środa, 16 września 2009

Filmowy wieczór

Alem zaszalała ;) Boska kąpiel w wannie wypełnionej gorącą wodą, kubek mleka koziego na głowę w roli odżywki dla włosów, potem wieczór filmowy do trzeciej nad ranem, aż wszystko wokół zaczęło się robić abstrakcyjne. Oczywiście w międzyczasie pozmywałam, poprałam i ugotowałam obiad, a nawet upiekłam świeży chleb.
 
Nie ma masztalerza, nie ma inseminatora, nowy wolontariusz jeszcze nie dojechał – mam czas i dom tylko dla siebie. Bosko było zanurzyć się w wodzie i moczyć się do woli bez stresu, że ktoś zapuka i będzie coś chciał. To wygospodarowywanie czasu dla siebie narzucili niektórzy wolontariusze, którzy domagali się dni wolnych i ograniczonych godzin pracy. Ja przeważnie o tym zapominam, bo jest tu TYLE do zrobienia, że szkoda mi każdej chwili na nicnierobienie. Dzięki niektórym wolontariuszom, nauczyłam się robić sobie dnie wolne od pracy, lub przynajmniej nie tak wyczerpujące. Jak ktoś tu powiedział: „Nie samą pracą człowiek żyje”. Ja akurat żyję samą pracą, jestem pracoholikiem, więc powinnam się nauczyć wypoczywać, dla własnego dobra. Więc dzisiaj pozwoliłam sobie na relaksowy wieczór – długą kąpiel i oglądanie filmów jeden po drugim. Były dość ciekawe, więc czas szybko zleciał.
 
Chyba niebawem zacznę skąpo pisać tego bloga, lub całkiem zaprzestanę na rzecz kontemplacji dnia powszedniego. Przestanę pisać – zacznę bardziej celebrować me dnie wynajdując w nich jak najwięcej powodów do zadowolenia.
 
Blog jest pomocny w uświadamianiu sobie, co danego dnia pożytecznego zrobiłam, dlatego go zaczęłam pisać.
 
Dzisiaj bacznie przyglądałam się oknom w kuchni. Chyba wstawię tu parapety, aby móc na nich stawiać moją ceramikę póki mebli nie kupię do kuchni.

wtorek, 15 września 2009

Nijaki dzień

Dziś dzień taki nijaki. Ciepło, ale bezsłonecznie. Poprawiam ogrodzenie wybiegu dla koni. Chyba wieczorem się wykąpię, popiorę, pozmywam i wezmę się za porządkowanie papierów póki Inseminatora nie ma. Chyba dzisiaj też go nie będzie.

poniedziałek, 14 września 2009

Oględziny stajni

Dziś przerwa w remoncie. Inseminator nie dotarł. Widać ma inseminacje jakieś. Poniedziałek minął mi spokojnie. Dzień piękny – ciepły, słoneczny. Rano zjadłam śniadanie przed domem. Lubię tak śniadać na wolnym powietrzu. Jadłam kanapki z pomidorami, cebulą i koperkiem. Kanapki z chleba własnego wypieku. Potem wydoiłam kozy, nakarmiłam kury i psy, sprawdziłam co robią krowy i kozy. Gdy krogulce odleciały na dalszą eskapadę – wypuściłam kury. Kury mądre od razu pochowały się po zaroślach i było tak, jakby ich nie było. Ani widu, ani słychu. Mądrze z ich strony nie rzucać się w oczy krogulcom.
 
Tylko jeden ranny kuraś kuśtykał z trudem i położył się pod kurnikiem wygrzewając w słońcu ranny bok. Został wczoraj zaatakowany nad rzeczką, ale szczęściem uszedł z życiem.
 
Gdy Inseminator skończy równać ścianę w oborze, zabierzemy się za grodzenie wybiegu dla kur i zawieszanie siatek nad nim, by jastrząb nie mógł zanurkować do środka. Nie wiem czy tych siatek do zawieszenia mi starczy. Bez siatek nad wybiegiem, grodzenie nie zda egzaminu. Większość kur wybijają jastrzębie, nie lisy.
 
Przeprowadziłam oględziny reperowanej stajni. Przydałoby się wmurować zaczepy do uwiązów. Powinny być takie z kotwicami, ale nie mam takich. Mam ze 3 zwykłe kołki. Mogą zostać wyrwane przez zwierzęta, bo nie mają kotwic. Mam niewiele złomu – prawie wcale. Większość ukradzione 7 lat temu. Będzie trudno znaleźć coś, co by się nadawało do wmurowania jako zaczepy do uwiązów dla bydła i koni. Chyba nic takiego nie mam.

niedziela, 13 września 2009

Wypoczynkowa niedziela

Niedziela minęła spokojnie. Odpuściłam sobie wyczerpujące zadania. Próbowałam odpocząć. Oczywiście musiałam wydoić kozy, nakarmić psy i kury, poprawić ogrodzenie, przestawić kozy i krowę. Ugotowałam dobry obiad, upiekłam chleb. Wieczorem wpadli Józek i Wacek. Rozmawialiśmy o internecie, drzewach owocowych, rybach, krowach i o masztalerzu. Chłopaki się uśmiechali pod nosem, gdy wspominałam gwałtowne rozstanie z masztalerzem. Chyba im to rozstanie pasowało ;) Tak mi się wydawało ;)

Masztalerz wyjechał rano w ostatni wtorek. W przeddzień kulturalnie oglądaliśmy wieczorem razem film, wyszukiwał mi w kilkunastu moich czasopismach końskich podobizny kolaski, jaką chciał sprowadzić do treningu. Miał wrócić w środę wieczorem swoim naprawionym samochodem. Miał też sprowadzić kolaskę do treningu i kupić uprząż szorową na targu w Myszyńcu. Zamiast tego, tego samego dnia we wtorek wieczorem przysłał ordynarnego smsa. Najpierw zdębiałam. Potem krew mnie zalała i puściłam mu soczystą wiązankę smsów.

Wcześniej tego dnia do Olecka pojechał PKSem, z Olecka odebrała go jego ex żona z pierwszego małżeństwa, która rzekomo chciała się pojednać z nim. Zabrała go do Mikołajek do hotelu, postawiła elegancką kolację, kupiła perfumy za 300zł. Po prostu kupiła faceta.

Masztalerzowi od tego dobrobytu przewróciło się w głowie i postanowił się wypiąć na mnie – stąd ten chamski sms. Niespodziewanie naubliżał mi ordynarnie. Najpierw szok, zaraz potem się wpiekliłam i mu się zrewanżowałam w tym samym stylu ;>

We wtorek po tych smsach byłam w szoku. W środę dostałam od niego jeszcze serię chamskich smsów z pogróżkami i na tym się urwało chwilowo. W środę, gdy myślałam o tej wymianie kretyńskich smsów, ogarniał mnie dziki, nieopanowany śmiech. Dolina ranch’a raz po raz rozbrzmiewała salwami mojego niepohamowanego śmiechu. Ta jego agresja była kompletnie bez sensu. Chciał wrócić do ex żony – to niech se wraca. Co mnie to obchodzi??! Po kiego grzyba ubliżał mi? Co ja jego kochanką byłam, która go wyrzuciła? Ani jedno, ani drugie. Chciał to pojechał. Droga wolna. Po co mi ubliżał? Nienawidzę chamstwa. Może myślał, że będę do niego wydzwaniać, by wracał kończyć trening i tak uprzedzająco mnie chciał wpienić abym nie dzwoniła? To dziecinne. Zbyteczne. I tak bym nie zadzwoniła.

Nie wiem co facetowi odbiło i o co mu właściwie chodziło, po co ta szopka. Chyba sobie coś obiecywał po mnie więcej, niż sam trening koni, a że mu nie wyszło, stąd ta wściekłość i złośliwość.
Minęły dwa dni i przysłał kolejnego smsa. Tym razem chciał się godzić i „trenować ze mną koniki”.

Niby lubi mnie i moje koniki. Niestety, po tej wcześniejszej serii chamskich smsów straciłam do niego zaufanie. Nie sądzę, żeby miał czyste intencje. Nie zaryzykuję wpuszczenia pod mój dach człowieka, który tak agresywnie wobec mnie się zachował, wygrażał i wielokrotnie bez powodu mnie obraził.

Szkoda, że tak popsuł nasze relacje. Ale nic na siłę. Z kim innym dokończę trening. Przełożę go na wiosnę. Póki co i tak mam na głowie remont stajni, domu, przygotowania do zimy. Stajnię pilnie muszę podremontować przed przymrozkami.

sobota, 12 września 2009

Katyń

Jestem świeżo po filmie „Katyń”. Wielki film wielkiego polskiego reżysera – Andrzeja Wajdy.
Świadectwo prawdy. Okrutnej prawdy. Chciałam płakać i nie mogłam. Zastygłam.
 
Nareszcie zobaczyłam, jak to się odbywało. Jak mordowano polskich oficerów, polską inteligencję.
12.000 ludzi. Zamordowanych seryjnie strzałem w głowę. Wyrżniętych masowo jak stado owiec.
Bestialskie ludobójstwo dokonane przez Sowietów. Tyle lat, tyle lat musieliśmy czekać na publiczne obwieszczenie i pokazanie światu prawdy. Ponad pół stulecia aż. Jest to doskonała miara w jakim zakłamaniu żył nasz kraj, że aż przez pół stulecia nie wolno było nam mówić prawdy, nie wolno nam było jej znać. Nie wolno nam było nawet pytać. Nie wolno było wymawiać tragicznego słowa „Katyń”.
 
Putin musi przyznać, że to była wielka zbrodnia, bestialskie, bezwzględne ludobójstwo. Putin musi przeprosić nasz naród za to czego dopuścili się jego ziomale, jeśli chce by Polska wybaczyła kiedykolwiek Rosji ten holokaust. 

Remont obory

Dziś kolejny dzień remontu obory. Naprawiamy i uzupełniamy co się da i z czego się da.
Trochę materiałów mam i wyrabiamy najpierw to, co mam.
Inseminator zadziwia mnie swoją niezmordowaną, zdyscyplinowaną pracowitością. Dobry jest!
Jest czasem zarozumiały i wkurzający, ale jest w porządku. Równy gość.

Pomagam mu jak mogę i umiem. Jestem jego prawą ręką. Przynoszę i podaję narzędzia, przynoszę i nalewam wody do betoniary, wycieram szyby i luskfery, przynoszę materiały budowlane, zaprawy, kamienie, nadzoruję stan prac i instruuję o jaki efekt mi chodzi. Idzie nieźle. Do tej pory mamy już zrobione 4 okna luksferowe, 4 parapety, obrobione 3 głębokie otwory okienne i zaczęte łatanie ubytków w ścianach, które są ogromne. Mam nadzieję, że starczy cementu na oborę i zostanie na załatanie ścian w piwnicy, tj. w jednym pomieszczeniu chociaż. Dwóch okien w oborze chwilowo nie możemy wykleić luksferami, bo krzyżaki konstrukcyjne się skończyły. Tak się zastanawiam, czy dałoby się coś w zastępstwie użyć. Jakbym tak dorwała kawał jakiegoś grubego plastiku i wycięła z niego te krzyżaki? Musiałabym mieć solidne nożyce takie jak do blachy. Mam coś takiego, ale zjechane mocno. Nie wiem, czy dam radę wyciąć te krzyżaki. Trzeba spróbować.

Moja betoniara mnie dziś miło zaskoczyła, że ona od razu zaskoczyła i działa normalnie :)
To jest nowa stara betoniara. Nowa, bo nigdy nie używana, stara – bo ma już z 5 lat :D
Nie było okazji jej użyć do tej pory. Mój pierwotny remont chałupy i siedliska zatrzymał się kilka lat temu z braku jakichkolwiek funduszy i jakiejkolwiek pomocy w remoncie. Panom z Ekogwarancji tłumaczyłam, że ponieważ nie stać mnie na zakrojony na szeroką skalę remont i wynajęcie koszmarnie drogiej brygady budowlanej (a ci to się cenią ponad miarę) - prowadzę remont partyzancki :D - to jest, jak się zdarzy okazja, że spotkają się w tym samym czasie, materiały, narzędzia i odpowiedni człowiek – to niejako przy okazji coś się robi, małymi etapami, niedużymi kosztami, sposobem gospodarczym, z dużym udziałem moich własnych łapek.
Takim sposobem, pewien lokalny podrywacz prowizorycznie doprowadził mi bieżącą wodę do kuchni, trener koni poza trenowaniem koni przykręcił kilka gniazdek i kinkietów oraz wymienił wodomierz, a inseminator poza inseminowaniem moich krów – wstawił drzwi i teraz łata ze mną oborę :)
Byle do przodu :) Nie chce mi się czekać na dopłaty by ruszyć z wielkim remontem, bo te dopłaty przyznawane memu gospodarstwu i tak są za małe na tak forsowny remont jakiego wymaga moja siedziba. Przez lata mego mieszkania tutaj i odmawiania sobie wszystkiego (żadnego wyjścia do kina, teatru, dyskoteki, zakupu perfum czy drogich kosmetyków, żadnego nowego ciucha) i skąpienia na jedzenie, a nawet głodowania - zgromadziłam sporo materiałów i narzędzi dzięki czemu jest czym robić i z czego robić te naprawy, remonciki, modernizacje. Więc robię. Jest pewien plus tego, że to powolnie postępujący remont – mam czas na przemyślenie różnych opcji i rozwiązań remontowych oraz modernizacyjnych i wybieram te optymalne.


piątek, 11 września 2009

Niezapowiedziana kontrola

Dzisiaj była dodatkowa kontrola z Jednostki Certyfikującej Ekogwarancja.
Co za stres! Panowie byli bardzo sympatyczni, udzielili dobrych rad z których chętnie skorzystam. Jeden z nich nawet dałby mi maszynę konną, gdyby mieszkał bliżej. Byli aż z województwa lubelskiego.
 
W południe przybył inseminator i do wieczora ulepiliśmy kolejne 3 okienka w oborze. Wyglądają nieźle. Wymagają jeszcze wykończenia jutro. Zostały mi jeszcze dwa okna do wstawienia w oborze oraz jedno duże, ale na to duże luksferów nie starczy. Trzeba będzie kombinować. Nie mam kasy na plastikowe okno, ale mam nieco szybek, a to wielkie okno ma ramy na szybki. Ostatecznie przeszlifuję te ramy, odmaluję resztkami farby jaka mi została i wkleimy szybki. Tylko czy damy radę przyciąć na wymiar te szybki? Nóż do szyb mam. Trzeba spróbować przyciąć te szybki. Zostały mi też resztki farby do witraży. Spróbuję je użyć – pomalowałabym te szybki przed wstawieniem w cudowne motywy farmerskie.
 
Trener się odezwał. Chce rozejm ;) Zastanawiam się, czy nie ma w tym jakiegoś podstępu. Świat jest pełen wilków w ludzkich skórach, a ja już z kilkoma miałam styczność w moim życiu... ;)

I stało się okno

Ulepiliśmy w czwartek z Inseminatorem okno z luksferów. Kończyliśmy po ciemku. W piątek rano dowiem się co nam wyszło ;)

środa, 9 września 2009

666

2009-09-09
999 – znamienna data. Odwróć do góry nogami i masz 666 – a to numer diabła. Uważajcie na ten dzień, zwłaszcza na godzinę 6 i 9. Rozglądajcie się i obserwujcie świat. Coś przewrotnego może się wydarzyć. U mnie się wydarzyło. Chociaż właściwie już wczoraj wieczorem.
 
Zwiastuny były rano: dwa dziwne sny. W jednym śnił mi się XVIII wieczny polski dworzec kolejowy, a w drugim mężczyzna, który się do mnie zalecał i coś mi podarował, a potem to skrycie zabrał. Zdaje się, że był jeszcze jeden sen, ale nie pamiętam go.
 
 

wtorek, 8 września 2009

Krzątanina

Wczoraj czułam się fatalnie i niewiele z tego co sobie zaplanowałam zrobiłam. Przesunęły się te zadania na dzisiaj. Dzisiaj czuję się znacznie lepiej. Krzątam się przez cały dzień. Tylko na chwilę się musiałam położyć, gdy poczułam się słabo. Potem znowu wstałam i dzielnie przerobiłam ogrodzenie padoku koni, które ostatnio z upodobaniem rozrywały i przekraczały wybierając się na dalsze wycieczki. Chyba te treningi je tak rozzuchwaliły. Takie mam wrażenie. Dokazują na całego.
Zatem ustawiłam podwójny płot, puściłam prąd w silnie trzepiącej taśmie, podwoiłam zabezpieczenie bramek na przejeździe przez rzeczkę.
 
Poza tym nakarmiłam kury – dziś ich nie wypuszczam, ba, wyłapałam te które zostały na dworze i zamknęłam w kurniku, bo wczoraj jastrząb zamordował kilka kur. Dziś krogulec na próżno się wściekał skrzecząc nad podwórkiem – kur nie było. Zamordowane kury to strata. Jest tylko jedna pozytywna rzecz w tych napadach – inne kury robią się ostrożniejsze. Niestety, bociany odleciały i nie ostrzegają już swym sykiem i klekotem kur o nadlatujących drapieżnikach. Kury nie mogą być już bezpieczne nawet pod samym domem czy na podwórku. Krogulec atakuje wszędzie. Zrobił się zuchwały. Pod samym domem morduje mi kury. Lata nisko, na wysokości okna. Niczego się nie boi.
Nie ma wyjścia – muszę postawić wybieg dla kur i dobrze go zabezpieczyć przed krogulcem.
 
Druga pozytywna rzecz w tym, że to jastrzębie atakują, a nie pterodaktyle. Jak dobrze, że pterodaktyle wyginęły. Takie ptaszydło mogłoby i kozę porwać, krowę rozerwać i konia, że o człowieku nie wspomnę.
 
Dziś rano jakieś stado zwierząt przebiegło moje ziemie. Nie widziałam dokładnie co to, bo daleko to było. Sarny? Dawno ich nie widziałam. Coś brązowawego. A może to dziki? Jelenie? Nie wiem.
Za daleko były i tylko przez ułamek sekundy je widziałam, jak przez moją wewnętrzną drogę przebiegały.
 
W TV zapowiadają pandemię – atak świńskiej grypy. Tylko 4 miliony szczepionek i ja nie dostanę.
Pamiętam tę zjadliwą grypę, która zabiła Papieża. Ja też nią zostałam zarażona w Olecku przez sprzedawcę pił spalinowych. Strasznie ciężko ją przechorowałam. 
 
Wieczór. Nareszcie w moim wygodnym łóżku... ufff... jakiś sensacyjny serial.. „Wyspa Harpera”.
Oglądam.

poniedziałek, 7 września 2009

Terenówka - auto czy koń?

Na swoją własną, kupioną za własne pieniążki terenówkę przyjdzie mi jeszcze długo poczekać, ale pocieszam się, że prawdopodobnie niebawem zacznę jeździć konno oraz kolaską - a to już postęp i udogodnienie oraz pewna doza niezależności, większa mobilność i możliwość załatwiania różnych spraw, zakupów itp. :) Jeśli uda mi się opanować jazdę konną i poruszanie się kolaską towarową po okolicy w stopniu doskonałym - zrezygnuję z terenówki. Dam radę bez niej. Konno, kolaską lub saniami o każdej porze roku dojadę i wyjadę z mego ranch'a, mimo błota i głębokich wypełnionych wodą kolein lub wysokich zasp śniegu, zrobię sobie zakupy, przywiozę coś ciężkiego np. owies, ziemniaki, cement, dechy itp.
 
Mój trener twierdzi, że moja klacz Indiana zapowiada się na bardzo dobrego rumaka na zakupy - niczego się nie boi - będę mogła zajechać nią pod sklep, uwiązać jak psa, a ona nie spłoszy się, nie ruszy, cierpliwie na mnie poczeka aż zrobię zakupy i załaduję je na nią do sakw i spokojnie zawiezie mnie na rancho. Bardzo bym chciała tego, bo jest mi wyjątkowo ciężko tutaj na wsi bez samochodu. To nie centrum miasta, że wyskoczę w każdej chwili do marketu i kupię co mi potrzeba. Mieszkam bardzo daleko od sklepów, zwłaszcza tych miejskich marketów gdzie tani towar i wiele promocji, a nie ukrywam, że nie przelewa mi się i ceny towarów mają dla mnie spore znaczenie. Wolę pojechać do miasta i tam zrobić hurtowe zakupy raz na jakiś czas, niż kupować w drogich wiejskich sklepach, gdzie nieduży wybór i brak tych produktów i artykułów, które ja używam i potrzebuję.
 
Ponadto, jako osoba skrajnie naturalistyczna, skłaniam się ku tradycyjnym, naturalnym sposobom przemieszczania się ludzi i towarów. Przez całe stulecia ludzie podróżowali konno. To nieszkodliwy, ekologiczny sposób przyjazny przyrodzie. We współczesnym świecie jest nadmiar samochodów emitujących spaliny. Chociaż ja nie będę się przyczyniała do zatruwania środowiska. Konno dojadę do domu o każdej porze roku. Samochodem osobowym bym nie dojechała np. zimą albo w czasie ulewnych deszczów czy wiosennych roztopów. Jazda konna to dla mnie czysta przyjemność. Jest to sposób poruszania się bardzo bliski mej duszy i potrzebom. Bardzo mnie ta harmonia jeżdźca i konia pociąga. Jest taka na wskroś romantyczna, idylliczna i naturalna :)

niedziela, 6 września 2009

Samochód terenowy

Jeśli nie chcesz mojej zguby, samochód terenowy kup mi luby ;))))))
Jakby trafił mi się jaki mocarny w kieszeni luby, to bym chciała aby mi kupił auto terenowe :)
Tak mówię, na wszelki wypadek :)) Jam asertywna :) Asertywnym warto być, nie ma co swych pragnień i marzeń w sobie tłamsić i do trumny zabierać nieujawnionych :)

piątek, 4 września 2009

Odwiedziny

Dziś masztalerz bardzo zadowolony z owoców swej pracy – pilnikiem naostrzył łańcuch od piły spalinowej, zbudował całkiem zgrabny koral treningowy, przetrenował solidnie konie, znalazł rychło w czas mój klucz do rur i wymienił wodomierz (nareszcie mamy bieżącą wodę w kuchni non stop!), wkręcił nowy włącznik do kinkietu.

Paski od nagrzbietnika popękały w trakcie treningu, a nawet przed - rwą się jak stare szmaty. Nie polecam nikomu uprzęży z firmy GRENE. Dałam za uprząż 1000zł, a ona nie nadaje się do jazdy – jest niebezpieczna. To szajs. Czeka mnie wyprawa do rymarza i łatanie tego co się da. Szczęście w nieszczęściu, że te paski porwały się w trakcie treningu, a nie podczas jazdy po drogach publicznych. Mogło się to skończyć fatalnym wypadkiem.


Herbaty ziołowe (miętowa i krwawnikowa) i przysmaki
Ja dzisiaj obolała żołądkowo po sałatce z kapusty którą zrobił dla mnie masztalerz dwa dni temu. Sałatka smaczna, ale zaszkodziła mi i długo mnie boleść trzyma. Przez pół dnia chodziłam na czczo struta parząc i pijąc tylko herbatę miętową. Później dotarła do mnie paczka od Mamy, a w niej wśród słodkości, kosmetyków, środków czystości i konserw – musli, które jako lekko strawne odważyłam się zalać mlekiem kozim i zjeść miseczkę bez skutków ubocznych.


Dla spodziewanych gości naszykowałam budyń na kozim mleku, cukierki i słodkie gruszeczki, kawę i herbaty ziołowe ze świeżo zerwanych ziół. Na ser niestety było za mało czasu by go zdążyć zrobić. Następnym razem może się uda.


Po lewej Kasia, po środku Indianka, po prawej Jola
Pod wieczór wpadły w odwiedziny dwie urocze, wesołe kobietki: znana mi wcześniej z baru i ciucholandu Jola z Kowal Oleckich oraz nowo poznana jej starsza siostra Kasia z Kamiennej Góry. Zasiadłyśmy do stołu na dworze, nieopodal grusz korzystając z ostatnich powiewów lata. Dostałam fajne, starannie dobrane upominki: śliczną, miękką indiańską skórę (na pewno ją będę nosić z upodobaniem), kubki owocowe (to chyba tak a propos nowoposadzonego sadu), dwie płyty z muzyką relaksacyjną (Kasia sama nagrała i trafiła w dziesiątkę – faktycznie, jestem zwolenniczką takiej właśnie muzyki, kiedyś słuchałam jej pasjami, obecnie także nie stronię) oraz własnoręcznie (tym cenniejsze) upieczone rogaliczki nadziewane dżemem, słone chrusty (przydadzą się na niedzielę do żołądkówki bom zachorzała na żołądek, a trener chronicznie choruje, a przede wszystkim jest do oblania sukces remontowy – skuteczna wymiana wodomierza i znamienna bieżąca woda w kuchni od tego momentu ku naszej obopólnej wygodzie) oraz fafle. Prezenty starannie przemyślane i trafione. To ujmujące :)

Czas szybko i miło nam minął na rozmowie i smakowaniu smakołyków i popijaniu herbat i kawy. Kobietkom smakował mój budyń i zachwycały się herbatami ziołowymi zaparzonymi ze świeżo zerwanych ziół. Zioła zalane wrzątkiem pięknie prezentowały się w przezroczystych szklanych dzbankach uwieńczonych kolorowymi wieczkami. Zwłaszcza dzbanek do mięty pięknie dobrany – zielone wieczko i rękojeść w idealnie tym samym kolorze co zaparzona gałązka mięty. Paniom się podobało, a mnie się podobało, że im się podobało ;). Przed odjazdem obie panie podziwiały stary dąb, który u nasady ogryzion przez konie, jawił się jako gigantyczna noga słonia. Wiekowemu dębowi zamiaruję nadać imię po założycielowi Czukt. Dąb Mikołaj - oto nazwa mego 300 letniego dębu.

Pod wieczór z rowerowego rekonesansu wrócił imć masztalerz. Miast do nas podejść – dyskretnie udał się na spoczynek do swego namiotu :) Tam pomieszkuje od czasu przyjazdu, choć na wstępie bronił się rękami i nogami przed spaniem w namiocie :). Jednak po pierwszej przespanej tam nocy, tak mu się tam spodobało, że nie chce za nic spać w domu. Póki ciepło, tam mu dobrze. Dałam mu tam gruby dmuchany materac welurowy, gruby koc i zimową kołdrę i śpi mu się w namiocie dobrze. Kąpie się w domu w wannie lub bierze wiadro z nagrzaną wodą pod swój namiot i tam się chlapie. Jemy w domu lub przed domem na wyniesionym stole kuchennym. Bliski kontakt z naturą przypadł mu do gustu. Namiot stoi nad rzeczką, ma ładny, zielony widok na sad i moją wewnętrzną drogę dojazdową.

środa, 2 września 2009

Rowerowy poniedziałek i modemowy wtorek

W poniedziałek pojechałam na rowerze do miasteczka po kasę dla masztalerza i po zakupy do remontu. Wróciłam na ciężko obładowanym rowerze.
 
Wczoraj dostałam nowy modem obsługujący 4 tryby szybkości transferu. Z tych czterech w mojej okolicy działają dwa. EDGE jest szybszy niż GPRS, porównywalny do SDI. Tak twierdził konsultant z PLUSa. Od wczoraj testuję ten modem. Na razie połączenie nie jest stabilne i zrywa się.  Muszę lepiej wyczuć ten modem. Może da się z niego wycisnąć szybszy i stabilny transfer.
 
Był człowiek co ma bryczkę, konną przewracarkę, zgrabiarkę i pług na kółkach na wymianę za moją krowę simentalkę.  Ewentualnie na wymianę ma kobyłę ciężką lub samochód osobowy. W przyszłym tygodniu mam obejrzeć jego skarby i podjąć decyzję co do zamiany.

niedziela, 30 sierpnia 2009

Mydło glicerynowe

Jakiś czas temu moja kuzyneczka Ewunia przysłała paczuszkę, a w niej m.in. mydło glicerynowe – taką skromnie wyglądającą kostkę. Zupełnie nie wiedziałam po co mi ona – wszak mam piękne zapachowe mydła wszelakiej maści.
 
Parę dni temu masztalerz uświadomił mi, jaki skarb posiadam w mym domku. Otóż mydło glicerynowe to najlepszy środek do czyszczenia skórzanych elementów sprzętu jeździeckiego – wyśmienity zwłaszcza dla uprzęży, ogłowi itd. Poza tym, że znakomicie myje to także silnie nawilża i zmiękcza skórę, co bardzo wskazane.
Zatem dziś piorę moją uprząż tym szczególnym mydełkiem... :)
 
Zastanawiam się skąd wytrzasnąć dwukółkę do nauki chodzenia w zaprzęgu moich koni. Kupić gotową czy zlecić wykonanie? Gdy masztalerz przyprowadzi swe auto poszukamy w okolicy. Może ktoś ma zbędną używaną dwukółkę.

sobota, 29 sierpnia 2009

I stała się jasność...

Kuchnia rozświetliła się 5cioma nowymi finezyjnymi kinkietami. Kuchnia to mój przyszły warsztat pracy i zadbałam o to, by światło dobrze oświecało kluczowe miejsca kuchni. Kuchnię już wcześniej wyposażyłam w 12 gniazdek, ale dołożę jeszcze kolejne dwanaście. W sumie będzie 24 gniazdka. Mój masztalerz przerażony, ale wytłumaczyłam mu, że mam syndrom jednego gniazdka, który mam od czasów kiedy to gdy mieszkałam w mieście w kawalerce i w pokoju było tylko jedno pojedyncze gniazdko na telewizor, tak więc wtyczki od magnetofonu nie było w co wetknąć, wtyczki od telefonu stacjonarnego takoż. Podobna sytuacja w kuchni – jedno gniazdko na lodówkę, a gniazdka od prodiża nie było w co wetknąć, ani wtyczki od miksera czy młynka do kawy – trzeba było lodówkę wyłączać. W łazience żadnego gniazdka nie było, wobec czego nie było w co wetknąć wtyczki od suszarki do włosów czy od pralki.
 
W trakcie kapitalnego remontu tej kawalerki zadbałam o dodatkowe gniazdka, ale po krótkim czasie okazało się także za mało, gdy kupiłam sobie komputer i sprzęt peryferyjny. Znowu za mało gniazdek, znowu cholerne plątające się przedłużacze i gęstwa kurzących się kabli!
 
Zatem teraz jestem bardziej przewidująca i policzyłam wszystkie możliwe urządzenia które mam zamiar w mej nowoczesnej kuchni używać i stwierdziłam, że taka ilość powinna wystarczyć i dać mi komfort włączania różnych urządzeń w dowolnym miejscu kuchni, z wygodnym i bezpiecznym dostępem do gniazdek. Wolę mieć za dużo gniazdek niż za mało, a kuchnia duża, więc i powierzchnia robocza duża i wiele urządzeń dam radę tutaj podłączyć. Ma być tutaj wszystko – od czajnika elektrycznego poprzez sokownik i maselnicę kończąc na automacie do obierania ziemniaków. Nie przewiduję zatrudniania pomocy kuchennej, więc cały ciężar przygotowania posiłków dla mych gości spadnie na mnie – muszę sobie starannie przygotować mój warsztat pracy, przewidując co gdzie będzie mi pasowało i usprawniało pracę.
 
Nalałam wody do garów i napaliłam w piecu i nagrzałam morze wody do mycia, prania i zmywania. Masztalerz wykąpał się w wannie, wysuszył przy piecu i poszedł do siebie, a potem ja z lubością zanurzyłam się w mojej świeżej kąpieli. Umyłam włosy, bo były sztywne od kurzu i tynku, którym pokryły się podczas gdy skuwałam tynk w kuchni. W kuchni większość tynku skuta. Mam zamiar wyszorować cegły i zostawić taką surowiznę na rok, a za rok przemaluję na biało lub od razu kafle położę. Kafle najbardziej praktyczne tu będą, bo łatwo umyć.
Ach – bardzom rada z tej mej kuchni będę kiedyś – umiem ze smakiem urządzać wnętrza. Tymczasem cieszy mnie piękna jasność w kuchni. Od razu radośniej i widzi się co się robi.

piątek, 28 sierpnia 2009

Dobra i zła wiadomość

There’s a chance for faster Internet access here ;>
To dobra wiadomość. Załatwiłam sobie tańszy abonament na internet i wielotrybowy modem obsługujący także ten szybszy tryb dostępny w moim rejonie czyli EDGE. Do tej pory używam GPRS, gdzie transfer spada do 2kb/s – totalna porażka taki transfer. Ledwo chodzi o ile chodzi. Raczej się czołga niż chodzi :P
 
Dostałam podwójny rachunek za prąd – to zła wiadomość. Chyba mi policzyli ten nowy licznik co założyli.
 
Piwnica zyskała dwa dodatkowe gniazdka oraz dwie dodatkowe lampy – to dobra wiadomość – można tam wynieść zamrażarki z kuchni i tym samym zyskać więcej miejsca na np. duży stół dla gości i eleganckie meble kuchenne.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Wypinacze i dutka

Hannibal pięknie chodzi na lonży, ale siodło odrzucił. Trener zrobił dutkę i nałożył mu na wargę, a ja stałam i trzymałam ogiera za tę warę, gdy trener nakładał siodło. Niestety ogier nie ustał w miejscu mimo dutki, a gdy poczuł siodło bryknął i zwalił je. Wystraszył mnie. Jest wielki, nieprzewidywalny i ma niebezpieczne dla mych stópek kopyta. Jeszcze nie jest gotowy na siodło. Jutro nałożymy mu pas do lonżowania by się oswajał z przedmiotem na plecach.

Natomiast Indiana ładnie kłusuje z siodłem na grzbiecie. Założyliśmy jej dziś też wypinacze - łeb do góry nosiła długo, w końcu spuściła nieco. Powoli się przyzwyczai do nich. Jutro dziurka mniej.

Rano przerobiliśmy ogrodzenie. Konie zabrałam z pastwiska obok krów na wschód. Teraz spodziewam się spokoju z ich strony.

środa, 26 sierpnia 2009

Żniwa

Wczoraj podczas żniw u właściciela ziemi sąsiadującego z moją ziemią spanikowane widokiem wielkich kurzących kombajnów konie porozrywały ogrodzenie i wypuściły  krowy na pole. Pół dnia zmarnowałam zanim je znalazłam i sprowadziłam z powrotem na moją ziemię. Całe ogrodzenie do poprawki.
 
 

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Moje skarby

Masztalerz chwali moje konie – Indianę za niespotykaną urodę, a Hannibala za inteligencję i pojętność. Zwłaszcza Hannibal przypadł mu do gustu. Jeśli zostanie tu na dłużej, to będzie jeździł właśnie na nim. Indiana będzie ujeżdżona dla mnie. Ja będę na niej jeździć. To moja ukochana klacz i nie wyobrażam sobie, abym mogła jeździć na innym koniu. Oczywiście na Hannibala też wsiądę, ale na co dzień mam zamiar śmigać na mojej ślicznej Indiance. Jest kochana – taka mądra, charakterna, bystra, zwrotna i giętka niczym gazela. Ma cudny ruch – lekki. Hannibal takoż ma piękny ruch. Super się będzie na nich jeździło. Nareszcie ziści się moje marzenie i długoletnia, ciężka praca da mi upragnione owoce.
 
Hannibal robi ogromne postępy. Kilka dni temu gryzł i kopał, szarpał linkę na której był po raz pierwszy uwiązany, a dziś dał sobie spokojnie założyć kantar i ogłowie, wędzidło i śmigał zgrabnie na długiej lonży przeskakując przez belki.
 
Trener bardzo zadowolony z efektów treningu Hannibala. Ogólnie chwali moje konie za to, że są chętne do pracy i szybko się uczą. Ponoć to rzadkie. No, ale moje konie nie są dzikie – oswojone i zaprzyjaźnione ze mną, głaskane, przytulane. Czują się znakomicie na moim rancho. Mają zaufanie do mnie, a ja towarzyszę treningom i pomagam w razie potrzeby.
 
Konie me czują się u siebie, bo są u siebie. To bliscy członkowie mojej zwierzęcej rodziny mazurskiej... Znają tu każdy skrawek ziemi. Mają pełną swobodę. Robią co chcą od lat, a teraz nastał czas treningu, czas nauki posłuszeństwa i reagowania na polecenia człowieka. Uczą się chętnie. Same przychodzą na podwórko na trening. To miło z ich strony ;)