obornik ze stajni i szlifował słupki ogrodzeniowe. Indianka przestawiła pastuch ogierowi i udostępniła mu kolejny zielony korytarz w sadzie oraz dodatkowo jeszcze jedną kwaterę przy rzeczce.
Pod dębem leży pokaźna ilość żołędzi. Dziki nie śmią podchodzić pod dąb widząc i czując ogiera, który rządzi pod dębem. Jest okazja, by uzbierać sporo żołędzi na siew.
Wiktor poprosił o skrócenie dnia pracy i dostał to skrócenie, pod warunkiem, że nie będzie oszukiwał i byczył się, gdy Indianka nie widzi co robi.
Wykąpał się i poszedł na wieś udzielać się towarzysko.
Indianka siedzi przed komputerem i próbuje rozgryźć problem z brakiem dźwięku na stronie googlowskiego tłumacza. Wpisała na ekranie do przetłumaczenia słowo „dupa”. Automatyczny tlumacz przetłumaczył na angielski: „ass” ale głośnik klikany nie działa, tj. nie wymawia słowa owego na głos. Wiktor zasugerował, że może to dlatego, że tłumacz wstydzi się takie słowo wymawiać głośno. Ale Indianka wpisała także słowo „dom” i mimo to głośnik nadal nie działa.
W związku z powyższym Indianka ściąga różne dodatki próbując uruchomić ów głośnik. Jak na razie na próżno.
Chyba sobie zrobi przerwę i pójdzie się wykąpać. Może ją ta kąpiel oświeci czego na jej komputerze brak. Witek nie wie.
Kawalerka na Rancho do wynajęcia
Kawalerka nad Stawem
- pokoju z oknem wychodzącym na las, staw i na pastwisko koni,
- dużej pięknej łazienki z oknem, z wanną, umywalką, wc i prysznicem oraz z dużym regałem i dwoma szafkami lustrzanymi oraz z dużej, pojemnej pralki.
Składa się z:
- pokoiku z oknem wychodzącym na bocianie gniazdo i podwórko.
- ślicznej łazienki z oknem, wc, umywalką, brodzikiem i prysznicem.
Kawalerka ma dostęp do wspólnej kuchni lub może mieć swoją własną kuchnię.
Łazienka jest wyposażona w bieżącą zimną i gorącą wodę.
Kawalerka jest zaopatrzona w dostęp do internetu oraz w czystą pościel.
Pobyt czterotygodniowy: 600zł/30 dni (20zł dziennie)
Pobyt trzytygodniowy: 500zł/21 dni (23,80 zł dziennie)
Pobyt dwutygodniowy: 400zł/14 dni (28,57zł dziennie)
Pobyt tygodniowy: 300zł/7 dni (42,85zł dziennie)
Dopłata do osobnej kuchni: 50zł
Płatne z góry.
Cena pobytu nie zawiera ceny wyżywienia.
Oferta ważna od wiosny 2012
tel. 607507811
O godzinie 16.00 ostatni PKS z Olecka do Baran, koszt biletu ok. 7 zł
Taxi na Rancho: 50zł/kurs, tel. do taryfiarza: 608852278
czwartek, 15 września 2011
Chłopcy pomagają
Indianka zadowolona. Wiktor i Szczepan pomagają odkopać zasypaną piwnicę w stajni. Indianka zorganizowała im pracę, udzieliła wskazówek i porad co i jak, aby to co robią przynosiło wymierne efekty i chłopaki ospale i nieco nieporadnie, ale działają ;))) Niestety, najwydajniejsi są tylko wtedy, gdy Indianka z nich oka nie spuszcza. Gdy tylko odejdzie na chwilę – zaczyna się marnowanie czasu – bezczynne przesiadywanie, nieefektywne czynności marnujące czas… W sumie samo pilnowanie aby praca gładko i szybko szła jest również pracochłonne i zajmuje Indiance cenny czas, który by chciała przeznaczyć na różne swe zaległości… Jak na razie pracę chłopakom ustawiła – pora zająć się tymi zaległymi sprawami… Tylko dziś się nie czuje dobrze. Ale spróbuje zrobić to co sobie zaplanowała, a przynajmniej część tego…
wtorek, 13 września 2011
Rodowity Warszawiak przybył
Na parę dni. Ma 24 lata, 190cm wzrostu i chce coś pomóc.
Jest zabójczo przystojny i w ogóle tzw. ciacho. Co on tu robi??? ;)))
Powinien latać po dyskotekach i klubach Warszawy i się bawić!...
A tu taczka na pana Warszawiaka już czeka. Jutro będzie śmigać z obornikiem po sadzie : )))Zakwitła miłość na Rancho
piątek, 9 września 2011
Indianka duma
Indianka duma wieczorową porą. Duma i duma. Zainspirowana nową witryną, zaczyna krystalizować nowe pomysły na życie... Zaprawdę internet to ciekawe miejsce... Z każdym rokiem coraz ciekawsze...
Para młodych ludzi – praktykantka Marysia i wwoofer Wiktor spisują się nieźle.
Indianka zadowolona. Chyba bardziej niż z Francuzów... Zdecydowanie bardziej są przydatni na gospodarstwie niż Francuzi... No i odpoczęła od języka angielskiego. Nareszcie w języku ojczystym można sobie gawędzić i dyskutować. Ale łapie się na tym, że brakuje jej jakiegoś słowa po polsku, a zamiast jego nasuwa się odpowiednik angielski. I tak na przykład dzisiaj długo musiała się zastanawiać, jak jest po polsku „plum” czyli śliwka.
Młodzi pomagają coraz lepiej, dzięki dobrej organizacji pracy o jaką dba Indianka, ale i tak ma za dużo pracy tutaj. Nie wyrabia się ze wszystkimi zadaniami. Jest przemęczona i śpiąca. Rano rozdziela zadania i dba, by nie było marnowania czasu na puste przestoje. Opracowuje plan dnia i stara się realizować jego punkty systematycznie. Czasem jednak wyskakuje coś nieprzewidzianego, tak jak wczoraj. Wczoraj rano Witek odkrył w kurniku zaduszone młode gąski. Trzeba było je oskubać, opalić nad palnikiem, wypatroszyć i ugotować.
Dziś jedzą pożywny gęsi rosół. Wyszedł bardzo smaczny. Indianka pierwszy raz w życiu przyrządzała gęsinę.
Kury słabo się niosą. Brak pszenicy się kłania. Ale puszczone na wybieg, dodatkowo karmione resztkami z kuchni oraz dokarmiane mąką i kaszą jęczmienną – powoli się pierzą i zaczynają znosić jaja. Na razie tych jaj bardzo mało. Ledwo 2-4 sztuki dziennie, ale lepsze to niż nic.
Wczoraj także miał miejsce wkurzający incydent z kozami. Dostały się do warzywnika i wpierdzieliły ponad połowę warzyw, w tym całą fasolkę szparagową. Warzywnik ogrodzony pastuchem, ale kozy i tak przez niego przeszły mimo prądu w nim płynącego. Trzeba pilnie robić ogrodzenie stałe w postaci słupków i żerdzi. Plastikowe tyczki i drut z prądem nie jest skutecznym zabezpieczeniem.
czwartek, 8 września 2011
Lista zadań do wykonania
Indianka ułożyła ambitną listę zadań do wykonania dla trójki zamieszkującej Rancho: dla Wici, Krakowianki i Indianki. Grunt to dobra organizacja pracy, a jej podstawą jest planowanie i konsekwetne realizowanie zadań jedno po drugim.
Krakowianka, gdy zobaczyła listę zadań do wykonania lekko zbladła, ale to dzielna dziewczyna i da sobie radę :) Jak staż, to staż :)
Krakowianka to studentka ochrony środowiska i rolnictwa ekologicznego.
Wicia to informatyk. Jego umiejętności też się tutaj przydają, gdy indiański komputer szwankuje.
środa, 7 września 2011
Wicia wrócił
Dziś wrócił z Gdyni Wicia na jeszcze trochę, a wczoraj przyjechała Krakowianka na rowerze z Krakowa. Dziś Indianka z Krakowianką wkopała słupki ogrodzeniowe odgradzające sad od pastwiska.
Rano też Indianka z Krakowanianką wydłużyły zielony korytarz ogierowi w sadzie.
Indianka także klaczkom udostępniła osobny zielony pas w drugim sadzie.
Wieczorem Wicia i Krakowianka poszli na spacer na wieś.
poniedziałek, 5 września 2011
Abonament spożywczy
niedziela, 4 września 2011
Goście, goście i po gościach
sobota, 3 września 2011
PRACA ZA PRACĘ / EKOTURYSTYKA ZA FREE
piątek, 2 września 2011
Indianka zadumana
Lato skończyło się. Indianka zadumała się nad letnimi dniami, które przeminęły...
I co dalej? Niechybnie coś wykręci, tylko jeszcze nie wie co... ;) Zainspirowała ją nowa witryna internetowa, którą poznała dzięki Francuzom... ;)
czwartek, 1 września 2011
Wicia wyjechał
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Wstał dzień
Wstał dzień, a wraz z nim wstała pracowita Indianka. Spogląda przez okno na zielone łąki i sady skąpane w porannych złocistych promieniach Słońca. Drzewa rzucają na pola niewiarygodnie dłuugie cienie. Takoż i dom sam.
Wczoraj wwooferzy ładnie się spisali. Indianka zadowolona. Robota paliła się im w rękach. Ciekawe, jak dzisiaj będzie? ;) Jak na razie ociągają się ze wstawaniem...
Wczoraj wpadł też znajomy DD. Pomógł naprawić kółko u drugiej taczki.
sobota, 27 sierpnia 2011
WWOOFERowanie
Indianka zadowolona, bo udało się zagnać Francuzów do roboty. Indianka się trochę obawiała, że ludzie z wygodnych i bogatych krajów Europy Zachodniej będą zbyt rozleniwieni i rozpieszczeni przez życie, by dać coś z siebie więcej niż ruchy pozorowane. Pomagają bardzo powoli i nieporadnie, do tego trochę się ociągają i niektóre prace ich przerażają, zwłaszcza te siłowe, tym bardziej, że pierwszy raz w życiu pracują fizycznie, ale Indianka trzyma rękę na pulsie i umiejętnie dobiera im zadania, by się nie wypłoszyli za szybko, a jednak zrobili coś pożytecznego potrzebnego na jej gospodarstwie, bo roboty huk, a Indianka sama jedna na tym świecie ze wszystkim musi sobie poradzić i to przed zimą. Dyplomatycznie daje im trochę luzu, aby nie uciekli za prędko. Mają skłonność do skracania dnia pracy, a na wsi się tak nie da, bo zawsze jest mnóstwo zadań do zrobienia i nigdy nie ma końca, więc brakuje i dnia na to. Indianka pilnuje, by zawsze coś robili. Niech to będzie jakaś pierdoła, ale niech robią, a nie siedzą.
Więc pytanie, czy wwooferowanie to rzeczywista pomoc dla gospodarza nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Może być, ale wymaga to podwójnego wysiłku ze strony gospodarza. Jest to raczej urozmaicenie dla Gospodyni, niż wielka pomoc i ulga. Korzyść jest niewielka, o ile nie trafi się na totalnego lesera i naciągacza.
W tej sytuacji sensowne byłoby wprowadzenie minimalnej dopłaty do wyżywienia w wysokości 10zł/dziennie od osoby. Może taki układ zdałby egzamin. WWOOFing przestałby być tak obciążający finansowo i materialnie dla Gospodarza w kwestii zakupu żywności w mieście.
Dla Indianki sprawa zakupu żywności w mieście jest tym bardziej uciążliwa, że nie posiada swojego środka transportu. Znalazła jednak sposób, by i temu zaradzić. Dogadała się z taksówkarzem, że wioząc do niej gości, robi po drodze zakupy spożywcze i przywozi je razem z gośćmi.
Goście płacą za kurs taryfy, którą jadą na Rancho. Indianka płaci taksówkarzowi za zakupy, które dla niej przywozi z gośćmi. Goście mają pewny, szybki i wygodny transport na Rancho, a Indianka razem z gośćmi dostaje prowiant dla nich. Takie rozwiązanie to na pewno znaczna ulga dla niej - nie musi jechać na rowerze na zakupy do miasteczka i tracić czasu i sił na to. Goście i tak jadą na Rancho, więc przywiezienie zakupów razem z nimi jest jak najbardziej praktycznym rozwiązaniem.
Indianka rozważa jeszcze wprowadzenie dopłaty do wyżywienia dla gości przez pierwsze 3 dni, bo zdażają się tacy, co to przyjeżdżają w nocy by się za darmo wyspać, wykąpać i najeść i następnego dnia lub za dzień czy dwa wyjeżdżają. Robią więcej zamieszania niż to jest warte. Tak było z Czechami.
Indianka miała zarwaną noc, bo Czesi przyjechali w środku nocy i obudzili ją, kąpali się zużywając gorącą wodę, wyspali w świeżo zmienionej dla nich pościeli, a następnego dnia wyjechali nie pomagając nic na gospodarce. W dodatku na przygotowania na ich przyjazd Indianka poświęciła dwa dni. Zamiast robić, to co jej tu najpilniejsze czyli np. wykaszać trawę w sadzie - poświęciła dwa dni na pranie pościeli i jej suszenie oraz wysprzątanie i wymalowanie im izby na poddaszu stajni. Jako, że nie przyjechali taryfą tylko swoim samochodem i to w nocy - nie przywieźli też żadnych zakupów z miasta. Ich wizyta była bezużyteczna i była stratą dla Indianki oraz zawracaniem głowy. Pozostało niewyspanie, niesmak i złość oraz zmarnowany czas.
czwartek, 25 sierpnia 2011
Udało się
Udało się załatwić transport dla Francuzów i jeszcze przy okazji zakupy. Duże zakupy... ;)
Indianka zadowolona. Francuzi okazali się miłymi intelektualistami, z zawodu naukowcami.
Miło się z nimi gawędzi na tematy wielkie, naukowe i egzystencjonalne.
Francuzi mimo udanych naukowych karier zamierzają osiąść na wsi i prowadzić sielskie życie oraz żyć z wytwarzania zdrowej żywności. We Francji fajnie to jest zorganizowane.
Małe farmy produkują żywność dla np. dwudziestu stałych odbiorców z miasta. Odbiorcy ci płacą coś jakby roczny abonament bez względu na to czy rolnikowi obrodziło w polu czy nie i w zamian otrzymują stałe dostawy żywności od nich. Rolnik jest zabezpieczony – ma zabezpieczony zbyt, a klienci mają zapewnione stałe dostawy zdrowej, wartościowej żywności. Dzięki temu małe francuskie farmy są rentowne i farmerzy nie muszą dorabiać w miastach, by się utrzymać, tak jak to dzieje się w Polsce... Sprzedają warzywa, owoce, mleko, jaja i mięso wprost z farm do miast. BEZ POŚREDNIKÓW. Dzięki temu, są w stanie się z tej produkcji rolnej utrzymać.
Indiankę zaciekawił ten roczny stały abonament. Chyba wypróbuje to w Polsce, jak tylko uda jej się zdobyć traktorek ogrodniczy, coby dać radę obrabiać ziemię pod warzywa dla większej ilości mieszczuchów smakoszów zdrowego jadła. Trzeba zdobyć traktorek, albo przetrenować konia do pracy w polu. Trochę go szkoda, bo szlachetny, ale mógłby popracować zamiast tylko paść się jak ten ostatni darmozjad.
środa, 24 sierpnia 2011
Przyjeżdżają Francuzi!
Dziś przyjeżdżają Francuzi. Indianka głowi się, jak zawiadomić znajomego taksówkarza by ich odebrał z przystanku i zawiózł na Rancho. Nie ma nic na karcie telefonicznej by zadzwonić, a Pan Leszek nie odbiera smsów. Szkoda, że on nie używa emaili. Byłoby tysiąc razy prościej i taniej umawiać odbiór gości i dogrywać wszystkie szczegóły emailowo no i nie trzeba mieć doładowanej komórki i tracić pieniędzy na rozmowy telefoniczne, a tak zanim Indianka wytłumaczy Panu Leszkowi co, gdzie, kiedy i upewni się, że zapamiętał - impulsy lecą i kasa na koncie komórki topi się błyskawicznie. 6-7zł, a niekiedy i dycha poleci zanim wytłumaczy wszystko dokładnie i zsychronizuje przyjazd i odbiór gościa lub gości. To stanowczo za drogo.
wtorek, 23 sierpnia 2011
Zadumana Indianka
Indianka duma, duma i duma jak tu doprowadzić do dokończenia remontu domu. Dzień zleciał niepostrzeżenie. Indianka tej nocy spała w stajni na swym wielkim, wygodnym łożu. Spało się dobrze – ciepło i przytulnie. Witkowi się tak dobrze nie spało – kursował całą noc do wychodka. Za łapczywie jadł i coś mu się nie strawiło jak należy. Rano jego materac pokryty był puchem – śpiwór mu się rozerwał i pierze z niego wypada. Wicia cały w tym pierzu jest, łącznie z włosami i brodą. Wygląda jak kuna, która dopiero co pozagryzała kury.
Wczoraj w dzień z Witkiem naprawiali stajnie wewnątrz. Powstawiali nowe słupy. Dzisiaj Indianka zajęła się dokumentacją, a Witek montował kinkiety. Opornie mu szło, ale Indianka dała mu instrukcje i udzieliła paru wskazówek i w końcu sam doszedł do wiedzy, jak je zamontować i zamontował je dość dobrze, choć mu to zajęło cały dzień. Jeszcze ze trzy kinkieciki i kuchnia będzie porządnie oświetlona. Wtedy Indianka rozważy osobiste zabranie się za tynkowanie ścian. Wyjdzie jak wyjdzie, ale chociaż będzie tanio i czysto. No i nowego fachu się wyuczy :) Wszak kobieta pracująca jest :)
W międzyczasie pomiędzy pisaniem i czytaniem pism, a szukaniem dla Wici tego i owego i doraźnymi wskazówkami co do montażu kinkietów - Indianka upolowała kozy, które uciekły z wybiegu. Wykaszarki się popsuły i nie można kozom kosić trawy, a z wybiegu wszystko wyżarły. Pora na obroże i linki oraz powrót na wypas pastwiskowy. Spryciule wydostały się z wybiegu mimo siatki i latały wokół niego zjadając kwiatki Indianki. Indianka podeszła je chytrze i zamknęła na wybiegu i w koziarni. Do siatki podłączyła prąd, aby zniechęcić kozy przed ucieczkami. Jutro trzeba będzie albo naprawić wykaszarki albo kozy wyłapać i ustawić na pastwisku na linkach, coby się nie dostały do warzywnika, nim zostanie on porządnie ogrodzony stabilnym płotem z żerdzi. Na razie warzywnik okala pastuch elektryczny dość szczelny, ale młode koźlęta wszędzie potrafią się wcisnąć jak im chęć i fantazja przyjedzie. Nie ma co ryzykować, że zjedzą z takim trudem wyhodowane warzywa.
Indianka wreszcie znalazła zapodziany przez jednego z wwooferów flex i przymierza się do szlifowania słupów w stajni i tych ogrodzeniowych do budowy stałego ogrodzenia podwórka, warzywnika i sadu.
Po wyszlifowaniu zaimpregnuje słupy i wtedy ruszy z Wicią grodzić to i owo. Niewiele tych słupów, ale na początek musi wystarczyć. Trzeba wkopać je w kluczowych miejscach i rozciągnąć pastuch do wypasu kwaterowego koni w sadzie, bo wykaszarki szlag trafił i tylko konie mogą się uporać z trawą w międzyrzędziach. Indianka wykosiła ile dała rady, obkosiła część drzewek, ale popsute wykaszarki pokrzyżowały plany zgromadzenia siana na zimę.
Indianka znalazła instrukcje i dała Wiciowi do przetrawienia. Może wyczai, co im dolega i uda mu się je naprawić.
sobota, 20 sierpnia 2011
Wielkie gotowanie
Jako. że sobota pochmurna i kapiąca deszczem, Indianka zabrała się za wielkie gotowanie. Wicia asystował w tym zadaniu. Indianka ugotowała obiad czyli duszoną wołowinkę z cebulą i zasmażaną kapustą, ziemniaki, bigos z młodej kapusty, kompot, usmażyła powidła, upiekła placek królewski z gruszkami i ciasto jabłkowe z jabłkami oraz upiekła chleb kminkowy (naprawiła piekarnik). Ugotowała też karmę dla psów, a nawet dwa gary tej karmy. Cała masa gotowania, z czego większość na jej cudnym megapiecu. 17.00 godzina się zrobiła, gdy wielkie gotowanie zakończyła. Ugotowałaby więcej, a właściwie usmażyłaby więcej powideł, gdyby nie osłabła z przepracowania i obżarstwa ;) Pora na sjestę. Wicia udał się na spacerek niezrażony mokrą aurą. Indianka postanowiła się zdrzemnąć by odzyskać siły, być może obejrzeć jakiś film jednym sennym okiem (drugie oszczędzając na potem, gdy to pierwsze zmęczy się nadto), a potem relaksować się w wannie w wonnej kąpieli...
Smakowitej i relaksującej soboty wszystkim :)
Pochmurna sobota
Indianka wstała rano i jako, że to sobota, nie śpieszy się na pole ni w obejście. Postanowiła w weekend zwolnić tempo pracy i ograniczyć jej zakres. Za oknem szaro-świetliste niebo, mokro, kropi deszcz. Konie pasą się pod domem. W kurniku kwili drób. Wiktor śpi na swoim poddaszu. Lato się kończy. Niedługo nie będzie można przyjmować gości – będzie za zimno na poddaszu dla nich.
Remont domu nie zrobiony z braku funduszy. Ziemia i obejście z grubsza ogarnięte, ale nadal mnóstwo roboty do zrobienia.
Wiktor zepsuł piekarnik do wypieku chleba i Indianka zastanawia się, co ma podać na śniadanie. Jakie pieczywo stworzyć i na czym. Chyba pora na placki pszenne z patelni.
Za oknem wicherek. Targa uchylonym oknem. Indianka duma, czy by się wykąpać teraz czy później.
Dzień pochmurny. Dzięki Bogu, że jest ten dzień. Bo kiedyś dni mogą się skończyć w sytuacji, gdy Ziemię dosięgnie jakiś kataklizm lub wojna światowa. Indianka ma świeżo w pamięci artykuł o „meteorycie tunguskim”, który walnął w Syberię na początku zeszłego stulecia i spalił miliony drzew. Ze strzępów opisów naocznych świadków wynika, że nie był to żaden meteoryt, a zaawansowany statek kosmiczny, a nawet dwa i to prawdopodobnie toczące ze sobą bitwę. Tak to wyglądało z Ziemi. Leciały poziomo nad ziemią, strzelały do siebie, a potem się jeden z nich lub oba rozpadły się lub odleciały, pozostawiając za sobą wypaloną ziemię Całe to zajście można przyrównać do wybuchu bomby nuklearnej o mocy 50megaton. Być może sobie tylko postrzelały i odleciały, lub jeden z tych trafionych rozpadł się lub oba uległy unicestwieniu w wyniku starcia. Jeden z nich leciał ze wschodu na zachód, drugi jakby mu drogę przeciął lecąc z południowego-wschodu na północny-zachód.
Być może celowo starły się nad Syberią, gdzie nikłe zaludnienie, tak, aby ludzie nie ucierpieli.
Ale w rejonie, gdzie doszło do wybuchu i wypalenia lasu, prze lata po tym incydencie nic nie rosło ani nie było tam zwierząt, co przypomina scenerię po Czarnobylu, gdzie nastąpił wyciek radiowy z elektrowni atomowej i została skażona ziemia na wiele lat i wiele lat musiało minąć, zanim życie tam wróciło, w dodatku częściowo zmutowane promieniowaniem jądrowym.
Podobnie na terenach gdzie miało miejsce zajście tunguskie – zaobserwowano zmiany w roślinności i wśród zwierząt. Nie znaleziono resztek meteoru, co by potwierdzało, że nie był to meteor lecz faktycznie coś innego np. bomba atomowa wysadzona przez jeden ze statków kosmicznych lub katastrofa takiego statku wyposażonego w napęd termojądrowy lub inny bardzo silny i niszczący. No i żaden meteor nie lata poziomo nad ziemią i nie skręca gwałtownie w czasie lotu. To tylko wskazuje na obecność inteligentnych obiektów latających. Tylko inteligentny sztuczny obiekt latający może lecieć poziomo nad ziemią i nagle skręcić by polecieć dalej. Zjawisko zaobserwowało wielu światków z różnych miejsc w pobliżu wybuchu, a także daleko od niego. Aż w Brystolu dostrzeżono zmiany w atmosferze, tzw. białe noce. A może faktycznie to była asteroida i ktoś, jakaś inteligencja z kosmosu lub przyszłości postanowiła Ziemię uchronić przez zagładą i rozwaliła to ciało niebieskie?
Niczego nie można wykluczyć. Teorii jest kilka, jednak trend ogólny jest taki, że to nie było zjawisko naturalne, a dziwne, sztuczne, prawdopodobnie powodowane inteligencją pozaziemską. Zaciekawia też fakt, że po latach to Rosjanie pierwsi zbudowali bombę o mocy 50 megaton czyli taką, jaka prawdopodobnie była użyta podczas incydentu tunguskiego.
Być może znaleźli coś co zataili i wykorzystali dla celów militarnych. To mógł być statek kosmiczny lub jego szczątki, to mogli być ocaleni pasażerowie tego statku.
Tak więc, Indianka nie narzeka, że dzień pochmurny. Dobrze, że jest on w ogóle.
Ponoć, gdyby te statki kosmiczne spadły na ziemię 5 godzin wcześniej, zgodnie z ruchem Ziemi wyrżnęły by w ludny Sant Petersburg i zginęłoby wielu ludzi, a samo miasto zostałoby zrównane z ziemią. Byłaby to tragedia i zagłada na miarę Hiroszimy, a nawet większa, bo siła użyta podczas incydentu tunguskiego była wielokrotnie większa niż w Hiroszimie i Nagasaki razem wziętymi.
piątek, 19 sierpnia 2011
Wiertarka
Indianka od dawien dawna miała obiekcje co do używania wiertarki. Jakoś tak niepewnie się czuła w tym temacie. Brak jej było wprawy i pewności siebie, dość odwagi, by zacząć używać wiertarkę. Ewidentnie nie wierzyła w swoje siły i umiejętności techniczne. Co prawda flex ma płynnie opanowany, także używanie piły spalinowej i szeregu innych narzędzi. Jednak wiertarka Indiance wstrętną była. Zatem zaangażowała Wiktora do przykręcania rozmaitych rzeczy. Gdy Wicia przykręcił każdą rzecz krzywo i koślawo, złamał wiertło, zepsuł kołki, pogubił śruby - Indianka wyszła z siebie i wzięła w garść wiertarkę osobiście.
Zaczęła od przykręcenia ozdobnego wieszaka do szafy. Dokładnie wymierzyła szafę i wyznaczyła miejsce w którym miał się wieszak znaleźć. Z dziką satysfakcją poprosiła Wicię o asystę – do tej pory to ona przynosiła Wici i innym pomocnikom wszelkie niezbędne narzędzia do wykonania danego zadania, a oni skupiali się tylko na samym zadaniu. Nazywało się, że ten lub owen coś wykonał. O Indiance się nie pamiętało, jak latała po całym domu wyszukując narzędzi i odpowiednich akcesoriów do wykonania zadania i jak je przynosiła pod nos ważnemu wykonawcy. Było: „przynieś to, podaj tamto, przytrzymaj to”
Tym razem, dla odmiany - na Indiankę miał spłynąć splendor wykonania zadania, a Wicia był tym anonimowym asystentem co to znosi pod nos wykonawcy narzędzia. Indianka wykonała wiertarką zgrabniutkie dziurki i stabilnie przykręciła do szaf 5 wieszaków. Wicia tym razem spoglądał z zazdrością na samodzielność i niespodziewaną sprawność techniczną Indianki. Do tej pory to on był od rzeczy technicznych.
No i co? Prawda, że perfekcyjnie przykręcone? I to mój pierwszy raz z wiertarką w dłoni :) – zagadnęła dumnie Indianka.
Ale ja ładnie lampki przykręciłem. – upominał się o splendory Wicia.
Ale ile razy je poprawiałeś i jak krzywo to wisiało i kołki i wiertło połamałeś zanim jako tako je powiesiłeś? ;) – przypomniała Indianka.
Indianka bardzo zadowolona z siebie i z powieszenia nowych wieszaków. Lęk przed używaniem wiertarki pokonany. Od teraz może wiercić do woli :)
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
Zabójcza kuna
Indianka mieszka w bogatym w faunę i florę otoczeniu, niekiedy jednak to
bogactwo fauny atakuje jej gospodarskie zwierzęta...
Na drób czyhają lisy, jastrzębie, kuny i tchórze oraz wałęsające się psy...
Najtrudniej obronić się przed kuną, bo to małe stworzenie i wszędzie się
wśliźnie. Potrafi się wspinać nawet po ścianach. Kuna zaatakowała drób
najpierw na wybiegu, a w nocy już w samym kurniku. Nie ma sposobu, żeby drób
przed nią obronić... Może ktoś miał podobne doświadczenia i zna sposób na
kunę?
sobota, 13 sierpnia 2011
Porządki
zmywa naczynia, pierze ciuchy i rozwiesza je do suszenia. Gotuje obiad.
Ściąga użyteczne pliki z netu, bo ma zamiar się doszkolić. Witek sprząta w
stajni. Dzień upływa spokojnie.
Indianka chcąc zmotywować Witka do żywszych ruchów, wytyczyła mu mały
kawałek podłogi w stajni i obiecała, że jak ją sprzątnie to ma wolne. Wicia
od razu samoistnie wrzucił drugi bieg. Motywacja zadziałała ;)))
środa, 10 sierpnia 2011
Powrót makulatury
Indianka musi rzucić pracę w polu i znowu zasiąść do stert papierzysk, które wymagają jej uwagi i reakcji. Na widok tej makulatury do przerobienia Indianka dostaje czkawki.
Zamiast ładnie pracować sobie w ogródku i sadzie oraz obejściu – musi się mozolić w tym papierowo-prawniczym bagnie. Oj, jakżesz to mierzi!
Tylko Wicia ma szczęście siedzieć na zielonej łące i dłubać w drewnie. Indianka z zazdrością spogląda na wwoofera przez okno... Szczęściarz niefrasobliwy! Taki to nie ma żadnych zmartwień...