piątek, 19 lipca 2013

Plan pracy

Na jutro Indianka zaplanowała sobie konserwację narzędzi, siew warzyw w doniczkach, rozsadzanie kwiatów i oczywiście prace kopawcze. Z rana ma zamiar zacząć od prac kopawczych. Potem, gdy się zmęczy lub będzie bardzo padało – zajmie się malowaniem trzonków drewnianych od narzędzi ogrodowych i gospodarczych. Zaimpregnuje je rudym drewnochronem. Ma nauczkę, że drewno niezabezpieczone w warunkach polowych szybko murszeje i pęka.

Drewnochron szczęśliwie się znalazł w graciarni. Jest go sporo. Wystarczy do pomalowania wozu konnego i kilku słupków ogrodzeniowych. W zasadzie powinna zużyć go w całości na produkcję słupków, bo słupki są pilnie potrzebne. Ale na trzonki narzędzi wiele tego specyfiku nie pójdzie, więc warto je przemalować.

Leje


Indianka uwielbia jedno z najorygilnalniejszych słów polskich: „dżdża”. Nie ma zamiaru tłumaczyć nieukom co to jest „dżdża”. Chodzili do szkół, to powinni to wiedzieć od dawna. Dżdża zamieniła się w deszcz dość obfity. W obliczu zmieniającej się aury pogodowej Indianka została w domu, by przyszykować sobie narzędzia do pracy, na które to szykowanie szkoda jej czasu, gdy pogoda jest sucha i dobra do pracy na zewnątrz. Porządnie naostrzyła osełką śmigło wykaszarki. Znalazła odpowiedni gwóźdź do nowych grabi i umiejętnie go przybiła. Lśniąco jasnozielone grabie stabilnie trzymają się na drewnianym trzonku. Nalała pełny zbiornik paliwa do wykaszarki. Jest gotowa do kontynuacji sianokosów. Tymczasem deszcz ustąpił.
Być może dalej dżdży. Na razie nie wyjdzie, bo ją opanowała wielka senność. 
Wypije herbatę, trochę się położy i może po krótkiej drzemce wrócą indiańskie siły do kopania dołków pod słupy ogrodzeniowe.  

Synonimy (wyrazy bliskoznaczne) słowa dżdża: mżawka, wilgoć.
liczba pojedyncza
  1.  dżdża
  2.  dżdżi
  3.  dżdży
  4.  dżdżć
  5.  dżdżcią
  6.  dżdży
  7.  dżdżo

liczba mnoga
  1.  dżdży
  2.  dżdży
  3.  dżdżom
  4.  dżdży
  5.  dżdżami
  6.  dżdżach
  7.  dżdże


Dżdży


Dziś pochmurno. Indianka miała nadzieje, że dzisiaj będzie tak upalnie jak wczoraj i będzie mogła zebrać chociaż część siana zostawionego w polu przez kosiarza. Miała nadzieję, że chociaż część siana da się uratować. Niestety – wszystko zgnite, a pogoda dżdżysta. Dobry dzień na prace kopawcze. Indianka od rana zgrabiała wczoraj ukoszoną przez siebie wykaszarką trawę i ładowała na taczkę. Zwiozła w sumie dwie taczki przewiędniętej, lekko przeschniętej trawy. Do paszarni, do doschnięcia, bo na dworze dżdży. W paszarni ułożyła to półsiano na drabinie wiszącej nad podłogą, by dobrze doschło. W paszarni jest przewiew, więc za kilka dni to półsiano powinno być całkiem suche i gotowe aby wnieść je na strych paszarni.

Obejrzała od spodu to siano co kosiarz skosił i zostawił w polu na zmarnowanie.
Od spodu czarna zgnilizna. Pleśń. Grzyb. To już się na nic nie nada. Tylko kompost.
Przykra sprawa. Indianka ma kolejną nauczkę, aby nie wchodzić w żadne interesy z miejscowymi wieśniakami. Okropni są. Bez sumienia. Jak tak można naciągnąć biedną, samotną kobietę na majątek i koszty i zmarnować jej siano w polu? Pozbawić zwierząt paszy na zimę??? Bezczelność najwyższego stopnia. W dodatku to zgniłe siano nie może zostać w polu. Musi je sprzątnąć. Musi je całe zebrać na kompost. Wywieźć choćby taczką. Dodatkowa robota dla Indianki. Kosiarz nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za swoją spartoloną robotę. Ani się pokazał, ani się odezwał. Ma głęboko w dupie.

Indianka wróciła do domu, by pościelić gniazda kurczętom i gęsiętom oraz nakarmić je świeżą trawą oraz sypką karmą. Kurczęta były już po kilkugodzinnym wybiegu, więc zadowolone chętnie wskoczyły do swego gniazda. 

Suczka nakarmiona. Kicia też. Suczka dostała karmę i chleb, kicia karmę i myszy.
Przed domem wylegują się kozy oraz pasie się Dakota. Indiana i pozostałe konie najedzone śpią w stajni.

Indianka zrobi sobie obiad i zabierze się do kopania dołków pod nowe słupy ogrodzeniowe. 

Wschód Słońca

Indianka wstała dziś o 4,44 – wystarczająco wcześnie, by ucieszyć swe oczy wschodem Słońca. Wypuściła kicię na dwór, dała suce coś do jedzenia.

Wstawiła chleb do pieczenia. Zajrzała do Internetu jaka dziś pogoda ma być i wróciła na chwilę do łóżka, bo czuje się zmęczona/niewyspana.

czwartek, 18 lipca 2013

Goście vegańscy

Indianka właśnie po długim i pracowitym dniu ułożyła się do snu, gdy nagle rozbudził ją ryk wjeżdżającego na jej podwórko samochodu. Czym prędzej się ubrała i wyskoczyła zobaczyć kto to? Czyżby kosiarz przyjechał dokończyć robotę?

Ale nie. Na podwórku stał znajomy oryginalny jeep. To lokalny veganin z przyjezdną veganką (tak na oko veganką – Indianka nie zdążyła się zapytać, czy veganka, ale wyglądała na vegankę – czyli szczupła i mizerna oraz w hippisowskich ciuchach) oraz jej dzieciaczki - podobnie odziane. Chciały zobaczyć indiańskie zwierzaczki. Zobaczyły i nawet poczuły :) Zwłaszcza malec miał przyjemność poznać się bliżej z Sabą ;) Akcja była błyskawiczna, na szczęście psisko nie zjadło małego.

Potem wypili razem kawę i porozmawiali troszkę. Indianka pokazała maluchom swoje zwierzaczki. Veganie zachwycali się, jak owce Indianki pucowały im jeepa uwełnionymi tyłkami. Owieczki są przesympatyczne. Dały radę oswoić sukę Sabę w tydzień.

Przyglądając się wygłodzonym veganom Indianka nabrała ochotę na drugie udko, które sobie dziś upiekła na obiad. Zatem na kolację – kurczaczek pieczony z ziemniakami :)

Ewakuacja

Rano było pochmurno. Indianka poszła na zieloną łąkę ukosić świeżej trawy na siano.

Skosiła ile dała radę. Zużyła cały zbiornik paliwa. Teraz trawa szybko schnie, bo upał. Słońce znakomicie suszy trawę na siano.

Po powrocie z łąki wypuściła cały drób na podwórko. Wszystko latało i się radowało przez jakieś półtorej godziny lub dwie, aż nadleciały drapieżne ptaszydła i usadowiły się wysoko na drzewach naprzeciw siedliska. Indianka pośpiesznie ewakuowała cały drób, z wyjątkiem upartej i doświadczonej zielononóżki oraz zadziornej perlicy.

Większość kurcząt też zgarnęła. Nie wszystkie się dały, ale te, co zostały na podwórku kręcą się pod domem. Jednak, nie jest to bezpieczne miejsce.

Póki Indianka jest obok, tak sobie mogą dreptać, ale gdy opuści podwórko by iść na łąkę lub do domu – to trzeba będzie je zgarnąć.

Uszykowała sobie obiad. Teraz się piecze w piekarniku elektrycznym, bo kuchenka gazowa bez gazu. Ostatni kupny jeszcze kurczaczek, a właściwie dwa udka. Kupiony ze względu na mięsożernego Czegewarę, aby było czym karmić trenera koni.

Do obiadu ma stare ziemniaki. Ale w przyszłym roku posadzi sobie zagon ziemniaków aby mieć swoje młode ziemniaczki. W tym roku jeszcze czeka ją dużo grodzenia i innych obowiązkowych prac. Ma za dużo rozmaitych zwierząt, aby cokolwiek z warzyw się uchowało w ich obecności, dopóki to całe ruchliwe towarzystwo chodzi wszędzie i skubie wszystko co im w pyski, pyszczki i dzioby wpadnie. Trzeba grodzić szczelnie.

Młode kurki jeszcze się nie niosą. Powinny się już nieść. Czasem się zdarzy jajo od starej kury i jajeczko od młodej kurki. Być może jakiś zwierz podbiera jajka. Powinno być ich więcej. A może kury zjadają te jaja? Trzeba kurom nowe gniazda zbudować, takie wysoko położone. i sypnąć kredy pastewnej. Dzisiaj jedna z kur na dworze zniosła jajo – gdzieś w chaszczach. Nie do znalezienia. Pora wykosić chaszcze wokół domu, aby lisiura się pod dom nie podkradał.

Kicia wyleguje się  na jej ulubionym monitorze. Monitor grzeje ją w brzuszek i kici widać to pasuje. Zwłaszcz zimą ukochała sobie to miejsce do wylegiwania się :)

Obiadek się piecze. Gdy się upiecze – Indianka pożywi się, bo ssie ją straszliwie. Całodzienny ruch na świeżym powietrzu dodaje apetytu.

środa, 17 lipca 2013

Owocny dzień

To był bardzo udany dzień. Indianka aktywna od 5 rano do 19.00 – cały dzień na dworze. 14 godzin na nogach. Z krótkimi przerwami na odpoczynek i napicie się mięty z nad własnego strumyka. Zajmowała się zwierzętami, nakosiła trawy, zwiozła parę taczek kopiastych trawy do paszarni gdzie trawę rozłożyła cienką warstwą aby doschła. Przyniosła też kilka płacht trawy na plecach. Kosiarką kosiła dopóki paliwo w zbiorniku było. Tak sobie postanowiła, że codziennie będzie kosić tyle, ile paliwa w zbiorniku. Codzienne koszenie sprzyja nabieraniu wprawy w koszeniu. Indianka coraz więcej kosi i coraz niżej. Także lekko przerobiła noże tnące. Przeszlifowała je na ostrzach oraz na kantach – dzięki temu tną wszystkimi krawędziami, a nie tylko tymi wyznaczonymi przez producenta.

Na podwórku przewiozła taczką kamienie spod obory pod wolierę, którą tymi kamieniami uszczelnia. Zanim rozłożyła trawę w paszarni – jeszcze dokładnie zamiotła podłogę.

Ptaszętom wymieniła ściółkę na świeżą, czystą trawę. Mają teraz puszyste, smakowite gniazda do dziobania i spania. Ptaszęta dzisiaj skubały trawkę na podwórku aż miło. A na noc mają czyste gniazda wyposażone w garczki z czystą wodą oraz pojemniczki z karmą sypką. Ptactwo zadowolone.

Kicia w domu cały dzień i noc. Nałapała tyle myszy, że zrobiła się dwa razy większa.

Suczka dostała suchą karmę. Na razie Indianka nie ma dla niej mięsa niestety. Ale wygląda dobrze. Ten z psiarni wpieniłby się, że tak dobrze sunia wygląda, bo to nie pasuje do jego pomówień na temat Indianki, które bezczelnie szerzy tu i tam.

Konie – prześliczne. Lśniące, czyściutkie. Zadbane i wypasione. Na razie Indianka nie miała okazji zabrać się za Indianę i próbę zwożenia siana wozem. Trochę się boi, że koń roztrzaska wóz, poza tym było deszczowo. Dzisiaj pierwszy słoneczny dzień.

Trzeba będzie się niebawem do tego przymierzyć. Póki co Indianka i tak ma mnóstwo innej pilnej roboty.

Dzisiaj obiadu nie jadła. Wzięła sobie tylko chlebek własnoręcznie upieczony i maczała go w sosie kurczakowym oraz popijała miętą.

Dziś sprawnie dotarły 3 nowe szpadle. Piękne są. Duże, mocne, ostre. Indianka będzie kopać pasjami. Dotarł też nowy, większy sierp. On też się przydaje do zbierania koniczyny i krwawnika dla drobiu.

Ręcznie może nie uda się zebrać tyle trawy ile trzeba na zimę, ale przynajmniej część. Przede wszystkim ta pasza ręcznie zbierana jest super jakości. Dobrze dosuszona, zielonkawa. Czysta. Bez ziemi.

Kosa tradycyjna na razie w kawałkach czeka na złożenie. Póki co, Indianka wykorzystuje kosiarkę spalinową. Dopóki ma paliwo do niej. Ale kiedyś paliwo się skończy i trzeba będzie zmierzyć się z tą kosą tradycyjną.

Piec się tli. Podgrzewa wodę tak, że jest gorąca. W sam raz do mycia naczyń i prania ciuchów. Ale Indianka nagrzewa wodę w Słońcu do prania, gdy jest pogoda i wtedy pierze.

Jutro trzeba będzie wdrapać się na strych stajni i zwalić słomę dla koni do leżenia. W słoneczne dnie całymi dniami przesiadują w stajniach i układają się tam do spania.

Trzeba też znaleźć odpowiednią śrubkę do skręcenia nowych grabi metalowych do zgrabiania siana. Te plastikowe są za delikatne i mogą się połamać przy grubszych warstwach trawy.

Jeszcze jest jasno i Indianka mogłaby coś podziałać na dworze, ale jest głodna i musi coś zjeść.

Szpadel wrócił!

Złośliwe chochliki chowają Indiance narzędzia. Wycięła trawę wykaszarką na kawałku łączki. Gdy wracała z wykaszarką do domu umordowana pracą i upałem – na ścieżce spotkała swój czerwony szpadel. Zrobiła oczy okrągłe jak dwa jabłka. Nie było go tam wcześniej, gdy szła kosić. Dobrze, że wrócił, bo bardzo potrzebny jest. No, to można kopać. Póki co, straciła siły podczas koszenia i musi odsapnąć. Po odpoczynku pora na jakieś lżejsze prace w obejściu. Kopać, może wieczorem. Jak się ochłodzi.

Indoktrynacja

To zmasowane, powszechne wmawianie, że czarne jest białe.

Np. że homoseksualizm jest to rzecz normalna i zdrowa, że na Wołyniu nie było rzezi i ludobójstwa, że uśmiercenie zwierzaka przez podcięcie gardła jest gorsze niż przez roztrzaskanie mu czaszki, że mięso i mięsożercy są źli, że w Polsce szerzy się faszyzm, a polscy patrioci to faszyści, że za komuny było cudnie, że rolnikom tak dobrze się powodzi, że trzeba ich gnoić na każdym kroku, że świeże, zdrowe mięso z gospodarstwa jest tak groźne jak broń biologiczna, więc musi przejść przez łańcuch pośredników i być poddane chemizacji aby było jadalne, że trzeba było zamknąć salony gier, bo naród się rujnował, że dopalacze oraz marihuana są bardziej szkodliwe niż wódka i papierosy, Że dzieci w szkole w pierwszych klasach podstawówki muszą się uczyć o sexie zanim ich psychika do tego dojrzeje, że dzieci muszą iść do szkoły w 6 roku życia i stracić w ten sposób rok dzieciństwa, że emeryci polscy muszą pracować do 67 roku życia kiedy to większość z nich zdąży wcześniej wymrzeć i nie dostaną należnych im emerytur ani nie zostaną one odziedziczone przez ich dzieci, mimo, że całe życie pobierano od emerytów wysoki haracz na ZUS, itp. bzdury.

Indoktrynacja ma na celu zaprogramowanie narodu, aby tańczył tak, jak mu rząd zagra i nie buntował się przeciwko debilnej i szkodliwej polityce rządu.

Indoktrynację zaczyna się wcześnie. Od szkoły. Propagowana jest przez rządowe media.

Ubój rytualny


To ukatrupienie zwierzaka poprzez poderżnięcie mu gardła.  To stara metoda – wcale nie żydowska. Stosowana powszechnie na całym świecie. Ubój w ten sposób ma takie zalety, że oczyszcza mięso z krwi. Zwierzę nie cierpi więcej niż przy uboju poprzez roztrzaskanie czaszki specjalnym nabojem do uśmiercania zwierząt.
Przy poderżnięciu gardła, zwierzę szybko umiera z wykrwawienia się. 

Żadna śmierć nie jest humanitarna. Żadna rzeźnia nie zapewnia humanitarnych warunków uboju. To jest totalna bzdura. 

Zwierzęta ubijane na gospodarstwach mniej cierpią niż ubijane w rzeźniach. Przy uboju na gospodarstwie odpada strach przed transportem w obce miejsce. Przy uboju na gospodarstwie odpada przerażenie zapachem krwi i rykiem zabijanych innych zwierząt w rzeźni. 

Ubój na gospodarstwach nie jest zakazany ze względów humanitarnych, a ekonomicznych. Chodzi o to, by na mięsie zarabiał długi sznur pośredników: handlarz bydła, rzeźnia, weterynarz, hurtownia mięsa, masarnia lub fabryka mięsa, która oszukuje na mięsie dodając do niego masę chemicznych spulchniaczy, wypełniaczy tworząc z jednego kilograma mięsa – dwa kilogramy i sprzedając ten twór jako mięso. Takie mięso jest szkodliwe. Nasączone chemikaliami. Ludzie po tym chorują. Rząd dopuszcza taki obrót, a jednocześnie zabrania chłopom, którzy zwierzęta hodują – sprzedaż pełnego, zdrowego mięsa wprost z ich gospodarstw. 

Sejm naprodukował przepisów mających na celu zabronienie sprzedaży zdrowego mięsa wprost z gospodarstw, tak, aby zubożyć finansowo chłopów i ich kosztem napchać kieszenie pośrednikom. 

Aktualny Sejm nie dba o zdrowie Polaków. Na rynek trafia droga, szkodliwa sprasowana papka udająca mięso. Spróbujcie podgrzać mielonkę na patelni. Będzie strzelała chemikaliami. To właśnie jecie. Zafałszowane papki nafaszerowane chemią.
Stąd wasze choroby. 

Tymczasem rolnik jest gnojony za to, że chce sprzedawać uczciwe mięso – bez chemii. Brońcie rolników dla swojego własnego zdrowia. Zapewnijcie im możliwość wyrobu domowych wędlin w warunkach domowych. Są o niebo smaczniejsze i zdrowsze niż ta marketowa chała. 

Weganizm


To zubażanie ludzkiej diety o niezbędne do prawidłowego rozwoju i funkcjonowania organizmu ludzkiego białko zwierzęce. To także urządzanie nagonek na mięsożerców i wytykanie im, jacy to są źli według wegan, bo jedzą białko zwierzęce. Weganizm to wynik nudy miejskiej i oderwania się od natury.

Weganizm to także próba oczyszczenia organizmów z zawartych powszechnie w produktach spożywczych toksyn i trucizn którymi są faszerowane produkty spożywcze sprzedawane w marketach.

Weganie czują, że jest coś nie tak z żywnością i próbują coś z tym zrobić. Nie rozumieją, że wystarczy unikać chemicznych produktów spożywczych, aby się lepiej czuć i nie chorować. 

Obecnie w marketach cała żywność to żywność skażona chemicznie - od mięsa po warzywa i owoce. Jedzenie samych owoców i warzyw skażonych chemicznie nie uleczy ludzi.

Na pewno zawartość trucizn w mięsie jest największa, bo to drogi produkt i najwięcej na nim oszukują fabryki wyrobów mięsopodobnych. Aby zwiększyć masę wyrobów mięsopodobnych - faszerują je szkodliwą soją GMO oraz chemikaliami. 

Jedynie spożywanie zdrowych, nie chemizowanych warzyw, owoców i mięs da zdrowie ludziom. Taka żywność jest dostępna na polskich gospodarstwach rolnych. 

Homoseksualizm


To nie wybór, a zespół zaburzeń seksualnych i psychicznych. Wynik zwyrodnienia seksualnego i upośledzenia psychicznego. Lansowanie zaburzeń seksualnych w zdrowym psychicznie społeczeństwie to poroniony pomysł i totalna bzdura. Rząd się ośmiesza. Rząd na siłę degeneruje normalne społeczeństwo polskie. 

Maj o maj :D

Ale wczoraj miałam natchnienie :D Ale mowy nie ma o żadnym uwodzeniu. Indianka nie ma czasu na takie głupoty :) Poranek pochmurny, ale szpadel ukradziony. Trzeba zająć się czymś innym niż kopanie. Np. koszeniem łąki. Obowiązkowo wszystkie narzędzia codziennie zabierać z pola, aby nie wzbogacać lokalnych wieśniaków swoim kosztem. Są bogatsi od Indianki. Ale są też strasznie pazerni na cudzy majątek.

Drodzy czytelnicy!

Indianka wie, że wam się wydaje. Ale wam się błędnie wydaje.

Indianka tak naprawdę jest istotą niezwykłą... szokującą. Prawdziwą. Oryginalną.

Całe reszta to mędrkowanie miernot. Miernot, które nie są w stanie pojąć jej bogatej osobowości... :) Wnerwia? No, to niech wnerwia :)

wtorek, 16 lipca 2013

Winko

Poziomkowe, czerwone, słodkie. Indianka sączy. Nie, żeby była pijaczką! Absolutnie. Jedno winko na rok, po serii niepowodzeń i przykrych zdarzeń w zupełności jej się należy. Po winku Indianka myśli jakoś szybciej. I działa szybciej. Hamulce jakby opadają i robi się zdolna do czynów nadzwyczajnych... oraz szokujących.

Do takich czynów jest zdolna naturalnie zawsze, ale obecność winka we krwi to potęguje. W głowie Indianki powstał dynamiczny plan.

Strategia uwodzenia

Indianka jest super strategiem. Raczej. Brakuje jej tylko pola do popisu. Ma bardzo ograniczone możliwości w nieprzychylnym i zadufanym w sobie otoczeniu. Trochę brakuje jej taktu i zdolności dyplomatycznych. No, ale prosty styl bycia sprawdza się w chamskim środowisku, w którym przyszło jej mieszkać i żyć.

Indianka nienawidzi kalania czegoś tak pięknego jak miłość - wyrachowaniem.

Ale... Jeśli jej podejście romantyczne nie sprawdza się... Może pora na strategię uwodzenia??? :D Indianka jest prawie zakochana. Problem polega na tym, że obiekt popełnia kardynalne błędy życiowe i towarzyskie. Błędy niszczące delikatną więź emocjonalną. Robi to raczej z nieumiejętności postępowania z kobietami, niż ze złej woli... Może pora przejąć inicjatywę w swoje ręce? Na pohybel wszystkim źle życzącym skurwysynom... :)))

Czerwony szpadel

Ukradziony z mojego pola. Koniec wkopywania słupów.

Pora kopania

Indianka jest nadal megawkurwiona, ale pogoda jest dobra na kopanie. Nie ma żaru, ziemia miększa – można kopać i wkopać wszystkie niewkopane jeszcze słupy ogrodzeniowe.

Trzeba zmienić buty – założyć mocne półbuty o twardych podeszwach, bawełniane skarpety aby buty nóg nie obcierały i stopy oddychały. Szpadle w drodze. Póki co – będzie wkopywać tym szpadlem co ma. Deszcz siąpi, ale Indianka zaopatrzyła się w płaszcz wodoodporny. Będzie kopać w deszczu i tyle.

Dwa tygodnie deszczu

Przed Indianką co najmniej dwa tygodnie deszczu. W tej sytuacji to siano niezebrane z pola na pewno zgnije i nic z niego będzie :( Nie można też ukosić nowego, bo też nie wyschnie.

http://www.twojapogoda.pl/polska/warminsko-mazurskie/kowale-oleckie/16dniowa

To był wielki błąd, że zapłaciła za zbieranie siana przed jego zebraniem.

Interesy z lokalnymi wieśniakami

Ja mało robię interesów z lokalnymi wieśniakami, bo lokalne wieśniaki nagminnie robią w chuja i dochodzi do spięć. Natomiast z ludźmi spoza okolicy współpracuje mi się bardzo gładko i bez zgrzytów.

Zapewne na częstotliwość spięć w lokalnych interesach mają wpływ wieśniackie pomówienia, tak jak to teraz ma miejsce z koszeniem. Wydałam majątek, a siano w polu gnije. Gdyby nie te parszywe pomówienia od lokalnych łajz rozmaitych, które często mnie nawet nie znają osobiście, albo ledwo z widzenia lub nie, ale pierdolą głupoty byle pierdolić – to by siano dawno było zebrane, suche, dobrej jakości i nie tylko z dwóch hektarów, ale z 11 hektarów. Przyjaźń by kwitła. Tymczasem już jest spierdolona. Widać chujom o to chodziło. Skurwysyny dopięły swego. Lokalne, konfliktowe skurwysyny. Od lat generują kolejne konflikty, dlatego wolę sobie odpuścić interesy z nimi i robić je z ludźmi normalnymi spoza tej okolicy. Niestety, niektóre rzeczy muszę na miejscu załatwiać i tutaj jestem bardzo ostrożna wtedy. Na każdą transakcję staram się mieć umowę, aby potem pomówień i problemów nie było i w razie wciśnięcia mi np. spleśniałego siana – abym miałam możliwość reklamacji syfiastego towaru.