sobota, 5 czerwca 2010

Roztargniona sobota

Indianka w piękną, słoneczną i ciepłą sobotę taka zamyślona była, że nie pamięta co robiła... :)
Aaa... posiała nasionka rozmaite w pojemniczkach w domu (w tym dziwaczka otrzymanego od koleżanki Blanki ;) ) a potem doglądała zwierzyny i poprawiała ogrodzenie na podwórku. Szczegółem godnym odnotowania, był fakt skąpania się po pas w rowie melioracyjnym podczas nieudanego skoku przez tenże... ;)
 
W zasadzie skok się udał, ale gleba po drugiej stronie rowu była miękka i śliska i Indianka poślizgnęła się i wpadła po pas do wody...  Nie tracąc zimnej krwi, błyskawicznie złapała się za kiść bagiennej trawy i wyciągnęła się z kanału...
 
Szczęściem, była skąpo ubrana, więc ciuch nie ucierpiał nadto. Miała na sobie tylko białą koszulkę, majteczki i śliczne, soczysto zielone kaloszki, w których przyjemnie woda chlupotała myjąc stopy, gdy łąkę przemierzała ku podwórku, ciągnąc za sobą swój zdjęty drut i izolatory, które były potrzebne przy przerabianiu pastucha na podwórku, a po który udała się na miedzę za ową wyjątkowo po deszczach głęboką wodę.
 
Krowa bydłuje jakby mniej, ale na łańcuchu trzymana pod kontrolą jest. Indianka przestawiła ją w pobliże stawku coby się wody napiła i trawę przy oczku wystrzygła.
 
Indianka przemierzając łąkę znalazła kolejną skorupkę po jajku. Nabrała podejrzeń, że jakiś zwierz, np. kuna podbiera jajka z kurnika, bo zupełnie nie ma jaj w kurniku, albo co najwyżej jedno czy dwa. Na wszelki wypadek jedną z suk uwiązała w pobliżu kurnika, by miała oko na złodzieja.
 
Kicia od dnia powrotu cała szczęśliwa. Z tego szczęścia z ziemi wskoczyła na wysoki parapet, co było iście olimpijskim wyczynem, bo parapet naprawdę wysoko umiejscowiony, a kotek malutki. Wskoczyła i zamiałczała, by ją wpuścić do środka. Została wpuszczona.
 
Indianka upiekła świeży chlebek i skleciła naprędce jakiś gorący posiłek – tym razem smażony ryż z jajkami sadzonymi przyprószonymi oregano.
 
Na jutro rozmraża się mięso na obiad. Jutro zrobi pożywny, solidny posiłek.
 
Wróciła do domku i odpoczywa. Jeśli jeszcze znajdzie siłę, to wyjdzie i posprząta na drodze, bo krowa jej wczoraj przerwała tę czynność swoją ucieczką. Warto zabrać też resztę drutów i elektrycznego sznurka.
Jednak pod wieczór komary tną nad rowem melioracyjnym, więc Indiance się tam nie chce iść, a jeszcze bardziej znowu wpaść do wody...

piątek, 4 czerwca 2010

Boska sprawiedliwość

Dziś po południu Indianka wyszła na drogę przed swój wjazd, by dokończyć sprzątanie gałęzi.
Zerknęła na staw rybny Rumcajsa. Coś było z nim nie tak... Wyglądał jakoś dziwnie...
Jakiś taki zamulony... Indianka przyjrzała się lepiej... Toż to ulewa wypłukała Rumcajsowi cały staw wraz z rybami! hahaha... :))) Wały pod naporem nadmiaru deszczówki musiały puścić i niemal cała woda ze sztucznego stawu spłynęła w kanał... Wraz z rybami! Ale numer!  :))) Bóg okazał się sprawiedliwy i nawet rychliwy... :)
 
Ledwo pół roku temu Rumcajsy okradły Indiankę z drzewek owocowych i Indianka nie może doczekać się sprawiedliwości ludzkiej... Za to sprawiedliwość boska okazała się skuteczna :))) O większej karze Indianka nie mogła marzyć :))). Boska strona mocy jest zdecydowanie po stronie Indianki... :))) Indianka ledwo pomyślała o tym, by udać się do świątobliwej osoby, a tu taka niespodzianka :))) Bóg mnie kocha :))).
 
Widzisz August – tam gdzie ludzka sprawiedliwość zawodzi, tam palec boży reguluje krzywdy...
No, ale strata Indianki nie jest powetowana. Trzeba i tak się sądzić o odszkodowanie za ukradzione drzewka...
 
Indianka stała na drodze i z satysfakcją napawała się widokiem kary boskiej jaka spotkała podłych Rumcajsów...
 
Gdy wróciła do domku, zadzwonił najporządniejszy listonosz w Rzeczypospolitej Polskiej – Pan Marek z Olecka. Oznajmił, że niesie ciężkawą paczkę do Indianki i by wyszła mu naprzeciw z taczką po tę paczkę, bo droga zalana to on nie dojedzie do Indianki, a kilkaset metrów trzeba tę paczkę nieść.
 
Indianka przywiozła taczką paczuszkę pełną użytecznego i estetycznego dobra. Rozpakowała i poczęła delektować się każdym detalem. Były tu pożyteczne i akurat na czasie koszulki na dokumenty i papierowe teczki, zgrabny, o głębokim odcieniu niebieskości termofor na gorącą wodę na zimne wieczory zimowe, puchate bambosze na mroźne dnie (kochana koleżanka Blanka pamięta jak Indianka wymarzła ostatniej zimy),
rozgrzewające rękawiczki na bolące stawy, soda kaustyczna – akurat rychło w czas, bo Indiance zlew w kuchni się zapchał..., kilka słodziutkich czekolad! ( – Indianka to łasuch na czekoladę i brak jej było słodyczy ostatnio),
rybki w puszkach, koncentrat pomidorowy... Indianka uwielbia rybki... Kiedyś sobie staw wykopie i zahoduje rybki... na razie jej nie stać na taką inwestycję niestety... ale może kiedyś się uda zdobyć odpowiednie fundusze... , w paczce przyjechało też bajeranckie jabłuszko zapachowe (już stoi w sypialni i cudnie wonieje), w kartonie znalazły się też ściereczki, gąbeczki, płyn i pasta do mycia i szorowania... Indianka z prezentów zadowolona i dziękuje serdecznie... :) xoxo
 
Kiedyś, gdy stanie na nogi, odwdzięczy się jadłem wiejskim... Za kilka miesięcy powinna mieć full jaj i całą zamrażarę wołowiny, to się podzieli z chęcią... A od przyszłego roku będzie uprawiać warzywa ekologiczne to i warzywami się podzieli... No, i oczywiście, gdy mleka koziego będzie wreszcie więcej, to i sery zrobi i wyśle też, a jakże :) Może i jaką fajną roślinkę wyhoduje to podeśle też... :)
 
Uradowana Indianka z przyjemnością obejrzała dokładnie każdy drobiazg i przeczytała każdy opis.
Następnie zapadła w sen. Chyba wczorajsza praca przy wycinaniu gałęzi ją mocno umordowała...
Gdy obudziła się, okazało się, że krowa Bernadetta zbiesiła się i poszła w cug.
Indianka z trudem ją dopadła i wzięła na łańcuch. Godzinę albo i półtorej szarpała się z krową nim ją przyprowadziła na kozią łąkę i uwiązała. Krowa bydłuje i sprawia problemy. Jest uwiązana, ale ziemia po deszczach miękkawa, więc może wyrwać kołek. Oby nie... Indianka nie ma już siły latać za zwierzyną...
 
Ledwo żywa wróciła do domu i dała karmę psom. Gdy wołała drugą sukę, nagle spod obory wyskoczyła ukochana zaginiona kotka Kreska. Wow! Indianka nie wierzyła własnemu szczęściu, mimo, że już wczoraj Nowojorczyk dał cynk (dziękuję koledze za cynk :)), że rzekomo widział kotkę aż na końcu Baran. Taki kawał od domu??? Jak ona się tam znalazła? Indianka od kilku dni martwiła się bardzo stratą ukochanej kotki. Nigdy na tak długo nie przepadła. Zawsze wracała. Codziennie. A tym razem nie było jej aż 4 dni. Indianka miała już najgorsze przeczucia, ba nawet pewność, że kotka nie żyje... Nawet wzięła na przesłuchanie tę groźniejszą z suk i ją przepytała surowym tonem, co zrobiła z jej ulubioną kotką?? Oczami wyobraźni już widziała, jak za parę miesięcy przypadkiem, gdzieś na łące znajdzie w zwiędniętej trawie szkielecik kici... A tu kicia żyje i w dodatku wróciła sama do domu! Indianka uradowana! :) Zabrała kicię do domu i dała jajeczko, bo całe mięsko już psy zjadły.
 
Kicia weszła na łóżko i tuli się zawzięcie do Indianki... widać też się stęskniła za Indianką...
Kochana kicia! :) xoxo Futerko ma mięciutkie i czyściutkie, widać ulewa ją też dopadła...
Indianka ukojona dniem obfitującym w pozytywne zdarzenia (z pominięciem numeru krowy) odpoczywa przed komputerkiem i telewizorem...

Pompa z nieba

W czwartkowy wieczór rozszalał się niesamowicie obfity deszcz. Z nieba lały się wiadra wody, chlustały po oknach i dachu indiańskiego domu, wdzierając się przez szczeliny na strych i zalewając go miejscowo oraz przelewając się do kuchni i jednej z sypialni. Gdy te wanny wody przestały chlustać z nieba, Indianka udała się na obchód swoich włości, ze szczególnym uwzględnieniem stanu rzeczki, która gwałtownie przybrała i rozlała się po przybrzeżnych łąkach. Wyglądało to niesamowicie – beżowe skłębione gwałtownym pędem wody Nilu pędziły przed siebie wirując wokół zalanych drzew przybrzeżnych... Wzgórze siedliska Indianki zamieniło się w półwysep otoczony z trzech stron spienionymi wodami spływającymi z pól... Piękny widok... niesamowity żywioł... Indianka zaszła też na gminną drogę przed swoim gospodarstwem zaciekawiona jak owa droga przyjęła taką ilość opadów. Droga zamieniła się w rzekę :) Woda całkowicie wypełniła drogę na odcinku około 150 metrów... Z drogi nie ma spływu do rowu przydrożnego, bo rowu przydrożnego tu nie ma, a pobocza są wyżej niż sama droga, więc ta woda to sobie tutaj postoi dość długo... :) Indianka jest znowu odcięta od świata :)
 
Well, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... Taka ilość wody, która spadła na łąki i sady Indianki znakomicie je nawodni, zwłaszcza drzewka. Drzewkom to wyjdzie na zdrowie, także posadzonym kwiatom i posianym warzywom. Trawa bujniej urośnie i będzie co kosić...
 
 
 

 

Gałęzie

Cały wczorajszy dzień, aż do deszczu – Indianka i Nowojorczyk spędzili na rżnięciu.
Wyrżnęli większość gałęzi z wiekowych wierzb przydrożnych, tym samym odmładzając stare i brzydkie rupiecie. Wierzba znakomicie znosi ofensywne cięcie – w miejsce wyciętych starych gałęzi, pojawiają się szybko zielone gałązki, które intensywnie rosną wieńcząc stary, gruby pień gęstą, zieloną chmurą młodych gałązek. Na jednej z wierzb eksperymentalnie zostawili główną środkową gałąź, tworząc tym samym ciekawą kompozycję... :) Całość wygląda tak, jakby z grubego krótkiego pnia wierzby wyrosło nowe drzewo :)))
Inne skojarzenie, to gigantyczna donica zwieńczona smukłą, wysoką palmą... :) Pięknie wygląda na tle błękitu nieba... Kompozycja jawi się inspirująco i stała się charakterystycznym punktem krajobrazu końcowego odcinka drogi gminnej... :) Druga wierzba wygląda jak ambona myśliwska. Rozpościera się z niej malowniczy widok na stawy. Indianka jest zadowolona ze swego kreatywnego dzieła... :)
 
W międzyczasie, gdy Indianka z Nowojorczykiem ostro działali piłą i siekierą, pojawili się chłopcy z Komendy.
Tym razem zadziałali jak należy – sporządzili protokół, zrobili foto skażonej chemikaliami ziemi – nawet technik kryminalistyki pojawił się w tym celu.

środa, 2 czerwca 2010

Chemiczny sabotaż

Kolejny sabotaż Smrodliwego Truciciela – tym razem spryskał chemikaliami ekologiczną ziemię Indianki.
Miesiąc bez prowokacji wioskowego – to miesiąc stracony :)))
Indianka udała się na obchód swojej posiadłości i o zgrozo zobaczyła wypaloną, pożółkłą od chemikalii ziemię wzdłuż ogrodzenia dzielącego ją od Smrodliwego Truciciela. Truciciel Smrodliwy, bez wiedzy i zgody Indianki spryskał jej ziemię środkiem chemicznym, który zniszczył trawę na polu Indianki wzdłuż ogrodzenia. Co ciekawe, T.S. nie spryskał ziemi po swojej stronie, tylko wyłącznie po stronie Indianki. Dość tego warcholstwa! Jakim prawem facet pryska chemikaliami jej ekologiczną ziemię??? I to w miejscu, gdzie ona tak pracowicie sadziła żywopłot? Wkurzona Indianka złożyła zawiadomienie na policji.

wtorek, 1 czerwca 2010

Murzynek

No, nareszcie Indianka wygospodarowała czas na ugotowanie porządnego, pożywnego obiadu i wypiek ciasta. Obiad już gotowy i nawet pożarty – reszta zostanie na jutro – jutro czas zaoszczędzony będzie dzięki temu. Murzynek w trakcie wykonywania.
Za godzinę powinien być! O jakże dawno Indianka pysznego murzynka nie smakowała...
Ostatnio to chyba jeszcze z Augustem i Agatą razem jedli. Gdy oni byli, to się często ciasto piekło. August nawet raz pizzę zrobił – tak od podstaw – ciasto wymięsił z mąki.


Ziemniaków Indianka nie ma, ale ma za to kaszę i ryż. Dziś wołowinka dla odmiany z ryżem.
Jeszcze by się jaka zielenina przydała. Warzywa jeszcze nie urosły i długo trzeba będzie na nie czekać. Chyba, że Indianka zakręci się wokół dzikich ziół... Rośnie ich sporo tu.
Trzeba narwać i zrobić surówkę lub zupę na nich ugotować.


Indianka zeszła do piwnicy i wstawiła ciacho do piekarnika. Przez przypadek zamiast piekarnik -  włączyła lodówkę, która od kilku miesięcy zepsuta. Lodówa zaszumiała! Czyżby się naprawiła? Indianka uradowana: „Bóg mnie jednak kocha”
Jednakże trzeba poczekać kilka godzin, by mieć pewność, że faktycznie chłodzi. 
Byłoby super, gdyby normalnie działała. Indianka mogłaby tam przechowywać żywność wyjętą z zamrażarki lub świeżo kupioną. Co prawda, Indianka spłukana jest i nie przewiduje żadnych zakupów w najbliższym czasie, ale niebawem mleczko będzie od jednej z kóz, to by się ta lodówka przydała do tego mleczka. No i jak kotlety na następny dzień sklepie i przyprawi to byłoby dobrze je do lodówki wstawić.


Dziś Młody Wąs skosił trawę obok pastwiska koni. Konie Indianki stały jak urzeczone, patrząc co te wielkie hałasujące ciągniki zrobiły z trawą. Taka wysoka trawa i położona całkiem. Stały i wpatrywały się w efekt działania traktorów. I niech mi powie ktoś, że koń nie myśli!


KALENDARIUM (odpowiedź na komentarz Olki spod Wrocławia)

Olu, nie bądź głupiutka – poczytaj mojego bloga, to będziesz wiedziała co robiłam wcześniej.
Co prawda, blog piszę online dopiero od niedawna, a mieszkam tu znacznie dłużej...
Żebyś oczęt nie zmęczyła czytaniem w skrócie ci streszczę:

2002 sierpień
Przeprowadzka z miasta na wieś, zakupy podstawowych materiałów budowlanych i artykułów wyposażenia wnętrz. Wstawienie i wymiana okien. Zaprojektowałam i kazałam zbudować stalowy piec. Koniec kasy. Banki odmówiły kredytu na zagospodarowanie się. Straciłam dostęp do internetu i możliwość zarobienia na wyżywienie poprzez tłumaczenia. Wielka bieda. Próby znalezienia wspólnika do otwarcia hodowli koni.

2003
Załatwienie niewielkich kredytów na materiały budowlane i wykończeniowe. Remont domu metodą gospodarczą. Wypadek. Szpital. Niepełnosprawna ręka. Mój pomocnik pobity – złamana szczena, ból, operacja. Remont utknął. Pomocnik wraca, ale okrada mnie. Wyjeżdża i już nie ma tu powrotu. Ja chora – jakieś dziwne bóle, omdlenia.  Wynajmuję sąsiada i koszę trawę.  Ogródek założyłam, bo miałam zaorany kawałeczek. Jesienią i zimą 2002r Stefan często dzwonił z mojego telefonu za granicę i za jedną rozmowę zapłacił zaoraniem ogródka. Napisałam synowi sąsiadki pracę dyplomową o alternatywnych źródłach energii, a on w zamian na wiosnę zabronował mi niewielki kawałek działki (ręcznie, bo koń osłabł). Tego roku miałam warzywa.

2004

Za dopłaty kupuję pierwsze kozy i konie. Cwana, fałszywa Paszko ze stadem koni wprowadza się do mnie i wykorzystuje mnie, moją pracę przy jej koniach, paszę i nie płaci za pobyt jej koni. Wynajmuję usługodawcę do uprawy ziemi. Sieję zboże, koszę trawę. Przy okazji mam zaorany ogródek pod warzywa, więc sieję dużo warzyw. Wtedy miałam warzywa.

2005
Hoduję konie i kozy, koszę trawę. Doję kozy. Kupuję jałówki. Po kilku miesiącach jałówki inseminuję. Nie ma kasy na remont ni czasu na remont, więc remont stoi. Praca przy zwierzętach zajmuje mi większość czasu. Nie mam zaoranego ogródka, więc nie ma warzyw.

2006 

Stado kóz rozrasta się mocno. Doję kozy, krowy wycieliły się – doję krowy. Nie mam zaoranego ogródka i czasu by ręcznie kopać, ale zbieram zioła i je wykorzystuję w kuchni.

2007 – 2008 Hodowla kóz zajmuje mi większość czasu. Ręcznie doję całymi dniami i wyrabiam sery. Krowy też muszę doić ręcznie. Nie mam zaoranego ogródka i czasu by ręcznie kopać. Nie mam warzyw, ale zbieram zioła i na nich bazuję.

2008-2009 

sadzę sad owocowy – ponad 1700 drzewek owocowych. Większość drzewek sadzę sama, bez pomocy, całymi dniami. Jestem wykończona. Pojawiają się przypadkowi pomocnicy, na krótko. Szybko wymiękają przy sadzeniu tych drzewek. Nie mam zaoranego ogródka i nie mam czasu ni siły kopać ręcznie. Nie mam warzyw, ale zbieram zioła.

2010 

Kupiłam dodatkowe sadzonki drzewek i krzewów owocowych, także byliny i sadzę je.
Nadal nie mam zaoranego ogródka i przygotowanej ziemi pod warzywa, ale trochę skopałam ręcznie i posiałam niewielką ilość warzyw, dość późno, bo wcześniej sadziłam sadzonki m.in. posadziłam 100 aronii (to akurat z pomocą kolegi), żywopłot, sporo kwiatów i oczywiście w międzyczasie doglądałam zwierząt i zajmowałam się papierami rolniczymi i innymi.
Mam też stosy papierów do przerobienia, co pochłania mi mnóstwo czasu i odciąga od ogródka.

A teraz powiedz mi przemądrzała Olu, czy ty byś dała radę na moim miejscu tym wszystkim się zajmować i jednocześnie mieć idealnie uprawiony idealny ogródek?

Dodam, że odkąd tu jestem, pracuję całymi dniami bez dnia wolnego. Długo byś tak wytrzymała przemądrzała Olu? Chcesz pomóc – dam ci łopatę i kop. Wyrywaj darń, kop i siej. Ja troszkę posiałam, gdybym miała zaorany ogródek - zaorany i zabronowany – to bym posiała znacznie więcej. Ale nie mam ciągnika, a łopatą tego nie zrobię, bo nie mam tyle czasu ani siły ni zdrowia. Mam jeszcze co najmniej 20 sadzonek do posadzenia, a to oznacza kopanie w gęstej i wysokiej darni. Masz pojęcie, jak to ciężko kopać w takiej wysokiej trawie w dodatku jak masz potłuczony kręgosłup w wypadku?

Chodź do mnie na miesiąc popracować w ogrodzie, to przestaniesz się mądrzyć.
Łopatą skopiesz pół hektara ziemi, to ci bokiem wyjdzie.

poniedziałek, 31 maja 2010

Komentarz

Dostałam taki komentarz:
 
Droga Indianko-kilka dni temu ktoś wysłał do mnie e-maila -do tego z pretensjami dlaczego obserwuję Twego bloga a nawet czasami stoję po Twej stronie.Przyznam szczerze że zdziwił mnie może nie sam e-mail ale osoba która go napisała bowiem często udziela się na Twym blogu. Nie wiem dlaczego akurat to do mnie napisała-chyba myślała(ta osoba) że dobrze Cię znam i to chyba dlatego.
 
Podejrzewam, że ta sama osoba pisze do wszystkich obserwujących mego bloga i pluje na mnie. Jaka zawziętość :) Ta osoba chyba jest chora psychicznie :)
A Pani niech się nie przejmuje – to Pani sprawa, kogo Pani obserwuje. Może Pani mnie obserwować ile chce i wcale nie musi się Pani z tego tłumaczyć jakiejś wariatce czy wariatowi. Niech się leczą psychiatrycznie.
 
W swoim e-mailu napisała że zaczyna powoli wierzyć Twoim wrogom a nie Tobie-kiedyś ponoć chętna była by Ci pomóc w jak najróżniejszej formie ale ostatnimi czasy ponoć dochodzi do wniosku że nie jesteś warta jakiejkolwiek pomocy.
 
To nieprawda. Ta osoba jest obłudna i kłamie. Nic mi nie proponowała, żadnej pomocy.
To tylko takie gadanie, aby mi dopiec. Nie wierzę w dobre intencje tej osoby.
Nawet nie wiem kto to jest, bo takiej rozmowy o jakiejkolwiek pomocy nie miałam z nikim.
Tzn. pewna pani proponowała bojler, ale nic z tego nie wyszło.
 
Zaczęła od tego że dokładnie przestudiowała Twój blog i ma dowody na to że to jednak Ty działasz ludziom na nerwy a nie odwrotnie!
 
Bzdura. Ten blog powstał częściowo dlatego, że miałam po dziurki w nosie chorych pomówień moich sąsiadów. Gdyby tyle nie truli przez tyle lat, to by nie było o czym pisać.
Blog piszę od niedawna, a oni zatruwają mi życie od 7 lat.
 
Swoje zdanie oparła na następujących przykładach:
-zaczęła od tego że na swoim blogu często wyśmiewasz innych ludzi-np.ostatnio obraziłaś ludzi borykających się z powodzią
 
No niestety – straciłam mieszkając wśród gburów i złośliwych prześmiewców swą dawną wrażliwość. To dlatego, że oni non stop naśmiewali się przez lata z moich nieszczęść.
Gdy mi się działo co złego, to na pyskach miejscowych wioskowych widywałam nieukrywaną radość. Z kim przestajesz takim się stajesz :)
Zapewniam was, że lokalni wioskowi mają w nosie tragedie powodzian.
Zapewne powodzianie usłyszeli by, że sami sobie winni, bo kupili lub pobudowali domy na terenach zalewowych. Ja się osobiście zetknęłam tutaj z takimi opiniami miejscowych, że sama sobie jestem sobie winna, że nie mam sprawnego dojazdu do domu, bo kupiłam gospodarstwo na kolonii. To jest taki ich tok rozumowania.
Także moja oferta udostępnienia budynku gospodarczego za darmo dla powodzian, to dla miejscowych śmiech, bo oni by nikomu nic za darmo nie dali.
Tutaj, jak ktoś komuś coś da za darmo to nim gardzą. Taka mentalność.
To samo z pomocą. Gdy ktoś komuś pomaga za darmo, to lokalni nim gardzą.
Z drugiej strony, osoby, którym się pomaga – często okazują się niegodne tej pomocy.
Miałam takie sytuacje – pomagałam tu ludziom różnym – a potem miałam z tego tytułu wielkie nieprzyjemności.
 

-często na swoim blogu używasz wulgarnych słów a to ponoć nie przystoi przyzwoitej wykształconej kobiecie-ha ha!
 
Sorki, ale jak jestem wpieniona, bo gnój mnie regularnie okrada i nie ponosi żadnej konsekwencji – to mnie to doprowadza do szewskiej pasji i ma to swoje odzwierciedlenie w słownictwie. Przynajmniej słowem bydlaka schłostam, skoro nie jestem władna doprowadzić do jego skazania i zapudłowania.
 
-jesteś ponoć bardzo pazerna na pieniądze-wszystko wokół Ciebie kręci się wokół mamony-ponoć są ludzie w gorszej od Ciebie sytuacji a nie żebrzą o kasę tak jak ponoć Ty to robisz-w dodatku ponoć na siłę!
 
Bzdura. Ostatnią rzeczą, jaką można o mnie powiedzieć, to to, że jestem pazerna na pieniądze. Gdyby tak było, wyszłabym za mąż za jakiego nadzianego starucha i miała w nosie problemy finansowe i materialne.
 
Poza tym faktycznie, było tak, że ja głodowałam, a nikt mi nic nie pomógł.
W tym samym czasie ludzie będący w znacznie lepszej sytuacji materialnej i finansowej brali garściami dary z kościoła i z jakiejś tam organizacji. Mnie nawet nikt nie powiedział, że jest taka możliwość. Sami się nachapali, a mi nic nie dali. Tacy tutaj ludzie są.
 
Nie ma ludzi w gorszej sytuacji niż ja jestem. Gdybym miała doskonałe warunki mieszkaniowe, te osoby, które tu czasem docierają by mi trochę pomóc na gospodarstwie – siedziałyby tu znacznie dłużej.
 
-Kolejną przykrą niespodzianką dla tej osoby jest Twój stosunek do okolicznych mieszkańców, do znajomych (Tutaj przytacza sytuację z zeszłego roku jak to uciekła od Ciebie koleżanka z klasy po jeden nocy spędzonej u Ciebie)
 
Co do mojej koleżanki – uciekła, bo chciała uciec. Ja jej nic złego nie zrobiłam. Przecież jej nie wyrzuciłam! Nie chciałam, by wyjechała. Dawno jej nie widziałam i stęskniłam się za nią. Było mi bardzo przykro, że pojechała, że nie chciała ze mną spędzić czasu, odnowić dawnej przyjaźni. Pojechała, bo warunki mieszkaniowe okazały się dla niej ważniejsze niż przyjaźń. Nie odpowiadały jej warunki mieszkaniowe, bo przywykła do miejskich luksusów i nie rozumie mojej sytuacji. Przyjechała z niewłaściwym nastawieniem. Nie przyjechała by MNIE odwiedzić. Przyjechała na agroturystykę. Ja nie prowadzę agroturystyki, bo mnie nie stać na remont kapitalny domu. Wynikło nieporozumienie. Nie chciała ze mną zostać.
Chciała warunki pensjonatowe. Warunki pensjonatowe to było to, czego jej było trzeba. Ja niestety nie mam bieżącej wody w łazienkach, więc wyniosła się po jednym dniu.
 
oraz to że jak wynika z Twych opisów-często zmieniasz pracowników i ich wykorzystujesz-w pracy oczywiście przez co uciekają jak najszybciej z Twego rancza
 
Kolejna bzdura. Po pierwsze, nie mam pracowników, bo mnie na nich nie stać, więc nikogo tutaj nie zatrudniam. Te osoby to pomocnicy w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie. Nie muszą tutaj być jak im nie odpowiada. Jadąc do mnie, wiedzą, że tutaj nie zarobią. Pomagają, bo chcą pomagać. Z różnych względów, zależne od osoby. Są wolni. W momencie, gdy udaje im się załatwić płatną pracę – wyprowadzają się. Pobyt u mnie to dla nich etap przejściowy. Trafiają tutaj, gdy nie mogą znaleźć płatnej pracy, albo nie mają gdzie mieszkać i za co jeść.
Ja im pomagam dając kąt do mieszkania i wyżywienie, a oni mi pomagają na gospodarstwie. To jest uczciwa wymiana. Gdybym miała lepsze warunki mieszkaniowe to pewnie by tutaj dłużej siedzieli. Gdy znajdą lepszą od mojej oferty - wyprowadzają się i nie mam im tego za złe. Każdy chce dla siebie jak najlepiej. To naturalne.
Niektórzy trafiają tu, bo chcą spróbować wiejskiego życia. Myślą, że to sama sielanka. W momencie, gdy dociera do nich, że to ciężka praca, to wymiękają.
 
-osoba ta uważa także że często wchodzisz w konflikty z innymi ludźmi i często ingeruje w nie policja-ba nawet do niej masz ponoć pretensje-ogólnie to pisze że nie ma takiej rzeczy i osoby (poza Tobą) do której byś nie miała jakiś pretensji-he he
 
To bzdura, że ja „wchodzę w konfikty” – ja jestem w nie bezczelnie wciągana. Wybacz, ale jeśli Ty byś była okradana, to byś nazwała siebie konfliktową? Gdyby Tobie zdewastowano jedyną drogę dojazdową do gospodarstwa, to byś nazwała siebie konfliktową?
 
Ja tu jestem poszkodowana i mam pełne prawo, by się przed tymi ludźmi bronić.
Odmawiasz mi prawa do obrony? Sama byś sobie tego prawa odmówiła?
Gdyby Tobie sąsiad ukradł coś z domu, to byś nazwała siebie konfliktową?
Gdyby wykopał dziurę przed Twoimi drzwiami do domu, to byś określiła siebie, jako osobę która „wchodzi w konflikty”? Nie widzisz, że to totalna bzdura? Totalnie chora bzdura? To jest po prostu mega dyrdymał!
 
Tak upraszczają tendencyjnie ludzie złej woli, którzy udają, że nie widzą, jaka jest rzeczywistość, jaka jest prawda, kto tu jest faktycznie winny i konfliktowy.. Zamiast potępić moich konfliktowych sąsiadów – mnie doczepiają na siłę łatkę i snują te swoje brednie wszem i wobec.
 
Prawda jest taka, że celowo konfliktowe osoby z mego otoczenia robią mi na złość, celowo prowokują konflikty. W zeszłym rok ukradli mi 233 drzewka owocowe. W tym roku rozjechali ciężkim ciągnikiem drogę przed moim gospodarstwem, tak, że kurier nie mógł dostarczyć przesyłki.
 
Nadal pozwalają, by ich klienci rozjeżdżali tę słabą drogę gruntową przed moim gospodarstwem, która nie jest w stanie wytrzymać tak dużego natężenia ruchu kołowego, bo jest za słaba. Nie utwardzona. Podmokła. A oni wszyscy tu się pchają na potęgę na nią.
Za ciężkie tyłki mają, by zaparkować pod chałupą sąsiadara i przejść kilkaset metrów z kosmicznie ciężką wędką. Do moich sąsiadów przyjeżdża dziennie po 20 wędkarzy. Powinni parkować pod jego domem i dalej pieszo zejść nad staw, a nie tarasować mi drogę dojazdową do mego gospodarstwa.
 
Nie dość, że niszczą słabą nawierzchnię drogi gruntowej, która nie jest ani utwardzona, ani odwodniona i woda często zalega na niej – to jeszcze tarasują dojazd do mego gospodarstwa, mało tego - śmiecą wokół siebie. Rozrzucają śmieci na drodze i wrzucają na moje gospodarstwo.
 
Właściciel stawów oczywiście nie sprząta po swoich klientach. On tylko bierze kasę za ryby, a syf po jego klientach zostaje dla mnie plus zdewastowana droga. Do niego droga dojazdowa jest wzmocniona przez żwirowanie i rów odwadniający. Gmina mu zrobiła. Dalej do mnie - NIE (facet ma w tym swój udział, bo był przeciwko moim staraniom o konserwację końcowego odcinka drogi – „cooo???!!! Robić drogę dla jednej osoby????!!!!”), ale wszyscy jego klienci pchają się nachalnie na tę słabiutką drogę gruntową przed moim gospodarstwem, jakby nie mogli zaparkować pod jego chałupą. W końcu to jego klienci i on czerpie zyski z łowiska, więc niech u niego parkują, a nie pod moim gospodarstwem. Dewastują i tarasują drogę do mego gospodarstwa i robią mi problem z dojazdem, bo potem moi znajomi czy kurierzy nie mogą dojechać. Ostatnio kolejny kurier awanturował się, że on do mnie nie może dojechać i zostawił paczkę na drodze gminnej przed wielką kałużą wody kilkaset metrów od mego domu. Ja, mając chory kręgosłup musiałam tę paczkę taki kawał ją dźwigać!
 
Zadufanego sąsiadara gówno to obchodzi, że mi drogę ciągnikiem zdewastował i zrobił mi problem z dojazdem, a jego klienci tę dewastację pogłębiają jeżdżąc tu ciągle. Powinien być znak zakaz wjazdu na tę końcówkę drogi, skoro Gmina jej nie odwadnia i ta woda się tu ciągle zbiera.
 
Inny typek pali setki worków foliowych tuż pod moim gospodarstwem przez tygodnie, smród zatruwa powietrze nad moim gospodarstwem, wdziera się do domu przez okna.
I Ty to nazywasz, że JA „wchodzę” w konflikty? To co, ja ich zapraszałam, by okradali mnie? Ja ich prosiłam, żeby zdewastował mi drogę? Ja drugiego prosiłam, aby mi smrodził pod bokiem? Zastanów się co piszesz. Konfliktowi, to są moi sąsiedzi, a nie ja.
 
Jak nic się nie dzieje, to nie ma potrzeby reagować i ja nie reaguję.
Nie mam czasu ni ochoty się z tymi ludźmi szarpać, ale nie mam wyjścia, bo wchodzą mi na głowę, jak nie reaguję. Przez pierwsze lata nie reagowałam to się rozwydrzyli ponad miarę.
Doszło do tego, że perfidnie szczuli mi psami moje kozy, ukradli drzewka owocowe.
 
Nie da się nie wzywać policji, bo to są przestępstwa, które trzeba ścigać.
A ten anonimowy co do Ciebie napisał, to prawdopodobnie ta sama wielka łachudra jest co mnie w zeszłym roku okradła z drzewek owocowych.
 
Sama ponoć siebie zbyt mocno wywyższasz a jak już coś złego się dzieje to jest wina całego świata tylko nie Twoja.
 
Nie wywyższam się (a gdybym się wywyższała to nie jest to zbrodnia). Jestem po prostu ponad te ohydne zagrywki. Nie mam pretensji do całego świata, tylko do konkretnych osób, które mi brużdżą. Kilka osób, to jeszcze nie wielki świat. Chyba, że te kilka osób ma się za wielki świat – to by znaczyło, że mają jakąś manię megalomanii.
 
-ponoć kiedyś napisałaś że negatywne komentarze o sobie kasujesz-a więc nie dajesz dojść do głosu Twoim przeciwnikom-ha ha
 
Ja występuję tutaj z otwartą przyłbicą. Komentarzy anonimów w ogóle nie powinnam publikować. Poza tym ten blog to przedłużenie mojego domu. Nie chcę mieć w domu śmieci.
Jak ktoś ma coś rzeczowego do napisania, to mogę jego komentarz puścić, ale jeśli zieje samą nienawiścią – to ja nie chcę tutaj takich śmieci.
 
Kończąc-bo jeszcze parę było takich ochów i achów-wspomnę że pisząc do tej osoby i proponując jej żeby napisała to wprost do Ciebie a nie do mnie napisała że boi się tego bo możesz usunąć ją (tę osobę) ze swych znajomych a ona często udziela się na tym blogu.
 
A co to za osoba? I dlaczego mam Tobie uwierzyć? Może to Twój podstęp, aby kogoś poczciwego wykasować z mojej listy znajomych? Nikogo bez konkretnych dowodów nie będę wyrzucać z listy obserwujących. Tym bardziej, że i Ty się nie podpisałaś, tylko piszesz jako anonim. Ja wypowiedzi anonimów traktuję z przymrużeniem oka :)
 
Co ja o tym myślę-nawet jeśli to prawda co sugeruje ta osoba to moim zdaniem bez sensu są te GORZKIE ŻALE!
 
Nie, to absolutnie nie jest prawda. A skoro tej osobie ze złości gnije wątroba, to jej problem.
Niech zmieni swoje nastawienie do mnie, to nie będzie problemu.
 
Jak komuś się nie podoba co piszesz- to niech tego po prostu nie czyta-to jasne chyba jak słońce! Po za tym nie dziwię się że się boisz zaufać np.tym lokalnym wieśniakom skoro tyle razy już się sparzyłaś. Tak działa po prostu człowiek! Mam nadzieję że ustosunkujesz się do tego całego komentarza-no i może wypowiedzą się inni internauci co o tym wszystkim sądzić......
 
Tak jak widać – ustosunkowałam się.
 

 

Senny poniedziałek

Po ogrodowej niedzieli, pora na papierowy poniedziałek. Aura sprzyja – pochmurnie i chłodno – ogród nie kusi tak jak wczoraj. No i obowiązek sadzenia nie aż taki pilny – pozostałe rośliny mogą parę dni poczekać.
Dziś trzeba zając się domem i papierami. Jednak i tak Indianka musi na tlen wyjść chociaż na trochę, bo bez dotlenienia płucek, czegoś jej brak i chęci na papiery nie ma.

                                               ***
20:52
Dzień okazał się niewiarygodnie senny. Indianka totalnie zmęczona i śpiąca zapadła w długi sen w ciągu dnia, by obudzić się dopiero wieczorem... Jednak, zanim zmorzył ją sen, posadziła kilkadziesiąt sztobrów bzu czarnego, brocząc w wodzie niczym Chińczyk z sadzonkami ryżu... :) Posiała też ździebko aksamitki. Nakarmiła  psy i kury, upiekła sobie nowy chlebek. Przestawiła kozła w nowe miejsce łąki. Obiadu nie ugotowała. Papierów nie przerobiła, ale choć rachunki popłaciła, tj. część rachunków.
Jedna rata, telefon i część prądu. Na resztę zabrakło kasy. Brakuje kasy na wykup kolczyków dla koźląt, na prąd, na KRUS, na pozostałe raty bankowe. Może kozy sprzedać? Trzeba zrobić ogłoszenie i sprzedać kozy.

Aparat foto uszkodzony, tj. rozłącza się sam, bo baterie wylatują, trzeba będzie się pomęczyć, by zrobił jakie sensowne zdjęcia, ale powinno się udać. No i oprogramowanie odpowiednie wgrać na komputer, by można było te zdjęcia zgrać. W tym roku warzywa drogie, to obowiązkowo trzeba mieć swoje, ale ogródek Indianki nie zaorany, więc trzeba się męczyć z łopatą i wycinać darń, by przekopać kawalątek ziemi pod siew warzyw.  Po troszeczku coś tam posieje, aby choć na spróbowanie było tych warzyw.

Już wieczór. Obudziła się, ale nadal jest śpiąca i zmęczona. Wyjrzała na dwór zerknąć, co robią zwierzęta i czy wszystko okay, ale zaraz z powrotem do łóżka powędrowała. Radio gra i mówili coś o osuwiskach, że ludziom się domy rozjeżdżają od tej powodzi i nie będą mogli tam wrócić na te same miejsca. No to mają problem.

Indianka też musi zadbać o swój domek, niestety nie ma kasy na remont. Poza tym, póki co, ma jeszcze pracę w ogrodzie – trzeba posadzić wszystko co się ma do posadzenia i posiać wszystko co się ma do posiania.
Potem trzeba będzie pielić warzywa i pod drzewkami, naciąć gałęzi na zimę, skosić trawę w tej części sadu, gdzie zwierzęta się jeszcze nie pasą.

niedziela, 30 maja 2010

Ogrodowa niedziela

Indianka cały dzień spędziła w ogrodzie sadząc głównie byliny.
Nabrała też żyznej ziemi do doniczek i pojemniczków, celem wykorzystania ich do wysiewu ziół i zrobienia rozsady roślin domowych. W razie niepogody – będzie mogła w domu podziałać.
 
Przestawiła pastuch krowie, coby mogła paść się na nowym pasku zieleni.
Do kur ledwo zajrzała – tym razem słabo z jajami – tylko dwa jajka znalazła.
 
Dzień szybko minął. Wieczorem zmęczona zeszła z pola. Zajęta w ogrodzie, nawet nie zauważyła, kiedy dopadło ją zmęczenie.
 
Ugotowałaby obiad na jutro i ma chęć na ciasto, ale śpiąca już... Trzeba odłożyć to do jutra.
 
 

sobota, 29 maja 2010

Kwiatuszki

Indianka z dużą przyjemnością sadzi kwiatuszki i z jeszcze większą opala blade cycuszki... ;>
 
Posadziła też winogrono i przymierza się do posiania fasoli. Do domku zaniosła pojemniczki z ziemią.
Przydadzą się do wysiania pozostałych nasion, m.in. ziół.
Wczoraj posiała już kilka doniczek ziół. Stoją na schodach na strych i czekają na wieczór lub deszcz, aby Indianka wniosła je na górę, bo Indiance szkoda dnia na chodzenie na strych – woli spędzić cały czas na dworze działając w ogrodzie i wśród zwierząt.
 
Dziś zajęła się też roślinami domowymi. Po mroźnej zimie są w marnym stanie. Wiele z nich padło całkiem, niektóre może uda się jeszcze reanimować. Cytrynka zrobiła niespodziankę i wyrosła z nasion. Bananowiec o dziwo przetrwał tę zimę. Zuch! :)
 
Indianka w porze obiadowej udała się do domku, celem konsumpcji pożywnego obiadu.
Człek, jak z łopatą po ogrodach lata, to musi mieć siłę do tej łopaty... :)
 
Po obiadku - krótka sjesta i regeneracja sił w łóżeczku przed komputerkiem... :)

piątek, 28 maja 2010

60.000 wejść

Ooo, to już przeszło 60.000 wejść na mego pasjonującego bloga :))))
Gratuluję wytrwałości, drogim czytelnikom i czytelniczkom :)
Jakaż szkoda, że ta ilość nie ma swego odzwierciedlenia w brzęczącej walucie :)))).

czwartek, 27 maja 2010

Pies na czerwonej lince

Wczoraj wieczorem na gospodarstwo Indianki przywałęsał się duży, beżowy pies, o krótkiej, gładkiej sierści, dużym pysku i krótkich uszach. Pies na szyi miał wąską kolczatkę. Tego psa Indianka widywała kilkakrotnie na swoim gospodarstwie (August, to ten sam pies coście go widzieli, gdy byliście tu zimą). Indianka ma maleńkie koźlęta, a taki pies to zagrożenie dla maleństw. 

Indianka złapała psa i uwiązała go na lince przy drzewie, by nie pogryzł Indiance kóz i by następnego dnia oddać tego psa koledze, który parę dni temu prosił Indiankę o dużego, ładnego psa do pilnowania posesji jakby się jaki przywałęsał. Traf chciał, że się akurat wczoraj przywałęsał. Niestety, pies w nocy przegryzł linkę i uciekł razem z linką... Strata podwójna – kolega nie ma nadal psa, a Indianka straciła porządną, grubą, długą linkę z solidnym kołowrotkiem i karabińczykiem... :(

Znalazca beżowego psa z czerwoną, długą linką proszony jest o przyprowadzenie psa na gospodarstwo Indianki. Czerwona linka oczywiście do zwrotu dla Indianki - to jej własność. Natomiast sam pies trafi w dobre, opiekuńcze ręce. Człowiek, który się nim zajmie, zadba o psa. Dobrze go nakarmi i będzie pilnował, by pies nie wałęsał się po wsi. Pies zyska miłość, troskę i dom, a Indianka bezpieczeństwo swoich kóz.

środa, 26 maja 2010

Lepsze samopoczucie

Indianka czuje się lepiej. Znacznie lepiej :) Dziś od rańca podziałała porządkowo w kurniku i na wybiegu dla kur. Znalazła mnóstwo jaj! Nareszcie! Kury niosły się skrycie w dwóch zakamarkach i uzbierały się dwie kopy jaj. Indianka skwapliwie pozbierała jajca i usmażyła jajecznicę oraz zaplanowała ciacho jej ulubione czyli Murzynka. Przydałoby się kozę wydoić by mleczko pobrać do tego ciacha, ale za wcześnie jeszcze – koza dopiero co odrobaczona. Trzeba odczekać, aż lekarstwo przestanie działać. Po odrobaczeniu koza czuje się i wygląda znacznie lepiej, także jej wymiona powiększyły się znacznie. Niebawem będzie od niej mleko i Indianka zrobi budyń i upiecze więcej ciast.
 
Rozwieszenie siatek nad wybiegiem dla kur nieuniknione – ptaszydło siadło już na ogrodzeniu wybiegu i wybierało sobie kurkę do zadziobania, kiedy Indianka nagle weszła na wybieg i wypłoszyła drapieżnika. Indianka chętnie już by rozwiesiła te siatki, ale jeszcze za mało drutu stelaża na którym mają zawisnąć siatki. Trzeba najpierw rozbudować stelaż, a dopiero na nim umieścić siatki. W tym celu udała się pod miedzę, gdzie kiedyś rozciągnęła druty, by kozy nie wyłaziły z jej ziemi.
Zabrała resztki drutu i z radością zauważyła, że dziki bez przyjął się i rośnie. Ekstra! Będzie syropek i winko kiedyś...
 
Krowę trzeba było zatrzymać, bo wyszła jakoś z pastucha i pomaszerowała na sad. Gdyby tylko jadła trawę to mogłaby sobie tam być, ale krowa lubi się czochrać o drzewka, więc mowy nie ma, by chodziła tam luzem. Indianka próbowała zagonić krowę z powrotem na jej wybieg, ale zwierzyna nie chciała, więc Indianka wzięła tyczki i linkę i ogrodziła ją tam gdzie się pasła. Jak wyjdzie z tego ogrodzonka, to chyba pójdzie na łańcuch już, bo Indianka nie chce ryzykować połamania delikatnych sadzonek. Albo będzie trzeba dawać podwójną taśmę w sektorku wydzielonym krowie. Może to wystarczy.
 
Indianka wróciła na lunch, wstawiła chleb do pieczenia i wskoczyła na chwilę do łóżka, by odpocząć ździebko, bo jakoś się męczy łatwo i przy byle wysiłku kręgosłupek doskwiera...

wtorek, 25 maja 2010

Pomoc dla powodzian

Bezpłatnie, na okres wakacji, tj. do września, udostępnię budynek gospodarczy dla rodziny wiejskiej, która straciła dom i dorobek swojego życia i nie ma gdzie się podziać z inwentarzem.
Kontakt via GG.

poniedziałek, 24 maja 2010

Boli brzuszek :(

Indianka cierpi straszliwe katusze, bo okropnie boli ją brzuszek...
Dzisiaj umęczona w łóżku uziemiona...

Oj, jakże brzuszek doskwiera!...
Indianka nie jest w stanie myśleć... z bólu umiera...
Tabletka wzięta, a i tak boli... i głowa też pęka...
Co za męka! :( 

Gumiś molestowany

Gumiś skruszony zadzwonił, by wyznać, że on u tego świniarza to długo nie był, bo tylko jedną noc nieprzespaną, ponieważ bał się spać, bo świniarz się do niego dobierał.....
„hahahaha :)))))))) Dobrze ci tak!” – odrzekła ubawiona Indianka.
To fakt, wtedy następnego dnia z rana po tej upiornej dla Gumisia nocy, zdesperowany Gumiś do Indianki wydzwaniał, czy może przyjechać, ale była na niego wkurzona i nie odbierała. Gumiś pojechał więc z powrotem na Śląsk. Teraz wygląda na to, że znowu chce wrócić na rancho, ale Indianka nie bardzo go tu chce pod swoim dachem. W dodatku to uciążliwy palacz. Z drugiej strony, ktoś by do pomocy tu się przydał... tylko żeby więcej problemu z nim niż korzyści z jego pobytu tutaj nie było!

niedziela, 23 maja 2010

Ptaszyna

Z ranka do sypialni Indianki wpadła maleńka ptaszyna. Nałopotała się skrzydełkami, obleciała całe mieszkanie zanim Indianka ją złapała i na wolność wypuściła. Śliczny ptaszek. Często się zdarza, że ptak wleci do domu. Jak Indianka tu mieszka, to takie zdarzenia miały miejsce kilkanaście razy w sumie.
 
Niedziela, pogoda ładna, ale samopoczucie popsuło się z przyczyn kobiecych. W ostatnim tygodniu Indianka zrobiła na rowerze 160km. Wystarczy. Na szczęście zakwasów nie ma, ale taki wysiłek wymaga regeneracji. Kręgosłupek musi też odpocząć. Nie ma co go przeciążać. Zatem niedziela zapowiada się wypoczynkowo, choć cebule i sadzonki czekają na posadzenie. Może małe co nieco chociaż posadzi? No i trzeba w końcu porządny obiad ugotować i porządek zrobić w kurniku.

sobota, 22 maja 2010

Indianka zajrzała...

W piątek Indianka zajrzała do akt prokuratorskich w sprawie kradzieży drzewek i włos na głowie się jej zjeżył, gdy ujrzała szereg nieprawidłowości. Niepełne, wybiórcze, tendencyjne, nieprawdziwe, a niektóre w całości kłamliwe notatki policyjne (np. że była wezwana na przesłuchanie) doprowadziły ją do szewskiej pasji. Policjanci odmówili spisania zeznań na gorąco 7 grudnia 2009r, a w notatkach urzędowych wypisują banialuki. Indianka podała na interwencji kto ją okradł, a policjanci to przemilczeli i wpisali sprawca nieznany. Pominęli też szereg innych istotnych faktów, m.in. to, że rozmawiali z podejrzanymi podczas tej interwencji i oglądali dołki po wyrwanych drzewkach. Znów zamiast cieszyć się wiosną i działać w ogrodzie musi pisać zażalenia!

Wnioski powodziowe

To mówicie rodacy, że wam powódź przeszkadza? Bo ja patrząc na te tłumy gapiów łażących po wałach zamiast zabezpieczać mienie i przenosić je gdzieś wyżej, odniosłam wrażenie, że lubicie sensację i jak się coś dzieje. Poza tym, nie rozumiem, dlaczego nie myślicie logicznie, dlaczego żadnych wniosków powodziowych po ostatniej powodzi roku 1997 nie wyciągnęliście? Przecież ledwo 13 lat temu też była duża powódź, pozalewało miasta i co? Zbudowaliście zbiorniki retencyjne? Nowe, solidne wały i tamy? Na woreczkach z piaskiem daleko nie zajedziecie, bo to tylko doraźny zabieg, nie gwarantujący szczelności i skutecznej ochrony przed wielką wodą.
 
Wybierzcie mnie na prezydenta, a załatwię wam sucho na cały wiek. W końcu płacicie podatki, więc się wam należy ochrona antypowodziowa. Powołam zespół inżynierów i ekspertów, których zadaniem będzie opracowanie skutecznego systemu antypowodziowego, opartego na sieci zbiorników retencyjnych, kanałów antypowodziowych  solidnych, masywnych wałów wokół miast i zagrożonych wiosek, solidnych tam na rzekach, sieci kanałów melioracyjnych odwadniających i nawadniających w razie suszy, bo nie tylko z kataklizmem powodzi musicie sobie radzić, ale i z suszami. Dopiero rozbudowany zintegrowany system antypowodziowy i antysuszowy zabezpieczy was przed tymi kataklizmami. Jak nie chcecie być zalewani, to weźcie się za to sami, albo wybierzcie mnie, to ja zarządzę co trzeba i skończą się szopki z pontonami w miastach.
 
Patrzcie na Holandię – cała leży kilka metrów pod poziomem morza, a jakoś jej nie zalało. Bo o system powodziowy trzeba dbać, budować go i konserwować. Samo się nie zrobi.

piątek, 21 maja 2010

Wielka Woda

Indianka włączyła TV wiadomości i zobaczyła rodaków pływających pontonami i łodziami po ulicach ich miast rodzinnych :))) Kurczę, Wenecja w Polsce! :) Ale mają fajnie :)
Rodacy, niech sucha strona mocy będzie po waszej stronie! :)