piątek, 6 lutego 2009

Katalogowa środa

środa, 4 luty 2009
Z wyprawy do Olecka przywiozłam sobie parę katalogów ze zdjęciami mebli.
Coś trzeba wybrać do pokoi i kuchni. Potrzebuję kryte regały i komody na papiery, książki i ciuchy.
Także kredens na moją zastawę, szafki na garnki. Potrzebuję dużo półek i szuflad.
Muszę krowę sprzedać by zapłacić za odsetki do KRUSu i jeśli mi coś zostanie to kupię komódkę lub witrynę.

Wielka paka! 5 luty 2009, czwartek

Dotarła do mnie wielka paka od kochanej koleżanki Blanki :D Jaka wielka paka pełna wspaniałych gadżetów! Wielkie dzięki! Fajnie jest dostawać paczki, a zwłaszcza duże paczki :D
Blankuś – jesteś SUPERRR! :D Po prostu kochchchana dziewczyna! Masz do mnie gwarantowany darmowy wjazd na wakacje :D Niech Cię Bóg błogosławi dobra istoto! :D Buziaki w oba pulasy! Xoxoxoxox

Paka pełna przydatnych do opanowania mego bałaganu gadżetów: pokrowce na kołdry lub ciuchy, segregatory, skoroszyty, koszulki na moje niezliczone papiery. Także ładna szklana deska do krojenia lub podania np. sera lub wędliny, ściereczka biało-pistacjowa – dokładnie pasuje do kolorystyki mojej kuchni, długopisy, marker niezmywalny (przyda się do podpisywania kolczyków dla zwierząt, bo często je gubią i co rusz trzeba kupować nowe kolczyki, a te drukowane są bardzo drogie – tak wiec będę kupowała niezadrukowane kolczyki i samodzielnie je podpisywała – sporo zaoszczędzę). Jest i zielona, przezroczysta kosmetyczka – pasuje kolorystycznie do mojej łazienki! – przyda się w sam raz na zbliżającą się wyprawę na szkolenie. Dostałam też lekkie pojemniki plastikowe do mojego sera – nareszcie mam w co pakować moje wyroby! Będę mogła nareszcie obniżyć cenę za przesyłkę twarogów, bo te curvery w które do tej pory pakowałam ser to są drogie, a słoiki nie dość, że drogie to ciężkie i bardzo podrażają koszt wysyłki. No i przy wysyłce szkła zawsze istnieje ryzyko, że się potłucze w transporcie, zwłaszcza jeśli będą na poczcie rzucać tymi paczuszkami.

Kochana Blanka nawet pomyślała o kartonikach i drukach pocztowych do wysyłki serków.
Włożyła mi do paczki kilka rozłożonych kartoników i plik druków. No – to teraz mogę działać! :D

Tylko żeby koza dawała więcej mleka. Ostatnio coś zarwała z tym mleczkiem. Chyba znowu zacznę ją dokarmiać owsem i prowadzić do wodopoju by się napiła do syta, bo sama za leniwa by zejść samodzielnie do źródełka. Trzeba odsadzić koźlaka od drugiej kozy i zacząć ją doić by było więcej mleka i bym mogła więcej tego sera wyrabiać tygodniowo.

W paczce przyszedł też bardzo praktyczny organiser – ciemnozielona płachta z przezroczystymi kieszeniami do zawieszenia na drzwiach. Nawtykałam pełno drobiazgów do tych kieszonek – druki, blankiety, przepisy kulinarne, mini poradniki, szczotki do włosów i jeszcze zostało miejsce na torebki z nasionami i torebki z przyprawami. Bardzo poręczna rzecz ten organiser. Dostałam też dwa długopisy w piórniczku. Długopisy mają tę część piszącą taką w sam raz do wypełniania samokopiujących druków. No i podkoszulek bawełniany – został zaadaptowany jako koszulka do spania. No i mata dla listonosza do samochodu – człek bardzo w porządku jest – nawet Blaneczka go doceniła... :)

Skarbów a skarbów dostałam - bardzo się z nich cieszę... :)
Sam fakt, że ktoś się zatroszczył o mnie i przysłał paczkę - bardzo miły sercu memu... :)
Trzeba będzie więcej serka posłać Blaneczce... Niech się tylko kozy rozmlecznią... ;)

Rozprawowy wtorek

wtorek, 3 luty 2009
Rozprawa w sądzie.
Dzielnicowy pod przysięgą zeznał, że “kozy pogryzyły psy” :))))))
Kurka wodna - co za krwiożercze bestie te kozy... :D

Wycieczkowy poniedziałek

poniedziałek, 2 luty 2009
Poszłam na wieś nadać paczkę z serem. Towarzyszyły mi suka Saba i koza Agatka.
Zwłaszcza Agatka wzbudziła sensację we wsi :D
Szła przy nodze posłuszna jak pies. Z lewej mej strony suka Saba, a z prawej koza Agata :D
A ja w środku jak królewna Śnieżka z dwoma krasnalami :D

Obornikowa niedziela

niedziela, 1 luty 2009
Cała niedziela bardzo pracowita. Wywaliłam aż 11 taczek gnoju od krów. Trzeba to robić, bo gdy ziemia zmięknie nie dam rady wywieźć na mokrą łąkę.

sobota, 31 stycznia 2009

Zakwitły hiacynty...

sobota, 31 stycznia 2009
Wczoraj dzień mi tak szybko minął, że właściwie nie pamiętam za dokładnie jak go spędziłam...
Rano bardzo zmęczona byłam – ledwie wstałam z łóżka i zrobiłam obrządek zwierzyny. Gdy już wyszłam na dwór, to nabrałam wigoru i żwawo pokręciłam się po obejściu. Nawet kilka taczek gnoju wywiązłam na łąkę i rozrzuciłam. Pomału trzeba to robić, bo potem jak się za dużo uzbiera to nie dam rady. Zamarznięty grunt sprzyja przewozowi taczką. Gdy zacznie się odwilż, to taczka ugrzęźnie w błocie i nic nie wywiozę.
Ostatnio podstawowe narzędzia mi się popsuły – widły do gnoju, siekiera do drewna opałowego.
Jakoś sobie radzę bez nich. Widły używam małe, trójzębne. W sumie mogą być. Mniej nimi nabieram, za to są lżejsze, a ja wszak kobieta, to nie mam tyle siły co facet by nosić wielkie bryły gnoju.

Sobota zleciała szybko jakby kto z bicza strzelił. Zrobiłam obrządek zwierzyny, a potem zajęłam się zmywaniem, gotowaniem, wyrobem sera i małym przemeblowaniem w kuchni. W kuchni pięknie zakwitły hiacynty i pachnie upojnie...

Zrobiłam porządny obiad, a z wczoraj miałam zrobioną galaretkę. Wczoraj też zrobiłam budyń – oczywiście łapą, bo się śpieszyłam więc nie zapisałam składników ile czego się daje, bo robię to na czuja.
No i wieczór. Nie ma czasu na nic innego. Jednym okiem oglądam jakieś kolejne móvie, drugim lookam w computerrr... :) Jestem tak śpiąca i zmęczona, że nie chce mi się pisać...

czwartek, 29 stycznia 2009

Wpadł Mietek

Pogadaliśmy chwilę o tym co u każdego z nas słychać. On pracuje w lesie u Sobola, ale nie codziennie. Dostał też propozycję pracy z urzędu. Namawiałam go, by przyjął tę propozycję.
Porozmawialiśmy trochę o tym, o tamtym.

Dał mi jabłka od Grabowskiego. Bardzo ładne - takie czerwoniaste. Ja Mietkowi dałam wcześniej mu obiecany rower, a jaja na sprzedaż dla jakiejś kobiety ze wsi i kilka jajek dla Grabowskiego. Zjedliśmy obiad. Mietek przyniósł mi full wody do kotłów. Zabrał rower i jaja i swoje ręczniki i poszedł na wieś. Ma w sobotę wpaść, ale nie wiem czy towarzysko czy coś pomóc tutaj.

środa, 28 stycznia 2009

Z rana przymrozek i przyprószyło z deczko. Śmieciarze zabrali śmieci. Jeden chciał mi opylić siano luzem.

Scenka ze śmieciarzem:

Śmieciarz: Mam siano do sprzedania.
Indianka: W kostkach czy w balotach?
Śmieciarz: Luzem.
Indianka: To nie wiadomo jak to cenić. A słomę pan ma?
Śmieciarz: Nie, tylko siano. Sprzedałem krowę i byka i zostało mi siano.
Indianka: Mi potrzebna bardziej słoma do ścielenia. Siano jeszcze mam.

Na dworzu leżał przymarznięty do ziemi stary, zniszczony koc. Nie mogłam go oderwać.
Indianka: Może pan go pociągnąć?

Śmieciarz szarpnął koc i koc się oderwał od ziemi. Zabrał koc i worek ze śmieciami i odjechali.

Zimny dziś poranek. Wytargałam jakieś dwa duże słoje do spakowania sera i przymierzyłam do kartonika. Pasują jak ulał. Tylko żeby się nie potłukły, bo nie ma miejsca na włożenie amortyzatorów do kartonnów po bokach. Tylko denka i przykrywki mogę zabezpieczyć styropianem, a boki już nie da rady, choć sam kartonik gruby, więc wystarczy jeśli nikt nie będzie tą paczką rzucał i kopał jak piłkę. Spakuję w to co jest i tyle.
Będzie zgrabna paczuszka.

Wskoczyłam do łóżka by się jeszcze zagrzać przez chwilę.

wtorek, 27 stycznia 2009

Amerykański optymizm

Co do Amerykanów - ich optymistyczna poza wynika z kultu sukcesu, który wyrósł na kulcie ofiarnej pracy. Kult pracy był oparty na wierze, że od pracy i starań pojedynczego człowieka zależy jego los i osiągnięcia. Pierwszymi, którzy przetrwali na nowym lądzie byli Pielgrzymi - ludzie pobożni, pracowici, wyszkoleni w różnych niezbędnych na nowym lądzie rzemiosłach. Poważne, rzetelne podejście do pracy było wyrazem miłości do Boga, któremu wg ich religii była miła pracowitość jego wyznawców. To Pielgrzymi z Europy jako pierwsi założyli osady, które przetrwały do naszych czasów. To dzięki ich ofiarnej pracy Europejczyk przetrwał na kontynencie Amerykańskim.

Natomiast poprzedzający przybycie Pielgrzymów bumelanci, awanturnicy i poszukiwacze złota nastawieni na łatwy zysk – polegli sromotnie. Żadna osada przez nich założona nie przetrwała. Bumelanci polegli z głodu i malarii, bo nie chciało im się pracować ani znaleźć zdrowego klimatycznie miejsca na osadę. Byli zupełnie nieprzygotowani do podboju nowego lądu. Przegrali. Zginęli wszyscy, a wielu z nich śmiercią głodową. Były też przypadki odrażającego kanibalizmu. Zjadali zwłoki swoich towarzyszy, morodowali się nawzajem by jeść zwłoki pomordowanych. Ohyda. Tak skończyli bumelańci z Europy.

Pielgrzymi natomiast przybyli na nowy ląd z wszczepionym kultem pracy, wyposażeni w niezbędne narzędzia do pracy, świetnie zorganizowani. Wysilili się by znaleźć na budowę osady zdrowe klimatycznie miejsce.

Z marszu zabrali się do ciężkiej roboty i nie ustawali, dopóki nie wykarczowali lasu, nie obsiali pól, nie pobudowali młyna, tartatku, a potem ciepłych chat. Nauczyli się też wykorzystywać naturalne zasoby nowego dla nich kontynentu - opanowali uprawę ziemniaka, kukurydzy i innych lokalnych roślin spożywczych. To właśnie ci znakomicie przygotowani, pracowici ludzie osiągnęli jako pierwsi sukces na nowym kontynencie. To właśnie oni przetrwali. Zagospodarowali się i stworzyli podwaliny pod nową cywilizację na kontynencie amerykańskim. Stworzyli podwaliny państwa, które jest obecnie najsilniejszym na świecie mocarstwem.

Amerykanie podświadomie wierzą, że wiara czyni cuda. To widać na każdym kroku w niemal każdym ich filmie. Amerykanie wierzą w siebie i swoje możliwości. Dzięki temu odnoszą sukcesy. Stanowią światową potęgę. Mają powody do dobrego samopoczucia.

Podoba mi się ta ich wiara i optymizm. Podoba mi się ich tolerancja i życzliwość do drugiego człowieka i zdolność do podziwu dla tych, którzy czegoś dokonali.

Nasz naród tego nie potrafi. Nie potrafi wielbić i czcić ludzi, którzy są niezwykli, ponadprzeciętni, którzy potrafią dokonywać rzeczy niemożliwych, odnosić sukcesy. Nasz naród takich ludzi tępi, podcina im skrzydła, nazywa „dziwolągami” i próbuje zrównać do szarej większości. Zawiść to okropna cecha.

Malkontenctwo to okropna przywara naszego narodu. Powoduje, że całe rzesze ludzi, całe społeczności – nie robią nic ze swoim życiem. Czekają, aż ktoś wszystko za nich załatwi, a ponieważ to jest nierealne żądanie – gderają na potęgę na wszystko i wszystkich, a gdy widzą kogoś kto się wybija z szarego tłumu na własną rękę – to szlag ich trafia i takiego by najchętniej wdeptali w ziemię, tak by się już nigdy nie podniósł.

Ja wierzę, że optymizm jest motorem postępu. To on daje wiarę w nasze czyny.
Malkontent narzekający na wszystko i z góry negujący każde przedsięwzięcie - nie dojdzie do niczego. Nawet drzwi nie otworzy by wyjść z domu i podbić świat.

Optymizm jest pozytywny. Jest zaraźliwy. Nas ludzi wystarczająco dużo trosk gnębi, abyśmy mieli dodatkowo chodzić z kwaśnymi minami bez wyraźnego powodu i psuć innym dobry nastrój.

Wolę amerykański optymizm niż polskie gderanie na wszystko i wszystkich.

Mam po dziurki w nosie ludzi, którzy czekają aż ktoś za nich załatwi ich sprawy, niezdolnych do jakichkolwiek akcji, wijących się z zawiści na widok kogoś, kto ma odwagę podjąć ryzyko i wziąć sprawy w swoje ręce.

Weź człowieku sprawy w swoje ręce - pracuj ciężko i wytrwale, a praca Twa przyniesie owoce, które będziesz zawdzięczał tylko sobie i z których będziesz miał pełne prawo być dumnym!

Człowiek, który odnosi sukcesy ze swojej ofiarnej pracy - czuje zadowolenie, jest pogodniejszy.

Twoje życie, jest Twoim życiem. Przeżyj je zgodnie ze swoimi pragnieniami, marzeniami, a przynajmniej spróbuj je tak przeżyć. Żyj swoim życiem i nie licz na wygraną w totka lub na Państwo, które ci wszystko ustawi i załatwi za ciebie.

(odpowiedź na komentarz Blancari)

Budyń domowy kakaowy

Zrobiłam budyń domowy. Pełna improwizacja. Wyszedł. Nie wiem jak, ale wyszedł normalny pyszny budyń. Wniosek? Nie muszę już kupować gotowych budyni. Od dziś robię swoje!

Składniki:
Mleko kozie ok. 1-2 litry
Mąka ziemniaczana - kilka garści
Cukier - kilka garści
Kakao - 1 łyżka czubata

Przepis
Mleko zagotować. W kubku dokłanie rozmieszać pół kubka zimnego mleka z powyższymi składnikami. Do gotującego mleka wlać mieszankę z kubka i wymieszać dokładnie. Gotować chwilę mieszając, aż zacznie gęstnieć. Nie trzeba dodawać masła, bo mleko kozie jest dwu, a nawet trzykrotnie tłuściejsze od mleka krowiego. Gorący budyń wlać do salaterek lub kubków.

Smacznego!

(dokładne ilości użytych składników podam innym razem, gdy zmierzę jakie ilości ich zużyłam :))

Chcę być wolna

Mieszkam na odludziu i nigdzie nie bywam. Nie bywam, bo nie mogę i nie mam takiej możliwości.
Nie mam okazji poznania na żywo kogokolwiek, a zwłaszcza mężczyzny, który by mi się spodobał.

Zrobiłam co mogłam ze swojej strony - założyłam profil na Sympatii i napisałam o sobie baaardzo dużo i baaardzo szczerze. Próbowałam też poznać kilku mężczyzn, którzy mi się spodobali na tym portalu. Niewiele z tego wynikło. Na tym koniec. Nic więcej nie będę robić.

Ostatnio wyklarowały mi się nowe priorytety. Przestało mi zależeć na zakładaniu rodziny. Chcę być wolna.
Bycie wolnym daje tę przewagę nad tkwienie w jakimś nudnym związku, że masz nadzieję na MIŁOŚĆ.
Tkwiąc w banalnym, niezbyt udanym związku nawet tej nadziei jesteś pozbawionym. Wolę wolność i nadzieję, niż bylejaki, niesatysfakcjonujący związek z pierwszym lepszym facetem, który się nawinie.

Z tym że tu, gdzie mieszkam, to nikt się nawet nie nawinie. Nie ma takiej możliwości. Dzicz kosmata. Totalne odludzie. Brak dojazdu przez 8 miesięcy w roku. Tylko rycerz na dzielnym rumaku mógłby tu dotrzeć ewentualnie jakiś rajdowiec jeepem :) Pierwsi wyginęli kilkaset lat temu, a drugich jest tylu co kot napłakał i raczej tu nie trafią :)

Pozostali mi tylko bystrzy internauci na komputerach wyposażonych w rącze łącza.
Moje łącze z uwagi na archaiczną lokalną infrastrukturę teleinformatyczną jest wolniejsze od żółwia, co przemieszczanie się po internecie mi mocno utrudnia i ogranicza, dlatego znalazłam sobie to spokojne miejsce na tym blogerskim serwerze, gdzie się wyżywam literacko :D licząc na to, że mnie może jaki szlachetny kawaler tu przypadkiem odnajdzie :D i ruszy na pomoc... :) Szanse są marne, ale są :). Niewielu szlachetnych kawalerów błąka się samopas po tej planecie w wieku ok. trzydziestu kilku lat. Większość dawno zagospodarowana przez inne obrotne kobitki :).

Ponad 6 lat temu gdy mieszkałam w mieście i miałam łącze o szybkości 115kb/s – ślizgałam się po stronach jak na łyżwach. Teraz mozolnie wchodzę tylko na te strony, na które konkretnie muszę. Nie ma możliwości abym zaglądała wszędzie tam, gdzie moją uwagę coś przykuje. Może się to kiedyś zmieni.

Koza Plama dostała przedwczoraj ruję. Pokryłam ją pięknym Aramisem. Za 5 miesięcy będą dorodne koźlęta po nim. To już druga koza pokryta szlachetnym, dużym Aramisem rasy saaneńskiej. Chcę by się urodziły kózki. Będą mega mleczne.

Ogier wczoraj się podejrzanie zachowywał. Brykał jakby kogoś chciał z siebie zrzucić, grzebał kopytem. Był wyraźnie zniecierpliwiony. Roznosiła go energia. Zaniepokoiłam się, że może mu jakaś choroba się wdała.

Uspokoiłam się, gdy zobaczyłam jak oba konie radośnie galopują przez pastwisko. Hannibal rozpędził się tak jak koń wyścigowy. Pięknie to wyglądało. Cięższa Indiana dorównywała mu kroku biegnąc tuż tuż.

Te jego brykanie, to po prostu radość :) Koniki poczuły wiosnę. Dzisiaj faktycznie było ciepło jak na wiosnę.
Śniegi topnieją na potęgę. Odsłaniają zielonawe pastwisko. Widać trawa pod czapą śniegu się zainkubatorowała.
Ciekawe, czy będą jeszcze mrozy. Mam ochotę na wiosnę. Moje zwierzęta też :)

Dzisiaj niespecjalnie się czuję. Wczoraj bylam w sklepie pełnym ludzi i ich zarazków. Dzisiaj mnie gardło “drapie”. Ogólne samopoczucie nieco poniżej średniej. Nie za fajne samopoczucie potęguje comiesięczna dolegliwość kobieca. Mdli mnie. Boli mnie podbrzusze i słabo mi.

Zrobiłam sobie dzisiaj dzień off, choć nie do końca. Kilka godzin zostałam dłużej w łóżku, ale ostatecznie i tak wstałam i zajęłam się obrządkiem zwierząt. Potem udałam się do sadu obejrzeć mój inwentarz.
Odgarnęłam spod drzewek warstwę obornika pozostawiając kopczyki ziemne jeszcze.

Przyjrzałam się kilku drzewkom i krzaczkom które jeszcze nie są zabezpieczone siatką. Nic im nie jest, ale trzeba siatkę chroniącą przed zającami założyć.

Obejrzałam końskie pastwisko. Tam trzeba obornik rozrzucić. Dzisiaj koło domu dwie taczki obornika rozrzuciłam na kawałku łączki. Może tam zrobię sobie podręczny warzywnik. Zastanowię się nad tym czy go tutaj robić. Przy domu byłoby poręcznie, ale tutaj dużo zwierzyny się przewala więc nie wiem czy upilnuję warzywa przed zębami i kopytami moich pociech.

Ogólnie to dzisiaj lustrowanie mych włości w sumie zajęło mi ponad 3 godziny. Jednak zanim się przejdzie z jednego krańca do drugiego, to trochę czasu schodzi. No i samo odgarnianie obornika trochę czasu zajęło. Także noszenie kostek siana i ścielenie krowom i koniom w stajni i oborze.

Na dworze dziś ciepło. Śnieg topnieje na potęgę. Jest wiosennie, ale głębsza warstwa ziemi jeszcze zamarznięta. Tylko z wierzchu zrobiło się mokro i grząsko. Rzeczka wezbrała, ale nieznacznie. Na razie przerabia tę wodę co ma do przerobienia. Takie masy wody przydałoby się zatrzymać w jakimś zbiorniku retencyjnym na czas suszy.
Po tak ostrej zimie może być upalne lato.

Słabo mi dzisiaj. Jestem senna. Zrobiłam sobie kakao i upiekłam świeży chleb pszenny, tym razem ze zwykłej mąki pszennej. Dodałam szczyptę cukru, duży kubek mleka koziego i 1/8 kostki świeżych drożdży.
Wyszedł fajny chlebuś, ciut mniejszy niż ten co wczoraj piekłam. Wczorajszy wyszedł badzo ładny.
Zmieszałam mieszankę chlebową z mąką pszenną, dałam mleko kozie, a potem dodałam kminku dość bogato.
Chlebek wyszedł puszysty, sprężysty, smaczny. Idealnie pasował mi do mięsiwa podgrzanego w ostrym sosie.

Chyba się zaraz zdrzemną choć pół godziny czy godzinę, bom senna niemożebnie...

W radio mówią o podwyżkach prądu. Rachunki mogą wzrosnąć o 30 procent, a w piekarniach i cukierniach nawet o 90 procent. To sporo. Wzrosną ceny pieczywa. Jakże się cieszę, że mam już niejaką wprawę w pieczeniu własnego pieczywka. Mąka zwykła jest nadal tania, a zboże staniało w tym roku. Może by pomyśleć o kupowaniu czyszczonej pszenicy i wyrobie własnej mąki? Tylko w czym ją zmielić? Czy młynek bijakowy się do tego nadaje? Mieli zboże na śrutę. Może da się nim też zmielić zboże na mąkę? Młynek bijakowy i tak będę musiała kupić dla moich zwierząt by mielić im zboże na śrutę. Krowom, kozom i drobiowi powinnam dawać śrutę. Konie mogą jeść cały owies, ale pozostałe zwierzęta nie w pełni wykorzystują całe ziarna owsa. Przydałoby się mielić. Tylko to dość poważny wydatek jak na moje mikre gospodarstewko.

Zastanawiam się, czy ustawa dotycząca wytwarzania energii w Polsce została już zmodyfikowana by umożliwić ludziom pozyskiwanie energii na własną rękę poprzez mini turbiny wodne, wiatraki, kolektory sloneczne itd. Bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju jest zależne od gazu z Rosji, a ustawa zabraniała legalnej produkcji prądu na własne potrzeby na własną rękę. Ciekawe jakiemu krajowi ta ustawa służyła, bo na pewno nie Polsce i na pewno nie Polakom.

sobota, 24 stycznia 2009

Wielkie pranie

Wczoraj i dzisiaj w nocy zrobiłam wielkie pranie.
Nagrzałam na mym stalowym piecu 3 potężne kotły wody.
Wstawiłam pranie w nowej pralce. Pralka działa wspaniale.
Jest bardzo wydajna i ekonomiczna. W dodatku ma pożyteczną funkcję odsysania wody.
Zużytą wodę z pralki wykorzystałam do umycia łazienki. Zmyłam kafelki, armaturę, podłogę. Ostatecznie ta woda posłużyła mi do przepłukałam wc. Tak więc, tę samą wodę wykorzystałam do 3 celów: do prania, do zmywania łazienki, do przepłukania wc.

W sumie nastawiłam wczoraj 2 prania. Mogłam jeszcze z 2 nastawić, ale o 3.00 w nocy to mi się już spać mocno chciało po gorącej kąpieli, której nie omieszkałam zażyć przy gorącym piecu.

Generalnie jestem zadowolona z mojego nowego nabytku. Mam nadzieję, że mi dłużej posłuży niż tamta poprzednia praleczka. Poprzednia praleczka nie działa i jest kilkakrotnie mniejsza. Tzn. kręci się w niej pranko, ale trzeba trzymać pokrętło ręką, by się bęben w środku obracał, a ja na to nie mam czasu ani ochoty.
Niemniej jednak można ją jeszcze wykorzystać do jakichś drobnych przepierek. Może tetrę do filtrowania mleka będę w niej prała. Byłaby tylko do tego celu. Do prania tkaniny do filtracji mleka.

W związku ze sporą ilością gorącej wody – dzisiaj prania ciąg dalszy. Poza tym nazbierało się ciuchów do prania przez te ostatnie półtora miesiąca, gdy nie miałam w czym prać. No i w związku z tym praniem porządków w domu ciąg dalszy, Do zmycia mam dwa pokoje, kuchnię, korytarz i schody na poddasze. Zanim się zabiorę za zmywanie, muszę setki szpargałów zawalających parter wynieść na strych.

Stoi też sterta naczyń do mycia. Także jest co zmywać tą nagrzaną na piecu wodą.

W ogóle styczeń 2009 roku to u mnie miesiąc porządków w domu. Jakoś mi tak pasuje robić porządki razem z początkiem nowego roku. Chcę wszystko co mam do wysprzątania w domu wysprzątać do końca miesiąca, ale prawdopodobnie nie starczy mi tego stycznia, zatem będę kontynuować przez luty i mam nadzieję, że do końca lutego uporam się z nawałnicą domową i w marzec wejdę czystą stopą, by cieszyć się komfortem mojego mazurskiego mieszkania. Niech będzie skromnie, ale czysto i przytulnie. Trzeba zadbać o swoje gniazdko dla własnego komfortu psychicznego i fizycznego.

Latem i wiosną większość czasu spędzam na dworze – jest co robić na gospodarstwie. Nie ma czasu na dom.
W zeszłym roku cała wiosnę i lato całymi dniami doiłam kozy i przerabiałam mleko na ser, jogurty i kefiry.
Zimą siłą rzeczy spędza się więcej czasu w domu. Jednak obrządek zwierzyny na dworzu zajmuje mi czas do mniej więcej 15.00 godziny, a potem to już zajęcia domowe. Prace domowe. Gotowanie, zmywanie, sprzątanie, pranie. No jest co robić. Dla jednej osoby to full roboty. Jestem pracowita, ale to za dużo pracy dla jednej osoby.

Próbuję sobie jakoś wygospodarować czas na moje biuro. Na razie mi się to nie udaje, stopniowo i do tego dojdę. Gdyby był Mietek i zajął by się obrządkiem, to bym szybciej dobrała się do tego biura. A tak, to jeszcze sporo czasu zejdzie zanim znajdę czas na organizację biura. Najpierw trzeba się uporać z praniem.

Poza kwestią czasu, jest też kwestia siły. Po całym dniu pracy z czego połowę spędzam na dworze przy obrządku zwierzyny, a drugie pół w kuchni przy gotowaniu, zmywaniu i serowarzeniu – wieczorem jestem już tak zmęczona i śpiąca, że nie mam siły ani ochoty zabierać się za porządki w papierach. Ledwo starcza siły na zrobienie i zjedzenie kolacji i obejrzenie jednym okiem jakiegoś filmu na dobranoc :)

Nie byłabym kreatywną osobą, gdybym nie wymyśliła coś na ten brak czasu. Doby nie rozciągnę. Moich możliwości fizycznych też nie. Ale jakby tak mimochodem, przy okazji zacząć robić porządki w biurze?
Zamiast frontalnego ataku na bałagan – zastosować metodę małych kroczków ;)

Tzn. układać to i owo przy okazji przemieszczania się przez biuro ;) Chociaż tyle mogę zrobić :)
Codziennie małe coś, aż po miesiącu w końcu rozgardiasz sam zniknie i zamieni się w idealny porządek ;)

Niegdyś, gdy pracowałam na statku jako stewardesa miałam dziennie do wysprzątania po 50 kabin, dyżur w pralni i prasowalni, pracę w mesie i przy kuchni – i dawałam radę! A teraz ledwie dwa pokoje i jedną kuchnie mam do wysprzątania i nie mogę przez to przebrnąć? Trzeba w sobie znowu uruchomić turbodoładowanie.

Chociaż wtedy nie miałam obrządku zwierzyny do zrobienia, nie musiałam targać drzewa i palić w piecu.
Ale wtedy to też była ciężka praca. Nawet dużo cięższa, bo jak na akord i nadmiar obowiązków. Szef Norweg zamęczał nas coraz to nowymi obowiązkami, a sam się opalał w solarium i grzał w saunie. Po takim kontrakcie to byłam wyżęta z wszelkich sił i energii jak ręcznik. Każdy taki kontrakt musiałam odchorować na lądzie przez kilka tygodni powoli dochodząc do siebie. Na tym statku to była cholernie ciężka praca. Facet sobie w ogóle do głowy nie przyjmował, że człowiek ma ograniczone możliwości psychofizyczne i że taka harówa prowadzi do krańcowego wyczerpania. Traktował nas jak cyborgów, które nigdy się nie męczą i nie muszą odpocząć czy chociażby się wyspać.

piątek, 23 stycznia 2009

Standardowy poranek

Poranek standardowy – wypuszczenie zwierzyny na dwór by mogła się udać do wodopoju.
Dałam też dwu psom karmę. Jeszcze dwu kolejnym muszę zanieść – ale to przy kolejnym wyjściu z domku.
Konie, krowy i kozy skubią siano na dworze, a ja napaliłam w piecu i grzeję sobie wodę na kąpiel i do prania.

Dzisiaj zjadłam całkowicie wiejskie śniadanko: kruche bułeczki własnego wypieku z twarożkiem własnego wyrobu oraz bułeczki z jajeczkiem od własnej kurki. No, tylko do picia jeszcze kupny sok malinowy rozcieńczony przegotowaną gorącą wodą, ale za rok to już postaram się o swój własny sok.

Konfitury i dżem już wyrabiam własne. Wczoraj wieczorem kolacyjka to były właśnie konfitury na moich świeżo upieczonych bułeczkach. Nie ma jak zdrowa żywność :D
I jaka satysfakcja z czegoś, co się zrobiło samemu i w dodatku smakuje :D

czwartek, 22 stycznia 2009

Nocne klikanie

Noc, to czas na opracowywanie rozmaitości na komputerze...

„Zrób to co możesz, z tego co masz, tu i teraz gdzie jesteś.”

No i robię. Codziennie. Codziennie coś. Codziennie mały kroczek do przodu.
Dziś zrobiłam pierwsze w życiu moje własne bułki! I to na oko! I wyszły pyszne!
Takie chrupkie... ;) I’m genius! :D Takie małe co, a jak cieszy... Cała blacha pełne ślicznych chrupkich bułeczek! A gdy zrobię wg przepisu, to będą jeszcze lepsze! Czy to możliwe aby były „jeszcze lepsze”?
Zdolne me rączki zdolne... ;) I am so happy about it! :D

A poranek miałam połamany. Obudziłam się taaaaka obolała. Wszystkie kończyny mnie bolały.
Nogi to po wczorajszej wyprawie. Ręce to po przedwczorajszym noszeniu wiader wody.
Musiałam swoje odleżeć, bo nie dałam rady wstać. Po południu wstałam i zajęłam się zwierzyną.

Jutro zachęcona udanymi bułeczkami dzisiejszymi spróbuję zrobić nowe bułeczki wg jednego z przepisów które skrzętnie zebrałam... ;)

środa, 21 stycznia 2009

Dzień Babci

Moja Babcia nie żyje... Od lat już... Zapalę świeczkę w jej intencji... Gdyby żyła, zabrałabym ją ze sobą tutaj na te Mazury.

Dostałam zamówienie na serek kozi. Spakowałam pieczołowicie serek w zgrabną paczuszkę. Spakowaną paczuszkę natychmiast wsunęłam do lodówki. Serek świeżutki, śmietankowy – pyszny wyszedł. Troszkę mi zostało na śniadanie. Paczuszkę trzeba dzisiaj wysłać. Jeszcze tylko zaadresować pakuneczek i trzeba zanieść na pocztę.

Wczoraj w końcu dostałam pralkę. Dzisiaj mam zamiar ją sprawdzić czy aby i ta nie uszkodzona, bo licho nie śpi.

Także wczoraj koza Prima dostała ruję. Puściłam do niej Aramisa – kozła saaneńskiego wielkiej urody.
Pan Jacuś – szef stada – chwilowo odseparowany od reszty stadka. On teraz ma nie kryć. Czas by Aramis się wykazał.

Dzisiaj rano wpuściłam konie do wodopoju krowiego, bo mam podejrzenie, że ich wodopój zamarzł.
Niech się napiją do syta, a potem wypuszczę krowy. Konie i krowy trzymam osobno, bo konie atakują dla zabawy krowy. Ostatnio zagnały jedną z krów do rzeczki i biedna krówka ugrzęzła w lodowatej wodzie – zaplątała się w sznurki elektrycznego pastucha.

Pośpieszyłam jej na pomoc. Przecięłam sznurki i krówcia o własnych siłach wyszła z rzeczki. Całe szczęście. Ja już przewidując najczarniejszy scenariusz wzięłam ze sobą linkę by ją wyciągać. Nie byłoby łatwo wyciągnąć ciężką krowę z rzeczki, gdyby się tam mocniej zaklinowała. Musiałabym stosować jakieś dźwignie i naciągi w oparciu o rosnące nad rzeczką drzewa. Na szczęście się bez tego obeszło. Po oswobodzeniu krówci natychmiast zagnałam bydło do obory, by się krówcia zagrzała (w oborze jest dużo cieplej).

Powędrowałam dziś na punkt pocztowy w sklepie w Sokółkach, ale okazało się, że listonosz już zabrał przesyłki do wysłania i już tego dnia nikt by mego serka nie nadał w Polskę. Szkoda mi było ryzykować świeżością mego białego smakołyku i poświęciłam się 30-sto kilometrowej wyprawie na pocztę w Kowalach, z czego kilkanaście kilometrów przebyłam na moich długodystansowych nóżkach :D Oczywiście, że łapałam okazje. Sęk w tym, że zanim złapałam, to swoje musiałam przejść. Także po samych Kowalach zrobiłam gdzieś z 2 kilometry.

Zanim opuściłam Sokółki, spotkało mnie na drodze dwóch znajomych chłopów.

Scenka na drodze w Sokółkach:
Sławek: „Co słychać Iza – słyszałem, że potrzebujesz słomy. Mam duuużo słomy. Mogę ci ją dać. Wszystką słomę.
Indianka: „Za darmo nie. Dam ci ser i jaja na wymianę.”
Sławek: „eee... za darmo ci dam... Ja nie potrzebuję jajek. Mam swoje jajka. Dwa. Dwa jajka mam.”
Indianka zachowując kamienną twarz (to nie był zaskakujący żarcik, raczej typowy dla tego rodzaju środowiska wiejskiego – sprośny i oklepany do znudzenia): „Ty nie masz jaj. Nie masz kur.”
Sławek: „Mam kury.”
Indianka: „Masz znowu kury? A nie miałeś? Lis ci zeżarł ostatnio.
Sławek: „Mam kury teraz.”
Indianka: „No to ci dam sam ser na wymianę.”
Sławek: „Nie potrzebuję. Mam krowę i mam ser. Robię swój własny twaróg.”
Indianka: „Robisz twaróg? No to nie mam nic na wymianę, a ty nie masz czym tej słomy przywieźć. Nie masz ciągnika”
Sławek zapalając się do pomysłu: „aaa... ciągnik się znajdzie...” i dalej śliniąc się obleśnie: „...pokochamy się i dam ci słomę. Pokochamy się? Jak się ze mną pokochasz, to dam ci całą słomę jaką mam. Z całej stodoły.”
Indianka się wkurwiła: „Co??? Co zrobimy?! Ocipiałeś?! A co, czy ja jestem jakaś tania prostytutka by się puszczać za byle słomę z byle kim?”
Wkurzona pomaszerowała dalej nie oglądając się za siebie i nie słuchając mruczących coś tam pod nosem przed chwilą spotkanych dwóch chłopów.

Najważniejsze, że do Kowal szybko dotarłam – śpieszyłam się by zdążyć z nadaniem drogocennej paczuszki.
Powrót już nie był aż tak istotny i w sumie nie przeszkadzało mi to, że musiałam przejść 10 kilometrów zanim złapałam okazję powrotną :D Gdy dotarłam do wsi, zrobiłam jeszcze drobniutkie zakupy wydając ostatnie groszaki na nasiona :D Ale za to jakie nasiona :D Kupiłam 60 drzew w pigułce – czyli 60 orzechów :D
- 30 laskowych i 30 włoskich :D Teraz je zapobiegawczo stratyfikuję w lodówce, choć nie do końca wiem czy tak trzeba. Laskowe pewnie tak, ale włoskie niekoniecznie. Wszak pochodzą z dość ciepławego klimatu.
Sprawdzę później w necie jak z onymi nasiony postępować :D

W sklepie było pustawo. Weszłam i wpierw zaczęłam lustrować witrynę z nabiałem próbując wyśledzić naturalny jogurt, śmietanę i kwaśne mleko – oczywiście, że nie kupuję krowiego nabiału by go spożywać – używam tylko marginalne ilości tych produktów do zaszczepiania mojego koziego mleka odpowiednimi kulturami mleczarskimi. Prosto i tanio. Niezawodnie. Ale musi być stricte naturalny jogurt, śmietana czy mleko.
BEZ ŻADNYCH DODATKÓW. Tylko naturalne szczepy bakterii muszą być zawarte w tych produktach.

Co jakiś czas kupuję świeże bakterie, a potem lecę już na tych wyhodowanych na kozim mleku, zostawiając sobie odrobinę skwaśniałego koziego mleka lub odrobinę koziego jogurtu do zaszczepiania kolejnych nastawów.

Mam też kupione i czekające na użycie suszone szczepy bakterii, ale na razie ich nie musiałam używać.
Trzymam je na szczególny czas, gdy zabiorę się za wyrób serów podpuszczkowych. Na razie mam za mało mleka i czasu na to. Świeże mleko od jednej kozy mam głównie na swoje potrzeby. Na bieżąco wykorzystuję je do wyrobu budyniów, naleśników, ciasta, zaprawiania zup i sosów, wyrobu twarogu do naleśników i na kanapki,
do wyrobu kopytek. Prawie nic nie zostaje. Mleczko znika w mgnieniu oka.

Gdy tak lustrowałam bacznym okiem nabiałową witrynę – nagle uczułam, że coś mnie złapało za kolano... ;)
Obejrzałam się i zobaczyłam szczerbatego chłopa – znanego mi z widzenia.

Scenka w sklepie:
Szczerbaty chłop: „Iza, co słychać? Ja tam muszę wpaść do ciebie na ciepłe nóżki”
Indianka krzywo patrząc na szczerbola: „że co?? Nie ma takiej opcji!”
Szczerbaty chłop: „Wpadnę do ciebie, Iza!”
Indianka: „NIE. Nie ma takiej opcji i tyle. Koniec tematu.”
Indianka minęła obojętnie szczerbola i poszła oglądać inne witryny i półki. Szczerbol po chwili ulotnił się ze sklepu.

No i wtedy wyśledziłam wśród tych półek wiejskiego sklepu owe orzechy... Oczy zaśmiały się mi do tych beżowych skarbów. Przećto z takiego malusiego orzeszka wyrasta potężne drzewo! Więc za ostatnie grosze kupiłam owe nasiony :D

Spodobało mi się ujrzane na blogu koleżanki bardzo mądre przysłowie: „zrób to co możesz, z tego co masz, tu i teraz gdzie jesteś”. Bo chociaż niekoniecznie stać mnie na zakup kolejnych gotowych drzewek do mego sadu, to na zakup nasion stać mnie na pewno i na pewno coś z nich wykiełkuje – nawet jeśli nie wszystkie, to choć część i wcześniej czy później (raczej później) doczekam się z nich swoich orzechów, a Indianka luuuubi orzechy :D

Wróciłam do mego wiejskiego domku przez pole po moich własnych śladach odciśniętych w śniegu zastanawiając się nad swoistą mentalnością miejscowych wieśniaków. Przemknęło mi przez myśl, że gdybym przestała ich traktować jak dorosłych, odpowiedzialnych ludzi, a zaczęła traktować jak głupiutkie kozy, to może przestaną mnie tak wkurzać. Kozy też są namolne. Namolne, wścibskie, wszędobylskie. Taka ich natura.

Lokalni wieśniacy też są obdarzeni podobnymi cechami. Tyle, że mają jeszcze dodatkowo kilka gorszych cech takich jak plotkarstwo, łgarstwo, lepkie rączki, rozpasana chciwość itp. Jednak zdecydowanie wolę obcowanie z moimi kozami, niż z miejscowymi wieśniakami ;)

Na podwórku zastałam mój zwierzyniec w komplecie: bydło, konie, kozy. Kozy zaraz się skryły w koziarni, bo zaczęło dżdżyć (zaczął siąpić bardzo drobny deszcz).

Weszłam do domku, przebrałam się i wyszłam do zwierzyny. Zawiozłam taczką krowom i koniom siano i słomę.
Pościeliłam słomę i zadałam siano na noc. Zamknęłam kozy. Kóz nie było gwałtu dokarmiać – radzą sobie same ściągając samodzielnie kostki ze strychu przez otwór w suficie. Nie jestem zachwycona ich samodzielnością, bo niszczą w ten sposób sporo siana, ale przynajmniej są najedzone.

Zaniosłam psom karmę. Wydoiłam Agatkę, która z krzykiem ku mnie podbiegła domagając się dojenia, a następnie zaprowadziłam ją do koziarni. Uwolniłam Pana Jacusia by się poszedł napić. Wody napić ;) Pan Jacuś to szef stadka kóz – obecnie w separacji coby nie zapylał kóz ;)

Weszłam do domu i nalałam sobie talerz gorącej zupy, którą zaczęłam podgrzewać, gdy tylko wróciłam z wyprawy. Jak dobrze, że tę zupę wczoraj sobie ugotowałam na dziś... Po wyprawie – jak znalazł ;)

Potem zrobiłam budyń, który czeka cierpliwie, aż w końcu przestanę klikać i się za niego łakomię zabiorę. Budyniu będzie tym smaczniejszy, bo z kupionym dzisiaj sokiem malinowym – pycha ;D.

Indianka uwielbia maliny. Indianka i jej kuzynka niegdyś jako małe psotne dziewczynki zajadały się malinami w babcinym ogrodzie... buuu... Naszej kochanej Babci już nie ma... :((((((((
Posadzę tych malin wiosną przez wzgląd na tamte dobre czasy, kiedy słońce świeciło, dziadkowie żyli, a my -małe dziewczynki bawiłyśmy się w księżniczki i dobre wróżki ;)

Ewuś prawdopodobnie ze swoim nowym partnerem wpadnie do mnie na urlop w tym roku.
To ja ją namówiłam, by założyła profil na Sympatii. Posłuchała i jest teraz bardzo szczęśliwa. Bardzo mnie to cieszy, że chociaż ona ;) Tak długo była sama - aż 8 lat. Teraz nareszcie spotkała cudownego mężczyznę i jest z nim baaardzo szczęśliwa.

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Rozkojarzona

Ufff...
Nie pamiętam co dzisiaj robiłam – taka rozkojarzona byłam ;)
Rano do 16.00 obrządek zwierzaków, potem coś do jedzenia dla siebie. Jakiś film jednym okiem.
Aaa... Rano zrobiłam awanturę o pralkę :D. Wreszcie ją jutro dostanę.
W piecu się coś licho pali, ale jakoś pali. Chyba muszę naciąć świeżego drzewa.

sobota, 17 stycznia 2009

Experymenty kulinarne

sobota, 17 stycznia 2009 wieczór
Nie mogę się napatrzeć na te rozwijające kulinarnie mnie przepisy.
Zaciekawiła mnie tarta. Koniecznie muszę to cudo wypróbować, gdy przyjedzie do mnie kuzynka lub koleżanka.

Zwierzaki zagnane do obór, stajni i koziarni. Wyciągnęłam też na dwór po kostce siana na poranny posiłek dla zwierzyny. Jutro tylko je z rana wypuszczę by poszły się napić i wróciwszy będą mogły skubać siano na dworze.
Obory, stajnie i koziarnię zamknę, aby nie brudziły tam zbędnie. Niech się załatwiają na śniegu, a nie w środku.

Jutro spróbuję wygospodarować trochę czasu na moje biuro. Trzeba je w końcu urządzić.

Miałam chęć upiec bułki – zamiast tego zrobiłam budyń i sos twarogowo-jajeczny, a następnie go przerobiłam na pastę kanapkową.
Pasta serowo-jajeczna to pełna improwizacja. Po prostu potrzebuję coś na kanapki.

PRZEPISY

Pikantna Pasta Twarogowo-Jajeczna a la Rancho Romantica de Red

Kilogram miękkiego twarogu koziego
15-20 ugotowanych na twardo jaj
4-5 dużych ząbków czosnku
majeranek lub oregano
bazylia
kilka świeżych listków szałwi
pieprz, sól do smaku

Jaja siekamy drobno i mieszamy z serem kozim. Siekamy drobniutko czosnek i listki szałwi, bazylii, oregano. Dodajemy do masy. Solimy i pieprzymy do smaku. Całość dokładnie mieszamy.
Pasta znakomicie nadaje się na kanapki

Pikantny Sos Twarogowo-Jajeczny a la Rancho Romantica de Red

1 Kg miękkiego twarogu koziego
5 jaj ugotowanych na twardo
5 dużych ząbków czosnku
kilka świeżych listków szałwi
majeranek lub oregano
nać pietruszki
bazylia
sól, pieprz

Jaja siekamy drobno i mieszamy z serem kozim. Siekamy drobniutko czosnek, listki szałwi, oregano, bazylii i pietruszki. Dodajemy do masy. Solimy i pieprzymy do smaku. Całość dokładnie mieszamy.
Sos znakomicie nadaje się do sałatek, do jaj gotowanych na twardo, do ziemniaków, do nadzienia avocado.

Wystawna przekąska a la Rancho Romantica de Red

Pikantna Pasta Twarogowo-Jajeczna a la Rancho Romantica de Red – 2 litry
30 sztuk avocado

Avocado przekrawamy na pół, wyjmujemy pestkę. W miejsce zagłębienia po pestce nakładamy czubatą łyżkę Pikantnej Pasty Twarogowo-Jajecznej a la Rancho Romantica de Red.
Połówki avocado wraz z nadzieniem układamy na 3 dużych półmiskach przyozdobionych pietruszką lub liśćmi i kwiatami nastrucji. Obok stawiamy 3 filiżanki z małymi łyżeczkami do avocado. Jemy wybierając avocado wraz z nadzieniem przy pomocy tychże łyżeczek.

Sałatka pomidorowo-twarogowa a la Rancho Romantica de Red
5 pomidorów
liście pietruszki
Pikantny Sos Twarogowo-Jajeczny a la Rancho Romantica de Red – litr

Pomidory kroimy w plasterki i mieszamy z Pikantnym Sosem Twarogowo-Jajecznym a la Rancho Romantica de Red. Wykładamy na owalny półmisek. Dekorujemy natką pietruszki.

Wykwintna Sałatka kwiatowa la Rancho Romantica de Red
30 kwiatów nasturcji
20 liści nasturcji
Pikantny Sos Twarogowo-Jajeczny a la Rancho Romantica de Red – litr

Drobno siekamy liście nasturcji i jej kwiatów (zostawiając część kwiatów ku ozdobie).
Posiekane liście i kwiaty mieszamy z Pikantnym Sosem Twarogowo-Jajecznym a la Rancho Romantica de Red. Wykładamy na owalny półmisek. Dekorujemy całymi kwiatami nasturcji.

Potrawy indiańskie :D

hahaha... :D
Przy okazji znalazłam parę potraw indiańskich...
Nie mogłam sobie odmówić przyjemności ich skopiowania, tym bardziej że składniki brzmią smakowicie, więc i potrawa z nich zrobiona musi być smaczna :)))))))).
Wypróbuję ją w odpowiednim czasie :D

Talerz z pomidorami i mozarella po indiańsku

  • pokrojony pomidor w plastry
  • pokrojony ser mozarella w plastry
  • oliwa z oliwek
  • pieprz w kulkach
  • listki bazyli
  • szczypiorek
  • oregano
  • sól
Pokrojone w plastry pomidory (np. 1 pomidor na jeden talerz) położyć na przemian z plastrami mozarelli tworząc koło. Polać oliwą, posolić, oreganować (posypać oregano), na środek dać listek bazylii, na całość rozsypać kilka ziarenek okrągłego pieprzu (sam sobie znajduje miejsce na talerzu). Wziąć trzy równo dopasowane do siebie szczypiorki długości około 15 cm, związać je jakieś 3 cm od góry czwartym szczypiorkiem i rozłożyć na talerzu pionowo - tworzy to taki wigwam nad tą całą sałatką. Podać z gorącą bagietką oraz prosto z lodówki wyjętym masłem z czosnkiem.

Pieczywo własnego wyrobu - niammm... ;)

Ugotowałam kartoflankę. Przydałoby się upiec kozinę by było mięso do chleba. Obrządek zwierzyny i gotowanie/zmywanie pochłaniają mi większość czasu. Brakuje mi czasu na inne rzeczy. Jakoś się trzeba zorganizować inaczej by starczało.

Mam dzisiaj chęć upiec bułki. Uwielbiam bułki :).
Znalazłam kilka ciekawych przepisów, które mam zamiar dzisiaj wypróbować. No może nie wszystkie na raz ;)

Bułki mleczne

* 1 litr mleka
* 2 łyżki cukru
* 10 dag drożdży
* mąka
* szczypta soli
* 3 jajka

Drożdże rozrabiamy z cukrem w połowie szklanki lekko podgrzanego mleka i odstawiamy do momentu, aż zaczną garować. Z tak przygotowanych drożdży, soli, pozostałego mleka, 2 całych jajek i 1 białka oraz mąki zagniatamy i dobrze wyrabiamy ciasto, po czym odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Mąki należy dodać tyle, aby ciasto nie kleiło się do rąk i dały się uformować ładne kulki. Pozostałe żółtko roztrzepujemy z 2-3 łyżkami mleka. Uformowane bułki układamy na natłuszczonej blasze, malujemy przy pomocy pędzelka wcześniej przygotowanym żółtkiem i pozostawiamy ponownie do wyrośnięcia. Następnie pieczemy nasze bułki w piekarniku, w temperaturze około 200°C.

Bułki serowe

* 1/2 kg mąki pełnoziarnistej
* 2 łyżeczki proszku do pieczenia
* 2 łyżeczki soli
* 1 łyżeczka cukru
* 400 g tłustego twarożku
* 3 jajka

Mąkę, proszek, sól i cukier wymieszać. Dodać jajka i twarożek. Wyrobić na gładko. Za pomocą dwóch łyżek, lub prościej za pomocą rąk formować bułeczki i kłaść na wysmarowaną tłuszczem blachę (można ją również wyłożyć folią aluminiową). Piec 20 minutw piekarniku nagrzanym do 200°C.

Bułki pszenne II

* 90 dag grubo mielonej mąki pszennej
* 2,5 szklanki pełnotłustego zsiadłego mleka
* 2 jajka
* 2 dag drożdży
* 1 dag soli
* odrobina cukru

Zsiadłe mleko lekko ogrzać, dodać trzecią część mąki i roztarte z cukrem drożdże. Wymieszać i pozostawić w ciepłym miejscu, aby rozczyn podrósł. Po wyrośnięciu starannie roztrzepać go łyżką, dodać pozostałą mąkę, sól oraz jajko i wyrobić ciasto. Zostawić w ciepłym miejscu, aby drugi raz wyrosło. Ciasto włożyć do formy (nie może zająć więcej niż połowę objętości) i poczekać aż wyrośnie. Przed wstawieniem do pieca lub piekarnika powierzchnię posmarować rozbełtanym jajkiem. Bułkę piecze się 45 minut. Po upieczeniu gorącą powierzchnie posmarować tłuszczem.

Jejku... ile przepisów znalazłam do wypróbowania... wow... odlot... :D
Będę wypiekać pasjami :D