509412287
W związku z tymi informacjami oraz wcześniejszym mataczeniem w sprawie moich owiec i kóz, jestem wysoce zaniepokojona o los moich koni. Nie jestem informowana o ich losie, o ich miejscu przebywania. UG nie udostępnia mi dokumentów dotyczących moich zwierząt. Oficjalnie żadne informacje do mnie nie docierają. Nie wiem co się dzieje z moimi końmi.
Widziałam zdjęcia dwóch moich klaczy, na stronie profilowej Andrzeja Deruchowskiego na Facebooku, na terenie jego stajni komercyjnej. Widziałam u niego klacz Denver i klacz Indianę.
Nie wiem, gdzie znajdują się ogierki: Fineasz, Dar, Delaware. Chyba w innym miejscu.
Ze zdjęć, które ujrzałam niedawno w prokuraturze w Olecku, mających przedstawiać moje konie w stanie obecnym, wnioskuję, iż są one niedostatecznie karmione i są zaniedbane.
Moje konie na tych zdjęciach są wychudzone, sterczą im żebra, brak brzucha, brak mięśni.
Muszę tu dodać, że o tej porze roku moje konie corocznie wyglądały jak pączki - okrąglutkie, lśniące okazy zdrowia. Zawdzięczały to moim doskonałym, naturalnym warunkom chowu, jakie im stworzyłam, oraz mojej troskliwej opiece.
To co widzę na zdjęciach moich koni u Kozłowskiej, to mizerne, osowiałe, zachudzone bidy, zwłaszcza ogierki wyglądają marnie. W mojej ocenie doświadczonego hodowcy, ogierki u Kozłowskiej nie rozwijają się prawidłowo.
Arab Fineasz wygląda lepiej, ale on u mnie dojrzał i w pełni się wykształcił podczas czteroletniego, naturalnego, zdrowego chowu, a w dniu wywiezienia z mojej farmy był w doskonałej kondycji.
Teraz wygląda gorzej - jest chudszy, brak brzucha, brak mięśni. Przede wszystkim widać, że brak mu pastwiska i wolności, którą miał u mnie.
Po koniach i zdjęciach otoczenia widać, że brak tam dostępu do pastwisk z bogatą trawą i ziołami. Konie nie mogą się wybiegać, wytarzać, najeść do woli, tak jak mogły u mnie. Nie są też zapewnione ich potrzeby stadne. Nie są trzymane w stadzie, gdzie mogłyby obcować ze swoją rodziną, lecz są wyizolowane od niego i smętnie sterczą w boxach.
Ewidentnie dobrostan nie jest spełniony. Z całą pewnością jest pogorszony w stosunku do tego, co konie miały zapewnione u mnie.
Moje konie są przetrzymywane w brudnych, prymitywnych boxach w jakiejś szopie. Smutne, osowiałe. Delaware ma spuszczoną nisko głowę. Wytrzeszcz oczu, jakby był bity w głowę.
One cierpią. Widzę to po ich mowie ciała i oczach. Okropnie przykry widok. Aż mnie zatrzęsło, gdy zobaczyłam te zdjęcia w prokuraturze w Olecku.
Najmłodszy ogierek za szybko został całkowicie oddzielony od matki. Przeżył szok. Podwójny szok - został zabrany swojej mamie i rzucony w obce, nieprzyjazne środowisko, pozbawione wybiegu i łąki, do których przywykł mieszkając na moim Rancho. Konik, dzidziuś jeszcze, został brutalnie oderwany od swojej końskiej rodziny oraz od dobrze znanej mu hodowczyni.
Moje konie cierpią psychicznie i fizycznie. Dzieje im się krzywda.
To wyrwanie ich z ich rodzinnego domu i porwanie w obce, pozbawione pastwisk i miłości środowisko nie służy im.
Boję się, że mogą tam chorować, a klacz nie żywiona należycie - może paść podczas porodu.
U klaczy wysokoźrebnej sterczą żebra i kości biodrowe. Oznacza to, że koń jest niedożywiony.
Konie moje są tam już 3 miesiące i było mnóstwo czasu, by je dobrze nakarmić i uzupełnić ewentualne zimowe niedobory. Ten czas został zmarnowany. Sądzę, że podobnie jak moje owce i kozy, moje konie są celowo utrzymywane w stanie permanentnego niedożywienia dla celów procesowych i wrabiania mnie w rzekome głodzenie. To jest niedopuszczalne.
Ja, jako właściciel - stanowczo domagam się zwrotu moich koni na moją posesję. Na moim ogrodzonym gospodarstwie jest w tej chwili zielony gąszcz bogatych naturalnych traw. 11 hektarów niczym nie ograniczonego wypasu traw, roślin motylkowych, ziół i 11 hektarów wybiegu, tak ważnego zwłaszcza dla młodzieży końskiej, która potrzebuje ruchu, galopu, potrzebuje otworzyć się w galopie po obszernych, urozmaiconych łąkach, by móc prawidłowo się rozwijać.
Aparat ruchu u koni musi być właśnie w ruchu, a nie w zastoju w jakimś zapyziałym, brudnym i ciemnym boxie. Niezwykle ważne jest to zwłaszcza dla młodych rozwijających się organizmów.
Nie ma żadnego powodu, dla którego moje konie miałyby być przetrzymywane poza moim gospodarstwem u obcych ludzi. Ja wiem, po co ta pani Kozłowska wywozi cudzą własność - by wyłudzić pieniądze za ich utrzymanie i rzekome leczenie. Jeżeli jakimś cudem moje zdrowe w dniu wyjazdu konie wymagają teraz leczenia - leczenie mogę kontynuować u siebie. Ten sam weterynarz, który obecnie odwiedza moje konie będące w rękach Kozłowskiej, może kontynuować leczenie u mnie. Chętnie z nim nawiążę współpracę.
Co do opinii o stanie zdrowia moich koni wydanej przez weterynarza wynajętego przez Kozłowską, uważam, że została zmanipulowana, albowiem moje konie są poza domem 3 miesiące, a dopiero teraz nadeszła opinia. Podejrzewam, że opinia jest antydatowana. Wiem, że Kozłowska miała problem ze znalezieniem jelenia, który jej wystawi fałszywą opinię. Dlatego sądzę, że te oględziny miały miejsce dopiero pod koniec czerwca, czyli niemal po 3 miesiącach od zrabowania moich koni z mojej farmy. Na pewno nie czekałaby z pochwaleniem się taką opinią tygodniami, bo na złych opiniach weterynaryjnych wystawianych przez jej weterynarzy zrabowanym zwierzętom opiera ona swój proceder trwałego wyłudzania zwierząt i pieniędzy na ich utrzymanie i leczenie.
Sama opinia rzekomo została wystawiona na początku czerwca, jak widnieje na papierze data, czyli po dwóch miesiącach od wywiezienia moich koni, a rzekome badanie miało mieć miejsce 17 kwietnia 2019, czyli nie natychmiast po uprowadzeniu koni.
Przez dwa tygodnie od wywiezienia koni można ich stan znacznie pogorszyć sztucznymi metodami, zarówno celowo głodząc, brudząc, zarażając, trując - tak jak to miało miejsce w przypadku moich owiec i kóz.
Zatem opinia wydana przez weterynarza Kozłowskiej, nawet wydana w dobrej wierze może nie odzwierciedlać faktycznego stanu koni w dniu wywozu z mojego gospodarstwa i nie odzwierciedla. Owszem, koniki były chudsze niż zazwyczaj o tej porze, ale nie aż tak, jak obrazują to jej zmanipulowane zdjęcia z interwencji.
Zdjęcia się retuszowane i manipulowane. Samo to, gdzie ustawiali konie do fot, to jest manipulacja totalna, sugerująca, że konie były trzymane w rozpadającej się ruinie, tymczasem po drugiej stronie podwórka stoi bezpieczna duża stajnia w znacznie lepszym stanie, która pełni rolę wiaty i jako taka jest dostatecznie duża dla schronienia wszystkich moich zwierząt, nie tylko koni.
Znając metody działania tego środowiska fundacji pseudo pro zwierzęcych, sądzę, że pan weterynarz raczej głównie motywował się dobrą zapłatą za usługę podczas wystawiania swojej opinii, niźli obiektywną oceną.
Tak czy inaczej spóźnione oględziny, nawet jeśli faktycznie miały miejsce w dniu 17 kwietnia 2019 roku, nie ukazują realnego stanu zdrowia koni z dnia 8 kwietnia 2019 roku. Te oględziny zostały zrobione za późno. Powinny być zrobione najdalej w dniu wywiezienia koni, na moim gospodarstwie - przed wywiezieniem koni i w mojej obecności, aby zagwarantować ich rzetelność i uczciwość.
Pani Elżbieta Kozłowska nie jest weterynarzem, nie jest zootechnikiem, nie jest rolnikiem, nie jest hodowcą. Ta kobieta nie ma ani wykształcenia kierunkowego, ani nie ma doświadczenia zawodowego niezbędnego do prawidłowej oceny stanu zdrowia wywożonych zwierząt, do tego motywowana jest silnie wizją zarobienia grubej kasy na takiej interwencji, więc nawet nie jest obiektywna, by w miarę rzetelnie ocenić stan koni w dniu ich wywózki.
Jej tragiczne, dramatyczne opisy są ukierunkowane na wyłudzenie cudzych zwierząt za wszelką cenę.
Dlatego nie można przyjmować bezkrytycznie jej opinii na temat kondycji moich koni w dniu wywozu z mojego gospodarstwa.
Moje konie w dniu 8 kwietnia 2019 roku były w normalnej kondycji. Jedna nieźrebna klacz była chudsza, bo karmiła jeszcze źrebaka, ale miała opiekę i karmienie adekwatne do jej stanu na miejscu. Specjalnie dla niej zamówiłam bardzo dobrej jakości siano z pewnego źródła.
Trawa już rosła. Za dwa tygodnie było trawy już na prawdę sporo. Nie było żadnej przesłanki, aby konie moje na siłę wywozić z gospodarstwa. Wystarczyło zostawić mnie i konie w spokoju, aby mogły korzystać z uroków wiosny i lata oraz coraz bogatszego pastwiska, a byłyby w tym momencie w znacznie lepszej kondycji, niż są obecnie. Byłyby w takiej kondycji, w jakiej były rok temu i w poprzednich latach, czyli w bardzo dobrej.
Co do zarzutu znęcanie się nad końmi - nigdy się nie znęcałam nad żadnym zwierzęciem.
Dwa konie, które nieszczęśliwie padły jeden po drugim w krótkim po sobie czasie - był to wynik zaszczuwania mnie i obrabowania przez Elżbietę Kozłowską w roku 2018.
Elżbieta Kozłowska w roku 2018 ukradła mi całe stado owiec i kóz i tym samym doprowadziła do zapaści ekonomicznej na moim gospodarstwie.
Wykosztowałam się na utrzymanie wszystkich zwierząt w sezonie zimowym 2017/2018 i poprzez jej kradzież mojego stada owiec i kóz na wiosnę 2018 nie byłam w stanie uzyskać dochodu ze sprzedaży wełny, mleka oraz stada owiec co odbiło się fatalnie na kondycji ekonomicznej mojego gospodarstwa.
Kozłowska sprawiła, jest za to odpowiedzialna, że nie było mnie stać na zakup drogiej paszy na zimę 2018/2019 i kupiłam tylko taką na jaką było mnie stać.
Siano łąkowe wyglądało zdrowo, ale prawdopodobnie było nie dość odżywcze. Kozłowska jest odpowiedzialna za pogorszenie warunków chowu moich koni poprzez pozbawienie mnie środków na dostatecznej jakości siano. Można podsumować, że w pewnym sensie Kozłowska ukradła moim koniom paszę na zimę. 😡
Kozłowska swoją parszywą działalnością doprowadziła do śmierci moich dwóch najpiękniejszych koni i nienarodzonego źrebięcia, a rok wcześniej swoją działalnością doprowadziła do śmierci 20 moich owiec i kóz oraz niepoliczonych jagniąt i koźląt.
W wyniku wrogich działań Kozłowskiej poniosłam gigantyczne straty ekonomiczne, finansowe oraz hodowlane. Szkody hodowlane są nie do odrobienia, albowiem w wyniku kradzieży paszy moim koniom, wymarła cała linia najpiękniejszych moich koni: Dakota, Drohiczyn, śliczne srokate długo wyczekiwane nienarodzone źrebiątko. 😢
Ta kobieta to chodząca Apokalipsa, to zło wcielone, które zniszczyło moje najpiękniejsze zwierzęta, które zniszczyło moje wieloletnie hodowle koni, owiec i kóz.😤
Nie jest tak, że wali się w hodowcę przez miesiące i lata jak w bęben i nie ma to żadnego wpływu na niego, na jego gospodarstwo, hodowlę i warunki utrzymania zwierząt. W związku z zaszczuwaniem hodowcy, cierpią na tym również zwierzęta bezwzględnie zaatakowanego hodowcy.
W związku z tym, niniejszym pragnę złożyć zawiadomienie o nękaniu mnie przez Elżbietę Kozłowską. Swoimi działaniami doprowadziła ta kobieta do pogorszenia warunków i jakości chowu moich zwierząt w sezonie zimowych 2018/2019 i doprowadziła swoimi atakami na mnie do wymarcia całej cennej lini Dakoty, a wcześniej 20 owiec i kóz, które żyły sobie szczęśliwie i niefrasobliwie na moim Rancho, dopóki Elżbieta Kozłowska nie napadła na mnie.
Te dwa padnięcia były spowodowane czynnikami innymi niż niedożywienie, ale niedożywienie mogło się do tego przyczynić, a na pewno nie pomogło. Źrebak wcześniej chorował i słabo jadł. Gdy mu opuchlizna pyska zeszła, zaczął lepiej jeść i nie pożałowałam mu owsa. Niestety, dostał kolkę po podaniu mu ciut większej dawki owsa i w jej wyniku padł, klacz zaś wpadła w lisią norę i przewróciła się tak nieszczęśliwie, że utknęła na grzbiecie w zagłębieniu terenu i za nic przez godziny nie mogła wstać, nawet przewrócić się na bok, co wpłynęło na pewno niekorzystnie na jej płód i nie tylko. Leżała centralnie na kręgosłupie przez wiele godzin.
Klacz leżąc godzinami na grzbiecie i wierzgając nogami, mogła dostać skrętu kiszek i macicy, a potłuczony brzuch i płód, mógł zaskutkować zgonem płodu i zatruciem organizmu klaczy. Poprosiłam telefonicznie Tomasza Sawickiego, mojego sąsiada o pomoc w podniesieniu klaczy, ale odmówił. Sądziłam, że to on jeździł traktorem po polu obok i chciałam ten traktor wykorzystać do podniesienia klaczy i transportu na podwórko, gdzie chciałam ją podwiesić na maszcie by przyjęła bezpieczniejszą dla konia pozycję.
Później się okazało, że w traktorze siedział jego syn. On się nie interesował moją klaczą, nie podchodził do nas, ani nie próbował jej pomóc wstać. My z Niemką próbowałyśmy klacz zachęcić do wstania. Podałam jej wodę z cukrem i po tym wstała i przeszła kilka metrów i zaplątała się w siatkę Sawickiego i znów upadła.
Ja widziałam u niej początek porodu, wyciek wód płodowych ze sromu klaczy, rozwarcie sromu. Gdy dzwoniłam do znajomego weterynarza z Ełku, prosiłam go, by pomógł jej się wyźrebić. Niestety, odmówił przyjazdu.
Potem po godzinach pojawił się inny weterynarz i to był Józef Szemis. On został sprowadzony przez policję, aby mnie wrobić w znęcanie, a nie żeby pomóc klaczy, dlatego ją zostawił cierpiącą na polu.
Skąd ta pewność? To było widać po zachowaniu policjantów, a także dawniej, w roku 2017 policjanci sprowadzili do mnie na gospodarstwo psychiatrę i spowodowali założenie mi sprawy sądowej o umieszczenie w zakładzie psychiatrycznym, aby się pozbyć mnie z mojego gospodarstwa i zamknąć mi usta, gdyż opisuję na moim blogu ich realne zachowania, a nie zachowują się elegancko wobec mnie, tzn. niektórzy policjanci zachowują skandalicznie wobec mnie podczas interwencji, co zmusza mnie do składania zażaleń i skarg.
Ja te skargi i zażalenia często piszę wprost na blogu, a następnie wysyłam do adresata pocztą emailową. Taki mam styl działania.
Jestem sama na gospodarstwie i nie mogę pozwolić na to, by mnie tutaj po cichu zaszczuli na śmierć. Jak mi robią krzywdę, nagłaśniam to od razu poprzez blog.
Podczas napadu Molosów Adopcje w 2018 w asyście policji Olecko, też na bieżąco opisywałam co się dzieje. Jeden z policjantów zaś na bieżąco śledził moje wpisy na blogu, na jego komórce. Czyli widać z tego, że ich mój blog bardzo rusza.
Podczas zaś drugiego napadu, dzielnicowy Warsiewicz wyrwał/wytrącił mi tablet z rąk i zakuł mnie w kajdanki, bym nie filmowała ich napadu na mnie. Ci funkcjonariusze nadużywają swoich uprawnień wobec mnie od lat.
Ostatnio, podczas tego drugiego napadu, pastwili się nade mną strasznie godzinami. Doprowadzili mnie do łez. To źli ludzie są. Nie powinni zajmować stanowisk, gdzie mają władzę nad innymi ludźmi i możliwość jej nadużywania.
Klacz Dakota zaczęła rodzić, miała nabrzmiały srom, wyciek wód płodowych z macicy, ale weterynarz podał jej tylko środek przeciwko skurczowy, przeciwko kolce, który co prawda pomógł na kolkę, ale zaszkodził na proces parcia. Klacz nie mogła urodzić.
Z autopsji wynika, że źrebak był w pełni ukształtowany, czyli poród był wskazany. Jeśliby źrebak żył, zostałby uratowany, a także i klacz, po uwolnieniu z balastu i podaniu kroplówek na wzmocnienie.
Ja oczekiwałam, że Józef Szemis pomoże się klaczy wyźrebić, a on ją zostawił na skonanie. Oczekiwałam, że poda jej środki na wymuszenie porodu. Nic takiego nie zrobił, mimo rozwarcia i wycieku płynów z macicy, które nie wyglądały dobrze.
Były mętne i jakby gnijące. Być może źrebak zginął podczas upadku klaczy. Sądzę, że klacz była zatruta gnijącymi wodami płodowymi i gnijącym źrebakiem, gdyż na to wskazywał kolor i konsystencja płynu wyciekającego ze sromu i już nie widziałam kopnięć płodu w środku klaczy. Nie było oznak życia źrebaka. Weterynarz Szemis, gdy badał klacz, nie umiał powiedzieć, czy źrebak żyje. Podejrzewam, że nie żył.
Moim zdaniem, klacz była zatruta gnijącym płodem i dostała za mało kroplówek na wzmocnienie. Ja dostałam jako dużo mniejszy od konia człowiek znacznie więcej kroplówek niż moja klacz, bo 7 - 8 sztuk worków kroplówki, aby dojść do siebie po zaledwie kilku godzinach odwodnienia, a klacz męczyła się na tym polu dwa dni i dostała tylko dwie czy trzy kroplówki.
Myśmy ją poiły, ale nie chciała pić wody zwykłej, tylko trochę wody z cukrem piła. Zapewne nie napiła się tyle co trzeba, była odwodniona i była osłabiona wierzganiem.
Po podaniu jej kroplówek przez weterynarza Vetolu, Józefa Szemisa, była bardzo spragniona, ale niestety, policja zażądała, abym zeznawała akurat wtedy i nie mogłam jej podać wody od razu. Kazali mi iść do radiowozu na drugi koniec gospodarstwa. Sądzę, że policjantów (jednego z nich) bardziej interesowało wrobienie mnie w znęcanie, niż ratowanie konia. Strasznie im się śpieszyło, aby mnie przesłuchiwać akurat w czasie, kiedy klacz potrzebowała pełnej mojej uwagi.
Poprosiłam Niemkę by napoiła klacz po kroplówce, ale ona nie zrozumiała i nie dała jej pić. Niemka poszła do wsi, do domu, gdzie mieszkała, podczas, gdy ja byłam ciągle przesłuchiwana, co trwało długo.
Ja po długim przesłuchaniu, gdy zaszłam na pole - już było ciemno. Zastałam klacz leżącą na boku i nie było jak ją napoić. Próbowałam jej wlewać wodę butelką do pyska, ale nie mogłam utrzymać ciężkiej głowy, tym bardziej, że wierzgała i kopała gwałtownie.
Myślę, że gdyby od razu po kroplówce dostała wodę, to by się znacznie wzmocniła i może dała by radę wstać, bo próbowała. Po zastrzyku przeciwko kolce, podrzuciła przód ciała, uniosła się na przednich nogach. Tył ciała za bardzo jej ciążył i była za bardzo wymęczona wielogodzinnym wierzganiem.
Sądzę, że niepotrzebnie policja przeszkadzała mi się zajmować koniem w tych istotnych godzinach życia klaczy. To mogło się przyczynić do jej zgonu. Na pewno brak wody odwodnionej klaczy w ciąży nie pomógł.
Moim zdaniem, klacz była do uratowania, tylko niestety pan weterynarz Józef Szemis popełnił błąd dając klaczy tylko ten zastrzyk przeciw kolce i zostawiając ją samą bez dalszych zabiegów specjalistycznych.
Uważam, że wymuszenie porodu było w tym przypadku konieczne, z uwagi na wymęczenie klaczy długotrwałym wierzganiem w bardzo niekorzystnej pozycji i obawę padnięcia wewnątrz niej źrebaka I z uwagi na konieczność wydalenia z niej prawdopobnie martwego źrebaka. Bardzo mnie ździwiło, że weterynarz nie wymusił farmakologicznie porodu. Myślę, że to klacz zabiło, zwłaszcza, że dostała zastrzyk rozkurczowy, nie wskazany w przypadku porodu i parcia.
Pozostałe moje konie w dniu 8 kwietnia 2019 roku, nie były zagłodzone ani chore, ani tym bardziej wymagające natychmiastowego wywiezienia.
Co prawda tydzień wcześniej padła mi właśnie Dakota i Drohiczyn, co było dla mnie bolesną stratą, ale pozostałe konie były w dostatecznej i dobrej kondycji, a na farmie była pasza, woda, lizawki solne, suplementy, oraz dostawy nowego, dobrej jakości siana od innego dostawcy.
Na moich pastwiskach zaczęła rosnąć trawa, którą moje konie chętnie podskubywały. Nie było żadnego zagrożenia zdrowia i życia moich koni. Konie nie przejawiały objaw chorobowych.
Denver, klacz, która była chudsza od pozostałych, nie była aż tak chuda, jak jest to pokazane na zmanipulowanych przez Kozłowską zdjęciach z dnia rabunku. Klacz karmiła źrebię i prawdopodobnie to ją tak wyczerpało, ale była w trakcie odsadzania od niej źrebaka i była dodatkowo dokarmiana bardzo dobrej jakości sianem. Odzyskiwała kondycję. Nie ciągała nogami, tak jak potem to miało miejsce u Deruchowskiego po 2 tygodniach od jej wywiezienia ode mnie. U mnie klacz była czyściutka, a nie usyfiona w odchodach tak jak u Deruchowskiego.
Sądzę, że ją celowo przegłodzono i ubrudzono do zdjęć zaraz na początku u Deruchowskiego, gdyż na zdjęciach od Deruchowskiego klacz powłóczyła tylnymi nogami czego u mnie nie było i była wyraźnie chudsza niź u mnie.
Żadna z klaczy nie miała u mnie problemów oddechowych. Teraz czytam, że tam mają. Obawiam się o ich zdrowie i życie, albowiem Elżbieta Kozłowska w zeszłym 2018 roku, ukradła mi stado 50 zdrowych owiec i kóż, a następnie otruła i zagłodziła mi to stado. Może nie zrobiła tego osobiście swoimi własnymi rękoma, ale z pewnością udzieliła odpowiednich wskazówek jak zmanipulować materiał dowodowy, by wyglądał kiepsko, bo ma w tym ogromne doświadczenie.
U wójta Locmana, u którego ulokowała moje zwierzęta, doprowadzono do zgonu 20 dorosłych owiec i kóz, oraz niepoliczone noworodzące się jagnięta i koźlęta.
Opinie wystawione przez weterynarzy i inspektorów wynajętych przez Urząd Gminy i Elżbietę Kozłowską, należy traktować z ogromną dozą ostrożności, albowiem nie są wiarygodne, ani bezstronne.
Warto tu podkreślić, iż po wywiezieniu moich zwierząt manipulowano materiałem dowodowym podając owcom toksyczny specyfik, jeśli wierzyć słowom Kozłowskiej i Salamona - powodujący kaszel, wymioty z krwią, gwałtowne odwadnianie organizmów.
Ja absolutnie zaprzeczam, aby moje owce i kozy w dniu 2 maja 2018 roku, były chore lub zagłodzone czy szczególnie brudne i zaniedbane. Żadnego kaszlu nie było, żadnych wymiotów z krwią - absolutnie nic takiego. Zwierzęta były zdrowe i cieszyły się wiosną, dopóki nie przyjechała na ranczo pani śmierć w postaci Elżbiety Kozłowskiej. Moja gehenna i gehenna moich ukochanych zwierząt zaczęła się w momencie kiedy na mój prywatny teren wdarła się Elżbieta Kozłowska.
To, że strona mi wroga posługuje się opiniami uwikłanych w układy lokalne weterynarzy, nie może mieć decydującego znaczenia w tym i żadnym innym postępowaniu, albowiem lekarzy nie obowiązuje już przysięga Hipokratesa i są zdolni do zabicia zwierzęcia dla jakichś partykularnych celów.
Dla mnie lekarz, który nie składa przysięgi Hipokratesa - "Nie zabijaj, nie szkodź" - jest niewiarygodny i w zasadzie nie jest lekarzem, tylko urzędnikiem.
Lekarze są zwykłymi ludźmi: mylą się, czasami działają w złej wierze, albo pod wpływem nacisków. Dlatego apeluję, by bezkrytycznie nie opierać się wyłącznie na opinii weterynarzy, zwłaszcza, że w naszym kraju manipulowanie materiałem dowodowym i wystawianie fałszywych, nieprawdziwych opinii to rzecz powszechna.
Sama zetknęłam się z takim zachowaniem co najmniej dwukrotnie, gdzie lekarz na moich oczach kłamał. Reasumując, nie wierzę w etyczne postępowanie weterynarzy i nie wierzę w ich opinie. Być może zawierają jakiś pierwiastek prawdy, ale sugerowałabym dużą ostrożność w bezkrytycznym przyjmowaniu za pewnik treści ich opinii.
Nadto, gdyby owce mi chorowały w 2018 roku przed ich kradzieżą przez Molosy Adopcje - wezwałabym weterynarza z Olecka.
De facto wiosną 2018 wezwałam weterynarza Piotra Chlebusa z Vetolu w Olecku, gdyż ogierek Dar dostał biegunki i trzeba było go potraktować antybiotykiem i lekiem przeciwko biegunce. Niestety, weterynarz nie przyjechał osobiście, ale sprzedał mi leki dla źrebiątka i szczepionki oraz odrobaczenie dla psów. Gdyby owce były wówczas chore - to bym kupiła również leki dla owiec. Nie były, więc nie kupowałam.
Żadna owca u mnie nie padła w 2018 roku z powodu choroby lub zagłodzenia. Były natomiast ataki psów wiejskich co zgłosiłam na komendzie w Olecku oraz w Gminie Kowale Oleckie. Najwyraźniej UG nie chcąc ponosić kosztów zagryzionych przez wałęsające się psy sześciu owiec, postanowił wrobić mnie w rzekome padnięcia i zaniedbania i w tym celu sprowadzono Elżbietę Kozłowską, z fundacji Molosy Adopcje.
To bardzo perfidna zagrywka wójta Locmana. Posłużył się fundacją pro zwierzęcą, aby mnie wrobić w znęcanie się i okraść mnie z mojego inwentarza, który z uporem maniaka przetrzymuje od półtora roku na farmach w Gminie Kowale Oleckie, gdzie owce mają bardzo złe warunki chowu i opieki, w wyniku czego masowo padają.
Możliwe, że te padnięcia zostały celowo zainicjowane celowym truciem i głodzeniem moich zwierząt by stworzyć podstawę prawną do odebrania mi zwierząt.
Jednak jest mnóstwo świadków oraz zdjęć, a także są filmy z dnia kradzieży moich owiec i kóz, na których widać, że zwierzęta były w bardzo dobrej kondycji na mojej farmie.
Zaś te drastyczne zdjęcia którymi Kozłowska epatuje w internecie, zostały zrobione nie na mojej farmie, i nie wiem czy moim owcom, i też nie od razu po wywiezieniu, lecz po przegłodzeniu zwierząt i ich ostrzyżeniu po kilku tygodniach.
Poziom fałszerstwa wydaje się niebywały, ale taki jest. Na mojej farmie przed wywiezieniem stada, nie padło ani jedno zwierzę, a rodzące się wcześniej jagnięta były w bardzo dobrej kondycji i część już była odchowana w dniu 2 maja 2018 roku. Nie miałam żadnych padnięć młodych.
Nie prawdą jest rzekomy chów wsobny. Takiego nie prowadziłam. Moje owce nie rodziły jagniąt ze skrzyżowań kazirodczych. Kupiłam owce w 4 różnych hodowlach i wśród nich były też baranki używane w sposób planowy w mojej hodowli. Owce nie były kryte w bliskim pokrewieństwie.