sobota, 22 września 2012

Dzień po zabraniu Satji

Dzisiaj mam oczy spuchnięte od płaczu i ogólnie czuję się wyczerpana wczorajszymi spazmami płaczu.

Muszę wziąć kąpiel i zmyć z siebie ten ból. Ale najpierw wyszłam do zwierząt. Zgarnęłam konie z pastwiska na podwórko, skąd mają dostęp do sadów gdzie w większości wyjadły już trawę, ale mają tam jeszcze coś do wygryzienia. Ładne, zdrowe, pękate. Wypasione na maksa. Kozy przestawiłam na nowe miejsca – na chwasty których konie nie wyjadły. Kozy akurat te chwasty bardzo lubią i dobrze mleko po nich dają. To ich przysmak.

Nakarmiłam drób, kota i psa. Teraz pora zrobić coś na śniadanie dla siebie. No i zaraz kozy doić, bo już się domagają głośno. A potem upragniona kąpiel.

piątek, 21 września 2012

Wieczór

W tej budzie została wywieziona Satja ze szczeniętami do odchowu szczeniąt w schronisku.
Jak się później okazało - została podstępnie wyrwana z rodzinnego domu  na zawsze :(((
Nie wolno ufać tym ze schroniska w Bystrym ani tym z UG. Absolutnie! :(((

Skończył się gaz. Musiałam w piecu napalić, a źle się pali, bo nie ma ciągu. Nie mam też drewna na zimę.

Trochę suchego na teraz. Zagrzałam mleko na ser, ale się zważyło, bo za długo stało. Wkruszyłam do mleka resztkę chleba jaka mi dzisiaj została i dałam Sabie. Duży gar. Rozdzieliłabym spokojnie na dwie suki i więcej dostałaby Satja, bo właśnie urodziła małe i potrzebuje dużo ożywczego mleka żeby się zregenerować i wykarmić małe. Ale Satja zamiast mleka od dzisiaj będzie chrupać chrupki gdzie indziej. Trochę się martwię o jej żołądek, bo nie jest przyzwyczajona do chrupek, a same chrupki nie są dobre dla psów. No, ale podobno tam też gotują ryż psom.

Po południu przyjechał samochód ze schroniska i zabrał suczkę z całym jej potomstwem. Tam maluchy będą miały dobrze - ja nie byłabym w stanie wykarmić dodatkowych 7 psów. Ale szkoda mi Satji. Samochód był nieprzystosowany do przewozu maleństw. Gdy zobaczyłam wnętrze – chciałam zabrać suczkę i jej małe z powrotem. Ona sama zaczęła wynosić małe z samochodu. Chciała zostać. Tu jej dom. Zrobiło mi się przykro i pożałowałam, że zgodziłam się ją oddać przez wzgląd na małe do schroniska. Wzięli mnie przez zaskoczenie. Osaczyli. Nakłonili. Myślę, że to był błąd. Suczka powinna tu zostać. Mimo wszystko. Najwyżej małe bym oddała do schroniska po ich odkarmieniu. Mam nadzieję, że żadne nie zostało zgniecione po drodze jadąc teraz.

Było ich siedem. W samochodzie powinien być jakiś kojec, coś miękkiego na co można by było położyć maleństwa. Nie było nic. Sama guma. A droga do Giżycka daleka. A one ledwo co urodzone. Zestresowana suka może je nawet pozagryzać przez taki transport. Za późno o tym pomyślałam. Za szybko się to wszystko działo dziś. Ale oni powinni to wiedzieć i nie namawiać mnie na oddawanie suki z małymi do transportu zaraz po porodzie. Więcej nigdy w życiu się na coś takiego nie zgodzę. Po tym jak zobaczyłam w jaki sposób jest zabierana suka z ledwo narodzonymi małymi - nie wierzę, że zwierzęta są zabierane do schroniska dla ich dobra. Myślę, że raczej dla kasy. Ktoś na tym zarabia. Interes się kręci. Są dofinansowania. Tu nie chodzi o dobro zwierząt, tylko o czysty biznes. Niepotrzebnie dałam się wkręcić w to oddawanie psa do schroniska. Mam wystarczająco dużo mleka by odkarmić zarówno suczkę po porodzie jak i wykarmić ją podczas karmienia szczeniąt. Ryż też mam. Nie mam w tym roku mięsa. Ale na ryżu, mleku i jajkach psy też spokojnie mogą przetrwać. Niepotrzebnie dzisiaj przyjechali. Mieszają się do czyjegoś życia z racji durnych, bezdusznych przepisów i sieją tylko zamęt i przykrości. Gmina woli płacić 350zł miesięcznie na utrzymanie psa w schronisku niż dać 100 złotych rolnikowi na zakup karmy dla psa? Jaki pies się czuje szczęśliwy w schronisku dla psów?

Suczka tu miała swobodę, możliwość wybiegać się. Znane otoczenie. Była karmiona, głaskana i kochana. A tam będzie siedziała w klatce? Nie. Tak nie może być. Pojadę po nią!

Saba dostała gar mleka z wkruszonym do niego chlebem mlecznym. Kicia jajeczko, mleczko i naleśnika. Mi dzisiaj nie chce się jeść. Jestem przybita. Postanowiłam, że pojadę po Satję gdy odchowa młode i zabiorę ją do domu. Młode zostaną w schronisku do adopcji. Ładne psiaczki – na pewno się znajdą chętni na nie. Nie wiedziałam, że była w ciąży. Wiązałam ją, gdy miała cieczkę, ale tutaj psy sąsiadów latają na moje gospodarstwo, gdy suczki mają cieczkę i nie można się od nich opędzić. Wygnasz przez drzwi stajni – wraca przez okno, albo znajdzie jakąś dziurę by się dostać do suki. No i stało się. I potem ja mam problem co zrobić ze szczeniakami.

Suczka Saba wygląda dobrze, ale też trzeba ją odrobaczyć. Zostały mi jakieś środki.

Piękna Saba na trawie, na wolności - z lubością wyciąga się na łące.
A jej siostra Satja? W niewoli, za kratami :(((

Trzeba będzie jej jutro zadać. Konie odrobaczyłam, ale małą klaczkę trzeba częściej odrobaczać. Mam jeszcze dawkę dla niej. Nie będzie łatwo jej złapać, ale mam swoje sposoby perswazji ;)

Kicia się oswaja, ale nie podchodzi na razie za blisko. Jeszcze potrzebuje trochę czasu aby nabrać zaufania na tyle, aby dać się wziąć na kolana i pogłaskać. Ale już jest dużo ufniejsza. Coraz odważniej przemyka po pokojach i śpi razem ze mną w tej samej sypialni. Co prawda na drugim łóżku, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, jako że kicia chyba ma pchełki ;)

Zastanawiam się czym tu ją odpchlić... Kiedyś kupowałam takie super środki, które jednocześnie odrobaczały i odpchlały. Są drogie, ale skuteczne. Na razie nie mam kasy na to, ale trzeba się będzie rozejrzeć może za czymś tańszym. Priorytet to zakup paszy i słomy na zimę. Owies, pszenicę i ziemniaki już mam umówione. Pszenicę w zasadzie już mam zapas na całą zimę i wiosnę. Następnie siano i słomę trzeba będzie kupić. Najlepiej w kostce...

środa, 19 września 2012

Przygotowania Do Zimy

Wstał piękny dzień a wraz z nim wstała piękna Isabelle ;)))

Pora ogarnąć piwnicę i spiżarnię oraz przygotować wagę, bo niebawem transport ziemniaków, owsa i pszenicy przyjedzie :) O le le lee... ;)

poniedziałek, 10 września 2012

Zamień drzewko na piwko :)

Każdy z was, który mieszka na gospodarstwie ma przy domu stary sad z dużymi, starymi drzewami owocowymi. W tym sadzie, pod tymi starymi drzewami, często wyrastają z nasion młode drzewka owocowe. Nie wiadomo co z nich wyrośnie. Nie ma żadnej gwarancji, że owoce z tych drzewek będą miały cechy rośliny matecznej. Możliwe, że będą małe i kwaśne – po prostu nieciekawe. Dlatego są z reguły koszone, wyrywane lub wycinane.

Natomiast Ja, tworzę bank nasion i roślin rodzimych, które nie są genetycznie modyfikowane, a które są starymi, oryginalnymi odmianami. W związku z tym kolekcjonuję takie dzikie drzewka.

Dlatego przyjmę każdą ilość drzewek owocowych ze zdrowym, nie pokaleczonym korzeniem i pniem, najlepiej wysokości około metra, ale mogą być też wyższe lub nieco niższe.

W zamian za każde ładne 5 dzikich drzewek owocowych oferuję 5zł lub paczkę papierów lub dwa piwa.

Gdy uzbierasz odpowiednią ilość drzewek, przynieś je do mnie i zadzwoń abym do ciebie wyszła przed bramkę gospodarstwa (nie pchaj się na gospodarstwo, bo cię psy pogryzą): komórka: 607507811

Na bramce wejściowej wiszą puszki po piwie, które wypili ci, co mi takie drzewka już przynieśli ;)))

Więc do dzieła chłopy i chłopcy, szpadle w dłoń i KOPAĆ :)))

 

Zapasy na zimę

Kupię ziemniaki, pszenicę, owies, słomę, siano.
Zielona trawa do skoszenia na siano lub sianokiszonkę.
tel. 607507811, Gmina Kowale Oleckie

niedziela, 9 września 2012

Nowa Kotka

Nowa kotka dostała imię Miriam. Indianka przyniosła ją ze wsi, od dobrej kobiety, która troszczy się o los zwierząt. Miriam jest dzikawa, ukrywa się, ale z każdym dniem nabiera odwagi i zaczęła się pokazywać swojej nowej gospodyni. Nocami buszuje po całym domu łowiąc zawzięcie myszy. Przydałaby się jej jeszcze jedna ładna koleżanka kotka do towarzystwa i do wspólnych polowań.

czwartek, 6 września 2012

Słomę kupię!

Słomę kupię, najlepiej w kostkach i z dowozem, tegoroczną, gmina Kowale Oleckie. tel. 607507811
 

czwartek, 30 sierpnia 2012

Jeff

Tydzień temu przyjechał Anglik Jeff. Jest bardzo pracowity i technicznie uzdolniony. Próbuje naprawić pralkę i naprawił łóżko. Teraz poszedł na spacer pozwiedzać okolicę.

wtorek, 21 sierpnia 2012

A new Irish arrived :)

Colin arrived today. A new Irish :) I like Irish people. They are decent people :) Colin arrived by bike from Olecko. He is very nice, talkative person. An artist. A vegan. He is delicate. He decided to take care of the house and cooking :) So I will have more time for outside farmworks and for my rural papers and registers...

ps.
Pozdrowienia dla wrednych lesb z Krakowa :)))
Bujajcie się dziouchy :)))
Mój blog i moje prawa. Wypad mi stąd! :)))

Nareszcie przyjechała do mnie pozytywna, pomocna dusza, a nie pseudo turystki o oczach wyrachowanych bazyliszków, nie pseudo goście co świnie podkładają gospodyni...
Porządny człowiek do mnie nareszcie przyjechał... Pomoże mi w domu czego wyście nie zrobiły. Nawet talerza po sobie nie umyły leniwce pospolite!
A wy pretensjonalne bźdźiągwy WON!
do swojej krakowskiej nory!
Nikt was tutaj na Mazurach nie chce!

niedziela, 19 sierpnia 2012

Fajna muzyka

Na prośbę mojego czytelnika - fajna muzyka:

Drzewka owocowe

Poszukuję tradycyjne drzewka owocowe. Przyjmę każdą ilość!
 
Creative.Indianka  (at)  vp.pl
tel. 607507811

Słoneczna niedziela

Last night I went to bed late, because I was burning wood in my Big-Big Oven and cooking food for dogs. Lots of food. I slept well, thanks to window wide open all night. No mosquito dared to bite me :) House was full of smoke from the oven. Insects hate smoke. Today water in the huge pots standing on the oven is still warm enough to wash dishes and some clothes. So I am having benefit from it. I stood up in the morning and first washed my teeth, then dishes and one blouse. I also fed dogs. Then I have eaten breakfast. All night was playing radio online – the chillout station. I think I like the music. Is really relaxing.

Przetłumaczę później, jestem zajęta! :)

 

sobota, 18 sierpnia 2012

Słoneczna Sobota

Po serii pochmurnych dni słoneczko wróciło. A wraz z nim nadzieja na lepsze jutro i miłe towarzystwo. Do Indianki jedzie dwóch zagranicznych podróżników – Japończyk i Anglik. Japończyk będzie przejazdem, natomiast Anglik jest szczerze przyjazny, miły i zabawny. Zapowiada się dłuższa przyjaźń. To nie zmanierowani, wygodni turyści – to zahartowani podróżnicy całą gębą, którzy od miesięcy lub lat jeżdżą po całym świecie. Takich gości Indianka chce tu widzieć. Nowi goście to miła odmiana po zetknięciu z tymi kretynkami z Krakowa, którym przeszkadzało, że moje konie po moim gospodarstwie latają swobodnie. I mają latać! To ich dom, to ich miejsce, gdzie mają się czuć dobrze.

Moje konie mają swobodę i czują się u mnie szczęśliwe. To konie są dla mnie ważne, nie przypadkowe bźdźiągwy z miasta, które przyjechały tu na kilka dni by wykorzystać moją gościnność i mi problemów narobić.Paniusie z Krakowa były tu gościnnie. Nie umiały się dostosować do warunków gospodarstwa i stylu hodowli jaką prowadzę, więc musiały się stąd wynieść. Przede wszystkim JA i MOJE ZWIERZĘTA mają się czuć tu dobrze, bo to NASZ DOM. Moje gospodarstwo, to gospodarstwo rolne i tu zwierzęta i ich dobrostan jest ważny.

To nie gospodarstwo agroturystycznie gdzie się wszystko robi pod marudnego klienta. Osoby, które nie lubią bliskiego kontaktu z naturą, którym przeszkadzają konie swobodnie chodzące po łąkach i sadach powinny siedzieć w hotelach, a nie zawracać gitarę gospodarzom na ich włościach.

No, ale za hotel to trzeba płacić, a damule na wakacje wybrały się bez kasy i liczyły na drapane. Że coś udrapią z gospodarstwa – więcej niż rolniczka była skłonna dać. To był wielki błąd, że zgodziłam się ugościć te dwie odpychające, zmanierowane, egoistyczne damulki. Moje rancho to nie miejsce dla takich osób. Na moim rancho gościć będę tylko osoby prawdziwie przychylne, przyjazne i ciekawe osobowościowo. Te dwie nudziary nie miały nic ciekawego do zaproponowania. Liczyły, że wszystko im się poda gotowe, one tylko będą brać i korzystać. Zachowywały się jak turystyki co płacą za pobyt słone pieniądze, a nie płaciły nic i jeszcze za plecami nakablowały. Leniwe dziumdzie nawet talerza po sobie nie umyły. Takie marne towarzystwo miałam przez 3 dni i jeszcze na dokładkę mi problemów fałszywe bźdźiągwy narobiły na odchodnym.

No, ale najbliższa przyszłość rysuje się pozytywnie, także cieszę się, że spotkam dwóch ciekawych podróżników.

Pozdrowienia dla Artura i innych sympatycznych czytelników :)

wtorek, 14 sierpnia 2012

Lubię Zapach Koni i Przytulić Się Do Nich

Po obiedzie odpoczęłam trochę, zrobiłam budyń i zalałam płatki mleczkiem w
ramach słodkiego deseru, którym się uraczyłam chętnie. Dałam radę jeszcze
przejść się do sadu. Tam konie mnie przyjaźnie
przywitały i pieszczotliwie smyrgały po plecach, zaczepnie skubały rękawy mojej kangurki. Milusie są. Prawdziwa słodycz. Kochane istoty. I tak ładnie
pachną. Lubię zapach koni i przytulić się do nich. O, jaki zgrabny rym się ułożył :)

Przeszłam się po sadzie, wycięłam następną partię samosiejek. Wyrwałam
kilkanaście potężnych chwastów które konie nie lubią jeść, a które świetnie rosną na oborniku osiągając rozmiary małych drzewek. Ten obornik w sadzie to
wywiozłam taczkami na jesieni i podsypałam nim drzewka. Na nim się chętnie
plewią te wielkie chwaściory. Wyrwanymi chwastami wyściółkowałam redliny w
rzędach drzewek. Kolejne samosiejki wycinałam aż zrobiło się ciemno. Jest
21.00. Jestem na nogach od 6.00 rano, czyli... jakieś 14 godzin zasuwam. Tak
się pracuje na roli!

A bźdźiągwy z miasta co tu ledwo dwa dni po 5 godzin pomagały gałęzie wycinać - mało się nie posrały z przepracowania :))) I w dodatku postanowiły
się zemścić za ich wielce potężny trud napuszczając na mnie co się da... :))
Gdy ktoś nigdy na wsi nie pracował, nie ma bladego pojęcia ile to pracy jest
codziennie na gospodarstwie: świątek - piątek, od świtu do nocy, a czasem i
w nocy, gdy się klacz źrebi lub krowa cieli...

Zanim kogokolwiek tutaj zaproszę strzelę mu potrójnego psychologicznego
rentgena by mieć pewność, że mi podobnego numeru nie wywinie - takiego jaki
te żałosne lesby wywinęły.

Japończyk dostał już formularz do wypełnienia, na podstawie którego robię
wstępną analizę, czy się człowiek nadaje na wieś. Czekam aż mi odeśle.
Chociaż Japończycy z reguły są pracowici i żadnej pracy się nie boją. Ten
coś tam nawet potrafi - podobno potrafi obsługiwać piłę spalinową. Mam
nadzieję, że wytrzyma tu chociaż z dwa tygodnie bez ekscesów. Był już
wcześniej w surowych, polowych warunkach, więc mój dom nie powinien być mu
straszny. Myślę, że on da radę, ale to się okaże gdy tu dotrze.

Zabiegi agrotechniczne i permakulturalne

Umordowałam się setnie. Przed obiadem wyszłam w pole by wyciąć z sadów samosiejki i przestawić kozy. Wycięłam ile dałam radę i już miałam iść do kóz, gdy konie zaczęły same przestawiać jedno ogrodzenie. Skoro zaczęły, a i tak w planie to ogrodzenie było do rozebrania, więc je rozebrałam doszczętnie co zajęło sporo czasu. Rozebrałam i przestawiłam w inne miejsce. Teraz konie wypasają się w dwóch sadach jednocześnie: jabłoniowym i śliwowym. Miejscami trawa wygolona do samej ziemi, a miejscami duże kępy jeszcze nie wykoszone. Ale moje koniki są staranne i koszą dokładniej niż jakakolwiek kosiarka rotacyjna :) Ostatnio gdy wynajęłam jednego rolasa by mi skosił trawę na łące, to kosił pół metra nad ziemią, co zakrawa na kpinę. Wniosek: trzeba mieć własny traktor i uniezależnić się od bezczelnych dupków. Gdyby mi nie zapier...li dopłat w tym roku i poprzednim, kupiłabym używaną 30 lub 60tkę i bym kosiła sobie kiedy chcę i jak chcę. A tak muszę się jeszcze co najmniej jeden rok lub dwa przemęczyć bez traktora. Najmować kogoś do koszenia lub kupować gotowe siano.

Uzupełniłam dane w rejestrze koni i rejestrze zabiegów pielęgnacyjnych i hodowlanych, założyłam nową kartę zabiegów agrotechnicznych. Pierwsze już wydrukowane, drugiego nie idzie, bo albo drukarka się zawiesza albo Word. Chyba trzeba będzie przeinstalować Word’a.

Po powrocie z pola ugotowałam obiad i jestem już padnięta. Nie mam siły robić przetworów. Może trochę potem. Trzeba w piecu napalić i nagotować psom karmę oraz smażyć leczo i konfitury, zrobić twaróg.

Dżdżyście

Na dworze zrobiło się dżdżyście.
O nie! O nie!
Nie przeszkadza to nam oczywiście :)))
 
Od deszczowej, miękkiej, czystej wody
Włosy nabierają uroczo kręconej urody :)

Pochmurny Dzień Farmerski

Today no Sun. I went to the goat meadow to milk the goats. The young mares went after me all way long until the electric fence which separates horse meadow from goat’s meadow. Their mum didn’t noticed when we all disappeared in wood and got into panic. She started to gallop around the horse meadow and scream. I called her and she stopped, looked at me and accompanying me mares and became calm. She stood still. She didn’t come after us, as her leader’s honour didn’t allow her to show she is weak. She is the mum and the young mares should respect her and follow her when she calls them. So she stood in the horse meadow and patiently waited for her daughters to come. They young mares didn’t care much about their mum in this moment, as they were curious to see where I was going and they wanted to follow me further, but electric fence was on and they felt the current running in it and escaped, but returned after a while, tried it again and again escaped this time for good and then joined their mum.

I milked the goats. This time they were not so kicking. In fact, two of them were very easy going and the third one which has malicious character – after looking at me milking the other goat got jealous and missed milking as well, so when I approached her – she was relatively calm as well. I brought beautiful milk home and poured through a dense silk. Then I brought it to the fridge to cool it down. I will save the milk for my muesli treat.

Przetłumaczę później. Nie mam teraz czasu na polską wersję :) Rrrobota czeka! :D

 

Nowy dzień

Ahh...
Wstał nowy dzień, a wraz z nim wstała piękna Isabelle :)
Wczorajszy dzień był bardzo stresujący i męczący. Rano do południa szczegółowa i rozległa kontrola weterynaryjna, po południu wypad do miasta by opłacić zaległe rachunki i umówić się na szczepienie psów.

Spotkałam fajną znajomą - Panią Ewę poznaną dawniej na warsztatach kulinarno-agroturystycznych. Dawno się nie widziałyśmy. Świetnie się składa, że się spotkałyśmy, bo ona organizuje spływy kajakowe, a do mnie wybiera się podróżnik japoński i będę go chciała wysłać na taki spływ.

Koszt spływu to 30-40zł od osoby, czyli niedrogo, a trasy przepiękne. Sama bym chętnie popłynęła, gdyby nie obowiązki na gospodarstwie. Może się kiedyś skuszę, bo mieszkam już 10 lat na Mazurach i na żadnym spływie nie byłam, tylko haruję na mojej ziemi latami - bez urlopu i rozrywek.

Może jakiś przyzwoity wolontariusz/podróznik przyjedzie tutaj kiedyś, to on przypilnuje gospodarstwa, a ja popłynę. Uwielbiam pływać – w wodzie czy na wodzie. Daaawno nie pływałam. Warto sobie zafundować choć jeden spływ po tych 10 latach harówy.

Za oknem konie – piękne i zdrowe. Wylegują się na podwórkowej trawie. Jedna klacz stoi na czatach. 
Trzeba się ubrać i iść wydoić kozy. Jedna się urwała, bo przerwała obrożę. Trzeba ją złapać i założyć nową.

W domu masa roboty. Przetwory trzeba robić pilnie, bo się warzywa i owoce psują.

W papierach też jest co robić. Generalnie to porządek trzeba zrobić i pouzupełniać wpisy przed zbliżającą się kontrolą z jednostki certyfikującej.

Trzeba znależć kogoś kto niedrogo skosi trawę lub zamówić gotowe siano na zimę.

Przydałby się jakiś przyzwoity pomocnik coby pomógł otynkować ściany w kuchni i naprawić dach i komin.
Luksfery w stajni trzeba wstawić przed zimą. To właściwie mogę zrobić sama, chociaż nigdy tego nie robiłam, ale pewnie dokładniej i staranniej bym to zrobiła niż jakikolwiek pomocnik. I co ważne, za darmo :)

Tak czy inaczej, masa roboty przede mną w tym i nadchodzących tygodniach.

Trzeba zaktualizować wszystkie papiery i je wydrukować, bo komputery są zawodne i może być problem w  okazaniu żądanej przez kontrolerów dokumentacji, jeśli się komputer zepsuje akurat podczas kontroli, albo prądu nie będzie by go włączyć. 

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Podstępne lesbijki

Po Brytyjkach przyjechały 2 lesbijki. Jedna 38 lat, druga 25 lat i brzydka jak krokodyl. Chciałam pokazać, że nie mam uprzedzeń i jestem tolerancyjna, więc zgodziłam się na ich przyjazd. Teraz, po ich pobycie - już mam uprzedzenia. Nie sądziłam, że to takie podłe, podstępne, fałszywe babska. Narobiły mi szkód, dodały dodatkowej papierkowej pracy i zafundowały nieprzyjemności. Nigdy więcej lesbijek w moim domu nie ugoszczę. Ani na gospodarstwie. Na samą myśl o tym, że udostępniłam im swoją sypialnię - robi mi się niedobrze. Pierwotnie miały spać w swoim namiocie, ale nahalnie wprosiły mi się na chatę, bo padało, a łóżko w sypialni akurat było wolne, gdyż Amerykanie nie dojechali.

Nocowały w moim domu 3 dni. Żarły za darmo i nocowały za darmo. Chyba liczyły na to, że będą tak żerować na mnie całe 10 dni ich planowanego pobytu, bo okazało się, że przyjechały bez grosza na własne wyżywienie i ani myślały by czymkolwiek dokładać się do wspólnego stołu.
Wymusiły na mnie układ typu "pomoc na gospodarstwie w zamian za wyżywienie" do którego wówczas nie byłam przygotowana. Było mi to nie na rękę, bo nie umiały nic, co by się przydało na gospodarstwie. Na siłę wyszukałam im jakieś zadanie, aby nie żerowały na mnie tak całkiem. Robota znudziła im się po dwóch czy trzech dniach. Nie chciało im się nic robić, ale żreć moje skromne zapasy - jak najbardziej.

Nie zgodziłam się. Powiedziałam, aby sobie same kupowały jedzenie w sklepie, skoro nie chcą pomagać mi, bo ja nie jeleń by je sponsorować. Czwartego dnia z rana opuściły moje gospodarstwo bez wcześniejszego uprzedzenia. Jakby nigdy nic. Wstawiły kit, że ktoś im tam zachorował i muszą wracać. Ale ledwo wyszły z mojego gospodarstwa - pognały do nieżyczliwej mi sołtyski co zwykła szczuć mnie psami, gdy przechodzę obok jej siedliska, i spiknowszy się z sołtyską, która tylko czeka na takie okazje by mi dokopać - z zemsty zdradziecko wraz z sołtyską napuściły na mnie Urząd Gminy, policję i inspektora weterynarii, sanepid!

Aż mnie zatkało, gdy się dowiedziałam, że skarżyły się w Urzędzie Gminy na warunki mieszkalne w moim domu. Przed przyjazdem wiedziały, że jest rozgrzebany remont, bo wynikało to z mojego profilu na Couchsurfing. Po co się pchały do środka? Miały ze sobą swój namiot i miały spać w swoim namiocie, a nie bezczelnie wpraszać mi się do chałupy. Tak było ustalone przed ich przyjazdem. Miały spać w swoim namiocie i nie naprzykrzać mi się. Miały się zająć same sobą. Ewentualnie posiłki miałyśmy robić wspólnie ze składkowych produktów. Raczej one powinny były fundować wspólne jedzonko i zająć się gotowaniem w zamian za użyczenie im mojej kuchni, garnków, naczyń. Tyle, że one przyjechały bez kasy i bez prowiantu!
Z pustymi rękami i brzuchami. Pierwszego dnia nakarmiłam je gościnnie za free. Następnego dnia powinny one były złożyć się na posiłki. Tak jest przyjęte w Couchsurfingu - że ludzie się dzielą posiłkami ze sobą na uczciwych zasadach, wcześniej z góry określonych. A tu lipa. Nie dość, że przyjechały do mnie dwa bezużyteczne dziwolągi, do tego bezczelne, leniwe darmozjady o bardzo wysokim mniemaniu o sobie i postawie roszczeniowej. One sobie ubzdurały, że ja będę dwie dorosłe baby karmić dwa tygodnie na mój koszt za free!

Normalnie szok. Pchać się komuś do chałupy, obżerać go, a potem go wszem i wobec oczerniać i inspektorów napuszczać!

Pięknie odpłaciły mi za gościnę. Była już policja, teraz jest kontrola weterynaryjna. Tak wygląda wdzięczność lesbijek z Krakowa. Darmowy pobyt na Mazurach i ich podłe donosicielstwo za moimi plecami. Brzydzę się takimi kreaturami :((

Nie dość że mam tutaj tony pracy na farmie, w obejściu i w domu - wszystko razem ponad moje siły, to te... kxxxx...jxxxxx dodały mi tu jeszcze dodatkowych zmartwień, stresów, nerwów i dodatkowej papierkowej pracy... Normalnie szlag mnie trafia!

środa, 1 sierpnia 2012

Brytyjki

Wczoraj przyjechały dwie milutkie Brytyjki. Pora obudzić dziewczynki :) Piękna, słoneczna pogoda, cieplutko.
Ogród czeka :)
 
Po domku snuje się chilloutowa muzyka z netu, delikatnie pieszcząc uszy. Zaraz podgłośnimy i dziewczynki obudzimy :)))
 
Hey ho, hey ho - do ogrodu by się szło! :)))