niedziela, 7 grudnia 2008

Owocna niedziela

To był bardzo rzetelnie przepracowany dzień. Trzeba kopać póki się da. Niebawem znowu spadnie śnieg i złapie mróz i nic się w sadzie nie zrobi. Jest masa roboty do zrobienia, więc nie ma co czekać do wiosny, bo się nie wyrobie z tym sadem.

Wieczorem zabraliśmy się za prace domowe - ja ugotowałam pyszny gulasz wołowy i naszykowałam mięsa na najbliższe dni. Miecio pozmywał gary. Piorę ciuchy, bo dużo gorącej wody mamy - zagrzała się aż miło w wielkich kotłach na piecu. Trzeba ją wykorzystać maksymalnie do zmywania, prania i mycia się zanim ostygnie.

Po podwórku biegają już dwa kundle sąsiadów. Ten drugi to kundelek od Naruszewiczowej.
Krew mnie zalewa. Rozważam zakup wiatrówki.

Drugi sposób pozbycia się intruzów - spuszczenie kaukaza. On rozszarpie te kundle w drobny mak. Tylko kłaki zostaną.

Upierdliwy kundel

Od kilku dni na moim podwórku ujada kundel Sawickiego. Wezwałam policję by się tym zajęła.
Sporządzili notatkę i pojechali wlepić T. Sawickiemu mandat. Kundel nadal panoszy się na moim podwórku i ujada jak wściekły na moje zwierzęta. Nie mogę kur wypuścić na dwór, ani kota bo zagryzie.


Moje kozy się go boją. Ten pies rzuca się do nich. Także te duże zwierzęta się niepokoją. To już któraś z rzędu tego typu sytuacja, że miejscowy wieśniak puszcza psa na wieś i robi tym samym innym ludziom problemy i nie ma na typa bata. Policja i Gmina umywają ręce, a psy wieśniaków robią co chcą.

sobota, 6 grudnia 2008

Mikołajki

Mikołaj nawiedził Miecia ;) Dostał ciuchy, dobre trunki, słodycze i cytrusy... ;)
Wszystko starannie i ładnie opakowane z zacięciem artystycznym... ;)
Uwielbiam pakować prezenty... :)

Ja natomiast napisałam gorący list do Mikołaja. Mam nadzieję, że mnie wysłucha ;)

Drogi święty Mikołaju!

Bardzo bym chciała dostać od Ciebie po jednym drzewku owocowym każdej odmiany, każdego gatunku jaki masz!

(ale te jabłonie które masz do wyboru na różnych podkładkach, to bym chciała na P60)

Byłam baaardzo grzeczna przez caaaały rok.Bardzo grzeczna, pracowita i pilna.
Zasłużyłam na najlepszy prezent! Najlepszy sort drzewek jakie masz - w jedynce!

Rozumiem, że masz daleko z Laponii do mnie i Twoje renifery tutaj mogą nie dotrzeć.Dowiedz się zatem, ile kurier wziąłby za przywiezienie tych drzewek do mnie (ale bym chciała drzewka całe, nie przycinane, tzn. wysokie ok 150cm lub wyższe - byle nie cięte. Mogą być jednoroczne, ale grube i proste badyle).

Policz mi też te drzewka po hurtowej cenie, bo wszak to duża ilość, a ja byłam baaardzo grzeczna przez cały rok... ;)

Czekam z niecierpliwością na odpowiedź,
Izunia z Mazur

piątek, 5 grudnia 2008

Miecio znalazł się dopiero w środę około południa. Na szczęście cały i nie uszkodzony. Lekko zawiany.
Spał u Bułka. Nastąpiła reprymenda, następnie zagnałam Miecia do roboty coby znów mu jakiś niedorzeczny pomysł nie przyszedł do głowy pod wpływem którego mógłby zboczyć na niewłaściwe tory.

W czwartek udałam się do Olecka. Pozałatwiałam wiele spraw, ale jeszcze sporo zostało do załatwienia.

Jest ciepło – wiele można zdziałać w nowopowstającym ogrodzie. Miecio zdziera paski darni pod żywopłot i krzewy owocowe. Ja dziobię przekopane paski ręcznym kultywatorem, coby grudy pomniejszyć. Chyba w niedzielę posadzimy ałyczę i pigwowca. To by było na koniec jesienno/zimowych nasadzeń.

Jutro Mikołaj. Nawet mam prezenty dla nas z tej okazji ;) Tylko ładnie opakować i zaniespodziankować odpowiednio. Przydałyby się też słodycze i cytrusy... Nie zdążyłam zajść do marketu... Więc jutro chyba poczłapię do wsi po owe słodkości... Oboje lubimy słodycze ;)

Jutro wieczorem postąpię wbrew sobie i postawię dobry trunek memu pracusiowi... ;)
Wbrew sobie, bo nie uznaję rozpijania pracowników... Ale to wyjątkowa okazja, więc tym razem zrobię wyjątek od reguły... ;)

Miecio wzorowo pracuje, ba, nawet umiał postawić się obwiesiowi w Sokółkach w obronie mego dobrego imienia, więc trzeba chłopaka wynagrodzić jakoś... ;)
Poza tym to Mikołajki - dzień dawania prezentów ;)

wtorek, 2 grudnia 2008

Zmarnowany wtorek...

12.00
Miecio przegiął. Pojechał do Kowal i miał zaraz wracać, bo przeziębiony i kaszle. Wczoraj wieczorem dostał gorączki i miał dreszcze. Kaszlał. Nawet mu mówiłam rano by nigdzie nie jechał tylko się wygrzał porządnie w łóżku, ale i tak pojechał.

Kilka godzin temu wrócił i kręci się po Sokółkach zamiast wracać do domu. Listonosz go widział. Przywiózł mi pocztę. Za dużo luzu Miecio ode mnie dostał. Teraz doprawi się pod sklepem i będzie mi leżał tydzień albo dwa i chorował, a ja sama znowu wszystko będę robić. Oj – będzie reprymenda.

Dzisiaj ładny był dzień. W sam raz na prace w sadku. Zmarnowany. Jutro Mieciowi nie popuszczę. Jak jest wystarczająco zdrowy by się włóczyć po wsi – to może i pomagać w sadku.

Idą święta. Kupię jodełkę w donicy. Po świętach wysadzimy do gruntu i niech rośnie i oko cieszy.

20.30
Już późno, a Miecia nadal nie ma. Zaczynam się martwić, co by znowu się nie wpakował w jakąś kabałę. W niedzielę na niego napadli, dzisiaj mogą go zabić. Ci ludzie tutaj są nieobliczalni. Martwię się :((((((

Z kuchni dochodzi upojny zapach gotującego się bigosu... Pięęęęknie pachnie... Ten zapach mnie zaraz wyciągnie z łóżka... ;)

Otworzę okno, to może ten zapach prędzej przyciągnie Miecia do domu... ;)

21.30
Dzwonił Przemek z Braniewa. Za bardzo mnie nie pocieszył. Mówi, że parę dni temu w jego stronach zadźgali 21-letniego chłopaka... To to samo województwo. Ta sama bieda, upodlenie, przestępczość... ;(((
Coraz bardziej się martwię o Miecia..

Gdy on tu w końcu dotrze (o by cało), to go nigdzie stąd nie wypuszczę!

23.14
Wyszłam w ciemną noc przed dom po opał do pieca. Ciepło. Całe szczęście. Facet nie zamarznie jeśli napił się lub go pobili i leży. Kur... mać!

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Owocny pierwszy dzień grudnia...

17.00

Minął owocny, pogodny dzień. Ciepło, miło było.
Wcześnie rano Miecio starannie posławszy swoje łóżeczko, poszedł pozbierać resztę porozrzucanych na drodze zakupów i poszukać zagrabiony rower.

Znalazł tylko margarynę. Spotkał Bułka i pojechali do Kowal załatwiać swoje sprawy urzędowe.

Ja tymczasem wypuściłam zwierzęta do wodopoju i krzątałam się po domu.

Przed południem wrócił Miecio i zjadł śniadanie. Wypiliśmy herbatę i poszliśmy sadzić ostatnie nieposadzone drzewka i krzewy. Posadziliśmy fachowo co było do posadzenia. Nawet kilka wcześniej przeze mnie posadzonych krzewów owocowych przesadziliśmy w bezpieczniejsze i łatwiejsze do pielęgnacji miejsca.

Nad rzeczką powstał szpaler owocowy drzewek owocowych i krzewów... Każdemu drzewku starannie wybierałam miejsce, bacząc na spodziewane zimne wschodnie i północne wiatry. Te wrażliwsze gatunki drzew owocowych posadziliśmy w miejscach maksymalnie osłoniętych od wiatrów. Pomiędzy drzewami Miecio wykopał listewki czyli wąskie grządki pod krzewy i byliny. Miecio wspominał, że na Zachodzie to ludzie potrafią wykorzystać każdy kawałeczek ziemi by coś posadzić lub posiać. No oczywiście – choćby Anglicy zakładają perfekcyjne ogródki... Gdy moje nasadzenia się przyjmą – powstanie piękny, użytkowo-ozdobny sad, zbliżony wyglądem do planowego ogrodu. Właściwie to będzie ogród pełen drzew, krzewów, kwiatów, warzyw... Na razie łąka jest częściowo podziurawiona dołami pod przyszłe drzewka, częściowo już z łąki sterczą pojedyncze badyle, które mam nadzieję, że zamienią się kiedyś w przecudne drzewa owocowe...

Mam zamiar ten hektar łąki leżący w zakolu rzeczki dokładnie zagospodarować. Pozostałe 4 hektary to będzie już raczej stricte sad wyposażony w starannie dobrane odmiany drzew owocowych na odpornych na mrozy podkładkach. A ten sadek przy rzeczce to ma być taki bardziej różnorodny ogród bogaty w rozmaite gatunki drzew, krzewów, bylin, ziół, warzyw... No i z racji tego, że ten hektar to w większośći jałowy piasek – trzeba go głęboko ryć i nadziewać obornikiem, by te moje drzewa miały co jeść. Przy rzeczce są fajne, żyzne paski i tam posadziłam najbardziej wymagające glebowo drzewa, krzewy, byliny. Natomiast większość tej jałowej łąki wymaga mega nawożenia. Na szczęście mam masę znakomitego obornika zarówno krowiego, jak i końskiego i koziego.

Wiosną kupiłam lekką, aluminiową taczkę. Jest bardzo poręczna do wywożenia obornika. Ale przydałaby się jeszcze taka jedna. Wtedy jedno z nas by nakładało obornik na taczki, a drugie woziło go na łąkę. Szybciej wywieźlibyśmy obornik do przyszłego sadu. A w drodze powrotnej można by było ładować gałęzie na opał lub kamienie. Podwójna korzyść z dobrej organizacji pracy.

Jutro chciałabym zdjąć darń przy ogrodzeniu wschodnim sadku i posadzić ałyczę. Od południa są już wykopane dołki pod pigwę. Jeszcze kilka dołków gdzieś trzeba wykopać pod tę pigwę, bo zostało mi jeszcze 5 sadzonek do wysadzenia. Pigwa jest wspaniałą rośliną. Pięknie wygląda, pachnie i dobrze smakuje. W dodatku mało wymagająca i odporna na mrozy... Ileż cudownych roślin będę miała w mym wymarzonym, bajkowym ogrodzie...

niedziela, 30 listopada 2008

Rozleniwiona niedziela ostatniego dnia listopada

Pierwszy dzień lekkiego rozleniwienia w tym roku...
Ale i tak posadziłam resztę bylin. Pogoda ładna – ciepło. Trzeba było wykorzystać pogodę i wysadzić do gruntu te cebule bylin. Ostatni dzwonek.

Rano Miecio wypuścił bydło by poszło się napić wody do wodopoju, trochę pościelił bydłu i rzucił mu kostki siana, a następnie pomaszerował do kościoła na mszę za jego rodziców i na spotkanie swoich ziomali.

Ja tymczasem nakarmiłam kury, króliki i kota. Pokręciłam się po kuchni i łazience. Dorzuciłam drwa do pieca. Wstawiłam pranie. Potem póki ciepławo – posadziłam w sadku rzeczone byliny i zapędziłam bydło do boxów. Poszło gładko – tylko byczki się opierały, ale w końcu weszły do swojej kamiennej komnaty... ;)

Następnie zajęłam się obiadem i ugotowałam tym razem zupę – pierwszą od tygodni. Zupa kozio-boćwinkowo-ziemniaczana. Zrobiłam ją z tego co znalazłam w domu i na łące. Ugotowałam kompot i wstawiłam na mój mega piec gulasz z serc i żołądków kozich. Stoi tam też gar z karmą dla psów.

Już wieczór, a Miecia jeszcze nie ma. Może znowu zawieruszy się na tydzień? Nie zdziwiłabym się... ;)
Tutejsi pseudo Mazurzy to bardzo niezależny i nieobliczalny narodek. Jak przyjdzie fantazja – może nagle wybyć do Suwałk na kilka dni... Tam ma rodzinę. Zobaczymy. Miecio to spokojny, pracowity człowiek. Coś mu się od życia należy – jak ma okazję – niech się bawi. Wszak nie samą pracą człek żyje. Miecio pomaga mi na gospodarstwie w zamian za pokój i wyżywienie. Chłopak jest w porządku. Bardzo pracowity. Cichy. Miły w oszczędny, mazurski sposób ;) Chyba mnie lubi. Nawet czekoladę mi kupił :) To było słodkie – zarówno czekolada jak i sam fakt jej kupienia ;)
Zczytał z paragonu, że kupiłam wcześniej gorzką czekoladę i taką samą kupił ;) że gorzką kupiłam, to akurat przypadek – wolę słodkie, ale nawet nie zauważylam, że ta moja kupiona parę tygodni wcześniej czekolada była gorzka. Miecio pomyślał, że lubię gorzkie i taką samą mi kupił... ;) Chyba go polubię... Na razie się obserwujemy wzajemnie :)

Opał się kończy. Będę musiała naciąć gałęzi i odrostów. Jak Miecio wróci – to zwiezie taczką pod dom i będziemy mieli czym się grzać przez całą zimę. Mam las. Niewielki. Leży w nim sporo suchych gałęzi – wiatrołomów. Jest co zbierać. Trzeba to zabrać pod dom póki śniegu nie ma.

20.00
Kurna chata! Napadli Miecia! Dwóch Rubinów! Zasadzili się na niego przy wyjściu z Sokółek przy stadionie! Rozerwali mu reklamówki z zakupami i rozrzucili na drodze... Chcieli go pobić, ale nagle z naprzeciwka nadjechały dwa samochody i uciekli z miejsca napaści...

Wyciągnęłam z Miecia co się wydarzyło i wezwałam policję. Policja przyjechała – dwóch policjantów z Olecka.
Sporządzili notatkę. Ale Miecio nie wierzy w sprawiedliwość. Tubylcy nie wierzą w sprawiedliwość. Nie ufają policji. Ale ja na to nie pozwolę, by jakieś łachudry bezkarnie go napadały. Tym bardziej, że Miecio oberwał za to, że bronił mojego dobrego imienia. Wcześniej przed sklepem jeden z braci Rubinów wulgarnie się wyrażał na mój temat i Miecio zareagował. Ich brat 6 lat temu mieszkał u mnie z żonką nabił mi rachunki za prąd i wodę i nie zapłacił, a co gorsza okradł mnie – wywiózł prawie wszystkie maszyny konne jakie znalazł na moim gospodarstwie, wykręcił rynny, sprzedał okna strychowe, ukradł sanie, wóz i mnóstwo drobnych narzędzi i rzeczy znajdujących się w domu i na siedlisku. Miecio powiedział to głośno i tym się naraził typom. Łotry zasadzili się na niego by go za te prawdziwe słowa pobić.

Jestem zła, że Miecio nie pojechał z policjantami pokazać im miejsca napadu. Tak łatwo się poddał. Za łatwo. Zginął mu rower i część zakupów.

Kurcze, dopóki mieszkałam sama i nie zadawałam się z miejscowymi – miałam względny spokój.
Ledwo zamieszkał u mnie jeden – znowu zaczęła się jazda. Miejscowi nie mogą darować, że mu się u mnie dobrze mieszka i szukają sposobu, by zepsuć naszą sielankę.

Miecio mówi, że przynajmniej mam „ciekawie”. Ale ja mam w nosie takie „ciekawie”! Jestem za stara na takie akcje i zbyt zmęczona pracą i życiowymi problemami by jeszcze sobie dać dołożyć następny – utarczki z miejscowym marginesem – który tutaj na Mazurach Garbatych jest chyba większością niestety – a margines to stanowią nieliczni porządni ludzie. Porządni ludzie są w mniejszości. Przeważa wolna amerykanka i bezprawie.

Nie jest to bezpieczne miejsce dla normalnych ludzi, zwłaszcza ludzi pochodzących z miast – nie przyzwyczajonych do takich jazd jakie tutaj stanowią niemalże codzienność i lokalną „normalność”.

Miecio mieszka u mnie i mi pomaga. Czuję się za niego odpowiedzialna. Nie chcę by go napadano i robiono krzywdę. To porządny, biedny człowiek. Rozbitek życiowy. Jemu trzeba pomóc – a nie napadać!