niedziela, 15 lutego 2009

Walentyny

sobota, 14 lutego 2009
Zamówiłam sobie kilka klimatycznych pozycji przenoszących w dawny świat...
Co prawda nie mam czasu czytać – ale znajdę chwilę lub dwie dziennie by sobie poczytać coś przyjemnego i pełnego dawnej magii...

Mam chęć kupić kilka fajnych, masywnych kubków do mleka. Nadawałyby się też do budyniu i innych deserów.

piątek, 13 lutego 2009

Beznadziejny dzień

Dzisiaj beznadziejny dzień – absolutnie destrukcyjny. Negatywny.
Trzeba ograniczyć internet, który pożera mi zbyt dużo czasu i zabrać się za coś konstruktywnego.

czwartek, 12 lutego 2009

Zmęczona...

Od wczorajszego powrotu ze szkolenia - tak mnie zmogło niesamowicie... jestem normalnie wyczerpana. Wczoraj był drugi dzień szkolenia rolniczego. Nieco mi się przejaśniło w pewnych istotnych dla mnie kwestiach. Gdy odpocznę i zrobię obrządek - doczytam sobie jeszcze to i owo.

ufff... dopiero późnym popołudniem zmusiłam się do wstania i obrządku.
Zajęłam się zwierzyną - napoiłam, nakarmiłam, posłałam. Wydoiłam kozę żywicielkę ;)
Na sam koniec odseparowałam 3 kozy by jutro wydusić z nich mleko zanim koźlęta się do nich dobiorą.

Mam też chęć odseparować krowy od cieląt by je zacząć doić. Próbowałam dziś nałożyć obrożę Hiacyncie, ale nawiała mi. Jutro się jej ten numer nie uda... ;)

Na wczorajszym szkoleniu siedziała przy moim stoliku pani, która gospodaruje na 600 hektarach ziemi i hoduje 120.000 gęsi! To dopiero gospodara! Moje nędzne 11 ha to małe miki przy tym :D
Dostałam od hodowczyni drobiu namiar na wylęgarnie drobiu. Mam zamiar zamówić sobie świeżą krew, m.in. gąski - bo bardzo lubię jaja gęsie i samo mięsko. Tylko się muszę zastanowić gdzie ja je będę trzymać aby były bezpieczne.

wtorek, 10 lutego 2009

Szkolenie

Rano ledwo się wyrobiłam z przyśpieszonym obrządkiem, ale i tak się spóźniłam na PKS.
Okazje nie spisały się – z 10 samochodów mnie minęło, zanim złapałam okazję do miasteczka.
Spóźniłam się gdzieś z godzinę na szkolenie. Na szkoleniu było paru znajomych i tłum nieznajomych rolników. Czas szybko zleciał. Po szkoleniu ze znajomym podjechaliśmy do Agencji pozałatwiać swoje sprawy. Potem odwieźliśmy jego koleżankę do domu. Następnie zajechaliśmy do mnie na kawę i chwilę pogadać. Umówiliśmy się na interes – ma mi sprzedać siano.

Fascynujący internet

Weszłam na pewien społecznościowy portal. Zauważam, że w necie jest kilka ciekawych miejsc gdzie się wiele dzieje :) Internet to swoista przestrzeń. Ciekawa przestrzeń... Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie...
Ohh... gdybym tak miała szybsze łącze... pośmigałabym tu i tam... :)

Internet stanowi swoistą przestrzeń virtualną silnie oddziałującą na rzeczywistość... coraz silniej...
Internet to fascynujące miejsce – idealne miejsce dla mnie... i pomyśleć, że 5 lat nie było mnie w sieci...
Wiele nowych, interesujących portali powstało... Wytworzyły się swoiste, oryginalne, często zabawne społeczności – znające się li tylko virtualnie pod postaciami tajemniczych przydomków...
Kilka pożytecznych portali zaistniało... Z niektórymi warto wejść w interakcje. Mam wiele do nadrobienia :)

poniedziałek, 9 lutego 2009

Zmienny poniedziałek

Smutno mi dzisiaj... poszłam rano zrobić obrządek. Gdy zgarniałam słomę ze strychu – całą nogą wpadłam w niewidoczną pod słomą dziurę w podłodze strychu. Zabolało. Upadłam. Przewróciłam się na plecy i rozpłakałam się. Poleżałam chwilę słuchając jak zwierzęta na dole chrupią przed chwilą zrzucone siano. Szczęście, że nie złamałam nogi – nawet komórki nie miałam przy sobie by wezwać pomoc w razie co.

Potem wróciłam do domu i zajęłam się szykowaniem sera na wysyłkę. Zważyłam osobno serek i pojemnik plastikowy. Wyszło, że 500ml to ok. 570 gram serka. Nałożyłam serek do pojemniczków i wstawiłam do lodówki. Przyniosłam ze strychu zgrabne pudełka. Dziś wieczorem spakuję te serki do jednego z nich i wstawię do lodówki, by jutro rano wysłać.

Zjadłam późne śniadanie, a właściwie lunch, a następnie zabrałam się za porządki w mojej sypialni.
Część sypialnia już wysprzątana – nareszcie. Teraz walczę z częścią biurową. Ścieram kurz z gadżetów i papierów, segreguję, przeglądam. Jest co robić. Już z grubsza część biurowa ogarnięta, ale jeszcze sporo segregowania mnie czeka. Dużo tych różnych duperelków się nazbierało. Brakuje mi szafek na te szpargały – więc się potwornie kurzą. Do tego od czasu do czasu kotka coś rozrzuci.

Z kuchni płynie muzyka i rozpływa się po całym domku... spokojna i nostalgiczna... “it’s amazing...”

Ostatnio mam mało koziego mleka. Za to mam bardzo dużo obornika :))))))))
Nie byłabym sobą, gdybym nie umiała tego wykorzystać z pożytkiem :))))))))))))).
Więc od dziś sprzedaję gnój w internecie :)))))))))))))))

Hmmmmmm... chyba przypadkiem wpadłam na genialny pomysł jak zapewnić sobie regularny odbiór moich paczuszek w każdą środę... hahaha ;)))))))))))) I am genious! :D Nie podzielę się tą myślą z narodem ;) Zachowam tę złotą myśl dla siebie... ;)

Jest klient na me byczki. Zastanawiam się czy je sprzedać teraz. Zależy ile zaoferuje. Wolałabym sprzedać krowę. Jedna mi wystarczy. A byczki mam mięsne to będzie z nich duużo dobrego mięsa na jesieni.

Teraz szkoda sprzedawać – są jeszcze małe. Za pół roku będzie z nich masa mięsa pierwszej klasy - dwie pełne zamrażary.

Jeśli teraz sprzedam byczki – będę musiała doić krowy codziennie. Nigdzie nie będę mogła się ruszyć. Kurczę - ale i tak kozy będę musiała doić... Muszę to przemyśleć. Długo na cielaki czekałam. Inseminacja kosztowała. Cielaki odchowane – piękne, zdrowe. A handlarz pewnie groszaki będzie oferował. Bardziej się kalkuluje samemu wypaść na wielkie byki mięsne i zabić na mięso dla siebie, ewentualnie sprzedać na jesieni gdy osiągną większą wagę. Muszę to przemyśleć dokładnie – rozważyć wszystkie za i przeciw.

sobota, 7 lutego 2009

Katalogi meblowe

Od wczoraj wieczór oglądam pasjami zdjęcia w katalogach meblowych. Przyglądam się, porównuję, wyszukuję to co by mi tutaj najbardziej pasowało i się podobało. Nie wiem, czy uda mi się w tym roku uciułać na meble, ale miło jest sobie pooglądać katalogi pełne ciekawych zdjęć... No, niektóre zestawy są brzydkie, ale są też i śliczne wśród nich. Rozchoruję się jak nie kupię sobie w tym roku chociaż jednej komódki, regału lub witryny...
Potrzebuję dużo miejsca na papierzyska, ciuchy, zastawę stołową.

Wstępnie ustaliłam, że do każdego pomieszczenia chcę nieco inne meble.
Do zachodniej sypialni – pistacjowe, do pokoiku jeździeckiego – jasno kremowe wpadające w ecru, do kuchni – w ciepłej, rudawej tonacji, do biura: popielato pistacjowe lub w kolorze jasnej sosny... Stylistyka możliwie tradycyjna – harmonijne, miłe dla oka mebelki pozwalające stworzyć przytulną atmosferę... ahh... cudownie jest sobie pomarzyć... Biuro może być nowoczesne. Poczuję się troszkę jak w moim dawnym mieszkanku miejskim.

Nie wiem czy mi się je uda kupić w tym roku, ale... w następnym na pewno kupię...
Natomiast na wiosnę gdy zrobi się cieplej – odświeżę pokoje i łazienki – odmaluję na świeżo ściany.
Dobiorę się też do tej nieszczęsnej kuchni co mnie dobija od lat. Także piwnicę wybielę, skuwszy wcześniej tynki do gołego kamienia i cegły. Duuużo roboty mnie czeka... Być może dopiero latem się za to zabiorę, bo na wiosnę muszę posadzić setki drzewek... ohhhh.. ile roboty mnie czeka... Muszę sprostać. Przynajmniej spróbuję.

Czyli na wiosnę – sadzę drzewka, latem – odnawiam mieszkanko... Kupię wiadro białej emulsji i będę pacykować co się da :D Malowanie to pikuś... jeszcze trzeba będzie gdzieniegdzie poskuwać tynki i zaszpachlować to i owo. Dam radę. To tylko kosmetyka. No ale i obory trzeba będzie wysprzątać i wybielić...
Gęsiego! Po kolei wszystko pomalutku zrobię. Jestem dzielna – dam radę.

O! Lekko się przejaśniło... jak miło... jak pozytywnie...

Póki co – ruszam porządkować to co się da uporządkować w mojej zachodniej sypialni...
Trzeba te papierzyska posegregować i powpinać w skoryszyty i segregatory. Powsuwać w koszulki.
Poukładać tematycznie jakoś sensownie i wysprzątać na maxa ile się da w tych warunkach...
A potem pomyślimy o jakiejś pojemnej komodzie czy krytym regale na te różności.

W najgorszym wypadku zdobędę jakieś grube, porządne kartony i w nie to wszystko popakuję.
Może kupię puszkę farby albo wykorzystam resztki tych co mi zostały i pomaluję te kartony na jeden ładny kolor by jakoś to wyglądało przyjemniej i mniej kartoniasto. Karton pomalowany na ładny żywy kolor, być może polakierowany – może wyglądać pięknie.

O – to jest pomysł do wykonania w tym roku i prawie od zaraz. Od dziś zbieram grube, solidne kartony i maluję je na żywy, ładny kolor. A może je jakimś ładnym papierem lub tapetą wykleić? To też jest myśl godna przemyślenia... :)

Od razu zrobiło mi się jaśniej na duszy :)
I słonko mi zawtórowało i jakoś mocniej przyświeca. Ojjj... idzie wiosna!

Odwilż!

śnieg spływa z górek i pagórków, woda stoi we wszelkich zagłębieniach gruntu - strumyk wartko ruszył do przodu chociaż nawisy kry jeszcze po brzegach tamują przepływ wody. Odwilż! Jakoś tak wiosennie się robi... ciepło i miło... :) Tylko jeszcze słonka brak - ale nie ma co wymagać go - wszak to dopiero luty!

piątek, 6 lutego 2009

Jest nadzieja!

Zarysowuje się szansa na lepsze jutro – na dopływ konkretnej gotówki do szybkiego zagospodarowania się. Poniżej przedruk artykułu ze strony http://www.ppr.pl/artykul.php?id=152817

"Pomysł na niemałe pieniądze dla małych gospodarstw
06.02.2009
W trakcie konferencji „Wizja Wspólnej Polityki Rolnej po 2013 r.”, która odbyła się w Warszawie 26 stycznia 2009 r. z inicjatywy Departamentu Programowania i Analiz Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, prof. Walenty Poczta z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu przedstawił interesujący pomysł na uproszczenie systemu płatności obszarowych po 2013 r. dla rolników, którzy otrzymują dopłaty bezpośrednie w kwocie do 500 euro rocznie. Pomysł polega na jednorazowym wypłaceniu małym gospodarstwom tzw. skumulowanej wartości należnych dopłat za okres kolejnych 7 lat. Dałoby to każdemu z rolników chcących skorzystać z takiego rozwiązania natychmiastowy dostęp do kwoty w wysokości nawet 3.500 euro.
Wg prognoz ekonomistów w 2013 roku, gospodarstw korzystających z dopłat w kwocie do 500 euro będzie aż 400 tysięcy, czyli około 1/3 ogółu beneficjentów wsparcia obszarowego. Jednocześnie grupa ta będzie użytkować w 2013 r. zaledwie 5% użytków rolnych. Wg prof. W. Poczty skumulowanie dopłat dla najmniejszych beneficjentów mogłoby przynieść następujące korzyści:
zmniejszyć koszty administrowania systemami wsparcia i kontroli przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa poprzez trwałe zmniejszenie liczby beneficjentów nawet o 30% w stosunku do aktualnej ich liczby,

skumulowana wypłata, uzupełniona np. preferencyjnym kredytem, mogłaby stanowić znaczący kapitał „startowy” ułatwiający podjęcie przez właścicieli drobnych gospodarstw pozarolniczej działalności gospodarczej,

jednorazowa wypłata mogłaby sprzyjać obniżeniu lub stabilizacji cen ziemi rolniczej i stać się czynnikiem zachęcającym do przyśpieszenia obrotu ziemią, poprzez wyzbywanie się działek rolnych przez małe gospodarstwa.
Pierwszy Portal Rolny planuje w najbliższym czasie przygotowanie specjalnego internetowego sondażu, w którym padną pytania do użytkowników naszego portalu o ocenę przedstawionego wyżej pomysłu. Zapraszamy do śledzenia dalszych informacji w tej sprawie.”

Myślę, że to dobry pomysł o ile nie kryje się pod nim jakiś złowieszczy haczyk, jak często z dopłatami bywa.
Taki dopływ gotówki na pewno pomógłby dofinansować małe gospodarstwa rolne, lepiej się zagospodarować, zainwestować w jakieś małe biznesy typu agroturystyka np. czy wyrób domowej żywności czy rzemiosło.

Z takim kapitałam można starać się o dopłaty na dostosowanie gospodarstwa pod agroturystykę, które z kolei wymagają 50% wkładu własnego. Skąd rolnik małorolny ma wziąć te 50%? Nasze Państwo nie pomaga rolnikom w pełni wykorzystywać wywalczonych w unii dopłat. Ten kto ma gotówkę lub dostęp do kredytów – ten może inwestować i uzupełniać swoje inwestycje dopłatami. A drobne gospodarstwo z reguły ledwo przędzie. W tym momencie taka skumulowana płatność bezpośrednia stanowiłaby ten wymagany wkład własny.
Wiele gospodarstw natychmiast zainwestowałoby w agroturystykę dostarczając zleceń firmom budowlanym
oraz powstałyby nowe miejsca pracy do obsługi ruchu agroturystycznego. Myślę, że to dobry pomysł napędzający gospodarkę – doskonały sposób na zmniejszenie recesji gospodarki naszego kraju.

Dobrze by było także pomyśleć o uproszczeniu i ułatwieniu zasad sprzedaży bezpośredniej z gospodarstw rolnych. Takie małe gospodarstwa mogły by się zająć produkcją żywności domowej na malą skalę zyskując tym samym źródło utrzymania. Trzeba takie możliwości małym gospodarstwom stworzyć, bo gdy się skończą dopłaty bezpośrednie – te gospodarstwa stracą źródło utrzymania, a nie każdy rolnik potrafi się przekwalifikować na tłumacza czy księgowego, by utrzymać swoje gospodarstwo.

Nie ma też co rolników wywłaszczać z ich ziemi – w mieście z pracą nie za różowo, a będzie gorzej.
Nie ma co zwiększać bezrobocia wyrzucajac ludzi z ich ziemi i zmuszając do pracy w mieście, w czasach, gdy wielkie zakłady zwalniają setki, a nawet tysiące pracowników. Taki rolnik nie da sobie rady w mieście.

Unia dała dopłaty – ale w zamian zażądała ograniczenia produkcji rolnej. Wiele gospodarstw wcześnie utrzymujących się z produkcji mleka musiało z produkcji mleka zrezygnować i teraz żyje wyłącznie dzięki dopłatom. Gdy dopłaty się skończą, z czego będą żyć?

Mnie osobiście bardzo nie podoba się to, że Polska weszła do Unii na bardzo niekorzystnych dla Polski warunkach tj. że wysokość wywalczonych dopłat jakie nam przyznano jest dużo mniejsza niż wysokość dopłat jakie uzyskiwały i uzyskują wysokorozwinięte kraje Europy Zachodniej.

Takie postawienie sprawy sprawia, że Polsce dużo trudniej dostosować się do wyśrubowanych wymogów rynku europejskiego. Trudniej dogonić Zachodnią Europę. Mamy najzdrowszą żywność w Europie, a nie mamy prawa jest sprzedawać tyle ile byśmy chcieli i mogli.

Jeszcze jedna rzecz. Skoro Unia zrobiła co mogła by nam obciąć polską produkcję rolną i dopłaty – to nasz Rząd powinien zrobić wszystko by ułatwić funkcjonowanie rolnictwu – by wesprzeć je tak, by było w stanie w pełni z tych dopłat skorzystać, czyli stworzyć takie warunki, by pojedynczy rolnik był w stanie ubiegać się o wszystkie możliwe dopłaty. Rząd nasz absolutnie nie powinien ograniczać dostępu do dopłat bardziej niż to ogranicza Unia. Jeśli przepisy unijne nie wykluczają danego beneficjenta ze starań o daną dopłatę – to Rząd nasz nie powinien wprowadzać dodatkowych przepisów utrudniających starania, zwiększających biurokrację i ilość warunków koniecznych do spełnienia do ubiegania się o daną dopłatę.

Trzeba bezwzględnie ułatwić rolnikom dostęp do preferencyjnych kredytów, do kredytów inwestycyjnych.
Wprowadzić gwarancję rządowe, by rolnik mógł ubiegać się o preferencyjne kredyty inwestycyjne.

Katalogowa środa

środa, 4 luty 2009
Z wyprawy do Olecka przywiozłam sobie parę katalogów ze zdjęciami mebli.
Coś trzeba wybrać do pokoi i kuchni. Potrzebuję kryte regały i komody na papiery, książki i ciuchy.
Także kredens na moją zastawę, szafki na garnki. Potrzebuję dużo półek i szuflad.
Muszę krowę sprzedać by zapłacić za odsetki do KRUSu i jeśli mi coś zostanie to kupię komódkę lub witrynę.

Wielka paka! 5 luty 2009, czwartek

Dotarła do mnie wielka paka od kochanej koleżanki Blanki :D Jaka wielka paka pełna wspaniałych gadżetów! Wielkie dzięki! Fajnie jest dostawać paczki, a zwłaszcza duże paczki :D
Blankuś – jesteś SUPERRR! :D Po prostu kochchchana dziewczyna! Masz do mnie gwarantowany darmowy wjazd na wakacje :D Niech Cię Bóg błogosławi dobra istoto! :D Buziaki w oba pulasy! Xoxoxoxox

Paka pełna przydatnych do opanowania mego bałaganu gadżetów: pokrowce na kołdry lub ciuchy, segregatory, skoroszyty, koszulki na moje niezliczone papiery. Także ładna szklana deska do krojenia lub podania np. sera lub wędliny, ściereczka biało-pistacjowa – dokładnie pasuje do kolorystyki mojej kuchni, długopisy, marker niezmywalny (przyda się do podpisywania kolczyków dla zwierząt, bo często je gubią i co rusz trzeba kupować nowe kolczyki, a te drukowane są bardzo drogie – tak wiec będę kupowała niezadrukowane kolczyki i samodzielnie je podpisywała – sporo zaoszczędzę). Jest i zielona, przezroczysta kosmetyczka – pasuje kolorystycznie do mojej łazienki! – przyda się w sam raz na zbliżającą się wyprawę na szkolenie. Dostałam też lekkie pojemniki plastikowe do mojego sera – nareszcie mam w co pakować moje wyroby! Będę mogła nareszcie obniżyć cenę za przesyłkę twarogów, bo te curvery w które do tej pory pakowałam ser to są drogie, a słoiki nie dość, że drogie to ciężkie i bardzo podrażają koszt wysyłki. No i przy wysyłce szkła zawsze istnieje ryzyko, że się potłucze w transporcie, zwłaszcza jeśli będą na poczcie rzucać tymi paczuszkami.

Kochana Blanka nawet pomyślała o kartonikach i drukach pocztowych do wysyłki serków.
Włożyła mi do paczki kilka rozłożonych kartoników i plik druków. No – to teraz mogę działać! :D

Tylko żeby koza dawała więcej mleka. Ostatnio coś zarwała z tym mleczkiem. Chyba znowu zacznę ją dokarmiać owsem i prowadzić do wodopoju by się napiła do syta, bo sama za leniwa by zejść samodzielnie do źródełka. Trzeba odsadzić koźlaka od drugiej kozy i zacząć ją doić by było więcej mleka i bym mogła więcej tego sera wyrabiać tygodniowo.

W paczce przyszedł też bardzo praktyczny organiser – ciemnozielona płachta z przezroczystymi kieszeniami do zawieszenia na drzwiach. Nawtykałam pełno drobiazgów do tych kieszonek – druki, blankiety, przepisy kulinarne, mini poradniki, szczotki do włosów i jeszcze zostało miejsce na torebki z nasionami i torebki z przyprawami. Bardzo poręczna rzecz ten organiser. Dostałam też dwa długopisy w piórniczku. Długopisy mają tę część piszącą taką w sam raz do wypełniania samokopiujących druków. No i podkoszulek bawełniany – został zaadaptowany jako koszulka do spania. No i mata dla listonosza do samochodu – człek bardzo w porządku jest – nawet Blaneczka go doceniła... :)

Skarbów a skarbów dostałam - bardzo się z nich cieszę... :)
Sam fakt, że ktoś się zatroszczył o mnie i przysłał paczkę - bardzo miły sercu memu... :)
Trzeba będzie więcej serka posłać Blaneczce... Niech się tylko kozy rozmlecznią... ;)

Rozprawowy wtorek

wtorek, 3 luty 2009
Rozprawa w sądzie.
Dzielnicowy pod przysięgą zeznał, że “kozy pogryzyły psy” :))))))
Kurka wodna - co za krwiożercze bestie te kozy... :D

Wycieczkowy poniedziałek

poniedziałek, 2 luty 2009
Poszłam na wieś nadać paczkę z serem. Towarzyszyły mi suka Saba i koza Agatka.
Zwłaszcza Agatka wzbudziła sensację we wsi :D
Szła przy nodze posłuszna jak pies. Z lewej mej strony suka Saba, a z prawej koza Agata :D
A ja w środku jak królewna Śnieżka z dwoma krasnalami :D

Obornikowa niedziela

niedziela, 1 luty 2009
Cała niedziela bardzo pracowita. Wywaliłam aż 11 taczek gnoju od krów. Trzeba to robić, bo gdy ziemia zmięknie nie dam rady wywieźć na mokrą łąkę.

sobota, 31 stycznia 2009

Zakwitły hiacynty...

sobota, 31 stycznia 2009
Wczoraj dzień mi tak szybko minął, że właściwie nie pamiętam za dokładnie jak go spędziłam...
Rano bardzo zmęczona byłam – ledwie wstałam z łóżka i zrobiłam obrządek zwierzyny. Gdy już wyszłam na dwór, to nabrałam wigoru i żwawo pokręciłam się po obejściu. Nawet kilka taczek gnoju wywiązłam na łąkę i rozrzuciłam. Pomału trzeba to robić, bo potem jak się za dużo uzbiera to nie dam rady. Zamarznięty grunt sprzyja przewozowi taczką. Gdy zacznie się odwilż, to taczka ugrzęźnie w błocie i nic nie wywiozę.
Ostatnio podstawowe narzędzia mi się popsuły – widły do gnoju, siekiera do drewna opałowego.
Jakoś sobie radzę bez nich. Widły używam małe, trójzębne. W sumie mogą być. Mniej nimi nabieram, za to są lżejsze, a ja wszak kobieta, to nie mam tyle siły co facet by nosić wielkie bryły gnoju.

Sobota zleciała szybko jakby kto z bicza strzelił. Zrobiłam obrządek zwierzyny, a potem zajęłam się zmywaniem, gotowaniem, wyrobem sera i małym przemeblowaniem w kuchni. W kuchni pięknie zakwitły hiacynty i pachnie upojnie...

Zrobiłam porządny obiad, a z wczoraj miałam zrobioną galaretkę. Wczoraj też zrobiłam budyń – oczywiście łapą, bo się śpieszyłam więc nie zapisałam składników ile czego się daje, bo robię to na czuja.
No i wieczór. Nie ma czasu na nic innego. Jednym okiem oglądam jakieś kolejne móvie, drugim lookam w computerrr... :) Jestem tak śpiąca i zmęczona, że nie chce mi się pisać...

czwartek, 29 stycznia 2009

Wpadł Mietek

Pogadaliśmy chwilę o tym co u każdego z nas słychać. On pracuje w lesie u Sobola, ale nie codziennie. Dostał też propozycję pracy z urzędu. Namawiałam go, by przyjął tę propozycję.
Porozmawialiśmy trochę o tym, o tamtym.

Dał mi jabłka od Grabowskiego. Bardzo ładne - takie czerwoniaste. Ja Mietkowi dałam wcześniej mu obiecany rower, a jaja na sprzedaż dla jakiejś kobiety ze wsi i kilka jajek dla Grabowskiego. Zjedliśmy obiad. Mietek przyniósł mi full wody do kotłów. Zabrał rower i jaja i swoje ręczniki i poszedł na wieś. Ma w sobotę wpaść, ale nie wiem czy towarzysko czy coś pomóc tutaj.

środa, 28 stycznia 2009

Z rana przymrozek i przyprószyło z deczko. Śmieciarze zabrali śmieci. Jeden chciał mi opylić siano luzem.

Scenka ze śmieciarzem:

Śmieciarz: Mam siano do sprzedania.
Indianka: W kostkach czy w balotach?
Śmieciarz: Luzem.
Indianka: To nie wiadomo jak to cenić. A słomę pan ma?
Śmieciarz: Nie, tylko siano. Sprzedałem krowę i byka i zostało mi siano.
Indianka: Mi potrzebna bardziej słoma do ścielenia. Siano jeszcze mam.

Na dworzu leżał przymarznięty do ziemi stary, zniszczony koc. Nie mogłam go oderwać.
Indianka: Może pan go pociągnąć?

Śmieciarz szarpnął koc i koc się oderwał od ziemi. Zabrał koc i worek ze śmieciami i odjechali.

Zimny dziś poranek. Wytargałam jakieś dwa duże słoje do spakowania sera i przymierzyłam do kartonika. Pasują jak ulał. Tylko żeby się nie potłukły, bo nie ma miejsca na włożenie amortyzatorów do kartonnów po bokach. Tylko denka i przykrywki mogę zabezpieczyć styropianem, a boki już nie da rady, choć sam kartonik gruby, więc wystarczy jeśli nikt nie będzie tą paczką rzucał i kopał jak piłkę. Spakuję w to co jest i tyle.
Będzie zgrabna paczuszka.

Wskoczyłam do łóżka by się jeszcze zagrzać przez chwilę.

wtorek, 27 stycznia 2009

Amerykański optymizm

Co do Amerykanów - ich optymistyczna poza wynika z kultu sukcesu, który wyrósł na kulcie ofiarnej pracy. Kult pracy był oparty na wierze, że od pracy i starań pojedynczego człowieka zależy jego los i osiągnięcia. Pierwszymi, którzy przetrwali na nowym lądzie byli Pielgrzymi - ludzie pobożni, pracowici, wyszkoleni w różnych niezbędnych na nowym lądzie rzemiosłach. Poważne, rzetelne podejście do pracy było wyrazem miłości do Boga, któremu wg ich religii była miła pracowitość jego wyznawców. To Pielgrzymi z Europy jako pierwsi założyli osady, które przetrwały do naszych czasów. To dzięki ich ofiarnej pracy Europejczyk przetrwał na kontynencie Amerykańskim.

Natomiast poprzedzający przybycie Pielgrzymów bumelanci, awanturnicy i poszukiwacze złota nastawieni na łatwy zysk – polegli sromotnie. Żadna osada przez nich założona nie przetrwała. Bumelanci polegli z głodu i malarii, bo nie chciało im się pracować ani znaleźć zdrowego klimatycznie miejsca na osadę. Byli zupełnie nieprzygotowani do podboju nowego lądu. Przegrali. Zginęli wszyscy, a wielu z nich śmiercią głodową. Były też przypadki odrażającego kanibalizmu. Zjadali zwłoki swoich towarzyszy, morodowali się nawzajem by jeść zwłoki pomordowanych. Ohyda. Tak skończyli bumelańci z Europy.

Pielgrzymi natomiast przybyli na nowy ląd z wszczepionym kultem pracy, wyposażeni w niezbędne narzędzia do pracy, świetnie zorganizowani. Wysilili się by znaleźć na budowę osady zdrowe klimatycznie miejsce.

Z marszu zabrali się do ciężkiej roboty i nie ustawali, dopóki nie wykarczowali lasu, nie obsiali pól, nie pobudowali młyna, tartatku, a potem ciepłych chat. Nauczyli się też wykorzystywać naturalne zasoby nowego dla nich kontynentu - opanowali uprawę ziemniaka, kukurydzy i innych lokalnych roślin spożywczych. To właśnie ci znakomicie przygotowani, pracowici ludzie osiągnęli jako pierwsi sukces na nowym kontynencie. To właśnie oni przetrwali. Zagospodarowali się i stworzyli podwaliny pod nową cywilizację na kontynencie amerykańskim. Stworzyli podwaliny państwa, które jest obecnie najsilniejszym na świecie mocarstwem.

Amerykanie podświadomie wierzą, że wiara czyni cuda. To widać na każdym kroku w niemal każdym ich filmie. Amerykanie wierzą w siebie i swoje możliwości. Dzięki temu odnoszą sukcesy. Stanowią światową potęgę. Mają powody do dobrego samopoczucia.

Podoba mi się ta ich wiara i optymizm. Podoba mi się ich tolerancja i życzliwość do drugiego człowieka i zdolność do podziwu dla tych, którzy czegoś dokonali.

Nasz naród tego nie potrafi. Nie potrafi wielbić i czcić ludzi, którzy są niezwykli, ponadprzeciętni, którzy potrafią dokonywać rzeczy niemożliwych, odnosić sukcesy. Nasz naród takich ludzi tępi, podcina im skrzydła, nazywa „dziwolągami” i próbuje zrównać do szarej większości. Zawiść to okropna cecha.

Malkontenctwo to okropna przywara naszego narodu. Powoduje, że całe rzesze ludzi, całe społeczności – nie robią nic ze swoim życiem. Czekają, aż ktoś wszystko za nich załatwi, a ponieważ to jest nierealne żądanie – gderają na potęgę na wszystko i wszystkich, a gdy widzą kogoś kto się wybija z szarego tłumu na własną rękę – to szlag ich trafia i takiego by najchętniej wdeptali w ziemię, tak by się już nigdy nie podniósł.

Ja wierzę, że optymizm jest motorem postępu. To on daje wiarę w nasze czyny.
Malkontent narzekający na wszystko i z góry negujący każde przedsięwzięcie - nie dojdzie do niczego. Nawet drzwi nie otworzy by wyjść z domu i podbić świat.

Optymizm jest pozytywny. Jest zaraźliwy. Nas ludzi wystarczająco dużo trosk gnębi, abyśmy mieli dodatkowo chodzić z kwaśnymi minami bez wyraźnego powodu i psuć innym dobry nastrój.

Wolę amerykański optymizm niż polskie gderanie na wszystko i wszystkich.

Mam po dziurki w nosie ludzi, którzy czekają aż ktoś za nich załatwi ich sprawy, niezdolnych do jakichkolwiek akcji, wijących się z zawiści na widok kogoś, kto ma odwagę podjąć ryzyko i wziąć sprawy w swoje ręce.

Weź człowieku sprawy w swoje ręce - pracuj ciężko i wytrwale, a praca Twa przyniesie owoce, które będziesz zawdzięczał tylko sobie i z których będziesz miał pełne prawo być dumnym!

Człowiek, który odnosi sukcesy ze swojej ofiarnej pracy - czuje zadowolenie, jest pogodniejszy.

Twoje życie, jest Twoim życiem. Przeżyj je zgodnie ze swoimi pragnieniami, marzeniami, a przynajmniej spróbuj je tak przeżyć. Żyj swoim życiem i nie licz na wygraną w totka lub na Państwo, które ci wszystko ustawi i załatwi za ciebie.

(odpowiedź na komentarz Blancari)

Budyń domowy kakaowy

Zrobiłam budyń domowy. Pełna improwizacja. Wyszedł. Nie wiem jak, ale wyszedł normalny pyszny budyń. Wniosek? Nie muszę już kupować gotowych budyni. Od dziś robię swoje!

Składniki:
Mleko kozie ok. 1-2 litry
Mąka ziemniaczana - kilka garści
Cukier - kilka garści
Kakao - 1 łyżka czubata

Przepis
Mleko zagotować. W kubku dokłanie rozmieszać pół kubka zimnego mleka z powyższymi składnikami. Do gotującego mleka wlać mieszankę z kubka i wymieszać dokładnie. Gotować chwilę mieszając, aż zacznie gęstnieć. Nie trzeba dodawać masła, bo mleko kozie jest dwu, a nawet trzykrotnie tłuściejsze od mleka krowiego. Gorący budyń wlać do salaterek lub kubków.

Smacznego!

(dokładne ilości użytych składników podam innym razem, gdy zmierzę jakie ilości ich zużyłam :))

Chcę być wolna

Mieszkam na odludziu i nigdzie nie bywam. Nie bywam, bo nie mogę i nie mam takiej możliwości.
Nie mam okazji poznania na żywo kogokolwiek, a zwłaszcza mężczyzny, który by mi się spodobał.

Zrobiłam co mogłam ze swojej strony - założyłam profil na Sympatii i napisałam o sobie baaardzo dużo i baaardzo szczerze. Próbowałam też poznać kilku mężczyzn, którzy mi się spodobali na tym portalu. Niewiele z tego wynikło. Na tym koniec. Nic więcej nie będę robić.

Ostatnio wyklarowały mi się nowe priorytety. Przestało mi zależeć na zakładaniu rodziny. Chcę być wolna.
Bycie wolnym daje tę przewagę nad tkwienie w jakimś nudnym związku, że masz nadzieję na MIŁOŚĆ.
Tkwiąc w banalnym, niezbyt udanym związku nawet tej nadziei jesteś pozbawionym. Wolę wolność i nadzieję, niż bylejaki, niesatysfakcjonujący związek z pierwszym lepszym facetem, który się nawinie.

Z tym że tu, gdzie mieszkam, to nikt się nawet nie nawinie. Nie ma takiej możliwości. Dzicz kosmata. Totalne odludzie. Brak dojazdu przez 8 miesięcy w roku. Tylko rycerz na dzielnym rumaku mógłby tu dotrzeć ewentualnie jakiś rajdowiec jeepem :) Pierwsi wyginęli kilkaset lat temu, a drugich jest tylu co kot napłakał i raczej tu nie trafią :)

Pozostali mi tylko bystrzy internauci na komputerach wyposażonych w rącze łącza.
Moje łącze z uwagi na archaiczną lokalną infrastrukturę teleinformatyczną jest wolniejsze od żółwia, co przemieszczanie się po internecie mi mocno utrudnia i ogranicza, dlatego znalazłam sobie to spokojne miejsce na tym blogerskim serwerze, gdzie się wyżywam literacko :D licząc na to, że mnie może jaki szlachetny kawaler tu przypadkiem odnajdzie :D i ruszy na pomoc... :) Szanse są marne, ale są :). Niewielu szlachetnych kawalerów błąka się samopas po tej planecie w wieku ok. trzydziestu kilku lat. Większość dawno zagospodarowana przez inne obrotne kobitki :).

Ponad 6 lat temu gdy mieszkałam w mieście i miałam łącze o szybkości 115kb/s – ślizgałam się po stronach jak na łyżwach. Teraz mozolnie wchodzę tylko na te strony, na które konkretnie muszę. Nie ma możliwości abym zaglądała wszędzie tam, gdzie moją uwagę coś przykuje. Może się to kiedyś zmieni.

Koza Plama dostała przedwczoraj ruję. Pokryłam ją pięknym Aramisem. Za 5 miesięcy będą dorodne koźlęta po nim. To już druga koza pokryta szlachetnym, dużym Aramisem rasy saaneńskiej. Chcę by się urodziły kózki. Będą mega mleczne.

Ogier wczoraj się podejrzanie zachowywał. Brykał jakby kogoś chciał z siebie zrzucić, grzebał kopytem. Był wyraźnie zniecierpliwiony. Roznosiła go energia. Zaniepokoiłam się, że może mu jakaś choroba się wdała.

Uspokoiłam się, gdy zobaczyłam jak oba konie radośnie galopują przez pastwisko. Hannibal rozpędził się tak jak koń wyścigowy. Pięknie to wyglądało. Cięższa Indiana dorównywała mu kroku biegnąc tuż tuż.

Te jego brykanie, to po prostu radość :) Koniki poczuły wiosnę. Dzisiaj faktycznie było ciepło jak na wiosnę.
Śniegi topnieją na potęgę. Odsłaniają zielonawe pastwisko. Widać trawa pod czapą śniegu się zainkubatorowała.
Ciekawe, czy będą jeszcze mrozy. Mam ochotę na wiosnę. Moje zwierzęta też :)

Dzisiaj niespecjalnie się czuję. Wczoraj bylam w sklepie pełnym ludzi i ich zarazków. Dzisiaj mnie gardło “drapie”. Ogólne samopoczucie nieco poniżej średniej. Nie za fajne samopoczucie potęguje comiesięczna dolegliwość kobieca. Mdli mnie. Boli mnie podbrzusze i słabo mi.

Zrobiłam sobie dzisiaj dzień off, choć nie do końca. Kilka godzin zostałam dłużej w łóżku, ale ostatecznie i tak wstałam i zajęłam się obrządkiem zwierząt. Potem udałam się do sadu obejrzeć mój inwentarz.
Odgarnęłam spod drzewek warstwę obornika pozostawiając kopczyki ziemne jeszcze.

Przyjrzałam się kilku drzewkom i krzaczkom które jeszcze nie są zabezpieczone siatką. Nic im nie jest, ale trzeba siatkę chroniącą przed zającami założyć.

Obejrzałam końskie pastwisko. Tam trzeba obornik rozrzucić. Dzisiaj koło domu dwie taczki obornika rozrzuciłam na kawałku łączki. Może tam zrobię sobie podręczny warzywnik. Zastanowię się nad tym czy go tutaj robić. Przy domu byłoby poręcznie, ale tutaj dużo zwierzyny się przewala więc nie wiem czy upilnuję warzywa przed zębami i kopytami moich pociech.

Ogólnie to dzisiaj lustrowanie mych włości w sumie zajęło mi ponad 3 godziny. Jednak zanim się przejdzie z jednego krańca do drugiego, to trochę czasu schodzi. No i samo odgarnianie obornika trochę czasu zajęło. Także noszenie kostek siana i ścielenie krowom i koniom w stajni i oborze.

Na dworze dziś ciepło. Śnieg topnieje na potęgę. Jest wiosennie, ale głębsza warstwa ziemi jeszcze zamarznięta. Tylko z wierzchu zrobiło się mokro i grząsko. Rzeczka wezbrała, ale nieznacznie. Na razie przerabia tę wodę co ma do przerobienia. Takie masy wody przydałoby się zatrzymać w jakimś zbiorniku retencyjnym na czas suszy.
Po tak ostrej zimie może być upalne lato.

Słabo mi dzisiaj. Jestem senna. Zrobiłam sobie kakao i upiekłam świeży chleb pszenny, tym razem ze zwykłej mąki pszennej. Dodałam szczyptę cukru, duży kubek mleka koziego i 1/8 kostki świeżych drożdży.
Wyszedł fajny chlebuś, ciut mniejszy niż ten co wczoraj piekłam. Wczorajszy wyszedł badzo ładny.
Zmieszałam mieszankę chlebową z mąką pszenną, dałam mleko kozie, a potem dodałam kminku dość bogato.
Chlebek wyszedł puszysty, sprężysty, smaczny. Idealnie pasował mi do mięsiwa podgrzanego w ostrym sosie.

Chyba się zaraz zdrzemną choć pół godziny czy godzinę, bom senna niemożebnie...

W radio mówią o podwyżkach prądu. Rachunki mogą wzrosnąć o 30 procent, a w piekarniach i cukierniach nawet o 90 procent. To sporo. Wzrosną ceny pieczywa. Jakże się cieszę, że mam już niejaką wprawę w pieczeniu własnego pieczywka. Mąka zwykła jest nadal tania, a zboże staniało w tym roku. Może by pomyśleć o kupowaniu czyszczonej pszenicy i wyrobie własnej mąki? Tylko w czym ją zmielić? Czy młynek bijakowy się do tego nadaje? Mieli zboże na śrutę. Może da się nim też zmielić zboże na mąkę? Młynek bijakowy i tak będę musiała kupić dla moich zwierząt by mielić im zboże na śrutę. Krowom, kozom i drobiowi powinnam dawać śrutę. Konie mogą jeść cały owies, ale pozostałe zwierzęta nie w pełni wykorzystują całe ziarna owsa. Przydałoby się mielić. Tylko to dość poważny wydatek jak na moje mikre gospodarstewko.

Zastanawiam się, czy ustawa dotycząca wytwarzania energii w Polsce została już zmodyfikowana by umożliwić ludziom pozyskiwanie energii na własną rękę poprzez mini turbiny wodne, wiatraki, kolektory sloneczne itd. Bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju jest zależne od gazu z Rosji, a ustawa zabraniała legalnej produkcji prądu na własne potrzeby na własną rękę. Ciekawe jakiemu krajowi ta ustawa służyła, bo na pewno nie Polsce i na pewno nie Polakom.