sobota, 5 lutego 2011

Odwilż

Ooo jak doobrze... Indianka odmarznie ;))))
Kilka stopni cieplej i Indianka nabrała ochoty do działań domowych.
Zabrała się za porządki, za segregowanie swoich rzeczy.
Kursuje od piwnicy po strych.
 
Ugotowała obiad częściowo na resztce gazu, a częściowo na kuchence elektrycznej, która słabo grzeje, nie tak jak ta gazowa, no ale udało się obiad przyrządzić, choć mięso niedosmażone. Krwisty befsztyk wyszedł.
Smaczny i dał się zjeść.
 
Piecokuchnia stoi na razie odłogiem. Indianka patrzy na nią niechętnie trochę jak na robaka i zastanawia się co z nią począć. Czy sprzedać ją, czy wykorzystać np. w garsonierze lub w koziarni.
Na noc może w niej napali, chociaż to bez sensu bo i tak ten piecyk nie nagrzeje domu.
Piecokuchnia rozczarowała Indiankę i będzie do wymiany na konkretny piec centralnego ogrzewania.
Duuuży piec o dużej pojemności, o duuuużym palenisku. Tym razem byłby to piec o mocy co najmniej 24kw, a najlepiej by było to 30kw.

Indianka chciałaby taki na drewno z dwoma komorami spalania. Taki spala w pierwszej komorze drewno, a w drugiej gaz drzewny wytworzony przez spalane drewno. To jest maksymalne wykorzystanie drewna.
Indianka nie chce kupować węgla, bo ma swoje drewno w lesie, a poza tym węgiel spalany śmierdzi i zanieczyszcza środowisko bardziej niż spalane drewno.
Indianka dąży do samodzielności. Chce używać własne paliwo z własnej ziemi.
 
 

piątek, 4 lutego 2011

Piecokuchnia

Nnoo, w środę Indianka trafiła na partię suchego drewna i usmażyła na piecokuchni obiadek.
Dobrze hajcowało... Jeden palnik bardzo dobrze grzał. Drugi minimalnie, bo spaliny go omijają przelatując przez wężownicę, która nagrzewa wodę w c.o.
Ale w czwartek znowu kicha. Za słaby żar i nie mogło się w garnku zagotować. Mięso nie chciało się smażyć.
Indianka na wpół surowe zjadła, bo smaczne było mimo wszystko. Indianka wybitnie mięsożerna jest, ot co.
Dzień bez mięsa, to dzień stracony... Indianka musi mieć siły by siano na strych wrzucać, bo konie rozwaliły baloty i nie można dopuścić, by zadeptały i zabrudziły siano... Tylko mięcho daje siłę Indiance.
Dziś głodzio rwie trzewia Indianki, ale Indianka zniechęcona wczorajszą porażką nie ma ochoty schodzić do kuchni. Zajęta na parterze wgryzaniem się w różne dokumenty... ;)
 
Trochę wnerwia ją młoda kicia, która z piwnicy przytargała kawał mięcha i tańczy z nim na skraju łóżka Indianki.
Raz po raz Indianka wywala z sypialni kociaka i jego mięcho, ale uparty kociak wraca szeroką szparą pod drzwiami i perfidnie zakopuje mięcho pod kołdrą Indianki (szczera, uczuciowa kicia dzieli się tym czy ma) lub ponawia taniec z mięchem, polegający na energicznym podrzucaniu kawałka mięsa dwoma przednimi łapkami w pozycji stojącej na tylnych łapach... ;)
 
Kicia potrafi i myszkę Indiance do łóżka włożyć, ale na szczęście chyba już wszystkie gryzonie wytłuczone i zżarte przez bojowe koty Indianki...

Koziołek ukradziony

Wczoraj rano Indianka zauważyła brak jednego, białego, bezrożnego koziołka rasy saaneńskiej.
Koziołek był zakolczykowany kolczykiem numer PL 200000366780.
Koziołka ukradziono z koziarni, prawdopodobnie w nocy.
Indianka zgłosiła kradzież na policji. Przyjechało dwóch młodych policjantów i spisało protokół.
Indianka prosi o kontakt, jeśli ktoś widział tego koziołka lub zna miejsce jego pobytu.
Kontakt przez CreativeIndianka@vp.pl

środa, 2 lutego 2011

Papierkowe porządki

W domu zimno, ręce drętwieją, ale Indianka próbuje dobrać się do papierów.
Gaz się skończył - nie ma na czym gotować obiadów.
Piecokuchnia marnie działa i jest pracochłonna, pochłania wszystkie siły Indianki.
Jednak spróbuje ona na niej coś ugotować.

Piko i jego pan

Dziwne zaiste to najście było, bardzo dziwne. Mianowicie we wtorek, po zmroku, gdy już mocno ciemno było, pod dom Indianki zajechali nieproszeni, obcy ludzie. Wysiedli z busa i zaczęli węszyć wokół domu Indianki zaglądając przez okna i świecąc latarkami po wnętrzu domostwa.
 
Indianka zaniepokojona chwyciła za komórkę gotowa dzwonić po policję, ale wstrzymała się. Uzbrojona w komórkę i wiatrówkę weszła na strych, otworzyła okno by zmierzyć się z tym, co tu ją po nocy najechało i z wysokości pierwszego piętra zadała pytanie w kierunku człowieka stojącego przed busem:
 
A pan to skąd?
A ja z Filipowa.
Aż z Filipowa? A czego pan tutaj szuka?
A pies mi zginął taki rudy, bez ogona, to znaczy z krótkim ogonem. Nie było go tutaj?
 
Rudy?
 
Dla miejscowych wszystkie zwierzęta są albo czerwone, żółte, białe albo czarne. Innych kolorów nie znają. Ten człowiek nie był już z Mazur lecz z Podlasia, więc chyba dlatego znał dodatkowy kolor, ale najwyraźniej nie do końca.
 
Rudy? Raczej beżowy? Taki duży, wielki łeb, z czarną obrożą z nitami? Krótka sierść?
 
Tak, tak. Krótki ogon.
 
On tu często się wałęsa pod moim domem. Ostatnio był tu jakieś 2-3 tygodnie temu. Chciał dostać się na ganek do moich suk.
 
A teraz też był?
 
Teraz nie.
 
Indianka zapomniała powiedzieć facetowi, że jakiś czas temu, mniej więcej w czasie gdy ten pies tu się pojawiał słyszała strzały.
 
To jak pani go zobaczy to go pani zatrzyma i zadzwoni po mnie?
 
Dobrze, niech pan poda komórkę do pana i jak się pan nazywa, skąd pan jest.
 
Ja z Filipowa. 
 
A skąd on panu uciekł? Aż z Filipowa???
 
Niee... Gospodarstwo mam w Kowalach i w Kowalach go trzymam.
Ale on uciekł stąd, tutaj pod lasem koło Domańskich go wypuściłem by się wybiegał.
 
By się wybiegał?...
No to ładnie sobie piesek „biega” że całymi dniami koczuje na indiańskim podwórku. - pomyślała Indianka.
To aż stamtąd tu przyleciał?? To ładnych kilka kilometrów...
Dobrze, zapisałam sobie pana telefon. Jakby się pojawił, wyślę smsa.
 
Mogę tu jeszcze przyjechać jak będę go szukał dalej?
 
Nie. Jeśli on się tu pojawi, sama pana powiadomię, a psa zamknę.
 
Indiance te późnonocne poszukiwania psa wydały się podejrzane.
To facet sobie po 3 tygodniach przypomniał, że ma psa i zaczął go szukać i to po nocy?
 
Dziwne to dziwne. O różnych kradzieżach się słyszy.  Ostatnio są popularne takie „na wnuczka”.
Skoro mogą być „na wnuczka” to mogą być i „na pieska”...
 
Indianka była kiedyś ofiarą metody „na suczkę”, gdy pewien cwaniaczek na podwórko Indianki pod nos jej pięknego, rasowego psa przyprowadził suczkę mającą cieczkę i wyprowadził jej psa daleko na trzecią wieś.
 
Indianka nieufna. Nie lubi, gdy nieproszeni ludzie ją nocami nachodzą, a zwłaszcza, gdy myszkują.

wtorek, 1 lutego 2011

Inwestor

 Inwestor
Indiankę odwiedził mądry inwestor. Wsparł Indiankę mrozoodpornym śpiworem i poradnikiem finansowym.
Indianka leży opatulona w ciepły śpiwór i studiuje meandry ekonomii próbując znaleźć optymalne i rozwojowe rozwiązanie dla swojej trudnej i ciężkiej sytuacji życiowej...
Kaganek wiedzy rozświetlił otumaniony przepracowaniem i przemrożeniem umysł Indianki.
Indianka przelatuje mądre strony i duma nad nimi...
Indianka jest pod wrażeniem tego, co usłyszała od Inwestora i tego co przeczytała w podarowanym przez niego poradniku finansowym...
Inny wymiar życia. Indianka się tu zaharowuje od 8 lat bez zysku, a niektórzy potrafią zręcznie inwestować, obracać pieniędzmi czerpiąc z tego duże zyski i przy tym nie zapracowując się do utraty tchu.
Indianka zbyt długo eksploatowała się nadmiernie fizycznie w ciężkich warunkach materialnych.
Ciało zmęczone, ale mózg odpoczął, choć przytłumiony zmartwieniami. Pora na pobudkę i nowe umiejętności i możliwości...
Koniec z dojeniem kóz od rana po świt. Pora zrobić użytek ze swego genialnego umysłu.
Grzech tego nie zrobić. Wszak dobry Bóg obdarzył Indiankę nieprzeciętnym umysłem. Trzeba go wykorzystać, aby wydobyć się z bagna w jakie zepchnęły Indiankę niesprzyjające okoliczności i ludzie złej woli...

piątek, 28 stycznia 2011

Bez dopłat

Indianka nie dostała dopłat unijnych i nie ma za co wykończyć dom pod agroturystykę.
Potrzebuje pomocy w wykończeniu tegoż domu, by stworzyć sobie źródło dochodu od tego lata.
Pomoc potrzebna jest TERAZ by zdążyć dom wyremontować przed wiosną i latem.
Mile widziana każda pomoc finansowa, fizyczna lub materialna.
W zamian oferuje bezpłatne wakacje na rancho po wykończeniu łazienek i pokoi, lub pobyt na przyzagrodowym polu namiotowym przed ich wykończeniem.

piątek, 7 stycznia 2011

Kurz

Kurz
No cóż, wielki na strychu kurz,
gdy Burzan szaleje z Indianką
ocieplając podłogę wełnianką.
Indianka korzystając z odwilży wzięła gorącą kąpiel w niewykończonej łazience pistacjowej.
Ściany jeszcze trzeba wykafelkować, dołożyć osobne gniazdko do termy, zbadać wyciek przy kraniku do wc i wymienić pękniętą płytkę. Burzan założył Indiance dwa nowe kinkiety, umywalkę, poprawił syfon pod wanną – już nie cieknie. Pożyteczny i uczynny ten Burzan. Dobry człek.
W chałupie zimno, tylko w graciarni kaflowy piec działa. Instalacja c.o. do bani – całkiem się schrzaniła.
Świszczy, piszczy, chlupie i bulgocze. Dwa dni tak zziębniętych mieszkańców teepee wnerwiała nie ogrzewając domu, aż Indianka zdecydowała się ją zdemontować i wrócić do starego, sprawdzonego ogrzewania piecowego.
Ogrzewanie piecowe trzeba podrasować nową rurą spalinową, to będzie hulało lepiej niż dawniej.
Indianka spuściła wodę z instalacji c.o. coby mróz nie rozwalił jej i przymierza się do remontu starego kuchennego pieca, który najlepiej jej tu służył ze wszystkich możliwych mediów grzewczych.
Prosty i solidny – niezawodny. Trzeba mu nową rurę spalinową wstawić i będzie grzał parter jak dawniej.
Burzan dodatkowy kinkiet w kuchni założył ku uciesze Indianki. Ciut jaśniej przy piecu kuchennym będzie, gdzie gdy on działał, Indianka zwykła grzać wodę do mycia i gotować karmę dla psów i innych zwierząt w miarę potrzeby, a nawet gotować sobie obiady, smażyć konfitury.
Wiele jest w domu do zrobienia, a kasy niet, ale jakoś pomału do przodu remoncik się posuwa drobnymi kroczkami. Ważne by było ciepło w domu, to będzie można wykafelkować łazienkę. Czyli najpierw trzeba podnieść temperaturę w chacie. Burzan nie cierpi zimna. Indianka już przywykła, ale nie służy jej ono.
Źle na stawy wpływa, więc woli spać w ogrzewanej kaflowym piecem graciarni niż w swojej zimnej, a niekiedy lodowatej sypialni. W graciarni temperatura oscyluje pomiędzy 4 a 8 stopni Celsjusza. Dziś nawet 10 C, bo odwilż, bo strop ocieplony i cały dzień Indianka pali w piecu kaflowym.
Niech tylko indiański piec kuchenny zagra, to zrobi się momentalnie w chacie ciepło.

czwartek, 6 stycznia 2011

Kipisz na strychu

Dziś Indianka i Burzan zarządzili kipisz na strychu. Usunęli klamoty z nad sufitu garsoniery i rozłożyli między belkami wełnę mineralną celem ocieplenia tej oazy ciepła w teepee indiańskim.
 
Burzan zatroskany – tęskni za swoją panną. Panna się mocno gniewa. Burzan pokutuje w zimnym domu Indianki. Może panna się zlituje mając na względzie jego katusze? Indianka nie wie jak pocieszyć Burzana. Wynajduje mu zajęcia, by zajął czymś myśli...

wtorek, 4 stycznia 2011

Burzan

Gość z daleka szaleje po indiańskim domu jak burza rozprawiając się bez pardonu z bałaganem remontowym i robiąc drobne naprawy, przeróbki, montaże. Skręcił dwie szafki, naprawił szuflady, powiesił 4 karnisze, przykręcił dwa wieszaki, wymienił 4 kinkiety, naprawił światło w piwnicy i na parterze, naciął drewna do pieca.
 
Gość przyjechał na 1-2 miesiące, ale jest przerażony warunkami mieszkalnymi, zwłaszcza niską temperaturą w domu, więc może uciec prędzej. Oby nie :)
 
Indianka czeka na rury spalinowe i doczekać się nie może... Kiedy kurna chata te rury przyjadą??? W chałupie zimno! Instalacja centralnego ogrzewania nie daje rady nagrzać chałupy. Mimo ofensywnego palenia jest ciągle zajebiście zimno... :( Temperatura w domu to około 0 stopni... :( Tylko w pokoju, gdzie stoi kaflowy piec w którym dodatkowo się pali jest temperatura ok. 8 stopni...
 
Palenie w piecach zajmuje mnóstwo czasu, ale niestety jest niewydajne. Marne efekty. Muszą być rury spalinowe dołożone do pieca by podnieść temperaturę w domu. Trzeba będzie spuścić wodę z instalacji, zakręcić większość kaloryferów i napełnić tylko 5 grzejących dwie sypialnie i dwie łazienki, to może wtedy piec da radę ogrzać te dwa pokoje i łazienki, a rura spalinowa ogrzeje kuchnię. W trzecim pokoju natomiast w kaflowym piecu trzeba będzie palić równolegle z paleniem w piecu c.o.

piątek, 31 grudnia 2010

Akcja odśnieżanie

Do Indianki gość z daleka wybrał się autem. Jechał nocą 600km by pomóc Indiance w remoncie domu, ale utknął 1km od gospodarstwa, bo droga totalnie zawalona półmetrowym, a nawet miejscami i metrowym śniegiem.
 
Indianka poruszyła ziemię i niebo, czyli gminę i policję, by człowiek w końcu mógł dotrzeć do gospodarstwa. Cały dzień wydzwaniała do urzędu gminy z prośbą o odśnieżenie drogi na jej kolonię, ale bezskutecznie – pług nie przyjechał na kolonię, mimo, że odśnieżył wieś. W końcu skończyła jej się karta telefoniczna, więc przerażona, że człowiek pozostawiony w tym śniegu i wyczerpany długą jazdą w końcu zamarznie na tej drodze, zadzwoniła na policję z prośbą o pomoc, a pan dyżurny ładnie się zachował, bo nie zostawił bezdusznie człowieka w śniegu, lecz powiadomił dzielnicowego o sytuacji, a ten z kolei gminę i w końcu pług przyjechał i odśnieżył drogę.
 
Ale nie było łatwo. Auto utknęło na wąskiej drodze i zatarasowało przejazd. Trzeba było na taśmie wyciągnąć je z gminnej drogi z powrotem na wieś i dopiero wtedy pług mógł odśnieżyć drogę na kolonię. Śniegu taka masa napadała, że i jednokrotne odśnieżanie niewiele pomogło, trzeba było wziąć auto na hol i zaciągnąć na gospodarstwo. Tak więc ciągnik jednocześnie odśnieżając drogę, ciągnął za sobą samochód, który płynął na grubej warstwie śniegu. Śniegu tyle, że i ciągnik ledwo ujechał po tym białym morzu. Z trudem zaciągnął samochód na gospodarstwo Indianki, gdzie auto zaryło się w śniegu po szyby i tak będzie stało aż do wiosny, gdy stopnieją śniegi... Dobrze, że gość prowiant przywiózł na zimę, bo z dostawami żywności teraz krucho będzie – nigdzie to auto już długo nie pojedzie.
 
Indianka ma rury spalinowe do odebrania i martwi się czy kurier dojedzie o własnych siłach, bo na drodze nadal sporo śniegu, a przejazd bardzo wąski i śliski z wysokimi burtami śniegu po obu stronach.
Droga przypomina wąskie koryto. Rury ciężkie. Razem 50kg. Będzie zajebisty problem by je przytargać na gospodarstwo ze wsi, gdy kurier nie dojedzie na kolonię i gospodarstwo. Indianka ma chory kręgosłup, gość też. Oj mogą sobie nie poradzić, bo ciężko iść w takim śniegu, a co dopiero ciągnąć jeszcze ciężką pakę przez 2km. Oj się będzie działo... Zapowiada się niezły hardcore. W takiej sytuacji przydałyby się sanie i przyuczenie koni do nich... No, ale Indianka nie ma sani (ukradziono je z gospodarstwa zanim się na nie wprowadziła) i niestety będzie cholernie ciężko te rury przytargać na gospodarsstwo...

Nno...

Nnno...

wtorek, 28 grudnia 2010

Starodrzew zniszczony... :(((

To były wiekowe, nawet dwustuletnie i starsze, zdrowe szlachetne drzewa liściaste - platany i graby, niektóre dochodzące do obwodu 3 metrów i wysokości kilkudziesięciu metrów. Drzewa potężne, majestatyczne, szlachetne, o ile mi wiadomo, wycinka takich drzew wymaga zgody Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody, ponieważ takie drzewa zaliczajają się do zabytków przyrody i nie wolno ich sobie ot tak wyrżnąć.
 
Drzewa rosły na poboczu drogi z dala od jezdni, nie utrudniały w żaden sposób poruszania się. Stanowiły wielką ozdobę tej drogi i samych Sokółek jak i walor przyrodniczy Gminy Kowale Oleckie.
 
W upalne dnie rzucały cień i dostarczały miłego chłodu na tej drodze, na której dzieci biegają na lekcjach gimnastyki. Z tego co widziałam, zostały wycięte wszystkie grube szlachetne drzewa około 30 sztuk.
Leżą obecnie ich ścięte kadłuby na poboczu. W miejscach ścięcia widać wyraźnie słoje - można policzyć wiek wyciętych drzew. Widać także, że drzewa te były całkowicie zdrowe. To wielka strata. Spuścizna poprzednich pokoleń zaprzepaszczona. Te drzewa mogły nadal żyć, rosnąć i być świadkami kolejnych uczących się w pobliskiej szkole pokoleń i towarzyszyć im w dorastaniu...

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Platany wyrżnięte

Rano Indianka wybrała się przez śniegi i lody do Olecka, ale utknęła w Sokółkach, bo okazało się, że do 3 stycznia ŻADEN autobus nie będzie jechał ani do Olecka, ani z Olecka. Hmm...

Skoro już była w wiosce – zrobiła zakupy i zapłaciła rachunek. W wiosce było pogodnie, słonecznie, biało, spokojnie. Tylko kilka osób Indianka spotkała tam. Nikt Indianki nie wkurwił - spotkane osoby były spokojne, otwarte, a nawet uprzejme.


Idąc do Sokółek, po drodze minęła powalone kadłuby wiekowego drzewostanu. Do niedawna piękna aleja składająca się z majestatycznych, ogromnych, około trzydziestu zdrowych drzew teraz leżała zarżnięta piłami spalinowymi... Drzewa mające po 200 lat i dochodzące do 2 metrów obwodu, szlachetne platany – wszystkie wyrżnięte. Stało się to, czego obawiała się Indianka. Ostatni bastion cennych przyrodniczo drzew padł. Zostawiono tylko brzydkie krzaki i jeszcze brzydsze, pokręcone, rakowate olchy. Natomiast piękne, majestatyczne, wysokie platany zostały wyrżnięte co do jednego... 


śmierć wiekowej alei w Sokółkach :((( 
Szkoda, że nie położyła swojej rękawiczki na jednym z tych pni,
 to by było widać jak ogromne to drzewa były...
Wstrząśnięta masakrycznym widokiem zniszczonej przepięknej alei Indianka minęła trupy wyrżniętego szlachetnego drzewostanu i stanęła by sfotografować i nagrać zniszczoną przyrodę. Była wzburzona do głębi. Postanowiła, że coś z tym musi zrobić. Nie może być tak, że niszczy się bezkarnie i masowo pomniki przyrody - takie cudowne, piękne, wiekowe drzewa. Zrobione zdjęcia i zgłoszenie popełnienia przestępstwa przeciwko pomnikom przyrody wysłała do lokalnej prokuratury. Wezwała dzielnicowego, który niechętnie, ale przyjechał. Niechętnie obejrzał drzewa. Prosiła go, aby się zajął sprawą i ustalił, kto to zrobił. Okazało się, że to Powiatowy Zarząd Dróg wyciął te zabytki przyrody za zgodą i pozwoleniem Urzędu Gminy Kowale Oleckie. Podobno te święta drzewa zostały przerobione na... banalne palety... Po pewnym czasie przyszło pismo z prokuratury, w którym Indianka została poinformowana, że prokuratura odmawia zajęcia się tym problemem. Przykre. Zabrakło w pobliżu prawdziwych ekologów i doświadczonych prawników d/s ekologii. Indianka jako jedyny prawdziwy ekolog w gminie sama nie dała rady obronić drzew. Poległy wszystkie. Ma gdzieś na dysku uszkodzonego komputera zdjęcie tej alei za jej życia zrobione latem. To był przepiękny kompleks parkowy drzew. Dawał cień w upalne dnie. Górował majestatycznie nad całą okolicą. Szumiał soczyściezielonymi, lśniącymi dużymi liśćmi... Było tak piękne i sielankowo wśród tych drzew spacerować drogą... Już ich nie ma. Zostało tylko karczowisko składające się z martwych, potężnych pni wielkości stołów.




Śliską drogą udała się do domu. Droga pokryta warstwą śniegu migotała miliardem zielonych, niebieskich, turkusowych, złotych i kryształowych iskier...

Pod koniec trasy musiała przejść ciężki kawałek – 500 metrów śnieżnej, twardej i śliskiej czapy.

Z wielkim mozołem przemierzała lodową czapę, z trudem wyrywając stopy ze zlodowaciałego śniegu.


W połowie pola padła wyczerpana w śnieg by odpocząć. Towarzysząca jej dalmatynka uwaliła się na niej całym ciężarem spasionego ciała wywołując głośne protesty Indianki i wkurzone przygwożdżeniem do śniegu wierzgnięcia. Po krótkiej szamotaninie suka zlazła z wyczerpanej marszem przez głęboki, zlodowaciały śnieg Indianki i położyła się obok, ale po chwili znów próbowała wgnieść Indiankę mocniej w śnieg, więc Indianka wstała i ruszyła dalej do domu ciągnąc za sobą torbę z zakupami.



Po lewej Saba, po prawej Satja.
Tymczasem suka Satja tarzała się przed Indianką w śniegu raz po raz cała szczęśliwa z tego spaceru.

Gdy Indianka doszła do podwórka – przywitał ją ogier. Weszła do domu i zaniosła zakupy do lodówki.
Zrobiła sobie owocową herbatę z pigwą i zjadła smaczne ciastko kupione w wiejskim sklepie.


Potem zabrała się za porządki na ganku, za znoszenie drewna i jego cięcie na krótkie kawałki bo tylko takie wchodzą do pieców.

Napaliła w kaflowym, a potem piecokuchni i ugotowała obiad. Gdy skończyła pracę, był już wieczór.

Zmęczona położyła się do łóżka i ledwo klika pisząc tego posta... ;)

niedziela, 26 grudnia 2010

Przespane święta

Indianka zmęczona i śpiąca całe święta. Już ją nic nie boli z wyjątkiem nadwyrężonej ręki.
Dzisiaj wyszła do koni i kóz by zrobić porządek z rozgrzebanym sianem... i go zrobiła ;)
Potem ugotowała gulasz i kompot. Kurki obdarowały ją w święta 5cioma jajkami.
Indianka ma teraz już wszystkie składniki by upiec ciasto, tylko sił brak. Ciągle taka senna jest. Jak śpiąca królewna. W Sylwestra pewnie będzie spała jak niedźwiedź.
Nacięła drewno do pieców, ale już nie ma siły napalić. W ostatnie dni była odwilż, to nie musiała palić w piecach. Dziś chwycił mróz, na razie niewielki. Do jutra temperatura w domu może spaść do zera, i jutro już trzeba będzie napalić. Indianka chciała coś jeszcze dzisiaj porobić, także wykąpać się – ale za bardzo zmęczona i śpiąca już jest. W dodatku światło się w części domu zepsuło i ciemnawo jest.
Ciemno i zimno. Nie chce się z łóżka wstawać.
Kociak wszedł jej na ramię, wcisnął się w głowę i dyszy jej do ucha, a ona bicia serca malucha słucha...
ps. Serdecznie dziękuję za życzenia smsowe, blogowe, gadu gadowe tym wszystkim, którzy o mnie nie zapomnieli w ten świąteczny czas, a zwłaszcza tej osobie, co mi paczuszkę smakowitą przysłała z przepysznym adwokatem... niam... ;))) Taki słodziutki likier to balsam na me skołatane, zmartwione serce... :)

czwartek, 23 grudnia 2010

Nagrzewanie chałupy i refleksje

Indianka nie ma gotowej rozpałki, więc szykuje sobie co palenie nową.
To papier, karton, drzazgi, trociny, drobne, wysuszone szczapki.
Rozpala ogień najpierw w piecu kaflowym w garsonierze, bo prędzej są tego palenia efekty no i łatwiejszy dostęp do pieca i palenisko trochę większe niż w piecokuchni, więc łatwiej w nim manewrować szczapami.
Gdy w piecu kaflowym powstanie żar, bierze ten żar na metalową szuflę i znosi do piwnicy do piecokuchni. Podkłada żar na oczyszczony z popiołu ruszt, kładzie na niego drobniejsze szczapki i w ten sposób rozpala piecokuchnię.
Paląc jednocześnie w piecu kaflowym i w piecokuchni, zauważyła, że efekty są odczuwalne prędzej przy paleniu w piecu kaflowym. Po kilku godzinach w garsonierze jest wyraźnie cieplej, a sam piec nagrzewa się i zaczyna emanować ciepło poprzez kafle. Natomiast piecokuchnia nie daje odczuwalnego ciepła, chociaż temperatura wody w instalacji wzrasta do kilkunastu a potem dwudziestu paru stopni – ale to po wielu godzinach palenia. W pokojach okna stają się przejrzyste – z szyb znika mróz i mgła, widać że cieplejsze powietrze porusza liście roślin i robi się minimalnie cieplej w pokojach, ale nie oznacza to że ciepło. Piecokuchnia jest za słaba do ogrzania tego domku. To dziwne, bo w danych pieca podano moc grzewczą 13kw, więc powinno wystarczyć. Być może określono tę moc grzewczą dla węgla lub koksu, a mokrawe drewno olchowe nie jest w stanie wygenerować takiej wysokiej temperatury co węgiel, niemniej jednak, Indianka porównując efekty palenia w swoim dawnym stalowym piecu kuchennym z efektami palenia w piecokuchni – jednak widzi słabość i niską wydajność tej ostatniej. Po prostu ta piecokuchnia się nie sprawdza do tego jest wysoce drewnożerna, a jej obsługa pracochłonna, a nawet męcząca wielce.
Nie stać Indianki na piec za 8.000zł – kupiła najtańszy jaki znalazła w Polsce – za 1300zł. Teraz trzeba mu dodatkowo wstawić rury spalinowe za ponad 500zł, by był w stanie ogrzać choć dwie kuchnie i podgrzać nieco temperaturę w całym domu. Gdy temperatura ogólna w domu będzie wyższa to i kaloryferom będzie łatwiej nagrzać pokoje i łazienki. Także drzwi wejściowe okazały się porażką - zamiast zatrzymywać ciepło – wpuszczają masę mrozu. Są oblodzone, zimne i nieszczelne, a tanie nie były – niemal 1500zł za sztukę. Trzeba będzie je przełożyć do wewnątrz domu, a w ich miejsce wstawić solidne, drewniane, tym razem bez szybek. Także okna w domu trzeba zabezpieczyć chociażby karniszami z grubymi kotarami oraz wejścia do łazienek zasłonami, aby para wodna nie przemieszczała się do sypialni i nie zawilgacała pomieszczeń.
Wiele jest do zrobienia, do wykończenia, do przerobienia, a tu dopłat nie ma i długo nie będzie, bo Indianka kontrolę w listopadzie miała. Fatalnie się składa. Wszyscy we wsi już dostali dopłaty i mają bogate stoły świąteczne, a u Indianki bieda i dom rozgrzebany w remoncie. Każdy pożyczony grosz idzie na remont. W domu zimno, nieprzyjemnie. Palenie w piecokuchni męczące jest, a daje mizerne efekty. Tylko długa rura spalinowa może pomóc. Chociaż ona będzie nagrzewać natychmiast powietrze.
Indianka w wolnej chwili zajrzy do schematu piecokuchni i określi, co sprawia, że ona tak cienko działa. Zaprojektuje nowy piec i latem go każe zrobić i wstawić w miejsce tej rozczarowującej piecokuchni. Łazienki są do wykończenia, kuchnie do kapitalnego remontu. Aby chociaż łazienki wykończyć przed wiosną się udało. Teraz dodatkowe utrudnienia w postaci niskich temperatur i braku dojazdu do gospodarstwa znacząco wydłużają remont, bo ciągle czegoś brak by porządnie wykończyć instalację lub ściany, a tu nie ma jak tego dostarczyć, bo znów droga zawiana po pas śniegiem, bądź konieczność cięcia, rąbania i podkładania drewna do piecy zabiera mnóstwo czasu, niezbędnego do ogarnięcia domu.
Także zaprawy w niskich temperaturach słabo schną.
Indianka prze do przodu z tym remontem, bo chce zdążyć przed wiosną dom wyremontować by móc wynajmować pokoje turystom i zacząć zarabiać na życie i by mieć na dalszy remont domu i jego doposażanie. Gdyby nie musiała rok temu oddać dla KRUSu 6000zł to by rok temu ten remont zrobiła i teraz już by było znacznie mniej do wykończenia i można by było spróbować urządzić Sylwestra, a tak Indianka przyblokowana ze swoimi planami. KRUS nawet odsetek od 6000zł nie umorzył i ściągnął z Indianki dodatkowo 2500zł z czego niemal połowę z jej odszkodowania za wypadek w lutym 2010r.
Indianka najchętniej odcięłaby się od wszelkich instytucji, bo one więcej biorą niż dają w zamian. Indianka podejrzewa, ma wręcz pewność, że gdy przyjdzie pora wypłaty rolniczej emerytury – g....no dostanie, bo ten system ubezpieczeń jest tak niesprawiedliwie i wadliwie skonstruowany. Indianka w 2003r. też miała wypadek i g.... no za niego dostała, chociaż był poważniejszy niż ten w lutym 2010r. Nawet jej nie umorzono odsetek od składek, bo wg KRUSowskich przepisów „roszczenie przeterminowane”. Nikt Indiance w 2003r. nie powiedział, że należało jej się jakieś odszkodowanie, jakieś chorobowe.
Nikt się nie zainteresował, czemu przestała wtedy płacić składki i co się z nią działo. Że była kontuzjowana i głodna i żyła w strasznych warunkach materialnych. Teraz warunki nadal są fatalne, ale chociaż instalacja wodna częściowo wymieniona i zrobiona no i to centralne choć wadliwe ale jest.
W 2003r. nie skorzystała wtedy z odszkodowania, ani chorobowego, ale składki za ten okres musiała zapłacić plus odsetki od nich. Nie ma sprawiedliwości. Instytucje sprawnie wyciągają z ludzi pieniądze na składki, podatki, ale w zamian bardzo niechętnie cokolwiek dają.
To ciekawe, że po 6 latach obowiązek wpłacenia zaległych składek nie przemija, natomiast przemija prawo do odszkodowania z tytułu wypadku.

W 2003r. Indianka spadła ze strychu na beton i miała wstrząs mózgu i wybity bark, naderwane ścięgna. Trafiła na półtoratygodnia do szpitala. Wyszła na własną prośbę wcześniej, bo w domu psy same bez opieki zostały no i jej skromny, ale majątek.


Psy nie były same przez półtora tygodnia, lecz krócej. Chyba dzień. 
Gdy zdarzył się Indiance wypadek w domu był Sławek.
On karmił psy. 
Gdy zaś on został skatowany na wsi i trafił do tego samego szpitala, na ten sam oddział, gdzie była Indianka, to wówczas Indianka nie miała wyjścia i musiała się wypisać ze szpitala szybciej, zanim całkiem wyzdrowiała. 
Przez 8 miesięcy nie mogła władać ręką – bolał stłuczony bark, nie mogła do góry podnieść ręki. Powinna była dostać za to odszkodowanie, chorobowe – nie dostała nic, ale kierowniczka KRUS po latach zmusiła ją by zapłaciła składki za tamte lata wraz z odsetkami i głucha była na podania Indianki aby umorzyć jej chociaż odsetki od tych składek. Bezduszne, nieludzkie instytucje, obsługiwane przez ludzi zimnych jak roboty, kierujących się prawem, które takie zimne, nieludzkie postawy usprawiedliwia. Specjaliści od prawa i administracji mówią, że Polska jest jednym z najbardziej nieprzyjaznych dla człowieka krajem jeśli idzie o traktowanie człowieka przez instytucje i prawo. To chyba jeszcze pozostałość z czasów komuny, kiedy pojedynczy człowiek był tu niczym, był dla władz nic nie znaczącym robolem bez prawa głosu i w ogóle jakiegokolwiek prawa.
Kapitalistyczna Szwecja była i jest bardziej socjalistyczna niż socjalistyczna Polska była – tam dbało się i dba o rodzinę, o dzieci, o bezrobotnych, o młodzież studiującą, o emerytów.
Tutaj w urzędzie petent dla urzędnika to był natręt, który przeszkadzał pić kawę.
Chyba coś z tamtych czasów jeszcze zostało.
Masz płacić i nic nie chcieć, a jak coś nie daj Boże zachcesz, to będziesz sprawdzany jak jakiś kryminalista, bo urząd jakby z góry zakłada, że każdy petent to naciągacz. Nawet jak cię sprawdzi, że faktycznie zły stan zdrowia, był wypadek, złe warunki materialne, brak dochodu – to i tak ci nie umorzy odsetek od składek. Przyjdzie kiedyś czas wypłat emerytur – gó...no z tych składek będzie. To co teraz wyciągają z rolników, te składki – przecież one nie są inwestowane, pomnażane... Za lata te składki, ich suma będzie symboliczna.
Może starczy na paczkę papierosów?
Teraz za takie 8500zł Indianka mogłaby zrobić podstawowy remont chałupy by stworzyć sobie godne do życia warunki jakie ma np. taka pani kierownik KRUS w swoim domu i by stworzyć sobie miejsce pracy przy obsłudze ruchu agroturystycznego = a tymczasem KRUS połknął 8500zł i remont stoi kolejny rok i kolejny rok Indianka nie ma z czego żyć. Za te 8500zł mogłaby kupić porządny piec, który by ogrzał cały dom, a tak marznie kolejny rok w niedogrzanym domu i zapadając coraz bardziej na zdrowiu. Ważne, że pani kierownik ma co miesiąc pensję i jest z siebie nieziemsko zadowolona, jak to dokopała biednej, samotnej rolniczce, która od lat zaharowuje się, by zagospodarować gospodarstwo i by zdobyć środki na remont domu i stworzenie sobie miejsca pracy zarobkowej.
W takim dość smętnym nastroju chodzi zmarznięta Indianka po chałupie i głośno mówi, co myśli na temat pani kierownik KRUS i jej podobnym przeszkadzaczom i utrudniaczom indiańskiego życia...
Ona ma zapewne bogaty wigilijny i świąteczny stół - a Indianka nawet stołu nie ma...

Ósme święta Bożego Narodzenia

To już ósme święta Bożego Narodzenia na obczyźnie wśród nieprzyjaznych, nieżyczliwych, chorych na znieczulicę lokalnych ludzi w sąsiedztwie. Ósme ubogie, smutne i bylejakie święta. Aż się nie chce obchodzić.
Indianka marzy o tym, że kiedyś będzie spędzać święta z bliską sercu osobą, a dom będzie pełen ciepła, kolorów, odświętny, będzie miała duży stół zastawiony wykwintnymi potrawami, a pod pachnącą choinką piękne, wartościowe prezenty, a dni te będą przepełnione wzniosłymi uczuciami i doznaniami, pełne serdeczności...
Kiedyś to nastąpi, ale jeszcze nie w tym roku... Najpierw Indianka musi się wydobyć z wielkiej biedy na którą cierpi od ośmiu lat i poznać wreszcie dobrego, wartościowego człowieka, z którym będzie chciała dzielić kolejne święta...
Tymczasem o Bożym Narodzeniu przypomniała Indiance paczuszka z Zielonej Góry. Indianka nie jest pewna od kogo, bo adres zatarty - listonosz mówił, że z Zielonej Góry... Chyba od Kasi? Dziękuję serdecznie... To miła niespodzianka była... Taki sympatyczny akcent świąteczny...
W sypialni w łóżku Indianki leżakują koty - gdy wstaje ona by zejść do piwnicy i zrobić coś do jedzenia lub napalić w piecu - towarzyszą jej stale. Teraz baraszkują skacząc po łóżku, wspinając się niczym małpki po szafach i półkach... Pocieszne zwierzątka są...Takie przymilne, przytulne... wpełzają pod kołdrę Indianki i wtulają sie w nią mocno czasem zaczepiając ją noskiem o twarz...  Najchętniej siedzą Indiance na ramieniu wtulone w jej włosy...
Indianka ma nieciekawe samopoczucie - bolą ją jajniki i ogólnie czuje się fizycznie źle, więc poleguje w łóżku od dwóch dni... Wczoraj zmusiła się do sprzątania - sprzątnęła nieco łazienkę, kuchnię...
W TV nudy - oklepane od lat filmy typu Kevin sam w domu czy Powrót do przeszłości czy Szklana pułapka.
Jak można co roku te same filmy puszczać??? Aż się niedobrze robi... Jaki ograniczony repertuar... gee...
Więc Indianka spaceruje po domu dokładając do pieca kaflowego i piecokuchni w ciszy medialnej - tzn. nie gra ni TV ni radio, które też niewiele ma do zaoferowania. Kiedyś jakoś więcej było porywających szlagierów - teraz same puchy - czasem coś fajniejszego się trafi, ale rzadko, a stare covery w wykonaniu nowych wykonawców nie są lepsze od oryginałów sprzed lat i takie wydają się jak odgrzewane tygodniowe kotlety choćby Cruel Summer w tej nowej, powolnej wersji bez życia - jakby zombi śpiewały, a nie te pełne energii i radości życia dziewczyny z Bananarama... Więc Indianka chodzi po domu w ciszy, ale nie absolutnej - cisza wyzwala głośne myślenie i Indianka bezwiednie zaczyna na głos artykułować swoje myśli... Dźwięk jej spokojnego głosu przyciąga zwierzęta. Stale towarzyszą jej koty, za drzwiami odzywają się psy i stukają o śnieg kopytami konie zapatrzone w okna domu... i kozy podchodzą do okien piwnicy i zaglądają do środka co Indianka tam robi...
Indianka marzy, że uda jej się doprowadzić dom do normalnych warunków mieszkaniowych - wyremontować ładnie tak by stworzyć sobie wygodny i przytulny dom i by mogła od przyszłego roku zacząć wynajmować pokoje i zarabiać na życie... że w końcu zacznie normalnie funkcjonować w nowej rzeczywistości - w nowym miejscu - i że wróci do niej dawna dobra passa, która nie opuszczała jej, gdy mieszkała w swoim rodzinnym mieście...
Kupiła wymarzone gospodarstwo, kupiła wymarzony, własny dom - trzeba go wyremontować i zacząć zarabiać na życie na agroturystyce - tak jak sobie to zaplanowała osiem lat temu, gdy wyjeżdżała z miasta na Mazury...
Szkoda, że plany życiowe musi realizować sama - chciała realizować je ze swoim partnerem, dobrym, kochającym, wartościowym człowiekiem, którego niestety nie poznała w swoim życiu i już nie liczy, że go pozna... 'Widać nie każdemu dane poznać swoją Miłość życia. Może się taki nie urodził, a może już dawno zajęty? Indianka przestaje wierzyć w miłość... Przestaje chcieć kochać...
Choć Indianka wybredna i trudnokochliwa, jednak jej serce otwarte i głodne miłości przez całe życie było... Teraz jej serce już się zamyka... Już nie chce kochać... Za długo na miłość czeka...
Trzeba się skupić na tym, na czym skupia się większość narodu - na sprawach przyziemnych, egzystencjonalnych, na zabezpieczeniu sobie wygody i źródeł utrzymania...
Oczywiście dalej zagospodarowywać swoje gospodarstwo i rozwijać hodowlę koni, rozkręcić agroturystykę i jeszcze coś równolegle...
Znależć czas na rozwijanie swoich talentów i hobby... Po prostu żyć pełnią życia... Może gdy Indianka o miłości zapomni, któregoś dnia się ona sama objawi i rozświetli dni Indianki szczęściem?

niedziela, 19 grudnia 2010

Moc grzewcza

Indianka duma, jak tu zwiększyć moc grzewczą swej małowydajnej piecokuchni i już wydumała. Zainspirowana mega rurą w oleckim Agromaszu (rura ma chyba z 40 metrów wysokości i ogrzewa wielką halę) oraz znacznie krótszą za to bardzo estetyczną rurą spalinową do wkładu kominkowego podejrzaną u wioskowego Warszawiaka – zdecydowała się zastosować podobną do swej piecokuchni. 

Będzie kłopot z połączeniem prostopadłościennego czopucha piecowego z owalną rurą, no ale da się to zrobić i Indianka przestanie marznąć paląc w piwnicy, bo to niezdrowo przesiadywać w zimnej piwnicy cały dzień dokładając do pieca i marznąć. 
Ponadto na pytanie Indianki skąd wytrzasnąć skrzata, który by po nocach palił w piecu gdy Indianka śpi – jak na zawołanie zgłosiła się para Francuzów na wolontariat. Oby dotarli... ;)))
Póki co, na noc włącza grzałkę w kaloryferze by woda w instalacji podczas jej snu nie zamarzła, a sama dogrzewa się kocem elektrycznym...

piątek, 17 grudnia 2010

Odpowietrznik automatyczny

Hydraulik założył na najwyżej powieszonym kaloryferze automatyczny odpowietrznik i instalacja grzeje lepiej – szybciej się nagrzewa. Widocznie była zapowietrzona. Teraz temperatura instalacji rośnie w oczach. W domu chłodno, zimnawo, ale nie ma mrozu. Jakby kto stał całą dobę przy piecu i dokładał to by w domu było ciepło.

No, ale nie da się tak. Trzeba zainstalować wymiennik wody i rurę spalinową do pieca. Te zabiegi zwiększą wydajność ogrzewania. Trzeba też powiesić karnisze i  grube kotary aby zatrzymać dłużej ciepło w domu. Trzeba też będzie pomyśleć o ociepleniu budynku styropianem i montażu okiennic.

czwartek, 16 grudnia 2010

Pan Krawat

Pan Krawat jest okay. W 3 dni zmontował mi centralne ogrzewanie za 800zł - czyli nie zdarł ze mnie skóry tak jak inni próbowali... ;)
Teraz przerabia i kończy rozprowadzenie wody po partaczu z Filipowa.
Pan Krawat sam zrobił więcej w kilka dni niż cała ekipa patałachów w kilka miesięcy zrobiła.
żałuję, że nie trafiłam na niego wcześniej, to bym zaoszczędziła sobie problemów i dawno byłoby po remoncie instalacji.
Syfon? On już z nóg leciał na twarz gdy mi ten syfon przykręcał. Za to ładnie zakafelkował ubytki w ścianach i poprzykręcał baterie. Zrobił też wodę w kuchni piwnicznej.
Wróci i mi tutaj wszystko porządnie pokończy... :)))