czwartek, 11 lutego 2010

Przedwczesna radość

Indianka przedwcześnie się ucieszyła z wizyty brata. Brat nie dojechał. Upił się w pociągu relacji Szczecin – Gdynia. Stracił śpiwór i połączenie na Ełk. Zyskał nowego kumpla – bezdomnego Gracjana z Kartuz, z którym dalej pił na dworcu w Gdyni...

Indianka wielokrotnie dzwoniła do brata błagając by przestał pić, bo go okradną, albo pobiją, zabiją albo gdzie zamarznie. Brat nie słuchał. Pił dalej. Wdał się w jakieś utarczki z policją.
Zanim bratu padła bateria w komórce, Indianka dodzwoniła się do niego po raz ostatni o 5.00 rano. Wtedy oświadczył, że jest w jakiejś mieścinie, że w Gdyni i Olsztynie wdał się w bójki i że wraca do Szczecina. Był przy nim Gracjan – Indianka słyszała jak brat zwracał się do niego pytając, gdzie są.

Minął cały dzień. Nastał wieczór. Brat nie przyjechał ani do Indianki, ani do matki w Szczecinie. Nie ma z nim kontaktu telefonicznego. Nie odzywał się. Nie wiadomo, co się z nim dzieje – czy jedzie pociągiem do Szczecina, czy dalej pije gdzieś na dworcu, a może coś złego mu się stało? Nic nie wiadomo. 

Matka dała mu 300zł na podróż, poza tym miał przy sobie swoje 100zł – razem 400zł. Ma co przepić, o ile nie został okradziony czy napadnięty...


Gdy kilka lat temu jechał po raz pierwszy do Indianki – też się upił. Przegapił Ełk i pojechał do Białegostoku. Nic go to nie nauczyło. Tym razem też nie umiał sobie odmówić alkoholu. „No bo co tu robić jak tyle czasu się jedzie lub czeka na pociąg”.

Tymczasem Indianka i jej Mama martwią się o gagatka, a on dalej gdzieś tam hula.

Szczęście w nieszczęściu, że Indianka po lekach czuje się lepiej i daje sobie tu radę o własnych siłach. Na brata nie ma co liczyć – jest absolutnie nieodpowiedzialny. Na własne życzenie pakuje się w kłopoty. Indianka musi sobie tu dalej radzić sama.




Dobrze, że te najgorsze dni kryzysu zdrowia ma już za sobą. No, ale jak się ma takiego brata to nie ma miejsca na chorobę. Prędzej ktoś obcy pomoże niż rodzony brat, który dba przede wszystkim o własne uciechy...

środa, 10 lutego 2010

Wizyta u chirurga

Indianka była u lekarza tj. u chirurga. Zrobili Indiance prześwietlenie na takiej akrobatycznej maszynie (taki wielki automat) co sam kładzie pacjenta, wypisali leki, zalecili pas na kręgosłup, wystawili zwolnienie na 10 dni na razie, a potem kontrola i ewentualne dalsze zwolnienie i zalecenia.

W KRUS okazało się, że nie jest wypłacane chorobowe rolnikom poniżej 30 dni zwolnienia lekarskiego, więc Indianka nieprzyjemnie zdziwiona, bo gdy była kiedyś na ZUSie, to za każdy dzień zwolnienia lekarskiego należało się chorobowe. W przypadku rolnika nie należy się nic. 

Jeśli by była na zwolnieniu powyżej 30 dni, to wtedy za każdy dzień zwolnienia płacą 10zł. Póki co, dostała tylko 10 dni bezpłatnego zwolnienia i receptę na leki. Recepta zniżkowa - zapłaciłaby bez recepty 92zł, a tak zapłaciła 54zł czyli chociaż taka ulga. 

No, ale i tak wydała w aptece więcej pieniędzy, bo jak się tam znalazła to kupiła przy okazji plastry, gazę (co by uzupełnić swą wiejską apteczkę pierwszej pomocy), zamiast pasa na kręgosłup którego nie było - tańszy znacznie bandaż elastyczny do owinięcia sobie tych lędźwi, no i kremy z witaminami do jej  spracowanych i przemarzniętych rąk. 

Prześwietlenie nie wykazało uszkodzeń kręgosłupa, ale niewykluczone, że coś tam (jakiś krąg) nieznacznie się przesunął podczas upadku i stąd ten ból i niedowład (to może być niewidoczne gołym okiem milimetrowe przesunięcie kręgu odpowiedzialne za ten ból i niedowład) ponadto niewykluczone, że się jakiś mięsień nadwyrężył podczas tego szarpnięcia w czasie upadku, bo Indianka bardzo raptownie fiknęła w kurniku i w dodatku upadając wyrżnęła plecami w deskę. 

Od doktora dostała receptę na leki na rozluźnienie tych mięśni i przeciwbólowe i ma wyznaczoną wizytę kontrolną. Jest jej lepiej niż było, bo było fatalnie - z łóżka nie mogła wstać. Jakoś powoli rozchadza tę niedołężność. Grzeje plecy kocem elektrycznym co pomaga. Od dziś bierze leki.

wtorek, 9 lutego 2010

Kawaleria nadciąga

Nadciąga odsiecz na pomoc Indiance z jej rodzinnego grodu – pięknego Szczecina. BRRRAAATTT!!! :))))
Przejmie obowiązki Indianki – zajmie się domem i zwierzyńcem, a Indianka pójdzie do lekarza, kręgarza lub do szpitala jeśli okaże się to konieczne.
 
Dziś Indiance kręgosłup tak bardzo nie doskwierał, choć niewątpliwie utrudniał ruchy i pracę. Indianka dała radę zrobić obrządek i nawalić zwierzakom siana z nawiązkom na jutro, dała radę rozpalić w piecu tak, że aż 44litrowe gary gotowały się na nim i korzystając z morza wrzącej wody – zrobiła sobie gorącą kąpiel nosząc ostrożnie w mniejszych wiaderkach gorącą wodę do wanny. Musi uważać, by znowu nie przeciążyć kręgosłupa, bo schorzenie może się odnowić. Chodzi skulona, bo nie może rozprostować się w pełni, ale jakoś chodzi.
Nauczyła się też tak wstawać z taboreta lub krzesła, by nie było to zbyt bolesne.
 
Indianka myśli, że to niekoniecznie chore korzonki, choć wygrzanie kręgosłupa przy piecu a potem kocem elektrycznym troszkę pomogło. Kilka dni temu wyrżnęła się w kurniku. Poślizgnęła się i z całym impetem walnęła na kość ogonową. Stłukła ją wtedy mocno, ale położyła się do łóżka i niby przeszło. Potem była wyprawa do Olecka i powrót długą trasą z plecakiem na plecach – już wtedy zaczęła odczuwać dziwną sztywność w lędźwiach. Następnego dnia dźwigała 20 litrowe wiadra z wodą dla chorej krowy aż do obory pod pysk, bo krowa nie miała siły wstać i wyjść na podwórko i tym bardziej podejść pod dom by tam się napić wody.
 
No i wtedy właśnie coś strzyknęło w lędźwiach Indianki. Następnego dnia zaczęło się pogarszać. Rzeźnik odjechał, a Indianka odkryła, że nie jest w stanie się zginać i nic robić. Kręgosłup zaczął bardzo boleć. Indianka wtedy padła do łóżka.
 
Indiance się wydaje, że ten ból i niedowład to z powodu stłuczenia kości ogonowej. Może się też któryś krąg przesunął, albo ukruszył, a może pękł? Było okropnie, ale dzisiaj jest ciut lepiej. Oby tak dalej.
 
Zatroskanym serdeczne dzięki za troskę - szczególnie Ewie i Graszy44. Wygrzanie przy piecu i kocem elektrycznym, a następnie gorąca kąpiel dała ulgę, ale chyba trzeba zrobić prześwietlenie i wybrać się do chirurga lub kręgarza.

niedziela, 7 lutego 2010

Kręgosłup

Kręgosłup nie przestaje boleć. Jest coraz gorzej. Indianka, gdy usiądzie, nie może wstać. Musi kombinować by się poderwać w górę. Gdy zmusza się do chodzenia – to ledwo powłóczy nogami. Każdy krok to ból. Nie może się zginać, a gdy kucnie by coś podnieść z podłogi, to nie może wstać. Skarpetkę zakłada jedną ręką kilka minut gimnastykując się przy tym niemało. Z trudem robi tylko poranny obrządek – pilnuje by zwierzyna napita i najedzona była i myk do domu by runąć jak kłoda do łóżka. Co za cholerstwo się przyplątało??? Akurat teraz, gdy robota czeka, gdy trzeba przytargać i naciąć drewna... W domu znowu poniżej zera, tym razem –5 C. Indianka nie da rady schylać się, by napalić w piecu. Co za męka!

piątek, 5 lutego 2010

Po kolebliwym obrządku

Indiance udało się nakarmić i napoić wszystką zwierzynę. Kolebiąc się z boku na bok niczym mańka wstańka krowę wypuściła do wodopoju by się sama obsłużyła, a ona w tym czasie nałożyła krowie w oborze hałdę siana. Konie wpuściła do paszarni by się najadły, a gdy się najadły i poszły na pole napić się wody – nabrała kilka snopków siana i zaniosła kozom do koziarni. Wcześniej kozy dostały też wiadro wody.
Konie napiwszy się na polu, poszły obgryzać gałązki u ściętych żerdzi. Potem stały w pełnym słońcu drzemiąc i wygrzewając grzbiety. Brodząc w śniegu po polu – uczyniły ścieżki, które Indianka ma zamiar wykorzystać do przemieszczania się z żerdziami. Zawsze to lżej. Tylko jeszcze konie muszą je lepiej przekopać, rozkopać i wydeptać, to jak Indiance przejdzie to schorzenie, to wtedy pójdzie po te żerdzie tymi udeptanymi ścieżkami końskimi.

Dzisiaj na przyciągnięcie żerdzi nie pozwolił usztywniony kręgosłupek. Po zakończeniu obrządku Indianka wskoczyła do łóżka i liczy, że ta boleść sama przejdzie. Parę dni temu przedźwignęła się targając do obory 20sto litrowe wiadro pełne wody dla chorującej krowy, która sama nie dała rady wstać i podejść pod dom by napić się. 
Potem była wyprawa do Olecka przez śnieżne wydmy zalegające wzgórza, która to wyprawa wyssała z Indianki wiele sił. Wieczorny powrót 4 kilometrową zaśnieżoną trasą z zakupami na plecach i w rękach też się przyczynił do nadwyrężenia kręgosłupa.   

No, ale to wiadro to główna przyczyna. Kilka takich kursów dziennie z tak ciężkim wiadrem no i Indianka kontuzjowana w łóżku wylądowała. W dodatku chętne na pokój młode zdrowe dziewczę nie wykazało zainteresowania targaniem żerdzi z pola, to co ma powiedzieć obolała Indianka? Indianka mówi to, co mówi dziś jej kręgosłupek: „pass”. Leżymy pod kocem elektrycznym i regenerujemy siły. Jutro może będzie lepiej.
Tymczasem przez okno do sypialni Indianki zagląda słoneczko. O jak pozytywnie światło słoneczne wpływa na Indiankę... Jeszcze miesiąc i Indianka liczy na przedwiośnie, a zaraz potem wiosnę. Nie trzeba będzie tak intensywnie palić w piecu, śnieg stopnieje i łatwiej będzie się przemieszczać po polu z tymi żerdziami. 
W domu zimno, ale koc grzeje. Indianka zagrzeje dłonie pod kocem i chociaż podłubie w dokumentach na komputerku. Coby czas pożytecznie wykorzystany był.
Ps. Do nieżyczliwych osób, co bezwzględnie wycięły Indiankę z pewnego na pozór sielskiego forum:
Nie silcie się na pseudo życzliwe komentarze podszyte fałszem i złością, bo Indianka i tak jest w stanie odróżnić wypowiedzi przyjaciół i ludzi życzliwych od wypowiedzi fałszywych pluskw. Wasze anonimowe aroganckie lub fałszywe komentarze nie będą tu publikowane, tak jak moje szczere, kulturalne posty na forum były zawistnie kasowane. Ogólnie, to bardzo dziwi mnie, że te nieszczere osoby przychodzą na mego bloga, skoro nie umiały tolerować moich wypowiedzi na forum i wycinały je zaciekle. Wracajcie czarownice skąd żeście przyszły. Oto wasze miotły: Wsiadać i odpalać. Nie jesteście tu mile widziane. Żegnam!

Sztywny kręgosłupek

Indianka przeciążyła kręgosłupek. Nie może się zginać ani dźwigać. Trzeba przeorganizować prace gospodarskie, głównie obrządek, by nie trzeba było dźwigać wiader z wodą ni siana. Na szczęście to da się zrobić. No, kozom i tak trzeba będzie nosić wodę i siano, ale to jedno małe wiadro rano i jedno wieczorem wystarczy i kilka wiązek siana to Indianka jakoś da radę.
 
Opał się skończył. Daleko w śniegu leżą nacięte żerdzie. Trzeba je przetargać przez kopny śnieg pod dom i porąbać na kawałki. To zajmie sporo czasu i energii, bo śnieg wysoki i odległość duża – kilkaset metrów.
 
Przyjechała dziewczyna chętna na pokój w zamian za pomoc na gospodarstwie, ale zobaczyła gdzie te żerdzie leżą i jak dużo jest sprzątania w domu i zrezygnowała z pokoju... :D
No cóż – lepiej zrezygnować od razu jeśli się nie czuje na siłach sprostać zadaniu niż po kilku dniach zawracania sobie i Indiance głowy.
 
Wobec powyższego Indianka sama musi sprostać zadaniu. Tylko ten kręgosłupek doskwiera teraz. Ale, Indianka pomysłowa istota – znajdzie sposób by sobie pracę zgrabnie zorganizować tak, by nie było jej za ciężko. Już ma kilka pomysłów jak sobie ułatwić pracę i odciążyć bolący kręgosłupek.
 
ps. WIELKIE DZIĘKI kolejnemu dobroczyńcy Indianki - zacnemu Panu Krzysztofowi z Kielc, który nadesłał 200zł na komin. Piękne dzięki :))) Bóg zapłać! :)))

czwartek, 4 lutego 2010

Krowa ubita

Krowa legalnie ubita. „Ubój z konieczności.” Inaczej nie da rady w naszych czasach rojących się od przepisów, nakazów, zakazów, które mają regulować i zabezpieczać pewne sprawy, ale bywają też uciążliwe i nie bardzo dostosowane do rzeczywistości, a niekiedy wręcz od niej totalnie oderwane. Zatem krowę musiał ubić uprawniony masarz w obecności weterynarza, który wydał zalecenie o uboju z konieczności po oględzinach krowy i który dopilnował, aby krowa została ubita w sposób możliwie humanitarny. Rzeźnik przyłożył do łba krowy specjalistyczny przyrząd z którego wystrzelił specjalny nabój do uśmiercania zwierząt. Ubił w obecności samego weterynarza powiatowego i inspektora powiatowej weterynarii, którzy pilnowali, aby cały proces odbywał się prawidłowo. Krowa została ubita, co by się zwierzę dłużej nie męczyło. Krowa po porodzie chora, osłabiona, z mocną infekcją macicy i wewnętrznymi uszkodzeniami. Mięso poubojowe tylko dla psów, bo infekcja rozeszła się na cały organizm, więc mięso dla ludzi się nie nadaje. Powiatowy vet wyjątkowo wyraził zgodę na zagospodarowanie mięsa i skarmianie nim zwierząt domowych (psów, kotów) z uwagi na brak dojazdu do gospodarstwa i niemożność zabrania tego mięsa przez rzeźnika lub Bakutil.
Nie ma Hiacynty... Indianka spokojnie patrzyła na jej śmierć, ale nutka żalu ścisnęła jej serce, gdy krówka osunęła się na śnieg. Nie walczyła. Nie miała siły. Spokojnie osunęła się w ramiona śmierci. To była sympatyczna krówka. Indianka ją lubiła, ale jest twarda. Indianka bardzo stwardniała na Mazurach.
Taka jest kolej rzeczy, taki na wsi los zwierząt gospodarskich. Wcześniej czy później spotyka je śmierć. Indianka dotknęła grzbietu krowy, żegnając się z nią. Jej pożegnanie zakłócali otaczający ludzie, którzy ciągle coś chcieli – a to gorącej wody, papierowych ręczników itp. Indianka ma niedosyt. Nie pożegnała się z krówką jak chciała. Nie opłakała. Nie przytuliła przed śmiercią. Nie uspokoiła zwierzęcia. Żałoba została zakłócona. Indianka jednak wierzy w reinkarnację, więc wie, że krówka po śmierci ma dobrze, a jej dusza ponownie wcieli się w istotę żywą. Może w noworodzącego się cielaczka?
Tymczasem Indianka będzie miała zamrażarkę pełną mięsa dla psów. Krowa mała, a choroba ją wychudziła, ale mięsa dla psów starczy na rok. Szkoda, że niejadalne dla ludzi, bo Indianka by chętnie zjadła kawałek swojej ulubionej krówki, przejmując tym samym jej żywotność i siłę... Tak jak Indianie Północnoamerykańscy zjadając upolowane zwierzęta, wierzyli że jedząc je nie tylko zaspokajają głód fizyczny, ale i nabywają pozytywnych cech ubitego zwierza: a to odwagę, siłę, szybkość itd. zależnie od zjadanego gatunku. W tym przypadku, zakażenie mięsa bakteriami z chorej macicy może być zbyt duże i szkodliwe, więc lepiej tego mięsa nie ruszać.
Natomiast psy mogą jeść. Koty też. Chociaż tyle. Karmy są takie drogie i ten popiół w nich zawarty na pewno nie jest dobrym pożywieniem. Lepsze surowe lub ugotowane mięso pochodzące nawet z chorującej krowy, niż te granulki popiołu i innego śmiecia. Pieski będą miały pełne brzuszki przez cały rok, a Indianka nie będzie musiała jeździć do miasta po karmę i kaszę dla nich.
Hiacynty nie ma. Jedno zwierzę mniej. Pozostałe zwierzęta będzie łatwiej wykarmić. Drugą krowę Indianka chce oddać do rzeźni, gdy tylko będzie dojazd do gospodarstwa i gdy tylko znajdzie kupca, który zaoferuje zadowalającą cenę. Bo kupców jest, ale płacą nędznie. Nieadekwatnie do poniesionych kosztów odchowu, utrzymania zwierzęcia i cen mięsa w sklepach garmażeryjnych. No, ale nie ma sensu trzymać żarłocznej krowy, skoro jałowa i prawdopodobnie już nie uda się jej zacielić. Inseminator Indiance powiedział, że krowa, która zbyt długo jałowa jest przepala się i nie może zostać zacielona. Krowa jest ładna: simentalka, ładna tkanka i ładne, oryginalne futerko: plamy białe, gładkie i plamy brązowych kręconych kędziorów. Charakterek krowa ma wredny, ale jest to bardzo emocjonalna, uczuciowa i wrażliwa krowa, chociaż krnąbrna wielce. Mięsko z niej pyszne będzie, ale niestety przepisy każą oddać do rzeźni, a to tak podraża koszty, że nie opłaca się jej potem z powrotem zabierać, bo dochodzi transport w te i nazad plus koszt uboju i badań oraz kto ma pewność, że masarz w rzeźni nie wytnie co lepszych ćwierci i nie odłoży sobie na boku i odda niekompletną krowę wciskając kity typu „a dużo odpadów było”? Indianka nieufna jest w tym temacie. Intuicja jej mówi, że krówka byłaby ogołocona z co cenniejszych kawałków, a to jej się nie uśmiecha. Poza tym tzw. odpady poubojowe byłyby zabrane do Bakutilu, a szkoda, bo flaki, kopyta, wymiona itp. chętnie psy by zjadły.

środa, 3 lutego 2010

Nieżyciowe przepisy

Indianka ma zajebisty problem z krową. Krowa po porodzie choruje. Jest bardzo słaba i ma się ku padnięciu.
Cierpi. Stęka. Leży. Indianka pojechała do Olecka dowiedzieć się, jak legalnie ma ubić krowę, coby skrócić cierpienie krowy i uratować mięso od niej, bo Indianka głodna i psy też głodne.
 
Dowiedziała się u powiatowego weterynarza, że krowę musi zawieźć do rzeźni, albo poczekać aż zdechnie i oddać do Bakutilu. Krowa o własnych siłach nie wejdzie na samochód – nie da rady – jest za słaba. Rzeźnia nie ma samochodu. Indianka nie ma samochodu ciężarowego by tę krowę przewieźć. Jeśli krowa zdechnie sama – Bakutil też jej nie zabierze, bo nie dojedzie, być może aż do wiosny, możliwe, że dłużej, bo wiosną dojazd wcale nie jest lepszy – ogromne bajora błota uniemożliwiają przejazd. Już teraz warunki drogowe są beznadziejne – śnieżyca, wicher nawiewa wielkie zaspy na drogach. Od kilku dni nie ma dojazdu do gospodarstwa Indianki. Dzisiaj nie ma dojazdu nawet do wsi Indianki – odcinek 5km przed gospodarstwem jest zawalony śniegiem, mimo odśnieżania. Co Gmina odśnieżyła – to zawiało ponownie. Gmina przerwała odśnieżanie, bo to syzyfowa praca. Co odśnieżą, to zaraz telefony mają, że znowu zawiane. Trzeba poczekać, aż śnieżyca przestanie szaleć.
 
Rancho Indianki spowite białym kokonem śniegu. Dróg w ogóle nie widać. Jedna biała płaszczyzna wokół.
Listonosz dojechał tylko do sąsiedniej wsi i utknął. Kupiec skupujący bydło pourazowe  zawrócił 5km przed gospodarstwem Indianki, bo droga zawalona śniegiem i śnieżyca go zniechęciła. Wioska Indianki odcięta od reszty świata. Ani transport, ani weterynarz nie ma szans tu dojechać. Nikt. Krowa leży i cierpi, bo ktoś stworzył nieżyciowy przepis zabraniający uboju gospodarczego na gospodarstwie. Jest możliwość uboju z konieczności, ale to weterynarz musi dać zalecenie o uboju. Indianka dzwoniła do weterynarza, ale on odmówił przyjazdu z uwagi na śnieżycę i śnieg na drodze. „Więc co mam zrobić?” Pytała Indianka. „Czekać aż krowa zdechnie sama? Patrzeć jak się zwierzę męczy?” Ręce opadają... Indianka sama krowy nie zabije. Nie da rady psychicznie. Wystarczy, że krowa spojrzy w oczy Indianki i Indianka nic nie będzie mogła zrobić. Wezwała rzeźnika z uprawnieniami do uboju. Ale czy on dojedzie? Też nie. Chyba, że dojdzie na nogach, bo o dojechaniu do gospodarstwa nie ma mowy. Czy będzie mu się chciało brnąć przez zaspy po pachy taki kawał? Oby. Trzeba będzie słono zapłacić...

poniedziałek, 1 lutego 2010

Kochani...

Witajcie kochani – dzięki, że jesteście ze mną w tym trudnym dla mnie okresie.
Serdeczne podziękowania składam na ręce szlachetnych dobroczyńców, którzy wspomogli mnie swoimi datkami – nie spodziewałam się takich wysokich wpłat (50-100zł) w sumie 200zł. Serdecznie dziękuję. Bardzo mi to pomogło – także psychicznie. Te wpłaty są dla mnie więcej warte niż udział w głosowaniu na Blog Roku, bo trafiają wprost do mnie, a nie do organizatora konkursu.
 
Będę nadal pisać tego bloga, tylko ostatnio mam za dużo pracy i problemów, by znajdować na pisanie czas, ale postaram się go kontynuować i robić to coraz lepiej.
 
Kominiarze byli. Oczyścili komin – na dachu u wylotu komina była bryła lodu – rozbili ją łomem. Komin odzyskał ciąg. W piecu dobrze się pali. Ciepło wróciło do domu. Co prawda jest to ok. 4C, ale na plusie. Kominiarze za usługę zażądali 200zł i na wódkę dla dwóch – czyli dosyć słono. Poza tym przyszedł koszmarnie wysoki rachunek za prąd – niemal 800zł (w okresie, gdy piec nie palił dogrzewałam się grzejnikiem olejowym – nie miałam pojęcia, że aż taki żarłoczny jest, tym bardziej, że nie był w stanie skutecznie ogrzać mieszkania).
 
Palę w piecu i pouszczelniałam wszystko co się dało, by zatrzymać to ciepło w domu jak najdłużej. Czeka mnie też targanie z pola i rąbanie gałęzi na opał. Codziennie rano robię obrządek zwierząt, a po południu gotuję, zmywam i tak czas leci niepostrzeżenie. Poza tym mam parę spraw papierkowych do dopracowania i na to też muszę znaleźć czas.
 
Pozdrawiam wszystkich...

piątek, 29 stycznia 2010

Martwe cielę

Krowa urodziła martwego cielaka. Co za strata. Pierwsza moja cieliczka, w dodatku simentalka.
Wodnik Tygrysek. Byłaby moją ulubioną krówką...
Krowa miała ciężki poród. Nie mogła urodzić tego cielaka. Gdy zaczęłam ciągnąć cielę, nóżki już były zimne.
Cielę rodziło się tyłem. Udusiła się w środku, zanim ją wyciągnęłam. Nie mogłam jej wyciągnąć wcześniej – nie dałam rady. Krowa słabo parła. Była bardzo osłabiona, pokładała się na ściółce. Jeszcze takiego ciężkiego porodu nie miała. Stękała i stękała. Nadjechał pług śnieżny. Poprosiłam kierowcę, by pociągnął za te nóżki i wyciągnął cielaka, bo ja już siły nie miałam. Wyciągnęłam nogi i zadek jałóweczki i dalej nie mogłam. Traktorzysta nałożył linkę na nogi, mocno się zaparł i wyciągnął już martwego cielaka. Zrobiłam masaż cielęciu w nadziei, że może jeszcze się ocknie. Masowałam i masowałam – daremnie. Nie udało się ożywić cieliczki. Taka szkoda...
Krowa nawet nie spojrzała na cielaka. Dalej stękała. Ledwo na nogach się trzymała. Wymęczył ją ten poród. Może paść.
Indianka zawiedziona. Tyle się wyczekała, aż wreszcie się urodzi cieliczka... Tak bywa z inwentarzem. Porody bywają łatwe lub trudne z powikłaniami. Podobno cielę, które rodzi się tyłem jest bardziej zagrożone uduszeniem. Często taki poród kończy się zgonem. Tym razem, nie dość, że ciele było ułożone tyłem, to jeszcze krowa nie mogła go urodzić. Chyba ten cielak był za duży dla niej, albo miała jakieś schorzenie dróg rodnych.
Poprzednie porody przebiegały znacznie łatwiej. Krowy rodziły z niewielką pomocą Indianki. Raz zdarzył się cielak, który urodził się podduszony, ale wytrwały masaż pomógł go ożywić. Tym razem się nie udało...
Rok czekania i nie ma żadnego cielaka – jedna krowa jałowa, druga urodziła martwe cielę. Indianka przemęczona pracą na gospodarstwie - osłabiona i brak jej sił – ten zgon to chyba znak, aby zdjąć ze swoich bark parę ciężarów. Trzeba zredukować inwentarz. Indiance wystarczy mleko od paru kóz. Nie trzeba też płacić za inseminację i czekać rok na jednego cielaka. Mniej trzeba wysiłku by wydoić ręcznie jedną czy dwie kozy niż jedną krowę. Indianka w zeszłym roku sprzedała duże stado kóz – zostawiła sobie tylko kilka sztuk. Wcześniej musiała ręcznie doić kozy całymi dniami. Za ciężko jednej osobie. Ręce Indiankę bolały – omdlewały ze zmęczenia.
Życie nie może polegać na samym dojeniu. Czas na zmiany. Na potrzeby Indianki w zupełności wystarczą 3 dobre, dojne kozy, kilka kur, królików. Nie ma co się zamęczać nadmiarem obowiązków. Indianka zamęczała się 7 lat i dłużej już nie chce. Teraz trzeba zadbać o siebie i o swoje wygody. Wyremontować dom. Znaleźć czas na wypoczynek. Znaleźć czas na miłość i zabawę. Wszak nie samą pracą człowiek żyje...


poniedziałek, 25 stycznia 2010

Walka z mrozem

Cały zeszły czwartek Indianka siedziała w papierach rolniczych. Temperatura w domu spadła do minus 6 stopni. Piec z trudem się tlił, w końcu wygasł. Nie ma ciągu w kominie. Przy rozpalaniu cały dym idzie na dom, a po zamknięciu pieca ogień w piecu przygasa gwałtownie i ledwo się tli dając niewiele ciepła. Za mało, by ogrzać mieszkanko. Tłuste ogromne plamy wyszły na tynk na kominie. Coś tam się niedobrego dzieje w tym kominie. Indianka musiała włączyć grzejnik olejowy w sypialni, by nie zamarznąć. Szyby okien spowił lód rysując piękne wzory. Teepee Indianki zamieniło się w lodową pieczarę.
 
W piątek w domu także było minus 6 C. Indianka pojechała załatwiać sprawy urzędowe w miasteczku. Wróciła przemarznięta, bo mróz urósł do minus 26 C i wiatr się wzmógł. Twarz jej skamieniała od mrozu, gdy wracała przez lodowiec zaśnieżonych łąk. Ciężko się brnęło przez zlodowaciały śnieg, który utrudniał marsz. Każdy krok wymagał wysiłku. W końcu Indianka dotarła do utęsknionego domku. Wskoczyła natychmiast po powrocie pod kołdrę by się zagrzać, owijając sobie stopy nagrzanym na olejowym grzejniku ręcznikiem.
 
W sobotę dzień zleciał na obrządku zwierzyny i rąbaniu drzewa, uszczelnianiu stajni (konie wygryzły siano w suficie w miejscu braku jednej deski i mróz je z góry atakował – trzeba było wejść na strych i zatkać dziurę deską i nawalić na nią grubą warstwę siana by ocieplić), wieczór to próba uruchomienia elektrycznego kocyka i jaśka.
 
Indianka wymieniła PRLowskie wtyczki pozbawione dziurki na bolec na te nowoczesne z bolcem. Trzeba było odciąć kombinerkami starą wtyczkę, oskubać nożykiem kabel i druty z otoczki, znaleźć uszkodzony czajnik i toster na strychu, odciąć im te dobre wtyczki, oskubać kabel i druty z otoczek, skręcić z właściwymi drutami ze starego kabla od kocyka, zaizolować taśmą izolacyjną dobrze. Stary kabel od kocyka miał dwa kolory kabelków: brązowy i drugi ni to niebieski ni to zielony. W nowym kablu były druty otoczone kolorami: zielonym, żółtotęczowym i niebieskim. Indianka miała dylemat jak te dwa kable z dwóch różnych epok dopasować, który kabelek z którym kabelkiem połączyć, aby zwarcia nie było. Po nacięciu starego kabelka od kocyka, który z wierzchu wyglądał na zielony, pod spodem okazało się, że jest bardziej niebieski. Ufff... więc Indianka połączyła te niebieskie kabelki z obu kabli razem, następnie brązowy z zielonym pomijając ten żółtotęczowy, który to kolor zazwyczaj nosi kabelek uziemiający i... BINGO! Włączyła wtyczkę do prądu – spięcia nie było. Dobry znak. Ale kocyk nie grzał. Zaniepokoiła się. Po kilku minutach zaczął wreszcie grzać. Wciągnęła kocyk pod kołdrę, bo wtedy efekt większy. Jezu, jak pięknie grzeje! :)))) Indiance ciepło pod kołderką. Bardzo ciepło. Gdy wymarznie na dworzu to wtedy wskakuje pod kołdrę i wygrzewa się kocykiem.
 
Rachunki za prąd przyjdą koszmarne. Trzeba uruchomić ten piec. Trzeba kominiarza do komina. Mama Indianki zadzwoniła ze Szczecina do Olecka, do kominiarza by się zlitował i w końcu przyjechał i naprawił komin, bo Indianka zamarznie. Indianka ponownie zadzwoniła i kominiarz tym razem ma być. Podobno tylko jeden kominiarz Spółdzielni Kominiarskiej został do dyspozycji, bo czterech chorych nie pracuje.
 
Za oknem – 27 C
W domu – 4 C

czwartek, 21 stycznia 2010

Indianka zbiera na remont domu

Drogi Czytelniku,
Podoba Ci się ten blog? Chcesz go czytać dalej?  Jeśli tak, wspomóż Indiankę dowolną kwotą... lub zbędnym sprzętem przydatnym na gospodarstwie... dobrym słowem, lub pomocą fizyczną...
Każda, nawet drobna pomoc będzie mile widziana... :)
Z góry dziękuję, nawet za drobne kwoty :) Zmobilizują mnie do dalszego pisania... :)

Pozdrawiam,
Indianka

Liczenie kóz

Za oknem minus 20 C, w domu minus 1C. Indianka w domu liczy kozy – sprawdza numery, uzupełnia dane, przepisuje na czysto. Założyła im porządną komputerową kartotekę. Łatwiej te wszystkie dane będzie ogarnąć i uporządkować.

środa, 20 stycznia 2010

Reorganizacja

Tymczasem od poniedziałku Indianka przeprowadza przyspieszoną reorganizację dnia. Z trzech par rąk trzeba było znowu wrócić do systemu jednej pary rąk. Od rana do 16.00 obrządek i przydomowa krzątaninka typu rąbanie drwa lub porządkowanie podwórka z gałązek, od 16.00 krzątaninka domowa typu gotowanko i zmywanko. Brakuje czasu na papierki, ale Indianka dziś wreszcie założyła duplikaty kolczyków kozom i zaczęła sprawdzać rejestr kolczyków. Kozy kolczykowaniem nie były zachwycone, takoż Indianka, ale żadne ucho się nie rozerwało na szczęście, ani żaden kolczyk nie spadł.
 
Dziś na Rancho minus 15 stopni Celsjusza. W domu ledwo 2 stopnie. Kominiarz się nie pokazał jak na razie.
Dotarła paczka od Mum. W niej dwa elektryczne wynalazki: jasieczek elektryczny i koc elektryczny. Ucieszyły Indiankę te prezenty wielce, ale niestety na razie nie mogą być użyte, bo mają stary typ wtyczek – taki bez dziurek na bolce uziemiające. Wszystkie gniazdka i przedłużacze Indianki mają te bolce. No, jest jeden stary co nie ma, ale Indianka nie jest pewna czy aby nie uszkodzony, więc na razie go nie włącza. Ratuje się układając na grzejnik olejowy np. ręcznik, którym po podgrzaniu owija sobie stopy, by je podgrzać pod kołdrą. W paczce przyszło też podszyte sztucznym futerkiem wdzianko typu kangurka z kapturkiem. Cieplutkie. Indianka wciągnęła wdzianko skwapliwie i nie rozstaje się z nim nawet w łóżku :) Indiance nie jest zimno. Tylko momenty, gdy trzeba wejść do łóżka nienagrzanego są nieprzyjemne, ale wtedy rozgrzany ręcznik jest stosowany. W domu gdy się rusza krzątając w kuchni lub pokoju też nie jest jej zimno. Na dworzu gdy robi obrządek – nie jest zimno. Najgorzej gdy trzeba się umyć w zimnej łazience. No, ale wtedy do wanny jest nalewana gorąca woda i włączany grzejnik olejowy w pokoju, który grzeje ręcznik lub szlafrok, który Indianka wciąga na siebie błyskawicznie po wyjściu z wanny.

Pożegnanie z AAczami

AAcze w poniedziałek rano wyjechali do pracy pod Ostrołękę. W niedzielę Indianka im napisała dobre, zasłużone referencje, ostrzygła Agatę na Egipcjankę. August dokończył ocieplać strop ganku, a Agata spakowała ich rzeczy. Rano w poniedziałek z wielkimi torbami pomaszerowali na Sokółki. Ich pokój opustoszał nagle.

Indianka trochę do nich przywykła i nie za bardzo było jej na rękę by wyjeżdżali, bo roboty huk, a Indianka musi mieć czas na fucking papierki, ale umowa była taka, że tak długo tu będą mieszkali jak obu stronom to będzie odpowiadało. Dostali korzystniejszą dla siebie ofertę mieszkania pod Ostrołęką i po prostu z niej skorzystali.
 
Tam gdzie pojechali będą mieli lepsze warunki (na pewno dużo cieplej w domu!) – do dyspozycji tylko dla siebie ciepłe mieszkanko składające się z pokoju, łazienki i kuchni z bieżącą wodą (u Indianki tylko kuchnia ma bieżącą wodę, do łazienek trzeba nosić wiadrami z kuchni). Dostaną 1000zł pensji na dwoje plus darmowe wyżywienie. Więc pod tym względem znacznie lepsze warunki niż mieli u Indianki. Natomiast pracy będą mieli dużo więcej. Będą pracować przy 70ciu dojnych krowach. Praca od świtu będzie dla Aaczy szokiem, bo będą wstawać o 4.00 rano (u Indianki mieli zaczynać pracę o 7.00, ale regularnie spóźniali się do pracy, wstawali z trudem o 8.oo, a nawet o 9.00, ba, niekiedy zaczynali pracę dopiero o 10.00!) i pracować cały dzień, bez dni wolnych od pracy. No, na wsi nie da się nic nie robić w weekendy – zwierząt trzeba doglądać codziennie, zwłaszcza krów dojnych, gdzie mleko jest zdawane do mleczarni. Za to nie będą wydawali pieniędzy na mieszkanie i wyżywienie, więc zaoszczędzą sobie miesięcznie 1000zł. Za kilka miesięcy będą mieli kasę na wyjazd za granicę i na start tam. Za granicę chcą jechać w czerwcu i tam zarobić na swoje własne mieszkanie w Polsce. A może zostaną w kraju i będą koncerty organizować? August ma talent muzyczny. Pisze chwytliwe piosenki. Czas pokaże. Młodzi są – całe życie przed nimi. Mogą robić co chcą. Nie są uwiązani do ziemi jak Indianka teraz jest... Indianka dorobiła się swojego majątku już dawno, ale za to straciła wolność w podróżowaniu. Gospodarstwo to obowiązek. Nie można zostawić zwierząt, domu, sadu i tak sobie jechać. AAcze nie mają nic materialnego, poza torbą ciuchów i osobistymi drobiazgami, za to mają wolność i siebie. To bardzo dużo jak na początek. Mają też dużo ambicji i energii, która pcha ich ku realizacji ich planów, więc na pewno im się powiedzie w życiu.
 
Na 50 osób do których August zwrócił się o pomoc, o dach nad głową dla siebie i swojej dziewczyny – tylko jedna Indianka odpowiedziała pozytywnie. Rancho Indianki było dla AAczy azylem. Trampoliną, z której wybili się w świat. Tu spędzili swój miesiąc miodowy... Tu nareszcie mogli być razem bez przeszkód. Myślę, że byli szczęśliwi, bo mieli siebie wreszcie tylko dla siebie. Bo mogli mnóstwo czasu spędzić razem, razem jedząc, razem pracując, gotując, kąpiąc się i śpiąc – niczym młode małżeństwo. Niech im się powodzi jak najlepiej w nowym miejscu i w życiu. Tego im Indianka życzy z serca.

Hibernacja

Indianka żyje, nie zamarzła, jeno przeszła w stan hibernacji :)))). Na Rancho temperatura minus 15 stopni za oknem, a w chatce aż 2 stopnie powyżej zera, ale za to pod kołdrą circa about 30 stopni :) Indianka leży pod kołdrą i pisze raporty dla ARiMR i inspektorów weterynarii :)
 
Pozdrawiam martwiących się, zwłaszcza Boską Wolę ;)

niedziela, 17 stycznia 2010

Koniec z przeciągiem

Dziś zamontowaliśmy zasuwy na nowych drzwiach drewnianych na ganku i dokończyliśmy ocieplanie ganku.
Ganek ocieplony łącznie z sufitem. W domku od razu cieplej, bo zimny przeciąg zlikwidowany na ganku.

sobota, 16 stycznia 2010

Drzwi

Dziś dzień drzwiowy. Naprawiliśmy drzwi do boxu ogiera i zrobiliśmy oraz wstawiliśmy dodatkowe drzwi na ganek. Na dworze mróz trzaskający, ale na ganku zrobiło się przytulnie. Nowe drzwi wyglądają niezwykle malowniczo.

piątek, 15 stycznia 2010

Proste patenty

Już wcześniej Agata wspominała o gorących gumowych kaczkach lub butelkach wkładanych do łóżka.
Zadzwoniła Mum i to samo doradziła. Agatka nalała gorącej wody do zwykłej, plastikowej butelki po napoju i dała taką dwulitrową butel Indiance do łóżka. Grzeje! Nagrzała łóżko i kołdrę i grzeje w stopy... Jak miło...
Dziś w domu nie tak zimno – piec słabo, ale grzeje. Gdyby nie trzeba było wietrzyć chałupy po każdym podładowaniu drewnem pieca, to by było dużo cieplej w chałupie.
 
Wczoraj w nocy Indianka dostała takiego ataku kaszlu i tak pękała jej głowa, że nie wytrzymała i włączyła na noc grzejnik olejowy. Pomogło, ale grzejnik to za droga impreza. Trzeba piec doprowadzić do pełnej mocy. W przyszłym tygodniu ma być kominiarz... Jutro Indianka spróbuje dostać się do wędzarni. Gdzieś klucz musi być.
 
Poza tym myśli Indianki krążą wokół alternatywnych sposobów zapewnienia sobie ciepła w domku...

Zimowe porządki

W domu zimno, ale jak się człowiek rusza, to tak nie czuje tego zimna lub mniej. Wczoraj Indianka porządkowała dokumenty, Agata myła okna, a August układał żerdzie. Dzisiaj podobnie.