czwartek, 21 września 2017

„Łańcuchy światła" powrócą? Andrzej Duda chce przejąć sądy

Ci, którzy liczyli na to, że prezydenckie weta do ustaw o sądownictwie zastopują zmiany proponowane przez PiS, będą rozczarowani. Według informacji Onetu, ustawy przygotowane przez prezydenta Andrzeja Dudę, będą różnić się od projektów Zbigniewa Z...

Newsweek Polska - 21 września 2017

http://a.msn.com/r/2/AAsj8xT?a=1&m=PL-PL

Duda nie ulegaj naciskowi totalniaków, bo totalniaki dbają tylko o swój patologiczny interes, a ciebie i naród mają w dupie i tak cię nie poprą w kolejnych wyborach!
Totalniaki to zombi komuny które będą cię gryźć w kostki jak wściekłe psy by cię zarazić swoją dżumą! 😈

Sąd nieprawomocnie uchylił immunitet sędziego Roberta W.

Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił w czwartek immunitet sędziego Roberta W., któremu prokuratura chce postawić zarzuty dwu kradzieży sprzętu elektronicznego. Decyzja jest nieprawomocna; sędzia może się od niej odwołać do Sądu Najwyższego.SA – jako...

PAP - 21 września 2017

http://a.msn.com/r/2/AAsjahQ?a=1&m=PL-PL

Sędzia bezczelnie okradł market na ponad 2000 zł i nadal jest sędzią i pobiera pensję sędziowską...
Skandal! 😣

Zbiory










Wczoraj Indianka zebrała swoje plony. Niewiele tego zostało po kradzieży. Trzeba psy na ogrodzie zainstalować.

Walka z bólem



Indianka około 15.00 przemogła się i wstała. Poszła na wieś kupić chleb i coś do chleba oraz zapytać o środki przeciwbólowe. Szła boleściwie noga za nogą. Zrobiła zakupy, ale chemikalii farmaceutycznych nie kupiła. Obawia się szkodliwości. Poza tym szkoda złotówek.

Przypomniała sobie, że ma w domu suszony krwawnik, a na polu kwitnący. To użyje na bóle menstruacyjne, a na bóle stawów żywokost musi nakopać i zrobić z niego maść.

Pod domem przywitały ją konie i kury. W domu koty i psy. Owce i kozy  skryły się w stajni. W domu była przed 17.00.
Weszła na attik i padła wyczerpana bólem.
Nie ma siły nawet herbaty sobie zrobić i napar z krwawnika przygotować. Może później. Ma zawroty głowy.

Samodzielność myślenia rozwściecza

Ja jestem osobą o dużym intelekcie i wiedzy, samodzielnie myślącą, nie manipulowalną. Nie da mnie się kupić, ani zastraszyć. Mowy nie ma o ogłupieniu. Takie jednostki, niezależne indywidualistki jak ja - rozwścieczają lokalne skorumpowane układy, bo nie dają się zastraszyć i nie kładą po sobie uszu, tylko głośno i wyraźnie nazywają nieprawidłowości i wykroczenia po imieniu, bez owijania w bawełnę.

Lechija

Kabaret dywersyjny

Obejrzałam w internecie jeden odcinek "Ucha Prezesa" - kabaretu politycznego wymierzonego w PiS.
Wrażenia - fatalne.
Uważam, że jest to kabaret dywersyjny, bardzo szkodliwy, bardzo negatywnie wpływający na opinię publiczną. Jest to kabaret dywersyjny usilnie starający się podważyć wiarygodność prawicowego, polskiego rządu i Zjednoczonej Prawicy, w tym jej lidera - Jarosława Kaczyńskiego oraz wpływający destrukcyjnie na zachowania polityków, czego znakomitym przykładem jest Duda i jego skandaliczna blokada reformy sądownictwa.
Kabaret dywersyjny stara się wbić, a właściwie już wbił klin w Zjednoczoną Prawicę prowadząc do rozłamu wewnątrz obozu Zjednoczonej Prawicy poprzez prezydenckie veta niezbędnych ustaw wymiaru niesprawiedliwości.

Lider prawicowej, katolickiej partii reformatorskiej, jest demonizowany,
fałszywie przedstawiany jako zbrodniarz Hitler, człowiek obłąkany, pieniacz, co nie zawiera nawet cienia prawdy i jest tyleż fałszywe, co obraźliwe. Jak można Polaka, szlachetnego patriotę polskiego, lidera polskiej partii chrześcijańskiej - przedstawiać jako największego mordercę Polaków? Autor kabaretu zamienił się z chujem na głowę! Jak trzeba mieć grubo nasrane pod deklem, by coś takiego zrobić???😵

Fałszowanie wizerunku Prezesa Prawych i Sprawiedliwych jest atakiem, czarnym pijarem, bardzo szkodzącym interesowi państwa polskiego.
To nie jest ani zabawne, ani bezinteresowne. Celem jest lider PiS i jego partia. 😟 Celem jest obalenie demokratycznie wybranych władz.
Kabaret "Ucho Prezesa" przygotowuje grunt pod zamach stanu. Celowo urabia opinię publiczną w tym kierunku.
Wojsko powinno zareagować, albowiem to jest atak na demokratyczną Polskę.

Kabaret "Ucho Prezesa" spełnia znamiona dywersji politycznej.
Odpowiednie służby powinny się nim zająć.
Kabaret ten przekroczył prawo do wolności słowa, złośliwie, tendencyjnie i szkodliwie sabotując prace demokratycznie wybranych władz polskich.
Sytuacja wymaga, aby przerwać emisję, dla dobra i bezpieczeństwa Polski.

Lechija

Dywersja polityczna (dywersja ideologiczna) (podburzanie ang. subversion) – zespół wypracowanych naukowo form i metod w sferze ideologicznego oddziaływania (działania psychologiczneoperacje psychologicznewojna psychologiczna), kultury i propagandy dla spowodowania określonej atmosfery w społeczeństwie przez manipulacjędezinformację, a przez to podważenie wiary w dotychczasowy dorobek i program polityczny państwa. Ma znaczący wpływ na niszczenie morale żołnierzapatriotyzmu społeczeństwa.
Przykłady działań dywersyjnych to wykolejanie pociągów, rozcinanie łączności, zatruwanie studni, akty terroru, wysadzanie mostów, niszczenie zapór wodnych, morderstwa, fałszowanie dokumentów, przestawianie drogowskazów, zamachy na pomniki i symbole narodowe przeciwnika, niszczenie morale przeciwnika poprzez fałszywy, podburzający przekaz medialny.

Pierwszy i jedyny jaki widziałam, odcinek ordynarnego, obraźliwego paszkwila pt. Ucho Prezesa odc. 17 - Twarze, maski, mordy: http://youtu.be/yh6DPJX4NfE 

Tę politowania godną produkcję można śmiało podciągnąć pod mowę nienawiści.

Wszystkie trzy zasady Monteskiusza zostały w polskim sądownictwie – od czasów stalinowskich do dziś – złamane


"W traktacie „O duchu praw” Monteskiusz formułuje pewne przepisy, które powinny dotyczyć sędziów. Pierwszy przepis, który powinien być na billboardach: „sędziowie nie mogą być wybierani przez samych siebie. Sędziowie muszą być wybierani przez lud”. Drugi cytat: „Nie wolno pełnić funkcji sędziego zbyt długo, bo taka osoba się korumpuje. Trzeci cytat z Monteskiusza: „zawód sędziowski nie może być okupowany przez jedną kastę społeczną czy zawodową”. Monteskiusz opisał chorobę polskich sądów. Wszystkie trzy zasady Monteskiusza zostały w polskim sądownictwie – od czasów stalinowskich do dziś – złamane"

Chora

Jestem chora, źle się czuję i w związku z tym niech się wszyscy ode mnie odczepią na co najmniej tydzień. Teraz będę sobie chorować.

Intuicja mi podpowiada, że ci rodzice mogą mieć wiele racji - mówił o rodzicach noworodka porwanego ze szpitala w Białogardzie wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki

Jaki zabrał głos w głośnej już sprawie uprowadzenia ze szpitala wcześniaka - dziewczynki urodzonej w 36. tygodniu ciąży. Rodzice sprzeciwili się wykonania przy dziecku wszelkich czynności higienicznych i medycznych, w tym obmycia dziecka i podania mu witaminy K.
Sąd w związku z tym ograniczył rodzicom prawa rodzicielskie w zakresie udzielanych świadczeń medycznych.
Rodzice noworodka są poszukiwani, a w sprawie prowadzone jest śledztwo, które ma na celu wyjaśnić, czy działania rodziców naraziły dziecko na niebezpieczeństwo.
Wiceminister sprawiedliwości wyjaśnił, że MS próbuje włączyć się w spór. Zaznaczył, że nie zna wszystkich aspektów sprawy, ale "intuicja mu podpowiada", że rodzice mogą mieć wiele racji.
Jaki zauważył, że zgodnie z polskimi przepisami prawa rodzicielskie są konstytucyjnie zagwarantowane, a wyrok sądu - nie po raz pierwszy, jak podkreślił Jaki - może się okazać zbyt pochopny.
Według wiceministra rodzice powinni się pokazać z dzieckiem, a jeśli się okaże, że noworodkowi nic nie dolega, to wyrok sądu będzie skandaliczny.
Dziś przed szpitalem w Białogardzie planowany jest protest przeciwników szczepienia dzieci, do których też należą rodzice porwanego dziecka.

Uprawa kani


Wysyp kani czubajki grzybobranie 2014:
http://youtu.be/vxztzP1_JOQ

Jak dojść do taaakiego wysypu??? 😀

środa, 20 września 2017

Polka do niemieckich mediów:


Polka do niemieckich mediów:
 http://youtu.be/766DQtoj_As

Ale im nagadała... 😂
Aż im miny zrzedły... 😀

Dzieje się w sprawie Magdaleny Żuk!


Minister sprawiedliwości-prokurator generalny Zbigniew Ziobro interweniuje u władz Egiptu ws. śmierci Magdaleny Żuk. W liście do tamtejszego prokuratora generalnego, Ziobro wnosi o szybkie przekazanie dokumentacji na temat zmarłej Polki.

Egipscy i polscy prokuratorzy są to winni rodzinie zmarłej Polki. Leży to także w interesie władz Egiptu – z uwagi na duży międzynarodowy rozgłos nadany w mediach tej sprawie” – napisał Ziobro w liście.
Śledztwo w sprawie Żuk – zmarłej w niewyjaśnionych okolicznościach w kwietniu w egipskim szpitalu – prowadzi zarówno egipska, jak i polska prokuratura. Po interwencji Ziobry, polski prokurator i patomorfolog, zostali dopuszczeni do udziału w sekcji jej zwłok, ale nie dostali wyników badań.
-„Jeszcze w maju 2017 r. polscy prokuratorzy zwrócili się do prokuratury egipskiej z wnioskiem o udzielenie międzynarodowej pomocy prawnej, a w szczególności o przekazanie pełnej dokumentacji wyników sekcji zwłok zmarłej, badań specjalistycznych, a także dokumentacji medycznej Magdaleny Żuk ze szpitali w Port Ghalib i w Hurghadzie.”
-„Ponawiane wielokrotnie prośby polskiej prokuratury o te materiały pozostają bez odpowiedzi ze strony prokuratury w Egipcie. Dokumentacja, o której przekazanie polska prokuratura wnioskuje w ramach międzynarodowej pomocy prawnej, jest bardzo istotna, ponieważ warunkuje dalsze skuteczne prowadzenie śledztwa w Polsce” – zwraca uwagę Ziobro w liście.
„Mając na uwadze dobrą dotychczas współpracę egipsko-polską w sprawach karnych, uprzejmie proszę o podjęcie działań, których efektem będzie przekazanie do Polski w możliwie najkrótszym terminie wymienionej dokumentacji, dotyczącej zmarłej Magdaleny Żuk” – wnosi Ziobro. Powołuje się na deklaracje, które 10 maja złożył mu w rozmowie telefonicznej prokurator generalny Egiptu.
Śledztwo Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze ws. śmierci Magdaleny Żuk jest przedłużone do 31 października. 27-latka zmarła w kwietniu, w wyniku obrażeń odniesionych wskutek upadku z pierwszego lub drugiego piętra szpitala w Marsa-Alam w Egipcie. Poleciała ona do Egiptu na wycieczkę.
Po dwóch dniach partnera kobiety, który miał z nią kontakt telefoniczny, zaniepokoiło jej zachowanie; zaplanował jej wcześniejszy powrót do kraju. Ze względu na pogarszający się stan zdrowia kobieta trafiła do szpitala. W tym samym czasie do Egiptu przyjechał jej znajomy, aby zabrać ją do Polski. W szpitalu dowiedział się, że kobieta nie żyje.
Polska prokuratura zgromadziła 10 tomów akt śledztwa, liczących po 200 stron i przesłuchała ponad 150 świadków. Ponadto – jak informowała Prokuratura Krajowa – „dokonano oględzin zabezpieczonych telefonów i laptopów, należących do Magdaleny Ż. i innych świadków, w tym jej partnera”.
Pomimo przeprowadzenia sekcji zwłok w Egipcie, z udziałem przedstawicieli polskiej prokuratury, ponowną sekcję wykonano po sprowadzeniu ciała do Polski. Pobrano materiał biologiczny do badań histopatologicznych, genetycznych i toksykologicznych, który przekazano biegłym z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna.
-„Zanim jednak biegli wydadzą kompleksową opinię, dotyczącą mechanizmu i przyczyn śmierci pokrzywdzonej, konieczne jest uzyskanie wszystkich dokumentów i protokołów z czynności przeprowadzonych na terenie Egiptu. Są one bowiem niezbędne biegłym do wydania kompleksowej opinii sądowo-lekarskiej” – pisała w komunikacie w połowie sierpnia Prokuratura Krajowa.
Już wtedy sygnalizowano trudności we współpracy z prokuraturą w Egipcie. „Do chwili obecnej strona egipska przesłała do Polski wykaz przeprowadzonych przez siebie czynności, ale nie udostępniła jeszcze protokołów sporządzonych podczas wykonywania tych czynności.”
-„Polscy prokuratorzy już zwrócili się o ich nadesłanie, bowiem są one niezbędne do prawidłowego, merytorycznego zakończenia postępowania. Ostatni wniosek w tym zakresie został wysłany przez polskich prokuratorów 2 sierpnia 2017 r. Dodatkowo w ostatnich dniach ambasador Polski w Egipcie ponownie osobiście spotkał się z wiceministrem ds. konsularnych w egipskim MSZ” – głosił ten komunikat.
http://wolnosc24.pl/2017/09/20/dzieje-sie-w-sprawie-magdaleny-zuk-sam-ziobro-interweniowal-w-tej-sprawie-u-prokuratora-generalnego-egiptu-czy-poznamy-w-koncu-prawde/
Egipt mataczy, bo jest odpowiedzialny za śmierć Magdy!

W końcu dobra zmiana. Projekt „mój dom, moja twierdza” przyjęty przez rząd.


Rząd przyjął we wtorek projekt rozszerzający granice obrony koniecznej przy odpieraniu napaści na mieszkanie, dom, lokal czy ogrodzony teren. Zmianę taką w kwietniu zapowiedział minister sprawiedliwości-prokurator generalny Zbigniew Ziobro.

Konsekwentnie mówiliśmy, że ten rząd będzie stawał po stronie uczciwych obywateli, po stronie napadniętych, a nie po stronie napastnika, przestępcy, bandyty – powiedział Ziobro na konferencji prasowej po posiedzeniu rządu.
Według niego, propozycja zmian to kolejny sygnał dla obywateli, że państwo będzie stać po ich stronie, dla napastników – że muszą się liczyć „z poważnymi konsekwencjami, łącznie z utratą życia, gdy dopuszczają się przestępczego zamachu” i dla organów ścigania – by podchodziły do tych spraw z „należytą wrażliwością”.
Zgodnie z projektem, karom nie podlegałby ten, kto przekraczałby granice obrony koniecznej „odpierając zamach polegający na wdarciu się do mieszkania, lokalu, domu albo przylegającego do nich ogrodzonego terenu lub odpierając zamach poprzedzony wdarciem się do tych miejsc, chyba że przekroczenie granic obrony koniecznej było rażące”.
Dziś Kodeks karny stanowi, że „nie popełnia przestępstwa, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem”. W razie przekroczenia granic obrony koniecznej, w szczególności, gdy sprawca zastosował sposób obrony niewspółmierny do niebezpieczeństwa zamachu, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia – głosi Kk.
Zgodnie z nim, nie podlega karze, kto „przekracza granice obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionych okolicznościami zamachu”. Dotychczasowe przepisy miałyby nadal obowiązywać.
Http://nczas.com/wiadomosci/polska/w-koncu-dobra-zmiana-projekt-moj-dom-moja-twierdza-przyjety-przez-rzad-zobacz-co-sie-zmieni/

Co to za grzyby?




Kania?
Ten duży podobny do kani, na surowo słodki, smaczny, pięknie pachnie, jak kania, ale ma mniej łusek niż moje kanie hodowlane.
Dodam, że rósł w miejscu, gdzie niedawno zebrałam kanie.
Tylko tamte miały więcej brązowych łusek.
Trzon, tzn. dolną bulwę ma kaniowatą, bez czerpaka muchomorzego.
Wygląda mi na jasną odmianę kani.
Nie rósł w mojej hodowli kań, ale w innym miejscu na mojej ziemi, kilkaset metrów dalej, gdzie w tym roku pojawiły się po raz pierwszy kanie samosiewy. Być może zarodniki od moich kań ogrodowych tam dotarły.

http://www.gazetalubuska.pl/strefa-agro/rosliny/a/muchomor-sromotnikowy-i-kania-roznice-jak-odroznic-muchomora-i-kanie,999027/

Zajączek?
Ten drugi gąbkę ma żółtą a kapelutek brązowy (kawa z mlekiem).
Rósł pod moim dębem, między cukiniami.
Dół nóżki różowawy.
Nie jest gorzki, ale nie pachnie ładnie.
Zapach słaby, ale nieprzyjemny.
Tkanka twarda, zwarta.

Kradzież warzyw

Niby wszyscy dookoła mają warzywa, ale znalazła się pazerna świnia, która połaszczyła się na moje warzywa, więc dzisiaj wszystko zbieram i chowam do domu. Złodzieja karmić nie będę! 😠

Indianka

Jak rosyjscy komuniści krzywdzili naród polski

Kilkadziesiąt tysięcy Polaków wciąż czeka na możliwość powrotu do Ojczyzny z dawnego Związku Sowieckiego.

Trzeba sprowadzić Polaków i ich rodziny do Polski.
Nie muzułmanów z Afryki. Tylko naszych ludzi!
Niech Polacy z Rosji zgłaszają się do tych burmistrzów, którzy chcą przyjąć muzułmanów. W razie odmowy przyjęcia - pisać do gazet o tym.
Zdemaskujemy obłudę lewaków.
Rząd Polski i Sejm powinny zobowiązać tych burmistrzów do przyjęcia Polaków z ZSRR.

Lechija


Na nieludzkiej ziemi
Tylko w latach w 1940-41 Sowieci wywieźli na Syberię i do Kazachstanu ponad milion Polaków. Około 220 tysięcy cywilów wywieziono w lutym 1940 r., 320 tysięcy w kwietniu 1940 r., 240 tysięcy w czerwcu 1940 r. i 200-300 tysięcy w czerwcu 1941 r. Przyjmuje się, że 40-50 proc. byli to Polacy z terenów polskich, zagarniętych przez Sowietów w wyniku napaści 17 września 1939 r. Pozostali byli Polakami z ziem utraconych w wyniku rozbiorów, które nie stały się częścią odrodzonego państwa polskiego. Wywożono w większości ludzi o bardzo silnej tożsamości polskiej. Dla tych, którzy byli obywatelami Związku Sowieckiego, przesłanką do wywózki był krzyż w domu lub używanie języka polskiego. Na ziemiach okupowanych w 1939 r. skoncentrowano się na polskim ziemiaństwie i inteligencji. Wywózka to była tylko część represji. Do tego trzeba doliczyć 196 tysięcy polskich jeńców wojennych, którzy trafili do łagrów (Sowieci nie przestrzegali konwencji międzynarodowych o traktowaniu jeńców). Kolejne 250 tysięcy zostało aresztowanych za to, że  byli Polakami i „skazanych” na wiele lat łagrów. Wreszcie 250 tys. Polaków wcielono do Armii Czerwonej. Tylko niewielka część tych ludzi wróciła do Polski po wojnie. Józef Stalin nie był zainteresowany zasilaniem elementem antysowieckiem Polski, budowanej przez siebie na wzór Kraju Rad. Każdy, kto skorzystał z „biura podróży” Stalina, był dożywotnim antykomunistą.
Wywózki nie ustały z końcem wojny. Już po II wojnie światowej deportowano do obwodu irkuckiego na Syberii 4,5 tys. byłych żołnierzy Armii Andersa i ich rodziny. Wywożono też złapanych z bronią żołnierzy Armii Krajowej, a także porywano i umieszczano w obozach pracy (kopalniach) Ślązaków. W tym ostatnim wypadku wywózki były robione w sposób profesjonalny. Między lutym a kwietniem 1945 r.  objęły około 60 tys. Ślązaków. Tutaj nawet polscy komuniści zaczęli protestować, bo kryterium wywózki nie była narodowość (w teorii miano brać tylko Niemców), ale kwalifikacje do pracy w kopalniach. W ten sposób Sowieci mianowali Niemcami m.in. byłych powstańców śląskich, walczących o przynależność tego regionu do Polski. Kontynuowanie sowieckich polowań na niewolników (nazywajmy rzeczy po imieniu) groziło zapaścią produkcji i wydobycia na Śląsku.
Skala powojennych wywózek była przez lata tematem tabu, pokazywała bowiem,  jak bandyckim państwem była budowana przez Sowietów Polska Ludowa. Świadomość represji i holokaustu (bo tego słowa trzeba tu użyć) dużej części Polaków, profilaktycznie, aby nie stanowili zagrożenia dla stabilności sowieckich rządów, powodowała, że nowe elity zaczęły odczuwać dyskomfort. Trudniej było się cieszyć zagrabionymi mieszkaniami czy willami mając świadomość, że ich prawowici właściciele jadą właśnie w bydlęcych wagonach na Syberię.

Dług honorowy III RP
Tuż po odzyskaniu niepodległości przez Polskę rozpoczęto starania o umożliwienie zesłanym powrotu. Były one tyleż głośne, co nieefektywne. Tłumaczono to brakiem pieniędzy na konieczne przystosowanie byłych zesłańców, których w 1989 r. liczono w setkach tysięcy. W latach 1989 – 2004 do Polski na wizę repatriacyjną powróciło jedynie 4 631 osób. W kolejnych latach do 2015 r. następnych parę tysięcy. Skalę problemu pokazują nawet oficjalne dane rosyjskie czy kazachskie, a państwa te bynajmniej nie są zainteresowane w podkreślaniu, jak dużą liczbę Polaków u siebie mają. I tak w Kazachstanie ma być 34 tys. Polaków (w rzeczywistości osób polskiego pochodzenia mających przynajmniej dziadka Polaka jest kilka razy więcej). W Rosji według oficjalnych danych jest około 100 tys. Polaków. Faktyczną liczbę osób mających świadomość pochodzenia polskiego i kultywujących polską tradycję szacuje się na 300 tys.
Zestawmy moralne szczytowanie politycznie poprawnych burmistrzów, że oto Polska powinna wykazać się ludzkim gestem i przygarnąć wojennych uchodźców (będących w większości ekonomicznymi emigrantami, marzącymi o europejskim socjalu) z faktem, że kilkadziesiąt tysięcy Polaków czeka na to, aż Polska umożliwi im powrót do Ojczyzny. A gdyby przyjąć prawo do emigracji według tych samych norm co Izrael (tylko jedno z czworga dziadków musi być Żydem), to mówimy o setkach tysięcy ludzi. Ci ludzie mają  moralne prawo  do pomocy państwa przy ich powrocie do Polski. Bo to polskie państwo nie potrafiło w 1939 r. ich obronić.
Jak burmistrz Namysłowa mówi, że ma możliwość wygospodarowania wolnego lokalu dla uchodźców, to owo mieszkanie należy przeznaczyć dla Polaków z Kazachstanu lub Syberii. Pomijając korzyści demograficzne, jakie państwo polskie odniesie z takich transferów, to właśnie sprowadzenie ofiar wywózek lub ich potomków jest moralnym obowiązkiem  III RP i spłatą honorowego długu II RP.

http://www.bezc.pl/artykul/271/hanba-25-lecia1/2

Niemiecki lekarz i sadysta Mengele prowadził na niej eksperymenty. Przeżyła! Teraz przerywa milczenie! Przerażające świadectwo…


"Niemcy to państwo socjalne na wysokim poziomie.
Niemcy potrafią się zająć dziećmi."
Prawda krowo Sarut?




Wszystkie dzieci wiedziały, kto to jest i że kiedy przychodzi, trzeba się chować, włazić pod pryczę, żeby tylko doktor Mengele nie zabrał – wspomina Lidia Maksymowicz, która do obozu Auschwitz trafiła jako 3-letnie dziecko i była poddawana pseudomedycznym eksperymentom przeprowadzanym przez “Anioła Śmierci”. Przebywała w obozie do chwili jego oswobodzenia, 27 stycznia 1945 roku. Była jednym ze 160 dzieci, które dotrwały do tej chwili. Jak się później okazało – tym najdłużej żyjącym.
Lidia Maksymowicz, więźniarka nr 70 072, jest jednym z bohaterów książki “Dobranoc, Auschwitz. Reportaż o byłych więźniach”. Książka jest już dostępna w księgarniach. Przedstawione w niej historie szokują i pokazują jak wyglądało życie więzionych w obozach ludzi oraz przez co musieli przejść po wyzwoleniu.

Grupę byłych więźniów poznaliśmy w 2013 roku, ale decyzję o tym, że napiszemy książkę, podjęliśmy dwa lata później, gdy zmarł jeden z naszych bohaterów, pan Józef Paczyński. Zdaliśmy sobie sprawę, że to ostatni moment, by zapisać świadectwa tych ludzi. Za chwilę odejdą ostatni świadkowie historii. Czujemy się wyróżnieni, że mogliśmy ich poznać – mówią Interii autorzy książki, Aleksandra Wójcik i Maciej Zdziarski.
Poniżej przedstawiamy fragment rozmowy, jaką przeprowadzili z Lidią Maksymowicz.
W jakich okolicznościach została pani uwięziona w Auschwitz?
– Miałam trzy lata, ale byłam już dzieckiem wojny, które wiele przeżyło. Z babcią, dziadkiem i rodzicami mieszkaliśmy na przygranicznych terenach Białorusi. Nasza wieś została spalona. Z konieczności poszliśmy do oddziału partyzanckiego. Ukrywaliśmy się w lesie, w ziemiankach. Wiedziałam, co znaczy być głodnym i czekać na mamę, co to jest zimno i że trzeba siedzieć cichutko, bo wróg usłyszy. Przywykłam do przeciwności losu i dlatego było mi łatwiej odnaleźć się w obozie niż innym dzieciom.
Z kim jeszcze, oprócz mamy, trafiła pani do obozu?
– Z dziadkami, którzy zostali skierowani do gazu. Byli starsi i nie nadawali się do pracy. Nie można ich było do niczego wykorzystać, więc zostali natychmiast zabici przez Niemców. Byłyśmy z mamą przerażone, bo komendy padały po niemiecku, w obcym dla nas języku, i nic nie rozumiałyśmy. Zaraz też pognali nas na kwarantannę. Mama miała piękne długie warkocze i niestety obcięli je, bo wszystkich golono na łyso. My, dzieci, nie poznawałyśmy naszych mam, gdy straciły włosy. A gdy założono im pasiaki, to już w ogóle były nie do poznania. Wtedy dopiero je tatuowali.
Dzieciom także robiono tatuaż z numerem?


tak! Wszystkie krzyczały, wyrywały się, jak je tatuowano – a ja nie. Wiedziałam, że nie wolno. Tak że mój numer tym się wyróżnia, że jest równy, bo nie wierzgałam, siedziałam posłusznie. Wtedy to były malutkie cyferki, ale że ręka rosła, to tatuaż zrobił się całkiem wyraźny. Zobaczcie – jak zrobiony od kalki! 
Jak wyglądał obozowy oddział dla dzieci?
– To był normalny barak. Przy wejściu znajdował się osobny pokoik, nazywano go “sztuba”. Siedziała w nim kobieta, która miała nas pilnować. Pod dachem znajdowały się małe okienka i do dziś pamiętam, że gdy spoglądałam w górę, barak wydawał mi się strasznie wysoki.
Na każdej pryczy leżało nas kilkoro. Trochę połamanej słomy, brudny koc z pluskwami i wszami. Wokół potwornie cuchnęło. Jak dziecko miało biegunkę i nie doleciało do nocnika, smród roznosił się po całym baraku. Wyglądaliśmy odrażająco – owrzodziałe, nieprawdopodobnie chude dzieci.
Rano wychodziliśmy na apel – bo nas też, jak dorosłych, wyganiano na plac – odliczano numery i gdy kogoś brakowało, Niemcy sprawdzali w baraku. Wtedy się okazywało, że leżą tam zwłoki. Dzieci przeważnie umierały w nocy. W jednym z baraków znajdował się długi piec. Pamiętam leżące na nim martwe ciała.
Co jeszcze utkwiło pani w pamięci?
– Chyba to, że bardzo szybko dowiedziałam się o doktorze Mengele. Wszystkie dzieci wiedziały, kto to jest i że kiedy przychodzi, trzeba się chować, włazić pod pryczę, żeby tylko doktor Mengele nie zabrał.
Pamiętam, że siedzę na ziemi i widzę buty – eleganckie, błyszczące, oficerskie. Tych butów było więcej, bo Mengele miał całą ekipę, sam nie byłby przecież w stanie prowadzić wszystkich eksperymentów. Przychodzili w białych fartuchach i czystych butach, które widziałam, chowając się pod pryczą.
Pani również została poddana eksperymentowi. Na czym polegał?
Dostałam zastrzyki. Zapamiętałam powrót od doktora – budzę się na pryczy w baraku i widzę inne dzieci na łóżkach, wszystkie osłabione. Moja skóra pokrywa się ropniami, a ciało traci kolor. Mama, kiedy udało jej się dostać z jedzeniem do baraku, powiedziała, że byłam jak szkło. Nie poznała mnie! Dopiero kobieta, która nas pilnowała, wyjaśniła: “Twoja córka wróciła z eksperymentów, dlatego tak wygląda”.
Matce zawdzięczam przetrwanie, bo wielokrotnie, narażając swoje życie, czołgała się z jedzeniem do baraku dziecięcego. W budce strażniczej stał żołnierz z karabinem, który pilnował terenu. Mama wyczekiwała na moment, gdy snop światła był skierowany w inną stronę. Wtedy podbiegała i starała się wejść. Raz złapała ją blokowa i tak lała, że wybiła jej wszystkie zęby.
Jak długo była pani więziona w obozie?
Odgrudnia 1943 roku do wyzwolenia, do 27 stycznia 1945 roku, czyli 13 miesięcy. Gdy historycy badali dokumenty, do których mieli dostęp, powiadomili mnie, że byłam najdłużej żyjącym dzieckiem.
Ostatni raz rozmawiałam z matką na chwilę przed zarządzoną ewakuacją – Niemcy wyprowadzali więźniów w Marszu Śmierci. Kilkanaście razy do mnie mówiła, żebym zapamiętała, jak się nazywam, skąd pochodzę. Ale, niestety, nie zapamiętałam.
Kiedy do obozu zgłosili się państwo Rydzikowscy – polska rodzina, która chciała przygarnąć dziecko – wiedziałam tylko, że mam na imię Luda. Mama kazała mi powtarzać, że jestem z Mińska. Moi nowi rodzice zrozumieli jednak, że chodzi o Mińsk Mazowiecki. Pomyśleli, że jestem polskim dzieckiem, przywiezionym do obozu po powstaniu warszawskim.
Rydzikowscy zabrali mnie do domu. Byłam przerażona, wcześniej nigdy w życiu nie widziałam normalnego pokoju. Pamiętam balię z wodą, bo łazienki z wanną nie było w domu. Do dzisiaj wspominam, jak paruje woda, a ja umieram ze strachu, że mnie tam włożą!
Nie wiedziała pani, do czego służy balia?
– Zgadza się! Przez cały ten czas w obozie nie byłam przecież kąpana.
W jakim była pani stanie fizycznym?
– Jak mówiła mama Rydzikowska, byłam niepodobna do dziecka. Skórę miałam pomarszczoną jak starzec, a między zmarszczkami był brud. Nogi odmrożone aż do kolan, palce grube jak parówki, swędziały mnie potwornie. No i siny brzuch, wydęty z głodu. Wargę też miałam pękniętą, z ust ciekła mi krew. Nie chciało się to goić, bo miałam awitaminozę. Potwornie kaszlałam.
Minęło pół roku, zanim mogłam wyjść na podwórko. Wszyscy wiedzieli, że jestem z lagru. Buntowałam się przeciwko temu, że nikt nie był w lagrze, tylko ja… Organizowałam zabawę w obóz. Ustawiałam dzieci do apelu, w szeregu, tak jak mnie ustawiali w obozie. I robiłam selekcję: “Ty na rewir, a ty do gazu, ty na rewir, ty do gazu”.
Kiedy zaczęła pani szukać kontaktu z utraconą rodziną?
– Dopiero po kilkunastu latach. Kiedy Rydzikowscy zabierali mnie z obozu, przy barakach leżało mnóstwo zwłok. Przeważnie odwrócone twarzą do ziemi, w błocie i śniegu. I gdy przechodziliśmy koło rowu, kobieta opiekująca się obozowymi dziećmi powiedziała mi: “O, tu leży twoja mama”. A ja, obyta ze śmiercią, zrozumiałam, że mama nie żyje…
Jak się pani dowiedziała o tym, że pani mama jednak żyje?
– W 1962 roku dostałam list z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Dowiedziałam się, że matka jest Rosjanką i wcale nie została zabita w Auschwitz. Mieszka w Związku Sowieckim. Szybko zostałam wezwana przez sekretarza partii na rozmowę telefoniczną z mamą.
O czym rozmawiałyście?
– Mama płakała, cały czas płakała. Dopytywała: “Ludmiła, to ty?”. Ja mówiłam po polsku, ona po rosyjsku i tak żeśmy rozmawiały. Ale ta rozmowa się nie kleiła.
Czy wcześniej, tuż po wojnie, matka pani szukała?
– Tak, dowiedziałam się od niej, że nie ustawała w poszukiwaniach. Najpierw jeździła po domach dziecka w Związku Sowieckim, bo jej powiedziano, że tam zostały wywiezione dzieci z Oświęcimia. Później zwróciła się do Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca w Moskwie.
(…)
Jaki jest pani stosunek do Niemców? Jest pani bohaterką naszej książki “Dobranoc, Auschwitz”, obok Karola Tendery, który wytoczył niemieckiej telewizji ZDF proces za użycie na stronie internetowej sformułowania “polskie obozy śmierci”.
– Kiedy słyszę o takich przypadkach, to coś się we mnie burzy. Przecież Polacy sami byli więźniami, albo pomagali uwięzionym, narażając niejednokrotnie swoje życie. A dzisiaj idioci pozwalają sobie na sformułowanie “polskie obozy koncentracyjne”. Jak można na to przyzwalać?
Podczas spotkań z Niemcami używa pani sformułowania “niemiecki obóz”?
– Oczywiście, zawsze to podkreślam. Nie mówię o hitlerowcach czy nazistach, ale o Niemcach. Jako dziecko nie wiedziałam, kim są naziści. Funkcjonariusze w obozie mówili po niemiecku, więc dla mnie to byli Niemcy. Do dzisiaj tak mówię.
Młodzi Niemcy reagują na to bardzo różnie. Niektórzy chyba nie wierzą w to, o czym opowiadam, bo w ich domach milczy się na ten temat. Nie wiedzą, kim byli dziadkowie.
Jak dziś wygląda pani życie?
Staram się żyć tak jak wszyscy. Mam bardzo wielu przyjaciół, także byłych więźniów Auschwitz.
Cały wywiad dostępny jest na stronie http://nowahistoria.interia.pl

Zwierzęta kochają Indiankę

Zwierzęta kochają Indiankę i mają w dupie tych wszystkich złorzecących matołów, obłudnych pseudo obrońców zwierząt, którzy swoimi donosami przyczyniają się do pogorszenia dobrostanu zwierząt. Żadna lesbijska szmata czy cwany tulipan nie wjedzie na gospodarstwo Indianki by szkodzić jej i jej zwierzętom.

Nie będę wchodziła w szczegóły, ale zapewniam wszystkich parszywych donosicieli i ich bezmózgich klakierów, że po każdym waszym parszywym donosie, pogarsza się sytuacja zwierząt.
Wasze działania doprowadzą do śmierci wszystkich zwierząt w rzeźni.
Wiem, że o to właśnie wam chodzi, podłe skurwysyny!

wtorek, 19 września 2017

Polska ostoją normalności



Rodowita Norweżka poprosiła o azyl w Polsce, bo w ojczyźnie groziło jej odebranie dziecka. Uciekła z obawy przed działaniami urzędników państwowych.
Dramatyczną historię Silje Garmo i jej córki opisuje "Nasz Dziennik", który podał, że do urzędu ds. cudzoziemców trafiła precedensowa sprawa kobiety, której norweskie władze usiłowały odebrać dziecko.
"Jak się okazuje, nie tylko ona uciekła do Polski. Wkrótce kilka kolejnych osób złoży wniosek o ochronę przez nasze władze przed zakusami wszechwładnego w Norwegii Urzędu ds. Opieki nad Dziećmi: Barnevernet (BV)" - informuje dziennik.
"Większość interwencji BV dotyczy osób ubogich, z nizin społecznych, imigrantów. Ale Garmo jest wykształcona, zamożna, dobrze zorientowana w prawie i norweskich realiach, nie ma mowy o tzw. niedostosowaniu kulturowym" – czytamy w artykule.
Kobiecie odebrano już uprzednio starszą córkę Froyę, mającą obecnie 12 lat. Urząd zainteresował się nią z powodu donosu. Bez bliższego zbadania sprawy stwierdzono, że nadużywa leków przeciwbólowych, potem doszedł zarzut "chaotycznego stylu życia" i przewlekłego przemęczenia.
Przy swoim rzekomo chaotycznym stylu życia Norweżka była jednak w stanie uciec ze specjalnego ośrodka dla młodych matek i zorganizować sobie z oddali życie w obcym kraju, tj. w Polsce - zaznacza "Nasz Dziennik".
Podczas drugiej ciąży BV cały czas monitorował wyniki badań Silje Garmo, by znaleźć dowód na lekomanię matki. Niczego nie stwierdzono, ale to nie przekonało urzędników.
"Ani w Norwegii, ani w Polsce żaden lekarz nie stwierdził, by była pod wpływem leków przeciwbólowych, choć pojawiła się ku temu okazja podczas dłuższego pobytu w szpitalu" - pisze "Nasz Dziennik".
Źródło: PAP, niezalezna.pl, Nasz Dziennik 

Zagłosuj na naszego stuletniego pilota


Zagłosuj na naszego stuletniego pilota, który walczył w obronie Anglii na samolocie Spitfire.
Kwadracik w górnym prawym rogu służy do głosowania.
Wejdź na ten link i tam wciśnij biały kwadracik, bo ten tutaj ja wcisnęłam i nikt więcej nie może ( no chyba, że się wyświetla tobie na biało). Zmiana koloru kwadracika z białego na zielony oznacza udane za głosowanie. Nie wiem czy skrypt głosujący przekaże twój głos z tej strony, więc wejdź na stronę angielską:

Who is your choice for the 'The People's Spitfire Pilot'?

Richard Jones
Created by Richard Jones
on Sep 14, 2017

1
Franciszek Kornicki (b. 1916) by Polish
aviation historian Wojtek Matusiak


In September 1939, Poland was invaded by both Hitler’s Germany and Stalin’s Russia, and the Polish Kornicki found himself flying an outdated PZL P.7 fighter in a losing battle. Undaunted by the collapse of Poland’s defences, he, like thousands of other servicemen, made his way to Britain to continue fighting. His ability as a pilot and quiet authority were noticed and, in February 1943, he took command of 308 Squadron which operated Spitfire Vbs. He was, at 26, the youngest squadron commander in the Polish Air Force. After surviving more than three years in the front line, Franciszek became a staff officer in 1944. After the war, Poland was controlled by Stalin’s communists, so he decided to remain in exile and joined the RAF; serving as an officer for over 20 years. Franciszek Kornicki has been an active member of the Polish community in Britain, the Polish Air Force Association in particular. In December 2016, he celebrated his 100th birthday. He is the last surviving Polish World War Two squadron commander.

Wejdź na ten link i tam wciśnij kwadracik, bo ten tutaj ja wcisnęłam i nikt więcej nie może: