poniedziałek, 28 października 2013

Satja i Saba

Siostry razem. Po lewej Saba, po prawej Satja. 
Na nieodśnieżonej drodze gminnej zimą 2010 roku.
Pół metra śniegu na drodze publicznej to w tej gminie niechlubny standard.
Robiąc porządki w swoim gabineciku znalazłam zdjęcie suczek z 2010 roku, gdy były jeszcze razem na moim gospodarstwie.

Na zdjęciu Satja i Saba na drodze gminnej przed moim gospodarstwem zimą 2010r. Tak wygląda droga gminna zimą przez większość czasu. Pół metra śniegu lub lepiej.

Bardzo żałuje, że dałam się w zeszłym roku zaskoczyć i zastraszyć urzędasom i pod ich naciskiem wydać suczkę wraz ze szczeniętami do schroniska.

Urzędnikom w Gminie Kowale Oleckie absolutnie nie można ufać. Wielka nauczka na przyszłość. Mogli zabrać same niechciane szczenięta - owoc zapylenia suki przez kundla sołtysowej, która oczywiście umywa ręce od jakiejkolwiek odpowiedzialności za szkody, które spowodowała i tragedię do której doprowadziła poprzez wpierw swoje zaniedbanie w utrzymaniu swojego psa, a następnie poprzez perfidne inspirowanie do składania donosów mądrych inaczej, a na pewno skrajnie niewdzięcznych i nieżyczliwych lesbijek.

Urząd Gminny ledwo dał sołtysowej ustne pouczenie aby pilnowała swego psa i nie puszczała go na moją posesję. A robi to od lat tzn. puszcza psy na moją ziemię, szczuje mnie i moje zwierzęta. Tylko tyle zrobiła Gmina. Ustne pouczenie sołtyski. Żadnego zabierania psa do schroniska, bo właścicielka niewłaściwie się nim zajmuje i pies powoduje szkody w okolicy. Kundel ten namolnie wałęsał się rok temu po moim gospodarstwie nachodząc Satję, gdy miała cieczkę. Mimo, iż zamykałam suczkę aby nie mógł się do niej dostać - przegryzł drzwi do stajni i się do niej dobrał. W wyniku tego, zapłodnił suczkę i suczka zaciążyła oraz niespodziewanie urodziła szczenięta pechowo w dniu przyjazdu nieżyczliwej kontroli przeprowadzonej za sprawą donosu dwóch lesbijek inspirowanych przez samą sołtysową. Tę samą, której pies spowodował to nieszczęście.
O wyrafinowana przewrotności!

Suka została na moment zatrzymana na łańcuchu w stajni, z której wynosiła szczenięta w krzaki, gdzie je urodziła. Dosłownie była zatrzymana łańcuchem w stajni 3 minuty, gdy przyjechała kontrola żądna sensacji i doczepiania się do czegokolwiek. Ten łańcuch i szczenięta posłużyły jako pretekst aby sukę wyrwać z gospodarstwa.

W Gminie Kowale Oleckie większość psów podwórkowych jest uwiązana na łańcuchach i nie odbiera się gospodarzom psów, ani nie straszy mandatami, mimo, że wiele z tych psów jest bardzo zaniedbanych, niedożywionych, chorych. Często nie mają bud, a są trzymane w czym popadnie - w beczkach, w dziurach w murach obór.

Tylko Ja zostałam potraktowana wyjątkowo surowo i straszona mandatem za sprawą donosu lesbijek z Krakowa, które za darmo spędziły u mnie kilka dni na gospodarstwie i w ten sposób się mi "odwdzięczyły" za tę przysługę.

Suczki moje normalnie latały luzem na wolności, co obrazuje zamieszczone tutaj zdjęcie. Wiązane lub zamykane były tylko wówczas, gdy na gospodarstwie pojawiali się goście, których suczki mogłyby pogryźć, bo to suki obronne. Aby zabezpieczyć dwie przyjezdne letniczki - I na ten czas uwiązałam Satję na łańcuchu. Zarówno przed jak i po ich wyjeździe suczka korzystała z wolności i pełnej swobody.

Okazało się, że ten zabieg zabezpieczenia przed ich pogryzieniem u zarozumiałych kobiet z miasta nie wywołał wdzięczności, a wręcz przeciwnie - kretyńskie komentarze. Ale gdyby któraś z suk je pogryzła - zapewne nie omieszkałyby wezwać policji i założyć sprawy karnej.
Takie charaktery obłudne.

Mimo wielu pism do Urzędu Gminy Kowale Oleckie - Urząd Gminy odmówił mnie wydania suczki do domu. Owszem, zgodzono się wydać psa pod złośliwym i niemożliwym do spełnienia warunkiem zapłaty Urzędowi Gminy haraczu w wysokości niemal 2500zł. Złośliwy warunek, na którego spełnienie mnie nie stać.

Pies został tam uwięziony wbrew mojej woli - przy pomocy zastraszania mandatem i wyłudzania pod pretekstem odchowania i oddania do adopcji szczeniąt po kundlu sołtysowej. Obiecano, że po odchowaniu szczeniąt suka do mnie wróci.

Starałam się o zwrot suczki zaraz po odkarmieniu szczeniąt, niestety właściciel schroniska robił trudności i odmawiał wydania psa, gdy kontaktowałam się z nim kilkakrotnie telefonicznie. Twierdził, że jego kolega z urzędu gminy nie zgadza się, aby mi oddać psa. Z tym jego kolegą jestem w konflikcie w związku z nieodśnieżaniem przez Urząd Gminy drogi publicznej przed moim gospodarstwem. On jest odpowiedzialny za zlecanie odśnieżania pługowi śnieżnemu dróg gminnych lecz niestety notorycznie pomija kolonię na której mieszkam.
W związku z tym były napięcia pomiędzy nami i jest mi nieżyczliwy, zresztą tak samo jak jego ojciec, po którym odziedziczył stanowisko w Urzędzie Gminy. Bo w mojej gminie stanowiska się dziedziczy :))) Ludzie na stanowiska nie są wybierani według wykształcenia, doświadczenia i umiejętności, lecz według koneksji i znajomości z panią wójt.

Gdy pojechałam po pieska osobiście wraz z przyjaciółmi - właściciel schroniska wezwał policjantki, które mnie boleśnie poturbowały przed schroniskiem, mimo, że spokojnie opuściłam teren schroniska po ich wezwaniu do jego opuszczenia. Na terenie schroniska także zachowywałam się nieagresywnie - dyskutowałam z właścicielem schroniska próbując go nakłonić aby wydał psa dla mnie zgodnie z obietnicą zawartą na protokole, który podpisałam wydając tymczasowo psa do schroniska ze względu na szczenięta wymagające odkarmienia.
Inaczej suka by nie opuściła mojego gospodarstwa - gdyby nie te szczeniaki. Potem dowiedziałam się, że standardowo ślepe mioty schroniska w tym to także uśmiercają. W tym przypadku podobno zrobili wyjątek i pozwolili szczeniakom żyć. Raczej nie z litości, lecz by mieć pretekst do zatrzymania suki.

Teraz jestem fałszywie oskarżona i nękana sprawą o rzekome pobicie policjantek, których oczywiście nie pobiłam. Jakbym mogła? Ja, spracowana rolniczka? Niespodziewająca się ataku? Sama jedna dwie szkolone do bicia ludzi funkcjonariuszki policji?

Natomiast moja skarga jak i skarga moich przyjaciół na brutalność policji zostały zupełnie bez echa, tak, jakby w ogóle tych skarg nie było. Prokuratura nie zajęła się dalszym procedowaniem tej sprawy. Umorzyła postępowanie mimo naszych zeznań i skarg.

Zostałam dotkliwie pobita i winne tego pobicia i rozstroju zdrowia policjantki nie poniosą żadnej odpowiedzialności ani kary za to co mi zrobiły.

Natomiast Ja sama przewrotnie będę sądzona o coś, czego nie zrobiłam. Taki jest efekt działania ludzi z gruntu złych. Do nich należą podłe donosicielki, które wykorzystały mnie dla swoich egoistycznych celów darmowego campingu - a niezadowolone z braku darmowego wyżywienia, które sobie ubzdurały, że na gospodarstwie za darmo dostaną, ze standardu domu do którego się wtryniły na własne usilne życzenie, a w którym według uzgodnień przed przyjazdem i tak nie miały mieszkać lecz w swoim namiocie i o którego niedokończonym remoncie zostały dokładnie poinformowane przez przyjazdem, więc dokładnie wiedziały w co się pakują, a wcześniej mieszkały na budowie w Niemczech i im tamtejszy remont nie przeszkadzał mimo, że nie zostały nakarmione za friko, jak to się stało ostatecznie na moim gospodarstwie. Mimo darmowego pobytu na moim gospodarstwie - naskładały ochoczo całe mnóstwo donosów tu, tam i siam szukając dziury w całym, mało tego - nawołując inne łachudry do składania donosów na mnie. Tak podziękowały za darmową gościnę.

Lesbijki czytając przed przyjazdem na me gospodarstwo mego bloga i będąc dokładnie zorientowane w relacjach moich i sołtyski - wykorzystały one także stary mój konflikt i sołtysowej, która nie może znieść, iż samotna dziewczyna z miasta zamieszkała 700 metrów od jej "drogocennego" męża i którą w związku z tym skręca zazdrość od dnia, w którym wprowadziłam się na swoje gospodarstwo szerząc popłoch wśród lokalnych kobiet - swoją niezależnością i samodzielnością oraz niebanalną osobowością – prosto z mego gościnnego gospodarstwa które je przyjęło na darmowe wakacje polazły podle knuć z sołtyską przeciwko mnie. Napuściły na mnie wtedy lokalne urzędy zdominowane przez krewniaków i kolesi mieszkających w sąsiedztwie wieśniaków: policję, weterynarię, urząd gminy.

Policjantki? Gdy wcześniej tego dnia wzywałam policję, aby pomogła mi w związku z wyłudzeniem psa i jego bezprawnym przetrzymywaniem przez schronisko w Bystrym - nie przyjechały.

Przyjechały dopiero, gdy na Komendę zadzwonił właściciel schroniska. Nawet go nie wylegitymowały. Widać się znali wcześniej. Także na policjantkach nie zrobił żadnego wrażenia zaniedbany, czarny z brudu pies przetrzymywany w brudzie w klatce, na zapleczu schroniska. Policjantki jakby oślepły!

Zamiast wlepić właścicielowi mandat za zaniedbywanie psa sponsorowanego przez Urząd Gminy Kowale Oleckie - rzuciły się na mnie, gdy Ja oświadczyłam, że jadę złożyć doniesienie o znęcaniu się i zaniedbywaniu mojego psa w schronisku w Bystrym.

To był duszny dzień końca kwietnia. Tuż przed burzą. Ja pobita, poturbowana, powykręcana, ręce ciasno skute kajdankami od tyłu, ściśniętymi tak, że kajdanki wżarły się na pół centymetra w ciało - dusiłam się i wołałam o pomoc, o adwokata, o lekarza. Dopytywałam się za co jestem uwięziona. Nikt mi nie pomógł. Policjantki zatrzasnęły drzwi klatki, w którą mnie wrzuciły na podłogę jak świnię rzeźną i porwały mnie z ulicy w Bystrym wpierw do miejskiego szpitala w Giżycku, przed którym straszyły mnie i mi wmawiały, że to dom dla umysłowo chorych i zostanę tam uwięziona na bardzo długo bez możliwości kontaktu z moją rodziną i powrotu do moich pozostawionych na gospodarstwie zwierząt, a przedtem straszona poniżejącym badaniem ginekologicznym na siłę i wbrew mojej woli, a po badaniu przez jak się okazało zwykłego lekarza, który stwierdził u mnie stan tuż przed udarem mózgu - stan w który mnie wprawiły owe dwie policjantki z Giżycka - zawiozły mnie na komendę w Giżycku, gdzie moje rzeczy osobiste wysypały na stół i grzebały w nich - w tym w komórce, którą uszkodziły. Być może założyły podsłuch, bo wynosiły tę komórkę gdzieś na piętro by w niej manipulować.

Mnie samej kazano dmuchać w alkomat, jakbym była pijana. Alkomat potwierdził 100 procent trzeźwości. Byłam oczywiście całkowicie trzeźwa i nic nie wskazywało na to, aby było inaczej. To poniżające zmuszanie skutej kajdankami, bladej i osłabionej z niedotlenienia dziewczyny do dmuchania alkomatu to nadużycie i łamanie praw obywatelskich. O tym szokującym pobiciu nie wspomnę. Mało mnie nie udusiły w tym radiowozie.

Zostałam potraktowana jak jakiś ostatni bandzior i kryminalista, a nie normalny obywatel, który spokojnie przyjechał odebrać swojego psa ze schroniska według wcześniejszych ustaleń z dnia zabrania psa z gospodarstwa. Psa, który według obietnic urzędasów miał być tam tymczasowo, do czasu odchowania szczeniąt.

A wszystko zaczęło się od dwóch... (tu się ciśnie mi na usta soczyste słowo na "k", ale oszczędzę Wam tego) niezadowolonych letniczek, które wyłudziły ode mnie darmowy pobyt na moim gospodarstwie za pośrednictwem portalu CouchSurfing.

W swoim lizusowskim liście napisanym do mnie, w którym prosiły o możliwość przyjazdu na moje rancho pod namiot na darmowy camping napisały: "nie będziemy sprawiać żadnych problemów, zajmiemy się same sobą, jak trzeba to coś w domu pomożemy". Chyba nie muszę dodawać, że z tych czczych obietnic się nie wywiązały. Nie było z ich strony żadnej dobrowolnej pomocy w czymkolwiek. Pierwszego dnia nakarmiłam obie całkowicie za darmo mając nadzieję, że następnego dnia one się zrewanżują fajnym posiłkiem - jak zwykłe bycie fair i dobre maniery nakazują. Niestety - zawiodłam się. Nie było żadnej mowy o ich dzieleniu się ze mną czymkolwiek. To co im przygotowałam, owszem, zjadły.
Niestety - nawet talerza po sobie nie zmyły. I tak było przez cały ich pobyt. Miały spać w  swoim namiocie, ale już pierwszego dnia wlisiły się do mojej sypialni i tam koczowały kilka dni. Oczekiwały ode mnie ponadto wbrew wcześniejszym ustaleniom, że to Ja będę dwie dorosłe kobiety karmić przez 2 tygodnie ich pobytu. Nie zgodziłam się. Powiedziałam, że mnie na to nie stać i że to nie tak miało wyglądać. Iż powinny się dokładać do wspólnego wyżywienia, a nie oczekiwać, że ja im będę sponsorować jedzenie.

Niestety zaskoczyły mnie niemiłą informacją, że są bez kasy. Iż pieniądze które miały mieć na swoje wyżywienie - wydały na dojazd (pierwotnie miały jechać za darmo stopem z Krakowa, ale w końcu najpierw urządziły sobie wycieczkę do Berlina i z Berlina przez Warszawę przyjechały spłukane do mnie, by na mnie żerować). Wobec powyższego postawiły mnie w niezręcznej sytuacji przed faktem dokonanym. Ostatecznie zlitowałam się nad nimi i powiedziałam, że spróbuję je wyżywić dzieląc się swoim jedzeniem, pod warunkiem, że mi na gospodarstwie pomogą w pracy.
Niechętnie zgodziły się. Zaproponowały, że będą pomagać ledwo 2 godziny dziennie. Dwie godziny dziennie pomocy od miastowych lalek, które nie potrafią nic na gospodarstwie robić, to żadna pomoc, tylko zawracanie gitary. Nie zgodziłam się. Powiedziałam, że to powinno być co najmniej 5 godzin, gdyż  nie są wydajne i nic nie potrafią robić takiego, co ja potrzebuję. Niechętnie przystały na to. Dałam im cokolwiek łatwego do roboty, aby cokolwiek robiły, a nie tylko na mnie żerowały.

Pomagały w ten sposób przez dwa dni po 5 godzin, a Ja im w zamian za to gotowałam posiłki 3 razy dziennie. Spały do 10 rano, więc późno zaczynały pomagać i w sumie kończyły także późno bo ok. 15.00, jadły posiłek i zanim nażarły się był już wieczór. Niewiele czasu na zwiedzanie okolicy. Tak więc gnieździły się cały czas w mojej sypialni. Gdy wychodziły w pole wycinać gałęzie - zadanie, jakie im powierzyłam - trwożliwie zabierały ze sobą torbę z dokumentami. Teraz wiem dlaczego - już wtedy musiały knuć przeciwko mnie i nie chciały, abym przypadkiem poznała ich dane osobowe i adresowe, które powinny były mi okazać po przyjeździe, a czego nie zrobiły. Co prawda, nie mam zwyczaju szperać moim gościom w ich torbach, ale to ich zachowanie zastanowiło mnie. Widać miały od początku nieczyste intencje i nie chciały, abym poznała ich dane adresowe w razie jakiegoś ich numeru i konieczności wytoczenia procesu. Teraz  mam z tym problem, gdyż oczerniają mnie i szykanują w Internecie, a Ja nie znając ich adresu nie mogę założyć im sprawy o ochronę dóbr osobistych.

Jak widać, wbrew zapewnieniom sprowadziły na mnie całą fatalną serię problemów i nieprzyjemności. Przez nie straciłam psa, mnóstwo nerwów, mam teraz przeciwko sobie proces na podstawie fałszywego oskarżenia. To wszystko za ich sprawą. Te kobiety są bez czci i honoru. Może dlatego, że nie są to prawdziwe kobiety, lecz odmieńce? Ale czego się spodziewać po wynaturzonych lesbijkach???

Mało tego, że te dwie sprowadziły na mnie całą serię nieszczęść - to jeszcze im nie wystarczy. Ich mściwość nie zna granic. Obecnie od miesięcy zajmują się szkalowaniem mojego dobrego imienia, szykanowaniem mnie w Internecie, pomawianiem mnie, rozsyłaniem oszczerczego spamu, nagabywaniem moich znajomych i namawianiem ich do składania donosów na mnie oraz nawoływaniem rozmaitych przypadkowych łachudr do składania donosów na mnie. Tyle mnie spotyka za to, że lekkomyślnie, tolerancyjnie i ufnie wpuściłam do domu dwie obłudne lesby.

Lesbijki były u mnie ponad rok temu, w sierpniu 2013r. Ten ich pobyt do tej pory odbija mi się ciężką czkawką. Teraz przez nie czeka mnie proces z oskarżenia policjantek, które mnie pobiły. Zastanawiam się, czy gdyby te dwie policjantki zabiły mnie lub pośrednio doprowadziły do śmierci przez  uduszenie lub udar mózgu, to czy też me zwłoki chory system organów ścigania i sądownictwa wlókł przed sąd za rzekome absurdalne pobicie policjantek?

Chore społeczeństwo. Chory system prawny. Umysłowo chore organy ścigania. Za konieczne przytrzymanie zwierzęcia na łańcuchu aby zwierzak nie pogryzł durnej turystki lub krzywdy szczeniakom nie zrobił straszą mandatami, a bezbronnych, niewinnych ludzi agresywnie  napadają i bezkarnie skuwają na 20 centymetrowym łańcuchu zwanym kajdankami :(((

To zabronione jest trzymanie na łańcuchu groźnego zwierzaka, który gryzie, a nie jest zabronione trzymanie na łańcuchu spokojnego człowieka? To kim jest człowiek dla tych oszołomów? Śmieciem???!!! Śmieciem gorszym od zwierzęcia??? Nie zasługującym na żadne prawa? Żadne poszanowanie nietykalności osobistej, szacunek i zachowanie godności osobistej?

Wlec kobietę po ziemi jak wór kartofli? Przewracać, szarpać, wykręcać ręce, bolesne barki (barki i kręgosłup mam kontuzjowane po wypadkach) i zastraszać? Tak wolno w tym kraju? Co za skurwysyn wymyślił takie bezprawie???!!! Dorwać chuja i pod ścianę go! :((( Niech wszyscy ci, którzy tworzą teraz kolejne pierdolnięte przepisy – niech się łaskawie pod nimi podpisują. Gdy nastanie pełna wolność, trzeba będzie ich znaleźć i odpłacić pięknym za nadobne!

Tak jak Żydzi znajdowali przez lata powojenne swoich oprawców i stawiali ich pod sąd i skazywali na dożywocie lub karę śmierci za zbrodnie i krzywdy im wyrządzone podczas II Wojny Światowej.

W Polsce za zbrodnie czasów PRLu nikt nie został osądzony ani skazany.
Mimo ewidentnych dowodów i licznych świadków, procesy toczą się latami i nie dochodzi do żadnych skazań. Ci, co mordowali lub kazali mordować – żyją sobie bezkarnie na wysokich emeryturach, a osoby, które dawniej nękali – zamordowani w więzieniach ubeckich lub na ulicach, a jeśli przeżyli to są teraz na głodowych rentach lub emeryturkach i z trudem wiążą koniec z końcem.

Nie ma sprawiedliwości ani uczciwej władzy w tym kraju. Polska zasługuje
na lepszych ludzi u sterów. Na porządnych, uczciwych, sprawiedliwych patriotów, dobrych i mądrych   gospodarzy. Wybierzcie takich następnym razem. Przestańcie głosować na komuchów i POpaprańców. Proszę.
Chcę żyć w bezpiecznym kraju, gdzie policja się na mnie nie rzuca, nie tłucze mnie, a jeśli to zrobi - nie uchodzi to jej bezkarnie.

niedziela, 27 października 2013

Kokonowanie

Wczoraj dzień dżdżysty i mglisty.

W sam raz do domowego coconingu :)

Jakby to słowo przerobić na język polski? Kokonowanie? ;)))

Pora na kokonowanie :D

Czyli papiery, ogarnianie chałupy, gotowanie obiadu :)

Generalnie – zaszywanie się w domowych pieleszach :D

czwartek, 24 października 2013

Kancelaria Indianki

W poniedziałek Indianka napisała:

“Kancelaria rusza pełną parą. Nie ma czasu na dbanie o gospodarstwo, trzeba wbić się w papiery i to tak konkretnie.”

Czyżby??? Już czwartek a Indianka jeszcze w papierach nic nie podziałała. Straszna psychiczna blokada? Brak czasu? Za dużo pracy?

Wszystkiego po trochu. Trzeba się ogarnąć i złapać tego papierowego byka rogi oraz mocno nim potrząsnąć :D Potrząsnąć i obalić. Na glebę!

Myśl dnia:

Kochani! Życie bez miłości jest do bani :D

niedziela, 20 października 2013

Przygotowania do wiosny

Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle :)

Pora napełnić ziemią doniczki tej cudownej, kreatywnej romantyczki :D

Wszak za niespełna rok – też będzie wiosna piękna i radosna :)

Trzeba przygotować doniczki do wczesnych siewów domowych, gdyż wiosna na Mazury późno przychodzi. W tym roku przyszła grubo po

terminie – utrudniając siewy pracowitej dziewczynie :)

Tym razem krety ułatwiły pracę Indiance. Wykopały kopce – śliczne, czyściutkie kupki żyznej ziemi torfiastej. Trzeba je zaprawić przerobionym obornikiem, wymieszać, a donice pełne ziemi – umieścić w piwnicy. Gdy będzie na to czas – Indianka te doniczki wyjmie by je obsiać warzywami, ziołami i kwiatami.

Wczoraj zebrała nasiona fioletowego kwiatka, który u niej kwitł tego lata.

Zebrała też kilka nasion nasturcji którą uwielbia :) Dzięki własnym zbiorom nasion w przyszłym roku będzie więcej kwiatów.

Doświadczenia z upraw doniczkowych tego lata też się przydadzą.

Już wiadomo, że aby donice nie przesychały za szybko muszą być wypełnione po brzegi ziemią i albo regularnie podlewane, albo umieszczone pod niebem. Te kwiaty co stały na strychu stajni miały przechlapane, bo donice szybko obsychały, a dostęp do nich był tylko z drabiny, więc nieczęsto były podlewane co odbiło się na ich kondycji.

W przyszłym roku donice muszą zawisnąć pod gołym niebem, albo być łatwo dostępne dla Indianki i jej konewki.

Dziś zaplanowany na obiad:

pieczony kurczaczek, a do niego przytulony pieczony ziemniaczek :D

sobota, 19 października 2013

Przymrozek

W nocy i nad ranem przymrozek. Pierwszy widoczny i utrzymujący się do rana szron. Tam gdzie Słońce ogrzewa trawę – tam już tylko rosa.

Tam gdzie cień – jeszcze utrzymuje się szron.

Indianka wczoraj kładąc się spać i dziś rano obudziwszy się – zastanawiała się od czego zacząć swój pracowity dzień. Chyba trzeba sobie jakąś tabliczkę sprawić, coby było gdzie zapisywać na prędko myśli i pomysły, aby potem to nie uciekało.

W związku z przymrozkami trzeba pośpieszyć się z wkopywaniem słupów póki ziemia nie zmarznięta. Ale są też inne pilne prace do zrobienia. Trzeba siano z wozu zwieźć pod dom taczką. Pościelić kurom w kurniku i królikom w ich boxie. Dokończyć przerabianie pastucha elektrycznego.

Podrążyć w papierach. Napisać kilka pism. Ogarnąć chałupę.

Wrzucić wreszcie te ciężkie kłody do szopy. Zwieźć kilka taczek drewna z pola.

Napalić w piecu i urządzić sobie dłuuugą, gorąca kąpiel.

Zrobić dobry obiad z ptaszyną w roli głównej.

Narwać pokrzyw dla drobiu.

Trochę dużo obowiązków jak na jeden dzień i jedną osobę. Przynajmniej część rzeczy powinno się udać zrobić. Nie będzie dzisiaj biegać w pośpiechu aby zdążyć ze wszystkim co sobie zaplanowała. Spokojnie, bez gwałtu – ile zrobi tyle zrobi. Nie można się tak ciągle zamęczać pracą. To niezdrowe. Praca ma sprawiać przyjemność.

Na śniadanie: naleśniki i yerba mate do popicia. Końcówka yerba mate, którą kupił Witek. Ma stawiać na nogi. Indianka nie zauważyła u siebie jakiegoś nadzwyczajnego ożywienia, ale czuje się dość dobrze.

Trochę jest połamana, bo nie za wygodnie się śpi na łóżku zawalonym książkami. Trzeba w końcu znaleźć im jakieś miejsce.

Kocięta i kotka na dwór wypuszczone, aby się wyszalały do woli. Zwłaszcza kocięta dokazują na całego galopując po domu i skacząc po kołdrze Indianki w nocy i nad ranem.

Kotka w nocy dzielnie łowiła szczury na strychu. Kocięta spały z Indianką pod kołdrą.

Dzisiaj naleśniki wyjątkowo dobre, chrupkie, smaczne. Usmażone z dodatkiem trzech jaj :) Wypasione naleśniki. Grube na pół centymetra, a gdzieniegdzie dochodzące do centymetrowej grubości :D

Trzeba kupić lampki solarne, świece, naftę do lampy naftowej, nową lampę naftową, zapałki, zapalniczki, baterie, latarki. Przygotować się do długiej zimy i odcięcia od cywilizacji.

Pora też pomyśleć o alternatywnych źródłach energii. Najwyższy czas.

Przydałoby się coś, co będzie napędzać komputer i komórki, drukarkę.

czwartek, 17 października 2013

Jesienny Zen

Lato skończyło się. Nastała jesień. Czas porządkowania siedliska, pastwisk, ogrodu, papierów i zaległych spraw. Pora na gromadzenie zapasów na zimę.
 
Indianka dziś dowiedziała się, że jej ulubiony Listonosz Pan Marek już nie będzie obsługiwał jej rewiru. Szkoda. Przyzwyczaiła się do niego. To najlepszy człowiek, jakiego spotkała na Mazurach. Bardzo dobry człowiek. Porządny, uczciwy, krystaliczny. Pomocny i życzliwy. Dobra dusza. Bliźniak – tak samo jak Indianka. Bliźnięta to bardzo dobrzy ludzie. Pan Marek to na pewno dobra istota. Wiele Indiance pomógł – w zakupach czy opłacaniu rachunków. Nigdy nie oszukał. Nigdy nie próbował naciągnąć czy oszukać. Chodzący ideał. Pomagał dyskretnie i bezinteresownie przez całe lata. Niech mu Bóg wynagrodzi za jego wielkie, dobre serce.
 
Dziś inny dobry człowiek mieszkający w okolicy po raz trzeci przywiózł Indiance zapasy z miasta. Cześć mu i chwała za to. Dostanie duuuużo zdrowego koziego mleczka. Dla siebie i swojej ślicznej żonki.
 
Wieczorem Indianka wkopała aż 6 słupków na granicy pastwiska.
Jak dobrze pójdzie, to jutro wkopie kolejne kilka. Tym samym będzie można odciąć się całkowicie od ziemi sąsiada. Rozciągnąć siatkę, druty, nabić żerdzie. To konieczne, bo Indianka ma trochę małych, sprytnych zwierząt, które wymagają solidnego ogrodzenia opartego na drewnianych słupach i gęstej siatce lub żerdziach. Plastikowe tyczki nie zatrzymają pędu rosnącego stada kóz i owiec. Póki co stadka są drobne, ale będą rosły, więc trzeba to towarzystwo zatrzymać na swojej ziemi solidnym ogrodzeniem.
 
Zapasy na zimę powoli zapełniają półki. Dziś przyjechało kilkadziesiąt kilo kaszy jęczmiennej dla suczki Saby na zimę. Dziś dostała do jedzenia gotowany ryż, marchewkę i jajo. Kociaki też dostały mleko i jaja surowe. Wczoraj jadły skórę kurczaka i kawałki surowego kurczaka.
 
Kury zaczęły się nieść wreszcie, więc będzie co jeść i czym się podzielić ze zwierzakami. Indianka dała kurom dwa wiadra koziego mleka do picia i widać pomogło na nieśność. Piły pasjami, do ostatniej kropli mleka. A potem się rozjajiły. Sypnęły szczodrze jajami. Jest cała trzydziesto jajowa wytłaczanka :D
 
Kotka dzielnie łowi myszy i szczury i regularnie pije mleko kozie i karmi kocięta swoim kocim mlekiem. Kocięta bardzo żwawe i rozrabiające są. Tak bardzo, że na dzień Indianka wystawia je na dwór, aby tam szalały, a nie po kołdrze i komputerze Indianki :D Ich dzikie galopy potrzebują więcej miejsca :) Na podwórku jest go mnóstwo.
 
Mleka dzisiaj starczyło dla Indianki. Zrobiła sobie dwie miseczki budyniu na dziś i jutro, oraz ciasto naleśnikowe na jutro rano do smażenia naleśników.
 
Indianka lubi wieczorem usiąść na gruszanej kłodzie i zadumać się wsłuchując się w ciemność i odgłosy nielicznych o tej porze roku ptaków.
Zen :) Jesienny Zen :)
 
 

wtorek, 15 października 2013

Groźne GMO

Alek Aniołowicz:
"Jest źle, bardzo źle. Przez ostatnie 25 lat, biotechnologiczni doktorzy Frankenstein wszczepiali obce DNA do spożywczych roślin. Powszechne niebezpieczeństwa tych technik zostały szeroko obnażone. Ludzie na całym świecie, w tym wielu naukowców i rolników stanowczo się temu sprzeciwia.

Wiele krajów zakazało upraw GMO lub wprowadziło ich etykietowanie. Teraz jednak wszystko się zmienia, sprawiając, że cała ta sytuacja stanie się jeszcze bardziej nieprzewidywalna. Nowe zagrożenie jest złowieszcze i co najmniej drastyczne.

Strona GM Watch donosi o najnowszej innowacji w GMO: nowych roślinach spożywczych, które wytwarzają dwuniciowe (ds) RNA.

Za co jest odpowiedzialne RNA? Może wyciszać geny, może również aktywować nieaktywny gen.

Jeśli wyobrazić sobie strukturę genów jako panel z żarówkami, to w trakcie ich życia niektóre się zapalają (aktywacja) a niektóre geny gasną (wyciszenie). Nowe, zmodyfikowane RNA może zmienić ten proces. Nikt jednak nie wie, na czym dokładnie polega ten proces. Nikt nie wie, ponieważ nie przeprowadzono żadnych badań bezpieczeństwa. Jeśli aktywujesz lub wyłączasz geny w nieprzewidywalny sposób, to funkcje roślin lub ludzkiego ciała mogą być losowo zmieniane. Geny, które wykonują swoje zadanie mogą nagle przestać działać. Inne geny, które były wcześniej uśpione mogą wpływać na działania i wykonywanie zadań, które nie powinny być wykonywane.

[...] Jak podaje GM Watch, australijska firma, CSIRO, zaprojektowała nasiona pszenicy i jęczmienia, które usypiają geny "by zmienić rodzaj skrobi wytwarzanej przez rośliny." Opracowywane są również nowej generacji biopestycydy, działające przeciwko owadom. W tym przypadku, modyfikowane RNA może być wstrzykiwane do roślin lub nawet rozpylane. Kiedy specyficzny gen owada zostaje wyciszony owad umiera.
GM Watch stwierdza, że istnieje wiele opublikowanych dowodów na to, że modyfikowane RNA może migrować z roślin do ciał ludzi, którzy będą je spożywali. RNA może przetrwać w produkcie nawet po gotowaniu, przechodząc proces trawienia i likwidacji w krwiobiegu.

RNA potrafi zmieniać ekspresje genów (aktywacja / wyciszenie) u myszy.

Inspektorzy bezpieczeństwa żywności w kilku krajach podpisali dokumentacje pozwalającą na wprowadzenie tej nowej technologii, zakładając, że jest bezpieczna.

To będzie jednoręki bandyta, lub ruletka, używając metafory. Kto wie jakie skutki przyniesie modyfikowane RNA dla ludzkości.

Opisana powyżej technologia jest obecnie bardzo dynamicznie opracowywana dla rozwiązań militarnych. Epigenetyka, bo o niej mowa w kontekście nowych, modyfikowanych organizmów pozwala na dynamiczne (na życzenie) przełączanie genów. Technologia ta pozwala na raptowną modyfikację organizmów żywych. Opracowywane są również obecnie leki na choroby psychiczne wykorzystujące tą technologię (można jednym słowem wywołać lub zatrzymać choroby psychiczne). Jednym słowem jest to potężne zagrożenie dla ludzi i środowiska.

Obecnie modyfikowane genetycznie rośliny wpływają negatywnie na zdrowie ze względu na wytwarzany przez nie pestycyd lub pestycyd, który wchłonęły po opryskach. Obecnie opracowywane rośliny i pestycydy pozwolą na dosłowną mutację organizmów żywych z którymi się zetkną.

"Tajny wirus" ukryty w GMO.

Pojawił się właśnie kolejny powód dla którego powinno się unikać niszczących zdrowie genetycznie zmodyfikowanych organizmów i może to być jeden z najbardziej niepokojących.

Wiemy, że konsumpcja GMO jest związana z szeregiem poważnych schorzeń, ale do tej pory z jednej rzeczy nie zdawaliśmy sobie sprawy, a mianowicie, że w zmodyfikowanych uprawach ukryty jest gen wirusa.

Przez lata, GMO zbyło świadomie i nieświadomie konsumowane na całym świecie, przy twierdzeniach Monsanto i rządu Stanów Zjednoczonych, że zmienione genetycznie rośliny są całkowicie bezpieczne, pomimo bardzo ograniczonych (lub w niektórych przypadkach żadnych) wstępnych badaniach i naukowcach ostrzegających przed zagrożeniami. Jednym z takich niebezpieczeństw, o którym się nie mówiło zostało ujawnione w niedawnym sprawozdaniu grupy nadzorującej bezpieczeństwo żywności znanej jako Europejski Urząd Bezpieczeństwa Żywności (EFSA).

Kolejny brudny sekret Monsanto.
W sprawozdaniu EFSA, które można przeczytać w sieci, można dowiedzieć się, iż naukowcy odkryli nieznany wcześniej wirusowy gen, który jest znany jako "Gen VI". To co jest niepokojące to nie tylko fakt, iż ten obcy gen znaleziono w najważniejszych uprawach GMO, około 63% ze wszystkich dopuszczonych do użytku GMO (54 z 86, aby być dokładnym), ale fakt iż może on zakłócić biologiczne funkcje żywych organizmów. W popularnych uprawach GMO, takich jak soja Roundup-Ready, NK603 i kukurydza MON810 stwierdzono obecność genu, który wywołuje fizyczne mutacje. Kukurydza NK603 również została powiązana z rozwojem masywnych nowotworów u szczurów.

Według Independent Science News, "Gen VI" hamuje również wyciszenie RNA. Jak być może wiesz, wyciszanie RNA zostało wskazane jako istotne dla prawidłowego funkcjonowania ekspresji genów. Być może bardziej miejscowo, jest to mechanizm obronny przed wirusami w roślinach i zwierzętach, jednak wiele wirusów rozwinęło geny wyłączające ten proces obronny. Independent Science News podaje, że "Gen VI" jest jednym z takich genów.

7 lutego 2013, odbyła się w Londynie przed Ambasadą RP pikieta, której celem było wyrażenie solidarności z protestującymi przeciwko GMO w Polsce rolnikami i poparcie ich postulatów. Rolnicy protestują m.in. przeciwko planom rządu RP wysprzedania polskiej ziemi rolnej ponadnarodowym korporacjom w celu uprawy na tej ziemi GMO (Genetycznie Modyfikowane Organizmy). Wchodzą tu w grę kapitały: holenderski, angielski, niemiecki i duński. Rząd polski, który zapewnia, że z dniem 28 stycznia 2013 r. zakazał upraw genetycznie modyfikowanych na ziemiach polskich, zezwala jednak na handel nasionami GM zgodnie z dyrektywą Unii Europejskiej, zalecającą uprawę GMO w ''specjalnie wyznaczonych strefach''. Na mocy tej klauzuli ziemia sprzedawana korporacjom może być użyta do uprawy roślin GM w Polsce.

Ogólnie rzecz biorąc, istnieje pewien stopień wiedzy nt Genu VI. To co wiemy, opierając się na informacjach z raportu, to że gen:
• Pomaga montować cząstki wirusa
• Hamuje naturalną ochronę systemu komórkowego
• Wytwarza białka, które są potencjalnie problematyczne
• Sprawia, że rośliny są wrażliwe na patogeny bakteryjne
z których wszystkie są bardzo istotnymi skutkami, które powinny być dogłębnie zbadane przez niezależny zespół naukowców po wycofaniu produktów GMO z rynku w oczekiwaniu na dalsze badania na temat całego szeregu chorób związanych ze skażeniem. A to nawet nie obejmuje świadomości co do skutków jakie mogą być udziałem tego skażenia.

[...] Ponieważ coraz więcej brudnych tajemnic GMO zostaje obnażonych, daje to kolejny powód i więcej poparcia dla idei usunięcia GMO w całości od dostaw żywności."

poniedziałek, 14 października 2013

Korytarz pastuchowy

Indianka zbadała mokradła celem sprawdzenia, czy da rady tam tyczki ustawić. Da rady, ale nie zdadzą egzaminu jako nośnik prądu w tym miejscu, bo jest za dużo gęstej i wysokiej trawy mokradłowej, którą trzeba wykosić.
 
Zatem póki co, trzeba jednak inaczej pastuch ustawić w formie korytarza rozciągniętego na trzech drzewach i słupku pastwiskowym jako stabilizatorach.  Pomiędzy nimi ustawić tyczki. Zatem pora wkręcić izolatory i przeciągnąć przez nie drut. Drut z odzysku, z innego odcinka pastwiska, gdzie chwilowo nie jest potrzebny. Trzeba ściągać drut z innych miejsc, bo za mało jego na szpuli. Przydałaby się nowa szpula grubszego drutu. Jest mocniejszy i chyba widzialny dla koni.
 
Pozbierała szkła z okolic inspektu. Na podwórku już właściwie nie ma nic do sprzątania, z wyjątkiem drewna. Można by jeszcze duże kamienie ułożyć wzdłuż ogrodzenia wolierowego.
 
Zaczęła ustawiać pastuch pod nowy wybieg dla koni. Jutro dokończy. Trzeba będzie go podłączyć do nowego akumulatora.
 
Saba oswoiła się z widokiem kociąt, ale póki co Indianka nie zostawiaa ich sam na sam.

środa, 9 października 2013

Ogarniamy tipi :)

Indianka i jej siostra Bliźniaczka ogarniają chałupkę.

Umyła półki i przeszeregowała zapasy na zimę. Na razie ma niewiele, ale ma być więcej. Kupiła 30kg mąki na chleb. 20kg cukru. 3 kurczaki.

Bliźniaczka pocięła pasek na 4 obroże dla kóz i je opaliła. Tzn. opaliła końcówki, by się nie strzępiły. Powiesiła na kołku, gdzie będą czekać na planowaną łapankę kóz.

Dzisiaj miała porządne śniadanie, a wczoraj porządną kolację. Był kurczaczek pieczony z ziemniakami :) Nareszcie mięsko.

No, podwórko i przeddomie ogarnięte. Siedlisko ogarnięte. Kamienie, cegły, inspekty – sprzątnięte. Cegły ułożone w zgrabny chodniczek. Podwórko wygląda schludnie.

W łazience znalazła na wannie zapomniane przez Witka mydło. Rozpakowane i napoczęte. Zapomniał zabrać.

Już zmierzcha. Pora coś zjeść. Może potrawka z kurczaka, ryżu i cukini lub papryki?

Indianka poznała wczoraj fajnych ludzi i myśli o nich.

wtorek, 8 października 2013

Współużytkowanie

Obszerne, pięknie ukształtowane, pagórkowate, zielone łąki i pastwiska.
Lekki wóz konny co zwożenia siana z pola.
Przepięknie umaszczone klacze szlachetnej półkrwi (małopolskie).


Rancho znajduje się na Mazurach Garbatych.

Udostępnię do jazdy konnej w teren oraz do jazd zaprzęgami dwie przepięknie malowane, zdrowe, wypasione, szczęśliwe, spokojne, zdolne i gotowe do pracy klacze szlachetnej półkrwi (małopolskie) własnej hodowli.
Wraz z klaczami udostępnię 11 hektarów malowniczego terenu własnego o atrakcyjnej rzeźbie – pełnego naturalnych przeszkód typu: strumyki, oczka wodne, zagajniki. Możliwość rozbicia namiotu.

W okolicy wiele urokliwych tras rajdowych szlakami jezior i lasów mazurskich. W pobliżu Puszcza Borecka. Samo Rancho znajduje się w miejscu ustronnym, z dala od ruchliwych tras, pośród łąk i pastwisk innych rolników. Można tu spokojnie ćwiczyć jazdę konną w tym skoki oraz wyciszyć się na łonie przepięknej i niezwykle bogatej tutaj natury.

W zamian za współużytkowanie oczekuję ułożenia obu klaczy do jazdy pod siodłem i nauczenie mnie jazdy konnej oraz towarzyszenie mi podczas jazd w teren bliższy i dalszy. Bardzo mile widziana umiejętność przyuczenia koni do jazdy w zaprzęgu, jak także umiejętność strugania kopyt.

Serdecznie zapraszam do współpracy prawdziwych pasjonatów jazdy konnej i koni,
Izabella, Tel. 607507811, RanchoRomantica(@)vp.pl
(usunąć nawiasy z emaila lub pisać na priv)

Po lewej śmiała Dakota, pośrodku mądra Indiana.

poniedziałek, 7 października 2013

Sucho

Pogoda w sam raz, aby wywieźć obornik ze stajni i poukładać w środku obeschnięte drewno.

Papierów cały stos przed Indianką się piętrzy. Do tego też koniecznie trzeba zajrzeć DZIŚ.

Dziś na obiadek: frytki :) Smaczniejsze są niż ostatnio, bo usmażone w oleju czosnkowym. Nadaje on frytkom taki fajny posmaczek. Na wierzch Indianka sypnęła kopru włoskiego. Ma ciekawy, wyrazisty smak. Prosta potrawa, a cieszy :)

Trzeba się przymierzyć do tych luksferów póki mrozu nie ma. Przygotować sobie narzędzia i zabrać się do roboty. Najgorzej zacząć. Potem już pójdzie z górki :)

Kury gdakają w kurniku. Powinny być dziś co najmniej dwa jaja.

Trzeba im pokrzywy narwać, aby się lepiej niosły.

niedziela, 6 października 2013

KACZE JAJO

Dzisiejszy obiadek to gotowane młode ziemniaki polane gęstym jogurtem kozim, posypane duszonymi warzywami z patelni (siekana cukinia, marchew, czosnek, przyprawy), polane sosem warzywnym z patelni, a na wierzch sadzone kacze jajo :)))

Dziś niedziela była. Indianka skróciła sobie dzień pracy, aby uszykować porządny obiad.

Rano nakarmiła i napoiła zwierzęta, wydoiła kozy, a po południu łatała pastuch dokładając dodatkowy drut. Konie jej przyjaźnie towarzyszyły. Dakota przyszła po całusa. Kicia pojawiła się, by siąść na kolanach Indianki i dać się wygłaskać. Kocięta dziś były na dworze. Bawiły się pod domem, pod czujnym okiem suczki Saby.

Indianka potem zabrała się za gotowanie obiadu. Zabrakło czasu i sił na papiery. Trzeba to szybko od jutro rana nadrabiać.

Przygotowania do zimy

Przed zimą Indianka stara się zaopatrzyć w zapasy na zimę, by potem było co jeść. Kupiła 50kg ziemniaków dla siebie oraz w sumie 750 kg pszenicy dla kur. Powinno starczyć na całą zimę, lub co najmniej jej większość. Przydałoby się jeszcze więcej ziemniaków kupić, bo ma być ktoś do pomocy przy koniach i Indianka ma go karmić na swój koszt. Ziemniaki to podstawa. To baza do tworzenia obiadów.

Znalazł się chętny do przyuczenia koni do wozu i pomocy do ściągnięcia dłużycy z pola. Byłoby dobrze, aby ta współpraca doszła do skutku, bo Indianka sama sobie z tym nie poradzi. Chłopak brzmi fajnie, sensownie i pracowicie. Ma bogatą osobowość i wiele ciekawych zainteresowań zbieżnych z zainteresowaniami Indianki. Mają wiele identycznych pasji i upodobań. Temperamenty  też podobne. To może być bardzo owocna i udana współpraca.

Konie mają być przyuczone do pracy w polu i zaprzęgu. Drewno pocięte i ściągnięte z pola. Luksfery wstawione do stajni w otwory okienne.

Komin przeczyszczony i udrożniony. Dach załatany. Dachówki poprawione. Drzwi do stajen załatane lub zrobione nowe (o ile Indianka zdobędzie materiał na te drzwi).

Dzisiaj boli ją kręgosłupek. Nadźwigała się biedna dzidzia :(

Porządkowała podwórko i pastwisko dla koni. Zbierała ciężkie kłody i kamienie, które tam się ujawniły. Poprawiła pastuch ogrodzenia. Rozbudowała ździebko. Dodała nowy drut na wysokości owiec. Konie pastuch respektują. Owce i kozy uczą się. Kozy już wiedzą, że drucik jest be, ale potrzeba gęściej drutów i więcej czasu, aby go w pełni szanowały.

Owce maleńkie są. Jak kuleczki się przetaczają pod pastuchem. Mają grube futra. Docelowo trzeba będzie się zaopatrzyć w siatkę lub gęste, żerdziowe ogrodzenie.

piątek, 4 października 2013

Przeciwnoości losu

Całe mnóstwo przeciwności losu, ale Indianka da radę, bo jest dzielna.
Czeka ją bardzo intensywny umysłowo weekend.
Już się zaczął. Mnóstwo móżdżenia a z doskoku trzeba obsłużyć zwierzęta.
 
Śmieciara była. Zabrała śmieci. Good. Jeszcze coś się tu wyskrobie dla nich na następny raz.
 
Już południe, ale Indianka nie miała czasu jeść. Trzeba coś zjeść i się dotlenić, aby dobrze się myślało.
 
 W nocy już był przymrozek. W domu zimno, trzeba palić, ale komin niedrożny.  Nie ma czasu się tym zająć.
Musi działać papierowo.

It doesn't matter

I co z tego? I co z tego??? It doesn’t matter! IT DOESN’T MATTER!

Pora zadbać o swój komfort i swoje potrzeby. Mniej poświęcenia dla gospodarstwa i zwierząt – więcej dla siebie. Mniej poświęcania uwagi innym – więcej sobie.

Indianka ogarnęła dzisiaj ździebko podwórko oraz uszczelniła ogrodzenie pastwiska.

Pora już zacząć palić, bo zrobiło się zimno.

Wypadałoby zadbać też o swoje drobne przyjemności i przyłożyć się do gotowania. Co prawda nie zawsze się chce poświęcać na to czas, ale warto.

Jeśli nie codziennie – to chociaż parę razy w tygodniu warto się uraczyć królewskim obiadem :) Właściwie Indianka powinna sobie codziennie gotować pyszny obiad. Należy jej się. Nie ma co odkładać życia i jego drobnych przyjemności na potem. To “potem” może nigdy nie nadejść. Zawsze jest dużo pracy. Zawsze jest coś pilnego do zrobienia. Trzeba ździebko wyluzować.

Dzisiaj obiad był skromny, ale smaczny: zupa cukiniowo-paprykowa.

Na kolację sos koziatella z ryżem. Też fajny. Śniadanie także było pożywne.

środa, 2 października 2013

Zapasy na zimę

No, kozy wydojone, kocięta napojone, pastwisko ogarnięte, dwie sprawy urzędowe ruszone, jeden kozi biznes ruszony, obiadek ugotowany.

Pora sfinalizować zbożowy biznes.

***

Indianka kupiła pół tony pszenicy dla kur i królików. Przydałby się jeszcze owies i ziemniaki na zimę. Ziemniaki dla siebie i ewentualnego zimorodka oraz owies dla koni, kóz i owiec, a także królików i ocalałej kaczki oraz kupionego jej kaczora. Trzeba robić zapasy póki jest dojazd do gospodarstwa, bo potem będzie krucho. Gmina prędzej wyśle inspektorów weterynarii niż odśnieży drogę, aby Indianka mogła paszę dowieźć jak zabraknie. Trzeba teraz zgromadzić ile się da. Siana na strychu trochę jest. Trawy na polu mnóstwo. Póki sezon zwierzaki mają co jeść.

W przyszłym roku trzeba się będzie zaopatrzyć w mega wykaszarę i ciąć trawę od wiosny całe lato. Suszyć i zbierać na bieżąco, zwozić wozem konnym na siedlisko. Trzeba będzie dorwać kogoś, kto wreszcie przyuczy konie do wozu. Ewentualnie poszperać na youtube i spróbować to zrobić samej wg filmów instruktażowych.

poniedziałek, 30 września 2013

Podejmę dobrze płatną pracę za granicą.


Pora na radykalne ruchy. Nikt mi nie daje w Polsce szansy. Spierdalam stąd!

Podejmę dobrze płatną pracę za granicą.
tel. 607507811, oferty na: RanchoRomantica@vp.pl 

Umiejętności:
  • Doskonała znajomość języka angielskiego i polskiego
  • Biegła obsługa komputera i programów graficznych,
  • Doświadczenie w hodowli koni, krów, kóz, owiec, drobiu.
  • Umiejętność gotowania, pieczenia, wyrabiania serów, jogurtów.
  • Zdolności plastyczne, umiejętność szycia, fotografia artystyczna.
  • Obsługa wszystkich urządzeń biurowych (kopiarka, drukarka, skaner, kamera, mikrofon, aparaty cyfrowe)
  • prawo jazdy

Doświadczenie:
  • w projektowaniu, modelowaniu oraz szyciu kompletnych sztuk odzieży damskiej i męskiej
  • jako stewardesa na międzynarodowych statkach sejsmicznych (w tym praca w kuchni, w mesie, sprzątanie kabin oraz publicznych pomieszczeń statku, pranie, prasowanie)
  • w handlu w tym w sprzedaży bezpośredniej 
  • jako nauczycielka i lektor języka angielskiego w nauczaniu wszystkich poziomów języka angielskiego i wszystkich grup wiekowych od 7 roku życia do 69 roku życia.
  • jako protokolantka i sekretarka sądowa
  • jako asystentka prezesa w firmie crewingowej przy rekrutacji oficerów na statki zachodnie
  • jako samodzielny hodowca koni, kóz, krów, owiec, drobiu.
Przymioty osobiste:
Inteligentna, bystra, wszechstronna, kreatywna, zdolna, pracowita, staranna, dokładna, rzetelna, uczciwa, łatwo adaptowalna, szybkoucząca się. Naturalny talent do języków obcych. Umiłowanie przyrody ze szczególnym uwzględnieniem zwierząt gospodarskich.

Preferencje:
Mogę samodzielnie poprowadzić pensjonat dla ludzi i koni.
Mogę pracować na dowolnym gospodarstwie hodowlanym lub rolnym czy ogrodniczym.
Najchętniej zatrudniłabym się w ośrodku konnym z możliwością doskonalenia umiejętności jeździeckich i ujeżdżania koni oraz ich przyuczania do zaprzęgów.

Cele:
Spłata długów, remont kapitalny domu, stajni, doinwestowanie i pełne zagospodarowanie gospodarstwa.

Zainteresowania: 
Hodowla koni i wykorzystanie użytkowe koni, zdrowa żywność, zielarstwo, historia Polski i świata, animalistyka, życie w harmonii z naturą, dobra, polska tradycja w tym tradycje kulinarne.

Dom i stajnia do wynajęcia

Dom i stajnia na Mazurach Garbatych do wynajęcia na 2 - 3 lata w malowniczym rejonie Mazur Garbatych o ciekawej rzeźbie terenu, bogatej bioróżnorodności, doskonałych dzikich szlakach konnych, 3000zł miesięcznie netto (do negocjacji), tel. 607507811, oferty na: RanchoRomantica@vp.pl

niedziela, 29 września 2013

Urodziny Wiktora

Na piątek Indianka przygotowała dla Wici tort. Robiła go w nocy do 2.oo czy 3.oo. Tort się udał. Gotowy postawiła na stole. Wbiła świeczki i poszła spać.

Rano Wicia wstał i miał miłą niespodziankę. Widział tort, ale poszedł na spacer. Wybrał się do Akademii Bosej Stopy, do której ostatecznie nie dotarł. Wychodząc na spacer – wpuścił niszczycielską kotkę do kuchni. Kicia Miriam dobrała się do torta.
Kotka Miriam pierwsza spróbowała torta :))).
Trzeba było tort obkrawać i na nowo ustawiać świeczki, które nie wszystkie dały się ustawić. Wieczorem, gdy wrócił Wiktor – Indianka odpaliła świeczki, a solenizant zdmuchnął. Odśpiewała mu “Happy birthday” i zjedli po kilka kawałków torta.

Próba ratowania torta wymagała ostrych cięć chirurgicznych :)
Indianka odpaliła torta. Wicia zdmuchnął wszystkie świeczki za jednym tchem :)
Przekrój torta.
Porcje torta.

Wiktor i kocięta :)
Wiktor i konie.

Wieczorem Wicia wyciągnął swoją grę planszową pt. “Rancho”. Zagrali. Indianka za pierwszym razem wygrała. Wygrała konia, krowę, owcę i królika :) Jednak realne doświadczenie się przydaje nawet w grach planszowych :) Zagrali w sumie 6 partii. Skończyło się na remisie 3:3. Indiankę gra wciągnęła :) Obudziła się w niej żyłka hazardzisty :D

Przy okazji Indianka dowiedziała się o istnieniu zabawnej gry pt. “Kolejka” :D gdzie wylosowanie żetonu pt. “Pan tu nie stał” powoduje bolesną utratę miejsca w kolejce :D. Gra wydana przez IPN. Nawiązuje do starych, socjalistycznych czasów w Polsce, gdzie w kolejkach przed sklepami rozmaitymi toczyła się zawzięta walka o dobra wszelakie.
Następnego dnia Wicia udał się z kociętami, które na nim zamieszkały, na łąkę by pokazać koniom maluchy.

Jutro niestety już wyjeżdża, by w Warszawie odwiedzić gurudwarę.
Wicia podarował dla indiańskiej ekowioski piękny monitor :)
Przyda się, bo Indianka miewa tu gości, którzy chcieliby korzystać z komputera, a Indianka indiańskiego nie chce użyczać, bo to jej osobisty komputer. Indianka ma dodatkowo dwa zepsute, które da się naprawić – kwestia wymiany niektórych części i wtedy ten monitorek by się bardzo przydał do jednego z nich. W jednym z komputerów wysiadł wentylator, a w drugim nie pamięta już co. Może procesor?

Wiktor to informatyk. Indianka to rolnik. Podczas pobytu Wici – Indianka pozwoliła gościowi pobawić się jej taczką. W zamian Wicia dał do zabawy Indiance swój tablet. Indiance spodobał się tablet :) Fajna zabawka :) Indianka lubi zaawansowane technologie tak samo bardzo jak naturę :) Wiciowi taczka i zabawa z nią też się spodobała :)

Zażył nieco ruchu i ćwiczeń okołotaczkowych. Po wysiłku spał jak kamień :)

czwartek, 26 września 2013

Przybył Wiktor

Wczoraj Wicia przybył z odległego Wrocławia – ex wolontariusz Indianki, który tutaj stacjonował przez 3 miesiące 3 lata temu. Tym razem zjawił się jako gość / CouchSurfer :) Ma parę dni wolnego i wyrwał się na Mazury. Ze wsi podwiozły go najlepsze sąsiadki Indianki. Indianka dziękuję za pozdrowienia i także pozdrawia Anię i Helenę :)

Powitanie Wici :) Nawet koniki go przywitały przyjaźnie :)
Wczoraj Indianka ugotowała Wici spaghetti z grzybami shitake własnej hodowli, liśćmi selera z własnej uprawy doniczkowej oraz z sosem pomidorowym. Potrawa smakowała gościowi, zwłaszcza grzyby shitake.

Grzyby shitake i liście selera. Składniki wczorajszej potrawy powitalnej :)
Dziś CouchSurfer odbył warsztaty permakulturalne ;))). Podziałał w stajni, gdzie szykuje miejsce na opał. Wywiózł trochę obornika i rozścielił go za domem, gdzie na wiosnę Indianka założy przydomowy warzywnik, aby koty mogły mordować gryzonie do woli. Gryzonie zżerające warzywa :)

Na śniadanie były wypasione naleśniki z dżemem, a na obiad gęsta i pożywna zupa jarzynowa z marchwią, selerem, ziemniaczkami i przyprawami oraz dodatkiem mleka koziego na zasmażce.

Kozie mleko. Samo zdrowie! Każdy chłop ci to powie :)))
W międzyczasie pomiędzy szykowaniem posiłków Indianka jeszcze dała radę wydoić kozy oraz rozbudować pastuch nowego wybiegu dla koni, niestety zabrakło czasu na jego dokończenie i włączenie. Ale jutro już będzie włączony.

Na kolację Indianka upiekła wielkie ciasto urodzinowe dla Wici oraz zrobiła budyń. Wicia jednak dzisiaj wcześniej padł zażywszy ruchu oraz świeżego powietrza i śpi jak kamień nie reagując na wezwania do pożarcia budyniu :)
Wielkie ciasto drożdżowe jeszcze stygnie i dochodzi do pełnej dojrzałości. Dzisiaj wieczorem lub jutro rano będzie dmuchał świeczki na swym torcie :)

Natomiast jutro Wicia się wybiera odwiedzić ludzi bez butów ;)))

wtorek, 24 września 2013

Nowa kwatera

Indianka dzisiaj pracuje nad nową kwaterą. Już rozstawiła słupki, rozciągnęła sznurki i taśmy, na drewnianych słupkach rozciągnęła po dwa druty, także na plastikowych słupkach jeden drut. Trzeba jeszcze kawał drutu dosztukować i wtedy będzie można puścić mocny prąd i konie zaprosić na nową kwaterę. Tutaj jeszcze dużo gęstej i wysokiej trawy do wyskubania. Koniki się ucieszą :)


Dakota na pierwszym planie. 
Z tyłu nowo rozstawiony wybieg dla koni.
Niebawem tam zostaną wpuszczone.
Indianie i Dakocie masaż szczotą sprawił wielką przyjemność.
Pozostałe panienki jeszcze nie zaznały szczoty, bo się rozpadało i Indianka ewakuowała się z łąki.

Indiana i jej źrebię. Delikatnie przepłukane deszczykiem :)
Uodparniają się na zmienne warunki atmosferyczne i jednocześnie piorą swe futerka :)
Konie oczywiście zostają na łące, choć mają zadaszoną wiatę. Ich wybór. Trawa najbardziej im smakuje właśnie w deszczu, a same zmienne warunki atmosferyczne wspomagają ich odporność. Dzięki temu nie są nadmiernie wydelikacone, jak te konie ze szkółek jeździeckich, a zwłaszcza konie hodowane do sportu, z którymi się obchodzą jak z jajkiem, a nie jak z silnym, dynamicznym zwierzęciem, które potrzebuje kontaktu z naturą, aby się prawidłowo rozwijać i po prostu być szczęśliwą istotą, gdyż wszystkie ssaki na ziemi kochają Słońce, ruch, świeże powietrze i tylko w takich naturalnych warunkach jest im najlepiej.

Gruby, chrupki naleśnik na kozim mleku.
Naleśnik posmarowany dżemem śliwkowym z dodatkiem czarnego bzu. Pycha! :)

Rano na śniadanie Indianka przyrządziła sobie naleśniki z dżemem.
Tym razem dżem na gorąco. Zainspirował ją jeden z Anglików, który był tutaj rok temu. On lubił naleśniki z dżemem na gorąco :) Dobry pomysł.

Aby sobie zaoszczędzić mycia dwóch patelń po przygotowaniu śniadania, Indianka nałożyła warstwę dżemu na smażący się naleśnik i dzięki temu sam dżem również się podgrzał. Naleśnik z tak przygotowanym dżemem był wyjątkowo smaczny.

Indianka narwała trawy dla królików i pokrzyw dla drobiu, ale rozpadało się rzęsiście, więc schroniła się do domu. Do ukończenia nowej kwatery dla koni niewiele brakuje. Dosyć długi kawałek drutu co prawda, ale Indianka zdejmie go z innego odcinka, gdzie nie będzie potrzebny. Może starczy na ten nowy odcinek tego wielkiego wybiegu, który jest już prawie gotowy do użytku.

Gdy przestanie tak rzęsiście lać, Indianka pójdzie po swoje grzybki shitake, które wyhodowała. Będzie królewski obiad na grzybach, jajach, z młodymi ziemniaczkami i z natką pietruszki oraz gęstą kozią śmietaną.


Grzyby shitake. Nie tylko smakują, ale i leczą.
Kury o dziwo dzisiaj dały 5 jaj. Trzeba je intensywniej karmić, powinny się rozjajić. Tymczasem zboże się skończyło i trzeba kupić nowe kurom.

Kociaki rozwijają się prawidłowo. Bawią się i szaleją na całego, a ich ulubionym miejscem zabaw jest gabinet Indianki :)

Kicia monitorowa oczywiście spoczywa na monitorze :D

niedziela, 22 września 2013

Niedzielna strawa

Kozi budyń czyli budyń na kozim mleku od tych tam kóz w tle :)))
Dziś na śniadanie: jajecznica ze szczypiorkiem i chlebem.
(jajka od własnych kur, szczypiorek swój, chleb swojski w domu pieczony). 
Na lunch: spaghetti z grzybami i sosem pomidorowym.
Na obiad: naleśniki z dżemem.
(naleśniki na kozim mleku, dżem własnego wyrobu)
Na kolację: budyń kakaowy na kozim mleku.

Indianka marzy o tym, by kiedyś mieć wszystkie składniki spożywcze ze swojego gospodarstwa. Póki co nadal musi sporo kupować np. mąkę, cukier, a nawet mięso, bo jeszcze swojego nie ma. Byłoby, gdyby nie lisiura. No, ale zamówiła cielęcinę i wieprzowinę oraz jagnięcinę od innych chłopów. Oczywiście bez kosztownych pośredników i absurdalnych, całkowicie zbędnych badań. W końcu mięso od gospodarza polskiego to najzdrowsza żywność testowana na samych gospodarzach i ich rodzinach, a nie śmiercionośna broń biologiczna jak próbują to wmawiać urzędnicy, którzy pragną nadać sens istnieniu szeregu zbędnych instytucji.

My chłopi nie potrzebujemy tych instytucji aby jeść. Tak jak nie potrzebowali tych instytucji nasi przodkowie. 

Każdy ma prawo jeść to co chce jeść i żadne państwo, żaden totalitarny system wybujałej kontroli i nadzoru nie ma prawa się do tego mieszać. Każdy jest dorosły i je to co chce i co lubi jeść, ze źródeł, które mu odpowiadają.

Klaczka Dankana zmienia sierść z gniadej na ciemnogniadą lub skarogniadą.

Dankana ur. 25 MARCA 2013


Gdy nie padało – Indianka poszła ustawiać nowy sektor wypasu dla koni.
Rozstawiła tyczki do pastucha elektrycznego i rozciągnęła sznurki elektryczne oraz taśmy zagarniając spory kawał łąki. Jutro tam dołoży drut i puści mega mocny prąd, aby konie utrzymać w ryzach.

Póki co, ślicznotki pasą się grzecznie razem na wschodnim stoku. Zgodnie z owieczkami i kozami.

W kreatywnym umyśle Indianki zakiełkowały dziś nowe pomysły. Musi je przemyśleć. Przeanalizować różne swoje spostrzeżenia i doświadczenia i wybrać opcję najbardziej optymalną, a zarazem ekscytującą dla Indianki.

Ślicznotki grzecznie się pasą na swoim padoku.
Wczoraj był znajomy kosiarza i pomógł ciąć drzewo. Indianka nie wierzyła, że przyjedzie, ale jednak przyjechał. Widać kosiarz ma jednak sumienie i próbuje naprawić to, co zepsuł. Chwała mu za to, że się stara.

Kocięta rosną i rozrabiają w gabinecie Indianki. Kicia monitorowa śpi na monitorze. Głowa zwisa jej na ekran tworząc swoistą ozdobę :)))
.
http://youtu.be/DVg2EJvvlF8

środa, 18 września 2013

WNIOSEK O zrobienie porządku z plagą lisów w Gminie Kowale Oleckie


Zgodnie z zasadą swoich dobrych znajomych “Jedno pismo dziennie” – Indianka na gorąco napisała pismo do UG – spowodowane kolejnym atakiem lisów na jej inwentarz:

Wczoraj znów kolejny lis dostał się do moich budynków gospodarczych i wyniósł dwa cenne króliki belgijskie wartości 150zł jedna sztuka, w tym zakoconą samicę. Ponadto w biały dzień porwał z podwórka ostatniego ocalałego gąsiora
:(((.
W związku z tym domagam się przedsięwzięcia przez Urząd Gminy odpowiednich kroków mających na celu zredukowanie nadmiernej populacji drapieżników w naszej Gminie.

Chodzi oczywiście o lisy. Ponadto pragnę wskazać, że od lat gnieżdżące się pod moim gospodarstwem dziki plądrują moje pola niszcząc uprawy i uniemożliwiając koszenie trawy na siano. W zeszłym roku na jesieni dziki rozlegle poryły moje pola, zniszczyły świeżo kupione sadzonki drzew oraz truskawek. Wykopały i zjadły posadzony przeze mnie topinambur. Fakt ten zgłosiłam w Kole Łowieckim, ale Koło nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za szkody poczynione przez dziki na moich ziemiach.
Tegoroczny bardzo wysoki koszt koszenia wynikał głównie z faktu, że pole po zryciu przez dziki jest w wielu miejscach bardzo nierówne i kosiarka musiała bardzo wolno jechać, by wykosić tutaj trawę, jednocześnie nie rozwalając sobie bębnów i nie łamiąc wszystkich żyletek.

Życzyłabym sobie, aby dziki gnieżdżące się pod moim gospodarstwem zostały raz na zawsze stąd usunięte. Nie zgadzam się na to, by Koło Łowieckie moim kosztem hodowało pod moim bokiem szkodniki moich upraw (o ile mi wiadomo celowo zostawiana jest samica na coroczny rozród) – jednocześnie migając się od wypłaty jakichkolwiek odszkodowań za szkody, które regularnie te dziki generują od wielu lat.

Charakter, wielkość i finanse mojego gospodarstwa uniemożliwiają jego szczelne ogrodzenie na mój koszt i Ja nie odpowiadam za szkody poczynione przez dzikie zwierzęta na mojej ziemi i wśród mojego inwentarza czego zdaje się nie chce przyjąć do wiadomości lokalne Koło Łowieckie.
W związku z powyższym – proszę o interwencję w tych sprawach.

Mobilizacja

Druga herbata zrobiona. Indianka namoczyła we wrzątku naczynia do wyparzenia. Gdy woda przestygnie – wyszoruje je, wypłucze i odstawi na suszarkę. Już jest ich mniej, ale nadal dużo. Uzbierało się tego i owego.

Trzeba będzie w najbliższym czasie zastosować wszystkie metody Indianki. Dzień musi być maksymalnie zorganizowany i wykorzystany, lecz należy odstawić motykę w kąt (tę z którą Indianka zwykle rzuca się na Słońce) i wybrać warianty działania bardziej umiarkowane. Wszak Indianka zaiwania na swym rancho 10 lat bez wytchnienia, więc jest zmęczona, przepracowana, jej odporność i wydajność spadła.

Dziś wciela w życie dwa warianty. Metodę Mimochodem – to w odniesieniu do sprzątania domu oraz Metodę Systematyczność – to w odniesieniu do papierów. Nie można zapomnieć broń Boże o zwierzętach. Więc jeszcze trzeci wariant: Metoda Minimum. Zwierzęta muszą być napojone i nakarmione, a ściółka wymieniona w razie potrzeby lub dościelona czystym, suchym sianem.

Metoda Mimochodem – w odniesieniu do sprzątania domu – polega na okazyjnym sprzątaniu – w miarę jak Indianka się przemieszcza po domu

tu i tam – przy okazji zbiera śmieci i rupiecie do wywalenia, przenosi naczynia i słoiki i wstawia do miski do mycia itp. W ten sposób dziurawe kalosze wylądowały w worze na śmieci.

W użyciu jest też metoda Unikanie Pustych Przelotów. Gdy na przykład idzie do kurnika rzucić kurom potłuczone skorupki jaj – to wracając zabiera coś zbędnego tam.

Indianka zna wszystkie swe metody i potrafi je bezwiednie stosować. To tak, jak jazda na rowerze. Nie myślisz o tym co robisz – po prostu pedałujesz i sterujesz kierownicą, by dojechać tam gdzie chcesz dojechać. Indianka chce dojechać do uporządkowania wszystkich swoich papierowych spraw, a także do uporządkowania domu. Włączył jej się tryb “porządkowanie”. Indianka gdy się w jakiejś czynności zapamięta potrafi być niemiłosierna. Będzie tak długo drążyć – aż dopnie swego celu.

Indianka kończy drugą herbatę. Trzeba kalosze wysuszyć w środku, założyć skarpety i wyjść po kozy do dojenia. Zanim po nie pójdzie – jeszcze wiadro do mleka domyć.

Jajecznica

No, nareszcie na śniadanie świeży chleb i gorąca jajecznica z 4 jaj.

Chleb na kozim mleku. Ponad pół litra mleka koziego. Mąka pszenna. Kilogram. Łyżka cukru. Szczypta soli. Drożdże. Tym razem chleb był robiony ręcznie. Piekarnik nie działa prawidłowo – dobrze, że chociaż piecze przyzwoicie. Ciasto Indianka zrobiła w małym wiaderku. Łopatką wymieszała składniki. Pozwoliła by ciasto podrosło. Następnym razem jednak trzeba będzie wsadzić łapę w to ciasto i ręcznie wymięsić, aby mąka się dokładnie zmieszała z mlekiem i drożdżami. Jak na pierwszy raz ręcznej roboty – chlebek i tak wyszedł bardzo dobrze.

Konie pracowicie skubią trawę na padoku pod domem. Drób i króliki już nakarmione. Zaraz trzeba wydoić kozy i dać jeść psu i pić mleka kotu.

A potem zajrzeć do papierów. Tym razem dzień w dzień systematycznie Indianka będzie przerabiać papiery. Papier po papierku.

Smaczna jajecznica była. Jeszcze by się przydało kanapkę z dżemem zjeść, ale to może potem. Póki co wystarczy. Jeszcze tylko jeden kubek herbaty Indianka ma chęć wypić i do dzieła!

Ogarnianie biurokracji

Znajomi mają taką metodę, że dziennie produkują jedno pismo.

Indianka zbiera sobie pisma (same się zbierają) do ogarnięcia, a potem je hurtem przerabia. Ten hurt jest morderczy. Masa danych do przetworzenia w krótkim terminie. Męczące. Rozsądniej byłoby sobie rozłożyć te rzeczy w terminie, ale... praca na gospodarstwie nie pozwala.

Jest jeszcze czynnik przestawiania się. Gdy Indianka jest w ciągłej pracy fizycznej, niełatwo nagle przestawić się na pracę umysłową. Wymaga to czasu – wciągnięcia się i przede wszystkim przełamania. Generalnie gdy pracuje fizycznie na dworze – to nie ma ochoty rzucać tego by siadać do napisania choćby jednego pisma. Więc uzbierała się piramida spraw do ogarnięcia. Teraz trzeba ją przerobić papier po papierku.

Jedno pismo stworzone i nadane. Skromnie. Tylko jedno. Ale późno dziś zaczęła pisać. Jutro zacznie wcześniej. Dużo wcześniej. Rano nakarmi drób i króliki, napoi wpierw. Królikom przyniesie świeżą ściółkę. Wydoi kozy. Wstawi mleko na ser. Może zrobi nowy jogurt. Tylko to wszystko zajmuje czas. Trzeba też pastuch rozbudować i dokończyć. Jak nie będzie lało, to dokończy pastuch. I tak nie da rady siedzieć przed komputerem cały dzień. Musi mieć przerwę na spacer po świeżym powietrzu, to akurat w sam raz ogrodzenie dokończy robić.

Z dwóch stron już prąd tak porządnie wali, że nawet kozy i owce dystansu do ogrodzenia nabrały. Konie tutaj podchodzą z wielkim respektem do tego odcinka czy właściwie dwóch odcinków. Ale na południu trzeba podłączyć jeszcze prąd i rozciągnąć dodatkowy drut, aby konie przepadkiem przez rzeczkę nie przeskoczyły na drugą stronę.

Gary namoczone, Wyparzone. Chleb ręcznie zrobiony i do pieczenia wstawiony. Przydałoby się jeszcze coś zjeść na podkurek ;)

Naleśników i placków ma chwilowo dosyć. Może ziemniaki z jajecznicą?

Jaj mało, ale na jajecznicę starczy. Tylko ziemniaków się nie chce obierać...

Indianka też ma ochotę na budyń na kozim mleku. Już się do niego przymierza od kilku dni, ale garnek do mleka przypalił się mocno i nie można w nim mleka gotować dopóki nie odejdzie ta spalenizna, a odejść ona nie chce :) Przywarła mocno do dna i trzyma się. Już kilka razy drapana i moczona – dalej się trzyma, choć już dużo jej mniej. Może jakiś zapasowy garnek Indianka znajdzie? Taki czyściutki, gładziutki, nie przypalony?

Dzisiaj niesamowicie lało. Wręcz chlustało. Ziemia mokra. Błoto potężne. Do stajni ni koziarni suchą stopą się nie wejdzie. W dodatku kalosze mokre. W środku. Nie chcą schnąć. Druga para dziurawa – do wywalenia. Brak odpowiedniego obuwia zniechęcił dziś Indiankę od dłuższych spacerów. Przeszła się po łące pogłaskać swoje konie i zawołała kozy do dojenia. Poza tym ewakuowała króliki z króliczarni, bo znów lis porwał ostatniego gąsiora i wyciągnął z króliczarni dwa króliki.

Kolejne straty. Nic małego tutaj nie da się hodować. Tylko kozy, owce, konie, krowy. Drób to tylko w zamknięciu. Szczelnym zamknięciu. Drób po tych lisich atakach przestał się nieść i ledwo parę jaj dziennie daje.

A karmić ptaki trzeba. Pszenica szybko topnieje w pojemniku. Indianka drobiowi też kosi trawę. Zwłaszcza indyki chętnie skubią pokrzywę. Kury też grzebią. Ale nie można wypuścić kur na dwór, bo się rozlezą, a lisy je wyłapią. Chyba jakaś plaga lisów jest. Namnożyło się ich od groma i ciut ciut. Nauczyły się żywić na siedlisku Indianki i przychodzą tu wciąż po nowe ofiary. Gąsiorek przeżył tu 3 lata. Przeżył też masakrę drobiu. Dzisiejszego dnia już nie przeżył. Lisisko go dorwało. W króliczarni natomiast lis przegryzł drzwi do jednego z boksów i wyciągnął z niego dwa króliki w tym zakoconą samicę :(

Nie da się tutaj nic małego hodować. Tylko kozy, owce, konie, krowy.

Kozy i owce też nie są tutaj bezpieczne z uwagi na psy sąsiadów. Nawet największe zwierzęta są zagrożone przez hordy wałęsających się psów i wilków. No, ale ataki psów czy wilków są raczej sporadyczne, a ataki lisów na drób są codziennością. Uciążliwą i przykrą codziennością. Indianka jest bezsilna. Jakby nie pilnowała drobiu – zawsze coś musiało zginąć, a teraz ostatnio ta masowa zagłada drobiu. Szok. I jeszcze ten cudownie ocalały gąsiorek poległ. Lisy zrobiły się bezczelne. Przychodzą na siedlisko Indianki jak na stołówkę. W biały dzień. Wyciągają drób niemal na oczach. Cicho i podstępnie.

wtorek, 17 września 2013

Piramida papierów

Przez najbliższy miesiąc Indianka będzie ryć zawzięcie w papierach.

Ma do ogarnięcia kilkanaście zaległych tematów. Jest jej to bardzo nie na rękę – zajmować się biurokracją zamiast gospodarstwem – ale nie ma wyjścia. Sterta wkurwiających papierów urosła w wielką piramidę, która zakłóca Indiance spokojny sen. Cała jej uwaga musi się skoncentrować na tych papierach teraz. Musi przerobić papier po papierze. Urzędy i instytucje mają mnóstwo czasu, aby naprodukować wnerwiające pisma. Nudzą się, bo nie mają prawdziwej pracy do wykonania. Więc wymyślają, jak zapracowanemu hodowcy utrudnić życie. Bo tępakom się wydaje, że rolnikom tak łatwo i lekko się żyje na roli, to trzeba im podokuczać. Powkurwiać tu i tam. Gdyby Indianka nie miała gospodarstwa na głowie i licznych tutaj obowiązków – już dawno by im pokazała gdzie raki zimują. Niestety – dziewczyna zapracowana jest. A cwany czerwony beton tylko na to czeka. By wykorzystać fakt, iż rolnik nie ma czasu się zajmować ich pierdołami.

Od dziś Indianka tylko będzie poić i karmić zwierzynę, doić kozy rano – a następnie cały dzień ryć w papierach i odgryzać się tym wszystkim psom, które ją szarpią i działają na jej szkodę.

W czasach miejskich była intelektualnie bardzo sprawna i dawała sobie w try miga radę z rozmaitymi, nawet skomplikowanymi sprawami.

Na Mazurach jej koncentrację umysłową osłabia fizyczne przepracowanie i przygnębienie spowodowane nawarstwiającymi się problemami. Ale pora ogarnąć się i przekopać tę biurokrację. W końcu wiele z tych papierów piszą osoby głupsze i słabiej wykształcone niż Indianka. Da sobie z nimi radę. Z tym, że chyba będzie musiała domowe biuro prawne otworzyć, aby się z tymi wszystkimi urzędasami uporać.

Trzeba to w końcu zrobić, bo te zakute łby żerują na tym, że Indianka jest przepracowana, przemęczona i nie ma czasu się ich kruczkami prawnymi się zajmować.

poniedziałek, 16 września 2013

Rozkojarzona

Rodzinnie ;)))

Indianuś ogarnij się! Kozy wydoić i wymarsz na pastwisko!

Okay. Kozy wydojone Mleko przez sito przepuszczone.
Pora na łąkę iść ogrodzenie przerobić koniom.

Najpierw śniadanie. Pieczone młode ziemniaczki, posypane solą, curry i parmezanem oraz świeżo urwanym szczypiorkiem z parapetu. Bardzo smaczne w takim doprawieniu. Ziemniaczki można uszlachetniać przyprawami i tworzyć z nich ciekawe, proste i smaczne potrawy.

Okay. Ogrodzenie przenośne: przerobione. Poprawione.
Jeszcze trzeba dokończyć. Póki co bez zabezpieczyć przed kozami. Szkoda, by objadły korę, bo ładnie wyrósł tam gdzie go Indianka posadziła.

Kurna chata - deszcz pada :)))
Nic to. Płaszcz przeciwdeszczowy i gumowe buty na nogi.

Spacer na łąkę z przyborami w koszu.
Czarny bez ślicznie, starannie owinięty. Już kozy nie ruszą.

3 spróchniałe kłody z pastwiska taczką stalową zwiezione, coby koniom nogi się nie połamały się na nich. Pora wkręcić brakujący izolatorek, dosztukować drut i puścić prąd, a następnie zniecierpliwioną, wywrotową Dakotę.

Przerwa na lunch. Naleśniki pszenno-owsiane na kozim mleku i na drożdżach. Pulchne.
Placek rośnie duży i gruby.

Kicia monitorowa na monitorze. Jak zwykle buja monitorem!
W końcu go urwie z podstawy. Przecie to nie huśtawka.

Kozy bujają taczką.
Kicia buja monitorem.
Dakota buja drzwiami - próbuje wyważyć.

Placek pszenno-owsiany (z dodatkiem płatków owsianych na kozim mleku) wyszedł pulchny i chrupki. Smaczny. Jadalny :D

Jeszcze łyk herbaty. Czajnik się wolno grzeje na gazie. Trzeba kupić nowy elektryczny. Ten stary cieknie i robi zwarcie.

Herbata zrobiona.
Jeszcze jeden placek, bo Indianka nabrała apetytu po tym pierwszym.

Konie, kozy i owce zgodnie pasą się na jednej łące. Najwyraźniej lubią swoje wzajemne towarzystwo. Miejsca i trawy na gospodarstwie jest mnóstwo dla 10 razy tyle zwierzyny, ale wszystkie pasą się w jednym miejscu – na północno wschodnim stoku. Bez problemu mogłyby się rozejść na inne pastwiska – przynajmniej kozy i owce, ale wolą paść się nieopodal koni – na ich padoku. Konie ładnie wygoliły trawę. Owce i kozy poprawiają.

Indianka wczoraj zaczęła koniom ustawiać nową kwaterę.

Póki kwatera nie jest rozstawiona i podłączona do prądu – konie pasą się na tym północno-wschodnim stoku. Tam jeszcze sporo jest do wyjedzenia. Gdy tam skończą wygryzać – akurat nowy wybieg powinien być dla nich gotowy.

Koszona niedziela

Niedziela minęła szybko. Rano Indianka wydoiła kozy, napoiła i nakarmiła drób i króliki. Nakarmiła psa i kota. Na śniadanie zrobiła sobie naleśniki pszenno-owsiane. Potem kosiła trawę do ostatniej kropli paliwa w zbiorniku. Tym razem kosiła zieloną trawę krótką przy pomocy żyłki. Dużo dokładniej wycina ona trawę niż śmigło. Śmigło jest stosowniejsze do grubych chaszczy.

Nakosiła kilka taczek trawy. Taczkę trawy rozdzieliła pomiędzy drób i króliki. Resztę wsypała do stajni – do wyschnięcia na zimę. Część nakoszonej trawy jeszcze leży na łące. W poniedziałek ją wygrabi i zbierze oraz wykosi kolejne pasmo trawy.

Zapamiętała się w tym koszeniu. Wykaszarka bez osłony – Indianka tak woli. Trawa się tak mocno nie kręci i nie zapycha wykaszarki gdy nie ma osłony. Z drugiej strony trawa pryska na wszystkie strony, w tym sok z trawy prosto w twarz i ciało Indianki ;))) Dobrze, że to nie barszcz sosnowskiego :D

Indianka z placu boju wróciła cała pokryta warstwą drobinek trawy. Ale nic to. Ważne, że dzieło dokonane ;)))

Po obiedzie poszła złapać uciekinierki. Nie chciały przyjść. Wołała na daremno i na daremno kusiła. W końcu poszła z linką by złapać Indianę.

Założyła jej linkę, ale wtedy cwana Indiana wyrwała jej się i pogalopowała daleko w puste pole. Indianka pomaszerowała za nią.

Gdy zbliżyła się do Indiany - pokazała klaczy ręką siedlisko i rzekła głośno i dobitnie: “Taamm!” – sugestywnie wskazując ręką w kierunku siedliska. Indiana zrobiła przekornie kilka kółek, ale w końcu mądra klacz poprowadziła stadko koni na siedlisko. Widać uważa prowadzanie jej na lince za uwłaczające i woli sama iść na czele stadka - bez ośmieszającej ją linki. Linkę zgubiła po drodze, gdy galopowała po polu.

Indianka zaszła za końmi na siedlisko i gdy weszły do stajni zamknęła je w niej. Przyniosła im do żłobu ziarno. Wróciła na pole i znalazła linkę idąc po tropach swoich koni. To cenna, droga linka. Indianka ją zrobiła. Jest mocna i wygodna. Z porządnym, masywnym zaczepem i kołowrotkiem. Szkoda byłoby ją stracić. Przydaje się na co dzień do wiązania kozy do dojenia i prowadzania Indiany do stajni.

Wieczorem mądry gąsiorek dał się wpędzić na ganek gdzie śpi z suką. Tu bezpiecznie. Nic go nie ruszy. Ptak rozumie, że na dworze nocą nie jest bezpiecznie. I za dnia na siebie bardzo uważa. Przesiaduje całymi dniami pod domem - nie oddala się. Po ataku lisa i rzezi niewiniątek w kurniku – gąsiorek jest bardzo czujny i ostrożny. Wieczorem chętnie wchodzi na ganek do suki. Suczka Saba i gąsiorek śpią zgodnie razem na ganku.