Pokazywanie postów oznaczonych etykietą incydenty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą incydenty. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 maja 2011

Padlina na łące

Indianka idąc drogą, zobaczyła, jak bezpańskie psy szarpią coś na łące sąsiada. Odgoniła psy i podeszła bliżej zobaczyć, co tak szarpią... Jej oczom ukazał się straszny widok - rozszarpane szczątki maleńkiego
cielęcia... Widać było, że nie żyło już od dłuższego czasu - od wielu dni, a może i tygodni... Wskazywał na to postępujący rozkład ciała i smród, który widać zwabił psy... Zwłoki były już częściowo zmumifikowane - wysuszone przez słońce...

środa, 17 listopada 2010

Wielka Krzywda

Podłość ludzka nie zna granic, a mechanizmy jej działania są skomplikowane i poza zrozumieniem prawej, spokojnej, uczciwej Indianki, dlatego gdy ją wczoraj krzywda i perfidna podłość spotkała, Indianka w słup soli się ze zdumienia zamieniła i w tym stanie trwa i próbuje myśli zebrać, by pojąć to co ją spotkało i co z tym począć, bo wszak nie można na podłość zezwalać. Przeto Indianka duma i duma. Na razie doszła tylko do jednego wniosku, że pewnikiem do przesłuchania świadków i podejrzanych w sprawie o kradzież jej drzewek przed sądem nie dopuszczono, bo Indianka zadaje wnikliwe pytania i raz dwa by wykazała, że podejrzani i świadkowie kłamią i mataczą. Na rozprawie była sędzina K.J (niestety inna niż na poprzedniej rozprawie), protokolant, przedstawiciel prokuratury i jeszcze jakiś facet, ale Indianka nie wie kto to, bo oni weszli do sali rozpraw przed Indianką i rozmawiali kilka minut z sędzią zanim pozwolono Indiance do środka wejść. Indianka kilka razy pytała, czy może do sali wejść, bo już po 12.oo było, ale kazano jej czekać na korytarzu. W końcu pozwolono jej wejść do sali rozpraw. Sędzia nie dała się Indiance do końca wypowiedzieć, przerywała jej w pół zdania i szybko zakończyła rozprawę postanowieniem o podtrzymaniu w mocy decyzji prokuratury o umorzeniu podstępowania w sprawie kradzieży drzewek owocowych. Gdy Indianka chciała jeszcze coś dodać, sędzia powiedziała, że już po rozprawie i to co Indianka mówi nie ma znaczenia, bo postanowienie już ogłoszone. Także procesu w sądzie o kradzież drzewek nie będzie i Indianka nie będzie miała szansy udowodnić, że kradzież miała miejsce i kto ją okradł.
Co prawda, ze zgromadzonego niechętnie przez policję i prokuraturę materiału wynika, że kradzież była i są wskazówki kto jej dokonał, ale sędzina uznała że nie było kradzieży i nie ma podstaw do dalszego postępowania wyjaśniającego, nie ma podstaw do dochodzenia i wszczynania procesu przed sądem.
Mała to pociecha, że Indianki wnikliwość budzi postrach wśród mataczy, manipulantów i kłamców.
Bez rozprawy przed sądem z udziałem świadków i podejrzanych gdzie jest możliwość przesłuchania ich w obecności sądu Indianka nie ma jak udowodnić, że kradzież drzewek miała miejsce i kto jest złodziejem.
Co tu robić? Przydałby się jaki przyjazny Indiance, zaangażowany, zdolny prawnik.
Indianka musi gospodarstwem się zajmować, a nie prawo studiować by bronić się przed wyszukaną podłością ludzką.
Indianki nie stać na prawnika, czasu na naukę prawa nie ma, ale nie ma wyjścia – musi je opanować.
Opanowała trzy obce języki w tym jeden perfekt to opanuje i prawo. Za czas jakiś wróci do przegranych spraw i rozliczy z nich tych, którzy są za to odpowiedzialni.
Tymczasem pożaliła się znajomej pani. Pani współczuła i podzieliła się podobnymi doświadczeniami, nawet bardziej drastycznymi. Do rozmowy dołączyła druga pani i ta także miała podobne doświadczenia co Indianka, także choć małe to pocieszenie, to fakt że Indianka nie jest jedyną adresatką zła, bo się na nią uwzięto – jest ciut pokrzepiający. Tak tu po prostu jest i ofiar zgniłego systemu i układów jest więcej. Dużo więcej. Wychodzi na to, że poczciwe, zwykłe, spokojne osoby nie mają co liczyć tu na sprawiedliwość.
Zrozumienie i współczucie tych kobiet pokrzepiło Indiankę, ale z drugiej strony uświadomiło wielkość negatywnego zjawiska w lokalnych organach publicznego zaufania. Dwie poczciwe panie stwierdziły, że one już od dawna nie ufają policji i nie wierzą w ich dobroczynną i obrończą misję. Przytoczyły wiele brzydkich sytuacji z udziałem policji. Jedna z pań stwierdziła, że policja żyje z przestępców, z łapówek – więc nie jest zainteresowana ich łapaniem. Indianka też już nie wierzy w szczerość misji ochronnej i obrończej policji.
Policja zawiodła zaufanie Indianki w oczywistej sprawie. Indianka została rok temu okradziona, widziała złodziei, przyłapała ich na gorącym uczynku, wezwała policję, gdy jeszcze złodzieje byli w sadzie, policja przybyła ale nic nie pomogła. Indianka miała silne wrażenie, że policjanci zanim weszli do sadu z góry założyli, że żadnej kradzieży nie było i dlatego bardzo niechętnie oglądali ślady po wyrwanych świeżo drzewkach., które usiłowała im pokazać Indianka. Niestety nie ma co liczyć na sprawiedliwość – nie ma szans na ukaranie złodziei i uzyskanie od nich zadośćuczynienia za dokonane szkody. To koszmar. Przyczynił się do tego wydatnie świadek, który wypiąl się na Indiankę i jej zdaniem tai co widział i nie chce świadczyć prawdy.
Zdaniem Indianki ten świadek to wielka świnia i żałuje, ze go do swojej chałupy wpuściła, gdy był w potrzebie i nie miał gdzie się podziać i nikt nie chciał mu pomóc. Gdy Indianka była w potrzebie i potrzebowała zwykłego świadectwa tego co widział – typek i jego konkubina zdradzili ją perfidnie.
Indianka myśli, że matka konkubiny typka miała rację, mówiąc, że on nic nie wart.
Indianka parę dni temu włożyła kurtkę roboczą, którą rok temu pożyczyła typkowi do sadu, gdy sadzili drzewka owocowe i w której typek chodził do sadu sadzić drzewka i na patrole, gdy złodzieje nachodzili sad. Indianka teraz po roku nałożyła tę kurtkę i odruchowo włożyla ręce do kieszeni. W jednej z kieszeni wyczuła coś metalowego. Wyjęła to coś. Ku jej zdumieniu zobaczyła pistolet. Był cały rok w kieszeni kurtki! Ale numer...
Typek chodził do sadu uzbrojony. KTO CHODZI Z BRONIĄ DO SADU TEN BOI SIĘ NAPADU.
Zdaniem Indianki, ta broń potwierdza, że typek bał się rabusiów, którzy regularnie szabrowali w sadzie Indianki.
Ale Sąd uznał, że nic się nie stało, że żadnej kradzieży nie było (tym razem inna sędzina niestety była).
To po ch...j typek łaził po sadzie z pistoletem???
Indianka nie wie, czy to broń prawdziwa czy tylko hukowa – nie zna się na tym. Chciała ją zabrać na rozprawę jako dowód w sprawie, że w sadzie było niebezpiecznie, ale gdzieś się jej ona zapodziała. Musi ją poszukać i zanieść na policję. Niech oni ocenią czy to prawdziwka czy fałszywka. Tylko, że Indianka całkowicie straciła zaufanie do lokalnej policji. Niech lepiej niezależny expert oceni. Najlepiej przy świadkach. Jeśli się okaże, że broń prawdziwa, Indianka zda ją na policji i tyle. I pomyśleć, że miała nieświadomie takie coś w domu w kieszeni nieużywanej kurtki przez cały rok... ;) A typek się nic nie przyznał, że zostawił pistolet w kurtce Indianki... ;) Może specjalnie zostawił? Może chciał w coś Indiankę wrobić. Pod koniec pobytu u Indianki zrobił się bardzo pyskaty i pluł na Lecha Wałęsę, czym się bardzo naraził Indiance... Dla Indianki Lech Wałęsa to wielki autorytet i szanuje go bardzo. Bardzo ją drażniło, że małolat bez wykształcenia średniego, bez elementarnej znajomości historii Polski tak obraża dobre imię Wielkiego Polaka. Huknęła na nieuka. Może wyjeżdżając na odchodnym chciał się wszawo zemścić? Ale niedługo po wyjeździe dzwonił do Indianki i tak słodko prosił, by mu stronę www zrobiła... Indianka zrobiła. Dopytywał się też, czy była w sprawie kradzieży na policji i sam chciał złożyć zeznania. Ale gdy się dowiedział, że w notatce z interwencji policji większość faktów pominięta a pozostałe przedstawione tendencyjnie to się przestraszył mataczenia policji i nie chciał zeznawać.
Indianka prosiła go by jednak złożył zeznania bo był ważnym świadkiem zdarzeń, ale przestraszony typek nie chciał zeznawać i odgrażał się, że narobi Indiance problemów gdy go poda na świadka. Indianka go na świadka podała bo musiała, to typek wpierw niby zeznał częściowo co widział, ale tak, by nie wskazać konkretnie kogo widział podczas kradzieży (a może tak mu zasugerowano podczas zeznań?), tzn. zeznał, że widział osoby które wieczorem chodziły po sadzie i coś wynosiły z niego, czyli opisał kradzież, bo z sadu wyniesiono drzewka, ale druga sędzia absurdalnie uznała, że kradzieży nie było, ale podczas kolejnego przesłuchania gdy był przesłuchiwany w jednostce wojskowej do której przedziwnym trafem go nagle powołano gdy miał składać zeznania, zamiast złożyć uczciwe zeznania zaczął kręcić i coraz bardziej enigmatycznie zeznawać. Indianka wie, że on się panicznie bał, że go z tej jednostki wyślą do Afganistanu, bo on podobno komandos przeszkolony i podobno w każdej chwili go mogą powołać. Indiance wydaje się, że naciski na niego były, by zeznał przeciwko Indiance, bo jak nie, to go wyślą do Afganistanu na misję. 

To wielkie świństwo, to co on jej zrobił. Indianka przyjęła go i jego dziewczynę pod dach, gdy nikt inny nie chciał im pomóc, a on tak się Indiance odpłacił. To wielka podłość. Jego strach przed zesłaniem na misję zbrojną go nie usprawiedliwia. Indianka rozważy, czy go nie podać do sądu o ochronę dóbr osobistych. Ta zniewaga krwi wymaga! :(((
To jest nauczka dla Indianki, by nie wpuszczać do domu byle kogo. By lepiej sprawdzać ludzi. By się lepiej zabezpieczać. Bo jak się trafi na szuję i szuja wyczuje, że jakiś chamski numer może wyciąć, bo mu to ujdzie płazem, bo Indianka sama i słaba, bez obrońcy – to szuja numer wytnie. Choćby po to, by się na Indiance zemścić za to, że ona ma piękne gospodarstwo, a szuja nic nie ma i dziadem jest i dziadem będzie.
Cóż można zrobić z tym zgniłym jajem? Z tą nie rozliczoną sprawiedliwie kradzieżą? Rzecznik praw obywatelskich? Strassburg? A może dorwać się do władzy i zmienić prawo, tak, by bardziej zabezpieczało normalnych obywateli przed przestępcami, manipulantami, mataczami, krętaczami i kłamcami i ułatwiało dochodzenie swoich praw przed policją, prokuraturą i sądem.

Także te procedury policyjne wydają się Indiance nieskuteczne a śledztwa niewiarygodne i nieudolne. Coś trzeba z tym zgniłym jajem zrobić. Nie można takiego stanu rzeczy tolerować. Być okradzionym, wiedzieć kto i nie móc dojść sprawiedliwości z winy policjantów?
A jeśli idzie o fałszywych gości – to trzeba się dobrze zabezpieczać na piśmie przed ewentualnymi szujami i ich wybrykami. Bo oni jak coś chcą to tacy mili i słodcy są, ale gdy trzeba złożyć zeznanie, to nawet tyle nie potrafią zrobić rzetelnie. No i fakt, że dają sobie wciskać sugerowane odpowiedzi, by zeznanie było po myśli policjanta, któremu nie zależy, by Indianka uzyskała sprawiedliwość, lecz by postępowanie umorzono. Tak działalność policji widzi Indianka. Wszystko zrobić by umorzyć. Wszystko zrobić, by sprawiedliwości nie stało się zadość. Dlaczego? Jakim prawem?
Ludziska są różne. Wiele w nich podłości. Wyszukanej, perfidnej podłości. Dlatego Indianka woli samotność i obcowanie z przyjaznymi zwierzętami, niż ze zdemoralizowanymi ludźmi.
Niech zgniłki kiszą się ze zgniłkami z dala od Indianki. Życie jest za krótkie by psuć sobie humor obcowaniem z degeneratami. Jak najmniej kontaktu ze zgnilizną tego świata.
A na gości bardziej uważać trzeba. Nie każdy kto tu przyjeżdża ma czyste intencje. Nie każdy jest godzien, by przestąpić próg domu Indianki.
Indianka głęboko zamyślona po rozprawie wróciła na rancho. Przywitała ją suka Satja, kotka Kreska i kicia Afrodytka. Drugi pies w domu siedział z pozostałymi kociakami.
Wracając do domu zrobiła zakupy którymi się teraz raduje. Teraz wyciszy emocje w zaciszu domowym i pomyśli o czymś przyjemnym...

piątek, 9 kwietnia 2010

Obława na smrodliwego truciciela

Indianka udała się do wioski na spacer zanieść worek z plastikami do publicznego kubła ponieważ jako dobra obywatelka dba o ochronę środowiska i zadaje sobie trud nosząc osobiście posegregowane śmieci aż dwa kilometry do wioski, mimo że jest po wypadku i boli ją często kręgosłupek. Kubły na segregowane śmieci stoją w wiosce tuż pod nosem Tomasza S. – naprzeciwko jego domu.

Gdy wracała, zobaczyła na polu Tomasza S. wielki słup czarnego, smrodliwego smogu, który walił prosto na jej ukochane ekologiczne gospodarstwo. 



Podeszła bliżej by sprawdzić co uciążliwy sąsiad pali, że takie śmierdzące spaliny wytwarza.
O zgrozo, w ogniu ognisk wypalane były grube zwały stopionej folii po sianokiszonce.
Plastik tlił się powoli topiąc i wypalając. Obłożony był gałęziami, by łatwiej się mógł wypalić.


Na polu paliło się kilka takich ognik i było wiele śladów po już wypalonych ogniskach z plastikami. Widać było, że na tym polu spłonęło kilkaset plastikowych worów po sianokiszonce. I to gdzie palił? Tuż pod ekologicznym gospodarstwem Indianki!


Cały smród spalin szedł wraz z wiatrem na gospodarstwo Indianki. Indianka i jej zwierzęta od kiku tygodni wdychali skażone smogiem powietrze, a facet palił sobie w najlepsze stosy plastiku, zamiast wywieźć je na wysypisko!


Facet jest tego typu, że nie słucha co się do niego mówi, zawsze robi co mu się żywnie podoba nie zważając na innych, na to że obok komuś szkodzi swoimi działaniami - więc Indianka wezwała policję by się zajęła szkodnikiem. Przyjechała najpierw straż pożarna, a potem patrol policji. Indianka porobiła zdjęcia miejsca skażania środowiska i nakręciła film ze zdarzenia, bo facet zamierzał pozacierać ślady wypalania plastiku przy pomocy spychacza, a policjanci nie zabezpieczyli śladów.

piątek, 25 grudnia 2009

Święta Bożego Narodzenia 2009

Dziś pierwszy dzień świąt. Indianka obudziła się pierwsza i jak zwykle podłożyła drzewo do pieca.
Jej stalowy wynalazek pali się nieprzerwanie od wielu już dni. Nie można dopuszczać do zagaśnięcia w takie mrozy jak były, bo momentalnie chałupa się wychładza, a potem trudno rozpalić w piecu. Tak więc piec pali się nieprzerwanie regularnie zasilany dużymi gałęziami i drobnym chrustem.



Indianka myśli o udoskonaleniu pieca. Najpraktyczniej byłoby wstawić długą rurę kominową dodatkowo ogrzewającą kuchnię. Szkoda, by tyle żaru marnowało się w ceglanym kominie, podczas gdy ta energia jest potrzebna wewnątrz domu. No, to udoskonalenie to zostawi sobie na lato, gdy się w piecu prawie nie pali, bo teraz to byłoby ryzykowne – mogłoby coś pójść  nie tak i w środku zimy i mrozów siarczystych Indianka i jej goście zostali by bez ogrzewania.


Indianka niedawno kupiła wełnę mineralną do ocieplenia ganku. Ocieplenie jest do zrobienia od ręki. Wełnę przywiozła parę dni temu i już można działać. Tęgie mrozy mają wrócić zaraz po świętach. Ciepły ganek to cieplejszy dom. 


Znajomi zaprosili Indiankę na święta. Indianka nie może jechać, bo ma za dużo zmartwień tutaj obecnie.
Nie umiałaby się wyluzować i cieszyć tą wizytą. Musi zostać w domu i dopilnować wszystkiego.



Indiance przykro, że nie zdążyła kupić żywych świerczków w donicach ni prezentów dla jej młodych gości, ani zdobyć opłatka i święconej wody... No, ale chociaż kupiła zapasy żywności na zimę i jest co jeść, a w domu ciepło. Także dla zwierzęt udało się kupić owsa, pszenicy, lizawki, siano.


Teraz gdy sytuacja z grubsza opanowana, chce przynajmniej dom ogarnąć i doprowadzić do porządku na ile się da w istniejących warunkach... Kupiła karnisze do pokoju jej gości. Chcieli je zamontować na święta i powiesić ładne zasłony, ale niestety śrubki od karniszy mają tak małe gwinty, że trzeba kupić specjalny śrubokręt krzyżakowy o bardzo drobnej rozetce. To już po świętach... 


Jedno jest pewne - obecny Urząd Gminy Kowale Oleckie to wróg numer jeden rolnika. Absolutnie nie można zwracać się do gminiarzy o jakąkolwiek pomoc, bo na pewno nie pomogą, a co gorsza natychmiast nasyłają rozmaite urzędy, by pognębić rolnika jak się tylko da, tak jak zrobił to tuż przed świętami Locman i Kucharzewski. Nie chce im się drogi gminnej odśnieżać, więc nienawistnie napuścili weterynarza powiatowego by odebrał Indiance zwierzęta i dopłaty. Locman i Kucharzewski zepsuli Indiance i jej gościom ważne święta. Zakłócili mir domowy w same Boże Narodzenie. Niech Bóg ich doświadczy tą samą niegodziwością. Co za podli ludzie bez krzty sumienia i przyzwoitości... :((((
I tacy się do władzy rwą... Masakra...



Tymczasem Indianka i jej goście próbują ratować te święta. Ciasto smaczne upieczone - pora jakieś lepsze potrawy wymyślić. Nie będą to tradycyjne potrawy, bo nie ma niezbędnych składników, ale przynajmniej dostatnio na stole będzie.


Indianka kupiła dużo mąki, kury zaczęły się nieśmiało nieść, koza daje kapkę mleka – jest z czego ciasta piec.
Pora na wypieki.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Odśnieżanie

Wczoraj przed południem zdesperowana Indianka wysłała błagalny email do Urzędu Gminy, by odśnieżono drogę gminną prowadzącą do jej położonego na kolonii gospodarstwa. W email’u prosiła też Gminę o pomoc w dowiezieniu na gospodarstwo Indianki siana i słomy od innych rolników, bo droga słaba, nie nadaje się do jazdy ciężarówkami i nawet odśnieżenie gminnej drodze niewiele pomoże i może okazać się niewystarczające, bo droga gruntowa wymaga równania, żwirowania i poszerzania, którego to w tym roku całkowicie zaniechano na odcinku od sołtysa do rancho Indianki, a Indianka z kolei mimo usilnych prób nie ma możliwości wypożyczenia ciągnika, który by bez trudu pokonał gminne wertepy.


Dziś przed południem pracownik gminy nadjechał traktorem z szuflą i zdarł śnieg na drodze gminnej, a nawet wjechał na wewnętrzną drogę gospodarstwa i też rozepchnął śnieg aż na podwórko Indianki, tyle że zostawił sporą zaspę na środku podwórka, która utrudni manewrowanie tirem z sianem, który Indianka zamówiła na jutro.


Tak czy inaczej, Indianka miło zaskoczona była, że odśnieżono drogę tak szybko i bez tygodnia telefonowania po kilka razy dziennie dzień w dzień przy zużyciu całej karty telefonicznej, jak to bywało ongiś. Zdziwiła się, że Gmina zareagowała na email Indianki i to w dodatku szybko! Dawniej emaile Indianki były ignorowane. Indianka musiała telefonować i wysyłać listy polecone lub wozić pisma do gminy z podaniami o odśnieżenie kawałka gminnej drogi, który na ogół jest pomijany przy odśnieżaniu wsi w obrębie której Indianka ma swe gospodarstwo.
To monitowanie osobiste było upiorne i pracochłonne, a na reakcję Gminy trzeba było czekać w nieskończoność. Tym razem reakcja była błyskawiczna!



Ucieszona Indianka podeszła do pracownika Gminy, który siedział za kierownicą traktora i chciała mu podziękować i dogadać się, aby przywiózł zwierzętom Indianki parę bel słomy i siana na dziś tu z bliskiej okolicy, dopóki tir z większą ilością bel siana nie dojedzie.


Traktorzysta otworzył drzwi traktora i.... tu nastąpił nieprzewidziany zwrot akcji....
Zanim Indianka zdążyła otworzyć usta... -  gminiarz naszczekał na nią jak wściekły pies!

Oczywiście, o żadnym przywiezieniu beli siana czy słomy nie było mowy.

Zapieniony gminiarz darł ryja na całe podwórko, że Indiance siana nie pomoże przywieźć, ale za to chętnie jej konie sobie przywłaszczy.

Gdy Indianka usłyszała o chciwych zapędach wrogiego oszołoma, straciła zimną krew i ryknęła na obmierzłego typa wielkim głosem, aż echo rozniosło go po dolinie:
„Do prokuratora pana podam za te pogróżki i zaniedbania w utrzymaniu gminnej drogi w stanie przejezdności! Pan mi łaski nie robi, że raz na cały rok drogę odśnieży abym mogła paszę dowieźć! Podatek dla Gminy zapłaciłam za cały rok z góry, a nic na drodze nie było robione przez cały rok, żadnego równania, żwirowania, poszerzania drogi! Nic! Biorą pieniądze za darmochę i nic cały rok nie robią tylko durni strugają! Czekają aż przyjdzie zima i te nierównane wertepy zamienią się w przeszkody nie do przebycia! I jeszcze mi tu typ wygraża zamiast zamknąć pysk i zrobić co do niego należy i za co mu płacą!”



Oczy Indianki miotały pioruny na bezczelnego typa podczas, gdy go z wielką energią beształa.
Typ miał szczęście, że żadnego narzędzia pod ręką nie miała, bo by mu pokazała, gdzie raki zimują, tak ją cham rozsierdził. Tymczasem typ arogancko przekrzykiwał Indiankę, odgrażał się w końcu zabrał dupę w troki i odjechał tym ciągnikiem. 



Oczywiście siana ni słomy nie podwiózł, chociaż mógł i był blisko tej słomy. Mógł co najmniej jeden balot podrzucić tym ciągnikiem na jego szufli, ale nadęty gminiarz był o całe lata świetlne od jakiegokolwiek pomagania, a samo to odśnieżanie wymuszone z urzędu doprowadziło faceta do wściekłej furii. 


Najchętniej to by nic nie robił tylko brał kasiorę co miesiąc i mądrzył się. Wszak Gmina to jego prywatny folwark i może robić co chce, a tu mu jakaś rolniczka śmie przeszkadzać w piciu kawy w ciepłym biurze i gania go po zaśnieżonych drogach, bo jakiś głupi tir ma siano przywieźć dla głodnych zwierząt...

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Nędzne samopoczucie

Dziś Indianka nędznie się czuje. Bolą nerki, jajniki. Źle spała w nocy. Dziś śnieg na dworze, choć płytki.
Misiaczki rozdysponowane do prac gospodarczych radziły sobie dzielnie same: August ciachał gałęzie, Agata sprzątała w oborze.

Wczoraj w nocy z soboty na niedzielę K.N. przedziurawił koło u taczki i w niedzielę mieliśmy utrudnienie w zwożeniu opału pod dom, bo ta druga taczka chybotliwa i za słaba do ciężkiego drewna.

niedziela, 13 grudnia 2009

Groźne znaki

Wczoraj w nocy z piątku na sobotę, pod moim domem K.N. ułożył znaki grożące śmiercią, jeśli złożymy doniesienie na policji w sprawie kradzieży drzewek. Rano w sobotę pod oknami kuchni znaleźliśmy podrzucone tam kawałki drzewek wiśni i gruszy, ułożoną z gałązek strzałkę wskazującą ułożony duży krzyż (czyli groźba śmierci dla człowieka) oraz obok mały krzyżyk symbolizujący śmierć zwierzęcia. Tego dnia K.N. dwukrotnie postrzelił koziołka i koziołkowi pękł żołądek od siły uderzenia. Konał w strasznych męczarniach. Musieliśmy go dobić.

K.N. bardzo dużo drzewek ukradł lub zniszczył. Przyłapaliśmy go na kradzieży, gdy kradł drzewka z mojego sadu. Straty są ogromne. Ale jemu nie wystarczyło to. Co noc K.N. łazi po moim gospodarstwie, panoszy się pod moim domem, kradnie kolejne drzewka, narzędzia, sprzęty gospodarskie, niedawno swoim psem zaszczuł kozę, potem ukradł młodego koziołka spod domu, jakiś czas temu przebił opony w taczce i wozie konnym, układa groźby śmierci pod moim domem adresowane do mnie, teraz zabił drugiego koziołka, a policja nic nie robi by go powstrzymać. Bandzior dalej łazi i plądruje bezkarnie.

To jego agresywne i kryminalne postępowanie nosi wszelkie znamiona przestępstwa i nic nie powstrzyma nas przed złożeniem doniesienia do prokuratury. Ten facet jest niebezpieczny i powinien być zamknięty. Jeśli chce sprawę załatwić polubownie i wywinąć się z pierdla, ma mi zapłacić odszkodowanie za poniesione straty w wysokości 5.000zł. Ma na to tydzień. Za tydzień składam doniesienie wprost do prokuratury z pominięciem tych niepoważnych pajacyków co udają policjantów i kryją dupę bandyty.

Dziś znowu ułożone z patyków nowe krzyże!

czwartek, 10 grudnia 2009

Szkolenie ekologiczne

Środa, 9 grudnia 2009
W środę rano Indianka pojechała na obowiązkowe szkolenie do Ośrodka Doradztwa Rolniczego i duże zakupy.
Misiaczki Indianki grzecznie pracowały na polu i pilnowały obejścia.
Pokazało się dwóch podejrzanych typów podających się za policjantów w cywilu. Pętali się po podwórku Indianki, gdy zauważył ich August. Podszedł do nich i zapytał, czego chcą. Wtedy jeden z nich wylegitymował się okazując pośpiesznie policyjną legitymację (tak szybko, że August nie zdążył zapamiętać nazwiska) i błysnął blachą, oraz wyszemrał niezrozumiale swe nazwisko. Typki wyglądające bardziej na gangsterów niż policjantów, zadawały debilne pytania (typu: „A dlaczego to gospodarstwo jest ogrodzone pastuchem” „A byli tutaj goście?”) wzbudzając podejrzenia co do ich wiarygodności jako rzekomych policjantów śledczych. Nie wiadomo, czego tak naprawdę chcieli. Niby chcieli rozmawiać z właścicielem gospodarstwa, ale to dziwne, że przyjechali akurat tego dnia, bo na policji wiedziano, że tego dnia Indianka miała jechać na komendę złożyć zeznanie odnośnie kradzieży drzewek. Wydawało się także, że po raz pierwszy słyszeli o kradzieży drzewek.    


Indianka po powrocie z miasta i po zdaniu raportu przez jej ochroniarza Augusta – zadzwoniła na komendę z pytaniem, czy ci dwaj podejrzanie się zachowujący faceci faktycznie byli wysłani z komendy. Dyżurny nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Kazał zadzwonić następnego dnia i znowu pytać. Następnego dnia kolejny dyżurny też nie miał bladego pojęcia, czy ci dwaj uzbrojeni faceci to byli ich śledczy czy podający się za nich gangsterzy. Indianka odniosła przemożne wrażenie, że na komendzie panuje wszechobecny rozpiździaj i wobec tego nie ma co liczyć na ochronę przez policję jej szacownej osoby i w pocie czoła wypracowanego majątku – trzeba działać na własną rękę.
 
Indianka i jej misiaczki muszą regularnie monitorować sad. Wcześniej czy później złapią złodziei. Parę dni temu już by ich mieli, gdyby policjanci interwencyjni miast zadawać pytania od rzeczy ruszyli się żwawo do łapania złodziei, którzy przyłapani na gorącym uczynku ledwie co zeszli z pola Indianki i byli w pobliżu. Miejscowa policja jest daleka od skuteczności. Skuteczna bywa tylko wtedy, gdy poszkodowanym jest ich dobry znajomy – kolega lub krewniak.


Wtedy umieją być skuteczni. Niestety innych pokrzywdzonych ludzi traktują jak idiotów i lekceważą ostentacyjnie ich zgłoszenia. Jeśli muszą jechać na zgłoszenie – to owszem, pojadą, relaksowym tempem jakby jechali na zakupy do marketu, ale na miejscu zamiast zająć się przestępstwem, jak kłamcę, przestępcę i niedojdę i wroga numer jeden traktują pokrzywdzonego, wmawiając mu, że mu się wszystko wydawało i skupiając się na podważaniu zeznań i pokazywanych dowodów przestępstwa, tak, jakby byli adwokatami przestępców, a nie stali po stronie pokrzywdzonego. Zadają pytania od rzeczy nie związane ze zdarzeniem – chyba tylko po to by zbić z tropu pokrzywdzonego i wyprowadzić zdenerwowanego człowieka z równowagi. Lokalna policja nie jest przyjazna dla przeciętnego obywatela. Najczęściej daje się odczuć opór i niechęć, brak chęci do prawdziwej pomocy. Do kogo ma się zwrócić szary obywatel, który padnie ofiarą przestępstwa?

Za co oni właściwie biorą pensje? Po co utrzymywać takich, skoro są nieprzydatni i nie stoją na straży bezpieczeństwa publicznego?  To bezużyteczne darmozjady czerpiące pensję z budżetu państwa, na który haruje cały naród. Rozwiązanie policji nie wchodzi w grę, więc trzeba leserów pogonić do roboty. Koniec ściemniania na patrolach – więcej łapania przestępców. KONIEC ŚCIEMNIANIA – WIĘCEJ ŁAPANIA. KONIEC KUMOTERSTWA I NAGINANIA PRAWA NA KORZYŚĆ ZIOMALI A KOSZTEM POKRZYWDZONYCH LUDZI. PRAWO JEST JEDNAKOWE DLA WSZYSTKICH, i co jak co, ale człowiek pracujący w organach ścigania MUSI to rozumieć i akceptować. NIE MA PRAWA KRZYWDZIĆ LUDZI w imię kumoterstwa. Jeśli to robi – nie nadaje się na stróża prawa, bo STRÓŻ PRAWA MUSI BYĆ OBIEKTYWNY I UCZCIWY WOBEC WSZYSTKICH OBYWATELI.  POLICJANT SKŁADAŁ PRZYSIĘGĘ POSTĘPOWAĆ ZGODNIE Z PRAWEM. POLICJANT POWINIEN BYĆ WZOREM DO NAŚLADOWANIA. POLICJANT MA OBOWIĄZEK POSTĘPOWAĆ ETYCZNIE, POLICJANT JEST INSTYTUCJĄ PUBLICZNEGO ZAUFANIA I NA NIM CIĄŻY OBOWIĄZEK UCZCIWEGO POSTĘPOWANIA WOBEC WSZYSTKICH.
Jeśli miejscowa policja tego nie rozumie i ma zamiar skrzywdzić bezradną kobietę w imię kumoterstwa – Indianka będzie z tym walczyć, do skutku. Do momentu, gdy ta patologia skończy się.


Indianka wróciła taryfą po zmroku. Tym razem wynajęła starego znajomego, który przynajmniej nie kradnie i bywa bardzo pomocny w zakupach. Taryfa załadowana po brzegi towarem: prowiantem na zimę, benzyną, butlą z gazem, dwiema rolkami papy. Aż cud, że mercedes to wszystko pomieścił. W piątek zaczyna się zima – trzeba skończyć z pracami polowymi przed tym dniem i zabrać się za pielęgnację drzew w parku Indianki i budową ogrodzenia, kryciem ganku. Wieczory i noce zejdą na patrolowaniu sadu, bo złodzieje są bardzo bezczelni, a policja nieskuteczna. Prędzej kobieta złapie złodziei, niż dorośli faceci do tego przeszkoleni i biorący za to comiesięczną pensję. Co za trutnie! Normalnie wstyd i hańba. Wszystko tu stoi na głowie „na tych naszych kochanych Mazurach na których nikt nie kradnie”. Masakra.

wtorek, 8 grudnia 2009

Wsiowi bandyci

Wczoraj wieczorem miejscowe mendy weszły na ziemię Indianki by kraść drzewka. Czterech z latarkami rozstawiło się po polu i drodze Indianki, dwaj z latarkami i paru bez latarek chodziło po sadzie i wyrywało drzewka. Indianka wezwała policję. Bandyci ukryli się u sołtysa, ale co najmniej jeden uciekł z jego domu, podczas gdy policjanci przesiadywali w radiowozie pod domem sołtysa.

Mimo interwencji policji, zuchwali złodzieje wrócili we wtorek wieczorem ponownie na pole Indianki.
Byli tak bezczelni, że siedzieli w zagajniku na wprost sadu Indianki, w odległości jakichś 200m. Dawali sobie znaki latarkami i komórkami. Czekali, aż Indianka i jej kmiecie zejdą z pola. Ściemniło się. Indianka z Augustem i Agatą maszerowali do domu. Od Czukt nadjechał rowerzysta. Koło wjazdu na gospodarstwo Indianki zgasił światło i zaczaił się w ciemnościach. Indianka ze swoimi ludźmi zaniosła narzędzia do domu i wróciła z Augustem  pogonić intruzów. Przeszli wewnętrzną drogą gospodarstwa do bramki wjazdowej i wyszli na drogę gminną idąc w kierunku lasu wzdłuż gospodarstwa. Doszli do lasu i właśnie mieli sprawdzić zagajnik, gdy zadzwoniła Agata, że intruz idzie w stronę domu i jest już przy mostku. Indianka i Augustyn szybko wrócili, znajdując na wewnętrznej, prywatnej drodze gospodarstwa świeże ślady opon roweru. Złodziej znikł lub przyczaił się w ciemnościach. August jeszcze kilkakrotnie wychodził na gospodarstwo szukając intruza, ale ten oddalił się w ciemną dal.

Indianka zamówiła profesjonalny sprzęt do patrolowania Ranch’a. Najwyższa pora zabrać się za regularne kontrolowanie gospodarstwa po zmroku. Nie po to Indianka zaciągnęła kredyt i wykosztowała się na sadzonki drzewek, nie po to harowała cały rok, aby w parę dni wsiowe degeneraty wyrwały wszystko niwecząc ogromne nakłady pracy i pieniędzy.

Gdy Indianka tu na tę wieś przyjechała 7 lat temu – żaden wieśniak bezinteresownie jej nie pomógł zaaklimatyzować się na nowym miejscu (no, z wyjątkiem zacnych chłopców Domaradzkiej – jedynych poczciwych i przyjaznych ludzi w tej wsi, którzy okazali Indiance szczerą życzliwość (zwłaszcza wspaniały Robert), byli bezinteresownie przyjaźni i Indiance pomagali, dopóki ich matka im nie zabroniła tego).

Za to od samego początku najbliżsi tzw. „sąsiedzi” ryli pod samotną kobietą z miasta dołki -  z obecną sołtysową na czele – babą chorobliwie zazdrosną o swojego nieciekawego i niepociągającego faceta, a stającą na głowie, by jak najdotkliwiej dopiec atrakcyjnej sąsiadce, co by wykosić potencjalną konkurencję.

Ale ciemnej babie, nigdy do kurzego, ciasnego móżdżka nie przyszła otrzeźwiająca myśl, że Indiance sołtysowej samiec się nie podoba i absolutnie nie jest zainteresowana kimś takim. Niech sołtysowa lepiej pilnuje sklepowych co by jej chłopa nie uwodziły, a nie czepia się do spokojnej dziewczyny z miasta, która ciężko pracuje na swoim gospodarstwie dzielnie realizując piękne marzenia.

Za to teraz, gdy Indianka o własnych siłach z wielkim trudem podnosi się z wielkiej nędzy wbrew życzeniom podłych, zawistnych wieśniaków – przyłażą łachudry by kraść owoce ciężkiej harówy. Kanalie bez sumienia. Wypierdki społeczne. Gady obmierzłe o zwichniętej moralności. Totalna patologia.

Ale Bóg im odpłaci tym co oni Indiance zrobili. Za każde wyrządzone zło – spotka ich w życiu takie samo zło.

Nagroda za ujęcie złodziei
Nagroda za ujęcie złodziei lub za pomoc w ujęciu złodziei.
Osobie, która złapie lub pomoże w złapaniu rabusiów Indianka oferuje 100zł nagrody.

piątek, 20 listopada 2009

Zniknął koziołek

Indianka udała się wczoraj opłacić rachunki do Olecka. Po powrocie okazało się, że nie ma małego, białego, bezrożnego koziołka, który był uwiązany tuż przy samym domu. Błąd, że uwiązała psy przed wyjazdem. Było spuścić. No, już więcej tego błędu nie popełni. Koziołka zabrał złodziej z sąsiedztwa, który widział jak Indianka wyjeżdża z gospodarstwa. Ohydne to, ale takie tu środowisko. Indianka, gdy się tu przeprowadzała 7 lat temu, nie miała pojęcia w jakie bagno się wpakowała. To nie Beverly Hills ni Wisteria Lane. Tu dziki wschód. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i gospodarstwa z oka nie spuszczać nawet na godzinę. Za dużo tu hołoty chętnej wyciągać łapska po nie swoje.

czwartek, 13 sierpnia 2009

Wsiowy oszołom

Cały dzień oczekiwałam na zapowiedzianego z Urzędu Gminy hydraulika, ale nie pokazał się. Pod wieczór wybrałam się doić kozy i właśnie, gdy przymierzałam się by wydoić cycatą Agatę, nadjechał biała duża paka z ciemnolazurowymi środkowymi drzwiami. Paka na białych tablicach N2 7047. W budzie siedziało trzech mężczyzn: łysy, postawny, wysoki kierowca w okularach, siwy, długowłosy i brodaty mężczyzna o wyglądzie Niemca czy Belga lub polskiego dyplomaty oraz wieśniak a la PGR.

Wieśniak a la PGR wysiadł i chciał ze mną rozmawiać, mówiąc, że on z daleka do mnie przyjechał (ale wyglądał i gadał jak lokalny wieśniak i potem wyznał, że z Gołdapii czyli całkiem blisko) i że się od pół roku do mnie wybierał i że on ma do mnie sprawę, ale najpierw bym mu kawy wyniosła na dwór i siadła z nim na ławce ją wypić. Zawahałam się. „A o co chodzi? Niech pan powie co pana do mnie sprowadza? Co pan ode mnie chce? Jaką ma pan do mnie sprawę?”

Wieśniak zaczął się plątać w zeznaniach, coś zaczynał mówić, ale nie kończył. Wreszcie obcy mi typ pierwszy raz na oczy widziany ponownie rozkazującym tonem z a ż ą d a ł kawy. „Nawet pani zapłacę. Ile?” zapytał. Na to ja: „10zł za 3 kawy.” „Ja pani i 100zł zapłacę jak będę chciał! Co to jest 10zł!”
„No to niech pan zapłaci. 10 zł za 3 kawy” - powtórzyłam.
Na to typ przestał nagle być chętny do płacenia i powiedział coś brzydkiego do mnie. „No to jak nie chce pan kawy to proszę mówić szybko co pan chce ode mnie, bo ja nie mam czasu dla pana. Kozy czekają na udój” powiedziałam zimno.

Na to on, że on wszystko o mnie wie, o moich problemach i że mój mały problem zaraz może być dużym problemem i że jak on zechce to za dwa dni tutaj nic nie będzie i jak mu zaraz kawy nie postawię, to on mi zamknie jutro agroturystykę.

„Nie jestem pana służącą i żadnej kawy pan ode mnie nie dostanie.” – odparłam spokojnie. „O co panu chodzi? Pan mi grozi? Zaraz wezwę policję”
„Ja mam w kieszeni policję! Policja mi z ręki je!” – na to facet.
„Tak? To zaraz zobaczymy.” rzekłam wyciągając komórkę i wybierając numer policji.
Przerwałam wybieranie numeru 997 by wpierw spróbować wyprosić osobiście intruzów. Wszak nasza droga policja ma limity na paliwo ;)

„Proszę stąd jechać. Nie zapraszałam pana. Nie mam czasu z panem rozmawiać.
Jak nie umie pan powiedzieć o co panu chodzi i co pan ode mnie chce to proszę jechać stąd.”

Na to on poprosił, żeby jeszcze raz usiąść przy stole pod domem i że on mi zaraz powie. No, ale nie powiedział. Powtarzał się, plątał. Nie mógł wydusić o co mu chodzi. To trwało gdzieś z pół godziny. W końcu kierowca z wozu wysiadł i za niego dopowiedział, że typ w zaloty przyjechał :))))))))

Na to ja parsknęłam śmiechem. „Poronione zaloty” pomyślałam. „Typ mi na przemian grozi i mnie straszy i na przemian plącze się i nie umie powiedzieć wprost o co mu chodzi. Facet niezrównoważony gwałtownik i do tego maszkara.”

„No to źle pan trafił. To nie ten adres. Nie jestem zainteresowana pana zalotami ani niczyimi. Ta wizyta nie ma sensu. Proszę stąd jechać.”

Wsiowy oszołom ponowił groźby wobec mnie i mojego gospodarstwa.
„Jak zechcę to za dwa dni tego nie będzie.” Rzekł wskazując ręką na mój dom i siedlisko.

„To jest moje gospodarstwo, moja ziemia, moja własność i panu nic do tego.”
Typ na to: „Gospodarstwo jest zadłużone i ja to zlicytuję i będzie zaraz moje.”
Odparłam: „Gospodarstwo nie jest zadłużone i nic pan tu nie będzie licytował i nic panu do mojego gospodarstwa. Gospodarstwo kupiłam za gotówkę, za moją krwawicę, a nie dostałam za frajer od rodziców jak inni rolnicy. Ciężko pracowałam na to by to gospodarstwo kupić i to jest moja własność i wypad stąd.”
„Ja to wykupię!” – straszył oszołom.
„Nic pan nie wykupi i może mi pan naskoczyć.”
„Naskoczyć? Na co?!” – rozjątrzył się oszołom.
„Na wiosło.”
„Gdzie to wiosło?! – gotował się wsiowy oszołom
„Całe mnóstwo wioseł tutaj.” - rzekłam wskazując ruchem głowy pokrzywy robiąc sobie jaja z faceta na całego.

Kierowca się odezwał. „Pani go nie słucha, jemu brak jednej klepki, oni wszyscy tacy w rodzinie powaleni. I ojciec i matka i rodzeństwo.”

Oszołom rzucił kierowcy złe spojrzenie: „Od jutra u mnie nie pracujesz”
„Współczuję panu takiego pracodawcy. Na pewno znajdzie pan lepszą pracę, gdzie indziej” – rzekłam do kierowcy.

Oszołom tymczasem wszedł do paki na chwilę i wyniósł ćwiartkę wódki i dalej do mnie, że on chce pogadać.

Po co pan tę wódkę wyniósł? Ja nic z panem nie będę pić. Niech się pan stąd zabiera. Nic z panem nie będę piła. Do widzenia.

Obeszłam pakę i zaszłam od strony kierowcy i domknęłam otwarte drzwi.
Proszę już jechać. Powiedziałam do nich.
Oszołom jeszcze wściekał się w kabinie, rzucił kluczykami w kierowcę.
Nadal szczekał do mnie.

„Paszoł won z mojej ziemi, bo zaraz grabiami popierdolę!” – wkurzyłam się wreszcie i poszłam po grabie. Znalazłam coś lepszego – stalowe maszty na prąd i właśnie przymierzałam się do jednego z nich, gdy w końcu paka ruszyła z mojego podwórka i popapraniec ze swoją świtą wyjechał z mego siedliska. Na górce na mojej drodze jeszcze na chwilę się zatrzymał i po chwili odjechał.

Patrzyłam przez chwilę jak jadą i spokojnie poszłam doić kozy. Pierwsza była cycata Agata. Duuużo mleka mi dała tego wieczora. Chyba budyń ugotuję.

niedziela, 22 marca 2009

SŁODKI DZIADZIO

W niedzielę, 22 marca 2009r. w południe pokazali się na mojej posesji interesanci. Omawialiśmy interesujące nas tematy dość długo. Potem podjechałam z nimi do Sokółek zrobić małe zakupy. Przy okazji zaszłam do starego Grabowskiego, a właściwie do Mietka - chciałam z nim porozmawiać i zaproponować mu pracę.


Weszłam do kuchni, w której Mietek pichcił obiad. Z prawych drzwi prowadzących do pokoju, wyszedł nagle rozczochrany Sławek. Dziwnie wyglądał z tą swoją łysiejącą, rozczapirzoną na wszystkie strony czupryną. Zarośnięty. Wyglądał trochę jak wilkołak. Sunął na mnie coś mówiąc. Mówił niewyraźnie.
"Co?" - zapytałam.
"Co ty napisałaś w internecie, że ci proponowałem siano za sex?" "Widziałem to - pokazywali mi napisane."
"Miałeś czelność mi coś takiego proponować, to miej odwagę o tym czytać. Mój blog i nic ci do niego. Piszę co mi się podoba. Nie składaj mi takich ordynarnych propozycji, to nie będę miała o czym pisać."


Z tyłu za mną usłyszałam otwierane drzwi starego Grabowskiego. Starzec wlazł coś głośno mówiąc podniesionym głosem do mnie i za moment poczułam mocne uderzenie w głowę.
Nie spodziewałam się ataku. Uderzył mnie z całej siły pięścią w oko. Przestałam na chwilę widzieć na to oko. Otumaniło mnie to. Nie wiedziałam co się dzieje, jak się zachować.


Mietek dalej pichcił obiad, ale cofnął się, Sławek coś gadał niewyraźnie, ale z wyraźną pretensją w głosie.
Wszystko się działo szybko. Staruch znowu się zamierzył. Mietek coś powiedział, żeby go powstrzymać.
"Dlaczego mnie pan uderzył?" wymamrotałam oszołomiona atakiem i bólem.
Staruch nie zważając na moje słowa, ubliżając mi i gadając głośno o poszatkowaniu mnie siekierą na kawałki ruszył szukać siekiery.


W tej, nie komfortowej sytuacji poczułam się nagle jak w potrzasku. Nagle sobie uświadomiłam, gdzie jestem. W jakiego rodzaju miejsce trafiłam. Stałam w małej, ciasnej, brudnej kuchni w centrum meliny psychopatycznego faceta, który właśnie zamierzał mnie poszatkować siekierą, pewnie tą samą, którą ukradł z mojej ziemi parę lat temu. Ruszyłam ku wyjściu, wyprzedzając nikczemnego dziada. Nie chciałam być pocięta moją własną siekierą przez starego Grabowskiego. To byłaby nędzna śmierć w wyjątkowo podłym miejscu.


Byłam tak zaskoczona atakiem i oszołomiona uderzeniem w głowę, że nawet nie pomyślałam o tym by dziadowi oddać i walnąć mu w ryja czy kopnąć chociaż. Dziad, mimo, że wiekowy i schorowany wykazywał nadzwyczaj wielką siłę. W pomieszczeniu, które udaje ganek, stał wielki kij. Dziad sięgnął jednocześnie po kij i po klamkę by mnie uwięzić na ganku i stłuc tym kijem.


Gdy on sięgał po kij uwolniłam się z zasyfiałego ganku i wyszłam szybko na dwór. Poszłam przed siebie roztrzęsiona jak w transie i nadal nic nie rozumiejąca. Dziadyga przez szybę okna jeszcze coś warczał bez sensu.


Poszłam w kierunku sklepów. Uderzone oko mi obficie łzawiło i prawa strona głowy pulsowała.
Czułam jak napucha. Adrenalina buzowała w moich żyłach. Nie bardzo wiedziałam co robię. Zdezorientowana weszłam do sklepu "Babki". Pokazałam załzawione oko i zapytałam czy jest już siniak. "Babka" nie widziała siniaka. Powiedziałam co się stało. Ona zaczęła mówić coś o tym jak Grabowski próbował napaść na pielęgniarkę środowiskową, która do niego przychodzi go doglądać.


"Po co pani tam szła?" zapytała „Babka”.
"Zapraszał mnie wiele razy. Ostatnio też. Nie chciał mnie wypuścić tak mu się gadać ze mną chciało. Poza tym mam sprawę do Mietka i chciałam z nim pogadać".
"Trzeba było tam nie chodzić. Tam ciągle coś się dzieje, biją się co rusz" mówiła "Babka".
Powoli zaczęłam przytomnieć i uświadamiać sobie co się stało. Ogarnęła mnie złość na bandytę.
Napadł na mnie. Pobił mnie. Groził śmiercią. Naruszył moją nietykalność osobistą. Byłam zła. Złość rosła.
"Mam nauczkę. Tak to jest jak się człowiek spoufala z motłochem. To tak się musiało w końcu skończyć. Mam nauczkę!" Wyszłam przed sklep i wezwałam komórką policję. Była to 13.20 wg mojej komórki.
Wróciłam na chwilę do sklepu „Babki” i kupiłam papier toaletowy.


Policjanci przyjechali dość szybko. Spotkaliśmy się na placu przed sklepem „Babki”, na wysokości przystanku PKS.


Powiedziałam policjantom co się stało. Spisali notatkę i pojechali do Grabowskiego. Potem mieli mi zdać relację z rozmowy przeprowadzonej z nim. Nie mając co robić na tym pustym pełnym topniejącego śniegu placu – poszłam w stronę domu Grabowskiego policjantom naprzeciw. Radiowóz stał przed szarą chałupą agresywnego dziada. Podeszłam do radiowozu. W radiowozie siedzieli policjanci.
„I co? Przyznał się?”
„Przyznał się. Wcale się z tym nie krył, że panią uderzył.” powiedział jeden z policjantów.
„I co teraz? Zamknięcie go na 24?” - zapytałam.
„Chcę wnieść oskarżenie o pobicie” – dodałam.
Grabowski, Mietek i Sławek siedzieli w kuchni swojej meliny mamrocząc coś. Widziałam ich przez okno jak dochodziłam do radiowozu.


Próbowałam się od policjantów coś więcej dowiedzieć. Młody policjant mi przerywał: „Pani nie powinna być tutaj. Grabowski sobie nie życzy aby pani przebywała na jego posesji”
„A skąd! Sam mnie tutaj zapraszał.” Odparłam. „Wręcz zwabiał mnie, żeby mieć się do kogo wygadać. Ostatnio prosił mnie bym zdjęcia Labusków przyniosła, bo chciał obejrzeć.”
„Jeszcze wyjdzie i panią zaatakuje” – ciągnął policjant.
„No to od czego pan jest?” - rzekłam zniecierpliwiona - „To zamknie pan dziada w areszcie”.
Policjant nie palił się do zamykania dziada, za to dość obcesowo i nieprzyjaźnie zwracał się do mnie.
Groził, że mnie aresztuje jak nie opuszczę posesji agresywnego starucha.


W końcu zapytałam: „Dlaczego jest pan tak wrogo nastawiony do mnie? To bandzior na mnie napadł, a nie ja na niego, a Pan do MNIE się odnosi tak wrogo?! To ja pana wezwałam na pomoc, a pan MNIE chce zamknąć? Za co? Za to, że spokojnie stoję na podwórku?” rzekłam patrząc pod nogi na śnieg zalegający podwórko starucha.


Poprosiłam o podanie mi numerów i nazwisk policjantów z którymi miałam do czynienia. Młody policjant się stawiał, nie chciał podać nazwisk, ale w końcu jego partner zapisał te numery na kawałku kartki wyrwanym z notatnika i mi podał. „Będę wzywać panów na świadków do sądu.” – oświadczyłam.
„Grabowski przyznał się wobec panów, że mnie zaatakował. Potem się może wyprzeć, a panowie nie sporządzili protokołu przesłuchania z tej interwencji, a ta notatka policyjna to niewiele warta – może znowu wam zginąć, tak jak ostatnio, gdy dzielnicowy był u mnie na interwencji, gdy zgłosiłam szczucie kóz przez Sawickiego.


Dzielnicowy na interwencji obejrzał pogryzioną kozę ze świeżą jeszcze broczącą krwią, i też obiecywał, że sporządzi służbową notatkę z interwencji, ale nie zrobił tego, albo ją ukrył lub zgubił celowo.
W każdym bądź razie do sprawy o szczucie kóz nie podał tej notatki służbowej, a samą sprawę umorzył na etapie dochodzenia, które sam prowadził. Podczas przesłuchania w sądzie, wyparł się, że był u mnie na interwencji 18 września 2008r. i widział pogryzioną kozę, oraz zataił, że rozmawiał z żoną Sawickiego, która mu powiedziała, że wiedziała od swego męża, że ich psy pogryzyły moje kozy.”


„Proszę opuścić posesję Grabowskiego. On sobie nie życzy, aby pani tu przebywała” przerwał mi młody policjant nie słuchając co do niego mówię.
„Ja też sobie nie życzę, by Grabowski przychodził na moją posesję. Proszę mu to przekazać. Nie będzie żadnych herbatek na moim podwórku i rozmówek o kozach. żadnego gościowania. Niech się trzyma z daleka od mojej ziemi i ode mnie.” – powiedziałam rozeźlona.


„Proszę żeby pan zatrzymał się jak będzie pan wyjeżdżał z podwórka, bo będę chciała jeszcze z panem porozmawiać” - powiedziałam do młodego policjanta i wyszłam z podwórka na ulicę wsi. Stanęłam na ulicy czekając aż podjedzie radiowóz, bo chciałam jeszcze z tym młodym policjantem co tak obcesowo do mnie się zwracał porozmawiać. Zamachałam. Widział to, ale minął mnie radiowozem i pojechał dalej na Olecko.


„Dorwę cię na komendzie.” – pomyślałam i poszłam powoli do domu. Po drodze jeszcze zadzwoniłam na komendę i wypytywałam się o różne rzeczy proceduralne, bo coś mi to nie pasowało, że facet pobił mnie, a policjanci go nie aresztowali, ani nawet nie sporządzili protokołu przesłuchania ze zdarzenia.

niedziela, 7 grudnia 2008

Upierdliwy kundel

Od kilku dni na moim podwórku ujada kundel Sawickiego. Wezwałam policję by się tym zajęła.
Sporządzili notatkę i pojechali wlepić T. Sawickiemu mandat. Kundel nadal panoszy się na moim podwórku i ujada jak wściekły na moje zwierzęta. Nie mogę kur wypuścić na dwór, ani kota bo zagryzie.


Moje kozy się go boją. Ten pies rzuca się do nich. Także te duże zwierzęta się niepokoją. To już któraś z rzędu tego typu sytuacja, że miejscowy wieśniak puszcza psa na wieś i robi tym samym innym ludziom problemy i nie ma na typa bata. Policja i Gmina umywają ręce, a psy wieśniaków robią co chcą.