wtorek, 26 maja 2009

Sadzenie drzewek

Wkopuję sobie drzewko za drzewkiem i tak sobie dumam i dumam i wydumałam, że pan Pług Leśny skaptował chłopaków do pracy w lesie, dlatego się na mnie wypięli i nagle zaczęli mieć żądania. Ich zachowanie zmieniło się w dniu, w którym po raz pierwszy pług leśny pokazał się na mojej glebie. Mieli czas by sobie z szefem zakładu usług leśnych pogadać. A szef zakładu usług leśnych ma wielu podwykonawców, którym podzleca różne leśne zadania. Od dnia przybycia prezesa Zakładu Usług Leśnych, zauważyłam, że kopacze nagle zaczęli zachowywać się wobec mnie z pewnym lekceważeniem i przestali mówić „szefowo”. Widać zyskali nowego tajnego szefa i stąd ta zmiana. Nielojalne typki.

Południe. Z nieba leje się żar. Zeszłam z pola uzupełnić płyny ;)
Chwila oddechu i wracam wkopywać drzewka. Do tej pory wkopałam ok. 30 sztuk. Drzewka przed posadzeniem wymagają przycięcia korzeni i gałązek coby się łatwiej ukorzeniły. Także dołki chłopaków muszę poprawiać, bo nie są przygotowane do wkopania drzewek. To zajmuje sporo czasu i energii. Z daleka noszę drzewka– to też zabiera czas. Powoli posadzę ile dam radę. W środę ma padać deszcz, to wtedy po deszczu nawiercę dodatkowe dziury pod kolejne drzewka i je rozkopię szerzej by weszły korzenie. W najbliższym czasie ma być suchy tydzień, a potem mokry tydzień. W suchy tydzień posadzę co się da, a w mokry sadzonki zostaną podlane w sposób naturalny co mi zaoszczędzi podlewania.

Są duże plusy tego, że drzewka sadzę osobiście. Ustawiam je pieczołowicie, tak by ewentualne krzywizny pni wyrównały się potem podczas rośnięcia ku południu i ku wschodowi oraz starannie wybieram glebę jaką wsypuję do dołków. Nawet jak dołek gliniany – to obok leży dobra warstwa gleby wydobyta przez pług leśny i głównie z tej warstwy korzystam do zapełniania dołków. To żyzna ziemia, która zapewni drzewkom niezbędne składniki odżywcze.

Indianka has got so called green hands. I think, she really has.

23.00
Caaaały dzień sadziłam drzewka. W nocy wydoiłam kozy. Obiadu ni kolacji nie jadłam. Ledwo żyję. Ale ze mnie pracuś... ;)

Wichrzyciele od pługa leśnego

Wstał piękny dzień, a wraz z nim wstała pracowita Isabelle. Przede mną długi, pracowity dzień – sama muszę posadzić dziesiątki drzewek dziś. Kopacze się wczoraj wypięli. Tak sobie przeanalizowałam sytuację z kopaczami i doszłam do wniosku, że ci od pługa leśnego ich nabuntowali. Dopóki na mojej glebie nie pojawił się pług leśny – chłopaki kopali bez szemrania. Robili w miarę porządne dołki, w większości wystarczająco duże do wkopania drzewek. Ogólnie byli mili i chętni do pracy.
 
Od momentu, gdy pojawił się pług leśny i pogaduszki z ludźmi od tego pługa – kopacze zaczęli mieć muchy w nosie i odwalać kichę z dołkami. Mimo, że dostali do skopania bruzdy świeżo wyżłobione i spulchnione przez pług leśny – nagle zaczęli kopać dołki wąskie jak kiszki w które to dołki nawet korzenie drzewek się nie mieściły. Co gorsza, zorientowałam się że gdy im przynosiłam drzewka do wkopania i szłam po następne, te co wkopywali za moimi plecami gdy nie widziałam – to wciskali na siłę do za małych dołków. Pewnie korzenie pozawijane do góry i drzewka pousychają. Szczam na taką robotę. Niech spadają na drzewo i szukają innych naiwnych chętnych płacić za robotę na odpierdol.
 
Jestem wkurzona na ludzi od pługa leśnego. W wykupionym przeze mnie czasie pracy pługa leśnego, za który Ja płaciłam po 1,166zł za minutę pracy pługa  – traktor stawał na polu i traktorzysta nawijał z moimi kopaczami po 5 minut. Na pewno w tym czasie traktorzysta buntował kopaczy by zażądali więcej kasy od wykopanego dołka, bo pług leśny robi usługi głównie dla lasu, a tam inne stawki ponoć za posadzenie drzewka i w ogóle inne zasady wkopywania drzewek.
Więc moim kopacze nagle zaczęli kopać maleńkie dołki jak pod choineczki. Chyba ich porąbało. Zwracałam im uwagę, że za małe dołki, a oni i tak kopali małe dołki. Jakby mnie nie słyszeli.
 
Przez ludzi od pługa leśnego straciłam kopaczy. To ja sobie potrącę za te przestoje gdy bezczelnie traktorzysta mieszał w głowie kopaczom w efekcie czego ja straciłam siłę roboczą i cały ciężar wkopania drzewek spada na mnie.
Za karę poczekają sobie na drugą wypłatę za tę drugą orkę. Ja mam przez nich pod górkę – to oni dostaną po łapach za mieszanie się do moich spraw. Co za bezczelność! Widzą, że sama kobieta boryka się z prowadzeniem całego gospodarstwa to jeszcze jej ludzi buntują by nie pracowali na wcześniej ustalonych zasadach. Co mnie obchodzi jak płacą w lesie i jak wkopują drzewka w lesie. Ja się z kopaczami umówiłam na 1zł od posadzonego drzewka owocowego. Pasowało, dopóki wichrzyciele od pługa leśnego ich nie nabuntowali. Ale jestem rozgniewana!

poniedziałek, 25 maja 2009

Kopacze się zbuntowali

Nie chcą drzewek sadzić. Powiedzieli, że tylko wykopią małe dołki i się wysilać z wkopywaniem drzewek nie będą. No to im podziękowałam za pracę. Wąskie dołki to ja sobie też mogę wykopać szybciutko świdrem i bez dodatkowych kosztów i łaski. Wynajęłam dzisiaj ponownie leśny pług aby kopaczom ułatwić kopanie, bo stękali, że im ciężko kopać. Leśny pług zdarł darń i odwrócił ją do góry nogami. Spulchnił ziemię do głębokości 40 cm i na szerokość 15cm. Zostawił 50cm szerokości bruzdy wolne od darni. Ponadto spadł ulewny deszcz i ziemia zmiękła. Jest łatwiejsza w kopaniu. Teraz, gdy dołki lekko się kopie w tych bruzdach spulchnionych przez leśny pług - kopacze wydziwiają, że nie będą wkopywać drzewek, które im pod nos przynoszę i pomagam sadzić. Nie dość, że wykosztowałam się kilkaset złotych na pług leśny, to jeszcze łaskę mi robią, że dołki wykopią takie, aby się korzenie mieściły. Co za ćwoki jedne!

Kopacze wykopali za wąskie dołki, które ja muszę dodatkowo rozkopywać, żeby się korzeń drzewka zmieścił. To bez sensu. Strata moich pieniędzy, a roboty niewiele ubywa. Wybuliłam na pług leśny, bulę na kopaczy i jeszcze mam masę poprawiania po kopaczach i sama muszę drzewka wkopywać. Po grzyba mi taka pomoc. Już wolę świder zabrać na pole i sama w tych bruzdach szybciutko nawiercić wąskie dołki i sobie je potem dokopać - przynajmniej nie wydam już nic na kopaczy marudzących i dołki będę miała w try miga nawiercone bez stękania, że słońce, komary i kleszcze obłażą kopaczy. A świder i tak już mam. Zaoszczędzę na maruderach. Ot co. Tak zrobię. świderek to jest to :)

Przyjaźni mazurscy wieśniacy

Ze zdumieniem odkrywam od niedawna, że tacy istnieją w mojej bliższej i dalszej okolicy. No, najwyższy czas - wszak mieszkam tu już 7 rok. Nie mogą być przecież wszyscy tacy wrodzy i wredni wiecznie. Zaczynam doświadczać pozytywne gesty od niektórych miejscowych Mazurów. Nie wiem skąd im się to bierze, ale to miłe.

niedziela, 24 maja 2009

Pogoda

 
 
 

Jastrząb

Nad ranem nad siedliskiem, nisko, kilka metrów nad ziemią, wisiał w powietrzu szaro-czarny ptak - zabójca kur.
Szukał pozostawionych ofiar.
 
Nie wychodziłam dziś prawie z domu. Taka sobie pogoda. Moje samopoczucie też takie sobie. Bolała mnie głowa. To chyba w związku z ciśnieniem na zewnątrz. Dzień spędziłam w domu, ale załatwiłam kilka pilnych spraw przez internet.
 
Przez pierwszą część dnia było szarawo, trochę popadało. Potem się przejaśniło, ale poczułam się śnięta i zasnęłam jak kamień. Gdy się obudziłam, zmierzchało. Jutro mam nadzieję się czuć lepiej - wszak się wyspałam.

sobota, 23 maja 2009

Mokra i senna sobota

Wczoraj był fajny dzień na prace ogrodowe, ale w sumie czas zszedł mi na innych zajęciach, nie mniej pilnych.
Dziś zimno, wietrznie i mokro ponownie, więc przebywam w domu i zmywam naczynia, gotuję.
Jestem jakoś tak strasznie śpiąca i zmęczona. To chyba jeszcze po czwartkowej akcji orania pługiem leśnym pola.
Szło ciężko, bo sucho, ale zaoraliśmy co się da, zwłaszcza na łąkach podmokłych, które obeschły dzięki suszy i dało się wjechać na nie i coś porobić.
 
Skorzystałam z tej okazji, że dało się wjechać na te normalnie nieprzejezdne łąki i zrobiłam odwodnienia tj. poprosiłam traktorzystę aby pogłębił rowy melioracyjne. Od wczoraj po tym obfitym deszczu stoi w tych rowach woda. Stoi, bo rowy nie do końca drożne. Trzeba jeszcze je poprawić gdzieniegdzie łopatą i wyciąć potężne 3 drzewa rosnące w samym korycie rowu. Te drzewa zahamowują spływ wody i łąka jest zazwyczaj nasiąknięta wodą.

piątek, 22 maja 2009

Pogrom drobiu

Dziś byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam wychodząc z domu, że mój bajerancki pawilonik zwaliła wichura. Przeszłam się zrobić rekonesans stanu moich włości :)
Ziemia porządnie nawodniona. Strumyk zamienił się w rwącą rzeczkę. Szpikulce od tyczek ogrodzeniowych lekko wchodzą w ziemię jak w masło. Poprawiłam ogrodzenie między krowami i końmi, potem między końmi, a kozami. Przed wyjściem z domu, z kuchni zobaczyłam coś białego daleko na trawie. Zaniepokoiłam sie, że to być może nowonarodzone koźlę, że być może któraś koza zrzuciła.
 
Wyszłam obadać co to. No i odkryłam, że to moja ulubiona kurka śnieżnopiórka - martwa. Zadziobana. Jeszcze dwa dni temu podchodziła do mnie przyjaźnie i z zaciekawaniem, gdy doiłam kozę i zaglądała zaintrygowana do wiaderka. Dała się pogłaskać. To była miła kurka. Podniosłam martwego ptaka i nagle uświadomiłam sobie, że nie widzę ani jednej kury. Obeszłam teren i znalazłam pozostałe trupy. Pozbierałam martwe kury. Ani jedna kura nie przetrwała. 

Indianka bez jaj

Kurojady pożarły kurozniosy. Indianka bez jaj!

Indianka miała piękne stado 40 kur niosek. Odchowane. Duże, zdrowe kury. Niosły piękne, zdrowe, duże jaja. Ach... Tak szczęśliwie sobie żerowały po całym siedlisku... Chodziły nad rzeczkę... do ogrodu... na łąkę... Biały kogut Ewan tak sympatycznie towarzyszył Indiance w jej spacerach do ogrodu... Z taką fantazją odbijał się na jednej nodze by przeskoczyć rzeczkę i być blisko Indianki... Drób tutaj był przeszczęśliwy. Tyle swobody... Tyle przestrzeni... Niestety - w jeden dzień Indianka straciła WSZYSTKIE KURY.

Gdy była w polu i sadziła drzewka - w tym czasie nadleciały 3 jastrzębie i wymordowały całe stado kur. Nie zostało nic! Gromada trupów na łące. Część ciał zupełnie znikła. Część leżała częściowo nadszarpana przez jastrzębie. Straszna masakra. Straszna strata... :(((

Cudowna burza

...Nareszcie...
 
Od kilku dni całe dnie spędzam w ogrodach prowadząc na szeroką skalę nasadzenia. Jest trudno- ziemia twarda i sucha jak pieprz. Ale... dziś spadł obfity deszcz! Prawdziwa ulewa! Yahoo! Bardzo ona pomoże mnie oraz mojej ziemi i przedewszystkim drzewkom owocowym. Dziś dosadziliśmy kilkadziesiąt sztuk grusz.
 
Nie czułam kiedy, a spiekłam się na raka. Pieką mnie ramiona. Twarz goreje. Nogi poparzone pokrzywami, pokąsane przez komary, pokaleczone przez badyle.

Cudowna burza

...Nareszcie...

środa, 20 maja 2009

Kocham drzewka :)

Kocham drzewka. Kocham kozy. Jak pogodzić kozy z drzewkami? That's very vital question!

poniedziałek, 18 maja 2009

Pług leśny

... uzupełnię później...

niedziela, 17 maja 2009

Nocne podchody lisiury

Lisiura się nie poddaje. Znów zorganizował grilla znienacka. Tym razem przyniósł wódkę by mnie zmiękczyć. Ale ja nie lubię wódki :D Nie pijam wódki w ogóle, a jeśli już, to tylko żołądkówkę i to sporadycznie, od wielkiego dzwonu.
Skoro już przyszedł, a zanosiło się na deszcz, dałam mu pawilon do zmontowania. Zanim skończyliśmy montować, faktycznie rozpadało się. Wyniosłam na dwór grilla, przygotowałam kiełbaski na ruszt, przyniosłam rozpałkę.
Lisiura dostał polecenie przytargania ławek pod dach pawilonu.
Wrzuciłam kiełbaski na ruszt i grillowaliśmy rozmawiając o tym, to o tamtym. Potem zrobiłam się śpiąca i odesłałam lisiurę do jego chaty, a sama poszłam spać do mojej.
Dopiero rano, gdy wyszłam z domu, mogłam ocenić mój pawilon w świetle dnia. Piękny jest - taka śnieżnobiała biel na tle zieleni wygląda cudnie. Siedząc pod pawilonem ma się przed sobą fantastyczne widoki na 4 strony świata. Najlepiej widać południe i zachód.

sobota, 16 maja 2009

Źle się dzieje w państwie duńskim...

Byłam na ogrodzie. Rośliny powiędły i pousychały. Ziemia tak sucha, że nie mogę szpikulca od palika wyjąć z niej. Siedzi jak gwóźdź w drewnie. Stan wody w strumyku przerażająco niski. Nie ma jak nabierać wody wiadrem. Trzeba ratować co się da.

Zrobiłam prowizoryczną tamę z kamieni. Trochę wstrzymuje spływ wody i podniosła poziom o jakieś 2-3cm.
Muszę ją powiększyć i uszczelnić, by woda nie przepływała między kamieniami.

Kilka drzewek kozy gdy się wdarły do sadu powyszarpywały częściowo z ziemi i te drzewka zwiędły i usychają.
Pastuch przy strumyku zamulony zbitą trawą i gałązkami. Oczyściłam go z tej trawy, ale wymaga jeszcze poprawek zanim tam puszczę prąd.

Agrest będzie miał owoce, mimo że przycięty przez kozy. Już widać małe owocki.Część drzewek kwitnie i ma się dobrze, część fatalnie i trzeba reanimować, a część jako tako - też trzeba się zająć nimi.

Te ostatnie deszcze widać za skąpe były skoro drzewkom nie pomogły. Trzeba interweniować i podlewać intensywnie.

Fatalne samopoczucie

Mam strasznie dużo pracy, a się fatalnie czuję. Nie wiem, jak sobie poradzę, ale spróbuję coś porobić na ogrodzie.
Cokolwiek.

piątek, 15 maja 2009

Absolutnie znużona

Cały dzień spędziłam w ARiMR wypełniając, poprawiając i uzupełniając wnioski. Ledwo żyję. Całe szczęście, że spotkałam znajomego rolnika i podwiózł mnie do domu, bo już nawet PKSu powrotnego nie było gdy skończyłam, a ja wcześniej zrobiłam niewygodne gabarytowo zakupy i powrót do domu rysował się koszmarnie.
 
No, ale wnioski wypełniłam dobrze i złożyłam na czas. Nabytki też fajne - pożyteczne blachy do pieczenia i śnieżnobiały pawilon (namiot) ogrodowy. Mam już grilla, kociołek, miejsca na ognisko, chrust, stół ogrodowy, ławki i do tego pawilon - deszcz już nie przeszkodzi w grillowaniu czy kociołkowaniu. Jestem przygotowana :)

czwartek, 14 maja 2009

Domowe sprzątanko

Napaliłam w piecu i nagrzałam kotły pełne wody. Pozmywałam kolejną partię naczyń i wyprałam kolejną partię ciuchów.
Ugotowałam pożywny obiad. Wysprzątałam kuchnię, sypialnię zachodnią i jej łazienkę. Umyłam podłogę w sypialni i łazience. Wyszorowałam wannę i nalałam czystej, zimnej wody w ten sposób przygotowując sobie częściowo kąpiel.
 
Niestety, zużyłam większość gorącej wody z kotłów na zmywanie oraz pranie i nie starczyło na kąpiel. Jutro napalę ponownie i tym razem wykąpię się z lubością w mojej akrylowej wannie. Jest czyściutka i gotowa. Skrzynki z wysianymi roślinami zniosłam ze strychu i schodów do kuchni i ustawiłam z nich piramidki przetykane szybkami. Wykiełkowały moje ukochane drzewa - tulipanowce. Niech rosną zdrowo. Gdy się wzmocnią, wysadzę je do gleby. Na ogrodzie nie byłam. Większość dnia spędziłam w domu robiąc owe porządki.
 
Do papierów nie zajrzałam - znowu zapadłam w śróddzienny letarg. Jutro już koniecznie muszę się skupić na tych papierach. Jutro tylko wydoję kozy i krowy oraz nakarmię zwierzęta i już nic innego nie robię tylko wypełniam papiery.
Chyba sobie kupię szafkę na te papierzyska, bo mnie ich ilość dobija. Walają się po całej sypialni.
 
Kuzynka zadzwoniła. Rozmawiałyśmy długo. Wybiera się ze swoim nowym partnerem do Iranu na dwutygodniowy urlop.
Jest zakochana i szczęśliwa. Poznała Marka przez Sympatię, mimo, że Ewa była początkowo dość długo sceptyczna i nie chciała się tam zarejestrować. Kuzynka mówi, że jest po raz pierwszy w życiu prawdziwie zakochana. Cieszę się razem z nią. To dobra dziewczyna i warta szczęścia i miłości. Niech będzie jak najdłużej szczęśliwa.
 
Pytała mnie, czy ja jestem szczęśliwa. I tak i nie. Moje rancho daje mi szczęście, ale brak bratniej, ukochanej duszy - nie.

wtorek, 12 maja 2009

Luksfery bezbarwne

Dzień minął niepostrzeżenie. Sporo czasu zajęło mi mycie i przeglądanie przybyłych luksferów. Przywiózł je przewoźnik ciężarówką. Kierowca - rosły jak dąb - wysunął paletę na windę, spuścił ją windą na ziemię, zdjął paletę i zabrał wózek widłowy z powrotem windą na ciężarówkę. Paleta stała na ziemi. Spojrzałam na rosłego olbrzyma, ale olbrzym najwyraźniej miał zamiar obarczyć mnie mikrą kobietę noszeniem 25 kilogramowych kartonów. Poprosiłam go o pomoc. Pomarudził, ale ja bardziej narzekałam na mój strzykający kręgosłupek, więc niechętnie, ale pomógł.
"Co za pokolenie nieużyte." pomyślałam ze wstrętem.
 
Przewoźnik odjechał, a ja zabrałam się do przemywania i sprawdzania luksferów. Są okay, ale na zdjęciach wyglądały korzystniej niż w rzeczywistości i prawie wszystkie mają drobne skazy. Co korzystne się wydaje - mają bardzo mało miejsca na zaprawę, więc można na niej zaoszczędzić, lub zastosować być może silikon. Muszę powęszyć w necie na ten temat. Czym zmontować moje luksfery i czy zastosować zbrojenie.
 
Luksferów starczy na 6 małych okienek. Zabrakło na jedno duże okno i dwa świetliki. Myślałam. że starczy na wszystkie okna i jeszcze zostanie. Ale to nic. Jeśli zamówię następną partię, to bardziej przejrzysty wzór na to jedno duże okno, A może jednak wstawię jedno duże okno PCV? Byłby kapitalny widok. Z tym że, musiałabym od razu montować kratę, aby kozy mi tego okna raz dwa nie wytłukły rogami.
 
Inna opcja - wytłukę pozostałości szybek z kraty nośnej, kratę przeszlifuję, zamówię u szklarza na wymiar szybki i powklejam je silikonem. No ale i tak będzie potrzebna krata, bo znowu kozy te szybki powywalają.
Dwie kraty w jednym oknie to taki sobie widok. Trochę za dużo tych szachownic.

Wtorek drobnych zabiegów

Żadnych spektakularnych ruchów dzisiaj nie przewiduję. Dzień zaczęłam wypuszczeniem kur na dwór, powieszeniem prania na strychu, wstawieniem kolejnego prania, zrobieniem sobie śniadania, nagotowaniem karmy dla psów. Zajrzałam też do netu by poszukać zapraw do luksferów w przyjaznej cenie i przy okazji zorientować się nieco w posadzkach do wylania. Mam już pewne rozeznanie. Gdyby net tak szybciej tutaj działał, pewnie bym coś ciekawszego znalazła, no - przynajmniej jakieś alternatywne oferty. Póki co, to co znalazłam jest całkiem niezłe i co ważne są dokładne opisy jak dane zaprawy stosować.
W swoim czasie przyjrzę się im lepiej.
 
Teraz muszę wnioski unijne powypełniać, więc dzień na tym zejdzie. Szkoda mi takiego ładnego dnia na papiery, ale cóż - siła wyższa. Ogród musi znowu poczekać. Krowy i kozy nie mogą - więc je wydoję. Wczoraj nalałam pełne kotły wody, więc napalę w piecu i będę prać do skutku, tj. aż znikną wory ciuchów do prania.
 
Jezu, jak mi się nie chce brać za te papiery. No, ale muszę. Najgorzej to zacząć. Nie ma co zwlekać. Trzeba powypełniać, posprawdzać i wysłać. Nie mam czasu jeździć do Olecka. Za dużo pracy na gospodarstwie teraz, a taki wyjazd, to cały dzień zmarnowany i następny rozbity.