poniedziałek, 28 stycznia 2013

Przegląd nasion

Indianka robi przegląd nasion. W sumie znalazła ich całkiem sporo, gdyż w zeszłym roku wszystkich nie wysiała, w poprzednich latach też nie. Poza tym zbierała nasiona rosnące przy drodze i na łąkach, więc kolekcja jest całkiem pokaźna. Teraz spróbuje wysiać coś, co nie ma prawa wzejść, gdyż było prażone lub suszone. Jednak Indianka nie ma nasion tej papryczki (powinna mieć gdzieś, ale nie może znaleźć, albo wysiała kiedyś i nie wzeszły), a to jej bardzo ulubiona papryczka, bo wściekła jak diabli. To znaczy bardzo ostra, że aż boli. Cholernie ostra papryczka chilli. Spróbuje wysiać trochę tych prażonych nasion. Może one tylko suszone? Jeśli w Słońcu – to powinny być żywe, ale jeśli na bardzo parzącym piecu – to raczej będą martwe. Jednak jest ich sporo i kusi ją by spróbować. Więc próbuje!

Indianka posiała ostrą papryczkę chilli – od Santego. Fioletową bazylię włoską, nasiona goji oraz zieloną bazylię. Nie jest to jakaś powalająca ilość gatunków, ale codziennie wysieje trochę i w końcu uzbiera się piękna kolekcja, która ozdobi parapety kuchenne oraz wzbogaci jej kuchnię o świeże, intensywne smaki. Wcześniej już kiedyś, nie tak dawno – uprawiała z powodzeniem w zimie w domu zarówno bazylię jak i papryczkę i obie rośliny rosły znakomicie i przydawały się do jej potraw. Bazylię wykorzystywała chętnie do sera, zup, mięs, a papryczkę do mięsa (w czasie gdy miała mnóstwo smakowitej własnej wołowiny).

No, pora coś przekąsić. Dziś rosołek!

 

Sejm przeciwko spedaleniu Polski

Z radością i ulgą przyjęła Indianka wieść o tym, iż polski Sejm opowiedział się przeciwko spedaleniu Polski.

Nawet ¼ posłów PO z Gowinem na czele udowodniła, że nie jest ciotami i posłowie zagłosowali przeciwko wprowadzeniu pedalstwa do Polski.

Nawiasem mówiąc, Indianka się dziwi, że Sejm w ogóle zajmuje się takimi bzdetami jak promocja pedalstwa w Polsce, podczas gdy gospodarka kraju leży i kwiczy. Podczas gdy polskie normalne rodziny cierpią niedostatek. Zamiast pomóc polskim zdrowym prawidłowym rodzinom – czyli zapewnić bezpłatne żłobki, przedszkola, szkoły i uczelnie wyższe, prawidłową, sprawną opiekę zdrowotną, godziwe emerytury, pracę dla młodych, bezpłatny, równy dostęp do wiedzy (Internet) - niektórzy próbują na siłę promować wynaturzone związki pedalskie.

Indianka apeluje do zdrowego rozsądku (na przyzwoitość nie liczy) u tych posłów, którzy pragną cynicznie zdegradować i upodlić polskie społeczeństwo poprzez wprowadzenie do niego zgnilizny Zachodu – pomyślcie młotki – co będzie, jeśli uda się wam zdegradować polskie społeczeństwo do tego stopnia, że wszyscy zamienią się w lesby i pedały??? Kto wam będzie płodził i rodził dzieci i tym samym tworzył nowe generacje Polaków chętnych aby robić na wasze poselskie pensje??? Tniecie gałąź na której siedzicie! Jak z dwóch ch.u.j.ó.w chcecie zrobić dzieciaka??? Popierdoliło was zupełnie? Za dużo ćpacie na tych korytarzach sejmowych, że wam zupełnie rozum odebrało? Kto was tam do tego sejmu wpuścił??? Indianka na pewno nie głosowała na pojebów, którzy plują na polską katolicką zdrową rodzinę jednocześnie na siłę lansując wynaturzonych odmieńców!

Indianka nie wierzyła, że kiedykolwiek się zgodzi z Putinem, ale nawet oficer KGB Putin ma więcej zdrowego rozsądku zabraniając związków pedalskich w Rosji! Uczcie się od niego! Facet tyran, ale myślący i dba o swój naród lepiej niż wy o swój.

Premieru Tusku – orędownik pedałów polskich – pieprzy, że wszystkim się należy “godne” życie, dlatego promuje pedalski styl życia. Jaką on “godność” widzi w tym, że facet facetowi wsadza kutasa w odbyt lub w papę??? No, kur...a mać! Popierdoliło i to zdrowo popierdoliło!!! Jak jemu taka pseudo “godność” (a raczej dogodzenie) pasuje – niech sobie ją prywatnie uprawia w swojej prywatnej łazience ze swoimi politykami, ale niech nie zmusza do akceptacji tego zwyrodnienia całegp polskiego narodu!!!

Nawet Putin zabronił GMO i pedałów w Rosji. Dba o zdrowe społeczeństwo rosyjskie. A wy o swoje nie potraficie zadbać. Nie potraficie i nie chcecie, bo je macie w dupie. Nie po to żeście się dorwali do władzy by pokierować mądrze krajem, nie po to by uszczęśliwić cały naród, ale wyłącznie po to by sobie napakować konta rządowymi i sejmowymi pieniędzmi. Po trupach całego narodu. Nie nadajecie się do władzy i rządzenia naszym krajem. Jesteście beznadziejni. Totalni ignoranci bez elementarnych zasad moralnych i etycznych. Obecne rządy w kraju są w okropnych rękach, działających na szkodę całego polskiego narodu i kraju!

Wypierdolcie truciznę GMO z naszego kraju!!! Od tego zacznijcie, jeśli macie chociaż cień mózgu na tych cwanych szyjach. MACIE OBOWIĄZEK DBAĆ O CAŁY NARÓD, MACIE OBOWIĄZEK DBAĆ O ZDROWIE CAŁEGO NARODU I JEGO SZCZĘŚCIE, a nie tylko o swoje prywatne pełne kieszenie!

Co robi pierdolone GMO w Polsce???!!! Jesteście odpowiedzialni za wprowadzenie trucizny do kraju, która niszczy polski naród od kilkunastu lat i zniszczy go zupełnie w ciągu kolejnych lat! Zabieracie forsę szpitalom i przychodniom (a sobie wypłacacie po 45.000 premii!!! (Kopacz) – premia za co? Za niszczenie swojego własnego kraju??? – taka premia – to kradzież! Okradanie biednego narodu, który cierpi coraz większy niedostatek, to brak wrażliwości na drugiego człowieka, to synonim bycia pasożytem zaprogramowanym na dojenie własnego narodu dla swojej obrzydliwej chciwości) – ludzie nie mają za co się leczyć z tych waszych trucizn – z tych waszych nowotworów i alergii oraz bezpłodności spowodowanych truciznami GMO! Sprowadzacie plagi na nasz naród!!! Wpuściliście GMO do kraju, teraz chcecie pedalstwo uprawiać w Polsce legalnie. Same zdegenerowane pomysły rodzą się w waszych zdegenerowanych łepetynach! Wynoście się z Sejmu w pizdu!!! My was tam nie chcemy!!!

My chcemy zdrowy, uczciwy, moralny rząd i sejm dbający o cały polski naród!

My chcemy ZDROWY, SZCZĘŚLIWY NARÓD! Nie chcemy być upodlani, degenerowani i przerabiani na parobków Unii Europejskiej. Jeśli nie potraficie postawić się Unii Europejskiej i zatroszczyć się o nasze krajowe i narodowe interesy i potrzeby – to wyprowadźcie nas z niej, zanim ona zrobi z nas upodlonych niewolników! Bierzcie przykład z Cameroon’a. On nie jest takim debilem by ślepo wciskać Brytyjczykom to co złe Unia im próbuje narzucać. On się umie postawić. Facet ma jaja! My też potrzebujemy faceta z jajami na czele rządu – nie bezwstydnego promotora ciot!

Ten kraj potrzebuje normalnych, zdrowo myślących, moralnych, etycznych przedstawicieli! Tylko tacy mogą nas wyprowadzić z bagna, w jakie zagrzązł aktualny rząd i w które nas wciąga jak topielec. Młodzi, zdrowo myślący, naturalni, dobrzy ludzie są nam potrzebni u władzy, nie stare pierniki, które dla prywatnych korzyści dorwały się do polityki!!! Polska potrzebuje nowej SANACJI! Polska potrzebuje UZDROWIENIA. Etycznego, moralnego, gospodarczego. Obecny rząd stacza Polskę ku przepaści. Lawina nabiera tempa. Chcą zdążyć nas zniszczyć zanim stracą władzę, a stracą n a p e w n o . Żadne fałszowane sondaże im nie pomogą.

Weź udział w sondażu na mojej stronie w prawym górnym rogu. Zagłosuj przeciwko PO – pokaż, czy będziesz głosować na PO – na tę partię, która obecnie jest u władzy i funduje nam bardzo złe prawo i krzywdzi nasz naród i kraj cały kolejnymi, szkodliwymi ustawami i rozporządzeniami, które pogłębiają kryzys gospodarczy oraz kryzys autentycznych wartości humanitarnych w naszym kraju.

Postulaty:

  1. Wypierdolić każdą formę GMO z Polski – w trybie NATYCHMIASTOWYM!!!
  2. Ogłosić Polskę STREFĄ WOLNĄ od GMO.
  3. Promować polską zdrową żywność poprzez likwidację i uproszczenia przepisów hamujących wyrób i sprzedaż polskiej wiejskiej żywności domowej (znieść zakaz uboju gospodarczego na gospodarstwach i zakaz wyrabiania wędlin domowych, serów domowych, win domowych itd.)
  4. Oddać w dzierżawę lub sprzedać na dogodne raty ziemię dla młodych, bezrobotnych Polaków, którzy chcą tą ziemię uprawiać w sposób ekologiczny i w zgodzie z naturą.
  5. Zwolnić z płacenia podatku oraz ZUSu początkujących polskich drobnych przedsiębiorców – przez okres 5 lat.
  6. Wprowadzić obowiązkową naukę historii i prawa do szkół podstawowych, gimnazjalnych oraz średnich.
  7. Znieść podatek na Internet i podręczniki oraz książki popularnonaukowe.
  8. Wyremontować i rozbudować drogi polskie według tanich technologii.
  9. Przeznaczyć dofinansowanie dla naukowców aby opracowali alternatywne, tańsze w produkcji i konserwacji podłoża szos i dróg krajowych.
  10. Uruchomić polskie stocznie. Zacząć produkować statki dla Polskiej Żeglugi Morskiej oraz obcych armatorów.
  11. Wydobywać polski gaz i uniezależnić się od dostaw od obcych państw i ich dyktanda ekonomicznego oraz terroru ekonomicznego.
  12. Znieść zakaz budowy prywatnych turbin wodnych i małych elektrowni wodnych.
  13. Budować zbiorniki retencyjne w miejscach zagrożenia powodziowego.
  14. Segregować śmieci i nie pobierać za segregowane śmieci pieniędzy od mieszkańców, lecz te śmieci przerabiać na nowe produkty.
  15. Zastosować w Krakowie skuteczne filtry spalinowe na kominy domów mieszkalnych.
  16. Utworzyć darmowy Ogólnopolski Uniwersytet Internetowy i stworzyć na nim wszystkie możliwe kierunki i specjalizacje, a do tych, których absolwenci są poszukiwani przez polskie firmy i przedsiębiorstwa – stosować dotacje dla studentów, tak, aby mogli z nich za te pieniądze wynająć stancję, wyżywić się i kupić niezbędne podręczniki i urządzenia do nauki (komputery, laptopy, drukarki itp.).
  17. Zwolnić darowizny z podatku..
  18. Uprościć system podatkowy.
  19. Wprowadzić maksymalnie 10 procentowy podatek dochodowy dla wszystkich Polaków.
  20. Oddać ludziom pieniądze za ZUS i KRUS, tak, aby mogli sami zadbać o swoją emeryturę i leczenie.

    Obie instytucje udowodniły, że są nieudolne i nie potrafią zapewnić Polakom godziwej emerytury ani renty.

  21. Znieść konieczność zdobywania pozwoleń na budowę domu na własnej ziemi. Jeśli ktoś kupił kawałek ziemi, powinien mieć prawo zbudować na niej sobie dom, bez proszenia się urzędasów i opłacania ich. W końcu to jego ziemia! ZAPŁACIŁ ZA NIĄ! JEST WŁAŚCICIELEM! Trzeba władze nauczyć szanować własność prywatną Polaków i ich prawa człowieka.
  22. Każdy powinien mieć prawo zbudować sobie taki dom, na jaki go stać i jaki ma ochotę zbudować. Obojętnie czy to będzie gliniana lepianka, czy dom z prefabrykatów.
  23. Zlikwidować Ministerstwo Zdrowia. To darmozjady, które nieudolnie zarządzają służbą zdrowia, prowadząc do skandalicznego poziomu świadczeń zdrowotnych. Nie reagują nawet na zagrożenie zdrowia Polaków w obliczu wprowadzania do Polski szkodliwych produktów GMO! Udowodnili, że są zbędni.
  24. Zlikwidować NFZ. Jest beznadziejny i odpowiedzialny za niewłaściwy przepływ pieniądza od ubezpieczonych do lekarzy, co prowadzi do patologii społecznych takich, że lekarze odmawiają leczenia osób ubezpieczonych (jak się pacjenci nie zarejestrują do nich, a zarejestrować się nie mogą, gdy lekarz ma “wyczerpany limit” na świadczenia usług lekarskich wobec pacjentów, a przeważnie każdy ma wyczerpany i nie chce choremu pomóc).
  25. Zamiast wydawać np. corocznie 17 milionów na odśnieżanie Poznania – przyznać te pieniądze na budowę zadaszeń ulic, tak, by śnieg nie sypał na ulice.
  26. Przyznać dla każdego innowatora 10 procent wartości oszczędności, którą wymyśli lub opracuje.
  27. Nowobudowane osiedla i ulice tworzyć w taki sposób, by miały zaprojektowane gotowe, przezroczyste zadaszenia ulic.
  28. Tworzyć w mieście podgrzewane nawierzchnie ulic, tak, by się na nich nie tworzył lód zimą, a śnieg by natychmiast topniał i spływał do kanałów.

To tak z grubsza. To oczywiście nie koniec postulatów.

niedziela, 27 stycznia 2013

Indianka rozmyśla

Indianka rozmyśla to o tym, to o tamtym. Jej myśli wędrują swobodnie ze sprawy na sprawę. Błąkają się rozkojarzone. Rozmyśla o swoich finansowych i materialnych problemach, to o zawiedzionym Włochu. Rozmyśla o aktualnych i przyszłych siewach. Zastanawia się też nad swym niewyremontowanym domkiem. Najwyraźniej ma pecha w znajdowaniu odpowiednich ludzi, którzy by jej pomogli domek doprowadzić do stanu pełnej używalności i miejskiego komfortu.

Tak się składa, że przeciętny zjadacz chleba lgnie do komfortu jak mucha do miodu. Natomiast tam, gdzie trzeba włożyć pracę, aby ten komfort zbudować – tam nikt się nie pcha :) Wychodzi na to, że większość, o ile nie wszyscy przyjezdni goście, wolontariusze oraz pomocnicy – liczą na gotowe.

Fajnie by było spotkać kogoś, kto by serce włożył w remont domku Indianki. Tak całkiem bezinteresownie i wręcz szlachetnie. Takich ludzi jest niewielu. Indianka jest taką istotą. Tyle, że obecnie, to akurat ona bardzo potrzebuje pomocy. Tymczasem jak na razie nie trafił się nikt, kto by faktycznie chciał jej całkiem bezinteresownie pomóc w jej problemie egzystencjonalnym – tym materialnym problemie. Czasem się ktoś zgłasza co prawda, ale zawsze okazuje się, że to nie są zgłoszenia bezinteresowne. Każdy ma w zanadrzu jakiś swój interesik. Każdy coś próbuje ugrać na ciężkiej sytuacji Indianki. Wykorzystać jej położenie. To jest wstrętne. Indianka brzydzi się takimi zachowaniami. Ludzie powiadają, że “na pochyłe drzewo koza skacze”. Tyle, że Indianka to nie jest zwykłe drzewo.

Nawet, jeśli się na pozór wydaje pochyłe. To bambus, który sprężynuje, gdy kozę na sobie czuje :) Stąd szok u kóz i nieporozumienia, gdy koza nagle z impetem jest zwalana z inteligentnego drzewa... :) Bo taka koza sobie coś zaplanowała, podstępnie osaczyła Indiankę i sądzi, że ma ją w garści :) Tymczasem, gdy koza otwiera garść – garść pusta, a Indianka siedzi wysoko na swoim elastycznym drzewie i się z cwaniakowatej kozy śmieje :)

Indianka intrygantów przeraża, bo jest nieprzewidywalna. Cwani intryganci roztaczają misternie swoje sieci – ale na próżno, bo Indianka jest za inteligentna, aby w nie wlecieć :)

Indianka nigdy nie obiecuje gruszek na wierzbie. Wie na co może sobie pozwolić, a na co absolutnie nie. Dając ogłoszenia i swe oferty rozgląda się za kimś, kto by jej pomógł pokonać jej nadmierne problemy. Nigdy nie wciska ciemnoty. Ale przeciętni ludzie mają swoje egoistyczne ciągoty – i co innego mają na ustach, a co innego w łepetynach. Stąd zawiedzeni. Stąd nieporozumienia. Ktoś przez Internet nawija, że jest zachwycony tym co robi Indianka i że jest taka dzielna i chciałby jej pomóc osiągnąć jej marzenia – tymczasem, gdy przyjeżdża na miejsce często robi karczemną awanturę o byle pierdołę. Nie chce i nie potrafi zrozumieć, że ciężka sytuacja Indianki ją przerasta i ona naprawdę potrzebuje pomocy. Taki niby “szlachetny” zbawca nagle robi się przyziemnym dupkiem.

W konfrontacji z ciężką sytuacją Indianki – z fałszywego przyjaciela spada maska i robi się nieprzyjemnie.

No bo on czy ona sobie coś umyślił, zaplanował – w taki czy inny sposób wykorzystać Indiankę do swoich egoistycznych celów pod płaszczykiem niby szlachetnej pomocy – a tutaj niestety nie da rady.

Indiankę rozwala hipokryzja ludzi. Jak oni są maluczcy. Tacy przyziemni, trywialni, egoistyczni do bólu.

Zero czystych intencji, zero serca.

Oczywiście Indianka nie chce obrazić tych, co faktycznie przybyli na jej rancho ze szlachetnymi, czystymi intencjami. Tylko nie jest pewna, czy faktycznie ktoś taki tutaj kiedykolwiek dotarł? Zawsze, w mniejszym lub w większym stopniu ludzie przyjeżdżali tutaj z jakimiś swoimi podskórnymi interesikami i oczekiwaniami.

Ha! Indianka nic na to nie może poradzić. A może - może? Musi się nad tym zastanowić. Problem polega na tym, że chyba nie ma, albo naprawdę tak niewiele jest osób czysto bezinteresownych, że trudno spotkać.

No, ale Indianka jest bezinteresowna i szlachetna. Potrafi być taka, gdy chce. Gdy czuje, że warto. Gdy czuje, że ktoś faktycznie potrzebuje pomocy i jest tego wart. Wtedy Indianka potrafi się zmobilizować i pomóc. Taak... tyle, że teraz ona potrzebuje pomocy.

Więc póki co, zgłaszają się od czasu do czasu przypadkowe osoby, które twierdzą, że chcą jej pomóc, a tak naprawdę kierują się czymś zupełnie innym, co tak dobrze nie brzmi jak: “bezinteresowna szlachetna pomoc osobie w potrzebie”. Co gorsza, trafiają się niekiedy osoby, które bezczelnie próbują żerować na jej sytuacji i traktują ją okropnie – tak jak ten Włoch. W końcu przyjęła obcego człowieka pod swój dach i gotowała mu codziennie posiłki.

Dzięki niej miał możliwość darmowego pobytu w Polsce – darmowe noclegi i wyżywienie przez dwa tygodnie (nie musiał przywozić swojego jedzenia – dostałby indiańskie – skromne, ale zjadliwe). Niewiele jest osób w Polsce, które zgodziłoby się gościć pod swym dachem obcego człowieka i karmić go przez dwa tygodnie, gotować, dogadzać kulinarnie. Owszem, standard domu Indianki jest niski – ale to nie jest jej wina, a wręcz przeciwnie – to jest jeden z jej poważnych problemów, w którym potrzebuje wsparcia i dużej pomocy.

Niewiele osób by się na coś takiego odważyło i zdecydowało – by obcego człowieka przyjąć do swojego domu tak z marszu prawie. A facio zamiast docenić – robił problemy. To, że on jadąc tutaj coś sobie ubzdurał – to nie jej problem. Nie miał prawa się na niej wyżywać. Nie flirtowała z nim przez Internet, nie obiecywała mu złotych gór, romansu czy małżeństwa. Nie czatowała z nim przez 3 miesiące dzień w dzień świergoląc słodko i posyłając nagie czy półnagie zdjęcia. To miała być techniczna pomoc w przygotowaniu opału na zimę i tyle. Gdyby między nimi atmosfera była okay – mógłby tu zostać nieco dłużej. Ale w takiej sytuacji, w sytuacji nieustannych pretensji wiecznie niezadowolonego Włocha – nie ma sensu takiego pobytu kontynuować.

Kiedyś przyjedzie ktoś, z kim będzie miała dobre porozumienie. Warunkiem jest uczciwość tej drugiej osoby. Uczciwość intencji. Jeśli to będzie ktoś, z czystymi, szlachetnymi intencjami – to wszystko będzie dobrze.

Rancho Indianki to taki papierek lachmusowy ludzkiej szczerości i uczciwości. Bawi ją, jak jej rancho obnaża ludzką hipokryzję. Z jaką łatwością z ludzi spadają jak łuski ich rzekome szlachetne intencje by ukazać coś podskórnego, niefajnego. Jeśli deklarujesz osobie w potrzebie, która wyraźnie pisze, że bardzo potrzebuje pomocy na wielu płaszczyznach - że chcesz jej pomóc - to proszę zostaw w swoim domu swoje egoistyczne EGO i jego żądania i dopiero wtedy jedź. Inaczej szybko dojdzie do konfrontacji, która może zakończyć się karczemną awanturą. Gdyż Indianka mimo, że potrzebuje pomocy – nie pozwoli nikomu aby po niej jeździł z tego powodu.

 

Nowe życie puszek

Indianka wymyśliła nowe zastosowanie do zużytych puszek. Te srebrne, karbowane wyglądają całkiem elegancko.

Postanowiła, że zbierze ich kilka jednakowych sztuk, włoży do każdej z nich woreczek foliowy, który wypełni piachem oraz posadzi w nich nielubiane kaktusy. Dzięki temu zabiegowi, pospolite kaktusy zaczną wyglądać elegancko i przestaną wnerwiać Indiankę. Natomiast kolorowe, małe doniczki wykorzysta do posadzenia tulipanów.

Złote opakowania po wyrobach mięsnopodobnych wykorzysta do uprawy w nich zboża ku ozdobie, a może i do cięcia dla drobiu i królików. Ciekawe, czy zboże da się kosić jak trawę? Ma pszenicę, owies, jęczmień. Zrobi z nich fajne dekoracje okienne.

Piec chlebowy


Indiance przyszedł wyśmienity pomysł nowy do głowy.
Ma to być opalany drewnem - praktyczny piec chlebowy.

Siedzi przed swoim domowym piecem kuchennym i w wyobraźni tworzy ten nowy piec chlebowy. Rozważa, jak powinien być zbudowany, aby chleb w nim dobrze i szybko wyrastał. Zastanawia się też nad funkcją wędzenia. Rozważa rodzaj zastosowanego materiału do budowy pieca i jego parametry. Może go zbudować z cegły rozbiórkowej lub z kamieni, lub z grubej blachy, lub tylko drzwi i tace chlebowe zrobić z blachy, a resztę z cegły i kamienia. Kamień jest o tyle dobry, że jest bardzo trwały i dobrze akumuluje gorąc (jakby ktoś marudził, że "gorąc" to nie po polsku - od razu powiem, że słowa "gorąc" używała moja ś.p. Babcia oraz używa moja Mama, a one obie Polki, więc to musi być słowo polskie).

Indianka zamiaruje spojrzeć w Internecie na inne podobne piece tradycyjne. Jej piec ma służyć zasadniczo do wypieku chleba oraz do ogrzewania piwnicy, do ogrzewania wody do mycia, a także do wyrastania ciasta i zakiszania mleka na ser twarogowy. Generalnie można powiedzieć, że ma to być piec spożywczo -gospodarczy. Jednak ilość wydzielanego przez niego gorąca wystarczy by ogrzać swobodnie pół piwnicy, a nawet całą. Wystarczy Indiance, że ogrzeje pół piwnicy. Reszta powinna mieć niższą temperaturę z powodu takiego, że część piwnicy ma stanowić jej spiżarnię, a w spiżarni powinna być temperatura chłodna.

Indianka pisząc posta zerwała się na równe nogi ujrzawszy przez okno upierdliwego kundla sołtysówy – beżowego Foksika – sprawcę ciąży uprowadzonej do schroniska suki Satji. Foksik przytruchtał pod drzwi ganku na którym siedzi Saba. “Kundel bezczelnie próbuje się dobierać do kolejnej mojej suki. Babsztyl puszcza na wieś kundla, a ja potem mam problemy ze szczeniakami.” – zirytowała się Indianka. Postanowiła, że złapie kundla i odda go do schroniska, skoro właścicielka nie chce lub nie potrafi się zająć swoim psem należycie i puszcza psa samopas na jej gospodarstwo by szkody Indiance tutaj robił.

Minął dzień. Indianka zaniosła koniom i kozom owsa do żłobów. Kozy wdarły się do swojego boksu tuż przed nią rozpychając się bezczelnie. Rzuciły się żarłocznie na ich ulubiony przysmak.

Koniom wrzuciła owies do żłobów, ale ich jeszcze nie wpuściła, bo chciała je napoić najpierw i aby się wysikały na dworze zanim pójdą spać do stajni. Poszła po wodę i wyniosła ją koniom do picia. Podczas kolejnego nalewania wody w kuchni, konie włamały się do stajni otwierając sobie sprytnie wajchę zamykającą drzwi stajni. One też uwielbiają owies.

Indianka usiadła pod piecem grzejąc sobie plecy ciepłem bijącym od jej wynalazku. Rozmyśla nad dzisiejszym dniem, co zrobiła, a na co nie starczyło czasu i sił. Oczywiście zabrakło czasu i sił na papiery. To niedobrze. Ma wiele spraw urzędowych zaniedbanych przez brak czasu i sił. Musi się w końcu zmobilizować. Znaleźć na to czas.

Obiad na jutro ma ugotowany – rosół. Gotowanie obiadu jutro odpada – tylko rano nakarmi zwierzęta i usiądzie do papierów. Dzisiaj sobie z lekka przygotuje gabinecik do pracy.

W gabineciku utworzyła bank nasion. Ma wiele wspaniałych nasion. Trzeba je wszystkie zgromadzić w jednym miejscu, dokładnie opisać jeśli trzeba i poukładać w kolejności wysiewu. Pierwsze nasiona ziół i przypraw już wysiała. Przydałoby się siać zgodnie z kalendarzem księżycowym, ale nie zna się na tym i nie ma obecnie dostępu do Internetu, by sprawdzić kiedy i co powinno się wysiewać. Wysiewa zatem “na czuja”. Gdy pogoda ładna na dworze i kuchnia dobrze oświetlona światłem słonecznym, a od pieca bije miłe ciepełko domowego ognia – wtedy ma chęć siać. Dzisiaj zaczęła sobie przygotowywać kolejne donice na kolejne gatunki warzyw.

Zrobiła przegląd posadzonych na jesieni sztobrów – większość spleśniała, ale jest kilka takich co wyglądają zdrowo i rosną. Porzeczka czerwona przyjęła się i puściła listki nowe. To dobrze. Także kilka sadzonek drzew owocowych. Większość drzew i tak posieje na wiosnę, gdy zrobi się ciepło. Teraz przechodzą konieczną stratyfikację w mroźnym miejscu.

Te spleśniałe sztobry trzeba będzie wyjąć z gleby i spalić, a w ich miejsce posiać nasiona różnych ciekawych warzyw, ziół, przypraw – tych co potrzebują czasu aby urosnąć do wiosny. Ma nadzieję, że pleśń ze sztobrów nie zaatakuje nasion. Nasiona będą wysiane w ciepłym, suchym miejscu, więc nie powinno być problemu. Ale to się okaże.

Boczniaki w piwnicy rosną marnie, ale rosną. Może im za ciemno tam? Spróbuje przełożyć kostkę w widniejsze miejsce. Pieczarka też się ociąga, ale dla niej to trochę za zimno w tej piwnicy. Pewnie dopiero na wiosnę wypuści grzyby. Na razie podłoże przerasta białą grzybnią.

Podczas zimowych myszkowań po piwnicy – znalazła baniaczek paliwa. Super. Akurat brakowało trochę do pełnym 20 litrów paliwa. Teraz będzie można uzupełnić o ile nie jest zakrapiany czerwonym olejem uszlachetniającym. Chyba nie jest. Na oko przez bańkę paliwo wygląda na czyste. No, ale trzeba zlać do słoiczka i sprawdzić.

Szkoda marnować czerwonego oleju, bo jest drogi, a w docelowym baniaku niespełna 4 litry benzyny tylko, a wlała tam już czerwony olej. Pani, która przywiozła paliwo – przywiozła 18 litrów, a nie zamawiane 20 litrów. W tym ostatnim baniaczku pięciolitrowym zabrakło ok. półtora litra benzyny i w przedostatnim około pół litra. Trzeba do nich dolać czystego paliwa, bo olej czerwony przypadający na piątkę paliwa już jest wlany w każdym z baniaków pięciolitrowych. Indianka zaopatrzyła się też w olej rzepakowy do smarowania łańcucha. Niektórzy twierdzą tzn. właściwie Włoch twierdzi – że nie za dobrze wlewać olej rzepakowy do zbiornika, bo ponoć jest rafinowany z jakimiś chemikaliami, które wyżerają potem zbiornik czy przewody. Trochę dziwne, bo to olej jadalny. Jeśli szkodliwy jest dla maszyny, to jak bardzo musi być szkodliwy dla zdrowia człowieka, który na nim smaży potrawy lub używa do sałatek czy wyrobu majonezu? Co prawda smaży się na niewielkiej ilości oleju... Mimo wszystko, ta rewelacja brzmi niepokojąco i Indianka musi sprawdzić w Internecie jak jest naprawdę z polskim olejem rzepakowym. W jakich warunkach powstaje. Włoch ją nastraszył, że jest pozyskiwany przy udziale chemikalii, które w nim pozostają w śladowych ilościach, ale wystarczających by uszkodzić piłę wewnątrz.

Ogarnęła trochę kuchnię. Pozbierała gałązki i powkładała je do wody. Mocno późno, ale ma nadzieję, że chociaż część z nich odżyje i puści liście. W końcu dość długo leżały co prawda bez wody i gleby, ale w zimnym, wilgotnym miejscu, więc tak strasznie nie przeschły. Następnym razem trzeba od razu coś z nimi robić. Być może już za późno na to by je ratować, ale Indianka ma “zielone palce” i wierzy w wolę życia roślin. Już nie raz ją one zadziwiły. Da im szansę odżyć. Gdy ożywią się – posadzi je i będą rosły z nich piękne, tradycyjne krzewy porzeczki mazurskiej.

U Indianki rosną jak dzikie kaktusy. Indianka nie cierpi kaktusów. Przywlokły się tutaj razem z nią z miasta 10 lat temu i za nic nie chcą zdechnąć. Żadne domowe chłody czy mrozy im nie szkodzą. Skoro przetrwały tak wiele – to dostaną piękne, nowe doniczki aby wyglądały w nich nobliwie. Natomiast część kaktusików kupionych w Biedronce dla urozmaicenia nudnej kolekcji miejskiej - zmarniała. Po prostu wymarzły. Widać, jakieś delikatniejsze niż te kolczaste maczugi z miasta.

Włoch przywiózł Indiance kilka cebul tulipanów. One już rosną, tzn. puściły pędy więc trzeba je szybko posadzić do donic. Fajne nasiona i cebulki przywiózł Włoch. Szkoda, że taki wredny był wobec Indianki i jego pobyt się musiał skończyć przedwcześnie. No cóż... trudno. Nic Indianka na to nie poradzi. Prezenciki, prezencikami, ale chamem nikt nie ma prawa być pod jej własnym dachem – choćby dziurawym dachem :) Jej bieda i niedostatki jej domu nie upoważniają nikogo do tego, by zachowywał się wobec niej jak łachudra. Skoro deklarował się, że przyjeżdża by pomóc przez miesiąc – to powinien ten miesiąc pomagać, a nie robić łaskę i pyskować. Jego zachowanie zupełnie zepsuło jej samopoczucie i miała typa naprawdę dość.

 

sobota, 26 stycznia 2013

Wiosenne punktowe porządki

Podobno wielki mróz na Mazurach. Podobno minus 22C.

Indianka tego tak nie odbiera. W domu w miarę ciepło – pali w piecu. Na dworze, gdy idzie karmić zwierzęta ubrana cebulowo – nie czuje zimna. Wczoraj było bardzo ładnie, słonecznie, zero wiatru.

Dziś troszeczkę wiaterku, zimniej i trochę fruwającego rzadko puchu śnieżnego.

Nakarmiła zwierzęta. Rozebrała taczkę. Przyniosła trochę rozpałki do domu. Napaliła w piecu. Pozmywała naczynia. Zrobiła śniadanie i obiad. Nakarmiła drób, króliki, psa i kota.

Od tygodnia jest offline. Wyłączyli Internet. Zastanawia się, czy nie zrezygnować zupełnie z umowy o Internet w domu. Rocznie kosztuje to 600zł. Sporo. Marna jakość, a wydatek znaczny.

Byli dzisiaj faceci z zakładów energetycznych sprawdzać licznik. Niebawem przyjdzie nowy rachunek za prąd. Jeśli będzie zbyt duży – nie da rady go opłacić. Wyłączą wtedy i prąd.

Bez prądu, bez Internetu – trudniej, ale da się żyć. Trzeba będzie kupić lampy naftowe i naftę. Właściwie ma już coś takiego.

Lampę oliwną i kaganek oborowy. Ludzie 200 lat temu nie mieli ni prądu, ni Internetu. Fajnie by było zachować okno na świat w postaci Internetu. Ale bez prądu i tak nie da rady.

Zaczęła dziś wiosenne porządki. “Co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj”.

Wiosną nie będzie miała na to czasu. Poza tym, w tej chwili i tak nie może ciąć drzewa na opał, bo piła w serwisie.

Jest weekend, pora zabrać się za różne zaległości, w tym te papierowe.

Pewnie niebawem wyłączą prąd, wiec trzeba te pilne pisma napisać jutro. Dziś już jest późny wieczór i ona jest zmęczona i śpiąca.

Obiad na jutro ugotowany, więc to zajęcie odejdzie z grafika dnia. Zwierzęta chyba całego siana nie zjadły, ale jeśli nawet, to jutro dołoży im kolejną partię z tego rozwiniętego dzisiaj balota.

Dzisiaj zaczęła wiosenne porządki punktowe. Punktowe, bo nie ma czasu na całość. Wyszorowała kilka garnków, zamiotła pod piecem w miejscu, gdzie miały stanąć donice z wysianymi nasionami. Ustawiła tam donice ściśle.

Z pieca wybrała wiadro popiołu i wysypała nim ścieżkę do pastucha odgradzającego jej dom od reszty podwórka. Tam wyniosła klaczom wiadro z letnią wodą. Zrobiła kilka kursów aż się napiły do syta.

Potem wyłożyła im sporo siana przed stajnią. Osobno dla kóz po drugiej stronie stajni, aby sobie w drogę nie wchodziły.

Dziś na obiad pieczony kurczaczek z duszoną marchewką i gotowanymi ziemniakami. Do popicia kielich słodkiego wina. Sante zostawił niedopitą butelkę wina, a na jej dnie akurat tyle wina, co na jeden kielich. To wino bardzo smaczne i słodziutkie. Takie jak Indianka lubi.

Ciekawe, czy jutro starczy jej czasu i sił by zająć się papierami?

Co prawda jest obecnie sama i zadanie przytargania drewna z pola spada znowu na nią, ale z kolei, gdy był Włoch, musiała się wysilać by dobre posiłki dla niego szykować, a dla siebie nie musi tak się nadwyrężać – może zjeść byle co. Jutro nie będzie to byle co, bo ugotowała obiad na dwa dni, a nawet na trzy dni. Może się uda jutro skoncentrować na papierach. Najpierw z rana trzeba będzie napoić zwierzęta i nawalić im siana kopę.

W łazience w pralce leży niedokończone pranie. Trzeba je dokończyć dziś, bo jest gorąca woda na piecu. Indianka śpiąca, zmęczona – już się jej nie chce, ale jutro rano woda będzie chłodna lub letnia. Trzeba więc wykorzystać ją dzisiaj, póki gorąca. Wypłucze w gorącej wodzie to pranie i idzie spać. Jak da radę – to jeszcze je wyciśnie i powiesi by wyschło na jutro.

 

 

 

piątek, 25 stycznia 2013

Pierwszy dzień bez Włocha

Indianka wraca do singlowego rytmu dnia. Wstała o 8.30, choć obudziła się wcześniej. Dobrze się wyspała, ale powyciągać i poprzeciągać się musiała nim wstała :). Kociaka złapała za sierść i wyniosła na dwór, by się tam załatwił. Podłożyła do pieca i po chwili z podpałki podgrzanej żarem - na nowo ogień buchnął.

Na piecu gorąca woda. Indianka pozmywała garczki i garnki. Płyn do mycia naczyń się skończył, a octu nie może znaleźć. Ratuje się jakimiś resztkami płynu do łazienki.

Garczki umyte i napełnione świeżą, zimną wodą – lśnią na piecu i grzeją wodę.

Indianka przyniosła do kuchni dwa wiadra z tworzywa. Jedno czerwone, drugie niebieskie. To niebieskie jest chyba 20 litrowe. Były w nim ziemniaki, więc trzeba je domyć. To wiadro będzie dobre do pojenia koni letnią wodą. W takie mrozy jak wystąpiły ostatnio – lepiej konie poić letnią wodą, aby się nadmiernie nie wychładzały.

Indianka wyniosła wiadro z letnią wodą na dwór, by napoić konie. Jedna klacz wypiła całe dwadzieścia litrów i jeszcze z drugiego wiadra pociągnęła trochę. W sumie Indianka wyniosła koniom 60 litrów letniej wody – zimnej z kranu plus dolewkę z pieca.

Kozy, zwłaszcza kozioł też się pchały do wiadra. Kozioł capi i gdy swoją brodę do wiadra wsadzi – inne zwierzęta nie chcą z tego wiadra pić, dlatego Indianka pogoniła kozła. Stał jak skała i dalej pił. Indiana go ugryzła – dopiero sobie poszedł. Trzeba będzie osobno konie wypuszczać, aby się spokojnie napiły, a potem kozy. Trzeba sprawdzić, czy wodopój nie zamarzł, bo mimo że jest tama i bóbr się tam wynurza raz po raz – mogła powierzchnia rzeczki całkiem zamarznąć przy takim mrozie jak dziś w nocy czyli minus 19 stopni Celsjusza.

Konie napojone – stoją na podwórku i wygrzewają się w Słońcu. Kozy poszły do wodopoju.

Indianka zje śniadanie i sprawdzi, czy zwierzęta mają na podwórku siano i jak nie, to dołoży im więcej. Najlepiej jest to robić od południowej strony stajni, bo tam najcieplej i paśnik zabezpieczony od północnego wiatru. Dziś nie wieje, ale to i tak najcieplejsze miejsce, więc konie korzystają tam z siana oraz kąpieli słonecznych.

Konie chyba niegłodne. Drzemią na podwórku przed domem w promieniach zimowego Słońca. Na noc dostały podwójną dawkę owsa, aby lepiej przetrwać mróz. Rano rozleniwione z wolna wyszły ze stajni. Widać jeszcze spały w kopach słomy, jakie im tam Indianka nawaliła wraz z pomocą Sante. Sufit docieplili dwoma balotami słomy i pozatykali wszystkie możliwe dziury, by na dole w stajni zwierzętom było jak najprzytulniej. Zwierzęta mają w stajni siano na noc. W docieplonej stajni, pełnej paszy – zwierzakom dobrze. Codzienny, całodniowy ruch na świeżym powietrzu dobrze im robi. Sierść mają długą i lśniącą. Dzięki tarzaniu się w śniegu – czystą.

Indianka zje śniadanie, dołoży zwierzętom siana, przytarga drzewo z pola do pieca. Trzeba nowe sanki zrobić, bo te obecnie używane są już uszkodzone i hamują ciągnięcie ich po śniegu. Ciężko taki ładunek drewna ciągnąć po śniegu, gdy misa taczki pognieciona, dziurawa i hamuje niepotrzebnie. Trzeba będzie zrobić nowe sanki i przystosować je do ciągnięcia przez wielkiego kozła. Niech się przydaje darmozjad.

Indianka zjadła pożywne śniadanie. Tym razem nie towarzyszyły temu złośliwe uwagi Włocha, który skąpcem jest i wszystkiego Indiance skąpił.

Przyniosła parę rzeczy z piwnicy i drugie parę zniosła do niej.

Niektóre jej sadzonki ożywiły się. Puściły listki. Może i korzonki też? Nie widać. Ale skoro puściły po kilku miesiącach pobytu w piwnicy nowe listki, to znaczy, że sztobry żyją. Oczywiście nie wszystkie. Wiele, jeśli nie większość spleśniało. Chyba za wilgotno było dla nich w piwnicy, choć wilgoć wskazana, ale wietrzenie również. W piwnicy zimą się nie wietrzy, bo by ziemniaki, weki i rury pozamarzały. Pierwszy raz Indianka rozmnaża sztobry w ten sposób. Nie podlewała ich – tylko raz po posadzeniu. Teraz robi przegląd donic i wybiera te, z pączkującymi sztobrami. Trudno powiedzieć, czy to sztobry czy już sadzonki. Lepiej ich nie wyciągać z ziemi. Chyba za wcześnie na to. Zdaje się że niektóre sztobry potrzebują roku by się ukorzenić. Więc jeszcze niech sobie w tych donicach pobędą spokojnie.

Będąc w piwnicy zauważyła za oknem piwnicznym kicię pląsającą w śniegu. Bawiła się świeżo upolowaną myszką, która jeszcze żyła. Przerzucała ją między łapkami i podrzucała do góry. Gdy zobaczyła Indiankę za oknem – zamarła wpatrzona w swoją Panią. Miała nadzieję na wślizgnięcie się do domu przez okno. Ale jeszcze nie czas. Na dworze ładna, słoneczna pogoda i kotka ma za zadanie zapolować w stajniach rojących się od myszy i szczurów. Na wieczór zostanie wpuszczona do domu, gdzie wejdzie pod ciepły piec i będzie spać całą noc, sporadycznie wychodząc spod niego by zapolować na mysz domową.

Indiance się często zdarza, że jej kreatywność ściąga ją z jej zaplanowanego grafiku dnia na inne, często ponętne tory jej działalności gospodarczej. I tak stało się tym razem. Konie i kozy dojadły resztki siana wyłożonego dla nich wczoraj na dworze, podczas gdy Indianka zajęta zimowymi siewami, posiała włoskie zioła i przyprawy w doniczkach. Każdą doniczkę starannie dobrała do planowanej w niej rośliny i dobrze podlała letnią lub ciepławą wodą. W wilgotną, ciepłą glebę posiała nasiona ostrych papryk, bazylii i innych śródziemnomorskich i egzotycznych przypraw, których nie zna, a które ma zamiar spróbować za czas jakiś, gdy wyrosną na parapetach jej okien.

Teraz potrzebne są nasionom trzy rzeczy: woda, ciepło i czas. Wody mają w glebie pod dostatkiem. Indianka zabezpieczyła też glebę przed przesychaniem poprzez przykrycie doniczek foliami. Teraz nasionom potrzebne jest ciepło – czyli działający regularnie do wiosny piec, no i czas – czyli tygodnie niecierpliwych oczekiwań, aż wzejdą siewki.

Indianka pozostałe nie wysiane nasiona pieczołowicie spakowała do kolorowej, papierowej włoskiej koperty i schowała je do szuflady.

Teraz pora zająć się zwierzyną, a wieczorem w swojej kronice ogrodniczej zapisze gdzie, co i kiedy posiała.

Indianka zeszła do piwnicy by przeprowadzić inspekcję posadzonych tam sztobrów. Większość, poza tymi kilkoma donicami, które już wcześniej zabrała z piwnicy na parter – wyglądają na całkowicie spleśniałe i martwe. Zastanawia się, czy jeszcze poczekać, czy już wyrwać spleśniałe sztobry i w ich miejsce posiać warzywa.

Indianka dała zwierzętom siana, przytargała do domu nieco drwa. Sprawdziła wodopój – zamarzł. Sprawdziła drugi wodopój na zachodnim pastwisku – nie zamarzł, ale pastuch na zachodniej granicy rozerwany i wymaga naprawy, zanim będzie mogła wpuścić konie na tę stronę by mogły korzystać z tego niezamarzniętego wodopoju. Robiąc obchód zachodniego pastwiska, przyjrzała się starej jabłoni, która wymaga pielęgnacji. Konary i gałęzie krzyżują się tam. Trzeba część gałęzi wyciąć. Indianka zastanawia się jak tam jej piła. Serwisant nie dzwonił na razie. Może czeka na części do piły. Znaleźć kogoś do pomocy przy wycince gałęzi czy dać sobie spokój z pomocnikami i samej wreszcie nauczyć się porządnie obsługiwać piłę spalinową? Ostrzyć – jako tako naostrzy łańcuch sama. Gorzej ze startem maszyny lub dokręcaniem łańcucha. Ma problem z odpalaniem. Da jutro ogłoszenie i poczeka aż piła będzie sprawna do odbioru. Jeśli zgłosi się ktoś sensowny do pomocy, a nie jakiś zaszczany żul – przyjmie człowieka pod dach. Jak się nie trafi ktoś odpowiedni prędko – trzeba będzie się przełamać i nad piłą popracować tak, aż będzie się nią można posługiwać bez problemu. Indianka tęskni za swoją ukradzioną przez znajomego bydlaka piłą spalinową marki Husqvarna. Ta piła była dla niej dużo łatwiejsza w obsłudze. Ani Oleomak, ani Stihl – to już nie to.

Ściemnia się. Indianka już zjadła obiad. Pora napoić ponownie konie i zabrać do domu drewna do pieca. Indianka robi się zmęczona. Chciałaby się położyć i odpocząć. Jednak jeszcze trzeba nasypać owsa do żłobów.

Indianka nasypała owsa do żłobów. Wpuściła do stajni i koziarni kopytne.

Weszła do domu. Podłożyła fest do pieca. Wykąpała się. Zrobiła kolację i suszy się przy piecu.

 

czwartek, 24 stycznia 2013

Good bye, Sante!

Włoch wielce wczerwiony,

wrócił do swoich Włoch...

bez polskiej żony ;)))

Nadszedł ten dzień. Dzień pożegnania. Jak Indianka przewidywała - pierwsza, większa awantura, to znak, że gość powinien wyjechać. Bąbel ze złością pękł po godzinie 22.00 w nocy.

Indianka położyła się trochę wcześniej spać, by rano w miarę wcześnie wstać i wrócić do swojego zwykłego rytmu dnia, który ostatnio się jej zachwiał z powodu ogólnego przemęczenia i osłabienia.

Włoch jeszcze zapamiętale dzióbał na swoim komputerze. Gdy skończył, Indianka poprosiła go by włączył piekarnik do pieczenia chleba, w którym wcześniej przygotowała ciasto chlebowe. Piekarnik włączany jest zawsze po 22.00 z uwagi na koszt prądu, który jest po tej godzinie niższy.

Poinstruowała Włocha, jak ma to zrobić: "Wciśnij "start" - tylko raz - nic więcej nie wciskaj". Włoch zlazł do piwnicy i wcisnął klawisz kilkakrotnie, aż piekarnik zastrajkował. Wrócił na górę obrażony i oskarżycielsko wypomniał Indiance "że JEJ piekarnik nie działa!".

"Zepsułeś?" - zapytała Indianka nie bardzo zdziwiona, bo Włochowi ostatnio udało się kilka narzędzi popsuć. Włoch się zagotował i coś zabełkotał po włosku. Zaczął się awanturować. Jego podniesiony głos rozwiał senność Indianki. W jej domu, w środku nocy, w jej sypialni - stał prawie obcy facet i bezczelnie się awanturował! Indianka zirytowała się:

"Don't scream!" - powiedziała głośno. Facet dalej coś pokrzykiwał.

"This is MY HOUSE!" - rzekła dobitnie Indianka.

"YOU are NOT ALLOWED to SCREAM IN MY HOUSE!" - jej głos teraz grzmiał na cały pokój zagłuszając Włocha. Włoch coś zapyskował i zaraz dodał: "I will go tomorrow!"

"You may go even NOW!" - krzyknęła wnerwiona Indianka.

"No, I will go tomorrow!"

"As for me you may go even now - I don't care!" - odrzekła rozeźlona Indianka. Facet przegiął i miała go po dziurki w nosie. Pomoc pomocą, ale to nie może tak wyglądać, że jest terroryzowana przez obcego typa w swoim własnym domu. Źle się czuła w jego obecności od dłuższego czasu. Włoch po prostu był bezczelny i wredny. Próbował ją tyranizować w jej własnym domu. W jej prywatnej przestrzeni życiowej! Psuł jej dobry nastrój i denerwował ją.

Włoch rozejrzał się wokół siebie i spojrzał za siebie, gdzie znajdowało się duże okno wychodzące na śnieżne pola. Jak okiem sięgnąć - biel, biel i biel. Zero cywilizacji. Sama, czysta natura zimowa :)))

Mina mu zrzedła. "Jutro pojadę. Dzisiaj taksówka może nie dojechać".

"Jeśli chodzi o mnie - to możesz jechać zaraz. Mam to w nosie!" - powtórzyła Indianka i nakryła się grubą kołdrą.

Rano, znacznie wcześniej niż zwykle, bo około 7.30 - Włoch uniósł swe włoskie ciało ze swojego łóżka i zajął na pół godziny łazienkę. Następnie coś głośno grzebał w swoich torbach. Pewnie pakował się. Potem miotał się po kuchni, gdzie zjadł śniadanie i zbudował sobie piętrowe kanapki na drogę oraz wysączył swoją ulubioną kawę - czyli kawę po włosku, którą zaparza w specjalnym miniaturowym kawowym czajniczku, a raczej kawiczku czy kawiarce. Naszykował sobie też pomarańcze na drogę.

Indianka leżała w swoim łóżku i udawała, że śpi. W końcu wstała zobaczyć, czy Sante normalnie sobie śniadanie robi przed wyjściem w pole, czy wybiera się w świat. Na stole zobaczyła owe kilkupiętrowe kanapki i opakowanie kawy spakowane na drogę. "Aha" - pomyślała. "Jednak jedzie. Jeśli myśli, że będę go prosić by został, to się grubo myli. Chce jechać - niech jedzie. I tak coraz większe z nim utrapienie, a to co wczoraj w nocy odstawiał - takich sytuacji nie można akceptować. Będzie coraz gorzej. Jak ma się tak okropnie zachowywać, to niech lepiej już sobie jedzie".

Włoch palił papierosa na dworze przed gankiem. Wcześniej wyniósł spakowane swoje rzeczy na korytarz. Postawił je w centralnym miejscu korytarza. Może liczył na odpowiednie wrażenie oraz, że Indianka go będzie próbowała zatrzymać? Jednak Indianka się nie odezwała. Gdy już wypalił swojego peta i wrócił do środka domu, zapytał Indiankę czy ona zadzwoni po taksówkę. Indianka powiedziała, że tak, ale poszła najpierw do łazienki. Gdy ona go o coś prosiła, to nigdy nie robił tego od razu, tylko celowo zwlekał. Robił sobie skręta lub szedł palić czy grzebał w komputerze. Tym razem ona postanowiła wpierw iść za swoją potrzebą, by potem zadzwonić po taryfę. Gdy wyszła z łazienki - Sante był już w połowie jej wewnętrznej gospodarczej drogi prowadzącej do wyjazdu z gospodarstwa. Zawołała go, by dał jej komórkę swoją, to zamówi mu taksówkę, bo jej komórka nie ma impulsów. Sante nad wyraz ochoczo wrócił wraz bagażami, prawdopodobnie przypuszczając, że zostanie poproszony aby został. Mylił się jednak. Jeśli ten jego cały ostentacyjny wyjazd był to tylko jego włoski teatr - obliczony na szantaż emocjonalny - to nie odniósł on zamierzonego przez aktora skutku. Gdy Sante wrócił ze swoimi torbami do jej domu - Indianka jedynie uprzejmie wezwała dla niego taksówkę. Niepotrzebnie fatygował się z tymi torbami pod górę :)))

Po chwili czekania, biorąc pod uwagę ilość śniegu na gospodarczej drodze, powiedziała mu, że taksówka pod dom nie dojedzie i w związku z tym muszą wyjść do gminnej drogi. Wściekły Sante poszedł z bagażami przed siebie. Indianka wzięła sanie, włożyła do nich zepsutą przez Santego piłę spalinową i pociągnęła ją za sobą do wjazdu na gospodarstwo. Podejrzewała, że śniegu jest tyle, że trzeba będzie z tą taczką iść dalej do wsi - co najmniej do domu sołtysówy, bo do niej z reguły tylko odśnieżają drogę, lub chociaż ślad jest wyjeżdżony przez samochody jej domowników.

Zdziwiła się, że tym razem droga gminna była odśnieżona aż do wjazdu na rancho Indianki. Nawet całkiem nieźle tym razem, tak, że taryfa miała miejsce gdzie zawrócić.

Chociaż nie miała ochoty rozmawiać z gburowatym, aroganckim gościem - podeszła do niego by mu podziękować za jego pomoc, jaka by ona nie była. Wyciągnęła rękę na zgodę i powiedziała uprzejmie, ale bez nadmiernej wylewności, bo miała faceta dosyć:

"Sante, dziękuję za twoją pomoc"

Sante warknął na nią z oskarżycielską pretensją "Dziękuję!" która zabrzmiała jak “twoja wina!” i nie podał ręki jednocześnie pokazując wściekłość na twarzy.

Indianka pożałowała, że w ogóle się do typa odezwała. Postanowiła, że już ani słowa do niego nie wypowie. Nawet "Good bye". Jeszcze wczoraj planowała dla typa upiec dziś ciasto – placek królewski z bakaliami i na aż ośmiu jajach. Odsunęła się od niego i weszła w głąb swojej drogi gospodarczej. Rozejrzała się po polach i lasach, nasłuchując, skąd dochodzą odgłosy skrobania czy gryzienia. W pobliżu jakieś niewidoczne stworzenia odżywiały się dość głośno. Pewnie jakieś gryzonie, albo ptaki. Odgłosy ich odżywiania się były wyraźne na tle białej ciszy śnieżnej wokół.

Niebawem przyjechał znajomy, zaufany taryfiarz. Indianka z ulgą oddała mu uciążliwego gościa oraz uszkodzoną przez gościa piłę. Gościa miał odstawić do dworca PKS, a piłę do Agromaszu, gdzie piła była kupowana i gdzie jest serwis Stihla. Odjechali śnieżną drogą bez większego problemu ze śniegiem. Sante siedział w środku i patrzył zatwardziale przed siebie. Nie pożegnał się, ale Indiance nie zależało na jego pożegnaniu.

Ostatnio przywykła, że co słowo z jego ust - to agresja lub impertynencja. Takiego osobnika się po prostu nie chce słuchać. Może w jego kraju takie zachowanie jest normalne, może Włosi mają taki sposób bycia. Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że gościu ma napastliwe ego większe od Księżyca i trudno z nim wytrzymać pod jednym dachem. To pierwszy Włoch, którego poznała na żywo. Nie było to przyjemne doświadczenie. Gdy gburowaty, nadąsany gość odjechał - Indianka odetchnęła głęboko i radośnie. Wolna! Bez uciążliwego typa pod jej dachem!

Opromieniona promieniami zimowego Słońca - raźno pomaszerowała do domu, ciągnąc za sobą sanie z 15 litrami oleju rzepakowego, który przywiózł Indiance uprzejmy pan taryfiarz. Olej kupiła z myślą o pile, ale jeśli uda się kupić gdzieś tańszy olej specjalnie do smarowania łańcucha - to postara się kupić ten tańszy olej.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Jajecznica

Dziś na śniadanko Indianka szykuje boską jajecznicę: na włoskim boczku, polskiej cebulce i polskich jajach od kur własnych.
Włoch już sobie uszykował i zjadł kanapki, a te co sobie naszykował w pole obłożył serem. Gdy Indianka otworzyła boczek - ułożył na serze boczek. Włoch jest chytre skąpiradło. Indiance wydziela produkty i dogaduje głupio, a sam sobie nakłada po dwie warstwy sera i mięsa.
Ryżówkę wczoraj zrobił na 20.00. Była bez smaku, mimo użytych w dużych ilościach bardzo kosztownych dodatków. Grzyby były niedogotowane i ciężko strawne. Indianka czekając na obiad do 20.00 zatęskniła za swoim pysznym rosołem. Jednak rosół zasłoikowany - szkoda otwierać słój. Niech stoi i czeka na czarną godzinę głodu. Więc głodna doczekała wieczora, by zjeść obiad. Rozczarowała ją ta potrawa.

Indianka obserwuje Włocha i cieszy się, że on tutaj jest tylko chwilowym gościem. Dzięki Bogu, że nie jest jej facetem albo co gorsza mężem. Żyjąc z takim zarozumiałym, męczliwym, marudnym człowiekiem na stałe - zachlastała by się chyba. Są jednak duże pozytywy bycia singlem. Owszem, samemu bywa ciężko, trudno, ale przynajmniej człowiek nie jest męczony czyjąś niezbyt przyjemną obecnością.

Indianka postanowiła sobie, że wytrzyma dzielnie do końca jego pobytu. 

niedziela, 20 stycznia 2013

Risotto, paliwo i koza

"It is not right! It is not right! - gorączkował się Sante - "O Santa Madonna!"
(więcej na stronie powieści online Rancho na Mazurach Garbatych - novela online)
www.RanchoNaMazurachGarbatychNovelaOnline.blogspot.com

Aby uzyskać dostęp do powyższej powieści, należy się zarejestrować u Indianki:
CreativeIndianka(@)vp.pl (pomiń nawiasy przy małpie)
lub:
Skype: CreativeIndianka

Świeży chlebek

Indianka upiekła świeży chlebek na śniadanie. Dzisiaj przyrządziła sobie kromki chleba po włosku - zamiast posmarować je masłem - skropiła je oliwą z oliwek i na to ułożyła włoskie salami i włoski ser żółty...
 

sobota, 19 stycznia 2013

Rosół i pomidorowa

Indianka ugotowała i zamknęła w słojach - świeżutki, pyszniutki rosół i zupę pomidorową z koncentratu włoskiego. Miało być na jutro do jedzenia na obiad, ale Sante oświadczył, że on jutro będzie gotował rizotto. Więc okay - jutro Indianka nauczy się robić rizotto, a zupki zostaną na czarną godzinę głodu, gdy nie będzie miała co jeść lub gdy nie będzie miała czasu gotować. Fajnie, że kupiła te słoje. Przydają się nie tylko do dyniek :)

Klub Indianki

Oto moje propozycje do przedyskutowania:

Klubowicze w ramach Klubu Indianki, będą mieli dostęp do powieści Rancho na Mazurach Garbatych w zamian za:
abonament roczny w wysokości 100zł
lub 
za tydzień pomocy na Rancho
lub 
za artykuły spożywcze, sadzonki roślin lub meble czy inne przedmioty np. sanie, maszyny konne, samochód, deski, maszynę do szycia, overlock, tkaniny, pasmanterie, drób, jagnięta, świnka wartości około 100zł
Zrobię listę rzeczy, które by mi się przydały tutaj i można by było zamiast opłacać roczny abonament w wysokości 100zł - wysłać mi np. tkaninę bawełnianą lub lnianą lub używaną, ale sprawną maszynę do szycia czy przywieźć  kto może i niedaleko mieszka - sanie, lub przyjechać na tydzień pomóc na gospodarstwie.
To mogą być też drobiazgi wysłane z internetu, a opłacone przez danego czytelnika, np. łańcuch do Stihla, siekiera, młot pięciokilowy :)

Oczywiście osoby, które już wcześniej mi coś podarowały byłyby zwolnione automatycznie z tych opłat lub alternatywnych obciążeń - musiałyby się tylko mi przypomnieć.

Porządkowanie siana i stajni

Dziś Indianka wraz z Santem porządkowali siano przed stajnią, wnosili do stajni i układali nad stajnią na poddaszu stajni. Teraz sytuacja jest z grubsza opanowana, ale jeszcze zostało co nieco do uporządkowania na jutro.

Projekt Powieść

Pora wcielić projekt powieść w życie. Indianka od dziś będzie pracowała nad swoją powieścią online, która zarówno będzie zawierała opis jej pierwszych 5 lat na Mazurach, jak i bieżące posty. Teraz musi zastanowić się, jak te wszystkie zdarzenia porządnie chronologicznie poukładać. Wypisała pierwsze hasła/tytuły. Musi je jeszcze przemyśleć i zacząć miejsca pod nimi wypełniać pikantną treścią, która zapewne wielu lokalnym grzesznikom będzie spędzała sen z powiek ;)))

Już Indianka widzi, że nie będzie to łatwe zadanie, a wymagające pracy i dopracowywania dzieło, a nawet dzieła. Najtrudniej będzie opisać pierwsze 5 lat na Mazurach. Indianka postanowiła, że będzie jednocześnie i równolegle pisać na dwóch różnych blogach. Na jednym będzie opisywała bieżące zdarzenia, na drugim opisze pierwsze 5 lat na Mazurach. Będzie łatwiej to poukładać sensownie. W sumie powstaną dwie niezależne powieści.

Co prawda, podczas pierwszych pięciu lat też pisała - offline i nieregularnie, ale pisała. Jednak nie ma łatwego dostępu do tych zapisków, bo są gdzieś na starym dysku, który nie działa. Może się jednak uda odzyskać te dane i dawne wpisy z jej pamiętnika mazurskiego...

Ta strona: www.kreatywnaromantyczka.blogspot.com nadal będzie bezpłatna.
Płatne będą powieści pisane równolegle, które będą pełniejsze w treść i ciekawsze :)))

Jeszcze nie wiem, dokładnie, na jakich zasadach będzie do nich dostęp udostępniany, 
na razie mam pomysł, na abonament spożywczy wartości 100zł miesięcznie oferowany czytelnikom tych powieści. Za samą powieść by nie płacili, a jedynie za produkty spożywcze uprawiane i wyrabiane na ranczu.

Taka wysyłka miała by miejsce raz lub dwa razy w miesiącu, a dostęp do powieści online gratis   jako dodatek do abonamentu spożywczego.

Jeśli ktoś ma ciekawszy pomysł, jak to sensownie zorganizować - słucham :)

Chodzi mi też po głowie Klub Indianki w ramach którego klubowicze dostawali by dostęp do:

  • powieści online: Rancho na Mazurach Garbatych
  • produktów spożywczych z Rancho na Mazurach Garbatych
  • wyrobów rzemieślniczych i pamiątkarskie z Rancho na Mazurach Garbatych
Członkowstwo w Klubie byłoby lukratywne i odpłatne, ale warte tej odpłatności (przecież każdy wydaje pieniądze na warzywa w supermarkecie, a tutaj dostawałby je wprost z gospodarstwa i to nie byle jakiego, ale ekologicznego Rancho na Mazurach Garbatych) i uczestnictwa w nim, bo nie miałyby do niego dostępu złośliwe, zawistne mendy z Internetu, które pojawiają się od czasu do czasu by atakować ludzi, którzy robią coś pozytywnego. Dzięki temu atmosfera w ramach powieści byłaby sympatyczniejsza. 
Czytelnicy nadal by mieli możliwość komentować, a także porozumiewać się między sobą dzięki jawnej liście klubowiczów.
Możliwe też byłyby przyjazdy na Rancho w ramach Klubu. Klub Indianki organizowałby imprezy na Rancho.

Ha! Znalazłam lukę w moim projekcie :) Przecież moje posty czytają nie tylko mieszczuchy, ale także osoby posiadające własne gospodarstwa. Dla nich artykuły spożywcze nie są potrzebne.
Mają własne. Hmmm... Te osoby musiałyby być na innych zasadach.

Może byłby to roczny abonament w wysokości 50zł - 100zł za dostęp do samej powieści pisanej na żywo przez okres danego roku?

Lub wymiana towarowa? Proszę o podpowiedzi, jakbyście to Państwo sobie wyobrażali.

Router

Wczoraj wieczorem nie działał router, a wczoraj po południu Sante wkurw...ony jak Messerschmitt wrócił z pola jako prawdziwy weteran walki z drzewem: z zepsutą piłą, połamanymi 3 siekierami, złamanym pilnikiem do ostrzeżenia łańcucha, zerwanym łańcuchem oraz oberwaną kieszenią u kurtki wiszącą jak wywalony ozor krowi... :)
(ten post jest rozwinięty w blogu "Rancho na Mazurach Garbatych - powieść online."  - wstęp do bloga z pełną treścią powieści na żywo za wykupieniem rocznego abonamentu na zakup ekologicznej żywności z Rancza na kwotę 100zł miesięcznie - więcej szczegółów dotyczących abonamentu podam na email lub podam potem na blogu).  

czwartek, 17 stycznia 2013

Kutia

Na jutro Indianka zaplanowała sobie zrobić kutię. To będzie jej pierwsza kutia. Indianka jest podekscytowana, bo to będzie jej pierwsza, prawdziwie słowiańska potrawa :) Sięganie do korzeni ma w sobie coś z magii :)
Znalazła poniższy przepis tu: http://www.przepisy.net/kutia-przepis-na-kutie/

Składniki:
  • 1 szkl. maku
  • 1 szkl. ziaren pszenicy (można ją zastąpić pęczakiem)
  • 1 szkl. miodu
  • 10 dag posiekanych orzechów włoskich
  • 10 dag posiekanych migdałów bez skórki
  • 5 dag daktyli
  • 5 dag fig
  • kandyzowana skórka pomarańczowa
  • 2 szkl. mleka
  • 2-3 łyżki sparzonych rodzynek

Przygotowanie:
Pszenicę zalewamy na 24 godziny zimną wodą. Po tym czasie zlewamy wodę, a pszenicę płuczemy. Znów zalewamy czystą wodą i gotujemy do miękkości (ok. 40 min.). Cedzimy na sitku. Co jakiś czas należy pamiętać, aby widelcem lekko wymieszać ziarna (by się nie skleiły).
Mak płuczemy czystą wodą na sitku o małych oczkach, a następnie zalewamy 2 szklankami wrzącego mleka. Gotujemy ok. 10-15 min. Po tym czasie mak należy przepuścić przez maszynkę 2-3 razy lub utrzeć w makutrze. Można też użyć gotowej masy makowej (Ma mniej bakalii, dlatego należy ją o nie wzbogacić.)
Miód należy rozpuścić z odrobiną wody, dodać do niego zmielony mak, sparzone rodzynki, bakalie oraz skórkę z pomarańczy. Mieszać makową-bakaliową masę z pszenicą. Dekorujemy łamańcami (przepis niżej). Podajemy schłodzone (odstawiamy do lodówki przynajmniej na 2 godz. przed podaniem).

Drugi przepis na kutię:

KUTIA - składniki
- 20 dag łuskanej pszenicy, 
- 20 dag maku, 
- 200 ml miodu, 
- po 10 dag migdałów, orzechów włoskich i rodzynków, 
- 4 suszone figi, 
- 4 daktyle, 
- 1/2 laski startej wanilii, 
- starta skórka z 1 cytryny, 
- 50 ml rumu lub brandy, 
- migdały do przybrania.
KUTIA - sposób przygotowania
Pszenicę dokładnie płuczemy, moczymy w zimnej wodzie ok. 3 godziny, odcedzamy i zalewamy wrzątkiem. Gotujemy pod przykryciem na małym ogniu aż będzie miękka (ok. 3 godz.).
Mak płuczemy, zalewamy wrzątkiem i gotujemy na małym ogniu ok. 15 minut. Osączamy i trzykrotnie mielimy.
Rodzynki moczymy w rumie, resztę bakalii kroimy w paseczki. Pszenicę łączymy z makiem, miodem, dodajemy startą skórkę cytryny, wanilię i bakalie.
Jeszcze raz mieszamy i odstawiamy do lodówki na ok. 4 godz.

Na obiad Indianka przygotowała frytki z paluszkami rybnymi. Włoch zjadł. Tym razem nie grymasił.
Odnośnie chleba wyjaśnił Indiance, że Włosi nie mogą żyć bez chleba.
"Włosi, także Francuzi i Hiszpanie - my wszyscy nie możemy żyć bez chleba" - zakomunikował Indiance, tym razem bez focha na twarzy. Tym razem miał nawet pogodnego promieńca na twarzy.
"Wiesz, my kosmici z Polski - my też bez chleba nie możemy żyć." - uświadomiła obcokrajowca Indianka.
"Na ogół jemy chleb rano na śniadanie i wieczorem na kolację. A wy, Włosi?" - zapytała.
"My Włosi jemy chleb tylko rano." - odrzekł Włoch.

Sałatka warzywna z sardynką i orzeszkami oraz pszenicą

Indianka dziś rano zaprowadziła Włocha do miejsca, gdzie krzaczory rosną i pokazała mu co tam wyciąć. Wyciął i teraz układa.

Indianka wróciła do domu, by nakarmić drób, króliki, psa, kota oraz by upiec chleb i zrobić sałatkę oraz obiad. Także dyńki trzeba obrać, pokroić i usmażyć, a te co w słojach - opisać i wynieść do piwnicy.

Sałatkę warzywną zrobiła z: ugotowanych ziemniaków, kukurydzy z puszki, sardynki z puszki, cebuli, słonych orzeszków. spęczniałej pszenicy. Doprawiła olejem z puszki sardynek oraz oliwą z oliwek, solą i pieprzem. Sałatka wyszła bardzo smaczna, co Indianka może przyznać bez fałszywej skromności :) Niech tylko Włoch spróbuje marudzić lub wymyślać, że Włosi sardynki to jedzą tylko z butem albo coś w tym stylu, to go Indianka rozcochnie :D

Indianka zastanawia się, jak się robi kutię. Ma trochę słodkich daktyli. Można by zrobić starodawną polską potrawę, chociaż daktyle to nie starosłowiański produkt (chociaż kto wie - może w Serbii czy Chorwacji daktyle rosną, a Serbowie i Chorwaci to też Słowianie). Niee... raczej nie rosną... ale mają do nich bliżej niż z Polski, więc może jadają daktyle?

środa, 16 stycznia 2013

Profanacja mortadeli

Wczoraj, gdy Sante rozpakowywał swoją pakę, wyjmując oryginalną włoską mortadelę, stwierdził, że ona musi być szybko zjedzona, najlepiej następnego dnia.

Rano gdy Indianka wstała, mortadela była nieruszona. Mając w pamięci wskazówkę Włocha, by ten produkt szybko zużyć, swoim polskim sposobem skroiła ją na patelnię i podsmażyła razem z cebulą, dodała wody i powstał smaczny sosik do gotowanych ziemniaków. Taką potrawę podała Włochowi na obiad. Włoch się oburzył: "Jak to? Usmażyłaś drogocenną mortadelę? My tego tak nie jemy! My ją oszczędzamy i jemy plasterkami razem z chlebem!" Indianka spojrzała na Włocha z niedowierzaniem. "Oni czczą mortadelę, która jest robiona z byle czego jak jakaś zwykła parówa z kawałkami słoniny?" - pomyślała zadziwiona.

"Nie smażycie mortadeli?" - zapytała.
"NIE!"
"My w Polsce jemy ją i tak i tak. Razem z chlebem jak wędlinę, ale także się ją smaży i podaje na gorąco." - odpowiedziała spokojnie Indianka
"W Polsce nie ma prawdziwej mortadeli! Mortadela jest tylko włoska i to jest typowo włoska wędlina!" - kipiał z oburzenia Włoch
Hmm... pomyślała Indianka. Ci z Zachodu są trudni. Robią widły z igły. Jaki problem zjeść raz mortadelę na gorąco? Przecież jest smaczna, a nawet smaczniejsza niż ta na zimno.
"Smakuje ci obiad?" - spytała Indianka Włocha
"Smakuje, ale to nie o to chodzi! Ona powinna być jedzona z chlebem, a nie w sosie!"
Włoch nie umiał wybaczyć Indiance profanacji mortadeli poprzez obsmażenie jej na patelni w towarzystwie cebulki. :)
"W takim razie ja twojego włoskiego jedzenia nie ruszam - sam sobie gotuj" - wkurzyła się Indianka.
"Nie o to chodzi!..." - Włochowi urwały się argumenty i zamknął się. Obiad zjadł do ostatniego okruszka, ale minę miał niezadowoloną.
Indianka rozebrała 3 pomarańcze ze skóry i poczęstowała Włocha cząstkami pomarańczy. Obrażony nie chciał jeść.

Indianka zastanawia się, jak długo jeszcze z tym kapryśnym człowiekiem wytrzyma pod jednym dachem. Jak tak się będzie zachowywał, to mu chyba podziękuje za jego pomoc i wyprawi go z tymi jego włoskimi specjałami w świat. Ktoś, kto podróżuje po różnych dalekich krajach, powinien być ździebko bardziej elastyczny i nie trzymać się tak sztywno swoich kulinarnych przyzwyczajeń. Fajnie jest czasem eksperymentować i tworzyć nowe potrawy inspirowane różnymi kulturami.

wtorek, 15 stycznia 2013

Wielkie Gotowanie

Indianka wykorzystuje do wykonania swoich sosów i past dyniowych wszelkie dostępne jej egzotyczne przyprawy. Zapowiadają się cudowne wyroby domowe. W sosach będzie można znaleźć: świeżo utarty imbir, curry, pieprz, sól, grzyby i wiele innych ciekawych przypraw i dodatków... Każdy słoiczek o innym smaku będzie :) Większość fantastycznych przypraw przyjechała wprost z Italii w wielkiej pace. Rychło w czas, akurat pora doprawiać sosy i pasty dyniowe.