czwartek, 28 marca 2013

Wielkanoc



Pora się do tej Wielkanocy ustosunkować. Indianka pali w piecu w kuchni i myje lodówkę, by poukładać w niej wiktuały przysłane przez Mamę. Jutro zrobi sałatkę. Kilka jaj od swoich kur uzbierała. Zastanawia się, czy ma odpowiedni koszyczek na święconkę. Hmm... chyba nie ma nic takiego. Ale i tak nie pójdzie do kościoła, bo nie ma siły chodzić przez ten śnieg, tym bardziej, że odciski nadal dokuczają.

Indianka zastanawia się, jakie potrawy jutro uszykować i jak stół udekorować. Po pojeniu i karmieniu zwierzyny zostanie jej niewiele czasu i sił na wielkanocne śniadanie, więc zaplanuje sobie je dzisiaj.

Pora odświeżyć pamięć co do reguł tradycji i potraw świątecznych oraz wyszukać też inne ciekawe przepisy na potrawy wielkanocne. Z dzieciństwa pamięta, że Wielkanoc to gotowane jaja na twardo, farbowane farbami lub łupinami z cebuli.
Koszyk pełen pięknie skomponowanych wiktuałów spożywczych typu: jaja barwione, biała kiełbasa, kiełbasa jałowcowa, szynka, boczek, chleb, sól, pieprz, woda – to wszystko ładnie ułożone w koszyku wymoszczonym serwetą.
Przy stole świątecznym śniadanie zaczynał konkurs na zbijane jaja. Które jajo najdłużej wytrzymało nie uszkodzone – ten wygrywał :)

Indianka nie ma gotowej palmy, ale zrobi ją z gałązek derenia który akurat w dzień po Palmowej Niedzieli nałamała.
Przy okazji posadzi też inne sztobry które powinna była posadzić już parę dni temu. To będzie jej nowa tradycja: sadzenie sztobrów w Niedzielę Palmową i Wielkanoc.
Indiance pięknie zakwitły hiacynty – nimi udekoruje stół. Także rzeżuchą i szczypiorem... Jakiś obrus też się znajdzie. Będzie ładnie. A krzyż??? Gdzieś był. Jeszcze Babciny.

Zajączki są – kicają po króliczarni i kuchni :)
Baranków nie ma, ale są kózki w koziarni :)
Słodkich brył w kształcie baranka nie ma, ale jest cukier zbrylony. Może by wyrzeźbić z niego baranka?
Indianka nie będzie miała tyle czasu. Musi najpierw zwierzynę nakarmić aby nie cierpiała z powodu świąt głodu i miała pełne brzuchy.

Tradycje Wielkanocne
Wielki Post

Święta Wielkanocne poprzedza Wielki Post. Trwa on 40 dni. Zaczyna się od Środy Popielcowej nazywanej również wstępną środą lub Popielcem.

Podczas środy popielcowej w kościołach podczas nabożeństwa posypuje się głowy wiernych popiołem powstałym w wyniku spalenia palm wielkanocnych z zeszłego roku.

Kiedyś wierzono że posypuje się głowy popiołem ze szczątków ludzkich znalezionych na cmentarzach.

Posypywanie głów popiołem zostało wprowadzone do liturgii Kościoła powszechnego ok.IV wieku.

Początkowo posypywano głowy jedynie osobom które publicznie odprawiały pokutę. Osoby te nie mogły powracać do kościoła, aż do spowiedzi wielkanocnej odbywającej się w Wielki Czwartek.

Od X wieku  posypywanie popiołem stało się obrzędem dla wszystkich wiernych – symbolem pokuty, żalu za grzechy, gotowości do wielkiego postu – umartwień i rozważań.

W wiekach XVIII i XIX – a w niektórych rejonach również na początku XX wieku księża posypywali popiołem jednego najważniejszego człowieka z rodziny – ojca, dziada, oraz dawali mu nieco popiołu do modlitewnika. W domach ta osoba „dawała popielec” rodzinie – czyli posypywała głowy popiołem domownikom.

Wielki post miał być okresem umartwień, pobożności, dobrych uczynków, umiarkowania.

W dawnych czasach mieszkańcy wsi przestrzegali zaleceń kościelnych oraz samodzielnie wybierali sobie różne umartwienia.

Mięso, a w niektórych domach również nabiał, cukier i miód znikały ze stołów.

Na stołach za to pojawiał się żur postny (zobacz przepis), ziemniaki, kapusta kiszona, śledzie, chleb.

W domach bogatych, magnackich post nie był tak dokuczliwy gdyż tam jadano wiele wspaniałych potraw z ryb, jedzono również sery, masło i mleko.

Zazwyczaj na czas wielkiego postu ludzie rezygnowali z palenia tytoniu, picia alkoholu. Nie urządzano zabaw, spotkań towarzyskich (spotykano się na wspólnych modlitwach), nie śpiewano i nie grano.

W połowie Wielkiego Postu obchodzono Półpoście. Była to chwila wytchnienia od umartwień i ciszy postnej. Po wsiach biegali chłopcy hałasując drewnianymi kołatkami i rozbijając o drzwi domów garnki wypełnione popiołem

Wielki Tydzień

Wielki Tydzień to tydzień bezpośrednio poprzedzający Wielkanoc. To czas przygotowań do świąt. Czas porządków, przygotowywania potraw wielkanocnych, a także czas codziennych nabożeństw.

Niedziela Palmowa

Wielka Środa

Wielki Czwartek

Wielki Piątek

Wielka Sobota

Wielkanoc

Lany Poniedziałek

Czym naturalnie zabarwić jaja?
Łupinami od cebuli
Burakami czerwonymi

Jaja w majonezie dekorowane zieleniną
5 jaj, 2 łyżki majonezu, szczypta natki pietruszki, szczypiorku, rzeżuchy.
Ugotować jaja na twardo. Obrać z łupin. Pokroić w ósemki. Udekorować majonezem. Posypać siekaną natką pietruszki, szczypiorkiem i rzeżuchą.

Sos curry do jaj
6 łyżek majonezu, 4 łyżki jogurtu naturalnego, 2 żółtka z jajek ugotowanych na twardo, 2 łyżeczki przyprawy curry, 3 ząbki czosnku, sól, pieprz, imbir.
Żółtko przetrzeć przez sitko, dodać zmiażdżony czosnek i wymieszać. Później dodać majonez, jogurt i przyprawy.

Sałatka warzywna
Ziemniaki, seler, marchew, puszka kukurydzy, 4 jajka, 1-2 łyżki majonezu, 1 łyżeczki musztardy, sól i pieprz
Kukurydzę odsączyć. Jajka ugotować na twardo, obrać i posiekać. Warzywa ugotować w rosole, odsączyć i posiekać. Wymieszać z kukurydzą, majonezem i musztardą. Posolić i popieprzyć do smaku. Można też dodać posiekany szczypiorek lub natkę pietruszki lub rzeżuchę.

Sałatka z marynatami
Mała kapusta pekińska, 1 słoika marynowanych patisonów miniaturowych, 4 gruszki marynowane, 15 dag rokpola, 3 łyżki posiekanych orzechów włoskich, sok z cytryny, 5 łyżek oliwy z oliwek, sól, pieprz.
Kapustę pokroić w wąskie paski. Patisony w plasterki. Gruszki i rokpol pokroić w kostkę. Składniki delikatnie wymieszać. Posypać orzechami włoskimi i polać oliwą z oliwek wymieszaną z sokiem cytrynowym, solą i pieprzem.

Żur postny
2 marchewki, 1 pietruszka, 1 selera, 1 pora, grzyby suszone, 1 litra zakwasu na żur (gotowego w butelce), 2 ząbki czosnku, 4 ziemniaki, sól
W 1 litrze wody ugotować marchewki, pietruszkę, selera, pora i suszone grzyby. Wywar odcedzić dolać zakwas. Zagotować i dołożyć zmiażdżone ząbki czosnku i ziemniaki obrane i pokrojone w kostkę. Gotować aż ziemniaki będą miękkie. Posolić do smaku.

Biała kiełbasa gotowana w wywarze z przyprawami. Na masełku rumienimy mąkę, dodajemy przecedzony wywar, w którym gotowała się kiełbaska, mieszamy i gotujemy, aż masa zgęstnieje. Dodajemy śmietanę i tarty chrzan, mieszamy i zagotowujemy. Na koniec dodajemy sok z cytryny i przyprawy. Gorącym sosem polewamy białą kiełbaskę.

Poranna woda


Indiance już się kończą pomysł na tytuły postów
:))) Wczoraj w nocy wzięła gorącą kąpiel i wymoczyła obolałe stopy. Odciski po odmoczeniu zrobiły się wrażliwsze i bardziej bolesne. Trzeba to ścierpieć. Wyspała się. Rano wstała i wystawiła na ganek wiadro z ustaną wodą. Otworzyla stajnię i zawołała konie, by podeszły się napić. Po kolei piły, a Indianka dolewała im wody do tego dużego wiadra z mniejszych wiaderek. Wszystkie się napiły do syta. Wtedy zrobiła śniadanie i pozmywała naczynia. Pora iść zwierzętom dołożyć siana i sypnąć owsa.

środa, 27 marca 2013

Przy blasku księżyca

Indianka poszła na pole po opał. Idąc śpiewała sobie głośno, dźwięcznym, melodyjnym głosem. Już ciemno, ale księżyc jasno świeci. Oświeca całe pole. Nocna sceneria pagórkowatych łąk poprzecinanych strumieniem i miejscowymi zadrzewieniami wygląda tajemniczo. Wiatru nie ma. Mróz jest, ale nieduży jak na tę szerokość geograficzną i jej mroźne możliwości. Pozbierała suchy chrust i przyniosła do domu. Napaliła. Nakopciło się aż gęsto. Teraz wietrzy. Rozpaliła piec suchym chrustem i gałęziami. Dwie większe suche kłody ma już w domu dawniej przyniesione. Aby one się zajęły – trzeba najpierw żar wytworzyć w piecu. Może by jakąś kolację zjeść? Chleb z dżemem? Dżem własnej roboty. Pyszny. Oczywiście :) Wczoraj miała dzień bardzo ciężki. Wręcz mega wyczerpujący. Mega masakra. Dzisiaj niewiele lepiej, ale już nie musiała człapać 20km. Dzisiaj ledwo kolebała się po swoim własnym podwórku, tak zakwasy i odciski dokuczały.

Teraz już jest lepiej. Zrobiła 80 procent tego co sobie na dzisiaj zaplanowała. W stajniach porządnie pościelone. Konie nakarmione i napojone. Kozy też. Trzeba jeszcze do kurnika zajrzeć. Warto przy okazji przynieść smakowitą pastę dyniową. Są wyśmienite na kanapki do smarowania.

Dzisiaj Indianka miała niezapowiedzianą wizytę dwóch miłych pań z pewnego urzędu. To była przyjemna wizyta. Tulipan byłby zawiedziony ;) Okazało się, że Tulipan to wyjątkowo mściwe bydle. Indianka więcej do swojego domu żadnego przypadkowego łachudry nie wpuści. Już sobie to obiecała wcześniej, ale ten ostatni typek wprosił jej się na chatę przez zaskoczenie. Jej błąd, że się na to zgodziła nie znając faceta zupełnie. Wprawdzie mówiła mu, żeby tu nie jechał, ale on się oburzył, że już jest w trasie i skoro wyjechał to przyjedzie. No i przyjechała lebiega. Tak samo nagle jak przyjechała tak samo nagle wyjechała. Łowcy posagu się jego plany nie powiodły i teraz się mści. Indiance krew psuje. Indianka zanim kogokolwiek tutaj zaprosi – prześwietli go dokładnie. Wzdłuż i wszerz ;) Tak sobie obiecała i tego się będzie trzymała. Hough!

Zakwasy


Wczoraj łącznie Indianka zrobiła na nogach 20km – 12km rano i 8km wieczorem. Była wczoraj już mega wyczerpana.
W sumie do domu przyniosła 6 litrów mleka.

Zakwasy i odciski ma takie, że ledwo się rusza dziś po siedlisku. Słońce świeci i ciepło. Indiana wyprowadziła małą z boxu i mała bryka po podwórku. Pozostałe konie zamknięte w stajni chwilowo, aby nie przeszkadzały Indianie zjeść jej owies. Jak na jeden tydzień – Indiance wystarczy tych wypraw. Dwa tygodnie miną zanim się odciski rozejdą, a parę dni nim zakwasy znikną.

Przy okazji dowiedziała się od życzliwej rolniczki kilka cennych wiadomości na temat glukozy. Trzeba ją mieć w swojej apteczce, zwłaszcza w terminie wyźrebień, wycieleń i wykoźleń, ale nie tylko – glukoza stawia na nogi każde stworzenie boskie łącznie z człowiekiem. Także warto mieć mleko zastępcze na wszelki wypadek, bo wysyłka trwa, a dojazd do miasta zimą stąd dla Indianki jest wręcz niewykonalny i nie ma żadnej pewności, że w lokalnym sklepie weterynaryjnym jest to mleko. Dla cieląt może być, ale dla źrebiąt?

Jest też w pobliżu hurtownia z paszami dla zwierząt – jest tam karma dla cieląt, świń, kurcząt i być może mleko zastępcze dla cieląt, ale dla źrebiąt Indianka nie widziała tam takiego mleka. Tutaj teren głównie rolniczy, mleczno-mięsny, głównie hoduje się bydło, świnie, drób - koni dużo mniej. No i Indianka nie będzie mogła kóz sprzedać, bo kozie mleko to mleko zastępcze dla końskiego mleka. Trzeba pilnować, aby kozy się koźliły grubo przed klaczami, aby można było koźlęta odstawić bez szwanku dla nich w razie potrzeby dania źrebięciu mleka.

Pora na lunch i odpocząć troszkę. Koniom siano nałożone, konie napojone, owies dany. Jeszcze kozom trzeba będzie dołożyć paszy i przytargać opał z pola.

wtorek, 26 marca 2013

Mleko krowie

Indianka zrobiła dzisiaj 12 km za krowim mlekiem. Ma odciski na piętach, ale mleko zdobyła. Pełnotłuste, krowie. Niestety - schłodzone i mieszane od wielu krów. Znalazła też miejsce gdzie może kupić mleko od jednej krowy co rodziła tydzień temu. Ciepłe mleko prosto od krowy. Takie jest najlepsze. Na to ciepłe, świeże mleko musi poczekać do wieczora.

Kiedy wiosna?

Kiedyż, ach kiedyż ta wiosna??? :)

Dana chodzi


Na dworze minus 7 w cieniu. W Słońcu pewnie cieplej. Słonecznie. Klaczka chodzi za matką.
Indiana napiła się całe wiadro wody. 
W obu boxach jeszcze jest siano, ale trzeba uzupełnić. Indianka wypije herbatę i da klaczom owsa oraz dołoży siana. 

poniedziałek, 25 marca 2013

Dana


Źrebię wylizane, wysuszone, puszyste i czyste. W stajniach fest pościelone. 
Indianka tak zmęczona, że nawet nie ma siły się wykąpać. Pora spać. Przez najbliższe dwa tygodnie do dentysty na pewno nie pojedzie. Trzeba mieć źrebię na oku, dobrze karmić i poić matkę, ścielić boxy bogato.

Nieproszona ekipa



Przybyła nieproszona ekipa: pani z Opieki Społecznej w asyście dwóch policjantów. To na wniosek “troskliwego” Tulipana. I tak nic Indiance nie pomogą, tylko gitarę zawracają, ale chwilę zajęli. Gołym okiem widać, że dom trzeba remontować, ale kasy oczywiście żadnej nie dadzą. Tak działa ten system. Wyłudza od ludzi pieniądze na niby różne pożyteczne świadczenia, a gdy obywatel potrzebuje pomocy – to żadnej pomocy oczywiście nie dostaje.

Tak to jest zorganizowane. Gdzieś tam pod Olsztynem rolnicy zbuntowali się i przestali płacić podatki. Bo za co mają je płacić? Do ich wsi nie ma drogi. Gmina nic nie robi od lat – tak samo jak tutaj. To za co darmozjadom płacić podatek?

Rrradosna Nowina! :)))


Klacz Indiana powiła córkę :)))
Indianka odebrała poród samodzielnie – jak zwykle.
Jest wyczerpana i musi odpocząć, a potem zająć się źrebięciem i matką... :)
Klaczka już napiła się mleka matki i wydaliła smółkę.

niedziela, 24 marca 2013

Ogłoszenia duszpasterskie

Indianka ponownie uruchomiła swoje GaduGadu: 20473683 Indianka Mazurska

Sympatycznych rozmówców/rozmówczynie zaprasza na krótkie pogawędki jeśli dusza pragnie :)

Oberżyna

Indianka nurzając się w kłębach dymu – rozpaliła w piecu wczoraj. Wywietrzyła chałupę. Nad piecem jest 24 stopnie, pod oknem tylko 10 C – i to w kuchni, która jest najcieplejsza. Większość nasion potrzebuje wyższą temperaturę aby kiełkować, więc na piecu, na garach i garnkach stoją zwarte zastępy doniczek, pojemniczków i mini szklarenek. Niestety – pomidory i bazylia padły w dniu nagłego wyziębienia chaty. Natomiast papryki jakoś przetrwały. Także inne warzywa mniej ciepłolubne jakoś kiełkują, ale nie wszystkie – ale czy to wszystko dotrwa do ocieplenia i wiosny to jest WIELKI ZNAK ZAPYTANIA. Indianka robi co może. Jeśli otworzy piec, jeśli go tylko lekko uchyli – kłęby dymu znów zasnują chałupę i znów trzeba będzie wietrzyć czyli wyziębiać chatę, więc to jest bez sensu. Zamknięty piec słabo grzeje, ale grzeje i nie kopci. Ma temperaturę gorącego grzejnika, a że jest ogromny – więc jednak temperaturę w domu podnosi. Indiankę kusi, aby go uchylić i nagrzać chałupę fest. Ale nie ma ochoty na zadymę w kuchni. Dylemat! Wczoraj w piwnicy sprawdziła wyczystki – są czyste. Tylko z tej do której podłączony jest komin, walą kłęby dymu z pieca. Tzn. że jest w tym kanale zator gdzieś u góry nad piecem. Może oblodzony kanał albo zarośnięty smołą i sadzą. Natomiast w sąsiednim kanale, który akurat nie jest podłączony do pieca – ciąg jest rewelacyjny. Co z tego, kiedy do niego piec nie jest podłączony?

Indianka posiała oberżynę w doniczkach torfowych umieszczonych w większej szklarence. Trzeba to umieścić nad piecem, bo oberżyna potrzebuje minimum 24 C by kiełkować. Nad piecem nie ma już miejsca. Trzeba zrobić przegląd i warzywka, które nie potrzebują takiego ciepełka przenieść w inne miejsce, lub napalić bardziej w piecu, aby temperatura w domu podniosła się. Ot, dylemat. Kurzyć czy nie kurzyć??? :)

Indianka poprzestawiała doniczki i szklarenki. Gdzieniegdzie zbudowała misterne konstrukcje 3 piętrowe, byle tylko dać możliwie dużej ilości siewek szansę na ciepełko emitowane przez piec.

sobota, 23 marca 2013

Drzewo natargane

Indianka natargała dwie taczki suchego opału i napaliła w piecu. Dymi się strasznie. Trzeba wietrzyć. Chyba trzeba będzie komin wymienić całkowicie albo nowy postawić. Może samo czyszczenie wystarczy? Ale niedawno był czyszczony. W sumie dwa razy w ciągu roku. Chyba Indianka zejdzie do piwnicy i wyczyści te dolne wyczystki. Może kupa sadzy urosła aż do piętra i zapchała przewód.

Na dworze złocisty zachód Słońca. Konie pod paszarnią lśnią. Ich sierść lśni. Już od lutego zmieniają sierść zimową na letnią. Troszkę za szybko. Wczesne linienie i lśniąca sierść wskazują na zdrowie zwierząt. Gdyby były niedożywione – nie zmieniałyby tak szybko sierści, a ich sierść byłaby matowa.

Indianka miała kiedyś za współlokatorkę - pewną cwaną koniarę. Było to na początku hodowli koni przez Indiankę. Indianka jeszcze wtedy nie miała doświadczenia w hodowli koni, więc pozwoliła babie zajmować się wszystkimi końmi. Baba wykorzystała to do karmienia swoich koni najlepszą paszą jaką Indianka kupiła – sianem i owsem. Klaczkę Indianki natomiast zawistnie głodziła. Doprowadziła ona źrebiczkę do takiego stanu, że młoda źrebica dopiero w maju zaczął linieć, po tym, jak baba wyjechała z gospodarstwa Indianki i Indianka przejęła karmienie koni. Indianka uczciwie obdzielała wszystkie konie miarkami owsa. Klacze babsztyla dostawały 3 razy więcej owsa, bo babsko wmówiło Indiance, że jej klacze karmiące tak dużo muszą owsa jeść. Prawda była taka, że cwaniara przywiozła totalnie zarobaczone konie, które żarły w nieskończoność, a i tak były zachudzone i niedożywione, bo robale wpierdzielały to co klacze babsztyla zjadły. Baba skąpiła na odrobaczeniu swoich koni i kosztem Indianki ładowała w nie 3 razy więcej paszy niż normalnie by potrzebowały. Także klaczce Indianki nie dawała w ogóle owsa ani siana, tylko samą starą, bezwartościową słomę. Klaczuś była przez to niedożywiona, osowiała, miała matową sierść i nie liniała długo, podczas gdy klaczory babsztyla były już ze starej sierści wyczyszczone i lśniły nową, letnią okrywą włosową.

Cyniczna szmata, naigrywała się z klaczki Indianki pomawiając klaczkę Indianki, że to jakiś gorszej jakości i gatunku koń, bo klaczka miała długie, kudłate, zimowe włosie podczas gdy klaczory oszustki lśniły już krótką sierstką.

Gdy babsztyl miał wyjechać, aby kolejnego właściciela stajni naciągnąć na darmowy pensjonat, Indianka zapytała ile ma dawać koniom owsa. Babsztyl powiedział, że jej klaczom po 3 miarki owsa, a klaczce Indianki jedną. Tak też Indianka uczyniła. Gdy po raz pierwszy dała swojej klaczce jedną miarkę owsa – konik ożył gwałtownie. Indiana szalała po podwórku brykając radośnie i strzelając kopytami wysoko w górę. Wtedy Indianka błyskawicznie zorientowała się jak działa owies na konie i zrozumiała, że jej klaczka do tej pory nie dostała od ścierwa ani grama owsa. Od tej pory Indianka zajmowała się wszystkimi końmi sama, a szmacie kazała spierdalać w pizdu.

Indianka regularnie i dobrze karmiła owsem i sianem swoją klaczkę Indianę, zwiększyła też jej dawki owsa – źrebica szybko odzyskała siły, animusz, zmieniła sierść na letnią – krótką i lśniącą. “Pańskie oko konia tuczy” – mówi stare polskie porzekadło. Jednocześnie karmiła konie babsztyla, który miał Indiance za opiekę i paszę zapłacić źrebakami lub kasą, co nigdy nie nastąpiło, podczas gdy Indianka została z długami za paszę na długo. Indianka wie, że nikt, ale to nikt nie zadba o jej konie tak dobrze, jak ona dba. Mimo, że Indiance się nie przelewa – pasza dla zwierząt zawsze musi być. Dobro zwierząt jest u Indianki na pierwszym miejscu. Dzięki temu wyhodowała takie piękne, zdrowe zwierzęta. Indianka odebrała też nauczkę, aby nie ufać obcym, bo potrafią oni być niesamowitymi ścierwami zdolnymi bez mrugnięcia okiem do krzywdzenia cudzych zwierząt z czystej zawiści i podłości.

Ufff!



Indianka nakarmiła i napoiła zwierzynę. A jakże! Pora na gorącą herbatę, a potem trzeba będzie przyciągnąć sanie z opałem i nahajcować w piecu. 

Konie jedzą siano pod paszarnią. Siano wyłożone wzdłuż paszarni, pod ścianą, od strony południowej – celowo, by Słoneczko wygrzało koniki i zapobiegło ewentualnej krzywicy. 

Pierwsza przyszła paść się Dakota. Pozostałe konie kończyły jeszcze spożywać owies w stajni. Tym razem Indianka na spód żłobów pościeliła nieco siana pod ten owies, aby konie jedząc jednocześnie owies i siano dobrze przeżuwały owies wraz z sianem i nie marnowały go tak. Przydałby się Indiance śrutownik, aby mielić zboża na drobną śrutę oraz sieczkarnia do wyrobu sieczki. Dziadek Indianki miał taką fajną, ręczną sieczkarnię. Indianka lubiła nią ciąć trawę dla królików i koni Dziadka. Takie fajne ostre koło się obrało i ciachało trawę na sieczkę. To było dawno. Tego siedliska ani sieczkarni rodzina Indianki już dawno nie ma. Szkoda. Było tam wiele użytecznych maszyn konnych, m.in. przodek konny, kopaczka do ziemniaków, brony, kultywator, pług na kółkach i parę innych maszyn. Dziadek ich używał do obróbki ogrodu. Był też solidny, duży, platformowy wóz na gumowych kołach. Bardzo pojemny. Tym wozem Dziadek woził trawę i siano dla koni, a ze szpitala w którym pracowała kiedyś Babcia – przywoził zlewki dla świń i resztki spożywcze dla drobiu i królików oraz psów. Były też sanie – duże i wygodne. Podczas jazdy wyścielone wielkim kożuchem. Tymi saniami Dziadek z Babcią wozili Indiankę do lasu, gdy zachorowała w mieście na zapalenie płuc. Indianka była blada jak ściana i anemiczna po tej chorobie. Cudem z niej wyszła z pomocą Babcinych naturalnych zabiegów i ziół. Antybiotyki już wtedy nie pomagały. Babcia siekała Indiance drobniutko czosnek i podawała na łyżeczce z prawdziwym miodem pszczelim (bez cukru) i pełnym mlekiem prosto od krowy (nie badanym przez żadne laboratorium) kilka razy dziennie zachęcając ją wytrwale do przełykania tego naturalnego lekarstwa. Paskudne to było w smaku dla Indianki, krzywiła się niemiłosiernie – ale pomogło. Pomogło też stawianie gorących szklanych baniek na plecach, rozgrzewające okłady na szyję i pierś z pieluchy tetrowej nasączonej spirytusem kamforowym, oraz rozgrzewające nasączone w kamforze waciki do uszu. Indianka wówczas została przywieziona z miasta z trzema chorobami w jednym małym ciałku. Było to zapalenie płuc, angina i zapalenie ucha środkowego. Była baaardzo ciężko chora. Lekarze nie rokowali Indiance przeżycia. Doktor się poddał. Powiedział, że już nic nie może zrobić. Indianka była w bardzo ciężkim stanie. Nie mogła oddychać, przełykać, dusiła się. Miała wysoką gorączkę 40 C. Nie jadła. Nie słyszała na jedno ucho z powodu świdrującego bólu w tym uchu. Jednak Babcia i Dziadek Indiankę ratowali. Babcia zmieniała Indiance kompresy, waciki, nakłaniała do jedzenia naturalnych lekarstw. Dziadek palił fest w piecu, tak że w domu było bardzo ciepło. Dziadkowie uratowali Indiance życie. Wyleczyli i przeprowadzili naturalną rekonwalescencję polegającą na zimowych jazdach saniami do lasu, aby pobudzić płuca do pracy. Dziadek zaprzęgał konia do sań, wyścielał sanie grubym futrem, Babcię i Indiankę owijał wełnistym kożuchem i jeździli pędem do lasu. Indianka była słaba. Babcia ją podtrzymywała. Szybkie jazdy kłusem do lasu i pęd świeżego powietrza natlenił Indiankę. Płuca zaczęły pracować i się oczyszczać. Udało się. Indianka wylizała się i ozdrowiała. To się zdarzyło kiedyś, dawno temu, gdy Dziadkowie jeszcze żyli, a Indianka była małą dziewczynką.

Dziś, gdy Indianka wyrzuciła przez okno paszarni wielkie snopy siana – wyszła i rozłożyła je równomiernie wzdłuż ściany i siadła sobie na tym sianie wygrzewając się w Słońcu. Towarzyszyła jej Dakota, która poczęła rozgrzebywać siano kopytem. Przydałoby się tam na tej ścianie zamontować długie paśniki stalowe, aby konie tak nie niszczyły siana. Siano rozgrzebane, stratowane i obsikane przez konie – to siano zmarnowane. Szkoda siana. Prowadzenie gospodarstwa wymaga kosztownych nakładów, tymczasem bioroboty rok w rok zabierają Indiance dopłaty i nie ma z czego tych wydatków finansować. 

Indianka siedziała sobie pod ścianą paszarni wygrzewając się w promieniach Słońca i odpoczywając po wysiłku.
Dalej, wśród drzew tańczył wiatr. Jednak pod paszarnią od strony południowej – cicho. Zacisznie. To doskonałe miejsce do pasienia koni. Ściana chroni je przed zimnymi wiatrami północnymi, a Słońce nagrzewa ich ciała.
Gdy Indianka tak tam siedziała – było jej bardzo ciepło. Potem przyszła Indiana i cień rzuciła na Indiankę.
Zrobiło się zimno momentalnie :) Indianka ewakuowała się spod ściany do domu. 


Amerykanie dzwonią do Obamy


Wczoraj w Kongresie Amerykańskim przepchnięto szkodliwy akt wymierzony w obywateli Stanów Zjednoczonych, a dokładnie w farmerów amerykańskich oraz konsumentów, a wspierający monopolistyczne działania i interesy szkodliwej korporacji Monsanto.
Akt czeka na zatwierdzenie przez ich prezydenta – Obamę. Obywatele amerykańscy świadomi zagrożenia jaki ten akt niesie za sobą – protestują i dzwonią wprost do prezydenta Obamy wyrażając swój protest.

http://action.fooddemocracynow.org/call/Monsanto_declares_war_on_America/?rd=1&t=12&referring_akid=781.512767.GZXfv4


“This dangerous provision, the Monsanto Protection Act, strips judges of their constitutional mandate to protect consumer rights and the environment, while opening up the floodgates for the planting of new untested genetically engineered crops, endangering farmers, consumers and the environment.”

„To niebezpieczne rozporządzenie, Akt Ochrony Monsanto, odziera sędziów z ich konstytucyjnego prawa do obrony praw konsumentów oraz środowiska naturalnego, jednocześnie otwierając tamy do sadzenia nowych, nieprzetestowanych, genetycznie modyfikowanych upraw, zagrażając tym samym amerykańskim farmerom, konsumentom oraz środowisku naturalnemu.” – tłumaczenie: Indianka

Nastała nowa era. Era rządów korporacji. Teraz już nie ma demokracji, nawet w tak demokratycznym kraju jakim były do tej pory Stany Zjednoczone Ameryki. Wielkie, wpływowe korporacje kontrolują rynek żywności w Stanach i mają zakusy na taką samą kontrolę w innych krajach świata. Chcą rządzić całym światem. Pierwsze pod nóż poszły kraje III świata. Teraz pora na Europę w tym Polskę.
Nasza polska ustawa o GMO również wspiera interesy obcych korporacji w tym Monsanto. Nasza polska suwerenność została naruszona. Staliśmy się krajem kolonialnym obcych, wrogich korporacji.
Pora się obudzić i strząsnąć z naszych pleców tego dżina co żeruje na naszym zdrowiu i nas ciemięży.
BEZWZGLĘDNIE ZAKAZAĆ HANDLU TOWARAMI ZAWIERAJĄCYM GMO.

Wschód Słońca

Indianka obudziła się dziś około 4 rano. Króliki szalały po kuchni. Chyba im się gody zaczęły. Za dnia gdy Indianka urzęduje w kuchni – nieśmiało zaglądają i się z niej wycofują. Ale gdy tylko Indianka idzie spać – kuchnia jest ich :)))

Szaleją na całego. Tak i tym razem było. Gdy zwaliły coś z trzaskiem i hukiem – Indianka się obudziła.

Jak już obudziła się, to i zasnąć nie mogła mimo prób. Poszła i odgrzała sobie obiad uszykowany na dziś, bo ją zaczęło ssać w żołądku. No i ma do przerobienia sporo pism urzędowych, więc musi mieć siłę by na nie odpowiedzieć.

Siadła przed komputerem i zanim się obejrzała – Słońce wstało oblewając komputer i gabinet złotym blaskiem.

Indianka pije gorącą herbatę, zagryza czekoladą i szykuje się do kontrofensywy. Na pohybel urzędasom!

https://www.youtube.com/watch?v=QYEC4TZsy-Y

 

piątek, 22 marca 2013

Słoneczny dzień przed ostrym nocnym mrozem


Dzień słoneczny. Na dworze leży śnieg. Indianka już dawno nakarmiła i napoiła wszystkie zwierzęta. Teraz gotuje obiad dla siebie: pieczonego kurczaka curry w sosie marchewkowym :) Ziemniaki gotują się osobno.

W nocy ma być straszny mróz. W piecu ledwo tli się ogień. Komin znowu zamulony. Nie ma ciągu. Przy rozpalaniu pieca strasznie się dymi. Trzeba będzie po obiedzie przyciągnąć sanie z suchym opałem.

Strasznie boli ją ząb. Chyba się jakiś nerw naruszył. Na myśl o wyprawie do dentysty Indiankę skręca. Jak pojedzie w ciemno to znowu nie znajdzie dentysty aby zrobił z tym zębem porządek, a jak znajdzie i on zrobi – to nie będzie chciał zęba kończyć, a inny dentysta nie będzie chciał po nim poprawiać i znów się będzie męczyła tygodniami jak rok temu. Tak działa publiczna służba zdrowia. Musi wytrzymać jeszcze półtora tygodnia i iść prywatnie. Ból promieniuje na pół szczęki, po ucho. Tylko żeby się jakieś zapalenie okostnej nie zrobiło :(

czwartek, 21 marca 2013

Zimowe przemęczenie

Ta długa, mroźna zima wymęczyła Indiankę. Nie ma siły już pracować. Chce się położyć i nic nie robić. Odpoczywać. A tu nie da rady. Trzeba zwierzaki karmić, obiady gotować, zmywać naczynia, przywozić drewno z pola, palić w piecu. Na papiery już nie starcza sił i czasu. Indianka znalazła pilną korespondencję sprzed tygodni. Pora otworzyć te koperty i się ustosunkować do tego co w nich zawarte.

wtorek, 19 marca 2013

Inicjatywa Obywatelska

W czasach, gdy tuskorząd zawodzi – musimy brać sprawy w swoje ręce i organizować się celem realizacji pozytywnych inicjatyw obywatelskich. Niech tuskorząd się od obywateli uczy, co to jest praca dla dobra społeczeństwa.

W Polsce są ludzie, którzy nie oglądając się na żadne dotacje czy granty – organizują pozytywne inicjatywy. Oto jedna z nich:

http://polakpotrafi.pl/projekt/permakulturowa-regeneracja-mos-w-lodzi

W tej szczytnej inicjatywie młodzi ludzie zebrali się by propagować zakładanie miejskich ekologicznych ogrodów.

To ważna inicjatywa, bo miastom niedługo zajrzy do ócz głód, więc każdy skrawek ziemi miejskiej powinien być zaadaptowany na ogrody warzywne.

Ważna też jest edukacja ekologiczna młodzieży poprzez oswajanie jej z Naturą, pokazywanie, jak wspaniała to rzeczy i ile korzyści sobą niesie. To ważne w dobie rosnącego wynaturzenia mieszczuchów, którzy w wielu przypadkach tak bardzo oddalili się od Natury, że na pytanie skąd się bierze mleko odpowiadają: “z kartonika”. Wielu z nich nie kojarzy łaciatych, muczących zwierząt pasących się na zielonych łąkach z białą cieczą znajdująca się w owych kartonikach.

Najwyższy czas, aby im to wytłumaczyć ;)))

Don Kichoty z Warmii i Mazur

Grupa obywateli walcząca z wiatrakami zebrała się w Olsztynie by zaprotestować przeciwko stawianiu na Warmii i Mazurach szkodliwym akustycznie dla zdrowia ludzi i zwierząt turbinom wiatrowym. Cześć im i chwała! To prawdziwie szlachetni wojownicy troszczący się o zdrowie narodu.

Jak udowodnili naukowcy – turbiny wiatrowe emitują szkodliwe dla zdrowia ludzi i zwierząt ultradźwięki prowadzące do poważnych schorzeń organów wewnętrznych. Dlatego na Zachodzie Europy i w USA turbiny są stawiane z dala od siedzib ludzkich – na bezludnych terenach: pustyniach i na otwartym morzu.

Na Mazurach i Warmii chorobotwórcze wiatraki stawiane są w środku zaludnionych wsi, bo lokalne władze nie zadały sobie trudu, by się dowiedzieć, dlaczego Niemcy tak masowo wyzbywają się swojego złomu i ślą go tak chętnie do Polski. Po prostu mają w dupie zdrowie swoich wyborców. Tym większy szacunek dla szlachetnych, bezinteresownych obywateli przeciwstawiających się stawianiu tego syfu w naszej pięknej krainie.

Indianka swoje lokalne władze obszernie poinformowała o szkodliwości wiatraków, ale władze i tak dały zgodę na postawienie wiatraków w kilku wsiach. Gmina ma dużo zarobić na podatku od tych wiatraków. W tej gminie pieniądz ważniejszy niż zdrowie mieszkańców i ich bydła. Urzędnicy powinni sobie postawić te wiatraki w środku Kowal Oleckich, najlepiej przed Urzędem Gminy.