piątek, 19 marca 2010

Zima

Wstał piękny zimowy dzień, a w raz z nim wstała zamyślona Indianka.
Za oknem biało. W domu zimnawo – znów piec odmówił posłuszeństwa, tylko dymu naprodukował całą masę. Jak dobrze, że mrozów ostrych już nie ma.
 
Indianka wczoraj poprzestawiała mebelki w sypialni zachodniej, wywaliła ciuchy z szafy, przejrzała je i poukładała na nowo. Porządeczek powoli rośnie.
 
Siano na parterze skończyło się. Wczoraj trzeba było przystawić do stajni drabinę i wdrapać się na strych. Tam Indianka odblokowała wejście na strych i zrzuciła porcję siana dla krowy i kóz. Konie jeszcze trochę siana w stajni miały do skończenia.

środa, 17 marca 2010

Elektrownia atomowa?

NIE!!! ALE MOWY NIE MA! Tyle jest alternatywnych, niegroźnych, naturalnych źródeł energii, że nie ma potrzeby narażać ludzi na skażenia radioaktywne! Do dziś chorują i umierają ludzie skażeni przez elektrownię atomową w Czarnobylu, a sam rejon Czarnobyla to wymarła pustynia. A umierają nie tylko w rejonie Czarnobyla, ale i w całej Polsce, gdzie dotarła chmura radioaktywna po wycieku z tej elektrowni.
 
Elektrownia Czarnobyl nawet nie ostrzegła Europy, w tym Polaków o śmiercionośnym zagrożeniu. Nieprzyzwoicie długo trzymali katastrofę ekologiczną w ścisłej tajemnicy, a tymczasem ludzie wdychali opary radioaktywne, po to by niebawem umrzeć lub zacząć chorować i przedwcześnie umrzeć w wyniku chorób spowodowanych przez te skażenie.
 
Gdyby nie światła, proekologiczna Szwecja, świat by się wcale nie dowiedział o tej katastrofie ekologicznej, a Polacy dalej zbierali by skażone grzyby w lasach i zatruwali się je jedząc. A ilu alergików się w Polsce zrobiło nagle?
 
Jakaś polska rodzina dostała odszkodowanie od elektrowni atomowej za zmarłego członka? Czy chociaż jeden schorowany, śmiertelnie chory po promieniowaniu i skażeniu Polak dostał odszkodowanie lub rentę od elektrowni atomowej w Czarnobylu? NIE!
 
Czy polski urząd upomniał się o odszkodowanie od elektrowni Czarnobyl? NIE!
 
Decydenci powinni popracować nad ułatwieniem i upowszechnieniem budowy wiatraków, turbin wodnych, kolektorów słonecznych dla odbiorców indywidualnych, w pierwszej kolejności dla gospodarstw rolnych.
Słońce, woda, wiatr to naturalne i bezpieczne źródła energii i takie trzeba promować, udoskonalać urządzenia do pozyskiwania energii z tych ekologicznych źródeł i powodować ich potanienie, tak, aby większość domków jednorodzinnych mogła z takich źródeł energii korzystać, a nawet pokusić się na montaż kolektorów słonecznych na dachach wieżowców i bloków mieszkalnych, tak, by odciążyć chociaż częściowo kieszenie lokatorów za gorącą wodę i centralne ogrzewanie. Trzeba oszczędzać energię i znajdować jej zasoby alternatywne gdzie sie da, a nie uzależniać się od monopolisty zagranicznego, który dyktuje nie tylko ceny ale i wpływa na wewnętrzne sprawy Polski poprzez szantaż brakiem dostaw gazu. Krajowi monopoliści też powinni dostać liczną konkurencję, to i oni opuszczą ceny prądu i poprawią jakość usług i będą ustawieni proklient, a nie antyklient.
 
Rolnictwo nie może być uzależnione od zakładów energetycznych, które umywają ręce, gdy ich urządzenia energetyczne nie wytrzymują typowo polskiej zimy, a rolnicy nie mają prądu przez miesiąc czasu i ponoszą z tego tytułu wielkie straty. To czysta kpina takie traktowanie odbiorców energii, od której jest zależne prawidłowe funkcjonowanie i dochód gospodarstw.
 
Polska nie może być uzależniona wyłącznie od rosyjskiego gazu i kilku monopolistycznych krajowych dostawców energii elektrycznej. Pora na konkretne zróżnicowanie dostaw energii, pora na samodzielność i niezależność energetyczną. Pora na przydomowe wiatraki, turbiny, pompy ciepła, kolektory słoneczne i inne ekologiczne źródła energii. Rzekłam!
 
Wzburzona Indianka

wtorek, 16 marca 2010

Jaka taryfa G11 czy G12?

W moim regionie Taryfa G12 wygląda tak (wg pani z okienka w PGE):
Godziny nocne o stawce 24gr/1kW
22.oo – 6.oo   
13.oo – 15.oo
godziny dzienne o stawce 59gr/1kW
6.oo – 13.oo   
15.oo – 22.oo
Dla porównania stawka jednolita całodobowa to 54gr/1kW
Tak mi podano w Zakładach Energetycznych, ale ustnie.

Dostałam umowę do podpisu o zmianie taryf, ale nie ma podane ile ta nowa stawka wynosi. Próbuję znaleźć w internecie.
No, to co znalazłam różni się od tego co usłyszałam w kasie PGE i to znacznie!:
Tzw.TARYFA KOMFORTOWA (G11):
Taryfa całodobowa: 0,2495 kWh
Tzw.TARYFA ELASTYCZNA (G12):
Taryfa nocna: 0,1813 kWh
Taryfa dzienna: 0,2802
Jak widać różnice w wysokości stawek są niewielkie, ale są.
Warto w nocy włączać urządzenia prądożercze, a unikać włączania ich w dzień, aby zaoszczędzić trochę na rachunkach.
Taryfa dla energii elektrycznej wg
PGE Zakład Energetyczny Białystok S.A.
http://www.zeb.com.pl/pl/zeb.php?m=660
Przy okazji myszkowania w internecie, dowiedziałam się, że mój aktualny dostawca prądu należy do najdroższych i zastanawiam się nad zmianą dostawcy. Ciekawe, czy jest to technicznie możliwe?
Linki tematyczne:
Jaka taryfa G11 czy G12
http://www.enerad.pl/index/?id=854d6fae5ee42911677c739ee1734486


O, chyba znalazłam przyczynę rozbieżności w tym co powiedziała pani w okienku, a w tym co znalazłam na stronie dostawcy energii:

Mianowicie do kosztu kWh należy JESZCZE dodać:
Składnik zmienny stawki sieciowej w zł/kWh
TARYFA KOMFORTOWA
Całodobowy 0,1876 zł/kWh

TARYFA ELASTYCZNA
Dzienny: 0,2034 zł/kWh
Nocny: 0,0105 zł/kWh

Plus rośnie składnik stawki sieciowej na 7,05zł



CZYLI W TARYFIE ELASTYCZNEJ KILOWACIK BĘDZIE KOSZTOWAŁ W NOC:
0,1813 zł/kWh
0,0105 zł/kWh
___________
0,1918 zł/kWh

A W DZIEŃ:
0,2802 zł/kWh
0,2034 zł/kWh
____________
0,4836 zł/kWh

A w TARYFIE KOMFORTOWEJ kosztuje kilowacik:
0,2802 zł/kWh
0,1876 zł/kWh
___________ 
0,4678 zł/kWh

Abonament wzrośnie o kilka złotych:
Z 3,08zł na 7,05 (stały składnik sieciowy)

Ale różnica między „komfortową” godziną a „nocną” to:
0,4678 zł/kWh TARYFA KOMFORTOWA całodobowa
0,1918 zł/kWh TARYFA ELASTYCZNA godzina nocna
____________________________________________
0,3760 zł/kWh wysokość oszczędności na kilowacie w TARYFIE ELASTYCZNEJ NOCNEJ

Suma summarrum Indianka zdecydowanie wchodzi w TARYFĘ ELASTYCZNĄ.

A jak ta taryfa sprawdzi się w praktyce, okaże się za czas jakiś.

 

Jakie ogrzewanie?

Całe szczęście kończy się zima i nie trzeba będzie grzać, ale i tak trzeba pomyśleć o skutecznym, niezawodnym i ekonomicznym ogrzewaniu domu oraz podgrzewaniu wody do mycia.
 
Indianka ma wspaniały, wydajny piec w kuchni, który sama zaprojektowała. Piec jest w stanie ogrzać cały dom, ale by równomiernie rozprowadzić ciepło i uniknąć skraplania wody w zimniejszych kątach i powstawania zawilgocenia, trzeba pomyśleć o kaloryferach w odległych zakątkach domu lub o nawiewie ciepłego powietrza do poszczególnych pomieszczeń.
 
Co do grzania wody, to wężownica przepaliła się w piecu po dwóch latach użytkowania. Pora wymienić ją na nową i znacznie większą, bo tamta była za mała i niewydajna (to była fabryczna wężownica po 50zł).
Trzeba zrobić nową, z grubej stali i to ogromną, adekwatną do posiadanego pieca.
 
Indianka myśli, że niezależnie od posiadanego pieca, warto zainstalować dodatkowy bojler do grzania wody, na czas letni lub na czas choroby Indianki.
 
Prąd dużo żre kasy. Może jednak gazowy bojler zainstalować?
Ciekawe, ile gazu miesięcznie pożre na ogrzewanie wody do mycia.
No i gazowy można by w piwnicy zainstalować, tak by butla z gazem stała tam, a nie zagracała łazienkę.

poniedziałek, 15 marca 2010

Jak zyskać ciepło i ciepłą wodę w domku?

Indianka była u lekarza w miasteczku i przy okazji zrobiła drobne zakupy.
Wróciła, chwilę odpoczęła i zajęła się zwierzętami, gdy rozszalała się śnieżyca. Potem wróciła do domku, trochę przeglądała prasę prawniczą i informatyczną, następnie udała się do łóżka, by zregenerować nadwątlone wyprawą do lekarza siły i by wygrzać obolałe ręce.
 
Włączyła TV i komputer. Zalogowała się do sieci i przejrzała komentarze z bloga. Teraz leży i przetrawia ich zawartość. Trzeba wybrać optymalnie. Indianka marzy o zasilaniu słonecznym. Pociąga ją, bo jest w pełni naturalne, czyste i daje niezależność. Niestety, kolektory, a zwłaszcza akumulator kumulujący energię są bardzo kosztowne.
 
Gazowe ogrzewanie to ciekawe i tanie rozwiązanie, ale trudno o fachowca z odpowiednimi uprawnieniami i pewnie instalacja byłaby bardzo droga, ponadto trzeba dowozić gaz, a z tym bywa problem (brak samochodu i przeważnie brak przejezdnej drogi), poza tym Indianka boi się gazu. Miała bojler gazowy w swoim dawnym miejskim mieszkaniu, a on się czasami zapalał, ba, nawet wybuchał, na szczęście niegroźnie, ale i tak napędził stracha Indiance nie raz.
 
Elektryczny bojler akumulacyjny? Może być w piwnicy? Czy lepiej umieścić go na parterze? Na parterze niekiedy temperatura spada poniżej zera. Czy jest możliwość spuszczenia wody z takiego bojlera aby lód go nie rozsadził? Czy jest możliwość zaprogramowania go tak, by grzał w nocy i w ciągu dnia w określone godziny? (w taryfie nocnej).
 
Indianka złożyła wniosek o taryfę nocną. W dzień prąd jest nieznacznie droższy niż w taryfie zwykłej, ale za to w nocy znacznie tańszy.
Także w nocy opłaca się włączać bojler elektryczny, zamrażarki, piekarnik do chleba, grzejnik elektryczny, koc elektryczny itp. Taryfa nocna trwa od 22.oo do 6.oo, a następnie w południe ze dwie godziny.
 
Woda i ogrzewanie z wężownicy? Tanie, ale trzeba palić regularnie, a Indianka, gdy chora nie da rady rąbać drewno i nosić do pieca. Będzie coraz starsza i słabsza i będzie jej coraz ciężej. Jest przeważnie sama, więc wskazana jest automatyka – niech woda i kaloryfery grzeją się same. Najlepiej słoneczną energią.
 
Indianka myśli aby zrobić ogrzewanie prądowe, a z czasem zainwestować w kolektory słoneczne, które będą grzały wodę w bojlerach i kaloryferach, a ponadto produkowały prąd do pozostałych urządzeń.
 
Kasiu, jestem  zainteresowana tym Twoim bojlerem. Powiedz o nim coś więcej, jaka to marka, jakie ma fukcje, jaki duży jest itp.
 
Rockmen, wiem, żeś się nie podpisał tym razem ;P, ale dziękuję za radę.

niedziela, 14 marca 2010

Niedysponowana

Ufff... Indianka planowała nadrobić w weekend papierowe i porządkowe zaległości, ale niestety, samopoczucie fatalne. Rozchorowała się i cierpi w łóżku próbując zająć myśli planowaniem remontu coby o bólu nie myśleć. Bolą jajniki, nadgarstki, lędźwia, nerki i zaćmiona jest jasność umysłu oraz spowolnione reakcje. Zanosi się na spędzenie całej niedzieli w łóżku...
 
Jej głowę uparcie nawiedzają modele ogrzewaczy do wody. Indianka kombinuje jaki lub jakie wybrać aby doprowadzić ciepłą wodę do łazienki i kuchni i aby instalacja to obciążenie wytrzymała, a jednocześnie, by ogrzewacze były ekonomiczne i wydajne. Akumulacyjne czy przepływowe? Na 220Volt czy na 360? Jeden drogi czy kilka tanich? A może uruchomić wężownicę w piecu i grzać wodę w kuchni w bojlerze i rozprowadzić po całym domu? To byłoby najtańsze rozwiązanie, ale latem Indianka nie pali w piecu, więc na lato warto by było mieć przepływowy ogrzewacz.

piątek, 12 marca 2010

Remoncik

Indianka chce bieżącą wodę w łazience, mało tego, chce nie tylko zimną ale i gorącą w kranach, więc szykuje się na remoncik łazienki. Jak uda się załatwić dotacje i kredyt preferencyjny, to wyremotuje cały dom na agroturystykę i zacznie w końcu zarabiać na chleb i prąd.

Pomyłka

Hahahaha... to była pomyłka Olu :)))) To był email, który poszedł nie tu gdzie trzeba ;)))).
To ja Ciebie podziwiam za tę asertywność a propos bydłowania :)))))
Pozdrawiam! :))))

wtorek, 9 marca 2010

Gdy Gumiś nie słucha co mu Gospodyni do ucha grucha

Co się dzieje, gdy Gumiś zapobiegliwej Gospodyni nie słucha, gdy mu ona do ucha grucha ważne informacje i zalecenia?
Po co słuchać Gospodyni, niech sobie baaaba pogaaada! :))))))
Samiec zawsze mądrzejszy od kobiety ;)))))
Indianka z rana zauważyła, że Berna bydłuje i kazała zagnać ją do obory i zamknąć. Powiedziała Gumisiowi, że krowa bydłuje, będzie uciekać i trzeba mieć na nią oko i najlepiej nie wypuszczać z obory. Gumiś przestrogi Indianki puścił mimo uszu. Indianka wie, że Gumiś ze wsi śląskiej pochodzi, więc sądziła, że zna on obyczaje krów, tym bardziej, że nie zdziwiło go wyrażenie: „krowa bydłuje”. Kilka godzin później okazało się, że Gumiś nie zna ani tego wyrażenia, ani tego co się pod nim kryje, czyli siły i objawów instynktu krów :D

Indianka była właśnie w środku wielkiego sklepu budowlanego, gdzie z zainteresowaniem wgłębiała się w tajniki hydrauliki, coby dojść do consensusu jak uporać się z brakiem bieżącej wody w chałupie. Wraz z uczynnym sprzedawcą skonstruowali całkiem ciekawe ustrojstwo mające na celu wszczepienie się w istniejącą już, ale nieczynną hydraulikę.

I wtedy Indianka uczuła mrowienie w kieszeni. Wyjęła komórkę i ku swemu przerażeniu zobaczyła, że Gumiś dzwonił do niej aż 5 razy.
Coś się musiało stać! Coś groźnego! - Gumiś miał powiedziane, że gdyby w razie coś się działo na rancho, miał dzwonić lub chociaż puścić sygnał lub wysłać smsa. Przerażona zadzwoniła do Gumisia.
Indianka: „Stało się coś?”
Gumiś „Tak stało się!”
„No, co się stało??? Ktoś był, coś groził, ktoś napadł??” – dopytywała się szybko Indianka.
„Krowa zginęła! Poszła za oborę i dalej na pola!”
„Znalazłeś?”
„Nie”
„Widzisz ślady na śniegu?”
„Nie widzę.”
„To weź poszukaj i idź po nią. Weź linkę od kóz i ją przyprowadź. Idź po śladach to znajdziesz.”

Rozłączyła się i wkurzona warknęła: „Kur...a mać! To nawet na jeden dzień nie mogę wyjechać z domu aby coś się nie stało!”

Sprzedawca uśmiechnął się ubawiony niesforną krową.

Indianka próbowała kontynuować rozmowę o tajnikach zaworków, złączek, mufek, przedłużek, śrubunków itp., ale zaginięcie krowy wyprowadziło ją z równowagi i niespokojnie spojrzała na komórkę, chcąc ponownie zadzwonić, by się dowiedzieć, jak tam poszukiwania krowy przebiegają.

Obok śladów sygnalizacji Gumisia Indianka ujrzała wyrazistego smsa Młodego Wąsa, który dopominał się, by zabrano od niego indiańską krowę. „Wszystko jasne!” – Domyśliła się Indianka co się stało. „Krowa pomaszerowała swoim starym zwyczajem do sąsiada!”

Indianka zadzwoniła do Gumisia.
„I co, znalazłeś krowę?”
„Nieee... Ale chyba wiem, gdzie poszła, widzę ślady!”
„No to idź po tych śladach do gospodarstwa obok tam gdzie ten czerwony dach widać. Ona tam jest, bo tu widzę smsa od sąsiada. Weź linkę i ją przyprowadź do mojej obory, uwiąż w środku w oborze i dobrze zamknij.”

Gumiś po śladach i wskazówkach Indianki dotarł do obory sąsiada, gdzie krowa uciekła. Miał pomysł, aby na nią wsiąść i jechać, ale Młody Wąs odradził ostrzegając, że krówsko bodzie.

Gumiś wziął krowę na linkę i ją prowadził do domu. Uprowadził spory kawałek, kiedy to krowa nagle mocno szarpnęła wywalając Gumisia w śnieg, na plecy i pogalopowała z powrotem do obory sąsiada.

Gumiś po raz drugi pomaszerował do obory Młodego Wąsa zabrać upartą uciekinierkę. Gdy ponownie prowadził rozbisurmanione krówsko,  nagle znowu zaczęła się szarpać i ciągnąć w kierunku obory sąsiada. Po szamotaninie z krową, zziajany uwiązał ją do drzewa i siadł na śniegu, by zapalić papierosa i przemyśleć krowi charakter. Dopiero teraz, gdy uczuł na swojej skórze, co bydłująca krowa potrafi, pojęcie „krowa bydłuje” nabrało barw i wymiernego znaczenia.... ;)))) Chyba już tego sformułowania nie zapomni... ;))))

Gumiś po raz drugi prowadząc krowę na rancho, wziął się na sposób, który i Indianka swego czasu używała sprowadzając krnąbrną krowę uciekinierkę na chatę tj. wiązał ją co kawałek do drzew, tak, aby nie mogła wyrwać się i znowu uciec.

Takim sposobem mozolnie ciągnął do obory bydłującą krowę, aż ją w końcu doprowadził i zamknął w oborze.

Indianka gdy wróciła, odpuściła Gumisiowi ochrzan, bo krowa dała mu wystarczająco popalić.... ;))) Gumiś poturbowany, w śniegu skąpany, buty pełne śniegu... ;)))))
Indianka myśli, że następnym razem, gdy powie „krowa bydłuje” – Gumiś nie zlekceważy tej informacji... ;))))))))

niedziela, 7 marca 2010

Pobudka o świcie

Dziś Indianka obudziła się o 3.oo rano. Zainteresował ją chłód w domu. Gumiś nie podłożył do pieca na noc i piec wygasł. Trochę żaru tliło się wśród popiołu. Indianka podłożyła opału do pieca i wyjrzała na ganek. O zgrozo, Gumiś nie zamknął ani ganku ani drzwi do domu. Indianka wkurzyła się „Pewnie w nocy wychodził na papierosa i nie chciało mu się zamknąć. Już ja mu dam popalić”. Wcześniej Gumiś nieopatrznie wygadał się, że u innego gospodarza mieszkając wstawał o 4.oo rano. Indianka poczekała cierpliwie do 4.oo włączyła CD player na full, wstała i obudziła Gumisia. Pech chciał, że Gumiś do wpół do trzeciej w nocy oglądał jakiś mecz. O tym akurat Indianka nie wiedziała, ale skoro go obudziła, to zagnała do roboty.
Gumiś dodatkowo podpadł jej wcześniej, bo obiecał, że przywiezie ze sobą kilka sztang papierosów, a nie przywiózł nic, co gorsza dał się naciągnąć taryfiarzowi i dał wszystkie pieniądze jakie miał naciągaczowi, łącznie z tymi za które miał sobie kupić papierosy na miejscu.
Wyszło na to, że ekologiczna Indianka, która nie cierpi papierosów będzie musiała dopłacać do nałogu Gumisia, czego nie było w umowie.
Z lipca zostały jej dwie paczki papierosów i paczuszka machorki, które miała dla nałogowca Jacka, który pomagał jej kopać dołki pod drzewka. Gumiś już pierwszego dnia pracy spalił całą paczkę. Drugiego zaczął się upominać o następną. Na Indianki zdziwienie zareagował stwierdzeniem:
„Jaka dniówka tyle papierosów (ile godzin pracy tyle papierosów)”
Gumiś pierwszego dnia spalił całą paczkę tj. 20 papierosów, a pracował ledwo 8 godzin i to z przerwami.
No to Indianka go dziś mściwie zgoniła z wyra o 4.oo nad ranem aby zdążył zapracować na te pety ;>
Najpierw poranny obrządek Gumiś zrobił, ale traf chciał, że Indianka interweniowała, gdy nie mógł sobie dać rady z końmi i wyczuła w koziarni dym papierosowy. Grrrr... „Nie paliłem w koziarni!” kłamał jak z nut nowy pomocnik. „Tak? To dlaczego ja czuję dym w koziarni?” – nie dała sobie wcisnąć kitu Indianka. „Absolutnie nie wolno palić w budynkach gospodarczych. Tu jest łatwopalne siano, są zwierzęta, które nie lubią dymu papierosów. Siano prześmiardnie petami i nie będą jadły.” - Złościła się Indianka. „Ale ja nie paliłem! Przysięgam!” zaklinał się Gumiś. „Paliłeś, paliłeś. Długo siedziałeś w koziarni, a teraz czuję wyraźnie dym papierosowy. Nie wciskaj mi kitów.” – Nie dała się przekonać Indianka.
Potem Gumiś został oddelegowany do zbierania chrustu z pola.
„Tam możesz sobie palić ile chcesz, ale w oborach mi nie pal, bo łeb urwę.”
Gumiś pomaszerował nad staw i zaczął ciągać żerdki pod dom. Towarzyszył mu duży beżowy pies przybłęda, który wczuł się w rolę pana i psa na spacerze i ani na krok nie odstępował Gumisia. Linka używana przez Gumisia do targania chrustu, przypominała psu smycz i wyjścia z jego własnym panem na spacer, bo reagował bardzo radośnie na widok tej linki. Ciekawe skąd się tutaj wziął. Czy to pies lokalny czy go ktoś tutaj niedaleko wywiózł i porzucił na pastwę głodu. Pies wygląda na zadbanego, ale zagląda indiańskim sukom do garnków.
Gumiś kursował regularnie po stawie i bagnie, a Indianka zagrzała na piecu mnóstwo gorącej wody i urządziła sobie upragnioną, długą, gorącą kąpiel.
Po kąpieli wpuściła Gumisia do domu aby się zagrzał i napił gorącej kawy. Sama zabrała się za pranie, zmywanie i gotowanie.
Po obiedzie Gumiś wrócił na pole by zbierać chrust dopóki jest do niego dojście, bo śnieg topnieje i niebawem nie da rady chodzić po ten chrust, by sobie nóg nie przemoczyć w rozmakającym bagnie i topniejącym stawie.
Pogoda ładna, słonecznie. Śnieg topnieje. Idzie wiosna.

sobota, 6 marca 2010

Pan KRUS

Wczoraj był pan KRUS. Spisał protokół, porobił foto i pojechał. Nie chciał podwieźć Indiance butli z gazem ani podrzucić ją do Olecka. Podsunął też oświadczenie do podpisania, którego treści sam nie rozumiał i nie umiał Indiance wytłumaczyć o co w nim chodzi, a że było ono pod odpowiedzialnością karną, więc Indianka go na wszelki wypadek nie podpisała.

Wcześniej tego dnia Indianka dotarła się z Gumisiem po burzliwej wymianie zdań i Gumiś się ładnie wciąga do nowych zadań. Dziś targał chrust z pola pod dom i rąbał go na kawałki. Wczoraj miał pokazane, jak robić obrządek wokół indiańskiej zwierzyny. W piecu napalone i ciepło w chałupie znowu. Piec dobrze grzeje, a nawet podgotowuje lub gotuje potrawy. Gaz przywieziony i można gotować lub dogotowywać posiłki takoż. Indianka zrobiła pożywny obiad. Wczoraj z Gumisiem przemeblowała jego pokój i Gumiś śpi na jednoosobowym łóżku wokół otoczony nowymi komodami i regałami. Szczęściarz dostał pokój z TV i łazienkę z wanną.

czwartek, 4 marca 2010

Ausweis bitte!

Ślązak przyjechał do mnie do pomocy na gospodarstwie. Pijany! Myślałam, że jest tylko lekko podpity, ale jak mało nie wywalił mojej nowiutkiej szafki, to zrozumiałam, że jest mocno wypity.

Taryfiarz z Ełku naciągnął gościa na kurs za 200zł. Zajebiście. Nie będzie miał na papierosy, a ja mu kupować nie będę! Sama nie palę i nie mam zamiaru nikomu kupować papierosów.

Przed wpuszczeniem obcego typa na chałupę zrewidowałam go. „Dowód tożsamości poproszę. Zatrzymam go dopóki pan u mnie będzie mieszkał. W dniu w którym pan będzie wyjeżdżał, oddam panu. Rozumie pan, wpuszczam obcego człowieka pod mój dach. Muszę znać pana personalia”.

Facio dał dowód, wszedł i zaczął rozprawiać. W dodatku wyszło na jaw, że nieźle wstawiony. Podpity, ale nie wygląda na seryjnego mordercę czy psychopatę, lecz raczej na rozbitka życiowego, więc go jakoś postaram się stolerować o ile będzie mi pomagał, a nie przysparzał problemów. Przyjechał ze Śląska, więc go nie wywaliłam od razu, ale jeśli będzie mi sprawiał problemy, to się szybko pożegnamy!

środa, 3 marca 2010

Poranek

Wstał śnieżnobiało-błękitny dzień rozświetlony złocistym blaskiem wschodzącego Słońca, a wraz z nim wstała niewyspana Indianka. Czas na pożywne śniadanie i wio! do zwierząt.
 
Za oknem cieniutka warstewka śniegu na nowo spowiła otaczające wzgórza oraz wzgórze na którym stoi chatka Indianki.
 
Indianka robi śniadanie i duma jak tu zamienić swą biedną chatkę w wygodną rezydencję... 

Wieje

Okrutnie wieje i zima jakby wróciła, ale w niepełnej krasie, bo wzgórza choć zlodowaciałe, to pozbawione już śniegu. Indianka kolejny dzień przebumelowała nie na rzeczach, które zaplanowała. Jednak porządeczek w domku narasta razem z drobnymi i żmudnymi poczynaniami Indianki. W domu robi się coraz przejrzyściej, chociaż jeszcze daleko do pełnej klarowności.
 
Robiąc porządki znajduje drobiazgi, które przypominają jej o przeszłości, jakże odmiennej od teraźniejszości. Znalazła baterię starych dyskietek ze wzorami umów, a nawet skrzynkę kaset magnetofonowych z nagranymi powieściami po angielsku. Wszystko strasznie zakurzone – trzeba było czyścić. Prace porządkowe powoli postępują do przodu, ale pewnie z tydzień jeszcze zajmą, a może i dłużej, bo wszystko trzeba wytrzeć i posegregować – osobno czasopisma koniarskie, osobno rolnicze, osobno językowe, osobno rozrywkowe. Indianka ma tutaj całe stosy makulatury. Makulatura nie jest do wyrzucenia, bo często zawiera cenne informacje. Podczas porządków Indianka wydobywa z rozmaitych zakurzonych czeluści coraz to kolejne czasopisma drogocenne lub przydatne takie jak Spotlight, Yes, Chip, Koński Targ, Koń polski, Za miastem, Bydło. Szkoda, że człowiek żyje tak krótko. Indianka obawia się, że nie zdąży wykorzystać i zastosować swojej wiedzy z różnych dziedzin.

wtorek, 2 marca 2010

Obolałe stawy

Wczoraj Indianka niewiele podziałała – bolały ją stawy i pobolewał kręgosłup, więc większość dnia spędziła w łóżku przeglądając katalogi mebli oraz materiałów wykończeniowych marząc o remoncie kapitalnym domu i w głowie robiąc projekty tegoż remontu.
 
Póki co zostało jej część mebelków do rozstawienia i ulokowania w nich swoich rzeczy. Bolą nadgarstki i nie mogła się zmusić do pracy. Nie jest w stanie zdjąć komody z komody by je ustawić na ich miejscach. Mogła by upuścić i roztrzaskać mebelki.
 
Zrobiła co mogła - kilka naczyń przyniosła z piwnicy, umyła z kurzu oraz ustawiła wewnątrz pięknej przeszklonej witrynki. Zrobiła sobie wreszcie porządny obiad, a wcześniej zrobiła niezbędny obrządek – napoiła i nakarmiła kozy, dała koniom owsa i dopilnowała by krowa się napiła wody oraz zmieniła wodę kurom i zaniosła im obierki z cebuli by poza pszenicą miały trochę urozmaicenia w żywieniu. Przydałoby się zebrać im nasiona wypadające z siana i podrzucić do dziobania, ale konie napaskudziły na podłodze w ex paszarni i nie da się już tam zbierać nasion traw. Wcześniej tych nasion było mnóstwo i kury miały wielką frajdę grzebiąc w kupkach nasion wysypanych z siana.
 
Konie mają stały dostęp do wody, więc radzą sobie. Krowę trzeba wyganiać do wodopoju, a kozom nosi wiadra wody i siano.
 
Krowa i konie mają siano w oborze i stajni, więc Indianka nie musi targać tego siana dla nich – i całe szczęście, bo stawy rąk bolą.
 
Wieczorem i w nocy niesamowita wichura była. Światło mrugało, ale na szczęście linia nie została zerwana. Ciekawe czy dziś internet będzie działał.
 
Dzisiaj nadal jakieś pobolewania odczuwa tym razem w okolicach lędźwi, ale przynajmniej głowa nie pęka. Trzeba będzie się pooszczędzać i poodpoczywać trochę po każdym wysiłku. Niebawem przyjedzie człowiek do pomocy, to on trochę podziała i odciąży Indiankę. Przytarga drewno z pola i napali w piecu, bo Indianka nie ma siły ni zdrowia obecnie. W dodatku piła motorowa nieczynna od ponad dwóch miesięcy i nie ma czym pociąć drewna znajdującego się bliżej domu.
 
Wczoraj kupiec interesował się mocno krową Indianki i chciał przyjechać ją oglądać. Kupiec proponował za kilogram żywca „zawrotną” cenę 3,5zł czyli mniej niż ludzie dostają za żywiec wieprzowy. Wołowina jest szlachetnym mięsem, zdrowszym niż wieprzowina, chudszym, wartościowszym. Zawiera mnóstwo smacznego, odżywczego białka. Indianka powiedziała, że za mniej niż 4,5zł/kg żywca swojej zdrowej, mięsnej, ekologicznej krowy nie sprzeda. Jakoś kupiec się nie zraził i był zdecydowany przyjechać po krowę. Niestety, droga rozmokła i nie dojechał.
 
Może i dobrze, bo 4,5zł za kilogram znakomitej wołowiny to nie jest cena zadowalająca dla Indianki. Indianka majątek wydaje na zakup paszy co roku i nie opłaca jej się sprzedawać poniżej kosztów utrzymania krowy i poniesionych nakładów. Lepiej tę krowę zostawić na mięso dla siebie i swojej rodziny. Wołowina w sklepach dochodzi do 17zł/kg. Nawet Indianka widziała ceny wołowiny w wysokości 24zł/kg. Indiance nie uśmiecha się oddawać dobrej krowy za psi grosz i samej przepłacać słono w sklepie za mięso i dopłacać po 40-50zł/kurs taryfy z miasta z zakupami, gdzie taryfa nie zawsze dojedzie na gospodarstwo i na podwórko z uwagi na słabą jakość techniczną drogi, gdzie przez 8 miesięcy w roku nie ma dojazdu do gospodarstwa, bo albo śnieg i zaspy, albo roztopy lub ulewy i nieprzejezdne bagno się robi na gruntowej, gliniastej drodze.

sobota, 27 lutego 2010

Sobota?

Czyżby to dziś była sobota? Indianka dziwnie się czuje mając tak niewiele do roboty. Teoretycznie jest mnóstwo do zrobienia, ale nie wszystko da się zrobić od ręki. Na przykład remont domu. Trzeba wielkiej kasy i masy pracy. Póki co, trzeba rozlokować swoje rzeczy w nowych mebelkach.
 
Indianka na Mazurach 7 lat żyła w nędzy i niewygodzie, prawie bez mebli z wyjątkiem przywiezionego ze Szczecina łóżka, biurka, stolika i dwóch plastikowych krzeseł. Nieopatrznie zostawiła swoje meble w dawnym mieszkaniu (piękną, ogromną lustrzaną szafę garderobianą, szafę ubraniową, regał na książki, dopasowany do kuchni komplet mebli kuchennych). Zostawiła je nowej nabywczyni jej mieszkania. Nabywczyni była po przejściach życiowych, w depresji, po rozwodzie, sama z dzieckiem. Nauczycielka języka obcego – podobnie jak Indianka, tyle że ona języka niemieckiego.
 
Żal się Indiance zrobiło rozbitej psychicznie kobiety i zostawiła jej swoje najlepsze meble, wierząc, że na Mazurach bez problemu zdobędzie używaną meblościankę, którą przemaluje na soczyste kolory, a po remoncie domu zrobi sobie własnoręcznie drewniane meble na wymiar.

Niestety, realia mazurskie drastycznie odbiegają od reali szczecińskich. Nie udało się załatwić używanych mebli, chociaż przez moment była nadzieja, bo lokalna szkoła zmieniała akurat umeblowanie i mieli dużo mebli na zbyciu. Indianka udała się do tejże szkoły z prośbą, czy nie mogła by kilku mebli dostać. Sekretarka odmówiła. Powiedziała, że te meble mają być spalone. Indianka podpytywała też swoich sąsiadów, czy nie mają na strychach jakichś zbędnych gratów. Robili oczy wielkie jak 5zł. Indianka przyjechała ze świata, gdzie ludzie zbędne graty wystawiają na korytarze lub przed blok i można sobie je zabrać. Tutaj tak dobrze nie ma. Więc została bez mebli.
 
Ostatnie pieniądze zainwestowała w materiały budowlane i narzędzia. Pomyślała, że meble kupi po remoncie. Ale remont utknął z braku pomocy i funduszy dawno temu. Kasy na cokolwiek nie było. A gdy pokazały się niewielkie dopłaty, trzeba było zainwestować w wynajem maszyn rolnych do uprawy ziemi i zakup zwierząt hodowlanych. Nic nie zostało na remont tym bardziej na meble.
 
Remoncik Indianka prowadzi z partyzanta. Jak ktoś kto coś umie zrobić znajdzie się na rancho przypadkiem – jest angażowany do drobnych prac konserwacyjnych i remontowych. Sama Indianka zrobiła dwie bramy do stajni i wyszlifowała oraz pomalowała ganek i belki stropowe w pokoiku gościnnym oraz z wielkim trudem tynkowała mały pokoik, dopóki kontuzjowana w wypadku ręka nie odmówiła posłuszeństwa
 
Tymczasem zakupione zwierzęta Indianki rozmnożyły się i dostarczyły mnóstwo zajęcia przy ręcznym dojeniu kóz, krów i przerobie mleka na sery. Nie było sił i czasu i kasy na jakikolwiek remoncik, więc Indianka nic nie remontowała.
 
7 lat temu w nowokupionej chacie zastała starą zdezelowaną szafę z lat 50tych i proste łóżko drewniane bez materaca oraz rozłażący się kredens kuchenny wypacykowany farbą olejną. W piwnicy znalazła pleśniejące stare dwie szuflady, które pomalowała i przerobiła na półki wiszące. Przemalowała także znalezioną w oborze podstawę od starej toaletki i zrobiła dwie stojące szafki z dwóch resztek jakiejś poobijanej meblościanki z płyt wiórowych.
 
To skąpe umeblowanie w żaden sposób nie było w stanie pomieścić przywiezionych z miasta rzeczy Indianki, więc stały całymi latami na podłodze w stosach lub były przekładane z miejsca na miejsce, bo przeszkadzały. Część wylądowała na strychu.
 
Dom nadal do remontu z wyjątkiem małego pokoiku gościnnego (chociaż i jego trzeba odmalować, bo sadze weszły w ściany a i drzwi trzeba wstawić bo sadza z kuchni brudzi ściany), ale Indiankę potwornie męczył ten wieloletni bałagan i prowizorka, zatem okazyjnie kupiła zestaw ładnych mebli na wyprzedaży. Najtaniej jak się dało. Niektóre pozycje były z 50% bonifikatą, więc się opłaciło.
 
Teraz ma przynajmniej w co wpakować swoje rzeczy: papiery, książki, ciuchy, szpargały. Mały pokoik gościnny umeblowała wygodnie i wprowadziła się do niego z lubością.
 
Kupiła też śliczną rozkładaną sofę. Sofa ma twardy prosty materac, więc dobrze się na niej leży obolałemu kręgosłupkowi, a samo łóżko jest jakby skrojone na Indiankę. Śpiuchna sobie w nim jako ptak w gnieździe.
Pokoik maleńki – z centymetrem w ręku Indianka zaplanowała co gdzie ma stanąć i wszystko co w nim miało się zmieścić – zmieściło się z nawiązkom.
 
Jeszcze trzeba drzwi wstawić do tego pokoiku i wodę doprowadzić do przynależnej do pokoiku łazienki. Potrzebne też centralne ogrzewanie, no ale to już grubsza inwestycja. W tym roku byle drzwi wstawić i wodę do łazienki doprowadzić i byłoby dobrze. Ewentualnie można by było wtedy wynająć ten pokoik agroturystom i zacząć na nim zarabiać. No, ale czy mieszczuchowi z Warszawy będzie pasował taki malutki pokoik? No i gdzie Indianka podzieje swoje osobiste rzeczy z tego pokoiku? To nie takie proste.
 
Prawdopodobnie trzeba będzie wyremontować drugi i trzeci pokój, ale tam roboty od groma jest do zrobienia i zajmie to mnóstwo czasu i pochłonie duże finanse. Skąd brać te finanse?
 
Jest rozwiązanie. Ten drugi pokój to w zasadzie tylko tynki skuć i położyć nowe oraz wstawić nowe drzwi i doprowadzić wodę do łazienki i łazienkę odnowić (ściany i sufit). No, ale przed nim jest rozwalona kuchnia...
 
To ten pokój z łazienką pomocnikowi Indianka by najęła. Zgłosił się facet, co chce wynająć pokój z wyżywieniem w zamian za pomoc przy remoncie i na gospodarstwie. Podobno coś umie robić. Jakby był sensowny gościu, to by go Indianka zatrzymała na dłużej.
 
W tym małym pokoiku, by sama mieszkała, a trzeci by zrobili pod agroturystów. Garsoniera z osobnym wejściem. To można spróbować zrobić.
 
No i kuchnia jest do kapitalnego remontu. Indianka nie może serwować posiłków agroturystom, dopóki kuchni nie wykafelkuje, podłogi nie wyleje, sufitu nie wymieni. To najwyżej nie będzie serwowała – będą jeść u konkurencji.
 
Jeśli nie ruszy w tym roku z agroturystyką to nie będzie miała nadal źródła utrzymania i co gorsza za co spłacić kredyty ... Trzeba działać!

piątek, 26 lutego 2010

Noc

Noc. Indianka rozkoszuje się swoim wygodnym pokoikiem, który sobie stworzyła w ciągu ostatnich kilku dni... Ma tu wszystko czego jej potrzeba do szczęścia (no z wyjątkiem cudownego królewicza z bajki, który jakoś nie może do Indianki trafić)... Jest ciepło, wygodnie, czysto, ładnie, melodyjnie...
 
Dzisiaj kolejny dzień porządków przedwiosennych. Nadgarstki nie przestają dokuczać. Musiały się nadwyrężyć podczas noszenia siana i książek. Oczywiście snopy siana Indianka nosiła podczas obrządku plus wiadra z wodą dla kóz. Natomiast książki i różne takie szpargały i gadżety porządkowała w domu. Owe przedmioty mocno się zakurzyły i każdy trzeba było umyć lub wytrzeć mokrą ścierką. Aż ręce zaczęły piec. To chyba ten chlor zawarty w wodzie tak pożarł skórę rąk Indianki. Na szczęście Indianka niedawno zaopatrzyła się w kremy i maść do rąk.
Natarła maścią piekące dłonie. Jutro trzeba będzie założyć gumowe lub foliowe rękawice. Skóra pracowitych dłoni Indianki za bardzo podrażniona, by dalej ją narażać.
 
Poza tym Indianka jakaś taka niespokojna jest. Ostatnio nie odżywia się normalnie tylko zalewajkami – może to dlatego? No i czuć w powietrzu zbliżającą się wiosnę – to też może wywoływać zamieszanie w niej.
 
Ogrom porządków domowych jest przytłaczający, ale sobie z nim systematycznie radzi. Są też pewne pilne sprawy do dopilnowania. Nawet kilka ich. Trzeba się za nie zabrać, ale najpierw trzeba chociaż z grubsza ogarnąć bałagan. Poukładać, posegregować rzeczy i dokumenty.
 
Już sporo rzeczy znalazło swoje miejsca. Tanio świeżo kupione regały zdają egzamin wyśmienicie. Jest półka językowa, informatyczna, prawnicza, jest półka koniarska, półka kucharska, półka różno-hobbystyczna, półka rozrywkowo-powieściowa, półka remontowo-budowlana, półka ogrodnicza i hodowlana. Każda pozycja pieczołowicie wytarta i tematycznie oraz gabarytowo dopasowana do reszty. To są żmudne porządki, no ale to trzeba zrobić. Indianka mieszkając ongiś w mieście zebrała pokaźny księgozbiorek, który uzupełniła żyjąc na Mazurach. To kilka setek pozycji składających się z książek, książeczek, poradników, podręczników, słowników.
 
Dom jest pełny kurzu, sadzy, wilgoci. Trzeba książki i czasopisma oczyścić i pochować, by nie niszczały i posegregować, by były łatwe do odnalezienia, gdy potrzebne.
 
Są też stosy dokumentacji rolniczej i innej. Wszystko trzeba przejrzeć, wytrzeć i posegregować, uporządkować.
 
Niebawem powstanie idealnie uporządkowany i przejrzysty gabinecik, który będzie pomocny Indiance w kontrolowaniu, regulowaniu i załatwianiu różnych spraw.

Przedwiosenne porządki

Indiance opał się skończył, piła nie działa, grzejnik elektryczny się przepalił, gaz do gotowania skończył, w domu zimno, ale koc elektryczny działa i Indiance ciepło spać, a w dzień gania po podwórku robiąc obrządek lub po domu robiąc porządki, więc zimna nie czuje.
 
Trochę ręce marzną i stopy, ale za to nawycierała z kurzu i poukładała oraz posegregowała dziesiątki książek, poradników i podręczników.
Nadgarstki i dłonie bolą i drętwieją (oby to nie reumatyzm był tylko zwykłe przepracowanie), ale jeszcze stosy dokumentacji rolniczej i innej do poukładania i posegregowania zostały. Mnóstwo tego. Jednak stosy stopniowo topnieją w miarę indiańskich zabiegów.
 
Także ciuchy poskładane i poukładane częściowo są, ale zostało jeszcze sporo ich do poukładania no i podłogi do pozamiatania i umycia.
Częściowo już pozamiatane i umyte, ale jeszcze nie wszystko dostępne jest dla miotły i mopa, bo podłogi zawalone stosami dokumentów i ciuchów oraz innymi zagracającymi szpargałami.
 
Wczoraj ku radości Indianki paczka od Mamy przyszła z prowiantem.
Także Indianka na razie ma co jeść i może działać dalej.

czwartek, 25 lutego 2010

Wyciszenie

Indianka delektuje się spokojem swojego domu i odpoczywa, bo cosik bardzo zmęczona jest. Wtorkowa wyprawa do Olecka ją wykończyła, a i środowe domowe porządki odcisnęły zmęczenie na organizmie kobietki. Bolą ręce i kręgosłupek. Trzeba się pooszczędzać.

wtorek, 23 lutego 2010

Na wozie

Indianka raz na wozie, raz pod wozem. Dziś na wozie :))).
Republika ściborska podwiozła Indiankę z Olecka na wioskę... :)
Jak miło! :) Sam mości "Biegnący Wilk" - Dariusz Morsztyn. Jaki uczynny człowiek! :)