Ja tu chciałam tylko tak wtrącić, że jako dziecko ciężko zachorowałam na zapalenie płuc, jednocześnie zapalenie ucha środkowego i ponoć miałam jeszcze grypę do tego. Byłam na granicy śmierci. Silny kaszel, potworny katar, ból gardła, ból zatok, problemy z oddychaniem, problemy z przełykaniem, dusiłam się, nie słyszałam na jedno ucho, brak apetytu, bardzo osłabiona i coraz słabsza. Odpływałam już.
Zostałam tak ciężko przeziębiona w mieście przez mojego niefrasobliwego ojca. Wiózł mnie gdzieś wózkiem przy dużym mrozie niedostatecznie ubraną i przykrytą.
Lekarze nie dawali mi szans. Antybiotyki nie działały. Groziła mi śmierć. Lekarz, który mnie badał nakrzyczał na moją mamę: "co, trupka mi pani tu przywiozła?" Nie był w stanie nic zrobić.
Wstrząśnięta i zapłakana Mama w desperacji zawiozła mnie do dziadków na wieś.
Z tego ciężkiego stanu wyleczyła mnie Babcia naturalnymi metodami stosując miłość, troskę, poświęcenie, miód, czosnek, mleko, cytryn, rosół z własnej kury wiejskiej, oraz bańki, kompresy rozgrzewające na szyję i klatkę piersiową, wacik w kamforze do ucha, a także intensywne wygrzewanie grubą pierzyną przy mocno napalonym piecu kaflowym.
Gdy lekarz przyjechał na wizytę był w szoku, że Babci udało się mnie uratować. Pogratulował Babci.
Babcia część instrukcji co robic, jak stosować te bańki i kompresy dostała po cichu z wojskowego szpitala od doswiadczonych, wieloletnich pielęgniarek.
W tym szpitalu pracowała na kuchni. Także dosłownie kuchennymi drzwiami dostała skuteczne porady ze szpitala wprost od pielęgniarek z pominięciem lekarzy, bo szpitalowi nie wolno było promować tradycyjnych metod leczenia, tylko opierał się na antybiotykach.
Gdy mój stan uległ poprawie i wyszłam z najgorszej zapaści zaczęła się rekonwalescencja, która polegała na tym, że dziadek zaprzęgał konia do sań, wykładał sanie grubymi kożuchami. Babcia na tych saniach siadała ze mną na rękach, przykrywała się tymi kożuchami i mnie i jechaliśmy do lasu oddychać świeżym powietrzem, aby pobudzić płuca do pracy i to działało - moje płuca zaczęły na nowo pracować prawidłowo.
Także jestem żywym przykładem tego, że naturalne metody i ludzkie podejście do pacjenta potrafi zdziałać cuda.
Indianka
Ładne opowiadanie. Niczym Konopnicka czy inny Sienkiewicz :)
OdpowiedzUsuńIndianka wie, o czym pisze. Takimi metodami ratowano z beznadziejnych przypadków zapalenia płuc.
OdpowiedzUsuńJa w to nie wątpie. W moim pierwszym komentarzu nie ma ironii. Takie wpisy z chęcią się czyta.
UsuńSamo życie napisało tę historię.
OdpowiedzUsuń