Z rańca Indianka udała się swoim "odrzutowym Błękitnym Gromem" na powyższą konferencję.
Kilka dni temu dostała pisemne zaproszenie od samej Wójt (!), więc nie wypadało odmówić, a i sam program konferencji dość ciekawy i rokujący jakąś szansę na ruch w interesie tj. na zdobycie finansów na działalność agroturystyczną. Niestety – nadzieja okazała się złudna. Wprawdzie bezrobotny może uzyskać dofinansowanie w wysokości ok. 20.000zł na rozpoczęcie dowolnej działalności gospodarczej – ale rolnik nie!
Natomiast program dla rolników, który stwarza możliwość pozyskania środków unijnych na rozpoczęcie np. agroturystyki – jest niebotycznie trudny do ugryzienia dla osób biednych, niedofinansowanych takich jak Indianka.
Mianowicie, owszem, dofinansowanie jest, ale dla bogatych – ci co mają kasę na sfinansowanie inwestycji np. remontu domu na cele agroturystyczne – ci mogą śmiało się o ten program ubiegać i z dofinansowania skorzystać, ponieważ Unia dokłada 50% kosztu kwalifikowanego inwestycji (czyli nie finansuje VAT i kilkunastu innych kosztów które nie są uważane za koszty kwalifikowane) tyle że po zakończeniu inwestycji i odbiorze jej przez odpowiednią komisję Unijną. W praktyce oznacza to, że jest mus wyłożenia pełnego kosztu inwestycji z własnej kieszeni i czekania co najmniej rok albo i lepiej na zwrot 50% tego poniesionego kosztu.
Czyli np. jeśli beneficjent ubiega się o 100.000zł dotacji – to musi od ręki wyłożyć swoje 244.000zł (w tym VAT - strata na samym Vacie to aż 44.000zł - tyle zarabia państwo na inwestycji rolnika przy dofinansowaniu w wysokości 100.000zł - to cholernie dużo pieniędzy! Plus prowizja dla banków???! Czy te dotacje aby na pewno są opracowywane z myślą o rolnikach, a nie o innych pośrednich beneficjentach, którzy nie ponoszą żadnego ryzyka tylko zgarniają kasę od tej dotacji???). Dla kogoś, kto dopiero chce stanąć na nogi poprzez zainwestowanie w agroturystykę i ruszenie z nią – to rzecz niemożliwa do zrealizowania. Po prostu NIEMOŻLIWA.
Mówiąc krótko: DUPA ZIMNA. Tyle są warte te dotacje. Jesteś bezrobotny – owszem kasę dostaniesz bez własnego wkładu.
Jesteś bogaty – bank ci da kredyt i z dotacji skorzystasz też. Jesteś robotny ale biedny – ch...j dostaniesz!
Panowie od rządzenia – MOJE GRATULACJE! Dobre z was chłopaki, że dogadzacie głównie sobie.
Nie dość, że pozwolili by Polska weszła do Unii na niekorzystnych warunkach finansowych, to jeszcze tę kasę co jest przyznana na kraj nie potrafią udostępnić potrzebującym rolnikom. Narastająca biurokracja do n-tej potęgi i brak zarządzeń ułatwiających dostęp do kasy. Zostają środki niewykorzystane na daną działalność i potem przesuwają ją na inne działalności. Może o to w tym wszystkim chodzi – aby środki przyznane przez Unię na daną działalność nie mogły być przez potrzebujących wykorzystane i była dzięki temu wymówka, by można było te środki zabrać.
To tyle na temat złudnych dotacji unijnych.
Konferencję otwarła Wójt Gminy Kowale Oleckie – Pani Helena Żukowska. Zaproszono ok. 300 kobiet z Gminy, przybyło około połowa, ale i tak sala Gminnego Centrum Kultury była niemal pełna.
Najpierw były dwa wykłady pań z Warszawy – wykład Pani Profesor Magdaleny Środy z Uniwersytetu Warszawskiego pt. “Zaradność i przedsiębiorczość kobiet – główne składniki dobrobytu Polski” oraz wykład Pani Elżbiety Ćwiklińskiej-Kożuchowskiej – Prezeski Stowarzyszenia “Klasa Kobiet” w Warszawie.
Obie wykładowczynie zachęcały kobiety by brały sprawy w swojej ręce, m.in. by brały się za politykę, bo żaden nawet najlepszy mężczyzna nie rozumie potrzeb kobiet i nie jest w stanie opracować ustaw, które dla kobiet są priorytetowe. Mężczyźni inaczej myślą – dla nich nie są istotne żłobki i przedszkola, bo nie oni się parają odchowaniem i wychowaniem dzieci i nie rozumieją, jak ważne jest by kobieta miała czas by iść do pracy zawodowej poza domem – wolą państwową kasę wydawać na igrzyska.
Wykładowczynie przekonywały, że praca domowa kobiet to też praca i gdyby zadania, które ona wykonuje prowadząc dom i odchowując dzieci przejął sektor publiczny – to koszt tych mnogich domowych zadań dałby pensję ok. 1200zł/miesięcznie.
Kobiety tę pracę wykonują za darmo, odciążając tym samym męża i budżet państwa, więc powinny być traktowane z szacunkiem – ich praca powinna mieć należny jej prestiż.
Ich praca domowa powinna być zabezpieczona prawem do emerytury – np. jeśli małżonek poświęca się pracy zawodowej poza domem, a kobieta tyra w domu – to mimo, że robi to bezpłatnie i bez jakiejkolwiek umowy, to takiej kobiecie powinno przysługiwać pół emerytury małżonka. Indianka się z tym zgadza – gdyby nie praca domowa kobiety – mężczyzna musiałby wydawać znacznie więcej na życie stołując się w restauracjach, korzystając z usług pralni i sprzątaczek, opiekunek do dzieci, a często jego praca nie byłaby możliwa, bo musiałby zajmować się dziećmi, gdyby to żona poszła do pracy zawodowej. Kobietom należy się szacunek za ich pracę w domu. Tak myśli Indianka.
Należy się szacunek i odpowiednie wynagrodzenie – a jeśli go brak, to przynajmniej prawo do połowy emerytury małżonka, który dzięki tej kobiecie może przebywać poza domem i zarabiać na życie, na utrzymanie rodziny.
Panie podały przykład kobiety, która urodziła i odchowała 5-cioro dzieci. Gdy dzieci dorosły i opuściły dom rodzinny, mąż przestał zupełnie dawać kobiecie pieniądze na utrzymanie jej samej. Podała go do sądu i wygrała sprawę o prawo do połowy emerytury męża. Mąż musiał się z żoną podzielić połową swojej emerytury, a żona nie musiała mu usługiwać, bo przez lata pracy w domu zapracowała na tę emeryturę.
Wykładowczynie namawiały by kobiety nie prosiły o władzę, lecz się za nią po prostu brały, bo nikt im jej nie da z własnej woli. Podały przykład, który zrobił na Indiance wrażenie – kobiety mogły studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim dopiero po 500set latach od jego powstania! Co za oburzająca dyskryminacja płci! Nikt dobrowolnie nie dał kobietom prawa do nauki przez tyle wieków!
Podobnie jest z władzą. Dopiero od ok. 100 lat kobiety mogą głosować i dzięki temu mieć jakikolwiek wpływ na politykę państwa. Ale to za mało, by były uchwalane niezbędne ustawy promujące i zabezpieczające rodzinę. Kobiety muszą się znaleźć fizycznie u władzy państwowej by móc wywierać wpływ na politykę państwa.
Gdy kobiety same nie sięgną po władze – mężczyźni im jej sami z siebie dobrowolnie nie oddadzą.
Tylko obecność dużej ilości kobiet u władzy może być gwarantem odpowiedniej polityki socjalnej w naszym kraju. Kobiety mają inne priorytety niż mężczyźni, inne myślenie i sposób działania.
Kobiety mniej ryzykują kasą niż mężczyźni, także państwową – jeśli biorą kredyt, to myślą jak go spłacą, więc są bardziej odpowiedzialnymi gospodyniami – bardziej odpowiedzialnymi zarządczyniami finansami. Mężczyźni działają bardziej niefrasobliwie i bardziej są narażeni na wtopy. Pół biedy, gdy marnotrawią swoje pieniądze - znacznie gorzej, gdy dzieje się to z pieniędzmi publicznymi. Wszak nie po to płacimy podatki, by ktoś w naszym imieniu nasze ciężko zarobione pieniądze marnotrawił na chybionych pomysłach.
Także Polska będzie miała igrzyska, bo tak wymyślili faceci, ale za to nie będzie żłobków i przedszkoli - kobiety nie będą miały możliwości podjąć pracy zarobkowej. Pozostaną niewolnicami bezpłatnej pracy domowej. Jako kobieta, Indianka serdecznie dziękuje panom rządzącym za taką perspektywę...;>
Kobiety są empatyczne – nie myślą tylko o swoich potrzebach, ale o potrzebach swoich bliskich – dzieci, rodziny. Rodzina to podstawowa komórka społeczeństwa. Jeśli taka komórka jest zaniedbywana przez państwo - to całe społeczeństwo na tym traci. Co te kobiety mają zrobić z dziećmi gdy chcą iść do pracy, bo są samotnymi matkami lub pensja męża nie starcza na utrzymanie rodziny? Tylko kobiety pod kątem rodziny byłyby w stanie uchwalić odpowiednie ustawy – ustawy prorodzinne.
Jako ambasadorka spraw kobiet, swój głos zabrała także znana aktorka – Pani Katarzyna Żak, aktorka Teatru “Rampa” z Warszawy, powszechnie znana m.in. z dwóch telewizyjnych seriali komediowych – “Miodowe lata” oraz “Ranczo”. W popularnym serialu “Ranczo” gra charakterystyczną rolę postaci Sulejukowej – zahukanej, wiejskiej kobieciny – matki kilkorga dzieci, żony wiejskiego pijaka i utracjusza.
Indianka wiedziała, że będzie na konferencji “Sulejukowa”, a mimo to miała problem z rozpoznaniem kobiety :)
To aktorski sukces dla aktorki – przejść taką niesamowitą transformację osobowości i wyglądu – by być nie do rozpoznania w realu, w swojej prawdziwej postaci. W rzeczywistości Pani Kasia to bardzo ładna, urocza blondynka o swobodnym stylu bycia, ogromnej łatwości wypowiedzi, pozbawiona kompleksów.
Wypowiadała się chętnie i z sensem dźwięcznym, silnym głosem. Namawiała kobiety do aktywności – zwłaszcza kobiety w średnim i starszym wieku. Podała za przykład działalność społecznikowską swojej mamy, która odnalazła się w tej działalności i dzięki czemu świetnie sobie organizuje życie mimo sędziwego wieku. Pani Kasia wspomniała o inicjatywie swojej mamy – o inicjatywie utworzenia i realizacji izby pamięci poświęconej Sybirakom przesiedlonym do Brzegu Dolnego.
Podczas swych wypowiedzi, ujawniła też genezę i tajniki powstania znanego i lubianego serialu “Ranczo”.
Otóż producenci filmu przeczytali kiedyś w Gazecie Wyborczej o Amerykance, która powróciła do kraju i kupiła podupadły dworek na Podlasiu, gdzie się wprowadziła i poczęła obserwować otaczających ją biednych okolicznych mieszkańców i zastanawiać się nad tym, dlaczego żyją tak jak żyją i nie próbują nic z tym robić.
Owa pani z Ameryki, podobno odziedziczyła duży majątek po swoim o 30 lat starszym mężu, który owdowił ją.
Scenarzysta, który pisze scenariusz do tego serialu mieszka na Mazurach, w miejscowości, gdzie znajduje się knajpa o nazwie "Ranczo" - stąd nazwa serialu... :)
No, mimo pewnych analogizmów, historie Indianki i pani z Ameryki mocno się różnią. Indianka jest ambitna i honorowa - swój majątek zdobyła sama, a nie poprzez bogate zamążpójście... ;) No i Indianka na wieś nie przyjechała z walizką pieniędzy, lecz z dobrymi chęciami. Cały swój spieniężniony majątek wydała na zakup gospodarstwa i części materiałów budowlanych i wykończeniowych i kasa się skończyła niestety. Nie było żadnej pomocy znikąd. Nadal nie ma.
Też myślała o pracy w szkole jako nauczycielka języka angielskiego, ale jakoś się to rozwiało. O ile dobrze pamięta – nie było wakatu wtedy, gdy pytała o tę pracę. A potem odstręczyło ją to potraktowanie z buta przez szkołę, gdy poprosiła o używane graty do zagospodarowania się na nowym miejscu. No i brak postaci takiego Kusego, który byłby się zaopiekował siedliskiem podczas nieobecności Indianki też był istotny. Gdy Indianka przyjechała na Mazury była często nachodzona przez różne podejrzane indywidua, które strzygły oczyma co by tutaj zapierdzielić z siedliska i domu Indianki, więc nie mogła zostawić domu na pastwę złodziei i iść na 8 godzin do pracy. Nadal nie może. Pół roku temu była w domu, byli też jej młodzi goście, a mimo to sąsiadujący wieśniacy dopuścili się kradzieży drzewek owocowych Indianki. Trzeba być na miejscu i pilnować majątku.
Do podjęcia pracy w szkole nie zachęcała także minimalna pensja, jakiej mogłaby się spodziewać. To były groszowe sprawy, przy wielkości obciążenia psychicznego jakie istnieje we współczesnych szkołach pozbawionych dyscypliny i porządku - niewarte zachodu. Indianka miała za sobą doświadczenia w szczecińskich szkołach w warunkach obłudnego tzw. “bezstresowego wychowania młodzieży”, które w rzeczywistości jest wielce stresujące zarówno dla dzieci jak i nauczycieli, bo szkoła przestała być bezpiecznym miejscem z powodu szkodliwego nadmiernego pobłażania szkolnym chuliganom, a które to były nieprzyjemnymi doświadczeniami i nie zachęcały także do tego rodzaju pracy.
Jakakolwiek praca w jakimkolwiek biurze byłaby mniej stresująca i bardziej satysfakcjonująca, niż praca w szkole. Chociaż, może w wiejskiej szkole jest większa dyscyplina niż w szkołach miejskich? Tego nie wie i już się nie dowie. Jeśli miałaby uczyć w szkole, to wtedy od razu po przyjeździe na wioskę, gdyby dostała tę pracę, to wciągnęła by się w te tryby na nowo i jakoś by poszło – może fajnie? Któż to wie... Jednak się tak nie złożyło i zrezygnowała całkowicie z tego typu wyzwań, mimo, że lubi uczyć i uczyła latami prywatnie. Tzn. prywatnie może uczyć jak najbardziej, ale w szkole – bleee... ;) Indianka lubi uczyć i lubi szybkie i konkretne postępy u swoich uczniów, a w obecnych szkołach państwowych to jest praktycznie niemożliwe. Szkoły mają loty mocno obniżone i kurczowo się tego trzymają. To niech się trzymają dalej, bez talentu nauczycielskiego Indianki. Szkoda rzucać perły przed wieprze, jeśli obecny system nauczania jest tak uwsteczniony jak jest. Niekontrolowane rozwydrzenie młodzieży do tego niska pensja, niesatysfakcjonująca, nerwowa praca - NIE.
Praca Indianki na jej gospodarstwie daje jej przyjemność i satysfakcję, które równoważą brak zarobków.
Ponadto wcześniej czy później jej starania zostaną uwieńczone sukcesem finansowym.
Ważne, by w życiu robić to, co się lubi robić, w przyjemnym otoczeniu. Gospodarstwo jest piękne, daje wytchnienie po dniach ciężkiej fizycznej pracy. Praca na ukochanym rancho to pasja Indianki. To gospodarstwo to pasja Indianki. To jest to, o czym od zawsze marzyła i co chciała robić. To styl życia, który sobie dawno wyśniła, choć nie myślała, że będzie aż tak ciężko i tak trudno wcielić w życie plany odnośnie gospodarstwa – zagospodarowania go i urentownienia.
Tzn. w sumie wiedziała, że będzie ciężko. Ale jak ciężko, to zobaczyła dopiero w trakcie życia tutaj, w trakcie borykania się z potężnymi problemami finansowymi i materialnymi oraz z niechęcią otoczenia – głównie z niechęcią wioskowych sąsiadów, którzy wyjątkowo niegościnni i nieprzyjaźni okazali się (z chwalebnymi wyjątkami co prawda – rodzina państwa Domaradzkich to wyjątkowo zacna rodzina – jasny promień na tle tej ponurej, ciemnej, niesympatycznej wsi).
Kolejnym elementem konferencji promującej równe prawa kobiet i mężczyzn były warsztaty pt. “Jak zakładać działalność gospodarczą i pozyskiwać środki na jej dofinansowanie”
Wbrew tytułowi, nie było informacji o tym jak zakładać działalność gospodarczą, ale były informacje jakie są możliwości pozyskiwania środków – takie jakie wspomniałam wyżej – cienkie jak barszcz.
Dodatkowo Indianka usłyszała kolejną złą wieść – że wniosków o dofinansowanie do Lidera w EGO na agroturystykę nie można składać, bo jest już po terminie. Po prostu cudnie. Chodziła co rusz do ARiMR i dopytywała się o ten program, kiedy rusza – a on ruszył w kwietniu za pośrednictwem Lidera i nikt o tym w miejscowym ARiMR nie wiedział.
Podobno ulotka wisiała w Urzędzie Gminy, ale Indianka nie pracuje i nie bywa w Urzędzie Gminy tylko na swoim gospodarstwie, a tu ta wiadomość o takich możliwościach nie dotarła, mimo, że Indianka kiedyś prosiła panią Wójt, by informować o ważnych szkoleniach i informacjach dla rolników chociażby emailem. Niestety – brak komunikacji pomiędzy Urzędem Gminy, a rolnikiem. Urząd Gminy dba tylko, jak ściągać podatki z rolników, ale jak im ułatwić zagospodarowanie się – to już nie ich problem i mają to gdzieś.
Czarę goryczy tego dnia przepełnił kolejny zły news z ARiMR Olsztyn – Indianka nie dostanie zwrotu za opłatę za kontrolę za rok 2009r, a to kwota 950zł... W tym roku znów tyle samo trzeba zapłacić za kontrolę. Kolejne 950zł, a miało być to finansowane przez ARiMR i praktycznie nie jest, dopóki się nie ma certyfikatu ekologicznego. Indianka rozgoryczona, bo liczyła na zwrot tych 950zł. Chciała przeznaczyć je na wynajęcie hydraulika i zrobienie wody bieżącej w łazienkach i kuchni.
Złe wieści zdominowały te pozytywne, że jeszcze będzie można składać wniosek o zróżnicowanie za pośrednictwem ARiMR Olsztyn, a za kontrole będą zwracać pieniądze, gdy się otrzyma certyfikat ekologiczny.
Indianka wolałaby składać wniosek za pośrednictwem Lidera, bo są na miejscu i udzielają bezpłatnej pomocy w wypełnianiu wniosku i coś mogliby doradzić, może sporządzić biznes plan itp. Jeżdżenie do ARiMR do Olsztyna odpada. Telefonowanie tam z komórki jest za drogie, bo temat obszerny i dużo konsultacji potrzeba by mieć pojęcie jak się zabrać do tego wniosku, do tego programu, a emaile z kont Onetu są odrzucane przez filtry antyspamowe ustawione na poczcie elektronicznej ARiMR.
Po co takie ważne programy są przenoszone do odległego Olsztyna, jeśli na miejscu jest cały budynek lokalnego ARiMR z pełną obsadą pracowników? Przecież znacznie łatwiej byłoby skonsultować się na miejscu w lokalnej agencji. Kolejne utrudnienie dla rolników!
Po warsztatach Pana Pawła Modrakowskiego nt. “Jak zakładać działalność gospodarczą i pozyskiwać środki na jej finansowanie” wystąpiła Pani Sława Tarasiewicz prowadząca gospodarstwo agroturystyczne w Galwieciach od 10 lat. Kobieta z pasją i wigorem opowiadała o swoim gospodarstwie agroturystycznym i sposobie jego prowadzenia. Indiankę uderzyło to, że ona także sprowadziła się z miasta na wieś, także kupiła zapuszczoną ruderę by prowadzić w niej agroturystykę.
Na tym podobieństwa się kończą. Pani Sława po sprowadzeniu się na wieś dostała dofinansowanie z Urzędu Pracy jako bezrobotna i za te pieniądze uruchomiła tę swoją działalność, tj. wyremontowała zniszczoną chałupę i ruszyła z agroturystyką. Było jej łatwiej, bo nie była sama – miała u swego boku męża i dzieci, którzy jej pomagali, a miasto z którego się przeniosła na wieś, to miasto oddalone o rzut beretem od wioski do której się przeniosła wraz z rodziną, więc i przyjaciół oraz znajomych kupa z Gołdapii pod ręką w razie co i znajomość miejscowych warunków, możliwości.
Indiance przykro było, że kobieta ta od 10 lat dzięki dofinansowaniu prowadzi swoją działalność, podczas gdy Indianka od 8 lat nie ma możliwości by ruszyć ze swoją.
Mama Indianki wspominała coś, że Wójt Gminy ma jakiś fundusz na specjalne potrzeby mieszkańców i podpowiadała, by Indianka zwróciła się do Urzędu Gminy o dofinansowanie na rozpoczęcie działalności agroturystycznej. Indianka wątpi, by Wójt cokolwiek pomógł, skoro nie pomógł przez tyle lat wiedząc o ciężkiej sytuacji Indianki. Nie wierzy, by składanie jakichkolwiek wniosków coś przyniosło pozytywnego – chociażby patrząc z perspektywy niechęci Gminy do konserwacji gminnej drogi dojazdowej przed gospodarstwem Indianki.
Jeśli takich podstawowych zadań Gmina nie chce zrealizować, to co dopiero mówić o dofinansowaniu na zagospodarowanie się? Wszystko tak tu idzie jak po grudzie – tak ciężko się z tymi ludźmi lokalnymi dogać w jakimkolwiek temacie. Tak mało empatii i zrozumienia z ich strony. To przykre. Z pewnością to nie jest przyjazne miejsce dla obcych, dla przyjezdnych z innych regionów Polski, z innych miast.
Jeśli ktoś tu przyjedzie z kasą – to sobie poradzi. Ale jeśli tej kasy mu kiedyś zabraknie – to nikt mu tutaj nie pomoże. Będzie zdany sam na siebie.
Ostatni występ podczas konferencji należał do Pani Krystyny Krzyżewskiej z Wiżajn. Temat pokazu: “Moje sery”. Pani Krystyna wyrabia sery podpuszczkowe z krowiego mleka.
Uwieńczeniem konferencji była degustacja i możliwość zakupu wyrobów jadła wiejskiego. Na zewnątrz Centrum Kultury, na czystym, krótko przyciętym trawniku stało kilka granatowych namiotów ze stoiskami spożywczymi. Na Indiance największe wrażenie zrobił o dziwo niby zwykły smalec. Był niesamowicie pyszny, z przeróżnymi dodatkami – cebulką, ziołami, przyprawami. Po prostu pycha. Dopełnieniem pysznego smalczyku był jędrny ogóreczek ze słoja.
Tłumek gości rzucił się na stoiska smakować wystawionych smakołyków i kręcił się wokół nich jeszcze przez jakiś czas.
Indianka korzystając z wyjątkowej okazji spotkania na żywo Pani Kasi Żak, poprosiła ją o autograf pamiątkowy. Podała swoje zaproszenie, a Pani Kasia użyła pleców Indianki by skreślić parę słów.
Tak oto przez sekundę zetknęły się dwa rancza: Ranczo Wilkowyje i Rancho na Mazurach Garbatych...
Pierwsze fikcyjne, drugie jak najbardziej prawdziwe... :)
Goście z Warszawy wraz z władzami Gminy udały się na obiadek, a Indianka dosiadła swojego błękitnego pojazdu i pognała błyskawicznie na swe ukochane rancho. Jechała szybko dzięki sprzyjającemu ukształtowaniu terenu przez które wiodła droga asfaltowa (a dziurawa chyba jeszcze po tegorocznych mrozach zimowych) i dzięki całkowitemu opanowaniu przerzutek roweru. Jechała na 3ce i 7mce rozpędzając się znacznie.
Szybko zajechała do wsi, gdzie pobrała sadzonki krzewów ozdobnych celem ich ukorzenienia.
Zajechała na rancho i zabrała się od razu do przygotowywania sztobrów, po czym niezwłocznie je posadziła w mokrym i cienistym miejscu. Może się przyjmą? Okaże się za kilka miesięcy...
Powiodła wzrokiem po swych zielonych włościach, pogłaskała pieska, pogłaskała kotka, pogłaskała konika i udała się do domu odpocząć po dniu aktywności...