Pokazywanie postów oznaczonych etykietą agroturystyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą agroturystyka. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 lipca 2017

Wynajmę poddasze stajni

Wynajmę poddasze stajni z dostępem do ogrodu na okres wakacji, na Rancho na Mazurach Garbatych.
W ogrodzie jest miejsce na ustawienie kampera, namiotów, zaparkowanie auta.
Są tu paleniska, kociołek do gotowania, mega patelnia do smażenia, garnki, naczynia, sztućce.
Możliwość zakupu świeżych ekologicznych warzyw prosto z grządki.
Możliwość obcowania ze zwierzętami gospodarskimi: końmi, kozami, owcami, kurami, kotami i psami, w tym kociętami i szczeniętami.
Możliwość wzięcia udziału w pracach gospodarskich.

Tel. 511945226 właścicielka

Nieaktualne.
Oferta być może będzie aktualna w 2020 roku.

wtorek, 2 czerwca 2015

Pokój z widokiem

Witam serdecznie :-)
Udostępnie za darmo na okres pobytu wakacyjnego pokój z widokiem na Rancho na Mazurach Garbatych. Warunek: odgracenie, odnowienie i urządzenie tego pokoju.
Pozdrawiam mazursko :-)
Tel. 607 507 811 Indianka
Rajdy.Konne@tlen.pl

sobota, 11 kwietnia 2015

Bezpłatne wakacje na rancho! :)

Bezpłatne 1-2 tygodniowe pobyty na rancho w zamian za pomoc przy rozbudowie ogrodzeń ogrodu i pastwisk, robieniu opału na zimę, porządkowaniu i konserwacji stajni, budowie boxów, pomoc w domu, pomoc przy strzyzeniu owiec, pomoc przy udoju kóz, pomoc przy treningu koni, pomoc w zakładaniu bajecznego ogrodu marzeń :)

Mile widziane osoby z umiejetnoscia obslugi pily spalinowej.
Mile widziane osoby potrafiace szkolic konie.
Mile widziane osoby z umiejetnosciami budowlanymi i wykończeniowymi.

Zapraszam osoby sympatyczne, entuzjastyczne i pracowite kochajace nature i zwierzeta oraz ludzi.

Oferty na rajdy.konne@tlen.pl
tel. 511 945 226
Przyjazd na rancho tylko po wcześniejszym kontakcie emailowym i telefonicznym na indywidualne emailowe zaproszenie.
Rancho to moja prywatna posesja i nie życzę sobie nieproszonych gości. 

Indianka

czwartek, 2 maja 2013

Agroturystyka?



W związku ze spiskiem zawiązanym pomiędzy lesbijkami z Krakowa, a lokalną sołtysową i wójtową mającym na celu pozbawienie mnie moich zwierząt, zrujnowanie mi życia oraz pozbawienie mnie jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz – oświadczam wszem i wobec, że nie prowadzę działalności agroturystycznej, a wszelkie oferty agroturystyczne zamieszczane przez jakiekolwiek portale agroturystyczne są zamieszczane bez mojej zgody i wiedzy lub są co najmniej grubo przeterminowane i zawarta w nich oferta jest dawno nieaktualna i nieważna. 

Nowopowstające portale przekopiowują stare, nieaktualne oferty z innych portali agroturystycznych z których nie korzystam od lat. Robią to bez pytania mnie o zgodę. Nieaktualne obecnie oferty dałam kiedyś dawno temu do Internetu jako probierz zainteresowania agroturystycznego.

Rekreacja konna była tutaj dostępna kilka lat temu przez bardzo krótko i jest to oferta przestarzała, gdyż tych koni ujeżdżonych, które tu kiedyś były dawno nie ma. Nie ma także instruktora, który by jazdy poprowadził. 

Są natomiast konie nieujeżdżone, które są do ujeżdżenia. Są to moje prywatne konie do moich prywatnych celów transportowych, gdyż wójt do dziś dnia nie umiała drogi do gospodarstwa zrobić, tak, aby była przejezdna przez cały rok. Przez 8 miesięcy w roku do mojego gospodarstwa można się dostać jedynie konno lub pieszo. Są mi więc potrzebne do celów transportowych.

Koni moich nie udostępniam obcym. Moje konie to nie maszynki do zarabiania pieniędzy, lecz członkowie mojej zwierzęcej rodziny. Nie hoduję moich koni z takim poświęceniem tyle lat, aby woziły dupy jakichś żałosnych lesbijek, które jeżdżą na wakacje bez kasy i liczą na drapane. Ja kocham moje konie i dbam o nie od lat. One mi się kiedyś odwdzięczą pomocą w przemieszczaniu się i targaniu ciężkich zakupów z miasta. Na pewno nie będę udostępniać moich koni darmozjadom i pasożytom.

Ponadto oświadczam, że zażądałam od pani wójt, aby wyrejestrowała moje gospodarstwo z rejestru gospodarstw agroturystycznych.

Kiedyś znalazłam się w tym rejestrze, ponieważ wcześniej usilnie próbowałam uruchomić działalność agroturystyczną. Niestety, zabór moich dotacji przez komornika oraz brak jakichkolwiek środków finansowych mi na to nie pozwala. 

Dom i siedlisko zwłaszcza po klęskach żywiołowych jakie dotknęły moje gospodarstwo są do kapitalnego remontu. Nie ma standardu agroturystycznego, ani normalnego miejskiego. Warunki mieszkalne mam bardzo złe. 
Wójt odmawia jakiejkolwiek pomocy finansowej lub materialnej, więc agroturystyki tutaj nie będzie. 

Także pomimo deklaracji niektórych chętnych, że im niski standard domu nie przeszkadza, że mogą spać gdziekolwiek i jakkolwiek – pokoi nie będę udostępniać ani za pieniądze, ani za darmo. Tym bardziej za darmo. 

Te lesbijki które nadużyły mojego zaufania w zeszłego lata - gościłam w moim domu grzecznościowo za darmo przez kilka dni, mimo, że uzgodnienia przed ich przyjazdem były inne – miały spać w swoim namiocie na łące. 

Niestety, bezczelnie wpierdzieliły mi się do niewyremontowanej chałupy, a następnie nakablowały gdzie się da i co się da. Takie osoby nie są tutaj mile widziane. Takim osobom należy się kop w dupę i nic więcej. Rażąco naruszyły moją gościnność. Ja ciężko pracuję od lat i to nie moja wina,  że jestem biedna i to nie powód, aby mnie pogrążać w jeszcze większą biedę. Nie kopie się leżącego. Robią to tylko najgorsze wywłoki - degeneraci bez sumienia i serca.

Jeśli ktoś chciałby mnie tutaj odwiedzić i zanocować, to musi mieć ze sobą namiot lub camper. Nie będę ryzykowała nocowania tutaj kogokolwiek w moim domu.

Ponadto, w związku z rażącym nadużyciem mojej gościnności przez te lesbijki z Krakowa – nikt bez podpisana zobowiązania o nieszkodzeniu mi pod karą grzywny pieniężnej nie będzie miał prawa wjazdu na moje gospodarstwo. 

W zamian za moją nieodpłatną gościnę, te lesbijki dołożyły wszelkich starań, aby zrujnować mi życie, aby pozbawić mnie moich ukochanych zwierząt oraz jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Nie godzę się na tak wrogie działania wobec mnie.

Nic złego tym kobietom nie zrobiłam, a one od zeszłego lata, kiedy to miałam nieszczęście je ugościć, rujnują mi życie i sprowadzają coraz to nowe problemy na mój dom, gospodarstwo i na mnie. Ja jestem w bardzo złej sytuacji finansowej i materialnej od lat, ciężko pracuję fizycznie od 10 lat by zagospodarować się tutaj i stanąć na nogi i nie potrzebuję tutaj wrogów ryjących pode mną i doprowadzających mnie swoimi wrogimi donosami do samobójstwa. 

Ja potrzebuję prawdziwej pomocy i prawdziwych przyjaciół. Ludzie dobrej woli, ludzie dobrzy, szczerzy o szczerych intencjach – zawsze będą tutaj mile widziani. Innych tutaj nie chcę widzieć. Moje gospodarstwo to moja strefa prywatna i nie życzę sobie tu byle łachudr działających na moją szkodę. Zatem każdy kto tutaj będzie chciał przyjechać, będzie musiał wypełnić formularz aplikacyjny i podpisać zobowiązanie, że nie będzie działał na moją szkodę. 

Rzekłam.

czwartek, 12 stycznia 2012

Badanie rynku

Nooo... pora na badanie rynku zbytu :))) czyli inaczej mówiąc - popytu :)
"popyt" swoją nazwę chyba wziął od "popytam tu, popytam tam" ;))
A "podaż"? Ile dasz, tyle podasz :))) Ile podasz, tyle jest do kupienia, czyli podaż :)
Ja podaję Wam na talerzu agroturystykę na Mazurach Garbatych, a Wy popytujecie co i za ile :)))
Zatem śmiało - do ankiety przystąp.
Drodzy czytelnicy!
Ilu z Was byłoby skłonnych dać 20zł za nocleg na Rancho na Mazurach Garbatych?
Ilu wysupłałoby dodatkowe 5zł czyli razem dałoby za nockę 25zł?
Ilu machnęłoby się i rzuciło 30zł za nocleg na Rancho?
A ilu wyrwałoby sobie z kieszeni 40zł?
Ilu zaszalałoby i dałoby 50zł?
I co za tę kwotę oczekujecie? Jaki komfort? Jakie bajery?
Co was kręci w agroturystyce rodzimej???

Widząc w komentarzach, że jest temat wyżywienia, to właśnie - jak to widzicie?
Wolicie sami gotować czy zapłacić gospodyni za całodzienne wyżywienie czy poszczególne posiłki?

Ile bylibyście skłonni zapłacić za całodzienne wyżywienie.
Jakiego się wyżywienia spodziewacie? Czy to ma być 100 procent własny wyrób, czy dopuszczacie udział niedrogich a smacznych artykułów spożywczych rodem z Biedronki???


Bo tak się składa, że własnoręczny wyrób  np. serów jest bardzo pracochłonny a nawet ryzykowny, bo przy najlepszych chęciach może się czasem ser nie udać. W związku z tym z natury rzeczy takie 100 procent domowe jadło gdzie się wszystko robi od podstaw, np. piecze własny chleb na zakwasie, wyrabia świeży ser, jogurt, kefir i gotuje wszystkie potrawy po zupy w sposób naturalny a nie z proszku - takie jadło musi kosztować drożej niż to masowo produkowane dla dyskontów.


Na wsi dochodzi jeszcze sprawa dojazdu do miasta na zakupy, bo tak się składa paradoksalnie, że wiejskie sklepy są drogie - dużo droższe niż te markety w miastach i mają ograniczony wybór produktów, a także nie zawsze są one świeże. Bywa i jakość tych produktów wybitnie chemiczna np. pomidory są wodniste, bez smaku i gniją po jednym dniu co moim zdaniem wskazuje na sztuczne pędzenie przy udziale spalin - czyli podejrzewam, że te pomidorki są nasączone ołowiem, a ołów to bardzo szkodliwy związek chemiczny - zgoła nieekologiczny...


Zatem ja na ten przykład - wolę robić zakupy w mieście. Większy wybór, świeże i taniej. Ale to wiąże się z kolei z koniecznością dojazdu do miasta czyli 40km razem w obie strony. Ja samochodu nie mam, a taryfa z Olecka na Rancho kosztuje 50zł - więc jeśli mam jechać do Olecka po zakupy - no to ma to wpływ na cenę wyżywienia. No i staram się nie jeździć za często. Targać zakupy PKSem? Autobus nie dojeżdża do mojej wsi. Muszę iść 4km z przystanku do domu


Natomiast warzywka z własnego ogrodu - świeże są i pod ręką, ale same nie urosną. Trzeba się narobić, aby coś urosło. Ja nie mam traktora by zaorać sobie kawał pola i przygotować je pod warzywa. Więc mam malutki ogródek w zasadzie na własne potrzeby, ale biorę z niego warzywa dla moich gości, coby mieli trochę zdrowej zieloności okazję popróbować.


Jaja? Jeśli kury moje znoszą jaja - to są to prawdziwe jaja od prawdziwych kur wypasionych na zielonych łąkach i pszenicy. Żadnych tam udziwniaczy im nie podaję. Gdy kozy mają dużo mleka - czasem kurom daję tego mleka lub serwatki.


Kozy jeśli mają mleko to jest to pełnotłuste pełne mleko. Latem najsmaczniejsze, bo wtedy kózki zjadają zieloną soczystą trawkę i to mleko słodsze jest.


Reasumując, ile bylibyście skłonni dać za wyżywienie i jakiego się spodziewacie?
Proszę śmiało. Wezmę pod uwagę.
Pozdro,
Indianka

piątek, 6 stycznia 2012

Pokoik do wynajęcia

Osobodoba w pokoiku z łazienką na Rancho  to 20 zł dziennie.
Na gospodarstwie możliwość bezpłatnego skorzystania z internetu, roweru, wypożyczenia książki, płyty, zestawu do nauki języka angielskiego.
Niekiedy możliwość konwersacji w języku angielskim.
  
Rezerwacje: RanchoRomantica@vp.pl
Skype: CreativeIndianka
Komórka: 607507811
Rzeczka na Rancho


Oferta będzie aktualna po skończeniu remontu.

czwartek, 5 stycznia 2012

Wynajmę dom na Mazurach

Wynajmę dom na Mazurach na pięknym Rancho na dłuższy okres czasu, 1000 zł miesięcznie lub 100zł dziennie. RanchoRomantica@vp.pl 0048607507811

Wynajmę dom na Mazurach na pięknym Rancho 1000 zł miesięcznie
(wpłata 100% ceny z wyprzedzeniem w styczniu 2012)

lub 100zł dziennie przy wpłacie z wyprzedzeniem w lutym
lub 50zł od osoby/dobę przy wpłacie w marcu i kolejnych miesiącach.

rezerwacje: RanchoRomantica(@)vp.pl
mobile: 0048607507811

300 zdjęć z rancza i okolicy na: www.garnek.pl/indianka

Opis: Dwa pokoje z własnymi łazienkami, kuchnia.
Jeden pokój dwuosobowy - widok na wschód na bocianie gniazdo
Drugi pokój 3osobowy - widok na zachód, na staw i pastwiska

Stan domu: do remontu. Wynajem po remoncie.

Nieaktualne.
Mój dom moją twierdzą!
15.07.2018



piątek, 16 września 2011

Kawalerka na Rancho do wynajęcia

Wynajmę dwie umeblowane kawalerki na Rancho na Mazurach Garbatych!


Kawalerka nad Stawem
Kawalerka składa się z:
  • pokoju z oknem wychodzącym na las, staw i na pastwisko koni,
  • dużej pięknej łazienki z oknem, z wanną, umywalką, wc i prysznicem oraz z dużym regałem i dwoma szafkami lustrzanymi oraz z dużej, pojemnej pralki.
Kawalerka ma bezpośredni dostęp do kuchni lub może mieć swoją własną niezależną kuchnię za dopłatą 50zł.
Łazienka jest wyposażona w bieżącą zimną i gorącą wodę.
Kawalerka jest zaopatrzona w dostęp do internetu oraz w czystą pościel.
Miesięczny koszt wynajmu kawalerki to 600zł, na które składają się opłaty m.in.: opłata za prąd, wodę, gaz (50zł miesięcznie), internet (50zł miesięcznie), opał.


Kawalerka pod Bocianiem Gniazdem
Składa się z:
  • pokoiku z oknem wychodzącym na bocianie gniazdo i podwórko.
  • ślicznej łazienki z oknem, wc, umywalką, brodzikiem i prysznicem.
Pokoik jest umeblowany, wyposażony w dostęp do internetu.
Kawalerka ma dostęp do wspólnej kuchni lub może mieć swoją własną kuchnię.
Łazienka jest wyposażona w bieżącą zimną i gorącą wodę.

Kawalerka jest zaopatrzona w dostęp do internetu oraz w czystą pościel.


Koszt wynajmu pojedynczej kawalerki: (koszt na jedną osobę)
Pobyt czterotygodniowy: 600zł/30 dni (20zł dziennie)
Pobyt trzytygodniowy: 500zł/21 dni (23,80 zł dziennie)
Pobyt dwutygodniowy: 400zł/14 dni (28,57zł dziennie)
Pobyt tygodniowy: 300zł/7 dni (42,85zł dziennie)
Dopłata do osobnej kuchni: 50zł
Płatne z góry.
Cena pobytu nie zawiera ceny wyżywienia.


Oferta ważna od wiosny 2012
Rezerwacje: RanchoRomantica@vp.pl
tel. 607507811


W tej opcji nie oczekuję pomocy fizycznej na gospodarstwie ni w domu!


Dojazd z Warszawy do Olecka: autokarem Polonus, bilet ok. 40zł, tel. do kierowcy autokaru: 608313460
O godzinie 16.00 ostatni PKS z Olecka do Baran, koszt biletu ok. 7 zł
Taxi na Rancho: 50zł/kurs, tel. do taryfiarza: 608852278

czwartek, 17 lutego 2011

Absorbujący remont

Remont to absorbująca i męcząca rzecz. Ciągnie się już pół roku z przerwami, bo to albo fachowca odpowiedniego nie ma, albo pożyczki czy dotacji obszarowych nie ma na sfinansowanie remontu. Dobrze, że Indianka nie składała wniosku o dofinansowanie remontu domu pod agroturystykę z programu różnicowanie, bo by osiwiała z nerwów nie mogąc sprostać wymogom i terminom. Potrzebne jest znaczne dofinansowanie na remont kapitalny domu, ale przy programie różnicowanie i tak całą kasę trzeba od razu wyłożyć ze swoich pieniędzy i w dodatku na wszystko trzeba mieć rachunki, wszystko musi być nowe, więc się nic nie zaoszczędzi. Taki remont wyszedł by potwornie drogo. Wielu rolników rezygnuje z tego dofinansowania, bo jest zbyt obwarowane nieprzyjaznymi uwarunkowaniami, które po zrobieniu bilansu korzyści i kosztów oraz ryzyka wychodzi niekorzystnie. Po prostu nie opłaca się wchodzić w ten program jeśli chodzi o remont i rozbudowę domu pod agroturystykę. Taniej to samo można zrobić sposobem gospodarczym i nie wszystko na hurra, tylko etapami, to co niezbędne, ale przynajmniej rolnik się potwornie nie zadłuży w bankach na 200.000zł.

Agroturystyka to nie jest lukratywna działalność i inwestowanie w nią wielkich pieniędzy jest ryzykowne.
Raty spłaty zjadłyby rolnika, zanim by cokolwiek zarobił. Więc bezpieczniej dłubać pomaleńku.
No, ale i na tę dłubaninę Indianka musiała zaciągnąć komercyjną pożyczkę, bo np. wymiana instalacji hydraulicznej i założenie c.o. to kosztowna rzecz. Kafelkowanie i obróbki to z kolei prace staranne i pracochłonne, wymagające odpowiedniej temperatury, aby klej sechł. W domu za słaby piecyk c.o. i jest zimno.
Kupiła najtańszy jaki znalazła, moc niby odpowiednia, ale trzeba się przy nim narobić, aby dom podgrzać do 8 stopni... Poza tym taka temperatura jest niedopuszczalna dla ewentualnych gości agroturystycznych płatnych.
Gdyby ktoś chciał wynająć pokój, to będzie chciał mieć ciepło, co najmniej 20 stopni.
W garsonierze stoi jeszcze piec kaflowy. Chociaż w środku uszkodzony, dobrze grzeje i mocno się nagrzewa.
Po całym dniu palenia jest tak gorący, że można się oparzyć. Ponadto kafle długo to ciepło trzymają aż do rana.
Dzięki niemu użyte w garsonierze zaprawy dobrze schną. Garsoniera będzie kiedyś wspaniałą kawalerką do wynajęcia. Na razie roboty w niej na długie tygodnie. Niestety, nie wszystko da się teraz zrobić, bo Indianka dotacji nie dostała, a pieniądze z pożyczki już się skończyły... Brakuje kasy na materiały...


No i trzeba będzie przerabiać instalację wodną spieprzoną przez hydraulika z Filipowa oraz zabudowywać rury zostawione na wierzchu przez hydraulika ze Skierniewic. Słabo w Polsce z fachowcami, oj słabo, a jakość ich prac jest beznadziejna. Za to każden chciwy na forsę jak jaki popieprzony. Żeby chociaż dobrze zrobił, bez partaniny.
Tak więc jeszcze długie miesiące miną, zanim garsoniera będzie gotowa, a może remont znowu stanie na lata?
Indianka nie ma jak sfinansować tego remontu. Brat robi co może, ale jest już przemęczony i ma dość zimna, a poza tym kroi mu się wysokopłatna robota w Niemczech, gdzie zarobi górę pieniędzy.
Indianka gdyby nie konieczność bycia na gospodarstwie i doglądania inwentarza i dobytku, też by chętnie śmignęła do dobrze płatnej roboty za granicą... Może by po drodze poznała miłość swego życia? ;)
Tymczasem brat wyszedł z garsoniery i myśląc, że wyłącza radio, włączył niechcący jedną z ulubionych płyt Indianki. Indianka zgasiła światło i siadła pod gorącym piecem kaflowym delektując się refleksyjnymi melodiami płynącymi przez pokój pogrążony w głębokim półmroku...
Remont trwa i trwa. Męczący i pełen kurzu. Indianka chciałaby raz na zawsze zmyć z siebie ten wiecznie unoszący się w powietrzu pył i odpocząć w normalnych warunkach...
Ale trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo to jeszcze długo potrwa zanim dom stanie się normalnym domem...

czwartek, 23 grudnia 2010

Ósme święta Bożego Narodzenia

To już ósme święta Bożego Narodzenia na obczyźnie wśród nieprzyjaznych, nieżyczliwych, chorych na znieczulicę lokalnych ludzi w sąsiedztwie. Ósme ubogie, smutne i bylejakie święta. Aż się nie chce obchodzić.
Indianka marzy o tym, że kiedyś będzie spędzać święta z bliską sercu osobą, a dom będzie pełen ciepła, kolorów, odświętny, będzie miała duży stół zastawiony wykwintnymi potrawami, a pod pachnącą choinką piękne, wartościowe prezenty, a dni te będą przepełnione wzniosłymi uczuciami i doznaniami, pełne serdeczności...
Kiedyś to nastąpi, ale jeszcze nie w tym roku... Najpierw Indianka musi się wydobyć z wielkiej biedy na którą cierpi od ośmiu lat i poznać wreszcie dobrego, wartościowego człowieka, z którym będzie chciała dzielić kolejne święta...
Tymczasem o Bożym Narodzeniu przypomniała Indiance paczuszka z Zielonej Góry. Indianka nie jest pewna od kogo, bo adres zatarty - listonosz mówił, że z Zielonej Góry... Chyba od Kasi? Dziękuję serdecznie... To miła niespodzianka była... Taki sympatyczny akcent świąteczny...
W sypialni w łóżku Indianki leżakują koty - gdy wstaje ona by zejść do piwnicy i zrobić coś do jedzenia lub napalić w piecu - towarzyszą jej stale. Teraz baraszkują skacząc po łóżku, wspinając się niczym małpki po szafach i półkach... Pocieszne zwierzątka są...Takie przymilne, przytulne... wpełzają pod kołdrę Indianki i wtulają sie w nią mocno czasem zaczepiając ją noskiem o twarz...  Najchętniej siedzą Indiance na ramieniu wtulone w jej włosy...
Indianka ma nieciekawe samopoczucie - bolą ją jajniki i ogólnie czuje się fizycznie źle, więc poleguje w łóżku od dwóch dni... Wczoraj zmusiła się do sprzątania - sprzątnęła nieco łazienkę, kuchnię...
W TV nudy - oklepane od lat filmy typu Kevin sam w domu czy Powrót do przeszłości czy Szklana pułapka.
Jak można co roku te same filmy puszczać??? Aż się niedobrze robi... Jaki ograniczony repertuar... gee...
Więc Indianka spaceruje po domu dokładając do pieca kaflowego i piecokuchni w ciszy medialnej - tzn. nie gra ni TV ni radio, które też niewiele ma do zaoferowania. Kiedyś jakoś więcej było porywających szlagierów - teraz same puchy - czasem coś fajniejszego się trafi, ale rzadko, a stare covery w wykonaniu nowych wykonawców nie są lepsze od oryginałów sprzed lat i takie wydają się jak odgrzewane tygodniowe kotlety choćby Cruel Summer w tej nowej, powolnej wersji bez życia - jakby zombi śpiewały, a nie te pełne energii i radości życia dziewczyny z Bananarama... Więc Indianka chodzi po domu w ciszy, ale nie absolutnej - cisza wyzwala głośne myślenie i Indianka bezwiednie zaczyna na głos artykułować swoje myśli... Dźwięk jej spokojnego głosu przyciąga zwierzęta. Stale towarzyszą jej koty, za drzwiami odzywają się psy i stukają o śnieg kopytami konie zapatrzone w okna domu... i kozy podchodzą do okien piwnicy i zaglądają do środka co Indianka tam robi...
Indianka marzy, że uda jej się doprowadzić dom do normalnych warunków mieszkaniowych - wyremontować ładnie tak by stworzyć sobie wygodny i przytulny dom i by mogła od przyszłego roku zacząć wynajmować pokoje i zarabiać na życie... że w końcu zacznie normalnie funkcjonować w nowej rzeczywistości - w nowym miejscu - i że wróci do niej dawna dobra passa, która nie opuszczała jej, gdy mieszkała w swoim rodzinnym mieście...
Kupiła wymarzone gospodarstwo, kupiła wymarzony, własny dom - trzeba go wyremontować i zacząć zarabiać na życie na agroturystyce - tak jak sobie to zaplanowała osiem lat temu, gdy wyjeżdżała z miasta na Mazury...
Szkoda, że plany życiowe musi realizować sama - chciała realizować je ze swoim partnerem, dobrym, kochającym, wartościowym człowiekiem, którego niestety nie poznała w swoim życiu i już nie liczy, że go pozna... 'Widać nie każdemu dane poznać swoją Miłość życia. Może się taki nie urodził, a może już dawno zajęty? Indianka przestaje wierzyć w miłość... Przestaje chcieć kochać...
Choć Indianka wybredna i trudnokochliwa, jednak jej serce otwarte i głodne miłości przez całe życie było... Teraz jej serce już się zamyka... Już nie chce kochać... Za długo na miłość czeka...
Trzeba się skupić na tym, na czym skupia się większość narodu - na sprawach przyziemnych, egzystencjonalnych, na zabezpieczeniu sobie wygody i źródeł utrzymania...
Oczywiście dalej zagospodarowywać swoje gospodarstwo i rozwijać hodowlę koni, rozkręcić agroturystykę i jeszcze coś równolegle...
Znależć czas na rozwijanie swoich talentów i hobby... Po prostu żyć pełnią życia... Może gdy Indianka o miłości zapomni, któregoś dnia się ona sama objawi i rozświetli dni Indianki szczęściem?

piątek, 30 lipca 2010

Praca wre

Obory jaśnieją aż miło. Tę wymalowała Indianka. Drugą maluje Ashley...
Co prawda jeszcze trzeba poprawić to i owo, ale z grubsza jest okay...
Wapnowanie to ważny element dezynfekcji i konserwacji budynków inwentarskich.
Indianka lubi wapno za to, że znakomicie odkaża i odświeża obory i stajnie.... :)
YES!

czwartek, 29 lipca 2010

Romantyczna kolacja

Kolacja smaczna, własnoręcznie upichcona: mięsiwo, ziemniaczki, sosik, do popicia herbata miętowa ze świeżej mięty z brzegów własnego strumyka, stolik na dworze pod gruszami i gwiazdami, zapachowe lampki i świece na stole, w tle pulsujące dźwięki natury: kumkanie żab, śpiew ptaków, miła pogawędka z niezwykłym podróżnikiem - zabójczo przystojnym, młodym, wysokim Australijczykiem - po prostu  bosko...  :)
Indianka tak może wieczerzać codziennie... ;)

piątek, 4 września 2009

Odwiedziny

Dziś masztalerz bardzo zadowolony z owoców swej pracy – pilnikiem naostrzył łańcuch od piły spalinowej, zbudował całkiem zgrabny koral treningowy, przetrenował solidnie konie, znalazł rychło w czas mój klucz do rur i wymienił wodomierz (nareszcie mamy bieżącą wodę w kuchni non stop!), wkręcił nowy włącznik do kinkietu.

Paski od nagrzbietnika popękały w trakcie treningu, a nawet przed - rwą się jak stare szmaty. Nie polecam nikomu uprzęży z firmy GRENE. Dałam za uprząż 1000zł, a ona nie nadaje się do jazdy – jest niebezpieczna. To szajs. Czeka mnie wyprawa do rymarza i łatanie tego co się da. Szczęście w nieszczęściu, że te paski porwały się w trakcie treningu, a nie podczas jazdy po drogach publicznych. Mogło się to skończyć fatalnym wypadkiem.


Herbaty ziołowe (miętowa i krwawnikowa) i przysmaki
Ja dzisiaj obolała żołądkowo po sałatce z kapusty którą zrobił dla mnie masztalerz dwa dni temu. Sałatka smaczna, ale zaszkodziła mi i długo mnie boleść trzyma. Przez pół dnia chodziłam na czczo struta parząc i pijąc tylko herbatę miętową. Później dotarła do mnie paczka od Mamy, a w niej wśród słodkości, kosmetyków, środków czystości i konserw – musli, które jako lekko strawne odważyłam się zalać mlekiem kozim i zjeść miseczkę bez skutków ubocznych.


Dla spodziewanych gości naszykowałam budyń na kozim mleku, cukierki i słodkie gruszeczki, kawę i herbaty ziołowe ze świeżo zerwanych ziół. Na ser niestety było za mało czasu by go zdążyć zrobić. Następnym razem może się uda.


Po lewej Kasia, po środku Indianka, po prawej Jola
Pod wieczór wpadły w odwiedziny dwie urocze, wesołe kobietki: znana mi wcześniej z baru i ciucholandu Jola z Kowal Oleckich oraz nowo poznana jej starsza siostra Kasia z Kamiennej Góry. Zasiadłyśmy do stołu na dworze, nieopodal grusz korzystając z ostatnich powiewów lata. Dostałam fajne, starannie dobrane upominki: śliczną, miękką indiańską skórę (na pewno ją będę nosić z upodobaniem), kubki owocowe (to chyba tak a propos nowoposadzonego sadu), dwie płyty z muzyką relaksacyjną (Kasia sama nagrała i trafiła w dziesiątkę – faktycznie, jestem zwolenniczką takiej właśnie muzyki, kiedyś słuchałam jej pasjami, obecnie także nie stronię) oraz własnoręcznie (tym cenniejsze) upieczone rogaliczki nadziewane dżemem, słone chrusty (przydadzą się na niedzielę do żołądkówki bom zachorzała na żołądek, a trener chronicznie choruje, a przede wszystkim jest do oblania sukces remontowy – skuteczna wymiana wodomierza i znamienna bieżąca woda w kuchni od tego momentu ku naszej obopólnej wygodzie) oraz fafle. Prezenty starannie przemyślane i trafione. To ujmujące :)

Czas szybko i miło nam minął na rozmowie i smakowaniu smakołyków i popijaniu herbat i kawy. Kobietkom smakował mój budyń i zachwycały się herbatami ziołowymi zaparzonymi ze świeżo zerwanych ziół. Zioła zalane wrzątkiem pięknie prezentowały się w przezroczystych szklanych dzbankach uwieńczonych kolorowymi wieczkami. Zwłaszcza dzbanek do mięty pięknie dobrany – zielone wieczko i rękojeść w idealnie tym samym kolorze co zaparzona gałązka mięty. Paniom się podobało, a mnie się podobało, że im się podobało ;). Przed odjazdem obie panie podziwiały stary dąb, który u nasady ogryzion przez konie, jawił się jako gigantyczna noga słonia. Wiekowemu dębowi zamiaruję nadać imię po założycielowi Czukt. Dąb Mikołaj - oto nazwa mego 300 letniego dębu.

Pod wieczór z rowerowego rekonesansu wrócił imć masztalerz. Miast do nas podejść – dyskretnie udał się na spoczynek do swego namiotu :) Tam pomieszkuje od czasu przyjazdu, choć na wstępie bronił się rękami i nogami przed spaniem w namiocie :). Jednak po pierwszej przespanej tam nocy, tak mu się tam spodobało, że nie chce za nic spać w domu. Póki ciepło, tam mu dobrze. Dałam mu tam gruby dmuchany materac welurowy, gruby koc i zimową kołdrę i śpi mu się w namiocie dobrze. Kąpie się w domu w wannie lub bierze wiadro z nagrzaną wodą pod swój namiot i tam się chlapie. Jemy w domu lub przed domem na wyniesionym stole kuchennym. Bliski kontakt z naturą przypadł mu do gustu. Namiot stoi nad rzeczką, ma ładny, zielony widok na sad i moją wewnętrzną drogę dojazdową.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Dzień gospodarczy

Rano nalałam pełne kotły wody z myślą o wielkim praniu, zmywaniu i kąpieli. Ledwo co skończyłam nalewać wodę, wpadli hydraulicy z Urzędu Gminy. Wymienili cieknący zawór.

Przybył listonosz i przywiózł niemile widziane rachunki oraz mile widzianą paczuszkę ;) Uwielbiam dostawać paczuszki, paczki i paki :D
W paczuszce przede wszystkim machorka dla Jacka, ale kupa podstawowych oraz pomocnych gadżetów i coś do przekąszenia :) Koleżanka Blanka mnie rozczuliła herbatnikami korzennymi i afrykańską herbatą. Bardzo w czas przysłała też koszulki i teczki na dokumenty. W tym tygodniu planuję uporać się z dokumentacją rolniczą. Na pewno te koszulki i teczki pomocne będą w ogarnięciu papierzysk.

Napaliłam w piecu i nagrzałam wodę. Wykąpałam się z lubością i zabrałam do zmywania i prania. Wtedy wpadli elektrycy i wymienili zepsuty licznik.

Wczoraj opuścił me włości Piotr z Bielska-Białej. Pomagał w sumie 3 dni po ledwie 5 godzin dziennie. Dostał za to darmowy pobyt na moim rancho wraz z wyżywieniem. Już od pierwszego dnia obnosił się przede mną ze swym gołym torsem budząc we mnie odrazę. Pomagał niechętnie, wybiórczo i wybrzydzał ciągle. W sumie nie wiem po co on tu przyjechał. Dobrze, że już pojechał. Strasznie nudny i marudny był. Dużo się też wymądrzał. Np. gdy zerwałam trzy maleńkie główki dojrzałego nasienia maku rosnącego dziko i sporadycznie na miedzy tuż przy zasiewach zboża sąsiada, ciesząc się, że będzie fajna przyprawa do chleba – agroturysta Piotr wygłosił poronione pouczenie, że mak jest nielegalny. Wkurzył mnie. Wytłumaczyłam zarozumialcowi, że nielegalne to są regularne uprawy maku z przeznaczeniem na kompot dla narkomanów, a nie drobne zbieranie ziół na cele kulinarne.

Innym razem gdy upiekłam ciasto drożdżowe na śniadanie i zapytałam czy smakuje, odrzekł „może być”. Zapytałam wtedy, jak często on piecze ciasta śniadaniowe. Stwierdził, że rzadko, albo wcale. Potem rozmowa potoczyła się na temat prac damskich i męskich. Gościu mnie rozdrażnił, gdy skwitował, że prace domowe kobiet typu gotowanie, pranie, sprzątanie, zmywanie to „NIC”. Wg niego kobieta prowadząca dom n i c nie robi tylko siedzi w domu. Więc zaproponowałam mu, żeby zrobił takie „nic” jak robią kobiety pracujące w domu – żeby ugotował obiad.

Dałam mu składniki, garnki – i gotuj sobie. Pracę na gospodarstwie skończył o 13.00. Najpierw poszedł poleżeć. Potem zabrał się za gotowanie. Obiad ugotował na 19.00 i to jeszcze z moją pomocą, bo już mnie z głodu skręcało i nie chciało mi się czekać aż ryż ugotuje do tego gulaszu. Nabijałam się z niego i tego jego „nic”. Mówiłam, „nic nie robisz, a tu już 19.00 i ciągle nie ma co jeść” ;) A on się miotał po kuchni kilka godzin :D

Następnego dnia stwierdził, że on tu nie przyjechał aby gotować sobie obiady, tylko że on spodziewał się, że dostanie pod nos gotowy obiad.

Na to ja jemu, skoro gotowanie to „nic”, to sam sobie gotuj, tym bardziej, że pomagasz na gospodarstwie ledwie 5 godzin, a ja pracuję cały dzień i nie mam czasu koło ciebie skakać. Są składniki, przyprawy, garnki – proszę bardzo – bierz i rób.

W ogóle facio wniósł jakąś taką odpychającą nerwowość na me spokojne rancho. Miał też pretensje, że brakuje mu tu dużego towarzystwa. Nie obiecywałam mu tłumów. Jak chciał tłumy, to powinien jechać na Woodstock, gdzie bawi się 300.000 ludzi, a nie przyjeżdżać na ciche rancho. Ponieważ mało robił, a ciągle miał dużo do powiedzenia i wybrzydzał – nie chciał kopać dołków, bo mu za ciężko, nie chciał pielić ziemniaków, bo to damska robota - w pewnym momencie zaproponowałam mu, że skoro nie chce pomagać, to niech nic nie robi tylko wypoczywa i normalnie płaci za pobyt i wyżywienie wg cennika agroturystycznego.

Miał się nad tym zastanowić. W końcu zadecydował, że wraca do siebie. No i bardzo dobrze. Lepiej tak, niż gdyby pomagał wbrew sobie i ględził ciągle, a płacić za pobyt nie miał ochoty, a ja nie mam ochoty nikogo za darmo utrzymywać. Żywność jest droga w sklepach, a na gospodarstwie nic się nie bierze z powietrza. W gospodarstwo trzeba inwestować by móc cokolwiek wyprodukować, a i nachodzić się przy tym trzeba zanim człowiek coś wyhoduje. Facio sobie jakoś błędnie wyobrażał pomoc na gospodarstwie. Trochę pomógł tu, więc dostał za to pożywne, drogie, pełnowartościowe wyżywienie i darmowy nocleg na moim pięknym rancho.

sobota, 11 lipca 2009

Agroturystyka - definicja


Agroturystyka – forma wypoczynku w warunkach zbliżonych do wiejskich. Może być połączona z pracą u osoby zapewniającej nocleg. Traktowana jako alternatywne do rolnictwa źródło dochodu mieszkańców wsi.

Ta forma masowej turystyki obejmuje różnego rodzaju usługi, począwszy od zakwaterowania, poprzez częściowe lub całodniowe posiłki, wędkarstwo i jazdę konną, po uczestnictwo w pracach gospodarskich. Polega na wykorzystaniu piękna krajobrazu wiejskiego i uatrakcyjnianiu gościom pobytu udziałem w codziennych zajęciach w gospodarstwie, w tradycyjnym rzemiośle artystycznym (np. haftowanie, szydełkowanie), w obrzędach ludowych oraz w przygotowywaniu potraw regionalnych, połączonym z wypiekiem chleba, wyrobem serów lub wędlin.
Agroturystyka to rodzaj turystyki wiejskiej, znanej w Polsce od dawna jako wczasy pod gruszą. Jest to forma wypoczynku u rolnika, w funkcjonującym gospodarstwie rolnym, gdzie można mieszkać, jadać wspólne posiłki z gospodarzami, uczestniczyć w wielu pracach polowych, obserwować jak na co dzień wygląda hodowla zwierząt i produkcja roślinna.
Źródło definicji: WIKIPEDIA, Foto: Indianka

niedziela, 3 maja 2009

Szczwany lisiura

Poranek zaczęłam miło od karmienia moich licznych zwierzątek. Następnie udałam się do ogrodu siać warzywa. Najwyższy czas! Ledwie dziabnęłam kilka razy grządkę spulchniając ją pod siew, gdy psy zaczęły ujadać i
po chwili zza górki na drodze wewnętrznej mego gospodarstwa ukazał się obcy mi gościu.Nieco się zjeżyłam, sądząc w pierwszej chwili, że to jeden z wędkarzy stręczonych przez bezwstydnego sąsiadującego z moją ziemią właściciela stawów rybnych.
Ale gościu zagaił:"Słyszałem, że prowadzi Pani agroturystykę"
Indianka uspokoiwszy się nieco: "Raczej gospodarstwo ekologiczne. Agroturystyka będzie po skończeniu remontu. Teraz mogę co najwyżej wynająć miejsce pod namioty lub wynająć oborę na dom letniskowy w zamian za wysprzątanie."Gościu się zmieszał jakby.
Indianka: "Potrzebuje Pan dla siebie?"
Gościu: "Nie... dla znajomych ze Śląska. Mają przyjechać na wakacje w lipcu."
"Pokój mam do remontu. Gdy go zrobię, to będę mogła wynająć." - dodała Indianka
"Teraz tylko pole namiotowe lub oborę mogę zaproponować."
" To może Panu pokażę co jest do zrobienia skoro Pan tu jest i opisze Pan to znajomym. Może taka opcja będzie im pasowała?"

Indianka i gościu poszli obejrzeć oborę.

"Wie Pan, będę miała też jeden pokój do wynajęcia, ale w tej chwili jest w stanie surowym, trzeba tam wodę podłączyć do łazienki, posadzkę wylać."

Gościu: "Można zobaczyć? Trochę się na tym znam. Może będę umiał pomóc."

"No, dobrze. To niech Pan obejrzy to." - rzekła po namyśle Indianka.

Gościu i Indianka weszli do domu oglądać pokój. Od słowa do słowa - i gościu zaofiarował się podłączyć prowizorycznie wodę z piwnicy do kuchni plastykowymi rurami, które Indianka miała w piwnicy. Skręcił rury i trysnęła woda w kuchni. "Nareszcie!" - pomyślała Indianka.

Indianka chciała zapłacić gościowi za tę przysługę, ale gościu nie chciał pieniędzy. "To może chociaż na grilla zaproszę. Dam Panu te pieniądze i kupi Pan kiełbasę, cebulę, wino i urządzimy grilla. Mam nowokupionego grilla. Oto on." - To mówiąc, wyciągnęła pudełko z grillem. Z pudełka wyjęli części grilla i go skręcili od ręki. - "Fajny grill. Mój pierwszy. No to teraz będzie można grillować... :)" - powiedziała zadowolona Indianka,

Gościu był chętny na grilla, ale się śpieszył do domu. Wyznał też, że tak na prawdę z tymi agroturystami... to była lipa, że chciał Indiankę szczwanym fortelem poznać i umówić się na rozbieraną randkę!

"No wie Pan - mnie żadna randka z Panem nie interesuje. Możemy umówić się na zwykłego grilla, ale tylko na grilla i na nic więcej" - odpowiedziała zimno Indianka. "Ja jestem porządną kobietą z zasadami i mnie takie propozycje nie interesują. Nie ma takiej opcji. Szkoda zachodu, jeśli myśli Pan o TAKIM grillowaniu - to odpada." - powiedziała zdecydowanym tonem.

Gościu długo nie mógł uwierzyć i wpatrywał się w Indiankę jak niedźwiedź w baryłkę miodu. W końcu zrozumiał po kilku powtórzeniach i klarowaniach Indianki.

Indianka wyprowadziła gościa z jej posiadłości i pożegnali się formalnie uściskiem dłoni.

środa, 15 kwietnia 2009

Biznes plan dla gospodarstwa agroturystycznego

... gotowy - ma 34 strony już i dalej rośnie, bo go przerabiam i
rozbudowuję - chyba wpadłam w trans pisania biznes planów. Nie wiem czy z
tym zdążę na czas - najwyżej się narobię na darmo, ale za to na następny raz
to już będę gotowa na 100 procent. Poza tym - może go wykorzystam gdzie
indziej?
Tak czy inaczej taka umięjętność i wiedza jaką sobie właśnie odświeżam, na
pewno mi się jeszcze przyda.

Indianka