Z ciezkim sercem sie od rana zbierala by isc po konie. Koszmarny kaszel i bol gardla nie ulatwial zadania. Do tego ogolne oslabienie i bole miesni. Masakryczna grypa. Gdyby nie martwienie sie o konie nic by ja nie zmusilo aby wstac z lozka.
Byla po nie wczoraj, ale nie daly sie zagnac. Robily kolka i parkowaly pod siedliskiem gospodarza. Gdy Indianka poglaskala Indiane i poprosila ja zachecajaco by poszla z nia do domu, klacz obejrzala sie za siebie na siedlisko goscinnego gospodarza i spojrzala na Indianke wzrokiem ktory mowil:
''Hodowco, czego chcesz? Tutaj nam daja cukierki. Nam tu dobrze. My tu zostajemy.'' Gospodarz lubi konie, a jego 15letnia corcia uwielbia.
Konie wyczuly przychylnosc i czuly sie tam jak u siebie. Zadomowily sie.
Nie daly sie naklonic do powrotu. Gospodarz obiecal pomoc w wygnaniu koni z jego pola na dzis rano, ale rano Indianka bardzo zle sie czula i takze czekala na listonosza z listami poleconymi, bo dzwonil ze wiezie je do niej. Poszla z ciezkim sercem po poludniu. Uzbroila sie w kantar, linke, kombinerki, jablka. Po drodze pozbierala na polu resztki kukurydzy.
Tym razem reakcja koni byla inna. Chyba zatesknily za Indianka. Nie wystarczyl im sam jej widok dzien wczesniej i poglaskanie ich pyskow i podrapanie grzbietow. Gdy Indianke ujrzaly - podeszly do niej do granicy pastwiska. Dalej baly sie isc bo drut z pradem. Indianka na szczescie wziela kombinerki i przeciela przeszkode (spoko - jutro zalata). Wypuscila konie. Troche sie lekaly przejsc przez miedze ale pokazala im ze drutu nie ma i ostatecznie przeszly. Pierwsza osmielila sie Dakota.
No i zaczela sie mozolna wedrowka przez wzgorza i doliny. Klacze dosc chetnie szly za Indianka. Widac juz mialy dosyc obcej farmy mimo tych cukierkow, ale baly sie pastucha w ktorym byly uwiezione. Pewnie gdyby nie te druty wrocilyby same do domu. Mimo ze byly w obcym miejscu, maja doskonala orientacje terenu, co bylo widac doskonale pozniej gdy zblizyly sie do drogi zwirowej.
Indianka je wolala po imieniu i zachecala jablkami i kukurydza. Szly robiac przystanki, ale na szczescie nie robily numerow typu nagly zwrot o 180 stopni i galop z powrotem, choc Indiana parokrotnie ogladala sie na siedlisko gospodarza.
Znalazly jablon. Pod nia pozbieraly jablka i Indianka tez sie pochylila pozbierac jablka. Nagle uslyszala tetend kopyt. Czyzby przewrotnie pognaly z powrotem do gospodarza? Tylko nie to! Wiekszosc drogi juz je przeprowadzila... Ale nie... Spojrzala i zobaczyla jak jej 4 pieknosci z gracja zwawo i pewnie galopuja w strone jej gospodarstwa. Znalazly przejscie na miedzy i bryknely na druga strone drogi zwirowej. Poczym pelnym galopem pognaly co sil w nogach i plucach do domu czyli na rancho Indianki. Gdy Indianka dotarla na zwirowke byly juz hektary do przodu, pod farma Indianki.
Indianka tam doszla. Gdy doszla, klacze bryknely na jej siedlisko do swej stajni. W nagrode dostaly do zloba jablka i kukurydze a i otreby pszenne dostana gdy Indianka odpocznie, bo bardzo zmeczona jest tym stresem i czarowaniem koni... :-)
Grunt, ze rumaki Indianki w domu. Mozna odetchnac z ulga. :-)
Indianka bardzo sie cieszy, ze udalo jej sie sprowadzic konie bez kantara i linki tylko sila perswazji. Dwa kilometry. Stado koni. Sama bez pomocy.
Gdyby wyszkolilby ja profesjonalny trener bylaby genialna trenerka.
Ma ogromne, naturalne wyczucie psychiki koni. Zawdziecza to wrodzonej, wybitnej empatii umozliwiajacej wczucie sie w druga istote.
Powinna sie ksztalcic w tym kierunku.